Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2020, 00:48   #183
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LAHjzJ8F4Wg[/MEDIA]
Poranne przygotowania i rozjazdy minęły Mazzi pod znakiem rozkojarzenia. Ilekroć próbowała skupić się na rozmowach, albo tym by założyć dwie takie same skarpetki chociażby, wciąż jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Niby niepozorna, ważąc trochę mniej od przeciętnej klamki czarna bryła aparatu, zostawionego przez Eve na nocnej szafce… i to nie przez przypadek, a z premedytacją. Saper wciąż miała wrażenie, że trzyma sprzęt w dłoniach, obracając go i po kolei budząc do życia poszczególne funkcje, a miał ich sporo. Szerokokątny obiektyw, porządny wyświetlacz, do tego obiektyw z zoomem dzięki któremu dało dojrzeć co trzyma w rękach koleś na drugim końcu ulicy - jednym słowem szpej dla zawodowca, nie dla… szpeja. Drogi, praktycznie unikalny bo wciąż na chodzie… a Evelyn oddała go ot tak, jako prezent.

Myślała o tym całą drogę pod apartamentowiec Betty: o prezencie, chociaż bardziej o darczyńcy. Im więcej myślała, tym większe ciepło czuła w piersi. Zwykle to ona robiła ludziom niespodzianki, dbała o nich i spełniała życzenia, bo wojskowa ksywa do czegoś zobowiązywała, a kto widział Złotą Rybkę, po której złapaniu nie podaje się przynajmniej jednego marzenia do realizacji? Teraz wychodziło, że złote rybki też mają swoje złote rybki… czysta magia.

W miarę komunikatywna Lamia zrobiła się dopiero u Betty, gdy w drzwiach zobaczyła znaną postać z połową twarzy osłoniętą opatrunkiem. Jasne włosy skojarzyły się jej z czymś jeszcze - plotką zasłyszaną od kurierek. Odnotowała więc w pamięci, aby przy niedzielnej okazji wypytać Sonię czy to prawda że w ich melanżowej melinie gościć zamierza samia Kristin Black… ale to potem, w niedzielę. Teraz miały co innego na głowie.

Szybko nakreśliły z Diane o co chodzi, wykłądając Amelii skrót telegraficzny wręcz, a ona chyba się ucieszyła. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie… dobrze. Mazzi nie darowałaby sobie, gdyby jejdurne prośby sprawiły maleństwu przykrość.

- Możemy jechać autobusem, co za problem? - szybko podłapała wątek, gdy wyszła kwestia transportu. Kojarzyła targ, były już tam kiedyś z Amy… tylko to blondi wiedziała gdzie i czego szukać. Lamia z owej wyprawy wróciła z Gerberem, chociaż pojechały wtedy po zakupy spożywcze. - Rosół potrzebujemy dla chłopaków i Karen, na rano na poniedziałek, więc pewnie w niedzielę po południu już by musiał być gotowy. Pięć litrowych słoików z zupą i makaronem. Po kawałku szarlotki, jakieś cukierki, może ze dwie kanapki. Na paczkę… a paczek pięć. Żeby zabrali ze sobą do jednostki - powtórzyła spokojnie, ćmiąc papierosa przy kuchennym oknie - Do tego coś na dziś na obiad dla nas, coś dla dziewczyn na sobotę… myślałyśmy o kurczakach, bo je ciężko zepsuć… a gotować umiem amfetaminę i nitroglicerynę, ale nie obiad. Kiepski ze mnie materiał na żonę, ale na tyle szczęśliwy, żeby wiedzieć komu płakać o pomoc i poradę - przyznała rozbrajająco.

- Oh to żadne wielkie halo! Jak chcesz to ci wszystko pokażę. - Amelia machnęła drobną dłonią i roześmiała się jakby chodziło o drobnostkę. Ale chyba było jej przyjemnie z tymi wyrazami uznania dla swoich talentów.

- Ale to poczekajcie dziewczyny ja sobie muszę zrobić listę to wtedy mi się lepiej myśli. - uniosła dłoń do góry i na chwilę weszła do swojej sypialni.

- Tą konną kupą gówna? Rany foczko naprawdę? - Diane skorzystała z okazji aby wyrazić swoją dezaprobatę, że ta poparła niewłaściwą opcję.

- Jestem. Aha i szarlotkę tak? No to potrzebne będą jabłka… - blondynka chyba nie usłyszała co mówiła Indianka albo nie zwróciła uwagi. Siadła przy tym gościnnym, niskim stoliku gospodyni i zaczęła szybko notować.

- A słoiki też będziemy kupować? Czy jakieś weźmiemy stąd albo wy macie coś? - blond głowa podniosła się aby spojrzeć na dwie dziewczyny obok.

- Załóżmy że nie mamy nic, prócz dobrych chęci. - Mazzi postawiła sprawę jasno, rozkładając trochę bezradnie ręce, po czym dorzuciła - I talony. Kurde, na drogę też by się coś przydało wziąć - mruknęła nagle, drapiąc się po policzku filtrem fajka. Docelowo jechali razem z Tygryskiem… chociaż jeśli jakiś los jeszcze czasem uśmiechał się łaskawie, może Wilma też się załapie na podróż. O ile jej Smok nie zasiedzi się na jajach.

