Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2020, 15:28   #193
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Lamia za to wyglądała na zamyśloną, gdy tak popalała leniwie fajka, oparta o ulubione boltowe wsparcie duchowo-cielesne. Na chwilę obecną nie miały z Eve aż tylu męskich aktorów, ale…
- Przyszły weekend, u Travisa - powiedziała nagle, patrząc na twarz żołnierza przez lusterko wsteczne - Nagramy coś dla nas, na próbę. Przetestujemy jakie ujęcia zastosować w bryce. Prywatny film, spytamy chłopaków czy by nie mieli ochoty zagrać oddziału dzielnych żołnierzy zgarniających zagubione autostopowiczki. Lubię Travisa, strasznie sympatyczny gość. Cieszę że mnie tam zabrałeś i mogłam go poznać - uśmiechnęła się na wspomnienie ostatniej wizyty u kuternogi - Więc… tu przechodzimy do ogółu pomysłu wypadu za miasto. Film to jedna sprawa, już przy nim wiadomo że się będziemy dobrze bawić, ale tak przy okazji… offroad? - w jej oczach pojawiły się iskierki ożywienia - Pojeździmy po bezdrożach, nagramy film, zrobimy grilla, a wieczorem uderzymy do Honolulu… w sobotę? Żebyście spokojnie odpoczęli w niedzielę i tym razem nie jechali do jednostki w stanie ledwo ciepłym, przez co trzeba pół dnia sprzątać sypialnie. - w paru zdaniach sprzedała pomysł na przyszły weekend, grupową zabawę i spełnienie męskich, żołnierskich fantazji oraz utrwalenie ich na filmie. Za jednym zamachem.

- Hmm… Za tydzień u Travisa? No wiesz, to bym musiał dać znać Travisowi. Zwłaszcza jakby nas więcej miało się mu zwalić na łeb. Szkoda, że wyjeżdżamy bo w ten weekend byłoby się najłatwiej umówić. - Krótki popatrzył nieco przytomniej gdy nie wiadomo jak i kiedy zaczęła się rozmowa o wypadzie za miasto.
- Myślałem, że można do niego pojechać furę pożyczyć na te nagrywanie. Pewnie by się zgodził…. jak impreza to niezły pomysł. Trzeba by się umówić. Hmm… Zobaczę, może w tygodniu uda mi się go jakoś powiadomić… Ale nie obiecuję. - zaczął się zastanawiać jak by się dało zorganizować przyszły weekend.

Jego wypowiedź spotkała się ze spokojnym przyjęciem, bez awantur i dopytywania. Saper przyjęła obietnicę do wiadomości i to jej wystarczyło. Zbędne gderanie było… zbędne. Uścisnęła go mocno ostatni raz, zanim nie zaczęła etapu ogarniania. W lusterku poprawiła włosy, sięgnęła też po szminkę.
- Przepraszam, za to przy Ratuszu. Gdy się boję, wychodzi ze mnie suka… i też nie za bardzo pamiętam jak leciało z tymi związkami - powiedziała cicho, posyłając mu smutny uśmiech. Otworzyła niewielki sztyft, kręcąc nim aby ukazał krwistoczerwone mazidło - Nie powinnam na ciebie naskakiwać, jesteś po mojej stronie i… ubezpieczasz cały czas. Dziękuję, że jesteś. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

- Nie ma sprawy. - kierowca leniwie skinął głową opartą na swojej dłoni która z kolei opierała się o łokieć oparty o ramę okna. - Iść z tobą? - spojrzał na szykującą się do wyjścia pasażerkę lekko wskazując na główną bramę jednostki.

- A masz ochotę poobserwować jak się wdzięczę do kolegów Willy? - zaśmiała się, kończąc malować usta i raz jeszcze spojrzał w odbicie. Uważnie zlustrowała teren między czołem i brodą, akceptując to co widziała. Lepiej i tak już być nie mogło. - Chodź Tygrysku, zwiedzisz sobie bramę od strony petenta. Poza tym ktoś musi mi ubezpieczać plecy… przeciwko niespodziewanym atakom od zaplecza - otworzyła drzwi, wychodząc na zewnątrz. Kurtkę zostawiła na fotelu pasażera, biorąc jedynie torebkę.

- No nie wiem… - Steve udał, że się zamyśla gdy tak trochę uniósł brodę i podrapał się po swoim wygolonym podbródku. - A nie będę ci przeszkadzał w tym wdzięczeniu się? - zapytał uśmiechając się ironicznie do pasażerki obok. Ale dał znać by wyszła i mógł zamknąć za nią drzwi a sam wysiadł i zamknął swoje. Po czym znów przygotował dla niej swoje lewe ramię aby mogła zająć prawidłową pozycję w tym duecie i skierował się do głównej bramy.

