Administrator | Karl odprowadził wzrokiem odjeżdżający wóz z rannymi, po czym obrócił się, by dopilnować, by "jego" ludzie zorganizowali sobie odpowiedni nocleg. A nie chodziło tu tylko o ognisko, by nocą nikt nie zmarzł.
- Rozejrzyjcie się dokoła - powiedział do tego, co zostało z Nucci - czy nie ma w okolicy jakichś przydatnych rzeczy. Broni i takie tam. Lepiej mieć żelazo w ręku, niż gołe pięści. Zbierzcie też więcej drewna. A ja zobaczę, co da się zdobyć do jedzenia.
Ruszył w na poszukiwanie dowództwa.
Tladina i Nucciego zaniesiono na wóz a ten gdzieś pojechał w ten całkiem gęsty tłum jaki zapanował na placu. Karl został sam z tymi trzema w miarę całymi ochotnikami jacy dotrwali do końca walk na placu o własnych nogach i trochę ponad pół tuzinem wyzwoleńców którzy ich wsparli w walkach o miejsce gdzie się znajdowali. Część z nich została przy tym co miało być wspólnym ogniskiem pilnując tego miejsca i ognia. Inni rozeszli się po obozie szukając czegoś pożytecznego.
Jeśli chodziło o poszukiwanie dowództwa to właściwie nie musiał daleko szukać. Jeszcze zanim ranni odjechali gdzieś w mroki placu widać było konną grupkę oficerów jacy objeżdżali ten rejon placu. Teraz zaś podjechali pod sam były obóz jeniecki i Karl widział jak rozmawiają z tą chabrową oficer gwardzistów i złotowłosą liderką ulrykanek. Możliwe, że rozmawiali o tych minotaurach co wiodły prym w nieudanej ostatecznie próbie wyrwania się z okrążenia bo często zerkali na te wyróżniające się gabarytami truchła rogatych monstrów.
Mądrzy wojacy mawiali, że od dowództwa należało się trzymać jak najdalej, a Karl był pewien, że w tych słowach kryło się dużo mądrości i doświadczenia. Tym razem jednak, jeśli nie chciał głodować wraz ze swymi ludźmi, nie miał wyjścia. Wojsko było tak jakoś urządzone, że nie bez rozkazu nic nie można było zdziałać, a o takim drobiazgu jak dostanie jedzenie nawet nie można było marzyć.
Chociaż nie był żadnym dowódcą (a może właśnie dlatego?), to nie czuł się gorszy od przyodzianych w eleganckie pancerzyki oficerów, którzy bardziej nadawali się na defiladę, niż walki. I którzy, dziwnym trafem, pojawili się dopiero wtedy, gdy walki się skończyły. Podszedł więc do rozmawiających oficerów.
- Kapitanie, można przeszkodzić? - zwrócił się do znajomego oficera.
Kapitan na potężnym bojowym rumaku wydawał się wyższy i masywniejszy w tym swoim pancerzu. Spojrzał w dół na tego kto do niego się zwrócił i sądząc po minie w tych wieczornych półmrokach mógł nie widzieć zbyt dobrze. Ale skierował swojego rumaka nieco w bok by podjechać do piechura który do niego się odezwał.
- Tak, o co chodzi, żołnierzu? - zapytał patrząc w dół na Karla. W tych półmrokach łucznik też miał kłopot z dostrzeżeniem detali jego twarzy ale był prawie pewny, że to ten oficer rajtarów z jakim rozmawiał rano. Chociaż bardziej poznawał go po zdobnym napierśniku w jakim ich przyjął przed wyruszeniem na apel gdy oznajmił im przydział do kompanii jednookiego setnika. Zresztą w tej oficerskiej grupce wszyscy byli w pełnym rynsztunku bojowym i to raczej takim z górnych półek, robionych na miarę i zamówienie.
- Karl von Falkenberg. - "Żołnierz" pozwolił sobie na przypomnienie oficerowi swojej osoby, a potem od razu przeszedł do rzeczy. - Tam - machnął ręką - jest garść uwolnionych jeńców i to, co pozostało z kompanii Nuccio. Na piękne oczy nikt mi nie da dla nich ani grama jedzenia. Potrzebny mi jakiś papier... lub informacja, na kogo mogę się powołać w kuchni.
- Kompania Nucci? A gdzie jest setnik Nucci? - kapitan pokiwał głową okrytą jedynie opończą wkładaną pod hełm. Sam hełm miał obecnie przytroczony do siodła. Spojrzał ponad rozmówcą na te sylwetki widoczne niedaleko w obozie na jakie ten wskazywał i o jakich mówił. Ale gdy zapytał znów popatrzył w dół na swojego rozmówcę.
- W drodze do medyków - odparł Karl. - Jeśli bogowie mają go w swej opiece, to przeżyje.
Konny oficer pokiwał głową gdy odwrócił ją w stronę zatłoczonej części placu gdzie niedawno odjechał wóz z rannymi. Gdzieś tam miał być zorganizowany lazaret. Ze swojej wysokości pieszy nie widział tego miejsca, a co najwyżej wyższe partie budynków otaczających plac ale może z konia było widać coś więcej ponad głowami ludzkiej, wojskowej ciżby. Chociaż przy jeszcze skromnej ilości ognisk w tym wieczornym zmroku nie musiało tak być.
- Oby bogowie byli mu łaskawi. - skinął głową i znów odwrócił się do swojego rozmówcy. - Ilu was zostało? - zapytał krótko.
- Czterech z Nuccio i z pół tuzina uwolnionych jeńców - odparł Karl.
- Ah tak. - Oficer skinął głową i zastanawiał się chwilę nim obwieścił swoją decyzję. - Zgłoście się do kapitan Konig. Podczepimy was pod jej kompanię. - Wskazał na oficer dowodzącą gwardzistami z którą teraz rozmawiała generalicja. Podobnie jak z blondwłosą liderką urlykanek.
- Dziękuję, kapitanie. - Tylko baczne ucho mogłoby wychwycić zadowolenie w głosie Karla, który obrócił się na pięcie i powędrował w stronę kapitan Konig. Miał zamiar poczekać, aż pani kapitan skończy rozmawiać z szarżami. Stanął więc obok i cierpliwie czekał, równocześnie przyglądając się kobiecie, która dowodziła gwardzistami.
Możliwe, że kapitan rajtarów coś o nim wspomniał na koniec bo chabrowa oficer spojrzała w jego stronę po czym skinęła głową oficerowi. Konna grupka oficerów, z samym generałem w centrum ruszyła na dalszy obchód placu. Gdy przejeżdżali obok Karla ten widział, że brud, krwawe zacieki i wgniecenia na pancerzach raczej słabo by o nich świadczyły na jakiejkolwiek paradzie czy chociaż apelu. No i poznał generała po jego złotej buławie wysadzanej klejnotami. Oznaka generalskiej władzy ale pewnie i w ostateczności można było nią kogoś zdzielić. Zatrzymali się jeszcze na chwilę przy powalonym minotaurze. Oglądali go z siodła i komentowali coś do siebie. Generał widocznie chciał go lepiej obejrzeć bo kapitan wezwał wojaków od najbliższego ogniska aby mu poświecili pochodniami. Po chwili tej zwłoki konni pojechali w stronę dwóch sąsiednich wielkich trucheł.
Karl podszedł do kobiety.
- Karl von Falkenberg - przedstawił się. - Chwilowo, dziwnym jakimś trafem, dowodzę paroma nieborakami, którzy przeżyli zdobywanie miasta i których wyzwoliliśmy z niewoli. Ponoć mają przejść pod pani skrzydła. - Wyjaśnił powód swego przybycia.
- Kapitan Anette Konig. Kapitan Hirsh wspomniał coś o tym. - Brunetka w finezyjnym berecie w barwnymi piórami wspierała się na swoim mieczu który był długi jak ona albo Karl wysocy. Obrzuciła spojrzeniem rozmówcę po czym pokiwała głową. - Nie ma dużej filozofii, jak przyjedzie spyża, po prostu stańcie w kolejce razem z nami. Ilu was tam będzie. Niecały tuzin co? - Popatrzyła gdzieś w bok jakby chciała sama ocenić liczebność resztek kompanii.
- Coś koło tego - przytaknął Karl. - Dopilnuję, by moi ludzie nie umarli z głodu - powiedział. - Gdybyśmy byli potrzebni, ja lub któryś z moich ludzi, to będziemy pod ręką. - Wskazał głową w kierunku miejsca, gdzie "jego ludzie" dokładali do ognia.
Skinął głową na pożegnania i ruszył w stronę ogniska. Miał zamiar poczekać do kolacji, najeść się, a potem dopilnować, by wszyscy wypoczęli. Miał też zamiar skorzystać z chwili spokoju i naprawić jeden z pistoletów.
A potem się wyspać.
Rankiem miał zamiar odszukać Taldina i razem z nim popracować nad wykręceniem się od służby wojskowej. |