- Tak, tą konną kupą gówna - saper popatrzyła na gangerkę, robiąc współczującą minę. Rozumiała ją, jeśli ktoś miał motor, po cholerę miał się tłuc bydłowozem? - Ale tylko w jedną stronę. Potem z siatami podjedziemy taryfą. Rozpakujemy się, ogarniemy i wrócimy do domu motorem. Jakoś sobie z tym poradzisz, a ja obiecuję, że wyrwę ci nową foczkę żebyś jej usiadła na twarz, pasuje? - powachlowała rzęsami.

Indianka miała minę jakby zastanawiała się czy ma się dalej boczyć czy nie. W końcu wybrała tą drugą opcję bo uśmiechnęła się. Całkiem przyjemnie jak na groźną gangerkę i wschodzącą gwiazdę powstającej właśnie wytwórni “Mazzixxx”.

- Nowa foczka aby pobawić się w odeo z jej buźką? - zapytała nieco ironicznie ale roześmiała się pogodnie. - Pewnie! Zresztą nie zwracaj na mnie uwagi lubię sobie pomarudzić z rana. Pewnie, że z wami pojadę. Raz was zostawiłam na chwilę samą i widziałaś co się stało. - motocyklistka odzyskała dobry humor i chyba chciała pójć na zgodę. W międzyczasie młoda blondynka skończyła robić notatki i wstała od stołu.

- To chyba wszystko mam… - rzekła podchodząc do obu dziewczyn ale jeszcze sprawdzała czy wszystko zapisała. - Albo przeczytam wam i jak coś jeszcze to mówcię to dopiszę. - spojrzała na nich i zaczęła czytać co tam nasrkobała. Brzmiało trochę właśnie jak składniki na jakiś rosół, kurczaki i ciasto z jabłkami. Podniosła wzrok by sprawdzić czy koleżanki chcą dopisać coś jeszcze.

- Coś na kanapki… bułki czy inny chleb, kiełbasa. Warzywa. Pomidory - Lamia popatrzyła na blondynkę - Dużo… i cebuli… mogę? - wzięła ołówek i pochylając się nad kartką doskrobała parę punktów do listy. Będąc obok blondynki, łypnęła na nią wesoło - A w ogóle to co z Jackiem robicie w niedzielę? Jeśli macie ochotę, wpadajcie do nas do Honolulu. Nie musicie tam się z nikim dogłębnie zabawiać, wystarczy że po prostu będzie… i lody z cukierni przy ratuszu będą i żarcie… no i basen - wyszczerzyła się - Jacuzzi, w basenie dmuchane materace i podgrzewana woda. Drinki z palemkami, ciacha. Te do jedzenia - dodała, omijając dwuznaczność, mimo że ryj się jej szczerzył - Madi mogłaby wam zrobić masaż, poza tym zobaczyłabyś jak się wydruniam w wielkim kieliszku do Martini. Będziecie zmęczeni, albo zdegustowani to po prostu wyjdziecie. Dam wam na taryfę i wrócicie sobie bezpiecznie tutaj, ale co się lodów nawpierdzielasz to twoje.

- Taakk? Oj… Ale nie wiem… To chyba… No ja się chyba nie nadaję do takich rzeczy… Ale zapytam Jacka. Chociaż nie wiem on jest bardzo rodzinny. Taki domator. I umie dużo rzeczy zrobić w domu. - Amelia wyglądała na zakłopotaną propozycją. Jakby miotały nią sprzeczne emocje. Nie chciała robić przykrości kumpelom, że je omija ale też chyba wątpiła czy to w jej stylu. W końcu wróciła do kuchni by zabrać torby i plecaki na te zakupy.

- Lamia jak myślisz? - gangerka szepnęła do kumpeli cicho korzystając z momentu, że blondyna zniknęła im z radaru.

- Nie myślę, od tego są oficerowie - odpowiedziała standardem, wzruszając lekko ramionami. Westchnęła zaraz potem, kręcąc głową - Nie wiem… pewnie się nie odnajdzie, ale się nie dowie jak nie spróbuje, a ja nie chcę jej ciągle spychać na boczny tor, gdy balujemy. Zawsze może wpaść, zje lody, posiedzi chwilę. Spiją z Jackiem parę drinków póki będziemy jeszcze w ciuchach, a potem… to już ich wola, nie wydaje mi się, żeby chcieli zostać na główną część wieczoru. Mają teraz jasny przekaz: nikt ich nie traktuje jak zgniłych jajek, żadnego wyobcowania. Ich wola, ich decyzja. Potem zawsze możemy jej po prostu pokazać nagrania z baletu, jeśli będzie sobie życzyła - popatrzyła na gangerkę z nagłą powagą - Siedzi tu całe dnie, nikt jej nie odwiedza. Nie ma chyba innych znajomy, albo się boi lub wstydzi tego co się jej stało z twarzą. Chcę ją wyciągnąć tam chociaż na pieprzony kwadrans. Wbić w zajebistą kieckę, zrobić na małe bóstwo i wypchnąć do ludzi… a już moja w tym głowa, aby chłopaki odpowiednio reagowali - zmrużyła oczy - Ale też mam pytanie. Do ciebie, Di. Dałabyś radę mnie podszkolić w jeździe na motorze? Nie mówię że teraz, albo w następnym tygodniu. Ogólnie… i kurwa - prychnęła, patrząc jak w ich stronę po korytarzu wraca Amelia. Uzbroił się więc w uśmiech, nadając lekkim tonem do Indianki -... wiesz jak to jest. W tych koszarach im chujem wieje, jak koc dostaną to taki co już widział z tuzin trepów przed tobą… a zima idzie. Skoro będziemy jechały na zakupy, poszperamy za jakimiś kocami i swetrami dla Tygryska, co? I jeszcze jakaś porządna poduszka mu się przyda, bo ta jego z pewnością dziurawa i twarda… i piżama, bo na razie zapierdala w różowej - przewróciła oczami teatralnie - Ciuchy, gamble aby mu w ten zajebisty tyłek było lepiej w tygodniu… ramka na zdjęcia… nie wiem. Jakbyś była takim moim kumplem z wojska, co byś chciała mieć w swoim kojcu?

- Steve chodzi w różowej piżamie? - okaleczona blondynka była wyraźnie zaskoczona taką informacją. Zapytała z niedowierzaniem gdy rozdzielała na ich trzy te torby i resztę paczek na zakupy.

- Raczej mi to na t-shirt wyglądało. Ale tak, różowy. Nawet Eve tak mówiła a wiesz, ona jest fotografem to zna się na kolorach. - Indianka potwierdziła skinieniem swojej czarnej głowy gdy już zaczynały wychodzić na klatkę schodową. Amelia zatrzymała się by zamknąć drzwi i jeszcze sprawdziła klamkę ale były zamknięte.

- On? Taki żołnierz i w ogóle? - Amelii to chyba nie mieściło się w głowie gdy już szła korytarzem a echo pustych ścian niosło odgłos trójki kroków. Wyszły na całkiem pogodny świat ale tam niespodziewanie gangerka przejęła inicjatywę i nakierowała je w stronę swojego motocykla.

- Ale Di, miałyśmy jechać autobusem. - blondynka pokręciła głową i zaskoczona popatrzyła na idącą obok Lamię.

- I pojedziemy. Ale najpierw muszę wiedzieć czy mogę na was liczyć. - rzekła odwracając się w ich stronę z enigmatycznym uśmieszkiem na swojej indiańskiej twarzy. Zdezorientowana blondynka chwilę jej się przyglądała ale w końcu sprawdziła spojrzeniem co zrobi czarnowłosa.

Mazzi rozłożyła bezradnie ręce, w geście “no co ja moge, jak nic nie mogę?”.Wzięła blondynkę pod ramię i obie ruszyły za indianką, ciągnąc się parę kroków z tyłu.
- Tak, ma jedną koszulkę różową i w niej śpi. - wróciła do przerwanego wątku, chcąc jakoś poprawić towarzyszce humor - Mniejsza szansa, że się któryś z jełopów na nią połasi. Kiedyś była biała, ale jak dał kotom do prania, to popierdolili i wrzucili z czymś czerwonym… i tak się dorobił kapoty w mało męskim kolorze. Chociaż i w niej wygląda zajebiście - parsknęła wyjątkowo pogodnie - Chciałabym żeby już tu był, stęskniłam się… powiedział że jeśli się wyrobią i nic nie wypadnie, wieczorem do nas przyjedzie. Chyba mu kupię czajnik elektryczny… i termofor - zmieniła nagle wątek zanim się zdążyła się rozkleić do końca - I termofor. Zima idzie, po chuj ma tam marznąć w tych kamaszach. A ty czegoś potrzebujesz maleństwo? - na koniec popatrzyła na Amelię czujnie.

- Jaa? Nie chyba nie. Dziękuje ale nie. Szukam nowej pracy. Ale wczoraj byłam i na razie nic ciekawego nie było. Chociaż szukają sekretarki w biurze to może tam pójdę. Szukam czegokolwiek aby się zaczepić. Może magazyn, biuro czy coś takiego. No sklep to raczej nie albo kelnerka no bo wiecie… - pociągnięta za język blondynka nawet zaczęła opowiadać coś o sobie i swoich planach mówiąc cichym i łagodnym głosem. Na koniec wykonała niewyraźny gest w stronę swojego opatrunku na twarzy. Ale Di się do nich odwróciła bo już właściwie doszły do jej motoru.

- A nie chcesz być gangerem? - zapytała śmiejąc się tak niewinnie, że z kolei Amelia roześmiała się rozbawiona na całego. Diane może nie była jakaś specjalnie ciężka, masywna czy umięśniona. Gabarytami właściwie była podobna do dwóch swoich koleżanek. Ale jakoś ta jej bezczelność zawodowego gangera sprawiała, że wydawała się twardsza i bardziej agresywna. Przy niej Amelia wydawała się przeciwieństwem. Delikatna jak porcelanowa filiżanka. Do tego sklejona po upadku.

- Bo nie wiem czy słyszałaś Amy ale założyłyśmy nasz własny gang. Jesteśmy Kosmiczne Kociaki! - Indianka w skórzanej kurtce oznajmiła jej z wesołą, bezczelną werwą. Amelia zrobiła trochę zdziwioną a rochę zaciekawioną minę znów kontrolnie zerkając na drugą towarzyszkę.

Ta pokiwała twierdząco głową, ustawiajac się tak, aby być za plecami blondynki. Położyła dłonie na jej ramionach, spoglądając na gangerkę z rozbawionym uśmiechem przylepionym do ust.
- Mamy nawet już logo, niedługo będziemy się dziarać - dorzuciła wesoło, puszczajac Diane oko - Mnie też wyglądasz na gangera. W skórze byłoby ci zajebiście, wiesz?

- Jaa? Nie no co wy w gangu to się chyba trzeba bić i kraść i takie rzeczy. No ja bym wolała nie. - blondynka wyglądała na trochę speszoną. Ale trochę. Pod tą wierzchnią warstwą zmieszania dało się wyczuć dozę ciekawości i ekscytacji.