- Daj spokój, jesteś tajną bronią na wypadek, gdyby w cieciówie garowała jakaś laska. W takim wypadku mogę być spokojna, mnie nawet nie zauważy - odpowiedziała z niepoważną powagą, przyjmując podane ramię. Przeszli powoli przez parking, kierując się do stróżówki i dwóch sylwetek wewnątrz.
- Czołem słoneczka - przywitała się ledwo weszli w zasięg głosu. Dwa kroki i znaleźli się pod okienkiem. Wtedy też saper nachyliła się, aby móc porozmawiać ze strażnikami bardziej bezpośrednio - Możemy wam zabrać chwilę? Potrzebujemy drobnej pomocy… bylibyście tak kochani co uroczy i nas wsparli? Dla was to drobnostka, a dla nas coś cholernie ważnego… znaczy dla mnie - sięgnęła do torebki po książeczkę wojskową i położyła ją na blacie - Moja przyjaciółka u was stacjonuje. Byłam w poniedziałek, ale wysłali ją w trasę. Miała wrócić przy początku weekendu. Sprawdzicie proszę, czy Zielony Gekon jest już w bazie i czy specjalistka Wilma Wilson jest za płotem? Bardzo was proszę, miałyśmy jechać do rodziny i tak nie wiemy czy uda się wyjechać jeszcze dziś.

- Zaraz to sprawdzimy. - po drugiej stronie okienka siedział jakiś sierżant. Chociaż inny niż ostatnio. Spojrzał najpierw na twarz po drugiej stronie okna, potem jakoś tak trochę niżej, w końcu na podaną książeczkę którą wziął i zaczął sprawdzać. Obok stała jakaś kapral która rzeczywiście bardziej zwracała uwagę na przystojniaka w turystycznej koszuli w palemki. Zwłaszcza jak ten się do niej ciepło uśmiechnął i pomachał rączką to kapral też mu odpowiedziała tym samym. Ale Steve na razie po prostu oparł się o półkę przed okienkiem i na razie był od sprawiania pogodnego wrażenia.

- Aha, Lamia Mazzi… starszy sierżant… - sierżant przeczytał książeczkę i pokiwał głową. - Christy weź rejestr gości i sprawdź Wilmę Wilson. Z Zielonego Gekona. - podniósł głowę na stojącą kapral znajdując jej zajęcie i dziewczyna pokiwała głową po czym siadła do bocznego biurka, wyjeła z szuflady jakiś spory notes i zaczęła go przeglądać więc zza okienka widać było jej plecy i tył głowy.

- Zielony Gekon… No jest. Jest wpisana w gościach. - dziewczyna po chwili znalazła widocznie to co potrzeba i nawet odwróciła się pytając gestem czy zwierzchnik chce sam sprawdzić ale ten tylko pokręcił głową, że nie trzeba.

- Dobrze... niestety Zielony Gekon jeszcze nie wrócił. Powinni wrócić w ten weekend, ale nie wiemy dokładnie kiedy. Proszę się dowiadywać. - sierżant oddał książeczkę i przesunął ją ku właścicielce gdy udzielał tej informacji.

Humor Mazzi momentalnie siadł. Z ciężkim westchnieniem zawinęła papiery z powrotem do torebki, a rozczarowanie na chwilę odebrało jej mowę. Czyli jeszcze się nie zobaczą…
- Eh… szlag - rzuciła niemrawo, gapiąc się pustym wzrokiem w deski blatu aż wzdrygnęła się, podnosząc udręczony wzrok na sierżanta - A mogę jej zostawić info?

- Oczywiście. - sierżant po drugiej stronie sięgnął po coś na biurku i po chwili w szczelinie okienka pojawił się notes i ołówek.

Mazzi szybko skreśliła adres Eve, a potem zerknęła w bok na Mayersa, rzucając mu sztywny uśmiech. Nie dało się mieć wszystkiego, dobrze że chociaż on dał radę wyrwać się dzień wcześniej na przepustkę. Wróciła wzrokiem na kartkę, pisząc szybko niezbyt długa notkę.

Cytat:
“Willy, wybyliśmy do Mason z Tygryskiem. Pozdrowimy chłopaków od Ciebie. Jeśli wyjdziesz na przepustkę idź pod ten adres, Eve Cię przenocuje. To nasza dziewczyna… długa historia. Cokolwiek by się nie działo, bądź w niedzielę w Honolulu. O 20 zaczynamy imprezę, czekam na Ciebie przy niebieskim basenie, spytaj przy głównym barze, powiedzą co i jak. Cycki w górę i byle do niedzieli. Kocham. Rybka.”
- Dzięki skarbie… - oddała sierżantowi złożoną kartkę oraz ołówek i wróciła do pionu, dokując pod ramieniem partnera. - Dziękuję wam obojgu, nie zawacamy już głowy. Trzymajcie się ciepło i spokojnej warty - posłała im przez szybę całusa, zanim nie wykonali odwrotu do fury.

- Cześć! - sierżant okazał się bardziej opanowany i po prostu odpowiedział im krótkim “do widzenia” kiwając przy tym głową. Ale kapral pozwoliła sobie na większą swobodę machając im sympatycznie rączką i uśmiechając się miło.

- No to jeszcze coś mamy do załatwienia na mieście? Czy jedziemy? - zapytał Steve wyjmując z kieszeni kluczyki od samochodu gdy szli przez parking.

Przez parę kroków dziewczyna nie odpowiedziała, wpatrzona w chodnik pod stopami. Wreszcie drgnęła, dotarł do niej sens zasłyszanych słów i mocniej wtuliła się w trzymane ramię.
- Wszystko, możemy jechać pobrykać poza miastem - rzuciła w miarę pogodnie, a potem nagle zaśmiała się cicho, łypiąc do góry na twarz swojego żołnierzyka - Mówiłam ci… mnie praktycznie nie zauważyła, za to ciebie widziała… na pewno chętniej by podeszła bliżej - rzuciła z nagłym przypływem dumy - Nie dziwię się, serio. Swoją drogą… wyobraź sobie tę katorgę. Całe cztery godziny w furze, sam na sam… mam tyle pytań że aż żałuję, że ich nie wynotowałam. Coś wtedy w lodziarni wspominałeś o zabawach w empich. Chyba że wolisz prawdę albo wyzwanie.

- Naprawdę na mnie spojrzała? - Steve pozwolił sobie na niewinne spojrzenie. A nawet odwrócił się w stronę stróżówki jakby chciał się upewnić czy mówią o tym samym. Ale zaśmiał się i podszedł już do drzwi kierowcy zaczynając je otwierać. - No nie mów, że są w tym wojsku jakieś dziewczyny co zwracają uwagę na kogoś innego niż starsze sierżant w stanie spoczynku. - popatrzył na nią przez szerokość czarnego dachu gdy obchodziła maskę by stanąć przy drzwiach pasażera. Potem zaś zniknął jej na chwilę z oczu ale nie wsiadł do środka chociaż otworzył jej drzwi.

- No a z poważnych spraw to skoro mamy jechać razem… - gestem przywołał ją do siebie na tylną kanapę. Tam o dziwo dało się podnieść siedzisko do góry i ukazała się przestrzeń ładunkowa. W większości wypełniona przez solidną skrzynię. Steve otworzył ją i ukazały się spluwy.

- Mam nadzieję, że nie muszę ci tłumaczyć jak tego używać. - mruknął wesoło biorąc do ręki solidny shotgun. - To stoper. Pierwsze trzy to breneki. Kolejne cztery to śrut. Trzymam ją w kabinie. - wskazał kciukiem na puste dotąd zaczepy pod sufitem. Widocznie można tam było umieścić tą strzelbę tak jak to było częste w radiowozach.

- Ten pan jest na .30-06 Springfield. Jest ustawiony na 200 m. - powiedział podając jej tą strzelbę a samemu biorąc jakiegoś klasycznego, myśliwskiego repetera z zamontowaną lunetką. Niewielki, pudełkowaty magazynek sugerował małą liczbę naboi, pewnie 4 albo 5. Ale mocne, karabinowe naboje mogły mieć niszczący efekt nawet po kilkuset metrach. Tylko trzeba było trafić w cel. A to miała ułatwić lunetka.

- Trochę klasyki. - uśmiechnął się wskazując na leżącego w skrzyni Garanda i karabinek M 1. Garand zapewniał mocny i solidny a do tego szybki ogień na średnie i dalekie zasięgi. O ile się trafiło oczywiście. A Carabine był niezły na bliskie i średnie dystanse. Do tego jeszcze leżały tam ze dwie klamki i sporo paczek amunicji wymieszane z dwoma kevlarowymi kamizelkami i taktycznymi i dwoma wojskowymi krótkofalówkami.

- No i jeszcze tu masz niezbędne narzędzia. Jakby się coś schrzaniło. Zajrzyj na sam dół. - kierowca wskazał na leżącą bardziej od strony pasażera skrzynkę narzędziową z charakterystycznymi odsuwanymi na bok poziomami. Gdy się zajrzało do środka było widać to co w skrzynce mechanika powinno być. Klucze, śrubokręty, taśmy, pakuły i podobny szpej. Na samym dole tak samo. Ale była tam też mała klamka i dwa zapasowe magi do niej.

- A jakby co… - Krótki dał znać, że tutaj na razie koniec tego zwiedzania i zamknął siedzisko kanapy wychodząc na zewnątrz. Wskoczył na pakę swojej czarnej fury i tam klęknął przy skrzyni jaka była tuż za kabiną. Poczekał aż partnerka znajdzie się obok i wskazał na szyfrowaną kłódkę.

- Prosty szyfr. 2050. - pokazał jak ustawić właściwą kombinację pokręteł i po chwili skrzynia stanęła otworem. - Tutaj można trzymać coś co powinno być chłodne. Ale też jest zapasowy kanister. - postukał w metalowy baniak który widocznie był pełny. - No i parę przydatnych dupereli. - wskazał na linę zwykłą i stalową, kawał łańcucha, haki, latarki i wciśniętą gdzieś w to wszystko kolejną klamkę. - To jak nie mamy lodówki ale masz coś takiego to tutaj można to zamknąć. - rzekł spokojnie i dał to obejrzeć swojej pasażerce.

- Jezu, Steve… - były to pierwsze słowa które usłyszał od brunetki, gdy wreszcie skończył prezentować ruchomy arsenał na kołach, dodatkowo przygotowany na każdą możliwą okazję. Rozszerzonymi z zachwytu oczami Mazzi podziwiała kolejne sztuki broni, gadżetów i sprzętu. Wzdychała przy tym głośno, przykładowo łamiąc pompkę aby sprawdzić czy zawiasy gładko chodzą. Lunetka przy karabinku też przykuła jej uwagę, sprawdziła obraz, zapamiętując aby na te cholerne urodziny, sprawdzić Mayersowi lunetkę noktowizyjną… pasowałaby idealnie. Przy skrzynce z narzędziami miała już minę dziecka wpuszczonego do sklepu z zabawkami. Dokładnie przejrzała zachomikowane tam gamble, zapamiętując czym dysponują. tak na wszelki wypadek. Za to przy kodowanej skrzynce zrobiła głośne “ochhh”, klękając na miękkich kolanach aby dokładnie się przyjrzeć.
- Najchętniej schowałabym tam flaszkę - mruknęła średnio przytomnie, żałując że nie mają więcej czasu aby sobie choćby postrzelać. W pewnej chwili zagryzła wargę, przenosząc rozognione spojrzenie na właściciela moblinego sklepu z bronią. Wolała nie wiedzieć ile zajęło mu kompletowanie tego zestawu… ale robił piorunujące wrażenie.
- Wyciągnij jeszcze jedną spluwę, albo dodatek do karabinu i jeszcze o nim opowiedz to słowo daję, zdzieram z ciebie ciuchy tu i teraz - parsknęła, gapiąc się to na skrzynię z bronią, to na Krótkiego. - Kurwa, a myślałam że nie możesz mnie bardziej pociągać… mów mi tak jeszcze, a zrobisz dobrze bez dotykania - wstała z kolan, raz jeszcze zaglądając na tylne siedzenie. - Czemu, do diabła, jeszcze nie trafiliśmy na zadupie żeby postrzelać do butelek? Chcę to przetestować. Wszystkie twoje kalibry - poprawiła włosy, sapiąc cicho - Jedźmy… tylko mi połóż ręcznik na fotel… eh.

- Tak? Nie wiem czy to ogarniasz. Ale jedziemy za miasto. - Steve uśmiechnął się wesołym, oszczędnym uśmiechem. A potem sięgnął do otwartej skrzynki i znów coś z niej wyjął.

- Łyżka do opon. Ale przywalić komuś też można. No i łom wielofunkcjonalny. - zaprezentował dwa metalowe pręty machając nimi wesoło między ich twarzami. Potem sięgnął znowu.

- Maczeta. Jakby trzeba było się gdzieś przedzierać. Wybrana doskonale wiesz przez jakiego specjalistę od maczet. - uśmiechnął się znowu, tym razem nieco kpiąco.

- Toporek. Jakby trzeba było się przez coś przerąbać. Czy tam kogoś. - wyjął kolejne użyteczne narzędzie które można było użyć na wiele sposobów.

- No i tu jest jeszcze łopata. Gdyby trzeba było odkopać furę. Albo kogoś zakopać. No i saperka. - wrzucił całe to żelastwo z powrotem do skrzynki a wyjął ową saperkę. Niewielki szpadelek miał trochę trójkątny sztych, ząbkowaną jedną krawędź więc można było go użyć jak piły i zaostrzone pozostałe trzy krawędzie.

- Sprawdza się także przy przecinaniu gałęzi i złodziejskich paluchów. - pomachał raźno niewielkim szpadelkiem.

Więcej nie miał szansy zademonstrować, przeszkodziły mu dwie łapki z umalowanymi na czarno paznokciami. Złapały za poły koszuli wrednego trepa, przyciągając go do mniejszego ciała w krótkiej, cekinowej sukience.

- Sam się prosisz, terrorysto - saper syknęła przez zaciśnięte zęby, uda również musiała zaciskać od pewnego czasu. Stanęła tuż obok, sapiąc mu ciężko w twarz zanim nie wpiła się ustami w jego usta, mocno, zachłannie i niecierpliwie. Równie niecierpliwie zabrała się za szarpanie z guzikami hawajskiej koszuli, wciskając udo między nogi w krótkich szortach i tylko z każdym oddechem trzęsła się coraz bardziej. - A ten kolimator na pompce? - spytała ochryple, przerywając na moment zjadanie jego warg żywcem. Stali na pace, dookoła znajdowali się ludzie, choćby strażnicy w cieciówce, lecz dla niej jakoś przestali istnieć.

- Pomaga przy szybkim strzelaniu. Tam jest jeszcze drugi… zapasowy… Zwykle montuję go na Carabine… - dał jej się przewrócić czy raczej położył się na plecach na dnie paki pojazdu gdy zaczął jej oddawać pocałunki i przesuwać dłońmi po cekinowym ciele więc trochę trudno było mu ciągnąć tą rozmowę.

Drobna harpia za to korzystała ile wlezie, sadowiąc się na nim okrakiem i nadal próbując ściągnąć koszulę do końca, co było trudne, gdy leżał na plecach. Zadowoliła się więc rozpięciem guzików do końca i wbiciem palców w klatkę piersiowa, ugniatając znajdujące się pod skórą mięśnie. Kierowała dłonie do dołu, aż zaczęły szarpać za guziki spodenek… i wtedy nagle zastygła, przypominając sobie, że po drugiej stronie, akurat kilkadziesiąt, może do stu metrów, znajduje się poczekalnia, gdzie mogły być dzieci. Dorosłych dało się olać, ale dzieciaków nie wypadało gorszyć. Jeszcze by któraś zgorszona matka zawiadomiła żelazne łby i kolejna nota za niewłaściwe prowadzenie skapnęłaby na konto oficera znajdującego się pod starszą sierżant.

- Kurwa mać… - jęknęła, ciągnąc go do siadu i jeszcze na moment wczepiła się w niego, zaciskając ramionami i udami, chociaż te ostatnie same automatycznie chciały się rozsunąć na boki, aż do stworzenia linii prostej - Odejdźmy kawałek, gdzieś za róg… gdzie cię wezmę na masce… albo ty mnie… jak tylko chcesz… chodź, zbieramy się… ale niedaleko… nie dam rady jechać nigdzie dalej… - szeptała mu jękliwie do ucha, ocierając się mocno biodrami o jego biodra.

- Dobra to zbieramy się stąd. - Steve energicznie pokiwał głową siadając i poprawiając sobie koszulę. Pocałował ją jeszcze raz po czym oboje zeskoczyli na ziemię wracając do szoferki. Szybko zapięli pasy, uruchomili czarną terenówkę i z werwą kierowca wycofał ją z parkingowego miejsca. Po czym równie energicznie wykręcił na wjazd do głównej drogi. Tam zatrzymał się i gdy okazało się, że nic nie jedzie to wyrwał do przodu jak opętany.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9hvA0wWTIv4[/MEDIA]

Potem gdzieś jechali tą prostą mając po swojej lewej większą część Sioux Falls a po prawej równinny, płaski krajobraz. Ale zaraz czarna terenówka skręciła w prawo, potem za jakiś czas w lewo i wjechali w coś co wyglądało na dawną drogę osiedlową i domki jak z klasycznych przedmieść. Przed tym który był na końcu trasy kierowca zatrzymał się z piskiem opon.
- To na czym, żeśmy skończyli? Ah… No tak… To jak otworzysz schowek to tam też coś jeszcze jest. - brunet zmrużył oczy i uśmiechnął sie chytrze wskazując na klapkę schowka przed pasażerką.

- Coś podręcznego… tak? Pasującego do ręki - saper powoli sięgnęła we wskazanym kierunku, odrywając jedną dłoń od swoich piersi, którymi bawiła się podczas krótkiej, szybkiej podróży dwójki niecierpliwych ludzi.

W schowku o dziwo była gąbka do przemywania szyby. I atlas. I rękawice. A pod nimi zgrabna, nowoczesna lornetka. I mała, równie zgrabna klamka. I podobnych gabarytów latarka taktyczna którą można było zmieścić w zaciśniętej dłoni albo zamontować przy broni jeśli ta miała odpowiednie szyny montażowe.

Przykładowo pasowała idealnie aby połączyć ją z gniazdem na Carabinie… shotugun też miał odpowiednie mocowania. Chwila roboty, tyle możliwości. Mazzi wzięła w dłoń wpierw klamkę, potem latarkę i obróciła ją w palcach, a jej oczy zrobiły się wpierw lśniące gdy chyba wpadła na genialny wedle siebie pomysł, by szybko wrócić do średnio przytomnego wyrazu.
Szybko przeskoczyła na fotel kierowcy, siadając na nim okrakiem. Zdyszana i zaczerwieniona zdarła z niego koszulę, siebie też wypakowała z kiecki.
- Uważasz się za speca od szpeju, co? - wysapała ledwo panujac nad głosem, gdy zawisła mu przed twarzą i zetknęli się nosami. Wtedy dorzuciła tonem sierżanta -- Torebka. Boczna kieszeń.

- No pewnie. Gdzie ty byś lepszego speca niż ja znalazła? - Steve zaśmiał się bezczelnie gdy dał z siebie zdjąć koszulę a sam ruszył na zwiedzanie dwóch podstawionych pod front krągłości no ale wzmianka o torbie go zaciekawiła. Bo wychylił się do tyłu aby do niej sięgnąć i chwilę macał tam po omacku pomagając sobie skoncentrowaną miną.
- Chyba coś mam. - mruknął w końcu i cicho stęknął gdy prostował się do bardziej cywilizowanej pozycji. - Co to? - zapytał trzymając niewielki pojemniczek w ręku.

- Preparat… do… broni… - dziewczyna wydusiła, trzęsąc się jakby Mayers wywalił ją na mróz. Skupiona na rozpinaniu mu spodni oderwała się od nich dopiero, gdy zamki puściły… i tu pojawił się problem, bo zapomniania bielizna zaczęła nagle bardzo przeszkadzać. Wstawanie i dalsza utrata kontaktu odpadała, pasek czarnej koronki został odsunięty na bok, pod pachwinę. Zaraz też przywarła mokrym pęknięciem do jego bioder, poruszając się w przód i w tył… i pewnie mocząc mu cały przód spodni. Po omacku chwyciła lunetę.
- Skoro… jesteś takim specem… - podała mu ją, oddychając przez usta, a potem nagle i bez ostrzeżenia nasunęła się na oficera, dobijając się do niego, z nim głęboko wewnątrz siebie. Ulga i zniecierpliwienie wybuchły jej przed oczami, gdy drżąc przycisnęła się mocniej do ciała na fotelu. Parę ruchów wystarczyło, aby nią zatrzęsło porządnie gdy dochodziła ledwo zaczął się wyścig - Zamontuj… mi ją - chrypiąc i pojękując prosząco, zaczęła poruszać biodrami po okręgu - Nad swoją lufą… pokaż… że potrafisz…

- Sama się o to prosisz. I to jak jasna cholera. - wysapał mężczyzna otwierając swoje drzwi by zwiększyć przestrzeń manewrową. Sam zaś złapał mocno i przytrzymał ją przy swoich biodrach zmuszając do zastosowania tych podskoków. A wolną ręką zaczął majstrować przy jej jeszcze wolnej dziurce. Poczuła tam jego palce z przyjemną, kleistą, chłodna wilgocią żelu od ich ulubionej masażystki z “Dragon Lady”. Chwilę tam gmerał nakładając nowe porcje i wpychając je do środka. A przy okazji pozwalając sobie zwiedzić tą ciekawą okolicę. Gdy skończył puścił ją wreszcie pozwalając znów pobawić się w dzielną kowbojkę.

Dziewczyna szybko podjęła galop, zapierając się ramieniem o dach fury żeby uchronić głowę od zbyt intensywnego szorowania po podsufitce. Skakała na Mayersie, dobijając się do niego jakby chciała mu połamać miednice, albo co najmniej fotel. W którymś momencie chwyciła go za ramiona, i to o nie się zapierała, nieobecnym spojrzeniem wodząc po jego twarzy aż do momentu, gdy całkiem prędko po raz drugi fala obezwładniającego ciepła rozlała się rozkoszą po wszystkich mięśniach i sieci nerwowej. To zmusiło ją aby trochę zwolnić, jęcząc bez skrępowania prosto w kąsane co parę podskoków usta. Tempo jednak szybko ponownie zaczęło przyspieszać, gdy rozpoczęło się trzecie okrążenie i tylko amok w oczach saper nie malał ani o jotę. Obłęd wywołany przez obecność tego konkretnego mężczyzny, jego zapach, uśmiech, przekomarzania - wszystko zlewało się w jedno, a oszalałe zmysły Mazzi potrafiły pojąć jeden prosty przekaz: chciała go, pragnęła. Więcej i więcej... nie umiejąc przestać gdy był tuż obok... w niej. I jeszcze kombinował z czymś, co doprowadzało serce do stanu przed zawałem.

On też nie wydawał się mieć coś przeciwko takim dzikim zabawom. Pomagał jej utrzymać równowagę i tempo tego galopu. Ale w pewnym momencie zastopował tą zabawę. Po to by móc się wpakować w to dopiero co przygotowane wejście rezerwowe. Nasunął ją na siebie powoli i ostrożnie z fascynacją obserwując z bliska twarz swojej kochanki. A gdy już się dopasowali to wznowili tą galopadę na siedzeniu kierowcy. Znów było słychać przyspieszone oddechy, jęki, sapanie i zgrzyt siedzenia pod nimi i resorów gdzieś z zewnątrz.

- O tak… właśnie tak… dokładnie tak… - saper wyduszała z siebie między jękami i westchnieniami, szepcząc mu prosto w twarz. Nabijał ją na siebie centymetr po centymetrze, aż dobił uda do jej pośladków, co powitała ochrypłym skowytem i wygięciem pleców do tyłu, przez co przyładowała głową w sufit. Wstrząs ją zamroczył, czuła za to wyraźnie co się dzieje w rejonie złączonych bioder. Mokre od potu piersi przylgnęły do torsu żołnierza, kiedy wyrzuciła natarczywie - Zrób to… zamontuj… mi optykę - mówiąc to mocno ścisnęła mięśnie, kleszcząc w sobie sztywną lance. Wykonując pulsujące ruchy pozwalała mu po kawałeczku wydostawać się na wolność - Mówiłeś… że umiesz… albo tylko… gadasz.

- Czekaj… Zaraz ci zamontuję… - wycharczał samiec napędzany koktajlem testosteronu i podniecenia. Poczuła jakiś ruch i zorientowała się, że wysiadają bo jej buty opadły na drobny żwirek na podjeździe. Steve jednak nie dał czasu na podziwianie okolicy. Nie dbając o to, że sam jest tylko w szortach a jego partnerka w kusych, koronkowych majtkach obszedł drzwi i rzucił ją na maskę. Tam przylgnęła piersiami i brzuchem do czarnej blachy a jej kochanek na nowo się w nią wpakował. Znów w to samo wejście jakie ostatnio najbardziej ich kręciło. W wyślizgany już temat wcisnął się bez zbędnych ruchów. I zaczął brutalne pompowanie. Łapiąc ją jeszcze za kark i dociskając do maski aż poczuła na policzku przyjemnie nagrzany metal maski. Albo ją puszczał i łapał za włosy dla odmiany zmuszając do odchylenia głowy do tyłu jakby chciał ją jej oderwać.

Nie było w tym kompletnie nic z romantycznych, czułych zabaw - odrzucono je na bok podobnie jak ubrania i rozsądek. Została żądza: czysta, zwierzęca i dwójka ludzi zatopiona w niej po czubki głów. Podjudzany komandos pozbył się resztek hamulców, jego agresja i siła wbijały brunetkę w blachę, jej uda drżały z podniecenia i rozkoszy z jaką nie zamierzała walczyć. W tym starciu była bez szans, oboje to wiedzieli. Weszli w etap gdzie pieprzącego ją mężczyzny nie obchodziło czy sprawi jej ból, czy przyjemność. Bezwzględnie zgarniał wszystko na co przyszła mu ochota, pieprząc ją aż zapomniała jak oddychać i gdzie się znajdują.
- M...mocniej… - Gdzieś z tyłu głowy przez krótki moment pojawił się w głowie saper lęk, że naprawdę ją skrzywdzi, połamie przez przypadek kości i zorientuje się dopiero, gdy skończy. Nie dałaby rady mu się przeciwstawić, w żaden sposób wybronić. Mógł z nią robić co chciał i właśnie to robił, bezlitośnie wykorzystując wszystkie posiadane przewagi… a uległość i własna bezradność nakręcały ją jeszcze mocniej, o ile było to możliwe. Po bliżej nieokreślonym czasie uświadomiła sobie, że cieszy się, że jest przygwożdżona do maski, gdyby było inaczej pewnie zleciałaby na ziemię, bo mięśnie pod skórą już przestały się słuchać, zmieniając w jedną, wielką plątaninę palonych ekstazą komórek. Przed oczami latały jej czarne plany, w uszach dudniło zabójcze tętno, a ona czuła całą sobą każde zderzenie ich ciał szarpiące jej wnętrzności, każdy ładowany w nią centymetr twardego penisa, wyrywający z jej gardła skowyt rżniętej dziwki, pływającej we własnych sokach rozlanych na gładkiej masce wojskowego samochodu.

Steve który był tuż za nią i w niej ciężko dyszał gdy pruł ją bez opamiętania. Gdzieś na krawędzi postrzegania rejestrowała rytmiczny zgrzyt resorów, dźwięki uginającej się maski czy jej metaliczne ciepło. Ale wszystko to spływało gdzieś na bok, najwyraźniejsze doznanie było w niej samej. Jak tak bez żadnej finezji i delikatności ten męski tłok pakował się w nią jakby chciał rozerwać od środka. I w końcu się rozerwał. Poczuła zbliżający się moment kulminacyjny. Gdy jego jęki nieco zmieniły barwę i natężenia a sam rytm nieco się zaplątał. Ale wreszcie jęknął z rozkoszy i ulgi gdy wyładował swój gorący ładunek. I nagle wszystko się zamgliło na moment. By zaraz zacząć się uspokajać. Steve oparł się o ciepłą, czarną maskę tuż obok niej. I zaśmiał się cicho, jeszcze urywanym przez bezdech śmiechem. Pot zrosił mu skronie, końcówki włosów i nie tylko. Nie bardzo miał siły mówić więc ją tylko krótko pocałował. Po czym opierając się o maskę próbował odzyskać dech.

Świat powoli wracał do normy, do saper zaczęły docierać inne bodźce niż te z najbliższej okolicy pleców czy frontu. Uwolniona od kleszczy opadła płasko już bez dociskania, rozpłaszczając się na blasze i trwając tak z ulgą. Ona też nie wyglądała jakby miała siłę gadać, chociaż nie ona była z tyłu, ale miała wrażenie, że przejechano ją walcem. Z policzkiem przyklejonym do podłoża spoglądała wdzięcznym, szczęśliwym wzrokiem na bruneta. Poruszyła się odrobinę, żeby przesunąć dłoń i móc go dotknąć na dowód, że to nie sen. Odkleiła ramię, lecz zanim wykonała zamierzony plan, wciąż drżące mięśnie odmówiły współpracy. Poczuła że się zsuwa, a galaretowate nogi nie są w stanie jej utrzymać. Przy akompaniamencie głuchego stęknięcia, zsunęła się na ziemię, wywalając pod furą. Obity kuper zapiekł, gdy z mokrym klaśnięciem uderzył o stary żwir. Zamroczony mózg odnotował lot i późniejszą perspektywę zachmurzonego nieba nad głową; szorstką, zimną i niewygodną powierzchnię pod plecami i udami, piasek między palcami dłoni. Mazzi zaśmiała się ochryple, na tyle, na ile pozwalały spazmatycznie pracująca klatka piersiowa do spółki z opuchniętym od krzyków gardłem.

- Co się śmiejesz? - on też się uśmiechnął ocierając pot z czoła. Czy raczej rozmazując i mieszając ten z czoła i ten z ramienia. Popatrzył z góry na siedzącą obok kobietę ale długo jej spokoju nie dał. Schylił się i bez większych trudności i ceregieli podniósł ją i posadził na masce. Fiknął jej nogi tak, że teraz mogła się oprzeć plecami o przednią szybę. Blacha maski trochę jęknęła protestująco no ale na tym jej opór się skończył. Chociaż zaraz ugięła się podobnie gdy cięższe ciało władowało się obok mniejszego i też oparło o przednią szybę. Podał jej coś co sama wzięła na drogę do picia. I tak sobie mogli już na spokojniej udawać turystów na wakacjach. On w samych szortach ona w samych koronkowych majtkach. Wpatrzeni w pogodne niebo nad sobą i ten niezbyt ciekawy wjazd do garażu tuż przed maską i ich nogami. Jeszcze byli rozgrzani ale właściwie to powietrze było dość chłodne. Ale w tej chwili przyjemnie chłodziło te rozgrzane ciała.

Zanim odpowiedziała, brunetka przyssała się do butelki z, a jakże, jabłkowym kompotem. Wydoiła prawie połowę, wypuszczając z sykiem powietrze i wciąż chichocząc, oparła się o żołnierza, obejmując go ramieniem w pasie.
- Zaliczam ci ten montaż - powiedziała rozbawionym tonem, głaszcząc go po żebrach - Cholera, co ty ze mną robisz… - pokręciła głową zanim dodała - Krzepę to ty masz, będę musiała siedzieć na poduszce… kurde. Jeszcze… eh, nie… - zacięła się, a potem wzruszyła ramionami - Nikt mnie tak nigdy nie wypieprzył. Musimy to powtórzyć…

- No. - Krótki jak to miał w zwyczaju “tuż po” nie był ani zbyt rozmowny ani wylewny. Chociaż też objął ją i przytulił do siebie pozwalając się objąć i cieszyć swoim jestestwem. Zresztą sądząc po błogim i trochę nieobecnym wyrazie twarzy też ten postój musiał mu sprawić wiele satysfakcji i radości.

Co prawda nie był to brzeg morza o zachodzie słońca, lecz i tak zrobiło się cudownie. Koszmary odleciały daleko, poza horyzont i pamięć, nie zostawiając po sobie choćby śladu. Cudownie tkwiło się w bezruchu, chłonąc ciepło ciała obok i celebrując spokój spełnienia, dzielonego wspólnie dosłownie parę minut wcześniej. Amok minął, zostawiając ciszę. Jak czyste niebo po gwałtownej burzy. Mazzi chłonęła aurę chwili, harmonii i odprężenia, bez ciągłego, strachliwego oglądania się o ramię w obawie przed goniącą ją ścianą czerni. Front był daleko, gdzieś tam w innym świecie nie mającym wstępu do jej aktualnej czasoprzestrzeni, szczególnie gdy rosły kapitan Thundebolts trzymał ją w bezpiecznej strefie swoich ramion. Wczepiała się w niego, lecz bez zwyczajowego tajonego smutku. Nie umiała myśleć, że niedługo ona zostanie w mieście, a on wróci do jednostki… mieli cały weekend dla siebie, w tym jeszcze parę godzin do spędzenia tylko we dwoje.

Na drobnej, lekko piegowatej twarzy o wielkich, ciemnoniebieskich oczach i wydatnych ustach rozlał się zrelaksowany uśmiech. Mocniej przytuliła partnera, kładąc mu głowę na piersi i patrząc w niebo zanuciła melodię bez słów, trwającą aż w pewnej chwili wzięła głębszy oddech i zaczęła śpiewać cichym, czystym głosem.

“On wracał z wojny i miał plan
Do Kalifornii jechać chciał
Na drogę dragów garstkę wziął z tragicznym skutkiem
Na drzewie psy znalazły go
Na bucie jak na banjo grał
Wpatrując się w zamordowaną prostytutkę
Ona nie miała twarzy już
Jej włosów użył zamiast strun
Wyszeptał - kocham cię - i nic nie mówił więcej
Sąd w stanie Oklahoma więc
Dwadzieścia lat wymierzył mu
A księżyc świecił jeszcze jaśniej niż w piosence”

- Heh, ciekawa ta piosenka. - Steve pokiwał leniwie głową ale chyba zaczynał wychodzić z tego przyjemnego letargu. Pogłaskał nagie ramię swojej partnerki i rozejrzał się za butelką tego kompotu. Odkręcił ją i upił trochę zwilżając gardło i gestem poczęstował pół siedzącą obok kobietę.

- Trzeba będzie się zbierać powoli. - mruknął gdy rzeczywista czasoprzestrzeń znów zaczynała zaprzątać jego uwagę. Na razie wciąż byli gdzieś na rogatkach Sioux Falls.

- Racja… - Mazzi przyjęła butelkę i pociągnęła z niej chętnie, a potem otarła usta wierzchem dłoni - Bo w tym tempie dotrzemy do celu za rok - powiedziała tonem babskiego focha, wydymając usta w niechętny dziobek zawiedzionej i rozczarowanej foczki, ale gdy oddawała butelkę, na jej twarz wypełzł bardzo kosmaty grymas. - Ale co to by był za rok. Obawiam się, że będziesz mi musiał pomóc stąd zleźć. Nie jestem pewna czy po takim numerze nie będę potrzebowała fizjoterapeuty aby znowu nauczyć się chodzić - powachlowała rzęsami, całując wdzięcznie męski policzek - A w ogóle wymyśl dla mnie i dla Eve jakieś przezwiska. W związkach tak robią, nazywają czule i zdrobniale. Jak choćby Tygrysek - pacnęła go palcem w czubek nosa - Jedyny i niepowtarzalny. Nasz.

- Przezwiska? - Krótki spojrzał na nią tak samo jak niedawno na placu przed ratuszem gdy mówiła skąd jest taka zła na niego i w ogóle a czego pewnie sam by się za cholerę nie domyślił. Zsunął się jednak z maski i zaczął poprawiać sobie szorty. - Jasne. Coś pomyślę. - skinął głową i podszedł do boku maski aby ją zdjąć z niej. Następnie obszedł maskę w przeciwną stronę i postawił ją dopiero przy drzwiach dla pasażera. I nawet je otworzył. A potem ruszył z powrotem aby zająć przeciwne miejsce dla kierowcy.

- Cholera gdzie ta koszula? - mruczał zaglądając pod siedzenie kierowcy i na podłogę i za nie aż wreszcie namierzył ją na tylnej kanapie. Więc otworzył tylne drzwi i sięgnął po nią by znów skompletować swój ubiór.
- Będziesz taki kochany i znajdziesz moją kieckę? - brunetka poprosiła, trzymając się mocno boku fury. Kołysząc się wciąż chwiejnie na nogach, przesunęła się trochę, aby otworzyć drzwi od tyłu. Z rzuconej na podłogę torby wyciągnęła butelkę wody i ręcznik.
- Chyba że nie muszę jechać w kiecce - ponad dachem mrugnęła do Mayersa, zabierając się do szybkiego doprowadzenia do porządku - Mógłbyś włączyć ogrzewanie, to bym nie zmarzła. Widziałam mapę, będę nawigować...i wyglądać przy tym lepiej niż Cichy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline