Czas: 2054.09.26; sb; przedpołudnie
Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Lamii i Eve
Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, chłodno, pogodnie, sł.wiatr, mokro po deszczu
- No. Przestało padać. Wiać też. To chyba można się zbierać. - brunet w luźnych szortach, klapkach i hawajskiej koszuli z powodzeniem mógłby reklamować jakieś dawne, egzotyczne plaże. Albo te z Florydy czy Kalifornii. Luźny ubiór i poza kompletnie nie zdradzały wojskowej profesji. Tak samo jak jego subtelny, nieco nostalgiczny uśmiech. Chociaż wysportowana sylwetka i groźny tatuaż błyskawicy wystający spod krótkiego rękawa koszuli nadawały mu drapieżnej nutki.
- No do Mason to ze 4 godziny drogi. Jeśli będzie bez przygód i takich tam. - siedząca przy niskim stoliku czarnula odezwała się tonem sugerującym, że ma tą trasę obcykaną. Ona też siedziała na luzie, z podwiniętymi na sofie zgrabnymi nogami, szortach i czarnym podkoszulku. W świetle poranka można było spokojnie rzucić okiem na jej tatuaż zawiniętego smoka na ramieniu.
- No ale ja myślę, że moglibyście zajechać do Spirit Lake. To po drodze. A Lamia ma tam sprawę do załatwienia. - krótkowłosa blondynka też siedziała na sofie kończąc jeść śniadanie. Właściwie cała czwórka skończyła je jeść. Gdy po kolei wstawali z godzinę temu było aż nadto czasu by się zabrać za śniadanie i je zjeść. Właściwie to z godzinę temu wstała Lamia.
Tym razem miała sen bez snów. Po prostu zasnęła a potem się obudziła. Ale zdrowy sen po przyjemnie spędzonym wieczorze był jak balsam dla ciała i duszy. Ale co dziwne obudziła się sama, bez żadnego towarzysza czy towarzyszki. Co ostatnio stało się prawie normą. Tym razem niskie łóżko Eve było puste. Steve’a ani dziewczyn nie było w sypialni. Za to było już widno ale ponuro. O szyby tłukł deszcz gnany silnym wiatrem tak jakby chciał się przebić przez te szyby.
Resztę towarzystwa zastała rozsypanych po głównej części mieszkania. W łazience albo w aneksie kuchennym. - Dzień dobry. Słyszałam ploty, że jak mi pomożesz ze śniadaniem to ja mam ci pomóc z kąpielą przed podróżą. - uśmiechnęła się na przywitanie Karen która była w trakcie krojenia i odgrzewania tego co zostało z wczoraj na dzisiejsze śniadanie. A całkiem sporo tego zostało więc głód im nie groził.
- No i coś podobno jest dla was na drogę. Ale Eve nie bardzo wiedziała co a nie chcę wam mieszać. - przyznała operatorka karabinów wyborowych wskazując nożem usmarowanym masłem na lodówkę i szafki gdzie była część wczorajszych zakupów.
- Dzień dobry Lamia. Kiepska pogoda na podróż. Może później się rozpogodzi. - odezwał się wycierający się ręcznikiem Steve który właśnie skończył swoje poranne ablucje z pomocą swojej blond pomocniczki.
- Czeeśśćć Lamia! No w taką pogodę to lepiej zostać w domu. Ale wiecie, że jak chcecie to możecie zostać ile chcecie i my z Karen bardzo byśmy się ucieszyły? - mokra fotograf też wycierała się ręcznikiem witając się radośnie ze swoją dziewczyną.
Ale przez tą godzinę śniadanie zostało przygotowane i zjedzone a na zewnątrz akurat deszcz przestał padać, wiatr zelżał i zaczynało się przejaśniać. No i Steve tak podszedł i nawet otworzył okno aby wyjrzeć na świat i sprawdzić jak to wygląda.
- No Lamia ja nie wiem jak tam z tą twoją kumpelą. Możemy jeszcze poczekać z godzinę czy dwie. Ale jak mamy coś załatwić w Mason i jeszcze w Spirit Lake no to dłużej nie bardzo jest sens czekać. No chyba, że nie jedziemy. - Steve odwrócił się od okna i popatrzył na swoją dziewczynę czarnowłosą dziewczynę zostawiając jej decyzję co do tego wyjazdu. Ale w dyskusję wtrąciła się mała, puchata kulka biegająca tyleż pokracznie co pociesznie jeszcze bez tej przysłowiowej kociej gracji. Dziewczyny wzięły go na ręce i kolana ale potem puściły luzem. I teraz kociak dotarł do krawędzi sofy i chyba chciał złapać albo bawić się z Krótkim bo machał do niego łapką. Ale trochę się przeliczył, za mocno wychylił i poleciał w przepaść skraju sofy. Nawet stojący tuż obok dowódca komandosów nie zdążył go złapać. Dziewczyny sapnęły i pisneły cicho gdy kocia kulka zniknęła im z pola widzenia.
- Nic mu nie jest. - uspokoił je Steve podnosząc kociaka i stawiając z powrotem przy nogach Karen. Ale dziewczyny musiały się przekonać osobiście biorąc puchatą kulkę na ręce, głaskając i zapewniając, że jest najsłodszy, najpiękniejszy i w ogóle.
- On serio mi robi konkurencję z tym byciem alfą... - mruknął cicho Krótki uśmiechając się jednak pod nosem.
- Ej! To może tak go nazwijmy? Alfa. Co myślicie? - oczka Eve rozbłysły pomysłem gdy sprawdzała jak reszta domowników zapatruje się na takie imię dla sierściucha.
- A to w ogóle jest on? Ktoś z was się na tym zna? - zapytała Karen bo wczoraj nikt tego nie sprawdzał zwłaszcza, że kociak po wysuszeniu poszedł spać a reszta jego opiekunów zajęła się własnymi sprawami i sobą nawzajem.