- No właśnie! Skóra! No sama zobacz! - Di prawie weszła jej w słowa i bez wahania zdjęła własną, wćwiekowaną i pełną naszywek skorupę by założyć ją na wątłe ramiona Amelii. Zrobiła to tak pewnie i naturalnie jakby była zawodową sprzedawczynią w odzieżowym i codziennie kogoś ubierała. Kurtka była na drobną blondynkę trochę za duża, zwłaszcza przy rękawach ale jednak ostatecznie…

- No! Teraz jesteś nasza! Będziesz naszą najmłodszą siostrą! Wiesz jaka to zajebista fucha? - Diane ciągnęła z werwą jakby robiła uliczne show codziennie. Ale to co razem odstawiały działało na tyle na Amelię, że wyglądała jakby odpakowywała jakąś niesamowitą niespodziankę. Aż się chyba trochę wzruszyła.

Druga harpia też nie próżnowała, okrążając blond cel, kiwając głową i śmiejąc się z aprobatą.
- Nie no, wyglądasz jakbyś się do tego urodziła, sama zobacz - nakierowała dziewczynę aby stanęła twarzą przed bocznym lusterkiem motoru i mogła się przejrzeć - Teraz jesteśmy jednym oddziałem, jednym gangiem. Kto rusza kogoś z rodziny, rusza całą rodzinę. Zobaczysz, nikt ci nie podskoczy, a jeśli ktoś spróbuje - uśmiechnęła się krzywo - Dasz tylko cynk, a my się już nim zajmiemy. Będziemy razem się rozbijać po szosach i pubach! Wyrwiemy się i posprayujemy jakieś ruiny, zobaczysz. Spodoba ci się! Poza tym… - spoważniała w jednej sekundzie, oglądając najmniejszą sylwetkę uważnie.
- Jest zajebiście, ale brakuje jednej rzeczy - stwierdziła, czując wzdłuż kręgosłupa zimny dreszcz. Przełknęła ślinę, sięgając za pazuchę własnej skorupy. Chwilę tam pogmerała, aż wyjęła pochwę z solidnym nożem bojowym.
- Co to za ganger bez noża - dodała łagodniej, choć dość uroczyście, wręczając blondynce broń - To Gerber, zadba o ciebie. Ty też o niego zadbaj, a nigdy cię nie zawiedzie. Jak my - puknęła się w pierś, potem wskazała na Indiankę.

- A to nie jest ten nóż co kupiłaś jak ostatnio byłysmy na targu? - Amy wzięła nóz do ręki ale z niepewną miną.

- Bierz, bierz. Ale teraz kociaki jeszcze jedna rzecz. Najważniejsza. - Indianka pochwaliła pomysł i gest kumpeli płynnie przejmując pałeczkę i starając się dać blondynie jak najmniej czasu do namysłu i reakcji. Przyjęła uroczysty ton znów przykuwając uwagę Amelii i w końcu położyła dłoń na baku i kierownicy swojego motocykla.

- Dasz mi swój motor? - Amy zapytała z niedowierzaniem wymalowanym na blond twarzy. Indianka zaśmiała się cicho trochę zakłopotana.

- Nie to tak nie działa. Każdy w gangu ma swój motor. No chyba, że chcesz być moją dupą to wtedy nie ma sprawy, każdy sam wozi swoje dupy. Takie są zasady. - Diane przyjęła ton znawcy gangerskiego rzemiosła gdy tak ciągnęła tym poważnym tonem ze szczyptą autoironii. Teraz dla odmiany blondyna się zakłopotała na pomysł, że miałaby być “dupą” Di czy kogokolwiek.

- No ale trzeba zacząć od podstaw! Motory laski się znajdą, mówię wam. Pomogę wam obejrzeć temat. Mam tu znajomego możemy nawet po targu do niego podjechać. Tak nic poważnego, tylko pooglądać co on tam ma. - gangerka ciągnęła dalej jakby co dzień przyjmowała nowe kociaki do gangu i teraz robiła to rutynowo w znanym sobie schemacie. Ale na koniec nagle zacisnęła usta jakby o czymś sobie przypomniała. Ale tylko na chwilę. Zaraz stanęła za swoim motocyklem i poklepała siodełko w zapraszającym geście.

- No kociaki? Która pierwsza się odważy? - zawołała wesoło głaszcząc swoje siodełko.

Zachowanie powagi przychodziło ciężko, lecz Mazzi jakoś dawała sobie z tym radę, z rzadka odwracając głowę, gdy już nie wytrzymywała i musiała się uśmiechnąć pod nosem. Uniosła pytająco brew przy kwestii ogarnięcia własnych dwóch kółek. Myślała o tym, nawet dość często, niestety ciągle coś wypadało, a renta weterana nie była z gumy i tak jakoś zawsze znajdowało się coś ważniejszego do ogarnięcia.
- Amy, czyń honory - powiedziała do blondynki, pchając ją delikatnie barkiem we właściwym kierunku - Nie bój nic, ubezpieczamy cię.

- Ja? No ale myślałam, że może Lamia najpierw… - zaprotestowała dość nieśmiało blondynka. Ale nakierowana przez dłoń jednej kumpeli z jednej strony i pociągnięta przez drugą znalazła się tuż przy stalowym rumaku.

- Siadaj, wszystko ci pokażę. - Indianka jeszcze raz poklepała siodełko i w końcu Amy westchnęła cichutko ale przełożyła nogę przez motor i siadła we właściwym miejscu.

- To naprawdę proste… - Indianka zaczęła tłumaczyć jak się odpala starter, gdzie się kopie aby jednoślad zapalił i okazało się to bardzo proste. Noga Amelii nie miała takiej wprawy jak zawodowej motocyklistki ale za którymś razem motor zaskoczył.

- Ojej! Di! Co teraz! - zapiszczała z zaskoczenia ale i rozbawienia. Diane też się roześmiała ale nie traciła kontroli i w końcu usiadła za raczkującą motocyklistką i trochę tak we dwie pojechały kawałek ulicą. Amelia śmiała się, piszczała z zachwytu albo krzyczała z lekkiego przestrachu. Pod jej kierunkiem motocykl jechał wolno i w porównaniu do tego jak go prowadziła właścicielka to mocno koślawo. Ale jednak! I to się liczyło najbardziej. Nawet paru gości u Mario obserwowało to z rozbawieniem tak samo jak tych kilku smarkaczy którzy czasem się tutaj kręcili. W końcu motocykl z dwoma załogantkami wrócił na poprzednie miejsce.

- Ojej Di! To było… Oh! - blondynka jak tylko zeszła z motocykla próbowała coś powiedzieć. Albo podziękować. Ale z tych emocji słowa utkwiły ją w gardle więc tylko mocno uściskała kumpelę. A nawet pocałowała ją w policzek.

- Lamia! Lamia! Widziałaś!? Jechałam na motorze! - uszczęśliwiona blondynka darła się z radochy jakby kumpela ze szpitala stała na drugim krańcu parkingu a nie dwa kroki od niej. Nawet podbiegła do niej, objęła ją za szyję i też pocałowała w policzek wtulając się w nią mocno.

Saper złapała ją w ramiona, przyciskając mocno do siebie. Śmiała się przy tym, wtórując młodszej dziewczynie i wydawała się równie szczęśliwa. Dobrze było widzieć radość na okaleczonej twarzy, błysk w oku i wypieki na odsłoniętym policzku. Ktoś tak młody jak Amy powinien cieszyć się z każdego dnia, mieć ku temu powody, zamiast żyć w strachu bólu i z traumą.

- Widziałam - przytaknęła, głaszcząc jasne włosy dłonią - Jakbyś się do tego urodziła! Zobaczysz, parę lekcji u Di i będziesz śmigać równie gładko co ona, a już szło ci świetnie, no nie? - ostatnie rzuciła Indiance, puszczając jej oko nad czubkiem jasnej głowy.

Amy nie odpowiedziała ale nie musiała. Jej śmiech, wesoło roziskrzone spojrzenie i wanie blond czupryną jasno wskazywały, że jest wniebowzięta jakby dziewczyny zmajstrowały jej wcześniejszy prezent na gwiazdkę.

- Dobra, Lamia to teraz ty. - Di też się uśmiechała jakby na chwilę zapomniała, że jest przecież groźną gangerką. Teraz raczej wyglądała jak kumpela albo jakaś przyjacielska instruktorka jazdy. Zaprosiła gestem Lamię tak samo jak wcześniej blondynkę z grubym opatrunkiem na twarzy.

- Poczekaj tu chwilę, zaraz wrócimy - Mazzi poklepała Amelię po ramieniu i raźno podeszła pod maszynę, przekładając nogę nad bakiem. Motory się jej podobały, o wiele bardziej niż fury. Wiatr we włosach, ryk silnika w uszach i puste, zapiaszczone autostrady przed sobą… to było dobre marzenie. - Mów jak to leci… i jak się na tym nie wypierdolić - poprosiła Indiankę.

- To proste. - Di nachyliła się pokazując gdzie jest to wszystko do kopnięcie, przekręcenia czy pociągnięcia. No faktycznie nie było trudne. Już za drugim razem silnik zaparskał ale zgasł. Gangerka poradziła jej jak to lepiej zrobić by nie dławić silnika i już za trzecim razem rozległo się znajome, stabilne pyrkotanie.

- Świetnie! To teraz ruszaj. - roześmiała się wesoło pakując się na tylne siodełko tak samo jak to robiła przed chwilą z Amelią. Teraz Lamia poczuła dotyk wnętrza jej uda na swoich biodrach i dłonie pasażerki na swoich bokach.

Droga przed nimi należała do prostych: żadnych wertepów, pułapek i gruzów. Płaska, dobrze utrzymana powierzchnia parkingu, gdzie nic nie wyskakiwało zza załomu, ani nie wyrywało kierownicy z niewprawnych rąk. Motocykl podtoczył się kawałek prosto, parę razy zachybotało nim w boki, ale utrzymał się w pionie. Pomogła Diane, dzięki czemu krótka wycieczka stała się samą przyjemnością. Przypominała odrobinę przejazd buggy, nawet wiało podobnie.

- A wiesz co sobie przypomniałam jak wyszło o Puszce? - zapytała ją wprost do ucha rozbawiona instruktorka. Motocyklistka chociaż dla niej jazda jednośladem nie była żadną nowością to rola instruktorki sprawiała jej przyjemność tak samo jak jej dwóm uczennicom.

- U Puszki ostatnio widziałam całkiem fajnego kociaka. Ciekawe czy jeszcze u niego jest. Wiesz tak co do tego co mówiłaś o siadaniu na pyszczku jakiejś kici. - zaśmiała się roześmiana Indianka ale uciszyła się gdy teraz Lamia musiała wykręcić motocykl by wrócić na miejsce startu i czekającej na nich blondynki.

- Mówisz że rasowa, co? I na motorach się pewnie zna… - Mazzi parsknęła, a jej gębę ozdobił szeroki, zębaty uśmiech. Skręciła lekko, zaczynając drugie, powolne kółko po parkingu, a przejeżdżając obok Amy posłała jej buziaka. - Myślisz że nie ucieknie jeszcze przez parę dni? Dziś się nie wyrobimy z wizytą… - westchnęła, gdy wyminęły kumpelę. Jeśli miały się ze wszystkim wyrobić, musiały spiąć poślady. Wreszcie zrobić założony plan od początku do końca, bez gnania na złamanie karku, chociaż jeśli Di polecała kogoś, z pewnością było warto chociaż rzucić na niego okiem.

- Nie wiem czy w ogóle jeszcze u niego jest. W lecie jak była u Puszki z chłopakami to była. Ale trochę nawalona byłam i trochę kociaków tam było i naszych i miejscowych to nie jestem do końca pewna poza tym, że z nią wieczorem piłam i śmiałyśmy się jak głupie. Nawet nie pamiętam już z czego. - przyznała gangerka i chyba sama liczyła się z tym, że tamtej dziewczyny może już nie być u jej kolegi z tego miasta. Zrobiły jeszcze kolejny nawrót kawałek dalej i zatrzymały się znów na pierwotnym miejscu. Lamia zgasiła silnik i obie zsiadły ze stalowego rumaka dołączając do roześmianej blondynki.

- A może skocz jutro w drodze powrotnej od Tash i wybadaj co jest grane - saper zaproponowała cicho, poprawiając włosy. Uśmiechała się wesoło, biorąc Amelię pod ramię. Pod drugie przyciągnęła Indiankę, aby na koniec zwrócić się do Amy - To co, dziarasz się z nami, kociaku?

- Dziarasz?! - Amelia zrobiła szerokie oczka na taki pomysł za to Diane aż przyklasnęła w dłonie z radochy.

- Dokładnie! No tak! Musimy mieć jakąś dziarę! Wszystkie Kosmiczne Kociaki taką samą dziarę! A mamy Madi to ona na pewno nam zrobi jak się ją poprosi! - Indianka zapaliła się do pomysłu wspólnego dziarania tak samo jak w skacowany poniedziałek poparła nazwę gangu jaka teraz zrobiła się oficjalna. Amy patrzyła na nią i na Lamię trochę chyba nie nadążając za tempem tej zabawy i dyskusji. Ale nadal dawała się ponieść temu pozytywnemu entuzjazmowi jaki panował w ich trójce w tym gangersko - motocyklowym przerywniku dnia codziennego.

- To chodźcie na przystanek. - powiedziała z delikatnym uśmiechem znów biorąc torby jakie na czas jazdy próbnej odłożyły na chodnik i wskazała na widoczną niedaleko wiatę przystanku.

- To chodźmy. Cholera ale to trzeba by wymyślić tą dziarę. - motocyklistka była tak podekscytowana, że chyba zapomniała, że szanującej się członkini gangu nie wypada jeździć konną furgonetką transportu publicznego.

We trzy przystanęły na przystkanku, saper sięgnęła po papierosy. Wyciągnęła jednego i wsadziła między wargi.
- A co powiecie o logo? - łypnęła na Indiankę, grzebiąc w kieszeni za zapalniczką - To, które wczoraj wam pokazałam… - chciała coś dodać, ale nagle zza zakrętu wyłonił się bydłowóz. Schowała więc papierosa z powrotem do paczki - Tym kociaku na planecie. Albo wymyślimy coś innego… dużo sie tego robi. Dobra, dogadać się która jest dziś opiekunem weterana niezdolnego do służby - parsknęła, puszczając dziewczyny przodem i sama weszła na sam koniec.

- O! To byłoby świetne! A gdzie byśmy to sobie robiły? - motocyklistka pokiwała głową gdy przypomniał jej się projekt logo jakie ostatnio pokazywała im pani reżyser. I chyba spodobał jej się na tyle by sobie go wydziarać na stałe. - I ty młodsza siostro bujaj się na tego opiekuna. - zdecydowała szybko wskazując na blondynkę z opatrunkiem na pół twarzy na co Amy zgodziła się kiwaniem głowy. Resztę rozmowy kontynuowały już wewnątrz furgonetki gdy gangerka musiała zapłacić parę drobiazgów za bilet. Na szczęście bilety nie były drogie. Razem usiały Amelia z Lamią a gangerka za nimi ale bezczelnie zajęła dwa siedzenia i oparła się o ich fotele aby móc swobodniej ciągnąć tą rozmowę we trójkę. W środku dnia pojazdem poza nimi podróżowało tylko kilka innych osób więc większość miejsc była pusta.

- A jakie logo? - zapytała była pacjentka szpitala miejskiego patrząc pytająco na swoje dwie towarzyszki.

- Logo Kociaków, naszego gangu. I wytwórni - saper sięgnęła do torebki po notes i ołówek. Na szybko zaczęła skreślać wzór identyczny jak ten z dnia poprzedniego - Zależy gdzie byście to chciały mieć. Mało widoczne jak łopatka, albo drobne na nadgarstku. Lub nad obojczykiem. Albo bok szyi… - wzruszyła lekko ramionami - Zależy jak leży, nie?

- Jak to ma być nasz znak rozpoznawczy i oznaka jakości to raczej musi być gdzieś na widoku. Może gdzieś na ramieniu? - rozmowa o nowych tatuażach wyraźnie pochłonęła Indiankę gdy lubiła rozmawiać o dziarach tak samo jak o motorach, bójkach i punkowaniu.

- Ładny. - powiedziała blondynka gdy Lamia naszkicowała jej na szybko o jaki znak firmowy chodzi. Oglądała go chwilę nim skinęła głową oddając notes swojej kumpeli.

- Zima idzie - Mazzi przypomniała, uderzając się kantem dłoni w bok szyi - Tutaj sobie jebniemy, tu bardziej widać niż pod długim rękawem, albo skórzaną skorupą.

- Na szyi? - motocyklistka na chwilę przytrzymała wzok na klepniętym przez Lamię detalu własnej fizjonomii. Patrzyła i mówiła tak jakby próbowała sobie to wizualizować dzięki zmrużonym powiekom.

- Na szyi? - za to Amelia też to powtórzyła ale ona patrzyła na Lamię trochę z obawą. Albo czekała, że to jednak żart.

- Tak, na szyi! Podoba mi się! O tak, bardzo gangerskie i od razu będziemy mogły rozpoznać inne nasze kociaki! - Diane przyklasnęła pomysłowi który jej się spodobał. Roześmiała się radośnie i beztrosko, że jedna czy dwie głowy odwróciły się w ich stronę zwabione tymi śmiechami. Humor dopisywał im przez całą trasę, tak, że wysiadając również chichotały jakby miały po dwanaście lat i pierwszy raz zostały w domu same na noc.

Targ zasadniczo nie zmienił się od tego co Lamia zapamiętała z ostatniej wspólnej wizyty z Amelią. Na sporym placu stało mnóstwo straganów. Jedne były bardziej stacjonarne i wyglądały jak dawne kioski. Inne mieściły się w blaszanych kontenerach, część sprzedających po prostu sprzedawała z wozu lub bagażnika a inni rozkładali swoje gamble na plandekach, kocach i składanych stołach. Biło tutaj istne serce drobnej przedsiębiorczości i panował gwar i ruch. Wszyscy chcieli coś kupić, sprzedać albo chociaż obejrzeć. Asortyment też był różnorodny. Od starych gambli sprzed wojnych jak filmy, zabawki czy ubrania aż po różne części do silników i płody rolne. Te przetworzone i te dopiero do przetworzenia. Można tu było znaleźć mydło i powidło. Dosłownie. A także drobne rozrywki i usługi. Ostrzenie noży, ładowanie akumulatorów, golenie, strzyżenie, parę bud oferowało gorące przekąski, można było spróbować szczęścia w grze w trzy kubki i tak dalej.

Inicjatywę tutaj przejęła drobna blondynka z białą plamą opatrunków na połowie twarzy. Czytała z kartki co jest im potrzebne i prowadziła swoje dwie kumpele do odpowiedniego stoiska. Wydawało się, że targ jest podzielony jakimiś chaotycznymi, niewidzialnymi liniami na sektory tematyczne. I Amelia poprowadziła ich tam gdzie dominowali rolnicy i ich płody rolne. I tak przechodziły od stoiska do stoiska, stały w krótkich kolejkach i stopniowo zapełniały te torby i plecaki jakie wzięły z domu Betty.

- A te kurczaki to ile właściwie chcecie? - zapytała blondynka gdy oglądały wyroby masarza. Poza różnym surowym mięsem miał też trochę wędlin, salcesonów, boczku, słoików smalcu no i właśnie gotowe do gotowania kurczaki. Amelia chyba była z nich zadowolona bo chciała tylko wiedzieć ile ich potrzebują na nadchodzące dni.

Mazzi za to przyglądała się słoikom ze smalcem, czując jak ślina napływa jej do ust. Dodatkowo ta sucha kiełbasa dziwnie się na nią patrzyła… jakby mówiła “zjedz mnie… zjedz mnie”. Prawda była taka, że najchętniej saper kupiłaby wszystko i zjadłaby wszystko, choćby miała potem pęknąć z przeżarcia. Ale jaka by to była piękna śmierć…

- Jeden na rosół… i ten kawałek krowy co mówiłaś - oderwała wzrok od wędlin, aby spojrzeć na blondynkę. Zmarszczyła przy tym brwi, zastanawiając się poważnie. Dwa dni, gdzie wykarmić trzeba dwójkę żartych trepów i parę foczek o mniejszym spuście, ale jednak nie żyjących na kromeczce chleba i kubeczku wody. Była też kwestia prowaintu na podróż dla dwóch osób, a może i trzech, jeśli liczyć Wilmę...

- Weźmy pięć kurczaków… i ze trzy pętka tej kiełbasy… i ten słoik ze smalcem ze skwarkami. Boczek też, na śniadanie do jajecznicy. Jeden kurak na zupę - zgięła pierwszy palec - Drugi i trzeci dziś na kolację. Czwarty dla nas na drogę do Mason i piąty dla dziewczyn które zostają. Aaaalbo trzy kurczaki i dwie kaczki. Dobrze że mamy dużo jabłek - dokończyła wesoło, myśląc o wielkim worze czerwonych owoców, niesionych przez nią w plecaku.

Diane zrobiła dość mocno zdziwioną minę ile kurczaków chce wziąć Lamia. Ale gdy ta zaczęła wyliczać który idzie na co i na kiedy to jednak przestała się dziwić. Ona też ładowała te kuraki do swojego plecaka gdzie lądowały obok torby jabłek jaką kupiły wcześniej. Nie wszystkie weszły więc te trzy władowała do torby jaką miała nieść w ręku. Kaczek jednak facet nie miał i z drobiu miał tylko te kurczaki. Ale też tryskał radością na takie duże zakupy trójki klientek. Jako bonus i zachętę do powrotu podarował im niewielki słoiczek smalcu ze skwarkami. A trzy klientki miały już całkiem spore zakupy do niesienie chociaż jeszcze trochę mogły ze sobą nabrać.

- No to… Z tej listy z jedzenia to chyba wszystko… - Amelia znów patrzyła na swoją kartkę gdy sprawdzała co im jeszcze zostało na tej spisanej wcześniej liście. Mówiła wolno gdy widocznie nie chciała niczego pominąć.

- To chcecie jeszcze coś do jedzenia? Bo właściwie zostały nam te rzeczy dla Steve’a ale to gdzie indziej. - odezwała się patrząc już przytomniej na swoje kumpele i machnęła dłonią kierunek gdzie miały być te inne rzeczy jakie miała na liście.

- Chyba… mamy wszystko - Mazzi łypnęła na pękate toboły. Kupiły wszystko od ziemniaków i kapusty, poprzez całe wiadro jabłek, śliwek i gruszek, pomidorów, grzybów, papryki, cebuli, czosnku, marchwi, włoszczyzny, mięsa, chleba, jajek, serów, do pęków świeżych ziół, suszonych w torebkach, mięsa, wędlin. Miały też torby z mąką, makaronem, cukrem i rzeczami do robienia ciasta, osełkę masła, butlę oleju i przeuroczą chociaż cholernie ciężką, pomarańczową kulę dyni. - Kurde… kupmy na dziś coś gotowego na podwieczorek. Placek z jabłkami, albo… nie no. Szarlotkę dostaną na poniedziałek - westchnęła - Tarta śliwkowa… i mleko. Puszczą nas z torbami te trepy, ehh… - parsknęła na koniec - Potem szpej dla Tygryska i słoiki. Chyba że wy coś jeszcze chcecie, hm? A tak kapusta z beczki? - łypnęła na Amy - Kiedyś nas częstowałaś.

- A tak, ale to nie tutaj. Mam takiego znajomego co to robi właściwie dla siebie. No ale też właśnie trochę sprzedaje znajomym. Bolo. To chyba jakiś Polak czy Rosjanin. - blond główka ucieszyła się, że Lamia pamiętała o tej kiszonej kapuście jaką kiedyś przyniosła do Betty do spróbowania i do tego miło to wspomina.

- To jeszcze chodźcie po te ciasto a potem możemy pójść dalej. - Amelia skinęła głową i wzięła swoje torby. Niby były we trzy i jeszcze u okularnicy wydawało się, że mają aż za dużo tych toreb, siatek i plecaków to teraz miały już co dźwigać. A jeszcze miały coś dobrać. Blond przewodniczka poprowadziła swoje kumpele do kilku sąsiadujących ze sobą stoisk gdzie dominowały ciasta i słodycze. O tej porze już były spore braki ale widoki i zapachy były równie przyjemne jak w cukierni Mario. Dominowały różne wypieki z blachy i trochę małych pączków, placków, naleśników i drożdżówek. Kupowało się na wagę a wybór był całkiem spory. Widać było, że to domowe wypieki pieczone w domowych piekarnikach i kuchniach. Dominowały ciasta sezonowe czyli sporo było z jabłkami i śliwkami w udziale a do tego jeszcze uniwersalne pieczone serniki.

Trójka kobit zakręciła się pośród straganów, ogladając, podglądając i ocierając ślinę. Pachniało i wyglądało jak wrota raju…
- Dlaczego nie jesteśmy pająkami? - saper mruknęła z zawodem, ledwo pakujac na grzbiet następną torbę, tym razem z blachą sernika, dwoma tartami śliwkowymi i całą paczką piankowych cukierków dla chłopaków na poniedziałek. Dobrały też żelki oraz po jednym okrągłym ciastku z pekanami na deser i drugie śniadanie, gdy wreszcie dowleką się do domu. Już miały odchodzić, gdy Mazzi zawróciła się i jednak kupiła jeszcze blachę szarlotki na sobotę. Nie wypadało jechać do chłopaków z pustymi łapami - mając to na uwadze, dorzuciła na plecy trzy butelki śliwowicy zakupionej od starego, bęzzębnego jegomościa, mającego rozłożony stragan przeróżnych nalewek i trunków.

- Robisz chyba zapasy na całą zimę. - Diane pozwoliła sobie na rozbawiony komentarz widząc jak Lamia wciąż dobiera kolejne zakupy do ich toreb.

- Dobrze, że musimy to dźwigać tylko do autobusu. - sapnęła Amelia gdy znów wzięła swoje torby. No ale miały już co nieść tak w rękach jak i na plecach. A jeszcze ruszyły za obandażowaną przewodniczką do stoisk z ciuchami.

Tam też różnorakich ubrań było od groma. W zdecydowanej większości były to przedwojenne ubrania. Ale gdy były uprane i czyste to często znów wyglądały jak nowe. Kilka rarytasów wciąż było zapakowane w dawne folie i złożone fabrycznie ze trzy dekady temu niczym ostatnie tchnienie świata który już odszedł i zostały po nim tylko takie artefakty. Ubrania były dla kobiet, dla mężczyzn, trochę dla dzieci no i uniwersalne jak bluzy czy swetry które swobodnie mógł nosić i on i ona. Nawet Di która zgrywała się często na twardzielkę na motorze dała się ponieść fali i przyjemności oglądania i przymierzania.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline