|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
28-04-2020, 02:42 | #181 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
29-04-2020, 09:51 | #182 | |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 40 - Canon Czas: 2054.09.25; pt; przedpołudnie Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Lamii i Eve Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, chłodno, pogodnie, um.wiatr - Niezła chata. - Kim rzuciła z uznaniem wskazując gestem dookoła. Chyba najbardziej decniała możliwość wzięcia kąpieli i wytarcia się czystym ręcznikiem. Bo w trasie to wcale nie było takie oczywiste. Teraz z nastaniem piątkowego poranka mogły się lepiej poznać a nawet porozmawiać. Przy wstawaniu z łóżka, przy kąpieli, przy robieniu śniadania czy właśnie tak jak teraz, przy jedzeniu tego śniadania. I przy okazji wyszło, że nowo poznane wczoraj wieczorem koleżanki są kurierkami. Więc jeżdżą w trasy poza miasto całkiem sporo.W czwartek wróciły to już nie miały ochoty na nic. No ale z okazji piątku to właśnie wybrały się do “Krakena”. Zazwyczaj tam zaczynały swoje rozrywkowe wypady na mieście. - Prawdziwe kociaki jeżdżą tylko motorami. - Diane powtórzyła po raz nie wiadomo który. Podobnie jak pozostała trójka jeszcze siedziała w pożyczonych z garderoby ciuchach. Bo jak sama Eve jeszcze wczoraj mówiła “Lamia wam wszystko pokaże”. No i właśnie tego poranka na Lamię spadła rola gospodyni. Więc musiała dziewczynom pokazać gdzie są te ubrania, w których szafach tak jak wcześniej krótkowłosa blondyna pokazywała jej. No ale teraz już jej nie było. Tak samo jak Madi. Obie z rana zabrały się do roboty, każda do swojej. Lamia kojarzyła jeszcze całusa na dowidzenia i jakąś wzmiankę, że “to” jest dla niej. Ale jeszcze zarejestrowała ubraną w płaszcz sylwetkę blondynki jak cicho wychodzi przez drzwi sypialni i jeszcze z progu posyła jej uśmiech i całusa. No i prawie jednocześnie z zamknięciem drzwi zamknęły jej się też powieki. - Fury. Tylko fury. Prawdziwe fury dla prawdziwych kociaków. - Pixie pokręciła swoją różową głową jedząc śniadanie kompletnie nie dając się przekonać indiańskiej gangerce co do wyższości jednośladów nad dwuśladami. Lamia nawet nie do końca była pewna jak zaczęły ten spór. Ale jak zaczeła zwracać na niego uwagę okazało się, że obie były fankami motoryzacji. Tylko jedna ceniła nade wszystko prawdziwe motocykle a druga prawdziwe fury. I tak jak żadna nie chciała się dać przekonać do racji drugiej tak samo gorączkowo próbowała przekonać ją do swoich racji. I jakoś rano gdzieś przy robieniu śniadania wyszło, że Meg ma ksywę Pixie. Pewnie ze względu na dość kościstą budowę ciała sprawiającą wrażenie, że jest wiotka i krótkie, różowe włosy. - Oj no już sobie dajcie spokój no! - Kim udało się być trochę ponad ten spór i chyba te przekomarzanie Diane i Pixie już jej trochę zaczynało działać na nerwy. Zwłaszcza, że spór wydawał się jałowy skoro każda ze stron z góry zamierzała pozostać na okopanych pozycjach. Przy okazji wyszło też, że w tym kurierskim duecie to Pixie jest oczywiście królową kierownicy. Oraz gdy trzeba było gdzieś użyć bardziej bezpośrednich argumentów. Kim zaś dbała o ich furę i przejmowała inicjatywę tam gdzie trzeba było się uśmiechać i użyć finezji. Teraz jednak zarobiła trochę krzywe spojrzenie od kumpeli, że nie angażuje się w tym sporze i to po właściwej stronie oczywiście. - A w ogóle to co Eve ci zostawiła? - po chwili jedzenia śniadania w milczeniu Di