Czas: IX.20; wt; południe
Miejsce: wnętrze osady; przy kontenerach
Warunki: jasno, skwar, pogodnie, łagodny wiatr, opustoszałe miasto i dżungla,
Marcus
- No tak, tak… Przykre, że nie podoba wam się nasza gościna. - mężczyzna w gazmasce pokiwał głową w tej gazmasce i gumowatym kapturze stroju ochronnego. Mówił jakby naprawdę nie ucieszyła go odpowiedź gościa. Chwilę się zastanawiał spojrzał na dwóch swoich kolegów którzy dalej stali o parę kroków od ich czwórki. Potem znów wrócił do Marcusa i jego kolegów. Cofnął się o krok jakby chciał lepiej objąć spojrzeniem ich trójkę. Człowieka w gazmasce i dwóch załzawionych, rozkaszlonych młodzików w chustach na pół twarzy. Will i Ricardo co chwila mrugali i przecierali załzawione oczy więc trudniej niż Marcusowi było się im włączyć do rozmowy.
- No nam nic nie jest. Póki nie weszliśmy w tą mgłę to nic nam nie było. - Ricardo przetarł oczy i pokiwał głową by potwierdzić słowa kolegi. Will też potwierdził to kiwaniem głowy.
- Doprawdy? - ten wygadany położył sobie dłonie na biodrach i jego gazmaska lustrowała teraz dwóch towarzyszy Marcusa. Którzy nie wyglądali na okazy zdrowia mimo, że kiwali głowami na znak potwierdzenia wspólnych słów.
- Obawiam się, że musimy nalegać na tą kwarantannę. Dla bezpieczeństwa. Naszego. I waszego. - ten wygadany strażnik trochę opuścił dłoń w rękawicy niżej. Tak, że spoczęła na broni w kaburze. Ci dwaj jego koledzy co wciąż stali o parę kroków za trójką zdjęli karabiny z ramion chociaż jeszcze nie szczęknęły odbezpieczane zamki.
- Ej, zaraz… No co wy… - Will popatrzył zaskoczonym spojrzeniem najpierw na tych dwóch za nimi, potem na tego jednego przed nimi i w końcu na swoich dwóch towarzyszy.
- Bądźcie rozsądni. Jesteście u nas. Poddajcie się kwarantannie a nic się nikomu nie stanie. - powiedział ten z przodu nie puszczając dłoni z kabury. A kaburę miał ładną. Taką plastikową co można było w każdej chwili wsunąć czy wysunąć broń a ją samą umocować do pasa, piersi, uda czy gdzie kto tam preferował.