Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2020, 14:49   #188
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Karl odprowadził wzrokiem odjeżdżający wóz z rannymi, po czym obrócił się, by dopilnować, by "jego" ludzie zorganizowali sobie odpowiedni nocleg. A nie chodziło tu tylko o ognisko, by nocą nikt nie zmarzł.

- Rozejrzyjcie się dokoła - powiedział do tego, co zostało z Nucci - czy nie ma w okolicy jakichś przydatnych rzeczy. Broni i takie tam. Lepiej mieć żelazo w ręku, niż gołe pięści. Zbierzcie też więcej drewna. A ja zobaczę, co da się zdobyć do jedzenia.
Ruszył w na poszukiwanie dowództwa.

Tladina i Nucciego zaniesiono na wóz a ten gdzieś pojechał w ten całkiem gęsty tłum jaki zapanował na placu. Karl został sam z tymi trzema w miarę całymi ochotnikami jacy dotrwali do końca walk na placu o własnych nogach i trochę ponad pół tuzinem wyzwoleńców którzy ich wsparli w walkach o miejsce gdzie się znajdowali. Część z nich została przy tym co miało być wspólnym ogniskiem pilnując tego miejsca i ognia. Inni rozeszli się po obozie szukając czegoś pożytecznego.

Jeśli chodziło o poszukiwanie dowództwa to właściwie nie musiał daleko szukać. Jeszcze zanim ranni odjechali gdzieś w mroki placu widać było konną grupkę oficerów jacy objeżdżali ten rejon placu. Teraz zaś podjechali pod sam były obóz jeniecki i Karl widział jak rozmawiają z tą chabrową oficer gwardzistów i złotowłosą liderką ulrykanek. Możliwe, że rozmawiali o tych minotaurach co wiodły prym w nieudanej ostatecznie próbie wyrwania się z okrążenia bo często zerkali na te wyróżniające się gabarytami truchła rogatych monstrów.

Mądrzy wojacy mawiali, że od dowództwa należało się trzymać jak najdalej, a Karl był pewien, że w tych słowach kryło się dużo mądrości i doświadczenia. Tym razem jednak, jeśli nie chciał głodować wraz ze swymi ludźmi, nie miał wyjścia. Wojsko było tak jakoś urządzone, że nie bez rozkazu nic nie można było zdziałać, a o takim drobiazgu jak dostanie jedzenie nawet nie można było marzyć.
Chociaż nie był żadnym dowódcą (a może właśnie dlatego?), to nie czuł się gorszy od przyodzianych w eleganckie pancerzyki oficerów, którzy bardziej nadawali się na defiladę, niż walki. I którzy, dziwnym trafem, pojawili się dopiero wtedy, gdy walki się skończyły. Podszedł więc do rozmawiających oficerów.

- Kapitanie, można przeszkodzić? - zwrócił się do znajomego oficera.

Kapitan na potężnym bojowym rumaku wydawał się wyższy i masywniejszy w tym swoim pancerzu. Spojrzał w dół na tego kto do niego się zwrócił i sądząc po minie w tych wieczornych półmrokach mógł nie widzieć zbyt dobrze. Ale skierował swojego rumaka nieco w bok by podjechać do piechura który do niego się odezwał.

- Tak, o co chodzi, żołnierzu? - zapytał patrząc w dół na Karla. W tych półmrokach łucznik też miał kłopot z dostrzeżeniem detali jego twarzy ale był prawie pewny, że to ten oficer rajtarów z jakim rozmawiał rano. Chociaż bardziej poznawał go po zdobnym napierśniku w jakim ich przyjął przed wyruszeniem na apel gdy oznajmił im przydział do kompanii jednookiego setnika. Zresztą w tej oficerskiej grupce wszyscy byli w pełnym rynsztunku bojowym i to raczej takim z górnych półek, robionych na miarę i zamówienie.

- Karl von Falkenberg. - "Żołnierz" pozwolił sobie na przypomnienie oficerowi swojej osoby, a potem od razu przeszedł do rzeczy. - Tam - machnął ręką - jest garść uwolnionych jeńców i to, co pozostało z kompanii Nuccio. Na piękne oczy nikt mi nie da dla nich ani grama jedzenia. Potrzebny mi jakiś papier... lub informacja, na kogo mogę się powołać w kuchni.

- Kompania Nucci? A gdzie jest setnik Nucci?
- kapitan pokiwał głową okrytą jedynie opończą wkładaną pod hełm. Sam hełm miał obecnie przytroczony do siodła. Spojrzał ponad rozmówcą na te sylwetki widoczne niedaleko w obozie na jakie ten wskazywał i o jakich mówił. Ale gdy zapytał znów popatrzył w dół na swojego rozmówcę.

- W drodze do medyków - odparł Karl. - Jeśli bogowie mają go w swej opiece, to przeżyje.

Konny oficer pokiwał głową gdy odwrócił ją w stronę zatłoczonej części placu gdzie niedawno odjechał wóz z rannymi. Gdzieś tam miał być zorganizowany lazaret. Ze swojej wysokości pieszy nie widział tego miejsca, a co najwyżej wyższe partie budynków otaczających plac ale może z konia było widać coś więcej ponad głowami ludzkiej, wojskowej ciżby. Chociaż przy jeszcze skromnej ilości ognisk w tym wieczornym zmroku nie musiało tak być.

- Oby bogowie byli mu łaskawi. - skinął głową i znów odwrócił się do swojego rozmówcy. - Ilu was zostało? - zapytał krótko.

- Czterech z Nuccio i z pół tuzina uwolnionych jeńców - odparł Karl.

- Ah tak. - Oficer skinął głową i zastanawiał się chwilę nim obwieścił swoją decyzję. - Zgłoście się do kapitan Konig. Podczepimy was pod jej kompanię. - Wskazał na oficer dowodzącą gwardzistami z którą teraz rozmawiała generalicja. Podobnie jak z blondwłosą liderką urlykanek.

- Dziękuję, kapitanie. - Tylko baczne ucho mogłoby wychwycić zadowolenie w głosie Karla, który obrócił się na pięcie i powędrował w stronę kapitan Konig. Miał zamiar poczekać, aż pani kapitan skończy rozmawiać z szarżami. Stanął więc obok i cierpliwie czekał, równocześnie przyglądając się kobiecie, która dowodziła gwardzistami.

Możliwe, że kapitan rajtarów coś o nim wspomniał na koniec bo chabrowa oficer spojrzała w jego stronę po czym skinęła głową oficerowi. Konna grupka oficerów, z samym generałem w centrum ruszyła na dalszy obchód placu. Gdy przejeżdżali obok Karla ten widział, że brud, krwawe zacieki i wgniecenia na pancerzach raczej słabo by o nich świadczyły na jakiejkolwiek paradzie czy chociaż apelu. No i poznał generała po jego złotej buławie wysadzanej klejnotami. Oznaka generalskiej władzy ale pewnie i w ostateczności można było nią kogoś zdzielić. Zatrzymali się jeszcze na chwilę przy powalonym minotaurze. Oglądali go z siodła i komentowali coś do siebie. Generał widocznie chciał go lepiej obejrzeć bo kapitan wezwał wojaków od najbliższego ogniska aby mu poświecili pochodniami. Po chwili tej zwłoki konni pojechali w stronę dwóch sąsiednich wielkich trucheł.
Karl podszedł do kobiety.

- Karl von Falkenberg - przedstawił się. - Chwilowo, dziwnym jakimś trafem, dowodzę paroma nieborakami, którzy przeżyli zdobywanie miasta i których wyzwoliliśmy z niewoli. Ponoć mają przejść pod pani skrzydła. - Wyjaśnił powód swego przybycia.

- Kapitan Anette Konig. Kapitan Hirsh wspomniał coś o tym. - Brunetka w finezyjnym berecie w barwnymi piórami wspierała się na swoim mieczu który był długi jak ona albo Karl wysocy. Obrzuciła spojrzeniem rozmówcę po czym pokiwała głową. - Nie ma dużej filozofii, jak przyjedzie spyża, po prostu stańcie w kolejce razem z nami. Ilu was tam będzie. Niecały tuzin co? - Popatrzyła gdzieś w bok jakby chciała sama ocenić liczebność resztek kompanii.

- Coś koło tego - przytaknął Karl. - Dopilnuję, by moi ludzie nie umarli z głodu - powiedział. - Gdybyśmy byli potrzebni, ja lub któryś z moich ludzi, to będziemy pod ręką. - Wskazał głową w kierunku miejsca, gdzie "jego ludzie" dokładali do ognia.

Skinął głową na pożegnania i ruszył w stronę ogniska. Miał zamiar poczekać do kolacji, najeść się, a potem dopilnować, by wszyscy wypoczęli. Miał też zamiar skorzystać z chwili spokoju i naprawić jeden z pistoletów.
A potem się wyspać.
Rankiem miał zamiar odszukać Taldina i razem z nim popracować nad wykręceniem się od służby wojskowej.
 
Kerm jest offline