chyba próbowała zmienić temat na bardziej neutralny. A dopiero teraz jak się trochę poogarniały Lamia miała okazję porządnie obejrzeć to cacuszko od swojej dziewczyny. To była jedna z pierwszych rzeczy jaka rzuciła jej się w oczy po ponownym przebudzeniu. Tym razem spała spokojnie i nic jej się nie śniło. Zdołała rozejrzeć się po skotłowanej pościeli jaka przykrywała jej towarzyszki. Kawałek wytatuowanych łopatek Diane, jasne ramiona Kim i nieco ciemniejsze Meg. Musiała lubić coś na krótki rękaw czy nawet bez bo właśnie same ramiona miała wyraźnie bardziej opalone niż widoczna część korpusu. A zaraz potem właśnie dostrzegła do cacko jakiego chyba nie było na nocnej szafce gdy kładły się spać wczoraj późnym wieczorem. A na wypadek gdyby ktoś pomyślał, że fotograf po prostu zostawiła przypadkiem jeden ze swoich aparatów to była jeszcze karteczka. Cytat:
Mała karteczka z notesu jakiego używała Eve wsadzona pod aparat aby jej nie zwiało. Krótkie zdanie napisane jej ręką. No i odcisk całujących ust. No ale potem trzeba było ogarnąć ten poranek, siebie, swoich gości, śniadanie, powspominać wczorajsze przygody no i wreszcie usiąść, zjeść i pogadać jak cywilizowany człowiek. Kamera okazała się całkiem prosta w obsłudze. Nie bardziej niż ta ze smartfonu. Przynajmniej w tej podstawowej wersji. Nawet nie taka ciężka. Jak jakaś kompaktowa klamka, może nawet trochę mniej. Chociaż ciężar inaczej się rozkładał bo była to dość zwarta bryła. Do tego jeszcze ładowarka z krótkim kablem. Czas: 2054.09.25; pt; południe Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Betty Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, umiarkowanie, pogodnie, um.wiatr Z obiema kurierkami fajnie się gadało, wspominało wczorajsze i planowało weekendowe przygody. No ale w końcu wszystkie miały jeszcze swoje sprawy do załatwienia. Obie nowe koleżanki po wczorajszym “Krakenie”, “Honolulu” i domówce u obu gospodyń wydawały się całkowicie przekonane do wspólnego spędzania czasu. A niedziela im pasowała bo co prawda ruszały w trasę w poniedziałek no ale nie z samego rana. A jakoś tak już prawie na odchodne sprzedały plotę spoza miasta. - Myślę, że niedługo przyjedzie do nas Kristi Black. - powiedziała Kim gdy już rozmowy zeszły na poboczne wątki wszelakie a nawet zwykłe ploty. - Tak? No faktycznie. Jakoś przyjeżdża do nas w tą porę. A skąd wiesz? - Diane zmrużyła oczy gdy się chwilę nad tym zastanawiała. Ale w końcu pokiwała głową jakby to mogła być prawda. - No tak naprawdę to nie wiemy. Ale wiozłyśmy coś w kopercie od typa co wysiadł z wozu z jej logo. I miałyśmy to dostarczyć do “Honolulu”. A ona zwykle tam się zatrzymuje. - wyjaśniła Meg wzruszając ramionami. I chwilę trwała dyskusja o tej muzycznej gwieździe estrady. Gdy trójka dziewczyn snuła luźne wspomnienia, plany, ekscytacje i dywagacje na temat jej koncertów coś pod czaszką podoficera szturmowych saperów niezdolnej już do aktywnej służby coś drgnęło na dźwięk tego nazwiska. --- - Co wy to pewnie jakaś paniusia. Ze zwykłymi szfejami pewnie nie będzie gadać. Zobacz jaką ma obstawę. - prychnał kumpel z głosem i miną ociekającą niewiarą. No faktycznie. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco. Nawet przez szyby lokalu widzieli ją całkiem wyraźnie. Całkiem zwyczajnie ubrana blondynka w jakąś koszulę z kowbojskimi wyszywankami. Tylko całkiem ładna ta blondynka. Ale jadła obiad jak całkiem zwyczajna dziewczyna w przydrożnym barze. No ale tam wewnątrz dwóch krawaciarzy zabezpieczało jej prywatność. A dwóch stało na zewnątrz, przy oknie przez jaką było jej widać. - Może to nie ona? Tylko ktoś podobny? No wiecie jakiś sobowtór albo nawet klon? Tak na wabia? - drugi z kolegów pozwolił sobie wysnuć luźne przypuszczenia. Ale on był znany z tego typu pomysłów, teorii i przypuszczeń. Jak gdzieś się dało wsadzić klony, cyborgi, kosmitów czy tych strasznych, wszędobylskich “ich” to było pewne, że Swift ich tam wsadzi. - Sobowtór? Człowieku widzisz te fury? Jak myślisz, ile po okolicy jeździ blondynek co wygląda jak Kristi Black, furami Kristi Black, dzień po koncercie Kristi Black w tej dziurze? - trzeci z kumpli prychnął zirytowany takim domysłami. Wskazywał na nieruchomą karawane trzech suv-ów. Z logo uśmiechniętej blondynki na każdym. Tej samej jaka dla nich śpiewała i bawiła na estradzie. Taka gwiazda znana na całe ZSA. A przyjechała nawet tutaj, dać koncert dla frontowców. Nie na samym Froncie oczywiście. Ale na tyle blisko, że jak ktoś miał przepustkę to mógł tutaj przyjechać. Tak jak oni właśnie. I to całkiem za darmo! Wystarczyło przyjechać i wstęp na koncert był za darmo. - Oni właśnie chcą abyś tak myślał. - Swift z pełną powagą pokiwał głową patrząc na rozmówcę by dać mu znać jak bardzo macki spisku obejmują cały świat. I jak bardzo wszystko jest ze sobą powiązane tymi niewidzialnymi nićmi. Nawet Kristi Black. - Kurwa ty weź poproś aby ci jakąś dietę w stołówce zmienili czy co. Chodźcie tłumoki idziemy. Rybka! Dawaj! Cycki przodem! - Wilma ofuknęła Swifta i chyba miała już dość biernego przeglądania się z drugiej strony ulicy. Złapała Lamię za rękę i pociągnęła ją ze sobą. Chłopcy skorzystali z okazji i ruszyli dać im liczebne wsparcie. Zresztą ci dwaj na zewnątrz i ci co pilnowali samochodów i ta im zaczynali się już dość podejrzliwie przyglądać. Ale gdy po prostu grzecznie przeszli obok nich nie ingerowali. Tak samo jak wtedy gdy weszli do środka i okazało się, że jeden z ochroniarzy stoi w pobliżu drzwi. Obrzucił spojrzeniem wchodzących ale też poza tym zachował spokój. Dopiero gdy zrobili zwrot w stronę stolika blondynki tych dwóch najbliższych jej ochroniarzy wyszło im naprzeciw. - Ale tu jest zarezerwoane. Proszę wybrać sobie inny stolik. - poprosił nieźle zbudowany krawaciarz wskazując na całą resztę sali gdzie rzeczywiście było sporo tych pustych stolików. W końcu była taka głupia pora, że na śniadanie za późno a na obiad za wcześnie. - Ale my tylko chcieliśmy prosić Kristi o autograf! - Wilma starała się być tak miła i przyjacielska jak tylko mogła. Pomagało to, że byli bez broni, w samych mundurach. Polowych ale specjalnie wypranych na przepustkową okazję. Armia kochała i ufała swoim dzielnym żołnierzom a zwłaszcza frontowcom. Ale oczywiście nie aż tak by zostawiać im nabitą broń w kaburach gdy szaleli na przepustkach. Dlatego nawet pasów głównych na sobie nie mieli. - Ale Kristi jest teraz zajęta. Proszę przyjść później albo poczekać na koncert. - obaj ochroniarze nie tracili profesjonalnego spokoju ducha ale niczym żywy mur blokowali dostęp do swojej mocodawczyni. - Mówiłem? Mówiłem, że tak będzie. Chodźcie stąd taka gwiazda to pewnie nie gada z kimś poniżej majora. - burknął zniechęcony ten niedowiarek gotów spasować i nawet zaczął się cofać w stronę wyjścia. Pozostali popatrzyli niepewnie po sobie. Żadne z nich nie było majorem. Ani nawet oficerem. Byli tylko zwykłym, frontowym mięsem armatnim. A tam parę kroków dalej siedziała i coś jadła sama Kristi Black. Wilma jednak się nie poddawała i coś zaczęła tłumaczyć. Nie chciała ustąpić i spławić się tak łatwo. Zrobiło się nieco głośniej, nawet ten co stał przy drzwiach podszedł o krok jakby się spodziewał, że będzie potrzebny dwóm kolegom do bezpośredniej konfrontacji i wtedy właśnie szalę przeważyła interwencja samej gwiazdy. - Sylvio! Przestań się czepiać moich fanów! Przepuść ich! - do tej pory widzieli głównie wodospad jasnych blond włosów spadających na czerwoną, kraciastą koszulę. Ale w tym momencie ukazała się twarz właścicielki. Dość mocno zirytowana. I to bynajmniej nie na swoich fanów. - Tak Kristi. Tylko ich jeszcze sprawdzimy. - ledwo dostrzegalnie ale ten którego gwiazda nazwała Silvio jakby westchnął. Ale nie protestował. Tylko chyba chciał pewnie przeszukać wojskowych fanów aby sprawdzić czy nie mają czegoś groźnego przy sobie. - Sylvio! - prychnęła już naprawdę zirytowana blondynka. Takim rozkazującym prychnięciem na jakie mógł sobie pozwolić tylko szef wobec podwładnych. - Tak Kristi. Możecie przejść. Będziemy tuż za wami. - szczęki ochroniarza trochę się zacisnęły tak samo jak usta. Ale w głosie,postawie ani spojrzeniu tej niemej irytacji czy bezradności w ogóle nie było widać. Przepuścił grupkę wojaków o te ostatnie kilka kroków i ci wreszcie mogli znaleźć się bezpośrednio przy swojej gwieździe. - Bardzo was przepraszam. Oni tak zawsze! Czasem Silvio to się zastanawiam kto tu dla kogo pracuje wiesz? - gwiazda przeprosiła swoich fanów za zachowanie swojej ochrony a nawet jakby się na nich poskarżyła. I jeszcze obraz jak ona coś mówi do Kristi a ona do niej. Jak się pochylają obie nad rogiem stołu i blondynka coś pisała. Pewnie ten autograf. Była tak blisko niej w tym momencie, że czuła zapach jej włosów. I na końcu blondynka jeszcze cmoknęła ten podpisywany kawałek papieru zostawiając na nim ślad swoich ust nim go oddała właścicielce z ciepłym uśmiechem swoich rozbawionych, szmaragdowych oczu. --- No ale to było. Kiedyś. Dawno. Z Bękartami. Gdzieś po koncercie Kristi Black na frontowym zapleczu. Teraz była tutaj, z Diane, Kim i Meg które też już szykowały się do wyjścia. I jeszcze musiała im otworzyć garaż by ta super fura kurierek i super motor gangerki mogły wyjechać. Rzucić ze dwa słowa na pożegnanie i już fura pojechała w jedną a motocykl w drugą. - To chcecie coś na rosół? A na ile osób? - u Betty zastały z Di tylko Amelię. No ale o tej południowej porze to nie było takie dziwne. Betty była w szpitalu a Madi w “Dragon Lady” no a sama Lamia miała okazję się oficjalnie przenieść do krótkowłosej blondynki. Amy zaś nawet się chyba przyjemnie zrobiło, że jej kulinarne zdolności są tak wysoko cenione a do tego okazują się takie potrzebne. Z wielką chęcią zgodziła się przygotować co tylko sobie dziewczyny życzą tylko musiała mieć składniki. No i wiedzieć co, na kiedy i na ile osób. - Bo to najlepiej pojechać na targ. No już trochę późno ale jeszcze coś powinnyśmy dostać dobrego. - drobna i szczupła blondynka z grubym opatrunkiem zasłaniającym połowę twarzy gdy chodziło o jej kulinarną specjalizację to wydawała się być bardzo zorganizowaną osobą i wiedziała od czego trzeba zacząć ten rosół i całą resztę. - No ale foczki. Ja motorem to mogę zabrać tylko jedną z was. - do rozmowy wtrąciła się indiańska gangerka zawczasu ich informując o tym ograniczeniu. - A nie możemy pojechać autobusem? To byśmy mogły pojechać we trzy. - zaproponowała Amelia patrząc najpierw na Indiankę ale widząc jak ta się skrzywiła, że miałaby gdzieś jechać i to nie swoim motorem a vanem ciągniętym przez konie to popatrzyła na Lamię sprawdzając czy ona ma jakiś pomysł jak z tego wybrnąć. --- Mecha: wiedza o KB: Kostnica
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić | |
09-05-2020, 00:48 | #183 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LAHjzJ8F4Wg[/MEDIA]
Targ zasadniczo nie zmienił się od tego co Lamia zapamiętała z ostatniej wspólnej wizyty z Amelią. Na sporym placu stało mnóstwo straganów. Jedne były bardziej stacjonarne i wyglądały jak dawne kioski. Inne mieściły się w blaszanych kontenerach, część sprzedających po prostu sprzedawała z wozu lub bagażnika a inni rozkładali swoje gamble na plandekach, kocach i składanych stołach. Biło tutaj istne serce drobnej przedsiębiorczości i panował gwar i ruch. Wszyscy chcieli coś kupić, sprzedać albo chociaż obejrzeć. Asortyment też był różnorodny. Od starych gambli sprzed wojnych jak filmy, zabawki czy ubrania aż po różne części do silników i płody rolne. Te przetworzone i te dopiero do przetworzenia. Można tu było znaleźć mydło i powidło. Dosłownie. A także drobne rozrywki i usługi. Ostrzenie noży, ładowanie akumulatorów, golenie, strzyżenie, parę bud oferowało gorące przekąski, można było spróbować szczęścia w grze w trzy kubki i tak dalej.
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
09-05-2020, 00:54 | #184 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
09-05-2020, 00:58 | #185 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
09-05-2020, 01:01 | #186 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
09-05-2020, 01:03 | #187 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
09-05-2020, 01:05 | #188 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
09-05-2020, 01:34 | #189 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
09-05-2020, 15:30 | #190 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 41 - Śniadanie na drogę Czas: 2054.09.26; sb; przedpołudnie Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Lamii i Eve Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, chłodno, pogodnie, sł.wiatr, mokro po deszczu - No. Przestało padać. Wiać też. To chyba można się zbierać. - brunet w luźnych szortach, klapkach i hawajskiej koszuli z powodzeniem mógłby reklamować jakieś dawne, egzotyczne plaże. Albo te z Florydy czy Kalifornii. Luźny ubiór i poza kompletnie nie zdradzały wojskowej profesji. Tak samo jak jego subtelny, nieco nostalgiczny uśmiech. Chociaż wysportowana sylwetka i groźny tatuaż błyskawicy wystający spod krótkiego rękawa koszuli nadawały mu drapieżnej nutki. - No do Mason to ze 4 godziny drogi. Jeśli będzie bez przygód i takich tam. - siedząca przy niskim stoliku czarnula odezwała się tonem sugerującym, że ma tą trasę obcykaną. Ona też siedziała na luzie, z podwiniętymi na sofie zgrabnymi nogami, szortach i czarnym podkoszulku. W świetle poranka można było spokojnie rzucić okiem na jej tatuaż zawiniętego smoka na ramieniu. - No ale ja myślę, że moglibyście zajechać do Spirit Lake. To po drodze. A Lamia ma tam sprawę do załatwienia. - krótkowłosa blondynka też siedziała na sofie kończąc jeść śniadanie. Właściwie cała czwórka skończyła je jeść. Gdy po kolei wstawali z godzinę temu było aż nadto czasu by się zabrać za śniadanie i je zjeść. Właściwie to z godzinę temu wstała Lamia. Tym razem miała sen bez snów. Po prostu zasnęła a potem się obudziła. Ale zdrowy sen po przyjemnie spędzonym wieczorze był jak balsam dla ciała i duszy. Ale co dziwne obudziła się sama, bez żadnego towarzysza czy towarzyszki. Co ostatnio stało się prawie normą. Tym razem niskie łóżko Eve było puste. Steve’a ani dziewczyn nie było w sypialni. Za to było już widno ale ponuro. O szyby tłukł deszcz gnany silnym wiatrem tak jakby chciał się przebić przez te szyby. Resztę towarzystwa zastała rozsypanych po głównej części mieszkania. W łazience albo w aneksie kuchennym. - Dzień dobry. Słyszałam ploty, że jak mi pomożesz ze śniadaniem to ja mam ci pomóc z kąpielą przed podróżą. - uśmiechnęła się na przywitanie Karen która była w trakcie krojenia i odgrzewania tego co zostało z wczoraj na dzisiejsze śniadanie. A całkiem sporo tego zostało więc głód im nie groził. - No i coś podobno jest dla was na drogę. Ale Eve nie bardzo wiedziała co a nie chcę wam mieszać. - przyznała operatorka karabinów wyborowych wskazując nożem usmarowanym masłem na lodówkę i szafki gdzie była część wczorajszych zakupów. - Dzień dobry Lamia. Kiepska pogoda na podróż. Może później się rozpogodzi. - odezwał się wycierający się ręcznikiem Steve który właśnie skończył swoje poranne ablucje z pomocą swojej blond pomocniczki. - Czeeśśćć Lamia! No w taką pogodę to lepiej zostać w domu. Ale wiecie, że jak chcecie to możecie zostać ile chcecie i my z Karen bardzo byśmy się ucieszyły? - mokra fotograf też wycierała się ręcznikiem witając się radośnie ze swoją dziewczyną. Ale przez tą godzinę śniadanie zostało przygotowane i zjedzone a na zewnątrz akurat deszcz przestał padać, wiatr zelżał i zaczynało się przejaśniać. No i Steve tak podszedł i nawet otworzył okno aby wyjrzeć na świat i sprawdzić jak to wygląda. - No Lamia ja nie wiem jak tam z tą twoją kumpelą. Możemy jeszcze poczekać z godzinę czy dwie. Ale jak mamy coś załatwić w Mason i jeszcze w Spirit Lake no to dłużej nie bardzo jest sens czekać. No chyba, że nie jedziemy. - Steve odwrócił się od okna i popatrzył na swoją dziewczynę czarnowłosą dziewczynę zostawiając jej decyzję co do tego wyjazdu. Ale w dyskusję wtrąciła się mała, puchata kulka biegająca tyleż pokracznie co pociesznie jeszcze bez tej przysłowiowej kociej gracji. Dziewczyny wzięły go na ręce i kolana ale potem puściły luzem. I teraz kociak dotarł do krawędzi sofy i chyba chciał złapać albo bawić się z Krótkim bo machał do niego łapką. Ale trochę się przeliczył, za mocno wychylił i poleciał w przepaść skraju sofy. Nawet stojący tuż obok dowódca komandosów nie zdążył go złapać. Dziewczyny sapnęły i pisneły cicho gdy kocia kulka zniknęła im z pola widzenia. - Nic mu nie jest. - uspokoił je Steve podnosząc kociaka i stawiając z powrotem przy nogach Karen. Ale dziewczyny musiały się przekonać osobiście biorąc puchatą kulkę na ręce, głaskając i zapewniając, że jest najsłodszy, najpiękniejszy i w ogóle. - On serio mi robi konkurencję z tym byciem alfą... - mruknął cicho Krótki uśmiechając się jednak pod nosem. - Ej! To może tak go nazwijmy? Alfa. Co myślicie? - oczka Eve rozbłysły pomysłem gdy sprawdzała jak reszta domowników zapatruje się na takie imię dla sierściucha. - A to w ogóle jest on? Ktoś z was się na tym zna? - zapytała Karen bo wczoraj nikt tego nie sprawdzał zwłaszcza, że kociak po wysuszeniu poszedł spać a reszta jego opiekunów zajęła się własnymi sprawami i sobą nawzajem.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |