Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-05-2020, 15:04   #191
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Zp7qhVDtip0&list=LLVi22WLaDps0-Gb28ivVbOg&index=29&t=0s[/MEDIA]
Jak niewiele trzeba było, aby ukraść ludzką uwagę. Wystarczyła mała kulka futra i nagle świat zyskiwał nowe epicentrum, wokół którego latały zwykle poważne persony wychodząc z siebie i z zaaferowaniem kilkulatków zajmowały się znajdą pokracznie kroczącą na czterech krótkich łapkach. Dzięki kociakowi nawet Mazzi się uśmiechała, choć im więcej czasu od przebudzenia mijało, tym mocniej spięta się robiła. Zegar parł do przodu, zdążyli całym kompletem zjeść, umyć się i spakować na drogę, a po Wilmie nie było choćby cienia. Wczoraj jeszcze saper żyła cichą nadzieją, że uda się im spotkać i razem pojechać do Mason, ale z wczoraj zrobiło się dziś, zaś sytuacja nie zmieniła się ani o jotę. Na szczęście rudawy hultaj jakoś tak naturalnie rozładowywał stres i smutek, wystarczyło na niego popatrzeć.
- To on, widać jak podniesie ogon. Jajka jeszcze ma małe, ale układ rozrodczy i odbyt… to kocurek. Pasuje mu Alfa - ex-sierżant mruknęła pogodnie, korzystając z otworzonego okna. Siedziała na nim, ćmiąc porannego papierosa i przepijając go kawą. - Musimy mu skołować kuwetę i kartony… dużo kartonów, kawałek pieńka do ostrzenia pazurów. Jak wrócę uszyję mu wyro. Do tej pory musi starczyć koszyk.

- Kuwetę to ja mu jakąś znajdę. - blondynka machnęła dłonią na znak, że akurat z tym nie przewiduje większych problemów. - Jakieś kartony też się chyba znajdą. A jak duże mają być te kartony? - zmrużyła oczy i popatrzyła na Lamię czekając na doprecyzowanie w sprawie tych kartonów.

- Takie żeby mógł się w nich schować. Koty lubią kartony - saper uśmiechnęła się wesoło, pstrykając dopalonym fajkiem za okno i dopiła kawę na jeden przechył. Zerknięcie na ścienny zegar na moment przywołało niechęć na jej twarz. Dobrze byłoby zostać, a z pewnością wygodniej. - Zajedźmy pod jednostkę Willy, dowiemy się czy już wróciła - zaproponowała Mayersowi - Jak wróciła i wypadła na miasto to tu wrócimy i damy jej z godzinę… a jeśli razem ze Smokiem ciągle są w trasie, po prostu ruszymy do Mason - dokończyła neutralnie, dusząc w sobie chęć aby iść do kuchni i przyssać się w do butelki.

- Czyli tak czy inaczej jedziemy do Mason. - Steve skinął głową wyłapując najważniejszą dla niego informację. - W takim razie jak masz coś do zabrania to chodź. Załaduje się to na samochód. - ruszył przez wolną przestrzeń aby poszukać kluczyków do samochodu.

- Oj, to czekajcie, dam wam klucze do garażu i mieszkania. - Eve też skinęła głową przekazując kociaka Karen a sama wstała z sofy i poszła do sypialni.

- Pamiętasz o co pytałam wtedy w środę? - saper poczekała aż zostaną same i zwróciła się do snajper przyciszonym głosem - Co Tygrysek może potrzebować, a czego nie macie w jednostce?

- Aa! Tak, wymyśliłam coś. - Karen podniosła głowę znad Alfy i rozejrzała się gdzie jest Krótki. Ten akurat był przy drzwiach wejściowych i szukał kluczy po kieszeniach.

- Zegarek. Taki bajerancki z Posterunku. U nas dają go oficerom za zasługi ale Krótki sie jakoś nie załapał. Ale podobno można takie dostać w sklepie firmowym Posterunku. Krótki się strasznie ślini na ten zegarek. A ten sklep to kogo nie spytasz to ci powie jak tam dotrzeć. - krótkowłosa szeptała cicho do drugiego spiskowca udając, że bawi się z Alfą. Steve już znalazł klucze i podrzucił je znacząco w dłoni wracając w ich stronę.

Połączenie fraz “bajerancki” z “firmowy sklep Posterunku” sprawiły, że portfel Mazzi zapłakał gorzkimi łzami, a ona sama zamknęła na chwilę oczy, wydychając ciężko powietrze. Pomyślała o motorze, jaki chciała kupić już od paru tygodni, o masie innych wydatków które należało poczynić aby w końcu nie musieć łazić w pożyczonych ciuchach chociażby… tylko to, jak zwykle, mogło poczekać. Chodziło przecież o padalca właśnie sunącego w ich stronę z tym ciepłym wyrazem oczu potrafiącym odgonić każdy mrok i ciemność. Jej mężczyznę, który zasługiwał na to co najlepsze, a skoro trafił chichotem losu na kalekiego burka z Frontu, przynajmniej niech ma ten pieprzony zegarek, jeśli o nim marzy.
- Kochanie, w kuchni na blacie jest torba - posłała mu całusa, rzucając do kompletu radosnym uśmiechem - Wszystko już gotowe, zaniesiesz ją do auta? Ja się przebiorę i zaraz jestem.

- Tamta? Jasne. - wskazał gdy rzucił okiem na aneks kuchenny. Widząc, że to ta skinął głową i ruszył w tą stronę. Akurat jak ją brał z sypialni wynurzyła się Eve. Popatrzyła trochę niepewnie jakby nie była pewna komu ze swojej pary ma dać te klucze. Ale Steve pomógł jej w podjęciu decyzji wystawiając dłoń na te klucze gdy spokojnym krokiem zaczął iść do drzwi wyjściowych.

- No to tak… - blond główka pokiwała twierdząco i zaczeła odpinać i tłumaczyć które klucze są od jakich drzwi. W końcu skończyło się na tym, że oboje wyszli na zewnątrz zatrzymując się na chwilę przy drzwiach gdy Krótki sprawdzał jak sobie poradzi z tymi kluczami i zamkami. Poradził. No i zaraz potem oboje znikli za tymy drzwiami.

- Z tym zegrarkiem to może być trochę wtopa. - teraz gdy zostały same mogły sobie pozwolić by mówić swobodniej. - Ma szmery i bajery, ma radio w sobie i cholera wie co jeszcze. Jak zapytasz o zegarek z radiem to pewnie będą wiedzieć o który chodzi. Nie wiem jak on się oficjalnie nazywa u nas wszyscy mówią “zegarek z radiem”. No ale to limitowana edycja i w ogóle cuda wianki. Dlatego nie wiem czy tak od ręki go dostaniesz nawet jak byś miała tyle papierów co trzeba. Po prostu będziesz musiała tam pojechać i sama popytać. Może będą musieli ściągać czy zrobić sama nie wiem mnie to aż tak nie jara więc się tym nie interesowałam za bardzo. - strzelec wyborowy szybko wykorzystywała okazję aby powiedzieć co wiedziała o tym specjalnym zegarku.

- Gdzie konkretnie jest ten sklep? - Mazzi zamyśliła się, zdejmując ze stolika torebkę. Grzebała w niej namiętnie, aż nie wyjęła trochę zgiętej kartki i nie wręczyła ją czarnuli - Moja recepta, dasz ją Eve, dobrze? Poproszę żeby wykupiła w wolnej chwili - przysiadła przy niej i objęła ją ramieniem, zaś pod bękarcią kopułką zaczęły pracować trybiki - Dzięki Karen… myślę, że skoro jadę do kumpla którego poprosiłam o wyciągnięcie moich dokumentów z kadr, powinnam mu kupić jakiś prezent, a że to pierdolony gadżeciarz… - zawiesiła wymownie głos, śmiejąc się do towarzyszki zarówno wzrokiem, jak i wyszczerzem na gębie - Pytanie numer dwa. Umie u was ktoś obsługiwać drony zwiadowczo-bojowe? Skoro już jadę do kumpla, który umie wyciągać różne rzeczy nie tylko z kadr, pomyślałam… - zagryzła wargę, przenosząc wzrok na kociaka - Te standardowe są nudne, mają zjebany APAS, moduły IMU też lubią żyć własnym życiem i nie są tak wyczulone, jak mogą być… ale to da się złamać i napisać algorytmy od nowa - machnęła ręką i głową - Pomyślałam… tak, to będzie głupie - parsknęła, spoglądając na żołnierkę ironicznie - Przy akcji jak ostatnia, albo podobnych, przydaje się zwiad z powietrza… durna podczerwień, czujniki promieniowania, nokto. Mierniki składu powietrza i odległości - wzruszyła trochę sztywno ramionami - O ile podobna bzdura ma prawo bytu u was i dla was. Kiedyś… - sapnęła krótko, udając że grzebie w torbie w poszukiwaniu szczęścia - Chyba… kiedyś coś takiego. - zgrzytnęła zębami - Wiem jak to zrobić, już to robiłam. Przytakniesz że bzdura, a dam sobie siana. I Chudemu nie będę dupy zawracać.

- Ten sklep jest niedaleko ratusza. Jak będziesz na placu, przy lodziarni to już dalej można na piechotę dojść. Zresztą tam chyba pracuje ta pobita tak? - Karen znów machnęła na tą stronę twarzy Jamie którą ostatnio jak ją widziała miała pokiereszowaną. - No to ona pewnie wie. Zresztą tam każdy powinien ci to powiedzieć. - strzelec zaczęła tłumaczyć jak tam dojść gdy wzięła kartkę z receptą i złożyła ją na pół chowając do kieszeni szortów.
- Ale drony… - zamyśliła się dłużej głaszcząc łepek kociaka. - Myślę, że Denis by mógł to ogarnąć. Chociaż nie mamy czegoś takiego na wyposażeniu. I szczerze to nie wiem skąd byś miała taki wytrzasnąć. Ale musiałby być dość mały. Wiesz, by dało się wrzucić do samochodu jak się jedzie na akcję. Bo kojarzę ze szkolenia, że kiedyś były tak duże jak prawdziwe samoloty. - tutaj strzelec poruszała się mniej pewne gdy temat widocznie był jej bardzo kiepsko znany. W końcu rozłożyła ramiona na znak, że za bardzo z tym nie pomoże.
- Jak w niedzielę będzie Denis to jego spróbuj o to zapytać. To taki nasz łebski koleś od komputerów i pokrewnych rzeczy to on by chyba wiedział najlepiej. - poradziła w końcu odwracając głowę w stronę drzwi i te rzeczywiście się otwarły i parka wróciła do domu. Już bez torby.

- To co jeszcze jest do zabrania? - zapytał Krótki patrząc wesoło na dwie kobiety siedzące na sofie.

- Jak żadnego nie dorwę… to wam sama zbuduje, ale to potrwa - mruknęła cicho, zakładając szeroki uśmiech na twarz. Pocałowała dziewczynę czule, po czym wstała, zgarniając z oparcia sofy kurtkę.
- Już wszystko, tak mi się wydaje. W razie czego będziemy improwizować - podeszła do niego, podczepiając się pod ramię i dorzuciła - Chyba czas dać laskom po buziaku i się zmywać… ach - westchnęła, patrząc na Karen - Gdyby Willy przyszła, zgarnijcie ją do Honolulu jutro, dobrze?

- No pewnie. - Karen też wstała zgarniając przy okazj Alfę ze sobą. Wszyscy spotkali się na środku pokoju i trzeba było się zacząć żegnać.

- Czekajcie! Jeszcze coś! - Eve nagle podniosła palec do góry i pobiegła do sypialni. Z której wróciła zaraz potem ze swoim aparatem w ręku. - Ustawcie się a ja wam cyknę fotkę. A potem Karen mogę cię prosić byś nam cyknęła razem? - powiedziała szybko fotograf szykując w locie aparat i dłonią nakierowując ich gdzie powinni się ustawić. Steve zaśmiał się cicho ale wziął każdą z dziewczyn pod jeden bok a Karen wysunęła przed jego pierś prawdziwego Alfę co jeszcze bardziej go rozbawiło. A to właśnie uwieczniła seria szybko strzelającej migawki. Zaraz potem Eve przekazała wymianę kociaka na aparat i zajęła jej miejsce przy boku faceta w szortach i barwnej, hawajskiej koszuli w krzykliwe palmy.

Parę uśmiechów do obiektywu, kilka trzasków migawki i nowa seria zdjęć zaległa na karcie pamięci aparatu.
- Daj - Mazzi wyciągnęła rękę po aparat, odklejając się od boku Bolta. Do kompletu brakowało jednego ujęcia - Teraz wy dwie, Alfa i Beta.

- No i widzisz co narobiłeś? Przez ciebie zostałem betą. - Steve mimo, że mówił jakby miał pretensję do konkurenta to jednak wydawał się rozbawiony a nawet poczochrał go po łepku.

- Oj tam ja mogę być waszą betą. Agresja 0 i 100% uległość. - Eve pospieszyła z pomocą skoro Mayersowi nie specjalnie pasował ten tytuł.

- Ty to chyba z tą uległością to powinnaś być gdzieś z końca alfabetu. - zażartowała Karen zajmując zwolniony przez Lamię bok Kalifornijczyka. Ten ją znów objął tak samo jak przy poprzednich ujęciach i Lamii cała czwórka ładnie weszła w kadr. Byli weseli i uśmiechnięci może poza Alfą którego interesowało chyba wszystko tylko nie pozowanie do zdjęcia. No ale szybko było po wszystkim. Grupka rozluźniła się i Eve podeszła do Lamii odebrać swój aparat.

- Ojej to już będziecie jechać co? - westchnęła z żalem miętoląc swój aparat w ręku.

- No tak. Jak będzie nadzieja, że Wilma się pokaże to jeszcze wrócimy. Ale jak nie to już pojedziemy. - brunet pokiwał głową potwierdzając plan podróży.

- No tak, tak… - blondynka podniosła głowę by spojrzeć z bliska na Lamię. - No to nie zgubcie się. I wracajcie szybko i cało. Ja tu będę na was czekać. Zajmę się Alfą i w ogóle. Znajde mu te kartony i kuwety. I pojedziemy z Karen na miasto pozałatwiać te wszystkie rzeczy. No i jakoś to szybko zleci nie? W końcu jutro wieczorem znów się widzimy nie? - fotograf uśmiechnęła się niepewnie i tym uśmiechem starała się przykryć resztę.

- Tak, widzimy się jutro. - Mazzi potwierdziła krótko, całując ją na pożegnanie i mocno ściskając, zanim nie cofnęła się do tyłu - Przypilnuj tutaj wszystkiego i bawcie się dobrze. Obie - uśmiechnęła się do Karen, potem podrapała kociaka za uchem - A teraz spadamy, trzymajcie się i do zobaczenia za kilkadziesiąt godzin.

- No. Trzymajcie się. Nic nam nie będzie. Opiekujcie się sobą. - Steve zanim wyszedł pocałował się z jedną i drugą dziewczyną a te razem z kociakiem odprowadziły ich na balustradę klatki schodowej machając im na pożegnanie. Ale gdy wsiadali do samochodu w garażu jeszcze zjawiła się Eve.

- To wy już jedźcie ja tu wszystko pozamykam. - powiedziała machając ręką by nie zawracali sobie nią głowy. Z czego kierowca chętnie skorzystał bo dzięki temu mógł po prosty wycofać pickupa z garażu i nie musiał przejmować się niczym więcej.

- Czeeeśśćć! - blondynka jeszcze pomachała im na pożegnanie z otwartego garażu gdy już odjeżdżali tym dość wąskim zaułkiem. Krótki jeszcze machnął jej na pożegnanie po czym wykierował w główniejszą drogę i wjechał w miasto.

Saper poczekała aż miną kilkadziesiąt metrów, przez które uparcie milczała, zajmując się gapieniem przez okno, długo tak jednak nie wytrzymała. Pokonując sztywność mięśni, przekręciła się, kładąc dłoń na męskim kolanie i lekko je ścisnęła.
- Nie jedziemy to tego Lake-cośtam, tylko od razu do Mason.Skoro w okolicy grasuje banda zjebów porywających kobiety, nie ma co kusić losu. Chciałam zabrać Betty nad jezioro i przewieźć ją łódką… lubi takie romantyczne klimaty, ale nie zawsze znajdzie się oddział Boltów coby ratować damy w potrzebie, nie? Dlatego na razie wymyślę jej coś innego, a nam oszczędzę nadprogramowej trasy… chociaż podobne miejsce jest piękne, tak słyszałam - powiedziała cicho, patrząc na twarz kierowcy, a im dłużej to robiła, tym mniej sztywna siedziała, aż w końcu odetchnęła, uśmiechając się ciepło - Zanim wyjedziemy mam też ogromną prośbę… znaczy dwie prośby - doprecyzowała, mrużąc lewe oko - Pierwsza jest taka, że potrzebuję drobnego wsparcia i porady. Chłopaki mówili, że gdzieś koło lodziarni Jamie jest sklep Posterunku z różnymi pierdołami. Wstąpimy tam zanim wyjedziemy z Sioux, dobrze? Chudy wyciąga moje papiery i tłucze się z biurwami z jednostki. Muszę mu kupić jakąś pierdołę w ramach podziękować, a kojarzę, że lubi wojskowe gadżety. Użyczysz mi swojego specjalistycznego, oficerskiego oka i pomożesz mu wybrać odpowiedni gambel na wypasie?

- Jasne. Chociaż ja go nie znam to nie wiem co mu może się spodobać. - kierowca w barwnej koszuli skinął głową i skręcił na najbliższym skrzyżowaniu. Też się ze dwie proste nie odzywał. W końcu pasażerka zaczęła rozpoznawać okolicę, że zbliżają się do ratusza.
- A z tym Spirit Lake to fakt. Ładna okolica. Rób jak uważasz. Ale jakby co to jak w weekend to ja mogę was zawieźć. Karen pewnie też by nie odmówiła. No i my zostaniemy na brzegu a ty sobie popływasz łódką z Betty. - rzucił luźną propozycję od siebie. Ale już wjeżdżali na plac przed ratuszem więc skierował swój wóz na niewielki budyneczek lodziarni.

- Rób jak uważasz - powtórzyła, prychając pod nosem. Zabrała rękę, kładąc ją na trzymanej na kolanach torebce, a potem zacisnęła ze złości zęby i otworzyła ją, pochylając głowę nad zawartością. Przewalała manele aż znalazła piersiówkę, którą wyjęła i pociągnęła zdrowo.
- Dobra, dzięki. Pomyślę. Chyba jeszcze mam trochę czasu - powiedziała, gdy skończyła pić, a piersiówka wróciła do torebki. - A Chudy… nie wiem. Też go nie znam - prychnęła po raz drugi, choć bez wesołości - Żadnego z nich nie znam. Pamiętam że Andy nas ganiał po poligonie przy obsłudze moździerzy… tyle wspaniałych wspomnień przeszłości z Mason. Ale spoko, dzień jak co dzień. - wzruszyła ramionami - Nie ma się czym przejmować.

- Coś się wymyśli. A teraz chodź na lody. - powiedział uśmiechając się ciepło i wychodząc z samochodu. Zamknął drzwi i ruszył w kierunku wnętrza lodziarni. Wewnątrz pewnie z powodu dość wczesnej jak na weekend pory i niedawnego deszczu było dość pusto. Może ze trzy osoby na krzyż siedziały przy stolikach. Za to za ladą powitał ich całkiem promienny uśmiech pół Latynoski.

- Ooo! To wy?! Cześć! - Jamie zarówno zdziwiła się jak i ucieszyła widząc kto ich odwiedził. Twarz wyglądała jej znacznie lepiej niż gdy ostatni raz widziały się w czwartek chociaż rozcięcia i ciemniejsze miejsca były jeszcze widoczne. Ale opuchlizna i większość siniaków już zeszła więc wyglądała znacznie lepiej. Sama jednak nie zwracała na to uwagi.

- Cześć. Zrobisz nam jakieś dobre lody na wynos? - Steve wskazał palcem na półkę z różnymi zestawami smaków i dodatków.

- No pewnie. A co chcecie? - zapytała lodziara biorąc do ręki plastikowe albo papierowe kubeczki do jakich zamierzała nałożyć porcje. Krótki spojrzał pytająco na Lamię więc i Jamie czekała na jej zamówienie.

Odpowiedź “wódy” pewnie nie zostałaby dobrze odebrana, saper zmilczała ją więc, uśmiechając się sztucznie.
- Hej Jamie, dobrze cię widzieć - pochyliła się nad ladą, aby pocałować dziewczynę w policzek. - Dasz mi sorbet malinowy? I może te wiśniowe co ostatnio, były pyszne.

- Oczywiście. Jak się trzymacie? Po tamtym… No i w ogóle? - zapytała brunetka nakładając do kubeczków zimną, kolorową masę. W kilku sprawnych ruchach większość kubeczka była pełna. Została jeszcze posypka i dodatki. No i kubek klienta.

- Dla mnie czekolada, pistacja, wanilia… I co tam dzisiaj polecasz. A dodatki te co zwykle. - mężczyzna bez wahania złożył swoje zamówienie na co głowa lodziary pokiwała się i sprawnie zaczęła gałkować do kubeczka.

- U nas w porządku, miałyśmy zarobione ostatnie parę dni… wiesz, przez niedzielę, to nawet nie było kiedy myśleć… och, dzięki - Mazzi przyjęła kubek z deserem i uśmiechnęła się żywiej - Teraz spadamy za miasto, ale jutro wieczorem będziemy z powrotem. Widzimy się, no nie? W Honolulu… i mów lepiej jak ty się trzymasz - dodała poważniejszym tonem, kątem oka widząc że Steve też odbiera swoje lody.

- W porządku. Trochę czasu minęło to mi prawie zeszło. - wskazała na swoją nie całkiem zagojoną twarz. - Na razie rano padało to niewielu klientów było. Myślę, że do niedzieli mi zejdzie. I doszłam do siebie jak wczoraj pół dnia przeleżałam w łóżku z koleżanką. A mogę ją wziąć na niedzielę? Tylko ona też to raczej tylko z dziewczynami. - Jamie na szybko w podobnym stylu streściła jak jej czas zleciał od ostatniego spotkania.

- Jeśli nie będzie się szarpała z nikim, ani ciskała, i po prostu wpadnie się zabawić to jasne - saper nie widziała problemu, choć miała zastrzeżenie. Wiedziała, że wystarczająco się nalata za wszystkimi po kolei jutro, żeby jeszcze dowalać sobie ugłaskiwanie nowego punktu zapalnego mającego samców za zło ostateczne, no ale jeśli była normalna i Jamie ją lubiła - Dawajcie obie, miejsca starczy. - wolną rękę wsadziła do torebki, żeby wyjąć zwitek talonów i odliczyć te za lody.

Steve chyba pomyślał o tym samym bo też wyjął portfel ale Jamie pokręciła głową i odmówiła jeszcze znakiem dłoni. - Na koszt firmy. Mówiłam wam, że raz na dzień mogę mieć taki gest dla przyjaciół. - odpowiedziała z uśmiechem.

- A Kara jest spoko. To ona mnie wtedy podwiozła na ten film. Też była ciekawa jak to się nagrało a potem zmartwiła jak mnie zobaczyła z tym wszystkim. - uśmiechnęła się uspokajająco znów wskazując na swoją twarz która wcześniej wyglądała gorzej.

- No to załatwione. Trzymaj się Jamie i do jutra. - Steve schował swój portfel, złapał za swoje lody i łyżeczkę i tą łyżeczką właśnie machnął Jamie na pożegnanie.

- To dzisiaj nie będzie szybkiego numerku na zapleczu? - zaśmiała się żartobliwie lodziara patrząc wesoło na Lamię ale pewnie domyślając się odpowiedzi.

- Poczekaj do jutra, dziś naprawdę… nie no. Ale dobrze żę miło wspominasz. Ciesze się - Mazzi westchnęła, dusząc chęć aby zacząć wrzeszczeć. Zamiast tego parsknęła, rozkładając przepraszająco ręce - Następnym razem, obiecuję. Dziś czas nas goni… trzymaj się kochana i do jutra - posłała jej całusa, zgarniając swoje manele i ruszyła do wyjścia.

- Jasne, jedźcie. I bezpiecznej drogi. - Jamie pomachała dłonią na pożegnanie i tak się rozstały. Steve czekał na zewnątrz skubiąc swoje lody z pudełka.

- Chodź do tego sklepu. Tam trochę problem z parkowaniem to lepiej zostawić tutaj. A w ogóle byłaś tam już? - wskazał kierunek na jedną ulicę przy placu i ruszył w jego kierunku.

- Nie, tylko słyszałam - przyznała niewyraźnie, zajęta odpalaniem papierosa którego wsadziła do ust ledwo wyszła z lodziarni. Udając że wcale nie trzęsą się jej łapy, skrzesała ogień i zaraz zaciągnęła się chciwie, spalając połowę szluga na raz. Wtedy też sięgnęła po łyżeczkę, a ledwo wsadziła pierwszy kęs do ust, przez spiętą twarz przebiegł skurcz ulgi.
- Jezu… jakie to dobre. Dzięki Tygrysku - zaśmiała się cicho, pakując do ust kolejną łyżeczkę. Przeciamkała ją i przepaliła papierosem, rzucając żołnierzowi - A ty często tam bywasz?

- Nieee… Tylko bym sobie smaku narobił. Wolę przyjeżdżać tutaj. - pokręcił głową skoncentrowany na zimnych słodkościach i lekko machnął ręką w stronę niewielkiego budyneczku jaki zostawili za plecami. - Słuchaj czy mi się wydaje czy ona była dla nas miła? - zapytał chyba trochę rozbawionym tonem. - Znaczy, że dla ciebie to się nie dziwię. Ale dla mnie? Faceta? I to mundurowego? - ciągnął tym samym rozbawionym tonem. - To tam. - wskazał łyżeczką na jakąś fasadę widoczną już całkiem niedaleko.

- W środę uratowaliście jej życie i nie tylko. Dużo zawdzięcza tobie i twojej ekipie. Wszystkie w chuj wam zawdzięczamy - saper wzruszyła ramionami, pstrykając w powietrze dopalonym fajkiem dzięki czemu mogła się skupić na deserze. Popatrzyła na niego kątem oka i prychnęła w kubek - Chyba jestem jakaś parchata, tak myślę. Wolałabym wiedzieć, naprawdę. Wystarczająco dzisiejszy dzień mi dopierdala i jeszcze dopierdoli, żeby… - zamilkła, przymykając na chwilę oczy i biorąc głęboki wdech, a potem wydech - Próbuję się trzymać w pionie, ale jest mi naprawdę kurewsko ciężko. Nie jedziemy tam żeby się napierdolić ze starymi kolegami z wojska twojej durnej dupy i wszystko. Wizyta kurtuazyjna, którą sobie można przełożyć w pizdu na nie wiadomo kiedy. Wam jest łatwiej, wiecie do kurwy nędzy chociaż tyle skąd żeście się wzięli, jakie macie rodziny, pamiętacie dobre chwile… pewnie całkiem sporo drobnostek z dzieciństwa. Imię matki, detale z pokoju. Ulubionego misia. Ja pamiętam chłopaków skaczących do boomboxa w Ruinach… albo jak poznałam Andy’ego… i tyle. Z tych dobrych. Cała reszta to syf. Jebany, krwawy syf - popatrzyła przez moment na oficera, mimo że widziała go jako rozmazaną plamę, tak samo jak resztę okolicy - Chcę w końcu dowiedzieć się czegoś o sobie… skąd jestem, czy może mam rodzinę, taką normalną. Rodziców. Rodzeństwo… kogokolwiek kto gdzieś tam na mnie czeka. O ile ci co zostali w Mason... - pokręciła głową, wracając do obserwowania chodnika przed sobą - Jeśli jedyne co od nich usłyszę, to to, że lubiłam wyskakiwać z ciuchów, a pozostałe fakty da się podpiąć pod wyjebkę międzyludzką, znaczy że ci na których mi zależało zginęli. Pewnie w większości spłonęli żywcem przeze mnie… a zostali tacy którym nie ufałam na tyle, aby cokolwiek o sobie powiedzieć. Być może wcale nie mam tam po co jechać. Ani do kogo. Więc jest opcja że jedyne czego z konkretów się dowiem będzie w papierach od Chudego. Suche, wojskowe fakty. Nie powiedzą dlaczego dołączyłam do Bękartów. Po co w ogóle pchałam się na Front. Kim był koleś który dał mi malowaną papierośnicę… albo jest odwrotnie i przeżyli właśnie ci bliscy. - przechodząc przy koszu na śmieci wyrzuciła puste pudełko po lodach. Ze złością, a najchętniej wyrwałaby ten śmietnik i rzuciła nim w najbliższa witrynę - Nie wiem, boję się jak diabli. Przeraża mnie to, co tam dziś zastaniemy… ale nie dam rady żyć dłużej tak jak teraz. Nie mogę ciągnąć od koszmaru do koszmaru. Od okruszka bez sensu do kolejnego okruszka bez sensu i powiązania. Bez przeszłości… więc proszę cię, nie dopierdalaj mi i ty, ok? Powiesz o co chodzi, stało się coś wczoraj albo dzisiaj czego nie ogarnęłam? Jakaś zmiana planów, zwyczajów, nagle obudziłeś się i przejrzałeś na oczy?

- Ja ci dopierdalam? - Steve zatrzymał się przy śmietniku i też zbierał łyżeczką ostatki chłodnej, smakowitej masy. Zerknął jednak na stojącą obok postać jakby chciał sprawdzić czy dobrze usłyszał co powiedziała. - A w którym momencie? - zapytał wyrzucając pudełko do śmietnika.

- Słuchaj Lamia nie miałem amnezji i nie znam nikogo kto by miał coś takiego. Więc nie będę udawał, że wiem jak to jest i cię rozumiem. Ale się staram. Z tymi twoimi kolegami i papierami pojedziemy i zobaczymy. Co z tego wyjdzie to nie wiem. Ale wiem, że pewnie coś wyjdzie. Jak wyjdzie to będę z tobą i zobaczymy co da się z tym zrobić dalej. - rozłożyła na bok ramiona w swoich kolorowych palemkach. Patrzył na rozmówczynię z zastanowieniem.
- A z tymi twoimi kumplami to nie wiem jak było. Jak z nimi rozmawiałaś i w ogóle. Ale do tej pory jak mi o tym coś mówiłaś to raczej pozytywnie. I miło to wspominałaś. I byłaś cała zajarana. Więc na ile ja mam chyba jednego czy dwóch kumpli z wojska to chyba raczej miło cię wspominają. Inaczej by cię olali i wcale nie chcieli się z tobą spotkać. Dlatego pewnie plusy mocno przeważają nad minusami. - pokręcił głową i trochę wzruszył swoimi mocnymi barkami w luźnej, kolorowej koszuli gdy widocznie próbował sobie wyobrazić analogię do własnych doświadczeń.

Stali obok śmietnika, po obu jego stronach. Z jednej strony turystyczny byczek, z drugiej wypindrzony oszołom. Spokój i opanowanie przeciwko zagubieniu i lękom.
- Pewnie plusy przeważają nad minusami, trzeba mieć nadzieję, nie? Wierzyć w to i liczyć że się spełni. Ma sens, tak trzeba - wzruszyła ramionami, a potem się nimi objęła, przenosząc wzrok gdzieś w bok. Tam gdzie sklep. Udając że poprawia włosy, przetarła oczy czując zmęczenie, frustrację i brak złości. Po prostu wypalenie.
- Pewnie. Prawdopodobnie. Możliwe że. Szansa na. A jeśli… clue ostatnich tygodni. Pobożne życzenia. Nic się nie dzieje poważnego, chodźmy dalej i udawajmy że wszystko jest cudowne. - pokręciła głową powoli - Mam tendencję do wyobrażania sobie za dużo, liczenia na zbyt wiele. Myślałam, że skoro… eh - machnęła ręką, ruszając powoli do przodu - Z tobą też nie wiem o co chodzi. Niby jesteśmy ze sobą, wczoraj było miło, nawet bardzo. Za to dziś od samego rana zrobiła się chujnia. Jestem wdzięczna że ze mną jedziesz, marnując czas i siły, uwagę. Tak, że ich zabrakło na jakiegokolwiek całusa, albo objęcie. dobra, prócz tego przy zdjęciu gdy chyba wykorzystałam cały zapas na najbliższe godziny - spojrzała przez ramię - wyglądamy jak znajomi, nie para. Przyznaj że ci nie pasuje trzymanie mnie za rękę publicznie. Zostaniemy kumplami z wojska.

- Chujnia? Trzymanie za rękę? - brwi komandosa powędrowały do góry w grymasie zaskoczenia. W końcu cicho prychnął z rozbawienia jakby domyślił się chociaż części tej złości okazywanej przez czarnulkę w kusej kiecce.
- Wybacz po prostu nie przyszło mi to do głowy. - przyznał rozkładając do góry ramiona i uśmiechając się sympatycznie. - Już naprawiam. Nie bardzo umiem w te związki. Zwykle wyglądają tak jak to widać w “Honolulu”. Więc nie mam tych nawyków chodzenia za rączkę i takich tam. - wyjaśnił podchodząc ten krok czy dwa co ich dzielił, objął Lamię, pocałował w usta i przytulił. A potem stanął obok podając jej swój lewy łokieć by mogła go złapać i tak bardziej zachowywać się jak ludzie w związku. A prawą zgodnie z wojskową tradycją musiał mieć wolną gdyby trzeba było komuś oddać salut.
- Z tym wyjazdem i Mason nie przejmuj się. Poradzimy z tym sobie cokolwiek by tam na nas nie miało czekać. - rzekł całując ją jeszcze w skroń gdy wznowił marsz w kierunku wybranego sklepu. Ten już rzeczywiście był blisko. Wystarczyło przejść przez ulicę ale kolorową i rozświetloną ekranami witrynę było już widać bardzo dobrze. Detale jeszcze umykały ale już widać było część wystawy. Jakieś zdjęcia, fanty, chyba broń, lornetki, manekin z jakimś mundurem na sobie i te ekrany laptopów czy czegoś podobnego.

Wyglądało jak miejsce, gdzie wchodząc nie wyjdzie się już nigdy więcej, bo żądza posiadania cudów z wewnątrz przewyższy zdrowy rozsądek.
- Ciekawe ile mają prób kradzieży dziennie - saper mruknęła pod nosem, uśmiechając się naturalniej i z autentycznym rozbawieniem. Jak za dotknięciem magicznej różdżki przestała się aż tak spinać, bardziej niż chętnie wieszając się na podanym ramieniu. - Dobrze wiedzieć gdzie cię zaciągnać kiedy będziesz miał urodziny - zaśmiała się cicho, wychylając się aby pocałować go w policzek - Albo jeśli będziesz wyjątkowo grzeczny i zasłużysz za nagrodę.

- Nagrodę? Ciekawe rzeczy opowiadasz. A kradzież no sama zobacz. Pancerne szyby. No i kraty, kamery, alarmy i reszta. W końcu to Posterunek. - odezwał się przechodząc przez ulicę i zatrzymał się przed wystawą. Popukał w szkło a te było grube na dwa czy trzy centymetry więc pewnie było pancerne i tak łatwo nie było go stłuc. Pewnie dlatego jak na wystawę to okno było podzielone na mniejsze segmenty. W rogach wystawy widać było kamery no a nad oknem jeszcze była spuszczana żaluzja obecnie podniesiona.
Na wystawie były całkiem ciekawe rzeczy. Kilka eleganckich pistoletów, wielkokalibrowy karabin, porządny karabin wyborowy, szturmowy shotgun, kilka przykładów różnej optyki od różnych lunetek, przez kolimatory i chyba nawet jeden to był celownik z noktowizją. Do tego aparaty fotograficzne, jakieś elektroniczne gadżety właściwie nie wiadomo do czego, stroje ochronne, cała masa taktycznego oporządzenia jakie można było na siebie nałożyć i które na Froncie były bardzo cenne i użyteczne. No ale to wszystko ładnie wyglądało ale i ładnie kosztowało.

- Chodź zobaczymy co mają w środku. - Steve nakierował ramieniem i ruszył do drzwi obok. Otworzył je ale po dżentelmeńsku dał kobiecie pierwszeństwo i wszedł do środka zaraz za nią.

Wnętrze okazało się o tyle wąskie co długie. Z czego połowa była przeznaczona dla klientów a lada oddzielała druga połowę z towarem dla obsługi. Część lad miała przeszkloną górę aby można było oglądać co jest w środku. Ale większość towaru była wystawiona na regałach i stojakach za tymi ladami. Wyglądało na to, że są tu poszczególne działy. Z optyką na broń, optyką do obserwacji, różnymi czujnikami, oporządzenie taktyczne, sorty mundurowe, broń, dodatki do broni, części do silników i same silniki. To wszystko ślicznie wyczyszczone i wyeksponowane zupełnie jakby ktos po tornado przeniósł się do przedwojennego sklepu z takimi zabawkami.
Byli też sprzedawcy. Kobieta i mężczyzna. Pozdrowili klientów skinieniem głowy ale nie narzucali się dając im nacieszyć oczy tymi wszystkimi dobrami.

- No to chyba już wiesz czemu to nie przychodzę zbyt często. - mruknął cicho Krótki gdy już Lamia chociaż z grubsza sobie pozwiedzała to muzeum dawnej i nowej techniki wojskowej, surwiwalowej i nie tylko.

- O rany… - Mazzi westchnęła zachwycona, nie wiedząc gdzie wpierw podziać oczy. Kręciła głową, chcąc obejrzeć wszystko jednocześnie. Od ilości szpeju szło dostać oczopląsu. Krążyła między półkami i gablotami, podziwiając szereg gambli, które chciało się mieć, a patrząc się na nie, człowiek nie potrafił pojać jak do tej pory sobie bez nich radził. Na początku jej uwagę przykuła gablota pod ścianą, z kompletnym dragonskinem, wystawionym na manekinie, przez co wyglądał jakby wystarczyło po niego sięgnąć i zarzucić na plecy aby móc iść w bój spokojniej. W tym modelu standardowe płyty SAPI zastąpiono mniejszymi, okrągłymi płytkami.
- Widziałam to już… - powiedziała lekko nieobecnym głosem, przekrzywiając głowę aby lepiej się przyjrzeć. Wyciągnęła też rękę, kładąc ją na pancernej szybie - Pamiętam… miało być lżejsze od standardowej kamizelki, a ledwo dawało się nosić… i u nas się nie sprawdzał. Klejone płytki to kiepskie rozwiązanie na dłuższą metę. Nie mieliśmy… wiesz - podrapała się nerwowym gestem po karku - Tam ciężko dbać o takie cacka, a wystarczy duża dobowa amplituda wahania temperatury żeby spoiwo stało się kruche i odpadało od durnego uderzenia metalową rurą… ale i tak cudo - parsknęła pod nosem, zabierając rękę, a jej uwaga przeniosła się pod inną półkę. Przeszła przed szeregiem dodatków do broni, zapalników, granatów i elementów bomb.
- To też pamiętam… - wskazała na niepozorne, metalowe urządzenie leżące obok faceta za ladą i zmrużyła oczy - Generator białego szumu… przydatne i… - skrzywiła się, potrząsając głową i biorąc głęboki wdech. Wstrzymała powietrze w płucach, zanim wypuściła je powoli, udając że nie czuje wcale swądu spalenizny i prochu - Dzień dobry… szukam czegoś dla kumpla, czegoś poręcznego i niewielkiego… może gogle, albo zegarek? Kochanie co byś wybrał? - łypnęła na Krótkiego.

- Dzień dobry. - odpowiedział mężczyzna podchodząc do klientki z drugiej strony lady. Kobieta też stanęła obok niego chociaż te pół kroku z tyłu.

- Gogle, zegarek… może nóż… noże to taki chyba pewniak… jakaś latarka? Radio? - Krótki podszedł do Lamii i objął ją ramieniem. Wtedy chyba oboje sprzedawcy mogli mu się lepiej przyjrzeć niż wcześniej.

- Ojej kapitan Mayers! Prawie nie poznałam bez munduru! - dziewczyna roześmiała się gdy widocznie zorientowała się kim jest mężczyzna w kolorowej koszuli o wyglądzie zagubionego turysty z kalifornijskiej plaży.

- O rzeczywiście… - sprzedawca też poznał z kim mają do czynienia. - Miło nam z tych odwiedzin. No a te gadżety… - mężczyzna był w kwiecie wieku, wydawał się być żywiołowy i energiczny. Złożył dłonie pocierając je o siebie, przygryzł wargi i popatrzył na te rzędy regałów wypełnionych szpejem.

- Dziś mam wolne. Przyjechałem z dziewczyną by wybrać ten prezent dla jej kumpla z wojska. - Steve wyjaśnił z tym swoim spokojnym, ciepłym uśmiechem ani się nie tropiąc, że został rozpoznany ani się tym nie pusząc.

- Jess, weź pokaż nasze gogle i optykę. Ja przyniosę radia i latarki. - sprzedawca skinął głową i poprosił koleżankę o pomoc. Ta też pokiwała swoją głową i każde z nich ruszyło w te regały aby przynieść wybrane fanty.

- Jak na kogoś kto tu rzadko bywa, jesteś całkiem znany - Mazzi trąciła go nosem w policzek, a potem czule pocałowała, skupiając się na wycinanym numerze, zamiast smrodzie pożogi. Ścisnęła go mocniej ramieniem, czerpiąc spokój z jego obecności i tej aury niewzruszonej tafli jeziora - Pewnie na zniżkę nie mamy co liczyć, nie martw się. Nie będę wieśniaczyć się targowaniem - mrugnęła do niego - Pilnuj mnie trochę, widziałeś po siatach co się dzieje kiedy z talonami w garści idę na zakupy. Tutaj, obawiam się, że zastawię nerkę, o ile da radę. Ale kosmos - westchnęła, spoglądając do góry na zawieszone pod sufitem karabiny wyborowe. Jej uwagę jednak przykuły laptopy i komputery bojowe, więc zagryzła wargę, przełykając nagromadzoną w ustach ślinę. Nie przyjechali po nic dla niej, tylko po prezent-niespodziankę. Obiecując sobie, że kiedyś naprawdę sobie kupi tutaj coś dla siebie.

- Więc… wpadło ci coś w oko? Kurwa… - jęknęła nagle, pacając się w czoło, a humor jej trochę spadł - Posterunek… cholera jasna. Szlag - opuściła głowę i przetarła twarz dłonią, gdy wpadło jej do głowy coś jeszcze - A się ich o jedną pierdołę zapytam, gdy wrócą…

- Rzadko tu bywam. Bo chyba sama widzisz dlaczego. Ale ktoś od nich przyjeżdża do nas prowadzić szkolenia. Wiesz, taka wymiana doświadczeń między sojusznikami. - wyjaśnił cicho całując ją przy tym w skroń. Zaraz też wróciła dwójka sprzedawców. Rozłożyli po kilka fantów na ladzie.

- To są gogle termowizyjne a te noktowizyjne. Są kompatybilne z każdym standardowym modelem hełmu. - zaczęła tłumaczyć szczupła sprzedawczyni w okularach. Pokazywała te gogle jakie przyniosła. Zaraz też wyjęła spod lady małe baterie aby włożyć je na miejsce i uruchomić te cacka. Przy okazji tłumaczyła dalej.

- A tu są klasyczne gogle bojowe do operowania w dzień. Przydatne zwłaszcza podczas jazdy dla strzelców ciężkiej broni alby jak się jedzie odkrytym wozem. Można też ich używać przy pracach w warsztacie bo są odłamkoodporne. - wskazała na pozornie zwykle gogle o żółtawych szkłach które nie wymagały żadnych baterii.

- A tu proszę są latarki. Ten duży, do samochodu, można używać jako szperacz. Ma wtyczkę na ładowarkę samochodową. - jej pulchny kolega, też w okularach wskazał na coś co właśnie wyglądało jak mały szperacz. Miał uchwyt aby go wygodnie nieść w ręku albo stabilnie postawić jako reflektor. - Albo ta. Kiedyś takich używała policja. Spokojnie można użyć jako pałki. - pokazał długą, czarną tubę na trzy albo cztery baterie. - No i oczywiście klasyczna “L-ka” by można było wpiąć w oporządzenie. - pokazał inny egzemplarz z ruchomą główką jaki można było użyć tak jak mówił. - No i jeszcze to maleństwo. Na wypadek gdyby potrzeba było obu rąk. - pomachał małą czołówką jaką można było założyć na hełm, czapkę czy po prostu głowę. - Albo te dwie taktyczne. Ta jest mała, na broń krótką i ta nieco większa na większą broń. - na końcu jeszcze ustawił na ladzie dwa ostatnie modele świecącego szpeja jaki można było użyć jak mówił lub jako zwykłej latarki.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 14-05-2020 o 16:09.
Driada jest offline  
Stary 14-05-2020, 15:16   #192
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Tak oto starsza sierżant Lamia Mazzi w pełni zdała sobie sprawę dlaczego jej chłopak nie lubił tu przychodzić. Przekładając i obracając każdą rzecz w dłoniach, najchętniej wzięłaby wszystko po kolei, przecież się przyda. Na każdą okazję, każdą możliwość. Dobrze byłoby mieć cały komplet, a to tylko ułamek posiadanego przez sklep towaru.
- A może… - podniosła po raz kolejny gogle termowizyjne, okręcając je w dłoniach i zagryzając wargę. Gapiła się w nie jak sroka w gnat, prawie zapominając po co tu przyjechała. Z trudem wróciła do rzeczywistości - Tygrysku… tam przy wejściu były lornetki - zwróciła się do partnera, robiąc minę pod tytułem “pomusz!”, gdyż oto po raz kolejny Księżniczka znalazła się w opresji, na szczęście mało zabójczej, choć tragicznej. - Rzucisz okiem? Nie wiem czy tamta lorneta, czy te gogle… - podniosła trochę gambel w dłoniach - Ja bym brała obie, a nie mogę - skrzywiła się, robiąc wielkie oczy - Weź sprawdź i porównaj. Zaufam twojemu osądowi.

- To może ja pomogę. - sprzedawca żwawo ruszył wzdłuż lady idąc razem z klientem w stronę tej gabloty z optyką wszelaką. A Lamia została z tą okularnicą i fantami jakie zostały na ladzie.

- To te radia mam już schować? - zapytała wskazując na leżący sprzęt łączności jaki przyniósł jej kolega ale jeszcze nie zdążył o nich opowiedzieć.

Brunetka pochyliła się, udając, że uważnie ogląda przedstawiane towary.
- Przepraszam was za problem, zamieszanie i ten cały cyrk - ściszyła głos, podnosząc mała krótkofalówkę i obracała ją w dłoni, choć patrzyła na sprzedawczynię - Tak naprawdę szukam jednej konkretnej rzeczy nie dla kumpla… tylko dla niego - dyskretnie wskazała spojrzeniem sylwetkę w hawajskiej koszuli - Podobno u nich w jednostce dają oficerom zegarki od was, posterunkowe. Z radiem i napakowane bajerami… błagam, powiedzcie, że wiecie o co chodzi, macie taki na stanie i nie muszę stawać na głowie żeby mu ogarnąć inny normalny prezent na dziś - spojrzenie saper zrobiło się wręcz zdesperowane.

Dziewczyna po drugiej stronie lady zrobiła nieme “Aaaa…” gdy widocznie domyśliła się o jaki zegarek chodzi. Nawet się uśmiechnęła gdy zrozumiała dla kogo to ma być prezent i spojrzała na dwóch rozmawiających półgłosem mężczyzn. Właśnie oglądali jakieś sprytne lornetki i obaj wydawali się tym mocno pochłonięci jak to zwykle bywało między dwoma znawcami tego samego tematu.

- Noo taakk, wiem o jaki zegarek chodzi. I mamy taki na stanie. No ale nie na sprzedaż. - dziewczyna przyznała z pewnym wahaniem i nawet żalem w oczach, że musi dać taką odpowiedź. Zaraz też dodała szybciej. - To są pamiątkowe zegarki. Każdy robimy z imienną dedykacją na kopercie. Dla przyjaciół Posterunku. Mamy takie na stanie ale właśnie w zapasie na takie okazje. To szef by musiał zdecydować. Nie wiem czy by się zgodził. - wyjaśniła cicho i szybko jak to się sprawa ma z tymi wyjątkowymi zegarkami. Gdy wspomniała o szefie skinęła kciukiem gdzieś za siebie na drzwi prowadzące na zaplecze.

- Rozumiem… - saper kiwnęła spokojnie głową, czując jak mentalnie uderza głową w ścianę. Zachowała jednak powagę i wychyliła sie jeszcze bardziej, kładąc dłoń na dłoni dziewczyny. W spojrzenie wkradł się przemarznięty basset - To dla was problem, zamieszanie i gdyby naprawdę sprawa nie była ważna, nie zawracałabym wam głowy… - popatrzyła szybko na drzwi gdzieś za ladą i westchnęła ciężko - Mogłabym porozmawiać z twoim szefem, proszę? Spróbuję… może mi się uda przekonać, bo przecież nie chodzi o jakiegoś cywila. Tylko o kapitana Mayersa i… jestem dość mocno zdesperowana - przymknęła oczy, uśmiechając się smutno - Proszę, spytaj się czy szef by nie znalazł dla mnie paru minut.

- No dobrze, to zaczekaj tutaj, pójdę go zapytać. - dziewczyna pokiwała głową i odeszła znikając między regałami a w końcu za drzwiami. A tymczasem Steve i jego kolega oglądali jakiś monookulary. Takie jakie można było założyć na hełm albo po prostu głowę.

- I co? Znalazłaś coś? - Mayers zdjął mono i wymienił go na nowy gdy spojrzał na spację w negocjacjach po drugiej stronie sklepu.

- Za dużo tego, ciężko się zdecydować - odpowiedziała wesoło, chowając napięcie i niepewność za fasadą uśmiechu - Ale jeszcze omawiam jedną sprawę na potem, nie spiesz się. Jeszcze parę minut pewnie mi tu zajmie.

Steve uspokojony kiwnął głową i wrócił do oglądania zabawek nie tylko dla dużych chłopców. A zaraz potem wróciła ta sprzedawczyni wraz z jakimś mężczyzną. On był pewnie najstarszy z całej ich piątki i trochę kulał gdy podchodził do lady.

- No to właśnie ta pani co mówiłam. - dziewczyna w okularach przedstawiła klientkę nieco się odsuwając w bok by szef mógł zająć jej miejsce.

- Ah tak, miło mi. Clarence jestem. A więc interesują panią nasze pamiątkowe zegarki. - mężczyzna obrzucił spojrzeniem klientkę ale posłał też żurawia w głąb sklepu jakby sprawdzał czy rzeczywiście chodzi o kapitana Mayersa z Thunderbolts. Ale chyba weryfikacja wyszła pozytywnie bo wrócił spojrzeniem do klientki.

- Bo tu pani chciała kupić na prezent dla pana kapitana. - szybko powiedziała sprzedawczyni na chwilę jeszcze przykuwając uwagę szefa.

- Tak, tak, rozumiem. - mężczyzna pokiwał głową do niej ale zaraz zwrócił się do klientki. - Ale proszę panią te zegarki nie są w standardowej sprzedaży. I to czyni je takimi wyjątkowymi. Bo nie można ich sobie przyjść i kupić. I nie chodzi o talony. - szef zaczął mówić jakby miał już jakieś doświadczenia w negocjacjach tego typu. Niemniej jednak chyba się jeszcze nad czymś zastanawiał bo zamilkł.

Mazzi za to przywitała się skinieniem głowy, wymieniając imię gdy i szef sklepu to zrobił, a potem słuchała, nie przeszkadzając, póki nie skończył. Też na moment zerknęła w głąb sklepu, gdzie szerokie bary Tygryska, obite mało wojskową koszulą w palemki, a na kobiecej twarzy pojawił się smutny uśmiech.

- Wiem proszę pana, rozumiem doskonale że nie chodzi o talony, bo to tylko środek płatniczy, a są rzeczy, jakich kupić się nie da. - zaczęła, przenosząc zmęczone oczy na oczy rozmówcy - Niemniej nie proszę o możliwość kupna dla siebie, tylko dla niego - dyskretnym ruchem głowy wskazała dwóch mężczyzn po drugiej stronie lokalu - Nie jest zwykłym, szeregowym żołnierzem, a oficerem. Oddanym nie tylko własnym ludziom, ale i idei wspólnej walki. To dobry człowiek, odważny, honorowy. Wciąż w czynnej służbie, cały czas gotowy do akcji. Nie raz był na północy i nie raz tam jeszcze wróci, ryzykując tak samo jak wasza organizacja. Wiem, że Posterunek i jego jednostka są w dobrej komitywie, co mnie nie dziwi, a jeśli kogoś można nazwać waszym sojusznikiem i przyjacielem, to właśnie ludzi takich jak on - westchnęła cicho - Dlatego właśnie w ogóle zawracam panu głowę i marnuję cenny czas, wystosowując podobne prośby. Gdyby chodziło o zwykłą zachciankę szeregowego cywila nie stałabym tu i nie zajmowała państwa uwagi i nie robiła kłopotu… zdaję sobie sprawę, że to kłopotliwe, problemotwórcze… zdaje też sobie sprawę jakie to dla niego ważne, bardzo mu się marzy ten gambel. Dlatego jeszcze raz proszę o możliwość kupna jednego egzemplarza. Dla kapitan Mayersa. Wiem, że jeśli by poczekał, wreszcie daliby mu taki w jednostce… - ramiona jej opadły, a w oczy wdarła się udręka - Z tego powodu… chcę mu dać prezent wcześniej. Żeby miał choć jedną wartościową rzecz… która mu pomoże. Wrócić do domu - zacięła się, mocno zaciskając szczęki.

- Tak, tak, kapitan Mayers… - mężczyzna zamyślił się i popatrzył po w dal na owego kapitana rozmawiającego z jego pracownikiem. Podrapał się po szczęce, trochę machinalnie poprzyglądał się tym położonym na ladzie goglom jakby to mu miało pomóc powziąć decyzję.

- No dobrze. Myślę, że możemy zrobić wyjątek. Ale potrzebujemy czas na przygotowania. Proszę przyjść do nas w przyszłym tygodniu. Myślę, że do tego czasu powinniśmy się wyrobić. - kierownik tego sklepu pokiwał głową gdy obwieścił swoją decyzję. Uśmiechnął się przy tym wielkodusznie gdy jednak postanowił zrobić ten wyjątek w sprawie tych zegarków. No ale na własnych zasadach.

Pewnie saper mogła jeszcze cisnąć, prosić o przyspieszenie, jednak wolała nie przeginać, skoro udało się zaklepać jeden model sikora poza kolejką. Słysząc decyzję zacisnęła mocniej usta aby nie krzyczeć z radości. Wychyliła się za to błyskawicznie, obejmując faceta za ladą i przytuliła go mocno.

- Dziękuję - wydusiła, a część stresu opadła, zastąpiona ulgą. Jedna rzecz załatwiona. Te parę dni Steve wytrzyma, skoro tyle się obchodził bez tego konkretnego gambla.

- Tak… tak… ekhm - wycofała łapy, wracając na swoją stronę lady i tylko oczy jej się śmiały z czystej radości. Przyszły tydzień, czyli zgarnie poniedziałkowy żołd, wtedy już jakoś poleci

- A bliżej środy czy po środzie? Życzycie sobie państwo zaliczkę, albo od razu całość kwoty? Podpisu? Czegokolwiek?

- Zaliczka byłaby dobrze widziana. Zwykle bierzemy 25% ceny. Odbiór lepiej przyjechać w piątek albo sobotę. Lepiej dać naszemu grawerowi parę dni by wszystko było jak należy. - szef chyba też się ucieszył, że może komuś sprawić tyle przyjemności i załatwić interes przy okazji. Po czym rzucił ceną która rzeczywiście była taka, że można było za nią nabyć solidną szturmówkę na solidne ammo.

- To Jess, załatw już resztę formalności. Ja idę zobaczyć co da się w tej sprawie tego zegarka zrobić. - poklepał dłonią ramię swojej podwładnej, pożegnał się z klientką i pokuśtykał między regałami na zaplecze.

- No tak, to by było dobrze zostawić jakieś 50 papierów. I jeszcze napis. My zawsze dajemy datę, imię nowego właściciela i “Dla przyjaciela Posterunku”. No ale jeszcze jest miejsce na jakieś dwa słowa. - Jess odzyskała swoją klientkę i sprawnie zaczęła tłumaczyć co za formalności trzeba jeszcze dopełnić. Sama zaś wyjęła z kieszeni notes i zaczęła coś na nim pisać. Zaraz potem pokazała klientce szkic koła wielkości przeciętnej szklanki i poziome kreski oznaczające te dedykacje jakie zawsze grawerowali na takich pamiątkowych zegarkach. No i faktycznie było jeszcze trochę miejsca na te kilkanaście znaków.

Co wybrać, gdy chce się przekazać tak wiele, a miejsca tak mało? Saper zamyśliła się, wpierw wyjmując z torebki rulon talonów i odliczyła pięćdziesiąt papierów, po czym pokwitowała podpisem na dwóch świstkach, z czego jeden zgarnęła ekspedientka, a drugi brunetka schowała do portfela.
- Dwa słowa… - powiedziała na głos, przekrzywiając głowę nie bardzo wiedząc co wybrać, kiedy tyle chciałoby się tam umieścić. Zerknęła przez ramię na wakacyjnego bruneta i chwilę mu się przyglądała.
- Kocham cię. Lamia - wróciła głową do sprzedawczyni - Zmieściłoby się coś takiego? To krótkie słowa.

- 17 znaków. - policzyła szybko Jess. Pokiwała głową na znak zgody. - Może być do 20 znaków więc powinno się zmieścić. Ale dobrze by było podjechać po weekendzie by sprawdzić czy wszystko gra. We wtorek albo środę powiedzmy. To jakby się nie zmieściło to jeszcze jest szansa coś innego zrobić. - okularnica pokiwała głową mówiąc już szybciej i ciszej oraz chowając notatnik do kieszeni. Lamia też usłyszała zbliżające się za sobą kroki.

- To już coś kupiłaś? - zaciekawił się Steve gdy wracał na pierwotne miejsce a za nim, za ladą, podążał pulchny sprzedawca.

- Jeszcze nie, czekam na twoją ekspertyzę - uśmiechnięta Mazzi, zasłoniła trochę sobą ladę, wachlując na oficera rzęsami. Objęła go mocno ledwo się zbliżył na tyle, aby móc to zrobić i z miną wdzięcznej foczki przykleiła się do jego boku, zaczynając wesołą paplaninę - Znaczy nie wiem, co sądzisz o tamtej lornetce? Bierzemy ją… czy te gogle? Te radia też całkiem niezłe… a coś ci się spodobało? - zarzuciła go informacjami i obróciła twarz do sprzedawczyni - No właśnie, wracając do tematu… chciałam się spytać czy często macie dostęp do cybernetycznych protez kończyn? Mam kumpla bez ręki - wzruszyła ramionami, po czym popatrzyła do góry, mrugając do mężczyzny konspiracyjnie - Nie martw się, byłam grzeczna.

- To nic nie kupiłaś? - Steve wydawał się trochę zdziwiony ale popatrzył na te prezentowane wcześniej gogle i radia jakie wciąż leżały na ladzie.

- Cybernetyczne kończyny no to skomplikowana sprawa. Od ręki tego nie mamy bo to trzeba indywidualnie dobrać wymiary i w ogóle. Kupa roboty. - Jess pokręciła głową na znak, że to taka niezbyt prosta i oczywista sprawa by ją traktować jak pierwszy gambel z półki.

- I o tym rozmawiałaś z Clarencem? To ten Chudy nie ma czegoś? - Mayers zmrużył brwi wskazując palcem na drzwi do zaplecza gdzie niedawno najpierw przykuśtykał się a potem odkuśtykał kierownik tego lokalu.

- Tak… Chudy nie ma wielu rzeczy. Na przykład dobrego gustu, ale za to ma dwa żołądki - saper parsknęła, patrząc na gogle termowizyjne i wzięła je do odczepionej od Mayersa ręki - Bierzemy to, wygląda legitnie, a jak mu się nie spodoba to sobie zamieni na coś innego co mu się bardziej opyla - uśmiechnęła się, na koniec patrząc na chłopaka - Chodziło mi o kumpla ze szpitala, Davida. On i jego kumple z pokoju robili mi za oddział na samym początku po wybudzeniu. Stracił łapę… no a w poniedziałek puszczają go do kołchozu. A swoją drogą chyba mnie stamtąd wywalili, bo już do Betty nie pukają żadni żandarmi, ani policja, że się weteran zgubił - parsknęła, kładąc gogle na ladzie - To prosimy… tak, Tygrysku? A tobie coś wpadło w oko?

- Sporo. Ale skoro bierzemy te gogle no to chyba nie ważne. Lepiej stąd chodźmy zanim wykupimy połowę sklepu a potem będziemy musieli zastawić hipotekę czy coś by to spłacić. - uśmiechnął się łagodnie biorac do ręki te wybrane gogle i oglądał je chwilę, przymierzając do twarzy i rozglądając się w nich w kilka losowych punktów.

- Mam zapakować? Jess weź proszę zabierz tą resztę. - sprzedawca służył pomocą i znów poprosił koleżankę o pomoc. Ta pokiwała głową i wzięła część już niepotrzebnych fantów by odnieść je na półkę.

- Tak, poprosimy - Mazzi pokiwała głową, parskając cicho na widok zabaw Krótkiego. Dla zabawy przesunęła palec przed szkłami aby mu odrobinę poprzeszkadzać zadziornie. Szybko jednak musiała sięgnąć po torebkę i ponownie odliczyć odpowiednią ilość papierów z coraz chudszego zwitka. Humor jej jednak dopisywał, szczerzyła się szeroko, nie mogąc się już doczekać przyszłego weekendu gdy zobaczy minę oficerka otwierającego pudełko z grawerowanym zegarkiem.

- Tak… lepiej się zmywajmy, bo naprawdę zaraz będziemy musieli robić brzydkie rzeczy aby się wypłacić za zakupy - pokiwała głową, udając smutek… ale oczy się jej śmiały jak szalone kiedy znów zakotwiczyła się pod mayersowym ramieniem - A powiedz, coś konkretnego ci wpadło w oko? - spytała go, zerkając na sprzedawcę.

- Przy takich cenach boję się mówić. - uśmiechnął się łagodnie podając gogle sprzedawcy to zapakowania. Ten wziął je i schylił się się aby wyjąć jakieś pudełko. W tym czasie Jess wróciła do lady i zgarnęła radia aby odnieść je na miejsce. Chwilę potem prezent został zapakowany i czas było się pożegnać. Para sprzedawców pożegnała parę klientów uśmiechami i zapraszając ponownie do siebie. A para klientów wróciła na chodnik, ulicę i plac.

- To co? Teraz do Homodon? - zapytał Krótki na idącą obok czarnulkę.

- Tak sir - odpowiedziała, trzymając przed sobą paczkę i dzieliła uwagę między nią, a partnera. Kusiło aby przyznać się do zamówionego prezentu, aby nie czuł że nic nie dostaje. Kusiło jak diabli. Przeszli parę kroków w ciszy, zanim ponownie nie rozkleiła dzioba - Dobra, mów co ci wpadło tam w oko? Pomyślimy czy ci na urodziny nie sprawić… te lornety naprawdę były świetne. Mógłbyś nocą podglądać kąpiące się albo ćwiczące na nocnych manewrach rekrutki… właśnie! - ćwierkając wesoło, mocniej objęła złapała go za rękę - Trafiły się ciekawe kociaki do musztrowania? Żeby ci przyjemniej czas leciał na ich tyraniu?

- No tak. Niestety. - wziął głębszy oddech i wypuścił przyznając się jakby go niebiosa wojskowych pokarały jakimiś “ciekawymi kociakami”. - Mówię ci, tak profesjonalnie, dla faceta - instruktora to takie gorące kociaki tylko do musztrowanie to prawdziwa mordęga. Jeszcze jedna mi się na ochotnika zgłosiła by pokazywać chwyty samoobrony. - powtórzył smutne westchnienie wznosząc oczy ku rozpromienionemu niebu chociaż szli jeszcze przez kałuże i błoto jakie zostawił po sobie poranny deszcz. Ale musieli przerwać rozmowę bo wsiąść do samochodu.
- Mam nadzieję, że szybko odpadną. Albo właściwie to ja mam jeszcze tylko przyszły tydzień z nimi i niech potem inni się z nimi męczą. Właściwie z nimi wszystkimi. Muszę siedzieć z nimi zamiast ze swoimi. No ale cóż, narozrabiało się to trzeba posprzątać. Wrzuć to do schowka. - Krótki wzruszył ramionami gdy zapinał pasy i uruchamiał silnik samochodu. Potem z werwą wycofał niczym zawodowy rajdowiec aż maską wozu zarzuciło. I prawie z miejsca zmienił biegi, przygazował i jak na taki spory pickup to maszyna całkiem żwawo wyrwała do przodu. A mówił jakby od strony szkoleniowca takie gorące kociaki to był tylko kłopot.
- Właściwie to mają marne szanse być lepsze od facetów. Są trzy. Jak pełny kurs i hell week przetrwa jedna z nich to będzie dobrze. To dla facetów jest mordęga a co dopiero dla kobiety. Bo co tu nie mówić fizycznie mało która może nam dorównać. - powiedział rozkładając dłonie na kierownicy i patrząc w bok na pasażerkę jakby całe doświadczenie w tej specjalnej jednostce przemawiało przez niego w tej kwestii.

- No ale tym bardziej szacun dla nich, że w ogóle się zgłosiły. Jeszcze musimy zatankować. - wzruszył ramionami bez problemu mijając jakiś konną furgonetkę jakby ta stała w miejscu. Mknąca maszyna spłoszyła trochę konie a kierowca zdawał się nie dostrzegać, że z przeciwka jechała bliźniacza jednostka transportu publicznego.

Furą z dobrym kierowcą za kółkiem robiło się szybko, wygodnie. Ciepło i komfortowo, mogąc usiąść wygodnie w suchym kokpicie auta, ciesząc się z samej żwawej podróży. Tym bardziej że temat saper zaciekawił. Szczególnie przy fragmencie wyższości siły mężczyzn nad kobietami. Patrzyła na Steve’a, ściągając usta w niewinny dziobek i przekrzywiała głowę w bok, zastanawiając się czy chłopak liczy na powtórkę z femozanistowskich wywodów Jamie?

- Jeszcze tylko tydzień Tygrysku - powiedziała łagodnie, wyciągając rękę żeby pogłaskać uspokajająco po krótkich włosach. Rozumiała kłopotliwość sytuacji: laski chciały się popisać, a jemu jako dowódcy musztry i instruktorowi nie wolno było takiej nawet ścisnąć mocniej za cycka albo tyłek. Wszystkie ruchy i gesty podczas treningu musiały być jeszcze bardziej wyważone, aby przypadkiem nie podniosło się larum o molestowanie czy inne bzdurne tematy. Nie wspominając o tym, że trzy ambitne dziewczyny będą próbowały być lepsze niż otaczający je mężczyźni na każdym polu.

- Oczywiście, że kobiety są mniej predysponowane do zwiększonego wysiłku fizycznego i nie osiągają takich wyników jak mężczyźni, żadna tajemnica. Jesteśmy słabsze fizycznie, za to odporniejsze psychicznie: na stres i przede wszystkim ból - powiedziała.

- Wytrzymaj ten tydzień, wpadniemy z Eve jakoś rano. Może w środę, albo w czwartek… na śniadanie. Dasz radę ogarnąć żeby nie było problemów z kamerami, nagraniami i bez niespodzianek? Jeśli się nie da to po prostu zjeść i w razie czego skoczy się do fury, chociaż ta Eve jest mała - teraz ona westchnęła boleśnie, na szczęście szybko jej przeszło. Wychyliła się, całując gładko ogolony policzek kierowcy, a jej twarz rozjaśnił tajemniczy uśmieszek - Jeśli będziesz grzeczny… nie, inaczej. Wytrzymaj, a w weekend dostaniesz małą niespodziankę - zmrużyła oczy - Mam pewien pomysł, myślę że ci się spodoba. Taka… wisienka z czubka lodowego deseru na sam koniec udręki kocenia kociarni. Wchodzisz w to? - wyciągnęła rękę jakby chciała przybić umowę, a za oknem pojawiła się stacja benzynowa.

- Pewnie. - pogodnie zgodził się kierowca i zaczął zwalniać aby dać zjechać na tą stację o jakiej mówił. - A z tymi odwiedzinami w jednostce… - zmrużył oczy i zastanawiał się chwilę. Zjechał na boczny pas a następnie ustawił się w kolejce do tankowania. Przed nimi stały dwa wozy z czego jeden właśnie tankował.

- Lepiej bez niespodzianki. Ale możemy się umówić. Ja dogadam się z chłopakami z centralki. To będą nas kryć. - powiedział zerkając na pasażerkę by powiedzieć jak widzi rozwiązanie tej kwestii.

- A z tymi kotami to raczej upierdliwe niż męczące. Po prostu wolałbym robić coś innego. Marzyłaby mi się kariera szkoleniowca to bym był szkoleniowcem. - wzruszył ramionami i przygotował się do podjechania kawałek bo tankujący samochód właśnie odjechał a ten przed nimi zajął jego miejsce.

- A dziewczyny są słabsze. Tak po prostu. Zwłaszcza jak tak jak u nas po prostu są normy które trzeba zaliczyć by się dostać. Normy są wyśrubowane dla nieźle wyrobionych facetów. Mało która dziewczyna jest aż tak wyrobiona a do tego ma tyle zacięcia by wytrwać. Ale fakt. Te które wbrew wszystkiemu to przetrwają to istne diamenciki. - wrócił do tematu szkolenia i selekcji w jego jednostce który widocznie też go ciekawił. Na końcu zaś uśmiechnął się z sympatią gdy mówił o tych kobietach które mimo wszystko przeszły cały cykl szkoleniowy i zostały Boltami tak jak on i reszta.

- A wiesz… coś mi się obiło o uszy, że pod miastem jest jakaś jednostka specjalna - saper przewróciła oczami - Serio, ogarniam związek między nazwa “specjalna” w kontekście jednostki komandosów i elitarności. Dostają się najlepsi, przecież to nie obóz skautów. Widziałam po was, po tobie - popatrzyła za przednią szybę. Kierowca z przodu zaczynał kończyć tankowanie - Dobry pomysł, dogadaj się z chłopakami na środę rano. Przyjedziemy z E, tym razem normalnie. Albo chociaż zaczniemy się rozbierać już za zamkniętymi drzwiami - wzruszyła ramionami, a auto ruszyło po to, by zająć miejsce do tankowania - Co im ogarnąć na łapówkę? Standardowo flachę albo trzy? Masz jakieś życzenia? Czegoś potrzebujesz jeszcze?

- Nie. Jak przyjedziecie to i tak zrobicie mi dzień dziecka. - kierowca uśmiechnął się i wyłączył silnik po czym wysiadł by zatankować. Stanął przy dystrybutorze i Lamia usłyszała charakterystyczny stukot gdzieś od zewnątrz a potem cichy szum dystrybutora. Przez chwilę nic ciekawego się nie działo po czym tankowanie skończyło się, brunet odłożył przewód a sam poszedł do wnętrza stacji aby zapłacić.

- Mają ciepłe hod dogi, kawę i herbatę! Chcesz coś? - zapytał odwracając się do niej zanim wszedł do środka budynku.

- Pytasz czy mam ochotę na ciepłą parówkę prosto do buzi… i to od ciebie? - rzuciła wesołym pytaniem, udając moment że się zastanawia, po czym wypaliła z czarującym uśmiechem - Jasne że tak! Weź mi proszę hot doga i kawę, a jakby mieli fajki to ze trzy paki na drogę. Kawa z cukrem, bez mleka. Kocham - posłała mu buziaka w powietrzu.

Też ją cmoknął w powietrzu na pożegnanie a potem odwrócił się i zniknął w trzewiach budyneczki. A ten żarcik o parówce do buzi chyba go mocno rozbawił. Parę chwil go nie było ale szybko sie uporał ze wszystkim i już wracał z dwoma kubkami i dwoma hot dogami. Podszedł od strony pasażera więc musiała mu otworzyć drzwi.

- Weź to ode mnie dobra? - ni to powiedział ni to zapytał wręczając jej jej własne zamówienie. A sam obszedł maskę i zaraz zajął swoje miejsce. Wsadził sobie kubek między uda, hot doga na uda a sam zajął się zapinaniem pasów i uruchamianiem maszyny. Gdy tylko ruszył sięgnął po swoją bułę nadziewaną parówą.

- Kurde zawsze zapominam. W sumie nie trafiły mi się co by pasowały. Ale przydałyby się takie uchwyty na kubeczki nie? - powiedział jakby mimochodem pokazując na przestrzeń między siedzeniami gdzie można było zamontować taki gadżet.

- A właśnie bo miałem zapytać i mi wyleciało. - rzekł i na chwilę przerwał by wziąć przełknąć gryza swojej buły. - Dziewczyny się rano bez przerwy chichrały, że Karen olała Eve. O co im chodziło? Bo jakoś ani jedna ani druga mi nie wyglądały by miały na siebie focha czy co. Wręcz przeciwnie. No i spały razem na sofie jak wstałem. A! I o co chodziło z tym formularzem zakwaterowania? Ja coś mówiłem, że nie chciałem by Karen z nami mieszkała? - skoro jechali przez miasto i właściwie do Harmond Park Barracks to musieli z niego wyjechać to kierowca zapytał o wydarzenia z wczorajszego wieczoru które widocznie miały odbicie dzisiejszego ranka zanim pasażerka się obudziła.

- Dziewczyny spały na sofie? - nowy element wyraźnie zaskoczył Mazzi, bo zamarła z ustami przy parówce, na razie tej do jakiej podchodziło się z zębami na wierzchu. Zamrugała, marszcząc brwi, a potem parsknęła i wróciła do jedzenia. Wpierw poczekała aż Mayers na nią spojrzy i powoli przejechała językiem po końcu parówki, zlizując z niej musztardę - Trochę odpłynąłeś wczoraj po naszej zabawie, musiałeś być naprawdę zmęczony… ogarnęłam ci koc, nakryłam nim i znalazłam dziewczynom zajęcie, żebyś mógł spokojnie się wyspać i wypocząć. Oczywiście nie licz, że to z dobroci serca i empatii - powachlowała na niego rzęsami - Skoro już cię dziś wyrwałam na te parę godzin na wyłączność, zamierzam porządnie wykorzystać okazję i lepiej abyś był w pełni sił, gdy będziesz mnie wykorzystywał z tej okazji. Dziś też chcę cię tam gdzie wczoraj… na początek, a przecież jeszcze parę adresów jest. Tourne brzmi dobrze, nieprawdaż? Zrobić pełne koło i skończyć gdzie się zacznie - wzruszyła ramionami z niewinną miną - Ale mówimy o wieczorze. Zanim się pospałeś, Karen zgodziła się z nami zamieszkać, a ty się zacząłeś nie zgadzać, bo teraz nie masz formularza kwaterunkowego. - siorbnęła kawy - Byłeś już ledwo przytomny, ledwo ciepły...jakby jakieś złe kobiety z ciebie spompowały wszelkie siły - dorzuciła znad kubka, skubiąc jego rant wargami - Nikt nie ma ci tego za złe, nie mar się. Odespałeś, a my z dziewczynami nagrałyśmy film. Chciałam trochę rozruszać Karen, więc ją wzięłam w obiektyw razem z Eve i wyszło… ciekawie - pokiwała głową - Zajebiście wręcz. Kociaki też się dobrze bawiły, jedna drugą olała. Dosłownie. Twoją snajper to kręci, Eve nie oponowała. Zobaczysz pewnie po powrocie co wyszło. Poza tym chciały dziś też nagrywać… aż jestem ciekawa… ale naprawdę nie wiedziałam że spały na sofie. Zostawiłam je po nagraniu gdy się myły i wróciłam do ciebie, bo już też ledwo pociągałam nogami, a ty się tak marnowałeś tam w tych betach. Padałam na pysk - zagryzła kawę hot dogiem i przeżuła zanim przepiła czarnym płynem - I też nie spytałam, podobało ci się? - zaakcentowała pytanie uniesieniem jednej brwi - Branie za cel uwagi tej twojej najlepszej dolnej strony?

- Przyznam, że mnie tym zaskoczyłaś. Nie spodziewałem się. No ale… - Steve uśmiechał się i chyba też był dość mocno zdziwiony tą relacją z tej części wieczoru jaką udało mu się słodko przespać a trójka ślicznotek jeszcze zdradzała oznaki wieczornych aktywności. Ale gdy na koniec Lamia zapytała go o wrażenia to się roześmiał, wziął w usta końcówkę hot doga i pozwolił sobie unieść oba kciuki do góry i wymownie pokiwać głową z zadowolenia. Potem odgryzł kolejnego gryza i się już roześmiał na całego.
- Bomba! - powiedział trochę niewyraźnie bo miał pełne usta a jednocześnie wciąż się śmiał na całego. Potem to przeżuł i popił kawą aby się odetkać.
- Z tym olaniem to tak właśnie myślałem. Trochę się w końcu w jednostce znamy. Chociaż też nie spodziewałem się, że wczoraj tak się dziewczyny będą zabawiać. A z tą sofą to tak, bo jak dziewczyny wróciły do sypialni to podobni spaliśmy jak zabici i niezbyt szło się wcisnąć. Może jedna z nich no ale Eve nie chciała zostawiać Karen samej to poszły spać na sofę. - wyjaśnił to co się działo rano zanim Lamia wstała a co z kolei on się zdążył dowiedzieć od dziewczyn.
- Zaraz będziemy. - mruknął gdy już faktycznie wyjeżdżali na równinny krajobraz na skraju cywilizacji i było już widać zabudowania koszar i sąsiadującego z nimi osiedla.

- Znaczy… udało się zabezpieczyć i utrzymać teren, broniąc go przed zakusami wrogich jednostek. Doskonale kapitanie, utrzymaliście autonomię obiektu o znaczeniu strategicznym jedynie z niewielkim wsparciem jednostek inżynieryjnych - saper mądrze pokiwała głową, kończąc swojego hot doga i właśnie ocierała ostrożnie twarz chusteczką, tak samo jak ręce.
- Cholera, rzeczywiście przydadzą się te uchwyty. Wymierzymy i zobaczymy co da się zrobić w tym temacie - Skończywszy wyjęła szminkę i nawet ją otworzyła, ale wzrok jej uciekł w bok, gdzie Mayers kończył swoje drugie śniadanie. Kosmetyk wrócił do torebki, a torebka na półkę przy przedniej szybie.
- Główna brama jest przy przystanku… nie przeszkadzaj sobie - powiedziała rozbawionym głosem, odpinając pasy żeby bez przeszkód móc go pocałować, a następnie zejść niżej, tam gdzie zapięcie szortów. Od razu zaczęła przy nim grzebać i kombinować, aż puściło.
- No czeeeść, dawno się nie widzieliśmy - wymruczała, zaglądając w rozporek i zaraz słowa ucichły, a zastąpiły je mokre dźwięki dobiegające od męskich bioder złączonych z kobiecą twarzą.

- Co ty nie powiesz… - mruknął Steve mimo wszystko chyba zaskoczony tą inicjatywą pasażerki. Ponieważ miała mocno zawężone pole widzenia to nie bardzo widziała gdzie wjeżdżają i skręcają poza tym, że właśnie gdzieś skręcają a potem wóz zaczął zwalniać aż w końcu się zatrzymał. No a tam gdzie koncentrowała swoja uwagę dla odmiany akcja zaczynała się rozkręcać, pęcznieć i puchnąć jej w ustach i rączkach. Zaś nad nią kierowca zaczął oddychać coraz szybciej i wydawać z siebie pomruki zadowolenia.

Wsłuchiwała się w te oddechy i sapnięcia, przyspieszając i pogłębiając zabawę, a ciemnowłosa głowa opuszczała się w górę, potem w dół aż do bioder i po chwili już wędrowała do góry, pieszcząc wargami i językiem całą długość sprzętu oficera, żeby nadziać się na nią aż po migdałki przy ruchu opadającym. Pomagała sobie dłonią, wnętrzem policzka, pracując z pasją i zadowoleniem, że nie napotyka żadnego sprzeciwu. Widać dotarło ostrzeżenie spod stacji paliw, o posiłkach serwowanych prosto do ust. W którymś momencie zjechała dłonią niżej, zbierając nadmiar śliny z długości i wślizgnęła dłoń głębiej w bokserki, kreśląc czubkiem palca niewielkie kółka wokół wyjścia ewakuacyjnego między pośladkami. Powoli zaczęła na nie napierać, aż opór ciała minął, a palec zagłębił się w gorącym ciele, gdzie zaraz dołączył drugi kolega, wsuwający się i wysuwający z kapitana w rytm nadawany przez usta i gardło. Dla równowagi kciukiem starała się głaskać worek z kulkami, aby nie był zapomniany w tym wszystkim.
A kierowca przy tym wszystkim bynajmniej nie zamierzał siedzieć i sterczeć tak bezczynnie. Wręcz przeciwnie. Można było powiedzieć, że miał ręce pełne roboty. Najpierw obie dłonie zanurzył w ciemne włosy pomagając właścicielce utrzymać pożądany rytm. Całkiem żwawy rytm. Ale potem prawa ręka powędrowała mu po odkrytych łopatkach nachylającej się nad nim kobiety. A następnie zjechała niżej na jej sukienkę. Tam jednym szarpnięciem podwinęła ją odsłaniając wypięte pośladki. I tam zaczęła buszować na dobre. Zaczynając grzecznie od głaskania i poklepywania. Ale szybko zaczęła bardziej zdecydowane zabawy i penetrację tematu.

Czując zdradziecki atak wpierw na plecach, a potem od zaplecza, saper sapnęła głucho. Jakiekolwiek inne werbalne okazanie zaskoczenia nie było możliwe ze względu na zatkane usta, a także trzymającą za włosy dłoń, pomagającą utrzymać odpowiednie tempo. Ale to było nieprzyjemne zaskoczenie, wręcz przeciwnie. Grzbiet z skórzanej ramonie i sukience wygiął się pod owym dotykiem, ułatwiając mężczyźnie zabawę, a dziewczyna rewanżowała mu się tym samym uczuciem i uwagą, mrucząc a potem pojękując w miarę jak zabawa zrobiła się mniej delikatna, bardziej zaborcza. To, że nie stali w opuszczonym zaułku, ale na parkingu przed wojskową jednostką i możliwe że znowu coś się nagra… w tej chwili, w tym układzie odstawianym wewnątrz terenowego auta nie szło się przejmować.

Wyglądało na to, że oboje się rozkręcają coraz bardziej. I jednocześnie nakręcając siebie nawzajem. Podniecenie i ekscytacja jednej strony pobudzała drugą i ta rewanżowała się tym samym. Fotele skrzypiały pod naporem ruchu obu ciał, zwłaszcza fotel kierowcy na którym koncentrował się połączony ciężar obu ciał. Lamia czuła z jednej strony tą obłą i już mocno mokrą część ciała jaką miała w ustach i dzięki wspólnym wysiłkom penetrowała jej gardło. Z drugiej dłoń jaka zanurzona w jej włosach pomagała utrzymać rytm. Gdzieś tam nad sobą przyspieszone męskie sapanie a na swoim dole palce tego mężczyzny. Jak podrażniają i stymulują ją w tym najwrażliwszym miejscu. Poznała też, że jej mężczyzna lada chwila dojdzie do punktu kulminacyjnego.

Sama też znalazła się na krawędzi, mając jeszcze dość ogarnięcia, aby nie przerywać i to w takim momencie. Wygięła tylko mocniej plecy, a pracująca do tej pory w bokserkach dłoń wbiła się najdalej jak się dało, śródręczem stykając się z pośladkami i tylko palce wewnątrz poruszały się miarowo, nie dając o sobie zapomnieć. Tak jak nie przestawali współpracy u góry, aż przy pierwszym charakterystycznym dreszczu saper zmieniła kąt łykania, aby przy mocniejszym dobiciu nie zrobić krzywdy partnerowi i połknąć wszystko, co jej serwował w krótkich, spazmatycznych falach. Gdzieś w tej chwili sama jęknęła głośniej, a jej ciało się wyprężyło, zaciskając mięśnie na palcach w sobie i tam pulsując trzymało je zazdrośnie póki trwał szczyt.

- Cholera… Szkoda, że służbowo nie możesz ze mną jeździć… Cichy kompletnie mnie nie interesuje do takich zabaw chociaż rajdowiec z niego pierwszorzędny… - Mayers wysapał uszczęśliwiony tą błogą szczęśliwością na twarzy. Pozwolił sobie odetchnąć głębiej i pocałować swoją dziewczynę. Ale na razie musiał się doprowadzić do porządku i równowagi psychofizycznej jak tak otworzył swoje okno i oparł się na łokciu by się cieszyć tym późnym, słonecznym porankiem.

- Wiesz… jak będziecie mieć rutynowy patrol po okolicy, co za problem podskoczyć pod magazyny? - Mazzi zaśmiała się przez wciąż rwący się oddech, doczyszczając sprzęt zanim z powrotem trafił do bokserek. - Chłopaki cię nie sprzedadzą, a ja się zmieszczę akurat między twoimi nogami… tylko obawiam się że daleko byśmy tak nie zajechali. Albo raczej zajechali… siebie wzajemnie. Jak coś nie mam nic przeciwko, byłoby na pewno zabawnie i przyjemnie - Przekręciła się trochę, aby móc półleżeć na torsie w hawajskiej koszuli i niemrawo wymacać w torebce piersiówkę. Przepiła wpierw z niej, potem łyknęła resztkę Mayersowej kawy, a potem wylała odrobinę gorzały na chustkę i przetarła ręce. - Możesz też złożyć wniosek o poszerzenie wam ekwipunku w furze o jednego kieszonkowego bękarta - łyknęła do góry, zostawiając krótki pocałunek na czubku brody bruneta - wyobraź sobie miny chłopaków… Don by się zapłakał, Cichy naprzewracał oczami… a Dingo pewnie zapytał co sądzę o macztach - parsknęła, wtykając między wargi papierosa.

- O tak, skoro jest Dingo to na pewno będzie coś o maczetach. - Steve uśmiechnął się rozbawiony wspomnieniem o swoim indiańskim podwładnym i jego maczetowej manii. - Rany jak on czasem coś chlapnie o tych maczetach to w ogóle nie wiadomo co powiedzieć. - pokręcił głową i znów cicho się roześmiał.

- A z tym patrolem wątpię by się udało. Wiesz jak kapitan rusza w teren to raczej nie jedziemy na jedną brykę. A nie wyglądałoby zbyt dobrze jakby kolumna stała bo dowódca musi spuścić nieco pary. Ale pomysł ciekawy. Możecie film o tym zrobić. Chętnie bym obejrzał coś takiego. - nadal wydawał się rozleniwiony i pogodny gdy od takiego szybkiego i mocnego uderzenia zaczynała się ta wspólna podróż. Zwłaszcza film akcji o takiej tematyce chyba bawił go niezmiernie.

- Wiem Tygrysku… masz za poważną fuchę na podobne numery - dziewczyna pacnęła go czubkiem palca w nos i po chwili objęła mocno w pasie, kładąc mu brodę na ramieniu aby móc się gapić bez przeszkód na tę rozpromienioną gębę - Mówisz, że chciałbyś coś takiego obejrzeć… rozumiem. - wydęła usta, udając powagę - Taki z dzielnymi wojami, a przynajmniej ich dowódcą, którego wspiera jednostka cywilna… dobra, a gdyby ją tacy zgarnęli po drodze? A ona im w ramach zadośćuczynienia za pomoc obsłużyła? - parsknęła, odnotowując w pamięci aby zakręcić się za mundurami - Nie ma sprawy kochanie, to naprawdę świetny pomysł. - uśmiechnęła się ciepło - Zajmiemy się wszystkim, a ty pierwszy obejrzysz co z tego wyjdzie…jeśli wpadniesz na pomysł co jeszcze byś chętnie obejrzał - wyszczerzyła się nagle szeroko, dodając niskim głosem, patrząc mu w oczy - Zwal to na nas… weźmiemy wszystko na klatę.

- Oj to detale już zostawiam tobie i twoim dziewczynom. Jak na razie nie zawiodłem się na żadnej waszej produkcji. Jakby trzeba było terenówkę to mogę pogadać z Travisem. On na pewno ma coś odpowiedniego. - na tym leniwym cziloucie Steve leniwe opierał łokieć o ramę otwartego okna i snuł sobie te leniwe ale jakże przyjemne rozważania przytulając do siebie swoją ulubioną panią reżyser od takich produkcji o jakich mówili.

- Znaczy wiesz, to nic, że już teraz. Po prostu kiedyś tam w wolnej chwili. - otrząsnął się nieco z tych błogich i leniwych rozważań gdy chyba przyszło mu do głowy, że reżyser mogłaby to odebrać jako jakiś nakaz.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 14-05-2020, 15:28   #193
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Lamia za to wyglądała na zamyśloną, gdy tak popalała leniwie fajka, oparta o ulubione boltowe wsparcie duchowo-cielesne. Na chwilę obecną nie miały z Eve aż tylu męskich aktorów, ale…
- Przyszły weekend, u Travisa - powiedziała nagle, patrząc na twarz żołnierza przez lusterko wsteczne - Nagramy coś dla nas, na próbę. Przetestujemy jakie ujęcia zastosować w bryce. Prywatny film, spytamy chłopaków czy by nie mieli ochoty zagrać oddziału dzielnych żołnierzy zgarniających zagubione autostopowiczki. Lubię Travisa, strasznie sympatyczny gość. Cieszę że mnie tam zabrałeś i mogłam go poznać - uśmiechnęła się na wspomnienie ostatniej wizyty u kuternogi - Więc… tu przechodzimy do ogółu pomysłu wypadu za miasto. Film to jedna sprawa, już przy nim wiadomo że się będziemy dobrze bawić, ale tak przy okazji… offroad? - w jej oczach pojawiły się iskierki ożywienia - Pojeździmy po bezdrożach, nagramy film, zrobimy grilla, a wieczorem uderzymy do Honolulu… w sobotę? Żebyście spokojnie odpoczęli w niedzielę i tym razem nie jechali do jednostki w stanie ledwo ciepłym, przez co trzeba pół dnia sprzątać sypialnie. - w paru zdaniach sprzedała pomysł na przyszły weekend, grupową zabawę i spełnienie męskich, żołnierskich fantazji oraz utrwalenie ich na filmie. Za jednym zamachem.

- Hmm… Za tydzień u Travisa? No wiesz, to bym musiał dać znać Travisowi. Zwłaszcza jakby nas więcej miało się mu zwalić na łeb. Szkoda, że wyjeżdżamy bo w ten weekend byłoby się najłatwiej umówić. - Krótki popatrzył nieco przytomniej gdy nie wiadomo jak i kiedy zaczęła się rozmowa o wypadzie za miasto.
- Myślałem, że można do niego pojechać furę pożyczyć na te nagrywanie. Pewnie by się zgodził…. jak impreza to niezły pomysł. Trzeba by się umówić. Hmm… Zobaczę, może w tygodniu uda mi się go jakoś powiadomić… Ale nie obiecuję. - zaczął się zastanawiać jak by się dało zorganizować przyszły weekend.

Jego wypowiedź spotkała się ze spokojnym przyjęciem, bez awantur i dopytywania. Saper przyjęła obietnicę do wiadomości i to jej wystarczyło. Zbędne gderanie było… zbędne. Uścisnęła go mocno ostatni raz, zanim nie zaczęła etapu ogarniania. W lusterku poprawiła włosy, sięgnęła też po szminkę.
- Przepraszam, za to przy Ratuszu. Gdy się boję, wychodzi ze mnie suka… i też nie za bardzo pamiętam jak leciało z tymi związkami - powiedziała cicho, posyłając mu smutny uśmiech. Otworzyła niewielki sztyft, kręcąc nim aby ukazał krwistoczerwone mazidło - Nie powinnam na ciebie naskakiwać, jesteś po mojej stronie i… ubezpieczasz cały czas. Dziękuję, że jesteś. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

- Nie ma sprawy. - kierowca leniwie skinął głową opartą na swojej dłoni która z kolei opierała się o łokieć oparty o ramę okna. - Iść z tobą? - spojrzał na szykującą się do wyjścia pasażerkę lekko wskazując na główną bramę jednostki.

- A masz ochotę poobserwować jak się wdzięczę do kolegów Willy? - zaśmiała się, kończąc malować usta i raz jeszcze spojrzał w odbicie. Uważnie zlustrowała teren między czołem i brodą, akceptując to co widziała. Lepiej i tak już być nie mogło. - Chodź Tygrysku, zwiedzisz sobie bramę od strony petenta. Poza tym ktoś musi mi ubezpieczać plecy… przeciwko niespodziewanym atakom od zaplecza - otworzyła drzwi, wychodząc na zewnątrz. Kurtkę zostawiła na fotelu pasażera, biorąc jedynie torebkę.

- No nie wiem… - Steve udał, że się zamyśla gdy tak trochę uniósł brodę i podrapał się po swoim wygolonym podbródku. - A nie będę ci przeszkadzał w tym wdzięczeniu się? - zapytał uśmiechając się ironicznie do pasażerki obok. Ale dał znać by wyszła i mógł zamknąć za nią drzwi a sam wysiadł i zamknął swoje. Po czym znów przygotował dla niej swoje lewe ramię aby mogła zająć prawidłową pozycję w tym duecie i skierował się do głównej bramy.

- Daj spokój, jesteś tajną bronią na wypadek, gdyby w cieciówie garowała jakaś laska. W takim wypadku mogę być spokojna, mnie nawet nie zauważy - odpowiedziała z niepoważną powagą, przyjmując podane ramię. Przeszli powoli przez parking, kierując się do stróżówki i dwóch sylwetek wewnątrz.
- Czołem słoneczka - przywitała się ledwo weszli w zasięg głosu. Dwa kroki i znaleźli się pod okienkiem. Wtedy też saper nachyliła się, aby móc porozmawiać ze strażnikami bardziej bezpośrednio - Możemy wam zabrać chwilę? Potrzebujemy drobnej pomocy… bylibyście tak kochani co uroczy i nas wsparli? Dla was to drobnostka, a dla nas coś cholernie ważnego… znaczy dla mnie - sięgnęła do torebki po książeczkę wojskową i położyła ją na blacie - Moja przyjaciółka u was stacjonuje. Byłam w poniedziałek, ale wysłali ją w trasę. Miała wrócić przy początku weekendu. Sprawdzicie proszę, czy Zielony Gekon jest już w bazie i czy specjalistka Wilma Wilson jest za płotem? Bardzo was proszę, miałyśmy jechać do rodziny i tak nie wiemy czy uda się wyjechać jeszcze dziś.

- Zaraz to sprawdzimy. - po drugiej stronie okienka siedział jakiś sierżant. Chociaż inny niż ostatnio. Spojrzał najpierw na twarz po drugiej stronie okna, potem jakoś tak trochę niżej, w końcu na podaną książeczkę którą wziął i zaczął sprawdzać. Obok stała jakaś kapral która rzeczywiście bardziej zwracała uwagę na przystojniaka w turystycznej koszuli w palemki. Zwłaszcza jak ten się do niej ciepło uśmiechnął i pomachał rączką to kapral też mu odpowiedziała tym samym. Ale Steve na razie po prostu oparł się o półkę przed okienkiem i na razie był od sprawiania pogodnego wrażenia.

- Aha, Lamia Mazzi… starszy sierżant… - sierżant przeczytał książeczkę i pokiwał głową. - Christy weź rejestr gości i sprawdź Wilmę Wilson. Z Zielonego Gekona. - podniósł głowę na stojącą kapral znajdując jej zajęcie i dziewczyna pokiwała głową po czym siadła do bocznego biurka, wyjeła z szuflady jakiś spory notes i zaczęła go przeglądać więc zza okienka widać było jej plecy i tył głowy.

- Zielony Gekon… No jest. Jest wpisana w gościach. - dziewczyna po chwili znalazła widocznie to co potrzeba i nawet odwróciła się pytając gestem czy zwierzchnik chce sam sprawdzić ale ten tylko pokręcił głową, że nie trzeba.

- Dobrze... niestety Zielony Gekon jeszcze nie wrócił. Powinni wrócić w ten weekend, ale nie wiemy dokładnie kiedy. Proszę się dowiadywać. - sierżant oddał książeczkę i przesunął ją ku właścicielce gdy udzielał tej informacji.

Humor Mazzi momentalnie siadł. Z ciężkim westchnieniem zawinęła papiery z powrotem do torebki, a rozczarowanie na chwilę odebrało jej mowę. Czyli jeszcze się nie zobaczą…
- Eh… szlag - rzuciła niemrawo, gapiąc się pustym wzrokiem w deski blatu aż wzdrygnęła się, podnosząc udręczony wzrok na sierżanta - A mogę jej zostawić info?

- Oczywiście. - sierżant po drugiej stronie sięgnął po coś na biurku i po chwili w szczelinie okienka pojawił się notes i ołówek.

Mazzi szybko skreśliła adres Eve, a potem zerknęła w bok na Mayersa, rzucając mu sztywny uśmiech. Nie dało się mieć wszystkiego, dobrze że chociaż on dał radę wyrwać się dzień wcześniej na przepustkę. Wróciła wzrokiem na kartkę, pisząc szybko niezbyt długa notkę.

Cytat:
“Willy, wybyliśmy do Mason z Tygryskiem. Pozdrowimy chłopaków od Ciebie. Jeśli wyjdziesz na przepustkę idź pod ten adres, Eve Cię przenocuje. To nasza dziewczyna… długa historia. Cokolwiek by się nie działo, bądź w niedzielę w Honolulu. O 20 zaczynamy imprezę, czekam na Ciebie przy niebieskim basenie, spytaj przy głównym barze, powiedzą co i jak. Cycki w górę i byle do niedzieli. Kocham. Rybka.”
- Dzięki skarbie… - oddała sierżantowi złożoną kartkę oraz ołówek i wróciła do pionu, dokując pod ramieniem partnera. - Dziękuję wam obojgu, nie zawacamy już głowy. Trzymajcie się ciepło i spokojnej warty - posłała im przez szybę całusa, zanim nie wykonali odwrotu do fury.

- Cześć! - sierżant okazał się bardziej opanowany i po prostu odpowiedział im krótkim “do widzenia” kiwając przy tym głową. Ale kapral pozwoliła sobie na większą swobodę machając im sympatycznie rączką i uśmiechając się miło.

- No to jeszcze coś mamy do załatwienia na mieście? Czy jedziemy? - zapytał Steve wyjmując z kieszeni kluczyki od samochodu gdy szli przez parking.

Przez parę kroków dziewczyna nie odpowiedziała, wpatrzona w chodnik pod stopami. Wreszcie drgnęła, dotarł do niej sens zasłyszanych słów i mocniej wtuliła się w trzymane ramię.
- Wszystko, możemy jechać pobrykać poza miastem - rzuciła w miarę pogodnie, a potem nagle zaśmiała się cicho, łypiąc do góry na twarz swojego żołnierzyka - Mówiłam ci… mnie praktycznie nie zauważyła, za to ciebie widziała… na pewno chętniej by podeszła bliżej - rzuciła z nagłym przypływem dumy - Nie dziwię się, serio. Swoją drogą… wyobraź sobie tę katorgę. Całe cztery godziny w furze, sam na sam… mam tyle pytań że aż żałuję, że ich nie wynotowałam. Coś wtedy w lodziarni wspominałeś o zabawach w empich. Chyba że wolisz prawdę albo wyzwanie.

- Naprawdę na mnie spojrzała? - Steve pozwolił sobie na niewinne spojrzenie. A nawet odwrócił się w stronę stróżówki jakby chciał się upewnić czy mówią o tym samym. Ale zaśmiał się i podszedł już do drzwi kierowcy zaczynając je otwierać. - No nie mów, że są w tym wojsku jakieś dziewczyny co zwracają uwagę na kogoś innego niż starsze sierżant w stanie spoczynku. - popatrzył na nią przez szerokość czarnego dachu gdy obchodziła maskę by stanąć przy drzwiach pasażera. Potem zaś zniknął jej na chwilę z oczu ale nie wsiadł do środka chociaż otworzył jej drzwi.

- No a z poważnych spraw to skoro mamy jechać razem… - gestem przywołał ją do siebie na tylną kanapę. Tam o dziwo dało się podnieść siedzisko do góry i ukazała się przestrzeń ładunkowa. W większości wypełniona przez solidną skrzynię. Steve otworzył ją i ukazały się spluwy.

- Mam nadzieję, że nie muszę ci tłumaczyć jak tego używać. - mruknął wesoło biorąc do ręki solidny shotgun. - To stoper. Pierwsze trzy to breneki. Kolejne cztery to śrut. Trzymam ją w kabinie. - wskazał kciukiem na puste dotąd zaczepy pod sufitem. Widocznie można tam było umieścić tą strzelbę tak jak to było częste w radiowozach.

- Ten pan jest na .30-06 Springfield. Jest ustawiony na 200 m. - powiedział podając jej tą strzelbę a samemu biorąc jakiegoś klasycznego, myśliwskiego repetera z zamontowaną lunetką. Niewielki, pudełkowaty magazynek sugerował małą liczbę naboi, pewnie 4 albo 5. Ale mocne, karabinowe naboje mogły mieć niszczący efekt nawet po kilkuset metrach. Tylko trzeba było trafić w cel. A to miała ułatwić lunetka.

- Trochę klasyki. - uśmiechnął się wskazując na leżącego w skrzyni Garanda i karabinek M 1. Garand zapewniał mocny i solidny a do tego szybki ogień na średnie i dalekie zasięgi. O ile się trafiło oczywiście. A Carabine był niezły na bliskie i średnie dystanse. Do tego jeszcze leżały tam ze dwie klamki i sporo paczek amunicji wymieszane z dwoma kevlarowymi kamizelkami i taktycznymi i dwoma wojskowymi krótkofalówkami.

- No i jeszcze tu masz niezbędne narzędzia. Jakby się coś schrzaniło. Zajrzyj na sam dół. - kierowca wskazał na leżącą bardziej od strony pasażera skrzynkę narzędziową z charakterystycznymi odsuwanymi na bok poziomami. Gdy się zajrzało do środka było widać to co w skrzynce mechanika powinno być. Klucze, śrubokręty, taśmy, pakuły i podobny szpej. Na samym dole tak samo. Ale była tam też mała klamka i dwa zapasowe magi do niej.

- A jakby co… - Krótki dał znać, że tutaj na razie koniec tego zwiedzania i zamknął siedzisko kanapy wychodząc na zewnątrz. Wskoczył na pakę swojej czarnej fury i tam klęknął przy skrzyni jaka była tuż za kabiną. Poczekał aż partnerka znajdzie się obok i wskazał na szyfrowaną kłódkę.

- Prosty szyfr. 2050. - pokazał jak ustawić właściwą kombinację pokręteł i po chwili skrzynia stanęła otworem. - Tutaj można trzymać coś co powinno być chłodne. Ale też jest zapasowy kanister. - postukał w metalowy baniak który widocznie był pełny. - No i parę przydatnych dupereli. - wskazał na linę zwykłą i stalową, kawał łańcucha, haki, latarki i wciśniętą gdzieś w to wszystko kolejną klamkę. - To jak nie mamy lodówki ale masz coś takiego to tutaj można to zamknąć. - rzekł spokojnie i dał to obejrzeć swojej pasażerce.

- Jezu, Steve… - były to pierwsze słowa które usłyszał od brunetki, gdy wreszcie skończył prezentować ruchomy arsenał na kołach, dodatkowo przygotowany na każdą możliwą okazję. Rozszerzonymi z zachwytu oczami Mazzi podziwiała kolejne sztuki broni, gadżetów i sprzętu. Wzdychała przy tym głośno, przykładowo łamiąc pompkę aby sprawdzić czy zawiasy gładko chodzą. Lunetka przy karabinku też przykuła jej uwagę, sprawdziła obraz, zapamiętując aby na te cholerne urodziny, sprawdzić Mayersowi lunetkę noktowizyjną… pasowałaby idealnie. Przy skrzynce z narzędziami miała już minę dziecka wpuszczonego do sklepu z zabawkami. Dokładnie przejrzała zachomikowane tam gamble, zapamiętując czym dysponują. tak na wszelki wypadek. Za to przy kodowanej skrzynce zrobiła głośne “ochhh”, klękając na miękkich kolanach aby dokładnie się przyjrzeć.
- Najchętniej schowałabym tam flaszkę - mruknęła średnio przytomnie, żałując że nie mają więcej czasu aby sobie choćby postrzelać. W pewnej chwili zagryzła wargę, przenosząc rozognione spojrzenie na właściciela moblinego sklepu z bronią. Wolała nie wiedzieć ile zajęło mu kompletowanie tego zestawu… ale robił piorunujące wrażenie.
- Wyciągnij jeszcze jedną spluwę, albo dodatek do karabinu i jeszcze o nim opowiedz to słowo daję, zdzieram z ciebie ciuchy tu i teraz - parsknęła, gapiąc się to na skrzynię z bronią, to na Krótkiego. - Kurwa, a myślałam że nie możesz mnie bardziej pociągać… mów mi tak jeszcze, a zrobisz dobrze bez dotykania - wstała z kolan, raz jeszcze zaglądając na tylne siedzenie. - Czemu, do diabła, jeszcze nie trafiliśmy na zadupie żeby postrzelać do butelek? Chcę to przetestować. Wszystkie twoje kalibry - poprawiła włosy, sapiąc cicho - Jedźmy… tylko mi połóż ręcznik na fotel… eh.

- Tak? Nie wiem czy to ogarniasz. Ale jedziemy za miasto. - Steve uśmiechnął się wesołym, oszczędnym uśmiechem. A potem sięgnął do otwartej skrzynki i znów coś z niej wyjął.

- Łyżka do opon. Ale przywalić komuś też można. No i łom wielofunkcjonalny. - zaprezentował dwa metalowe pręty machając nimi wesoło między ich twarzami. Potem sięgnął znowu.

- Maczeta. Jakby trzeba było się gdzieś przedzierać. Wybrana doskonale wiesz przez jakiego specjalistę od maczet. - uśmiechnął się znowu, tym razem nieco kpiąco.

- Toporek. Jakby trzeba było się przez coś przerąbać. Czy tam kogoś. - wyjął kolejne użyteczne narzędzie które można było użyć na wiele sposobów.

- No i tu jest jeszcze łopata. Gdyby trzeba było odkopać furę. Albo kogoś zakopać. No i saperka. - wrzucił całe to żelastwo z powrotem do skrzynki a wyjął ową saperkę. Niewielki szpadelek miał trochę trójkątny sztych, ząbkowaną jedną krawędź więc można było go użyć jak piły i zaostrzone pozostałe trzy krawędzie.

- Sprawdza się także przy przecinaniu gałęzi i złodziejskich paluchów. - pomachał raźno niewielkim szpadelkiem.

Więcej nie miał szansy zademonstrować, przeszkodziły mu dwie łapki z umalowanymi na czarno paznokciami. Złapały za poły koszuli wrednego trepa, przyciągając go do mniejszego ciała w krótkiej, cekinowej sukience.

- Sam się prosisz, terrorysto - saper syknęła przez zaciśnięte zęby, uda również musiała zaciskać od pewnego czasu. Stanęła tuż obok, sapiąc mu ciężko w twarz zanim nie wpiła się ustami w jego usta, mocno, zachłannie i niecierpliwie. Równie niecierpliwie zabrała się za szarpanie z guzikami hawajskiej koszuli, wciskając udo między nogi w krótkich szortach i tylko z każdym oddechem trzęsła się coraz bardziej. - A ten kolimator na pompce? - spytała ochryple, przerywając na moment zjadanie jego warg żywcem. Stali na pace, dookoła znajdowali się ludzie, choćby strażnicy w cieciówce, lecz dla niej jakoś przestali istnieć.

- Pomaga przy szybkim strzelaniu. Tam jest jeszcze drugi… zapasowy… Zwykle montuję go na Carabine… - dał jej się przewrócić czy raczej położył się na plecach na dnie paki pojazdu gdy zaczął jej oddawać pocałunki i przesuwać dłońmi po cekinowym ciele więc trochę trudno było mu ciągnąć tą rozmowę.

Drobna harpia za to korzystała ile wlezie, sadowiąc się na nim okrakiem i nadal próbując ściągnąć koszulę do końca, co było trudne, gdy leżał na plecach. Zadowoliła się więc rozpięciem guzików do końca i wbiciem palców w klatkę piersiowa, ugniatając znajdujące się pod skórą mięśnie. Kierowała dłonie do dołu, aż zaczęły szarpać za guziki spodenek… i wtedy nagle zastygła, przypominając sobie, że po drugiej stronie, akurat kilkadziesiąt, może do stu metrów, znajduje się poczekalnia, gdzie mogły być dzieci. Dorosłych dało się olać, ale dzieciaków nie wypadało gorszyć. Jeszcze by któraś zgorszona matka zawiadomiła żelazne łby i kolejna nota za niewłaściwe prowadzenie skapnęłaby na konto oficera znajdującego się pod starszą sierżant.

- Kurwa mać… - jęknęła, ciągnąc go do siadu i jeszcze na moment wczepiła się w niego, zaciskając ramionami i udami, chociaż te ostatnie same automatycznie chciały się rozsunąć na boki, aż do stworzenia linii prostej - Odejdźmy kawałek, gdzieś za róg… gdzie cię wezmę na masce… albo ty mnie… jak tylko chcesz… chodź, zbieramy się… ale niedaleko… nie dam rady jechać nigdzie dalej… - szeptała mu jękliwie do ucha, ocierając się mocno biodrami o jego biodra.

- Dobra to zbieramy się stąd. - Steve energicznie pokiwał głową siadając i poprawiając sobie koszulę. Pocałował ją jeszcze raz po czym oboje zeskoczyli na ziemię wracając do szoferki. Szybko zapięli pasy, uruchomili czarną terenówkę i z werwą kierowca wycofał ją z parkingowego miejsca. Po czym równie energicznie wykręcił na wjazd do głównej drogi. Tam zatrzymał się i gdy okazało się, że nic nie jedzie to wyrwał do przodu jak opętany.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9hvA0wWTIv4[/MEDIA]

Potem gdzieś jechali tą prostą mając po swojej lewej większą część Sioux Falls a po prawej równinny, płaski krajobraz. Ale zaraz czarna terenówka skręciła w prawo, potem za jakiś czas w lewo i wjechali w coś co wyglądało na dawną drogę osiedlową i domki jak z klasycznych przedmieść. Przed tym który był na końcu trasy kierowca zatrzymał się z piskiem opon.
- To na czym, żeśmy skończyli? Ah… No tak… To jak otworzysz schowek to tam też coś jeszcze jest. - brunet zmrużył oczy i uśmiechnął sie chytrze wskazując na klapkę schowka przed pasażerką.

- Coś podręcznego… tak? Pasującego do ręki - saper powoli sięgnęła we wskazanym kierunku, odrywając jedną dłoń od swoich piersi, którymi bawiła się podczas krótkiej, szybkiej podróży dwójki niecierpliwych ludzi.

W schowku o dziwo była gąbka do przemywania szyby. I atlas. I rękawice. A pod nimi zgrabna, nowoczesna lornetka. I mała, równie zgrabna klamka. I podobnych gabarytów latarka taktyczna którą można było zmieścić w zaciśniętej dłoni albo zamontować przy broni jeśli ta miała odpowiednie szyny montażowe.

Przykładowo pasowała idealnie aby połączyć ją z gniazdem na Carabinie… shotugun też miał odpowiednie mocowania. Chwila roboty, tyle możliwości. Mazzi wzięła w dłoń wpierw klamkę, potem latarkę i obróciła ją w palcach, a jej oczy zrobiły się wpierw lśniące gdy chyba wpadła na genialny wedle siebie pomysł, by szybko wrócić do średnio przytomnego wyrazu.
Szybko przeskoczyła na fotel kierowcy, siadając na nim okrakiem. Zdyszana i zaczerwieniona zdarła z niego koszulę, siebie też wypakowała z kiecki.
- Uważasz się za speca od szpeju, co? - wysapała ledwo panujac nad głosem, gdy zawisła mu przed twarzą i zetknęli się nosami. Wtedy dorzuciła tonem sierżanta -- Torebka. Boczna kieszeń.

- No pewnie. Gdzie ty byś lepszego speca niż ja znalazła? - Steve zaśmiał się bezczelnie gdy dał z siebie zdjąć koszulę a sam ruszył na zwiedzanie dwóch podstawionych pod front krągłości no ale wzmianka o torbie go zaciekawiła. Bo wychylił się do tyłu aby do niej sięgnąć i chwilę macał tam po omacku pomagając sobie skoncentrowaną miną.
- Chyba coś mam. - mruknął w końcu i cicho stęknął gdy prostował się do bardziej cywilizowanej pozycji. - Co to? - zapytał trzymając niewielki pojemniczek w ręku.

- Preparat… do… broni… - dziewczyna wydusiła, trzęsąc się jakby Mayers wywalił ją na mróz. Skupiona na rozpinaniu mu spodni oderwała się od nich dopiero, gdy zamki puściły… i tu pojawił się problem, bo zapomniania bielizna zaczęła nagle bardzo przeszkadzać. Wstawanie i dalsza utrata kontaktu odpadała, pasek czarnej koronki został odsunięty na bok, pod pachwinę. Zaraz też przywarła mokrym pęknięciem do jego bioder, poruszając się w przód i w tył… i pewnie mocząc mu cały przód spodni. Po omacku chwyciła lunetę.
- Skoro… jesteś takim specem… - podała mu ją, oddychając przez usta, a potem nagle i bez ostrzeżenia nasunęła się na oficera, dobijając się do niego, z nim głęboko wewnątrz siebie. Ulga i zniecierpliwienie wybuchły jej przed oczami, gdy drżąc przycisnęła się mocniej do ciała na fotelu. Parę ruchów wystarczyło, aby nią zatrzęsło porządnie gdy dochodziła ledwo zaczął się wyścig - Zamontuj… mi ją - chrypiąc i pojękując prosząco, zaczęła poruszać biodrami po okręgu - Nad swoją lufą… pokaż… że potrafisz…

- Sama się o to prosisz. I to jak jasna cholera. - wysapał mężczyzna otwierając swoje drzwi by zwiększyć przestrzeń manewrową. Sam zaś złapał mocno i przytrzymał ją przy swoich biodrach zmuszając do zastosowania tych podskoków. A wolną ręką zaczął majstrować przy jej jeszcze wolnej dziurce. Poczuła tam jego palce z przyjemną, kleistą, chłodna wilgocią żelu od ich ulubionej masażystki z “Dragon Lady”. Chwilę tam gmerał nakładając nowe porcje i wpychając je do środka. A przy okazji pozwalając sobie zwiedzić tą ciekawą okolicę. Gdy skończył puścił ją wreszcie pozwalając znów pobawić się w dzielną kowbojkę.

Dziewczyna szybko podjęła galop, zapierając się ramieniem o dach fury żeby uchronić głowę od zbyt intensywnego szorowania po podsufitce. Skakała na Mayersie, dobijając się do niego jakby chciała mu połamać miednice, albo co najmniej fotel. W którymś momencie chwyciła go za ramiona, i to o nie się zapierała, nieobecnym spojrzeniem wodząc po jego twarzy aż do momentu, gdy całkiem prędko po raz drugi fala obezwładniającego ciepła rozlała się rozkoszą po wszystkich mięśniach i sieci nerwowej. To zmusiło ją aby trochę zwolnić, jęcząc bez skrępowania prosto w kąsane co parę podskoków usta. Tempo jednak szybko ponownie zaczęło przyspieszać, gdy rozpoczęło się trzecie okrążenie i tylko amok w oczach saper nie malał ani o jotę. Obłęd wywołany przez obecność tego konkretnego mężczyzny, jego zapach, uśmiech, przekomarzania - wszystko zlewało się w jedno, a oszalałe zmysły Mazzi potrafiły pojąć jeden prosty przekaz: chciała go, pragnęła. Więcej i więcej... nie umiejąc przestać gdy był tuż obok... w niej. I jeszcze kombinował z czymś, co doprowadzało serce do stanu przed zawałem.

On też nie wydawał się mieć coś przeciwko takim dzikim zabawom. Pomagał jej utrzymać równowagę i tempo tego galopu. Ale w pewnym momencie zastopował tą zabawę. Po to by móc się wpakować w to dopiero co przygotowane wejście rezerwowe. Nasunął ją na siebie powoli i ostrożnie z fascynacją obserwując z bliska twarz swojej kochanki. A gdy już się dopasowali to wznowili tą galopadę na siedzeniu kierowcy. Znów było słychać przyspieszone oddechy, jęki, sapanie i zgrzyt siedzenia pod nimi i resorów gdzieś z zewnątrz.

- O tak… właśnie tak… dokładnie tak… - saper wyduszała z siebie między jękami i westchnieniami, szepcząc mu prosto w twarz. Nabijał ją na siebie centymetr po centymetrze, aż dobił uda do jej pośladków, co powitała ochrypłym skowytem i wygięciem pleców do tyłu, przez co przyładowała głową w sufit. Wstrząs ją zamroczył, czuła za to wyraźnie co się dzieje w rejonie złączonych bioder. Mokre od potu piersi przylgnęły do torsu żołnierza, kiedy wyrzuciła natarczywie - Zrób to… zamontuj… mi optykę - mówiąc to mocno ścisnęła mięśnie, kleszcząc w sobie sztywną lance. Wykonując pulsujące ruchy pozwalała mu po kawałeczku wydostawać się na wolność - Mówiłeś… że umiesz… albo tylko… gadasz.

- Czekaj… Zaraz ci zamontuję… - wycharczał samiec napędzany koktajlem testosteronu i podniecenia. Poczuła jakiś ruch i zorientowała się, że wysiadają bo jej buty opadły na drobny żwirek na podjeździe. Steve jednak nie dał czasu na podziwianie okolicy. Nie dbając o to, że sam jest tylko w szortach a jego partnerka w kusych, koronkowych majtkach obszedł drzwi i rzucił ją na maskę. Tam przylgnęła piersiami i brzuchem do czarnej blachy a jej kochanek na nowo się w nią wpakował. Znów w to samo wejście jakie ostatnio najbardziej ich kręciło. W wyślizgany już temat wcisnął się bez zbędnych ruchów. I zaczął brutalne pompowanie. Łapiąc ją jeszcze za kark i dociskając do maski aż poczuła na policzku przyjemnie nagrzany metal maski. Albo ją puszczał i łapał za włosy dla odmiany zmuszając do odchylenia głowy do tyłu jakby chciał ją jej oderwać.

Nie było w tym kompletnie nic z romantycznych, czułych zabaw - odrzucono je na bok podobnie jak ubrania i rozsądek. Została żądza: czysta, zwierzęca i dwójka ludzi zatopiona w niej po czubki głów. Podjudzany komandos pozbył się resztek hamulców, jego agresja i siła wbijały brunetkę w blachę, jej uda drżały z podniecenia i rozkoszy z jaką nie zamierzała walczyć. W tym starciu była bez szans, oboje to wiedzieli. Weszli w etap gdzie pieprzącego ją mężczyzny nie obchodziło czy sprawi jej ból, czy przyjemność. Bezwzględnie zgarniał wszystko na co przyszła mu ochota, pieprząc ją aż zapomniała jak oddychać i gdzie się znajdują.
- M...mocniej… - Gdzieś z tyłu głowy przez krótki moment pojawił się w głowie saper lęk, że naprawdę ją skrzywdzi, połamie przez przypadek kości i zorientuje się dopiero, gdy skończy. Nie dałaby rady mu się przeciwstawić, w żaden sposób wybronić. Mógł z nią robić co chciał i właśnie to robił, bezlitośnie wykorzystując wszystkie posiadane przewagi… a uległość i własna bezradność nakręcały ją jeszcze mocniej, o ile było to możliwe. Po bliżej nieokreślonym czasie uświadomiła sobie, że cieszy się, że jest przygwożdżona do maski, gdyby było inaczej pewnie zleciałaby na ziemię, bo mięśnie pod skórą już przestały się słuchać, zmieniając w jedną, wielką plątaninę palonych ekstazą komórek. Przed oczami latały jej czarne plany, w uszach dudniło zabójcze tętno, a ona czuła całą sobą każde zderzenie ich ciał szarpiące jej wnętrzności, każdy ładowany w nią centymetr twardego penisa, wyrywający z jej gardła skowyt rżniętej dziwki, pływającej we własnych sokach rozlanych na gładkiej masce wojskowego samochodu.

Steve który był tuż za nią i w niej ciężko dyszał gdy pruł ją bez opamiętania. Gdzieś na krawędzi postrzegania rejestrowała rytmiczny zgrzyt resorów, dźwięki uginającej się maski czy jej metaliczne ciepło. Ale wszystko to spływało gdzieś na bok, najwyraźniejsze doznanie było w niej samej. Jak tak bez żadnej finezji i delikatności ten męski tłok pakował się w nią jakby chciał rozerwać od środka. I w końcu się rozerwał. Poczuła zbliżający się moment kulminacyjny. Gdy jego jęki nieco zmieniły barwę i natężenia a sam rytm nieco się zaplątał. Ale wreszcie jęknął z rozkoszy i ulgi gdy wyładował swój gorący ładunek. I nagle wszystko się zamgliło na moment. By zaraz zacząć się uspokajać. Steve oparł się o ciepłą, czarną maskę tuż obok niej. I zaśmiał się cicho, jeszcze urywanym przez bezdech śmiechem. Pot zrosił mu skronie, końcówki włosów i nie tylko. Nie bardzo miał siły mówić więc ją tylko krótko pocałował. Po czym opierając się o maskę próbował odzyskać dech.

Świat powoli wracał do normy, do saper zaczęły docierać inne bodźce niż te z najbliższej okolicy pleców czy frontu. Uwolniona od kleszczy opadła płasko już bez dociskania, rozpłaszczając się na blasze i trwając tak z ulgą. Ona też nie wyglądała jakby miała siłę gadać, chociaż nie ona była z tyłu, ale miała wrażenie, że przejechano ją walcem. Z policzkiem przyklejonym do podłoża spoglądała wdzięcznym, szczęśliwym wzrokiem na bruneta. Poruszyła się odrobinę, żeby przesunąć dłoń i móc go dotknąć na dowód, że to nie sen. Odkleiła ramię, lecz zanim wykonała zamierzony plan, wciąż drżące mięśnie odmówiły współpracy. Poczuła że się zsuwa, a galaretowate nogi nie są w stanie jej utrzymać. Przy akompaniamencie głuchego stęknięcia, zsunęła się na ziemię, wywalając pod furą. Obity kuper zapiekł, gdy z mokrym klaśnięciem uderzył o stary żwir. Zamroczony mózg odnotował lot i późniejszą perspektywę zachmurzonego nieba nad głową; szorstką, zimną i niewygodną powierzchnię pod plecami i udami, piasek między palcami dłoni. Mazzi zaśmiała się ochryple, na tyle, na ile pozwalały spazmatycznie pracująca klatka piersiowa do spółki z opuchniętym od krzyków gardłem.

- Co się śmiejesz? - on też się uśmiechnął ocierając pot z czoła. Czy raczej rozmazując i mieszając ten z czoła i ten z ramienia. Popatrzył z góry na siedzącą obok kobietę ale długo jej spokoju nie dał. Schylił się i bez większych trudności i ceregieli podniósł ją i posadził na masce. Fiknął jej nogi tak, że teraz mogła się oprzeć plecami o przednią szybę. Blacha maski trochę jęknęła protestująco no ale na tym jej opór się skończył. Chociaż zaraz ugięła się podobnie gdy cięższe ciało władowało się obok mniejszego i też oparło o przednią szybę. Podał jej coś co sama wzięła na drogę do picia. I tak sobie mogli już na spokojniej udawać turystów na wakacjach. On w samych szortach ona w samych koronkowych majtkach. Wpatrzeni w pogodne niebo nad sobą i ten niezbyt ciekawy wjazd do garażu tuż przed maską i ich nogami. Jeszcze byli rozgrzani ale właściwie to powietrze było dość chłodne. Ale w tej chwili przyjemnie chłodziło te rozgrzane ciała.

Zanim odpowiedziała, brunetka przyssała się do butelki z, a jakże, jabłkowym kompotem. Wydoiła prawie połowę, wypuszczając z sykiem powietrze i wciąż chichocząc, oparła się o żołnierza, obejmując go ramieniem w pasie.
- Zaliczam ci ten montaż - powiedziała rozbawionym tonem, głaszcząc go po żebrach - Cholera, co ty ze mną robisz… - pokręciła głową zanim dodała - Krzepę to ty masz, będę musiała siedzieć na poduszce… kurde. Jeszcze… eh, nie… - zacięła się, a potem wzruszyła ramionami - Nikt mnie tak nigdy nie wypieprzył. Musimy to powtórzyć…

- No. - Krótki jak to miał w zwyczaju “tuż po” nie był ani zbyt rozmowny ani wylewny. Chociaż też objął ją i przytulił do siebie pozwalając się objąć i cieszyć swoim jestestwem. Zresztą sądząc po błogim i trochę nieobecnym wyrazie twarzy też ten postój musiał mu sprawić wiele satysfakcji i radości.

Co prawda nie był to brzeg morza o zachodzie słońca, lecz i tak zrobiło się cudownie. Koszmary odleciały daleko, poza horyzont i pamięć, nie zostawiając po sobie choćby śladu. Cudownie tkwiło się w bezruchu, chłonąc ciepło ciała obok i celebrując spokój spełnienia, dzielonego wspólnie dosłownie parę minut wcześniej. Amok minął, zostawiając ciszę. Jak czyste niebo po gwałtownej burzy. Mazzi chłonęła aurę chwili, harmonii i odprężenia, bez ciągłego, strachliwego oglądania się o ramię w obawie przed goniącą ją ścianą czerni. Front był daleko, gdzieś tam w innym świecie nie mającym wstępu do jej aktualnej czasoprzestrzeni, szczególnie gdy rosły kapitan Thundebolts trzymał ją w bezpiecznej strefie swoich ramion. Wczepiała się w niego, lecz bez zwyczajowego tajonego smutku. Nie umiała myśleć, że niedługo ona zostanie w mieście, a on wróci do jednostki… mieli cały weekend dla siebie, w tym jeszcze parę godzin do spędzenia tylko we dwoje.

Na drobnej, lekko piegowatej twarzy o wielkich, ciemnoniebieskich oczach i wydatnych ustach rozlał się zrelaksowany uśmiech. Mocniej przytuliła partnera, kładąc mu głowę na piersi i patrząc w niebo zanuciła melodię bez słów, trwającą aż w pewnej chwili wzięła głębszy oddech i zaczęła śpiewać cichym, czystym głosem.

“On wracał z wojny i miał plan
Do Kalifornii jechać chciał
Na drogę dragów garstkę wziął z tragicznym skutkiem
Na drzewie psy znalazły go
Na bucie jak na banjo grał
Wpatrując się w zamordowaną prostytutkę
Ona nie miała twarzy już
Jej włosów użył zamiast strun
Wyszeptał - kocham cię - i nic nie mówił więcej
Sąd w stanie Oklahoma więc
Dwadzieścia lat wymierzył mu
A księżyc świecił jeszcze jaśniej niż w piosence”

- Heh, ciekawa ta piosenka. - Steve pokiwał leniwie głową ale chyba zaczynał wychodzić z tego przyjemnego letargu. Pogłaskał nagie ramię swojej partnerki i rozejrzał się za butelką tego kompotu. Odkręcił ją i upił trochę zwilżając gardło i gestem poczęstował pół siedzącą obok kobietę.

- Trzeba będzie się zbierać powoli. - mruknął gdy rzeczywista czasoprzestrzeń znów zaczynała zaprzątać jego uwagę. Na razie wciąż byli gdzieś na rogatkach Sioux Falls.

- Racja… - Mazzi przyjęła butelkę i pociągnęła z niej chętnie, a potem otarła usta wierzchem dłoni - Bo w tym tempie dotrzemy do celu za rok - powiedziała tonem babskiego focha, wydymając usta w niechętny dziobek zawiedzionej i rozczarowanej foczki, ale gdy oddawała butelkę, na jej twarz wypełzł bardzo kosmaty grymas. - Ale co to by był za rok. Obawiam się, że będziesz mi musiał pomóc stąd zleźć. Nie jestem pewna czy po takim numerze nie będę potrzebowała fizjoterapeuty aby znowu nauczyć się chodzić - powachlowała rzęsami, całując wdzięcznie męski policzek - A w ogóle wymyśl dla mnie i dla Eve jakieś przezwiska. W związkach tak robią, nazywają czule i zdrobniale. Jak choćby Tygrysek - pacnęła go palcem w czubek nosa - Jedyny i niepowtarzalny. Nasz.

- Przezwiska? - Krótki spojrzał na nią tak samo jak niedawno na placu przed ratuszem gdy mówiła skąd jest taka zła na niego i w ogóle a czego pewnie sam by się za cholerę nie domyślił. Zsunął się jednak z maski i zaczął poprawiać sobie szorty. - Jasne. Coś pomyślę. - skinął głową i podszedł do boku maski aby ją zdjąć z niej. Następnie obszedł maskę w przeciwną stronę i postawił ją dopiero przy drzwiach dla pasażera. I nawet je otworzył. A potem ruszył z powrotem aby zająć przeciwne miejsce dla kierowcy.

- Cholera gdzie ta koszula? - mruczał zaglądając pod siedzenie kierowcy i na podłogę i za nie aż wreszcie namierzył ją na tylnej kanapie. Więc otworzył tylne drzwi i sięgnął po nią by znów skompletować swój ubiór.
- Będziesz taki kochany i znajdziesz moją kieckę? - brunetka poprosiła, trzymając się mocno boku fury. Kołysząc się wciąż chwiejnie na nogach, przesunęła się trochę, aby otworzyć drzwi od tyłu. Z rzuconej na podłogę torby wyciągnęła butelkę wody i ręcznik.
- Chyba że nie muszę jechać w kiecce - ponad dachem mrugnęła do Mayersa, zabierając się do szybkiego doprowadzenia do porządku - Mógłbyś włączyć ogrzewanie, to bym nie zmarzła. Widziałam mapę, będę nawigować...i wyglądać przy tym lepiej niż Cichy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 14-05-2020, 15:37   #194
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Spokojna głowa. Chyba byłem już w Mason raz czy dwa. O. Jest i twoja kiecka. - kierowca chwilowo wydawał się bardziej zajęty kompletowaniem porozrzucanej po kabinie garderoby. Jej i swojej. Ale cekinową sukienkę też gdzieś znalazł i przerzucił na jej stronę kanapy by mogła po nią sięgnąć. Sam zaczął zapinać swoją koszulę i wtedy ze zdziwieniem odkrył, że urwało mu jeden z guzików.
- A w cholerę… - machnął ręką i na nowo zdjął koszulę w palemki i zaczął grzebać w swojej torbie. I zaraz wyjął z niej nową koszulę. Też w krzykliwe, turystyczne wzorki.
- Wiesz, myślę, że powinniśmy jakoś wynagrodzić Eve, że nas puściła tak bez zgrzytu. Gadałem z nią trochę rano zanim wstałaś. Chyba jej żal było, że nie może z nami jechać. - powiedział zerkając na nią przez czarny dach gdy zapinał guziki swojej kolorowej koszuli.

- Też bym wolała żebyśmy pojechali we trójkę - Mazzi westchnęła, biorąc kieckę w rękę. chwilę ją miętoliła, aż machnęła ręką, wciągając ją na grzbiet i to samo zrobiła z kurtką. - Nie martw się, dostanie za to coś, co się jej spodoba. Za tydzień, ogarnięcie tego trochę zajmie, ale już nad tym pracuję - pochyliła się wyjmując z torby koc, a potem rzuciła go na fotel pasażera i dopiero wtedy na nim usiadła, choć odczuła to i tak - Mam plan, dogadałam już RB, chętnie zgodził się pomóc i wspomóc… poza tym myślę, że jeśli w niedzielę zajmiemy się nią oboje w jacuzzi, powinno być ok… i oczywiście w Mason trzeba jej coś kupić - uśmiechnęła się, biorąc do ręki pojemniczek z maścią.

- Myślałem, że można by gdzieś pojechać we trójkę. W następny weekend. Na jakiś piknik czy wypad. Chociaż na parę godzin. Masz gdzieś jakąś kawę? - Steve skończył dopinać koszulę i nachylił się przy bocznym lusterku by chociaż ogólnie sprawdzić jak wygląda. - I kto to jest RB? - zapytał mimochodem poprawiając sobie nieco zwichrowany kołnierzyk. A o planach na przyszły weekend chyba jak na razie też miał dość mętne wyobrażenie i zarys luźnych koncepcji.

- Piknik? - brew saper uniosła się trochę - Chcesz nas zabrać na piknik? W następny weekend? - zrobiła dramatyczna pauzę, zanim nie roześmiała się wesoło, rujnując jego zapędy porządkowe mocnym przytulasem - Cudowny pomysł, Tygrysku! Jedźmy na piknik! Tylko ty, Eve i ja, szamę ogarnę. Ty pomyśl nad miejscem i nas tam zawieźć - mówiła szybko, z miejsca zapalając się do pomysłu. Oczyma wyobraźni już widziała kawałek zielonej łąki, gdzie na kocu leżą obie z Eve, a Steve tuż obok bawi się z Alfą. Idealny, perfekcyjny obraz rodzinnego wypadu nie do końca normalnej rodziny.
Pytanie o kofeinę sprawiło, że cofnęła się na swój fotel i pokręciła przecząco głową.
- Mamy kompot i śliwowicę - powiedziała, rozkładając trochę przepraszająco ręce - I żarcie. Nie pomyślałam o kawie, wybacz. Może da się gdzieś zrobić zapas zanim wyjedziemy… ta stacja? Sprzedają tam termosy? Weźmiemy jeden i napełnimy kawą, mnie wystarczy kompot - uśmiechnęła się trochę - jabłkowy. A RB… no Rude Boy - zakończyła jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- Termos! No tak, racja! Znaczy cholera mam termos tylko kurde pusty. - klepnął się w czoło jakby sobie o czymś przypomniał. No ale zaraz się okazało, że to nie jest takie wybawienie z kofeinowej opresji jak w pierwszej chwili wyglądało.
- No nic, kupimy coś po drodze. - machnął ręką gdy chyba zrezygnował z wyciągania pustego termosu i zamknął z powrotem tylne drzwi po swojej stronie.
- Rude Boy? Ten od koncertów? No to coś kojarzę. A to za tydzień daje jakiś koncert? Chcecie a niego iść? - zapytał przeciągając się i szykując się do powrotu do roli kierowcy.
- A z tym piknikiem pomyślę. Jeszcze zobaczę jak wyjdzie z Travisem. W sumie jest w okolicy parę ciekawych miejsc. - gdy się tak gimnastykował na rozruszanie przed dłuższym kawałkiem jazdy za kierownicą myśli zaczęły mu biec także pod względem przyszło tygodniowego wypadu.

- Ciekawych? - brunetka popatrzyła na niego, przymrużając trochę prawe oko i przekrzywiła kark jak duży basset - Jeżeli są w połowie tak śliczne jak tamta okolica studni u Travisa, to będzie idealnie. Poza tym jesteś naszym Tygryskiem. Na pewno wymyślisz coś super, przecież jesteś najlepszy - stwierdziła pogodnie, całując go w policzek - A o RB ci przecież opowiadałam, to on wtedy grał pod szpitalem jak skakałam z okna. Nie wiem, chyba nie daje żadnego koncertu, przecież by nam powiedział, albo Val. Pracuje w barze gdzie RB przychodzi na popas… szkoda że nie widziałeś jak działa na gangerki i punkowe laski...- chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak doszło do niej, że jakiekolwiek peany pod kątem przeklętego szarpidruta mogłyby być odrobinę źle zrozumiane, oraz odebrane. Z drugiej strony… ciekawiło ją, czy Mayers w ogóle potrafi być zazdrosny o nią, albo o Eve. Tak poza klubowymi zabawami, na co dzień. Założyła więc na twarz pogodną maskę, zdejmując buty i podkulając nogi aby usiąść na fotelu po turecku, tylko z kolanami skrzyżowanymi na wysokości obojczyków.
- Zresztą jeśli byśmy z dziewczynami chciały posłuchać jak gra, wystarczy go poprosić. Grał już dla nas, ale wtedy tak sam z siebie szarpał druty - wyjęła z torebki papierosy - Lubię go, chłopak ma talent, a jego muzyka… - skrzywiła się trochę, wkładając papierosa między wargi - Pozwala mi… czasem gdy gra, coś mi się przypomina. Niewiele… zwykle fragment rozmowy, albo przebłysk sytuacji… ale to zawsze lepsze niż kompletne nic. Parę razy prosiłam żeby zagrał… jego muzyka… - pokręciła głową, odpalając papierosa - Niesamowita jest, też bym chciała tak grać. Dlatego jak się ostatnio widzieliśmy poprosiłam go czy by nie zechciał dać weteranowi paru lekcji jak trzymać gryf… i wiesz co? - parsknęła, zaciągając się i z autentyczną radością rzuciła w partnera uśmiechem - Zgodził się! Nawet obiecał skołować dla mnie gitarę, tak o. Po prostu - pokręciła głową wciąż w to nie wierząc.

- Oo… Tak? To jakiś spoko koleś musi być. - Steve też zasiadł na swoim miejscu i zapinał pasy. Potem zamknął drzwi i uruchomił maszynę. Ta była utrzymana w na tyle dobrym stanie, że odpaliła bez zgrzytów i protestów jakby wcale nie miała na karku trzech czy czterech dekad na metalowym grzbiecie.
- Fajny pomysł z tą gitarą. Trzeba mieć jakieś hobby. - pokiwał głową i popatrzył w lusterko czy droga wolna. A, że zatrzymali się na dawnej posesji na końcu ślepej drogi to widać było całą prostą za nimi. Maszyna energicznie wyrwała do tyłu i z miejsca zakręciła aż zarzuciło maską i załogantami. Ale zaraz kierowca dodał gazu i wyrwał do przodu jakby się ścigał na jakimś rajdzie.
- A jak wam idzie z tym zakładaniem firmy? - zapytał gdy w żwawym tempie kolejne porzucone dekady temu posesje śmigały im za oknami.

- Powoli i do przodu...taką mam nadzieję. - Mazzi odpowiedziała, pykając spokojnie papierosa i patrząc na drogę - To dużo… planowania, wydatków, najgorzej z dystrybucją, ale na sam początek udało się ugadać Olgę ze starego kina. Ubiłyśmy interes, wstępnie na jeden film, a potem zobaczymy co dalej. Czy pomysł w ogóle chwyci. Docelowo magazyny przy naszym mieszkaniu zamieni się na sale firmy. Plany zdjęciowe, kąciki socjalne i cały ten okołobiznesowy pierdolniczek, wtedy przynajmniej odpada kwestia opłaty czynszu za wynajem jakiegoś biurowca. Logo i nazwę też już mamy. Problem jest z aktorami, na razie mamy jednego samca… na dłuższą metę przyda się ich więcej. Jamie ma namiary na kogoś interesującego. Trzeba będzie z nim pogadać i przetestować co potrafi. Wołają go ‘Niagara’ ze względu na spust. Coś takiego miałoby niezłe predyspozycje do shotów nie tylko na twarz. Znalazłabym mu całkiem sporo ciekawych ujęć - wydmuchnęła dym przez uchylone okienko - Surówka leży w domu, Eve to montuje w wolnej chwili. Jeśli będziesz miał ochotę, na pewno ci pokaże co wyszło… dla mnie ekstra i kurde, cholera no - westchnęła ciężko - Wszystko fajnie, elegancko. Naprawdę jak dziewczyny się ze sobą zabawiały, a potem RB je wydymał po kolei, szło się zagotować. Ciężko kręcić, samemu nie biorąc udziału, kiedy to cię jara jak diabli. Niestety wiesz, że możesz tylko stać z boku, do tego uważać aby nie wleźć w kadr bo jechałyśmy z Kociaczkiem na dwie kamery. Łazisz, kucasz, klękasz. Zaglądasz pod różnymi kątami aby złapać to, co najlepsze. Na następne nagranie bierzemy z E korki żeby się zakorkować i nie zostawiać śladów śluzu na podłodze. Chcemy nagrywać minimum jeden profesjonalny film w tygodniu, tych prywatnych nie liczę - parsknęła.

- Chwila… To ten Rude Boy nagrywa z wami ten film w ostatnią środę? - ta informacja zaskoczyła kierowcę. Machnął kciukiem za siebie jakby wskazywał na tą środę sprzed paru dni. - To chyba się nie spotkaliśmy. - powiedział po chwili. I tak chwilę się nie odzywał by wykręcał na główną nim znów dał po garach.
- Widzę sporo już macie tego biznesplanu. Lokal, logo, aktorów.. Chwila… - kiwał głową gdy tak robił w myślach to podsumowanie co dwie wspólniczki już mają na to studio nagraniowe i chyba uznał, że całkiem sporo. Póki znów coś nie zwróciło jego uwagi.
- Jamie zna faceta o ksywie “Niagara” co ma ksywę ze względu na spusty? Jaka Jamie? Ta nasza z lodziarni? - popatrzył z niedowierzaniem na pasażerkę znów wskazując na miasto jakie zostawiali za plecami i jedną ratuszową lodziarę z lodziarni w tym mieście. Widocznie ta informacja kompletnie mu nie pasowała do wizerunku Jamie chociaż ta dzisiaj rano była dla nich zaskakująco sympatyczna.

- Tak, nasza Śnieżynka spod ratusza. Słyszała o nim, z opowieści i zna kogoś, kto by wiedział gdzie go znaleźć - dziewczyna też się uśmiechnęła. O tak, obcowanie z miłą dla wojskowego samca Jamie było o wiele przyjemniejsze, niż kolejna nawiedzona gadka. Z drugiej strony…
- Wydaje mi się, że chyba wiem dlaczego tak reaguje - powiedziała po paru chwilach przerwy potrzebnej na przepicia fajka kompotem z butelki - Kiedyś trafiła w takie miejsce, do którego chciał nas zawlec Keith… nie miała tyle szczęścia, aby wpadł jej wtedy na ratunek oddział żołnierzy i wyratował z opresji. - popatrzyła na Steve’a poważnie - Też nienawidziłabym mężczyzn w jej sytuacji.
Kolejna przerwa ze strony saper trwała z dobre dwie minuty, podczas których wgapiała się w okno, chociaż nie rejestrowała mijanego krajobrazu. Lodziara rzuciła w panice gdy je wiązano, że drugi raz nie da się zawlec… w miejsce z najgorszego koszmaru każdej kobiety.
- Tak, RB nagrywał z nami w środę - zmieniła temat, wracając do przepisowej pozycji w aucie - Po samym nagraniu od razu się zmył, bo miał sprawę na mieście… i zanim pomyślisz że mógł kogoś naraić czy wskazać grupę foczek do wywiezienia, to nie. Dam sobie uciąć rękę że nie miał z tym nic wspólnego, za dobry z niego gość. Ewakuował się bo jechał na urodziny syna.

- Aha. - kierowca skinął głową tak ogólnie w pierwszej chwili ograniczając się do tego krótkiego komentarza. Przejechali tak parę chwil nim odezwał się ponownie. - No z tym Rude Boy’em jak mówisz, że spoko to spoko. A z Jamie nie wiedziałem. Przykra sprawa. Pewnie stąd ma tą traumę. Szkoda dziewczyny. Dobrze, że chociaż z dziewczynami jakoś się dogaduje i w ogóle. No a dzisiaj widziałaś? No naprawdę była miła i w ogóle. Znaczy nawet dla mnie. Mam nadzieję, że wyjdzie na prostą. - podzielił się z pasażerką swoimi przemyśleniami na ten temat.
- Chyba wiem już gdzie pojedziemy za tydzień. Znaczy we trójkę. - dodał po chwili gdy znów ujechali ładny kawałek jakby teraz właśnie nad tym się zastanawiał. - Do Małej Rosji. - zerknął w bok by sprawdzić jak pasażerka reaguje na tą nazwę i czy w ogóle ją kojarzy.

- Mała Rosja? - brwi Mazzi uniosły się, wydęła też lekko usta, a na jej twarzy pojawił grymas zaciekawienia -Co to, gdzie to? Mają tam zmrożoną wódkę, białe niedźwiedzie i małe Rosjanki? I weź… jesteście naszymi bohaterami. Idealny przykład, że samiec może być kimś opiekuńczym i pozytywnym.

- To taki kurort. Sanatorium. Miejsce wypoczynkowe. Mamy tak zabukowane na stałe ze cztery domki. Możemy przyjeżdżać kiedy chcemy. Jest jezioro… Hmm… No w sumie to taki staw. No ale woda. Trochę drzew więc tak jakby las. Domek taki jak na przedmieściach kiedyś. Kiedyś to chyba były czyjeś domy. I mają taką saunę. Balię. Czy jakoś tak. Podobno tradycyjna rosyjska jak rosyjska wódka i Plac Czerwony. W każdym razie działa. Więc jak jest pogoda można siedzieć nad wodą, nawet trochę plaży jest. Zrobić ognisko albo grilla. Popluskać się, poopalać. No a jak nie ma pogody no to posiedzieć w domu albo w świetlicy. Taki bar dla gości tam jest. To taki nasz pewniak. Ogrodzone to nie powinno być nikogo obcego. Cichy uwielbia to miejsce. Ryby łowi. Zawsze ma nauczyć Dingo no bo on z jakiejś pustyni jest to nie miał jak się nauczyć. No to tak jak się da to obaj zwykle siedzą i moczą kije w wodzie. - Krótki opowiedział jak to bywa na tej Małej Rosji. Mówił na luzie więc widocznie z tym miejscem miał związane pozytywne wspomnienia. Z własnymi kumplami też. Na koniec zerknął na Lamię by zobaczyć jak jej pasuje taki opis na wspólny wypad ich trójki.

Patrząc w jej stronę łatwo mógł dostrzec nieobecny wyraz na twarzy i zamglone oczy, którymi saper wpatrywała się w niego, choć zapewne w tej chwili go nie widziała, patrząc na rysowany obraz cichego zakątka nad jeziorem, gdzie można odpocząć z dala od miasta i ludzi. Brzmiało jak bajka, bajką zapewne było… o tego sauna. Nie pamiętała aby była w saunie, żadna nowość.
- Niech już będzie sobota… - westchnęła cicho, uśmiechając się trochę smutno, a trochę z rozmarzeniem. Położyła dłoń na udzie żołnierza, ściskając odrobinę gdy wróciła myślami do wnętrza fury - Jeśli miejscówka jest chociaz w połowie tak ciekawa jak mówisz, chętnie bym tam z wami została dłużej niż jeden dzień… będzie super! Och, Tygrysku… cudowny pomysł. Eve też się spodoba. Musi być tam pięknie o tej porze roku. Złoto-czerwone liście, resztki słońca i ostatnie cieplejsze dni. Wieczory przy kominku, zapach płonącej żywicy i kawy. Szum wody za oknem… i cisza. Kolacja przy świecach, jedzona na podłodze - rozpogodziła się całkowicie - Upieczemy jabłka? Powiedz, że będziemy piec jabłka w kominku albo przy ognisku! I zatańczymy, z Eve. Oboje… ona uwielbia tańczyć.

- Tak? - zaciekawił się Steve jakby to, że Eve uwielbia tańczyć było dla niego nowe. - No ja to nie bardzo. - pokręcił głową uśmiechając się nostalgicznie. - A jabłka tak, można upiec. Teraz sezon jabłkowy w pełni to nie będzie kłopotu je upiec. Ze zrobieniem ogniska też nie. W ogóle można popiec na co macie ochotę. Ziemniaki, kiełbaski, żeberka. - uniósł lekko dłoń aby dać znać, że nie widzi przeszkód w tej materii.
- No i to nie tak daleko. Jak z miasta to z godzinę drogi, jak od Travisa to z pół godziny. To jak od niego to można by pojechać rano, zostawić nadmiar rzeczy i wrócić na obiad albo po. No wieczorem to ciężko tam wytrzymać bo komary mogą zeżreć żywcem. - dorzucił swoją propozycję która widocznie już w głowie mu się układała w całkiem zgrabny grafik na przyszły weekend.

- To nie będzie wieczoru przy kominku? - Mazzi spytała trochę zawiedziona, a potem westchnęła i machnęła ręką, wracając do pogody ducha i radości na myśl o przyszłym weekendzie - A tam, będzie jeszcze okazja. Skorzystamy z innych atrakcji, co nie? - zaśmiała się wesoło, odpinając pasy. Przekręciła się, klękając na fotelu i wychyliła się do tyłu, a we wnętrzu bryki rozległ się syk rozsuwanego suwaka - Wczoraj na targu myślałam, że dostanę ślinotoku. Trafiłyśmy między stragany z warzywami… o rany, Steve - westchnęła - Nie wiedziałam że istnieje tyle rodzajów jabłek! Kupiłyśmy z każdego rodzaju po trochu… jedne małe i ciemnoczerwone, inne wielkie i różowe… białe w środku, żółte, różowawe. U starszej pani dorwałyśmy takie… kurde. Naprawdę wyglądały jakby były sztuczne, żółta… złotawa skórka. I ten zapach, a smak? Jakbyś ugryzł kawałek i polał miodem. - jęknęła rozmarzona, wracając na fotel z papierową torbą. Otworzyła ją, wyciągając lśniącą, czerwoną kulke na patyku, oblaną czymś przezroczystym i lśniącym.
- Takie cuda też mieli - zafascynowana oglądała jabłko w karmelowej otoczce czując, jak jej ślinianki zaczynają intensywnie pracować. Przełknęła ślinę - Jabłka muszą być, bez nich życie nie ma sensu… ach. Przepraszam - parsknęła - Zastanów się co byś zjadł, tylko nie mów że jesteś żołnierzem i wszystko ci pasuje. Musisz coś bardziej lubić… nie wiem, bekon? Pomyśl, w środę nam na widzeniu powiesz, a my to ogarniemy na sobotę. Zrobimy sobie barbecue i przed nalotem komarów wrócimy do Travisa. Byłoby miło, gdybyśmy tym razem my jemu postawili coś pysznego na stole. Na przykład szarlotkę - do pozostałej części nie miała żadnych zastrzeżeń, zgadzając się gładko na proponowany plan. Na koniec wgryzła się w owoc i aż ją zamurowało. Słodko-kwaśny lekko malinowy owoc w połączeniu ze słodką otoczką karmelu robił byłej sierżant tak dobrze, że wgryzła się w posiłek, pożerając go aż do ogryzka. Zaaferowana ledwo rejestrowała co się dzieje, machając tylko ręką aby partner się częstował z torby na jej kolanach.

- O, co to? - kierowca zmarszczył brwi gdy w pierwszej chwili dostał jabłko. Obejrzał je z zaciekawieniem a potem wgryzł się w nie i przeżuł pierwszy kęs. - Mmm! Dobre! Co to jest? Jakaś polewa? - zapytał gdy przegryzł pierwszy kawałek i oglądając jak i smakując ten owoc próbował odgadnąć jakie są składniki tej smakowej kompozycji. A czekając na odpowiedź znów się wgryzł w kolejny kęs.

- Karmel… cukier… cynamon - dziewczyna mruczała, żując swoją porcję. - Jest jeszcze szarlotka… drożdżówki z jabłkiem… chyba parę jabłek luzem… i kompot - nie kończyła, że jabłkowy, bo przecież już go pili.

- No tak, karmel. Dobry. - brwi komandosa powędrowały do góry gdy teraz rozpoznał wreszcie smak tej polewy. Pokiwał z uznaniem głową. - No i tak, jabłkowy sezon to i jabłkowy ekwipunek. - zaśmiał się z rozbawienia. - A tam w tej Rosji to jeszcze robią dobre naleśniki i placki. Można ich poprosić by nam za parę talonów usmażyli. - dorzucił od siebie kolejną propozycję na przyszły weekend.
- A chcesz jechać do tego Spirit Lake? - zapytał gryząc swoje karmelowe jabłko i zerkając w bok na jej reakcję. - Będziemy je mijać. Za jakieś dwie godziny. Tak w połowie trasy mniej więcej. Żaden problem zjechać i zobaczyć jak to wygląda. - dorzucił by dać znać, że to żaden problem.

- Przyzwyczaj się - Mazzi mrugnęła do niego przy fragmencie o sezonowym prowiancie, a potem wychyliła się, całując go lepkimi ustami w policzek - Myślisz, że zrobią nam naleśniki z jabłkami? Pewnie tak… a Spirit Lake - pokręciła przecząco głową, całując go po raz drugi - Dziękuję kochanie, nie trzeba. Jedźmy od razu do Mason, znajdziemy hotel i się zadekujemy. Dla Betty wymyślę co innego… chyba póki nie rozwiąże się sprawa porwań, wolę nie kusić losu. Wiem że byście nas ochronili, tylko po co? - popatrzyła na niego poważnie - Po co ryzykować czyjekolwiek zdrowie dla głupoty? Wiesz… ta twoja Mała Rosja też ma wodę, nie? Zbadam czy mi pasuje do konceptu, a z pewnością będzie bliżej i spokojniej… i nie chcę jeszcze jednego - skrzywiła się trochę, zanim westchnęła i wzruszyła ramionami - Marnować waszego czasu na wolnym. Czasu, wolnego, którego nie macie za dużo. Wolę ciebie i Karen ugościć u nas, niż ciągnąć po krzakach na zadupiach. Na przykład teraz - uśmiechnęła się niewinnie - Zamiast cię ciągnąć gdzieś po jeziorach i chaszczach, wolę cię ciągnąć do wanny i tam ciągnąć, albo umyć dokładnie - rozłożyła ręce - Obiecałam ci powtórkę z wczoraj, pomocy przy ablucji. Tym razem czas nas nie pogoni, możemy tam nawet przyciąć komara, póki woda nie ostygnie. Wolę żebyś odpoczął - skończyłam drapiąc się zakłopotana po nosie.

- Nie ma sprawy. A z Karen czy w ogóle to z Betty to żaden problem. Dla nas to jak wycieczka. Zresztą jak chcesz to możesz zapytać Karen. - komandos mówił jakby nie chciał by powstało wrażenie, że taki wypad to jakieś trudności i przykrości by sprawił jemu czy Karen.
- Betty wydaje się w porządku. Lubię ją. Cholera ona jest jak urodzony sierżant. - zaczął mówić o okularnicy i znów ten posłuch jaki potrafiła wokół siebie zaprowadzić budził jego podziw. - Po prostu wiesz, jakbym jakoś mógł dorzucić cegiełkę byś mogła jej sprawić przyjemność i niespodziankę to nie ma sprawy. - powiedział uśmiechając się wesoło na taką myśl.
- A z tą Rosją rzeczywiście można zobaczyć jak to z tymi łódkami i resztą. Hmm… Może jakby mieli to by można było wrócić w niedzielę? Tylko z Betty. No ale to by trzeba jej zapytać bo może ma jakieś plany na weekend. - zmrużył oczy gdy obracał w głowie grafik przyszłego weekendu. - No tylko pogoda. No jak u nas będzie padać to najwyżej schowamy się wewnątrz. No ale na pływanie łódka to już trzeba by by chociaż nie padało nie? - westchnął gdy przypomniał sobie o tym nieobliczalnym czynniku na jaki żaden śmiertelnik nie miał wpływu.

- O tak, Betty jest wyjątkowa pod każdym względem i kątem. Zasługuje na to, co najlepsze - w oczach Lamii pojawiły się wesołe ogniki, gdy przeczochrała komandosowi włosy. Rzeczywiście musiał się wkręcić w rodzinę saper, skoro tak chętnie knuł i to pod kątem najbardziej pożądanym - W następny weekend obwąchamy miejsce, obmyślimy plan i dowalimy odpowiednie detale, aby było perfekcyjnie, a w jeszcze następny przeprowadzimy akcję - stwierdziła, wyjmując nowe karmelowe jabłko z torebki - Tylko ty, Eve i ja. Nasz wypad, trochę prywatności bez całego stada osób postronnych. Tak bym widziała najbliższą sobotę.

- Dobra. Może być. Zobaczymy co nam się uda zorganizować w tą sobotę. To wtedy będziemy kombinować co dalej. No i mówisz, że przyjedziecie w środę rano? - kierowca zgodził się bez zająknięcia na takie rozwiązanie. Zastanawiał się chwilę i spojrzał w bok gdy pytał o tą środę. - No to może do środy ja już też będę coś wiedział. - pokiwał głowę i spojrzał jeszcze raz.
- Powiedz, chce ci się spać czy coś? Czy masz ochotę postrzelać do puszek za stodołą? Bo tam chyba widzę jakąś. - zapytał niespodziewanie prawie nie zmieniając tonu i wskazując palcem na widoczne po skosie budynki. Chyba jakaś farma. Wyglądało na to, że zaraz bedą ją mijać.

Dziewczyna drgnęła, wychylając się do przodu i zmrużyła oczy, aby dojrzeć co tam majaczy przed nimi. Podrapała się po nosie, łypiąc w bok na towarzysza, a jej gębę przeciął uśmiech doprawiony kawałkami karmelu wokół warg.
- Spać? Po tym co mi pokazałeś przed jednostką i zrobiłeś na tamtym podjeździe? - uniosła jedną brew, wymownie ściągając wargi - Obraziłabym się, gdybyś nie dał mi pobawić się swoimi zabawkami. Pewnie wyjdzie chujowo, wypadłam z wprawy, ale chyba nie ma lepszej okazji niż trening pod okiem specjalisty - powachlowała rzęsami - Akurat i tak masz teraz robotę w szkoleniówce, prawda kochanie? Zrób mi więc szkolenie, sprawdź co umiem - zaśmiała się wesoło - Może nawet trafię w stodołę, bo o puszce nie ma co marzyć.

- Aha. - zgodził się kierowca we fioletowej koszuli w pomarańczowe deski surfingowe. Akurat był czas by zwolnić i żwawo wjechać w szutrową drogę wzbudzając za rufą wozu chmurę błota i pyłu. Ale czarna terenówka bez trudu radziła sobie z takim łagodnym off road. Zbliżali się coraz bardziej do jakichś zabudowań. Widać było dawny budynek mieszkalny, jakieś gospodarcze coś, potem chyba garaż, stodołę i jeszcze parę innych budynków. Terenówka zatrzymała się z finezyjnym ślizgiem sunąc pod koniec trochę bokiem nim znieruchomiała. Kierowca na razie nie wyłączał silnika tylko rozglądał się dookoła a kurz i błoto zaczynały powoli opadać i pomruk silnika na jałowym biegu przez chwilę był dominujący.
- Mam nadzieję, że nikogo i niczego tu nie ma. - mruknął Krótki gdy na razie jakoś otoczenie nie reagowało na to niezbyt dyskretne wtargnięcie. Potem odsunął okno po swojej stronie i wyjrzał na zewnątrz.
- Halo! Jest tu kto?! Przyjechaliśmy trochę postrzelać! Możemy?! - krzyknął na zewnątrz i chwilę czekał nim schował głowę. Potem odwrócił się do swojej pasażerki. - Wiesz jakby ktoś tu był to mógłby pomyśleć, że przyjechali go napaść czy co. Głupio by było dostać kulkę w połowie wolnego tygodnia od takiego panikarza nie? No ale chyba nikogo nie ma. - zaśmiał się cicho i znów ruszył terenówkę do przodu. Ale tym razem jechał powolnym, wręcz spacerowym tempem rozglądając się po mijanym obejściu. W końcu się zatrzymał gdy wyjechali praktycznie na tył całej tej farmy.
- No to ja wszystko wyjmę a ty znajdź coś do rozstrzelania. Aha i może jednak weź to. - powiedział otwierając drzwi i wysiadając na zewnątrz. Ale wyjął poręczną klamkę i na wszelki wypadek podał swojej pasażerce.

- Zatrzymaj ją na razie - dziewczyna ścisnęła dłoń trzymającą podaną broń i nie wzięła jej, zostawiając właścicielowi. Zamiast tego z torebki wyjęła własną spluwę i pokazowo przeładowała. - Musisz mieć czym osłaniać ten boski tyłek - posłała mu całusa w powietrzu, wysiadając na piach i błoto. Buty na wysokim obcasie prawie dotknęły błotnistej mazi, lecz ich właścicielka w porę się zreflektowała. Zdjęła szpilki w cholerę, zostawiając je w samochodzie, a sama na bosaka przeszła ostrożnie po podwórzu, zaglądając w kąty i zakamarki. Zajrzała też do stodoły, gdzie prócz zbutwiałych resztek słomy, znalazła zardzewiały łańcuch, sowie gniazdo i stare widły. Były też puszki po lakierze do drewna, o ile właściwie odczytała ledwo widoczne etykiety. Przy pompie na podwórzu wygrzebała wystrzępione ostrze piły tarczowej. Miało połamane, powyginane zęby i oczywiście zmieniło barwę na rudą, lecz ciągle dało się z niego zaimprowizować planszę strzelniczą z dziurą w środku. Za tyłami domu znalazła parę butelek z kolorowego szkła, wyglądające jakby trzymano w nich kiedyś piwo. Systematycznie znosiła znalezione gamble za stodołę, ustawiając je na desce opartej poziomo o dwa kamienie, a krążąc po podwórzu widziała Steve’a wywalającego sprzęt ze skrzyni. W końcu saper zaryzykowała wejście do domu, dzięki czemu do kolekcji rzeczy do rozstrzelania dołączyły stare kubki, talerze, dzbanki i garnki.

- Chyba już wystarczy. Chodź się strzelać. - Krótki ocenił tą kolekcję z zadowoleniem. On gdy skończył wyładunek tego przenośnego magazynu różnorakiej broni ustawiał te wszystkie cele. Część na jakimś starym stole, cześć na przegniłych krzesłach, na kamieniach, jakimś zdezelowanym wraku samochodu i też się wczuł w dekorowanie tej improwizowanej strzelnicy. Ale w końcu oboje uznali, że chyba mają już co trzeba. A pogoda im dopisywała bo chociaż po porannej ulewie kałuż i błota było pełno to niebo nadal było pogodne i słoneczko ładnie świeciło. Wiatr też ograniczał się do przyjemnego powiewu. Chociaż na odkrytą skórę to było trochę chłodno. Ale na krótki postój to nie miało większego znaczenia.

- Chyba lepiej, że Val tu z nami nie ma. - uśmiechnął się widząc jak Lamia śmiało paraduje po tym błocie na bosaka. - No! To od czego masz ochotę zacząć? - zapytał równie wesoło i z dumą prezentując swoją kolekcję różnorakiej broni rozłożonej na pace wozu. Pistolety małe i średnie, ten shotgun co miał najpierw trzy breneki a potem śrut, samopowtarzalny M1 Carbine z kolimatorem i obok równie leciwy M1 Garand, też samopowtarzalny. Do tego ten sztucer z lunetką na jaki takie bliskie strzelanie trochę traciło sens. Ale w okolicy też było trochę potencjalnych celów chociaż tam to już żadnemu z nich nie chciało się łazić po tym błocie.

- Trochę szkoda że jej nie ma - Mazzi zerknęła w dół i pogmerała palcami w burej brei oblepiającej jej stopy aż do kostek - Wiedziałaby jak je szybko i skutecznie doczyścić… szkoda że nie ma Eve - westchnęła, przechadzając się przez wystawką stanowiącą mokry sen każdego militarysty - W tej chałupie z pewnością jest odpowiednio zapuszczona i brudna toaleta… - parsknęła, kładąc dłoń na pompce. Zacisnęła na niej palce, lecz nagle drgnęła, przenosząc rękę nad wysłużonego Granada, a potem śmiało podniosła Carabine.
- To co Tygrysku, robimy konkurs kto więcej punktów ustrzeli? - wyszła z propozycją, odbezpieczając broń - Tylko musisz dać weteranowi w trakcie rekonwalescencji taryfę ulgową. - pokazała mu język, zanim nie uniosła karabinu i nie złożyła się do strzału, wybierając tarczę piły ustawioną przy ścianie. Wypuściła powietrze, sekundę potem naciskając spust.

[media]https://www.alloutdoor.com/wp-content/uploads/2014/06/M1C_ultimak_T1_9048.jpg[/media]

Jak broń długą to M 1 Carabine był bardzo lekką i poręczną konstrukcją. A pośrednie ammo sprawiało, że odrzut broni był całkiem znośny i łatwy do kontrolowania nawet dla osób o dość drobnej budowie. A dla piechociarza miał tą zaletę, że był lekki więc nie było go zbyt wiele do dźwigania. Co miało znaczenie, zwłaszcza przy długo godzinnych trasach gdy każdy kilogram wchodził w nogi, plecy i ramiona.

Gdy Lamia uniosła tą lekką broń do strzału od razu dostrzegła dobrodziejstwo kolimatora. Niewielka, holograficzna plamka od razu pokazywała gdzie broń jest wycelowana więc nie trzeba było zgrywać muszki i szczerbinki. Zresztą pierwsze dwa strzały oddała praktycznie z marszu, bez celowania. Pierwszy pocisk rozłupał drewnianą deskę stodoły gdy strzeliła zbyt wcześnie, zanim broń zajęła właściwą pozycję. Ale już drugi strzał przedziurawił zębatą tarczę sprawiając, że ta przewróciła się na blat stołu. Kolejny cel już przymierzyła dokładniej i jedna z puszek jęknęła metalicznym jękiem gdy trafiła ją ołowiana kropla.
Saper w stanie spoczynku na przemian strzelała szybkim lub nieco bardziej celowanym ogniem siejąc spustoszenie w bambetlach ustawionych na zdezelowanym stole. Nie wszystkie strzały były celne ale chyba i tak miała zauważalną przewagę trafień nad pudłami. W miarę jak broń huczała kolejnymi wystrzałami, kolejne złote łuski lądowały w błocie obok jej stóp wystawa gratów na stole została zdemolowana przez wystrzeliwany ołów.

- No i jak? Chcesz jeszcze czy teraz coś nowego? - Steve uśmiechał się do tych popisów strzeleckich i gdy na chwilę przerwała ogień by podziwiać swe dzieło wtrącił się bo nie był pewny czy powinien podać jej nowy mag czy nową spluwę.

- A masz MP5? - rzuciła pytaniem, patrząc na niego przez ramię i skrzywiła smutno usta - Ach, tak… zapomniałam. Prawdziwy żołnierz miałby takie zawsze przy sobie, podrabiańce to inna sprawa - zabezpieczyła odruchowo broń zanim nie odłożyła jej na pakę, biorąc do rąk Granada. Podniosła go jedną łapą do góry, spustem na wysokość ramienia i podziwiała niebo po perspektywie lufy - Dobrze, że nie jestem super laską… nie mam żadnych butów, co dopiero szpil… - parsknęła, składając się do strzału.

- MP 5? No w jednostce mamy. Ale nie tutaj. - rozłożył ramiona z przepraszającym uśmiechem. - Też lubię. Ładnie sieje. UMP zresztą też. Idealne polewaczka na tłumik. Jak na cele bez pancerza to miodzio. - Krótki bez wahania popłynął z wyznaniami na temat tej czy innej broni.

Garand okazał się bronią całkiem innej kategorii wagowej. To już było dobre, solidne kilka kilogramów drewna i stali. I to na mocne karabinowe .30-06 które było mocne nawet wśród swoich karabinowych pobratymców. I już przy pierwszym strzale saper poczuła tą różnicę. Broń trzymało się jej ciężej a i odrzut mimo, że nieco stłumiony przez większy ciężar broni to był wyraźniejszy. A to utrudniało precyzyjne strzelanie, zwłaszcza jak się strzelało luźno i na stojaka. Albo oddawało szybkie strzały jeden az drugim bo właściwie to też była broń samopowtarzalna. Niemniej to już było dla niej wyraźnie trudniejsze niż przy jego pobratymcu z tej samej epoki.

Huk też był wyraźniejszy. Ale i efekt trafienia był potężny. Solidne ammo bez wahania dziurawiło wszelkie przeszkody. Ani deski stodoły, blacha karoserii, puszki czy butelki nie miały żadnych szans. Podskakiwały jak kopnięte niewidzialnym ciosem i opadały łukiem kawałek dalej a w dechach stodoły robiły przestrzeliny wielkości pięści. Tylko mag był mniejszy więc dość szybko po ostatnim wystrzale było słychać suchy trzask pustego zamka.

Pociski Garanda wchodziły w dechy jak Mayers w saperski odwłok z pół godziny temu, i tak jak po jego wizycie, pozostawiały ziejące w powierzchni, ciemne dziury. Samo mierzenie, próba korygowania i strzał po którym kolba obijała bark sprawiały, że w gdy magazynek zaklekotał pustką, a echo wystrzałów ucichło, na opuszczonej farmie rozlegał się już niezagłuszany, kompletnie inny dźwięk - śmiech.

Głośny, radosny śmiech Mazzi niósł się po okolicy, podczas gdy ona podziwiała spustoszenie poczynione przez solidny kaliber. Szło sobie wyobrazić sytuację, gdy zamiast szmelcu, na drodze pocisku stanąłby żywy człowiek, ot choćby taki Keith…
- Łap! - dziewczyna rzuciła właścicielowi opróżniony karabin, sama zaś nachyliła się nad resztą kolekcji, ale pokręciła głową i podniosła roziskrzone spojrzenie na partnera - Wybierz mi coś. Którą lubisz najbardziej?

- Trudne pytanie. Jak z tym jedzeniem do pieczenia. Wszystkie lubię. Jakbym którejś nie lubił to by jej tu nie było. - Steve opierając się o burtę swojej czarnej i już trochę zabłoconej terenówki popatrzył z zastanowieniem na swoją kolekcję.

- Garanda lubię bo to klasyka. I jedna z pierwszych spluw jakie udało mi się uzbierać. Carbine bo jest taki sprytny. Poręczny i w ogóle. Po prostu przyjemny w użyciu. - zaczął wymieniać od tych spluw jakimi Lamia zdążyła się już pobawić.

- Savage lubię bo to taki myśliwski klasyk. W sam raz do varmitingu. Nawet Karen lubi z niego strzelać. A wiesz jak nie na te jej firmowe zasięgi no to nawet mamy się z nią o co strzelać. Bo na te dalsze to po prostu nas kosi. - wskazał na sztucer z lunetką i opowiedział o niej kolejną ciekawostkę śmiejąc się do tego wesoło.

- To cacko to taki wół roboczy. Ani ładne ani zgrabne. Ale ma moc. Jakby trzeba było zatrzymać rozpędzony wóz to strzał w silnik i po nim. Albo piaskowe naboje i możesz odstrzelić zawiasy w drzwiach. No a na CQB to wymiatania to też masakra. A jak użyjesz breneki to nawet na setkę kroków jest po co ciągnąć za cyngiel. - płynnie mówił o shotgunie którego uważał za ten uniwersalny wół roboczy.

- No i tu też mamy klasykę. Niby konkurs wygrała Beretta ale ja zawsze miałem więcej sympatii dla P 226. No tu jest jego kompaktowa wersja, 225-ka. Solidne ammo i no takie maleństwo, że jak gdzieś da się skitrać spluwę to właśnie tą. - wziął do ręki niewielką pukawkę która wcześniej leżała w zestawie narzędziowym.

- No i te też lubię. Walther mi się podoba. Tak po prostu mi się podoba. No i jest niezawodny jak to niemiecka pukawka. I Glock to samo. Jest bardziej rozpowszechniony więc jak nie chce się wyróżniać to biorę Glocka a jak mi to obojętne to 99-kę. - dokończył opowiadać o ostatnich przedstawicielach tej swojej kolekcji.

- A coś dla ciebie na teraz… To może coś z innej beczki. - westchnął i wrócił do tematu na jakim skończyli. A w końcu sięgnął po strzelbę i rzucił ją swojej dziewczynie.

- Miałam nadzieję, że ją wybierzesz - ta złapała pompkę w obie ręce, z wyraźną niechęcią odrywając wzrok od wystawki na ghurki. Podczas całego wykładu słuchała uważnie, dzieląc uwagę między spluwy i ich właściciela, zaaferowanego samym opowiadaniem o zgromadzonych skarbach… rozczulający widok - chłop z pasją, do tego taką, którą mogli dzielić. Dało się odpocząć psychicznie, zrzucić maskę i być sobą, a on się nie dziwił, nie komentował. Nie robił wyrzutów, ani min, choćby na uwalane błotem szpony i ochrypły rechot po zmasakrowaniu ściany stodoły. Poza tym nie wywyższał się, a saper w żaden sposób nie odczuwała że odstaje, co dało się zauważyć choćby po ilości spudłowanych strzałów. Miała to gdzieś, z werwą obróciła cacko, przyglądając się wylotowi lufy

- Naprawdę jesteś albo bardzo nieroztropny, bardzo pewny siebie… - odwróciła sztabę, posyłając mu rozbawione spojrzenie -... albo szalony. Dajesz do ręki naładowaną broń komuś z napadami paniki i PTSD. Nie obawiasz się, że nagle mi się przepnie w bani? - spytała, trzymając dłonie daleko od spustu, a samą broń równolegle do bioder.

- Właściwie to dobrze się bawię i nie pomyślałem o tym. - wzruszył swoimi fioletowymi ramionami z rozbrajającą szczerością. A Lamia miała moc w rękach. Czuła, że solidna maszyna swoje waży. Tak samo jak Garandem bez obaw można było nią komuś przywalić i raczej by to musiał poczuć. Gdy przyjrzała się lufie zorientowała się, że to obrzyn. Nie wiedziała ile lufy ucięto ale teraz kończyła się tuż za rurowym magazynkiem. I widać było, że muszka jest dorobiona później.

- Kto ci go robił? - musiała spytać, a gdzieś z bękarcim serduszku rozlał się kubek ciepłego mleka… albo soku jabłkowego. Zaufanie, wspólna zabawa… patrzenie jak na człowieka, czyli coś co saper powinna opanować przy patrzeniu w lustro. - Chyba że kupiłeś przerobiony i… też się dobrze bawię, jest ok. Przy tobie jest ok… spokojnie. Wiem gdzie jesteśmy i kiedy - tym razem uśmiechnęła się cieplej, by sekundę później podnieść strzelbę i wymierzyć w puszkę po farbie.

Efekt trafienia był morderczy. To musiała być breneka co miały być przy samej komorze zamkowej. Potężna, lita bryła ołowiu huknęła przy wystrzale wstrząsając i bronią i strzelcem, przeszyła puszkę na wylot, rozłupała drewno za nią na dziurę wielkości pięści i kto wie co tam rozłupała jeszcze dalej zanim przeszkody nie wytraciły jej impetu. Kolejne trafienie było równe satysfakcjonujące i następnie także. Przy czwartym pocisku dopiero nastąpiła zmiana gdy lufa rzygnęła chmurą śrucin. Z kilkunastu kroków ostrzał objął większość powierzchni stołu i tego co się na nim znajdowało. Drobne kuleczki nie miały takiej mocy obalającej jak choćby pocisk s pistoletu. Ale było ich sporo. I samą swoją liczebnością nicowały to co jeszcze zostało z puszek i butelek. Ale ściana stodoły tym razem zdołała zadziałać jak kulochwyt i zatrzymała całą tą serię. Ale po niej nastąpiły kolejne. Grube, czerwone łuski wypadały na zewnątrz z jednego krańca broni gdy z jej czubka rozlegał się grzmot i kolejna fala śrutu masakrowała kruche cele. Aż wreszcie znów Lamia usłyszała suchy szczęk zamka. I śmiech i oklaski swojego faceta jaki stał kilka kroków obok i za nią.

- Odkupiłem ją od nas z firmy. Mamy prawo pierwokupu jeśli są jakieś nadwyżki. Wcześniej używałem jej służbowo więc właściwie i tak trochę była jakby moja. Chłopaki na warsztacie ją skrócili by łatwiej było w pomieszczeniach albo z samochodu. To może spróbuj coś lżejszego? - tłumaczył jak to było z tym shotgunem jaki miała właśnie w ręku. A gdy człapała do niego po tym błocie naszykował jej do zabawy jedną z klamek.

Mazzi pokręciła przecząco głową, przyciskając pompkę do piersi jakby była jej ulubionym misiem, a Steve stał się okrutnym, niedobrym starszym kolegą z sąsiedztwa, chcącym tego misia zabrać na zawsze i nigdy nie oddać. Pociągnęła przy tym nosem, a z jej spojrzenia wyjrzał basset w stanie głębokiej hipotermii i na granicy śmierci głodowej… którego nikt nigdy nie podrapał za uszami.
- A może jechać z nami w kabinie? - poprosiła, stając tuż przed żołnierzem przez co musiała zadrzeć głowę do góry.

- W kabinie? Taki wół roboczy? No nie wiem, nie wiem… - Steve udał, że ma poważne wątpliwości i jakby nie pamiętał, że sam, osobiście, tą strzelbę z uchwytów pod dachem kabiny wyciągał. - No dobra, niech będzie… Ale tylko ten jeden raz! - pogroził palcem by nie było, że nie jest surowy, stanowczy i takie tam.

Za to jego partnerka pisnęła głośno, wyrzucając w górę jedno ramię i wieszając mu się na szyi. Pod drugim wciąż trzymała pompkę. Wycałowała go po twarzy, skacząc aby sięgnąć rejonów czoła z wyraźnym marsem powagi.

- Dziękuję, jesteś taki dobry. Nie pożałujesz! - wylała z siebie całe morze entuzjazmu, wdzięcząc się do posągowego towarzysza i miaucząc mu pogodnie za uszami, aż wreszcie wręczyła mu strzelbę.

- Popilnujesz? Ja sprawdzę ‘99. Chodzą ploty, że całkiem niezła zabawka - mrugnęła.

- Całkiem słusznie. - krótkowłosa głowa pokiwała z zadumanym i pogodnym uśmieszkiem gdy dłonie dokonały wymiany shotguna na klamkę. - Tam na stole już niewiele zostało. Spróbuj z kamieniami i tym wrakiem. - poradził jej by nieco zmieniła cel ostrzału bo to co na stole to się przemieniło w szklany, drewniany i blaszany złom, że aż trudno tam było znaleźć coś do strzelania.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 14-05-2020, 16:08   #195
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Niemiecka klamka miała całkiem nowoczesną linię. I gumiasty chwyt utrudniający poślizg gdy dłonie były mokre, śliskie czy spocone. Solidny, budzący zaufanie przyjemny ciężar. Zwłaszcza jak się trzymało go oburącz. Całkiem inne strzelanie z pistoletu niż broni długiej. Łatwo się strzelało raz za razem, gdy lufa lekko odskakiwała ale siła bezwładności była o wiele mniejsza i dłonie bez problemu od razu nawracały lufę na poprzednią linię celowania. Kilka szybkich strzałów rozpryskało pierwszą butelkę ustawioną na kamieniu. Trafiła ją drugim czy trzecim pociskiem. Ale strzały padały tak szybko, że nie do końca była pewna. Lekką klamkę łatwo było przenieść na butelkę obok która zakończyła podobnie. Jeszcze improwizowana tarcza strzelecka z opony starego wraku gdzie drobiny ołowiu bez trudu rozpruwały zetlałą gumę pozostawiając poszarpane przestrzeliny i głucho dudniąc o karoserie za nią. 15-nabojowy magazynek dał się wystrzelać przy takim dynamicznym strzelaniu nie wiadomo kiedy.

Żal było odkładać tak wygodną, dobrze pasującą do ręki broń. Saper bardziej niż chętnie powitałaby jeden model we własnej torebce, lub za paskiem spodni. W te dni, gdy nosiła spodnie, zamiast pindrzyć się w kiecki.
- Mogę mieć prośbę Tygrysku? - rzuciła, odkładając ‘99, a chwytając pewnie za 225-tkę. Gangerskim sposobem skierowała ją w bok, strzelając jak na tandetnym filmie o porachunkach gangów. Huknęło, dziewczyna skrzywiła się, gdy zamiast w zdezelowaną blachę, trafiła w ziemię kilka centymetrów od celu. Pokręciła głową i spróbowała jeszcze raz. Tym razem nawet wyszło, więc dla pewności poprawiła trzecią pestką. Wtedy też dokończyła - Przyniesiesz paczkę dla Chudego?

- Paczkę? - usłyszała za sobą zdziwione pytanie gdy jej prośba chyba skonfundowała Krótkiego. - A! Tą lornetkę. Jasne. - po czym usłyszała jak przypomniał sobie o tym prezencie dla drugiego bękarta i ruszył do kabiny aby ją przynieść. Usłyszała otwierane drzwi i jak coś tam grzebał w torbach pewnie.

- Paczkę, paczkę… - mruknęła pod nosem, wracając do masakrowania stodoły i okolic ołowiem. Oderwała się od tego jedynie na krótki moment, gdy Steve odchodził do fury. Wtedy pozwoliła broni zamilknąć, obcinając rejony poniżej fioletowej koszuli, a powyżej nogawek szortów. Niestety na odruchy bezwarunkowe nie dało się nic poradzić.
- Miałam dopytać w środę, tylko nie było jak - powiedziała trochę podniesionym głosem, gdy wystrzeliła kolejne cztery naboje - Za co ci dali kapitana? Dingo coś zaczął, ale go zgasiłeś tą różową koszulką

- A to… - powiedział gdy podszedł do niej i podał jej pudełko z zakupioną niedawno optyką. Skrzywił się trochę jakby zastanawiał się co i jak powiedzieć. - Cholera miałem nadzieję, że to przegapiłaś. - przyznał z niewinnie bezczelnym uśmiechem.

- Po prostu… No wiesz… Za wysługę lat… Zwolnił się etat i musieli awansować jakiegoś porucznika… No i za taką jedną akcję… - przyznał tak na raty i z mieszaniną wahania i ociągania. - Tak chyba wszystkiego po trochu. No i oczywiście za paradowanie w różowej koszulce! Bez tego pewnie dalej bym był zwykłym poruczniczyną! - roześmiał się wesoło gdy powtórzył to co zwykle pewien porucznik - paramedyk zazwyczaj powtarzał o tym awansie.

- Oczywiście kochanie - saper zgodziła się grzecznie, udając że z początku przynajmniej łyka wszystko co jej pod dziób serwują. Odłożyła pistolet, na jego miejsce biorąc do rąk pudełko ze sklepu z gwiazdkowymi prezentami i zaczęła je obracać w dłoniach. - Musieli kogoś wybrać, a żeby chronić mózg waszej siatki, poświęciłeś się dla jego ochrony - powachlowała rzęsami, przybierając omdlewającą z wrażenia minę. Oparła się plecami o brykę, otwierając pudełko. Na czarnej gąbce leżała optyka warta tyle, co dobry balet w pojedynkę. Korciło jak cholera aby ją zatrzymać dla siebie i samemu zacząć zbieranie szpeju... gdyby nie fakt, że Mazzi przecież już go nie potrzebowała.
- Dobra, dobra… mów co za akcja - podniosła oczy na oczy oficera, uśmiechając się pod nosem, gdy w zwichrowanej głowie począł się układać całkiem nowy plan.

[MEDIA]http://i.imgur.com/H2pVorH.jpg[/MEDIA]

Steve pokiwał w zadumie głową, powędrował spojrzeniem na broń z lunetką i po chwili zastanowienia sam ją wziął w dłonie. Rozejrzał się dookoła po tym raczej pustawym polu jakie było za budynkami farmy.

- Tamto drzewo. - wskazał palcem na jedno z niewielu drzew jakie widoczne były w okolicy. Musiało być pewnie o dwieście kroków. Może trochę więcej. Krótki przyjął klasyczną postawę strzelecką, celował przez chwile i huknął strzał. Repeterem i strzelcem trochę bujneło ale właściwie z miejsca był gotów do powtórzenia strzału. Po paru oddechach pustkowiem szarpnął kolejny strzał. W końcu po nim Steve obserwował efekt przez lunetkę. Ale opuścił broń i zaczął ją otrzepywać jakby miała się zakurzyć od tych dwóch wystrzałów.

- Teraz ty. Ma tylko 4 naboje. - powiedział wracając do niej i przekazując jej repetera. Sam usiadł na otwartej klapie pickupa i bez pośpiechu wysunął magazynek z Walthera, równie bez pośpiechu otworzył pudełko z parabelkami i systematycznie zaczął zapełniać magazynek. Pestka po pestce.

- Co tu dużo opowiadać. Mieliśmy ubezpieczać odwrót. Poczekać aż wszystkie nasze siły się przeprawią przez ten most. A potem go wysadzić. Wszystkie nasze siły przeprawiły się przez most. Więc go wysadziliśmy. Akcja zakończyła się sukcesem. Nie było wtedy trwałych strat. Jeden z naszych nie przeżył. W szpitalu. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy. No więc akcja zakończyła się sukcesem, reszta z tego mostu wróciła do bazy, rozdano pochwały i nagrody a mnie trafił się awans. Mówiłem ci, wysługa lat no i musieli kogoś awansować. Tamten co kopnął w kalendarz to właśnie był poprzedni kapitan. Nie ma co opowiadać. - ładował te pestki coraz szybciej i coraz szybciej mówił. Jakoś tak, że mimo sukcesu militarnej operacji jakoś nie opowiadał o tym jak o sukcesie. W końcu pestki do ładowania mu się skończyły więc odłożył Walthera i zabrał się za ładowanie strzelby.

Słysząc ten ton saper odłożyła broń nie oddając ani jednego strzału. Odwróciła się w kierunku wozu i milczała, zaciskając usta. Każdy miał swoje demony przeszłości, rany i blizny których udawał że nie ma, bo na co dzień trzeba jakoś żyć, a w ich branży zawsze traciło się bliskich i zawsze tak samo: zbyt szybko, zbyt nagle. Zbyt brutalnie i bez szans na pożegnanie. Poza tym byli psami: kąsali i zabijali na rozkaz. Narzędzia w walce większych potęg, często zmuszone robić i patrzeć na coś, czego robić i widzieć normalny człowiek nie powinien. Dziewczyna zrobiła krok do przodu, potem kolejny. Karabin trafił na pakę, a ona uklękła na ziemi jednym kolanem tuż przy Mayersie. Pod łydką cmoknęło błoto, nie wyglądała jednak jakby się tym przejmowała. Z ciepłym, łagodnym uśmiechem patrzyła do góry, kładąc dłoń na dłoni trzymającej strzelbę.
- Mów do mnie - poprosiła, próbując jak on wcześniej, podzielić się własnym spokojem i ciepłem. Co prawda za wiele go nie miała, lecz on bardziej go potrzebował - Tak jest łatwiej, wywalić z siebie. Inaczej się topimy w ciemności. Nie jesteś już sam, możemy dźwigać ciężary wspólnie...wtedy jest łatwiej. Wiem co mówię, wyrzyguję ci się cyklicznie i coraz mniej strachu przychodzi każdego dnia. Jest po co żyć…. i robi się lżej.

Pokiwał głową potakująco. I teraz dla odmiany tempo ładowania kolejnych pestek zaczęło zwalniać. Zwalniało aż za którymś razem zaczął obracać czerwony, plastikowy nabój do strzelby zamiast władować go do broni albo odłożyć go do pudełka. Ale patrzył gdzieś w głąb siebie i swoich wspomnień a nie na to co było dookoła.
- Bo widzisz… Jak my wsadzaliśmy ten most… To ten most nie był pusty. - powiedział powoli kiwając głową jakby się zgadzał ze swoimi wspomnieniami. Znów postukał dnem pocisku o swoje udo. Zaczął sunąć paznokciem od góry aż do złotego dnia łuski. A potem wracał.
- Tak, tak, nie był pusty ten most jak go wsadzaliśmy. - dodał szybciej i nieco pewniej chociaż przyglądał się czerwonej łusce to chyba nawet jej nie widział.
- Mieliśmy być ostatni. Strzelaliśmy się z tymi blaszkami ale czekaliśmy na naszych. Aż przejadą. Mieli dać zielone race. Dwie. Zieloną. I zieloną. Na znak, że są ostatni. Że już dalej nikogo nie ma. Tylko blaszaki. I widzimy te ostatnie ciężarówki. I za nimi trzy terenówki. Wjeżdżają na most. Jedna zielona. Drugą dali już po naszej stronie mostu. Koniec. Więcej naszych nie ma. Byli ostatni. Czyli zostaliśmy tylko my. A wszystko co po tamtej stronie to wróg. Można wysadzać. Więc kazałem wysadzać. - dla odmiany teraz zwolnił. Mówił wolno i dobitnie jakby przed oczami znów widział film z tamtego wydarzenia. I oglądał go klatka po klatce zastanawiając się gdzie poszło coś nie tak. W którym momencie? Na razie wyglądało na to, że wszystko szło zgodnie z planem. Jak oddział specjalsów miał osłaniać odwrót sojuszniczych sił. No i osłaniał. A to, że mosty i wszelkie przeprawy się wysadzało by nie wpadły w łapy wroga to wiedział każdy saper po szkoleniu podstawowym. Takie były prawidła wojny.

- W ładunkach były zapalniki czasowe. Byśmy mogli oddalić się na bezpieczną odległość. Kazałem wysadzać więc stoper ruszył. Blaszaki było nawet widać ale poza zasięgiem skutecznego strzału. No i nagle Karen mówi, że widzi jakiś ruch. Coś się tam dzieje. Ktoś jest. Ktoś się jeszcze przebija przez te blaszaki. Co?! Niemożliwe! Przecież nasi właśnie przejechali i nikogo tam już z naszych nie ma! A jednak był ktoś jeszcze. Autobus. Taki żółty. Jak ze szkoły. Nie wiem skąd się tam wzięli. Nie powinno ich tam być. Ale przebili się. Jechali wprost na ten most. Próbowałem się z nimi skontaktować przez radio. Kazałem Denisowi wezwać naszych czy jednak to nie ktoś od nich. I wszystko się zaczęło dziać na raz! Denis wrzeszczał do tamtych przez radio. Karen się pytała czy ma im przestrzelić opony albo silnik. Nie do cholery! Przecież wtedy ich roboty dopadną! Ale jak wjadą na most to my ich wysadzimy! Wiem do cholery! No to użyłem rakiet. Czerwone, że niebezpieczeństwo. Ale nic, dalej jadą. Cholera nie dziwię im się. Jakby mnie tak blaszaki na kuprze siedziały też bym gnał ile fabryka dała. To mówię, że robimy blokadę. Zablokujemy most. To było niebezpieczne bo trzeba było zjechać na sam most. Ale mówię do Cichego dawaj! Jedziemy do nich! No i wyjechaliśmy. Ustawiamy się w barykadę. Patrzę na zegarek a tu już tuż - tuż! Ale wiesz jak Cichy jeździ. Mógłby rajdy wygrywać. Zwłaszcza off road. Zdążyliśmy. Wybiegam z samochodu, drę się do nich by się zatrzymali, bo most zaminowany, macham do nich… A oni do mnie… Pomachali do mnie… - mówił i mówił. Raz ciszej raz głośniej. Czasem podnosił głos jak ściszone echo tamtych myśli, słów, krzyków i chaosu który wówczas zapanował. Dopiero gdy wspomniał o tym machaniu wreszcie spojrzał przytomnie na klęczącą przed nim kobietę jakby to do tej pory budziło jego zdumienie.

- Pomachali do mnie. Coś do mnie krzyczeli. Śmiali się. Jacyś cywile. Może jakaś milicja i ich rodziny albo co. Nikt od nas. Nikt z armii ani specjalsów. Cywile. Nie powinno ich tam być. W ogóle. Powinni być ewakuowani na długo zanim nas wezwano. Nic o nich nie było w briefingu przed akcją. Tylko o sojuszniczych jednostkach wojskowych które są w krytycznej sytuacji i będą się cofać. I mamy zabezpieczyć ich odwrót. I zniszczyć most gdy ostatni pojazd przejedzie. A ostatni miał dać dwie race. Zielone. Jedna zielona. A potem druga. No i dał. To kazałem wysadzać. - mówił i mówił gdy trochę się zapętlił i znów ta uporczywa myśl zaczęła wracać na powierzchnię. Jak pewnie niezliczoną ilość razy wcześniej gdy o tym myślał.
- A oni… Pewnie zobaczyli żołnierzy to myśleli, że są uratowani. Że dotarli do swoich. Że my ich uratujemy. A my ich wysadziliśmy w powietrze. Most wybuchł jak byli prawie na samym środku. Ładnie wybuchł. Dokładnie. Mieliśmy dużo ładunków i mamy świetnych saperów co wiedzą jak wysadzać mosty. Więc ładnie wybuchł. - prychnął z mieszaniną gorzkiego rozbawienia i niedowierzania. Rozłożył ramiona jakby dla operacji wojskowej nie miało znaczenia czy przy wysadzaniu mostu sprzątnęło jakiś autobus z cywilami czy nie. Ale widocznie dowodzącego tamtą akcją oficera jednak miało to znaczenie. Oparł łokieć o burtę wozu i przykrył sobie oczy dłonią. Nie odzywał się chwilę trawiąc to wszystko w milczeniu.

- Po akcji oczyszczono nas z zarzutów. Nikt nie wiedział kim tamci byli, skąd się wzięli ani co się z nimi stało. Oficjalnie w ogóle ich tam nie było. Na ich istnienie nie ma żadnych dowodów. Poza tym co od nas. Akcja okazała się sukcesem. Utrzymaliśmy most do przebycia ariergardy naszych sił po czym go wsadziliśmy nie pozwalając przejąć go wrogowi. Koniec akcji. Pełny sukces. Można się poklepać po plecach i zgarnąć nagrody. I jak zwolnił się etat mianować jednego z poruczników kapitanem. Koniec pieśni. - mruczał gorzko chociaż znów mówił trochę szybciej. Przesunął językiem po wargach i nozdrza mu trochę nerwowo chodziły. W końcu przetarł je dłonią i zamilkł na dobre.

Cisza w uszach wierciła aż do bólu, słowa nie chciały jej przerywać. Cokolwiek by nie powiedzieć i tak wyjdzie kulawo, koślawo. Oboje wiedzieli, że na północy bywa różnie, przez moment Mazzi przemknęło przez czaszkę, że amnezja może być błogosławieństwem. W jednym z nocnych majaków pamiętała przecież stanie naprzeciwko grupy cywili… z karabinem w ręku i plecy w plecy z kimś z oddziału. Co było dalej?
Pustka, czerń i niewiedza. Teraz nieistotne, błahe i nieważne.
Ważniejszy element siedział tuż przed nią, zakotwiczony w przeszłości której nie potrafił sobie wybaczyć, ani zapomnieć. Saper patrzyła na niego, sznurując usta i trzymając za rękę, póki się nie wylał, a ona nie zgarnęła na siebie części tej historii. Każdy nosił blizny, najwięcej mieli ci ukrywający je pod mundurami, a na co dzień również pod uśmiechem i maską, udającą, że nic nie jest w stanie ich ruszyć, czy załamać… ale wbrew pozorom był to dobry objaw. Wojna jest zła, lecz nie najgorsza. Jeszcze gorszy jest stan rozkładu i degradacji uczuć moralnych nakazujący myśleć, że jest ona epicentrum wszechświata i celem samym w sobie, do którego dąży się po stosach trupów i przymyka na to oko, gdyż “taka jest wojna”. Niczym natrętna wesz Lamii przypomniał się idiota z baru, tak po prostu jego morda na mgnienie oka pojawiła się jej przed oczami. Strzelanie do tosterów…

Płynnym ruchem wstała z kolan, stając żołnierzowi między zgiętymi kolanami i wciąż milcząc sięgnęła do dołu, ściągając kieckę przez głowę. Odrzuciła ją na wystawę broni, ukrywając przed ludzkim okiem, a sama zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, rozkładając ramiona. Objęła mężczyznę z całej siły, jakby chciała go chociaż symbolicznie odciąć od zjebanego świata który ich otaczał. Trzymała tak długo, gładząc po włosach, policzku nieprzyklejony do jej torsu i z brodą opartą o czubek krótko ochlastanej na wojskową modłę głowy.
- Zrobiliście co się dało, sam powiedziałeś że pojawili się już po odpaleniu detonatorów. Nie reagowali na rozkazy przez radio. Wróciliście do nich, próbowaliście ostrzec… cholera, podjechaliście tam, a nie musieliście. Nie musiałeś zawracać sobie nimi dupy, ani ryzykować. To w końcu wojna, no nie? Na wojnie liczy się efekt, a ludzie są tylko numerkami wybitymi na nieśmiertelnikach, albo peselami w dokumentach jak się kiedyś mówiło. Cywil, trep, jedna i ta sama wywrotka z mięsem. Dla Góry to nieważne… i nie tylko dla nich. Wielu pierdolonych zjebów splunęłoby, bo to tylko durni cywile. Nikt wart uwagi… a kurwa każde życie jest cenne i zawsze boli, jeśli nie jesteśmy mu w stanie pomóc. Nienawidzę ludzkiego poczucia niewinności, gdy poczucie winy powinno ich zżerać od środka, nieważne teraz i tutaj. Posłuchaj, zawiódł system, bezduszna machina nastawiona na prowadzenie działań zbrojnych celem ochrony reszty kraju przed zalewem z Północy… nie ty. Zrobiłeś co się dało, ty i twoi ludzie. Nie zignorowaliście ich. - zmieniła trochę chwyt, aby podnieść jego brodę, a przez to całą głowę, zmuszając do spojrzenia w oczy - Poczucie winy potrafi zniszczyć… nie myl go z obwinianiem siebie. Nie mówię żebyś zapomniał, ale po prostu sobie wybacz, inaczej utkwisz w więzieniu bez wyjścia, a z czasem zgorzkniejesz i zatracisz resztki empatii, bo ciężar stanie się zbyt ciężki do zniesienia bez zduszenia w sobie cząstki człowieczeństwa… nie rób tego - poprosiła cicho, chociaż dusiło ją przy mówieniu. Ciężko było postawić kalekę jako kogoś, kto powinien udzielać rad czy wspierać gdy sam sobie nie radzi z życiem. - To ta ludzka cząstka sprawia że jesteś kim jesteś i za co obie z Eve cię kochamy, a chłopaki szanują. Bezdusznego trepa każdy by zlewał… a awans ci dali, bo wiedzą że jesteś silny. Zniesiesz wszystko co ci rzucą, nie załamiesz się. Weźmiesz na klatę i dasz z siebie co najlepsze. Podejmiesz trudne decyzje w ciężkich momentach i… kupiłyśmy ci piżamę, tylko jest czarna, ale ciepła, polarowa. Jeśli chcesz naszyjemy na niej różowe wstawki żeby ci pasowała do tej koszulki - pocałowała go w czoło.

- Piżama? - otarł sobie twarz a zwłaszcza oczy dłonią i trochę dla pewności jeszcze zamrugał. Ale odetchnął głębiej raz i drugi. Rozejrzał się dookoła i gdzieś tam uśmiechnął się do tego drzewa co niedawno obrał go za cel. - Tak, mogą być różowe wstawki. To mi znów nikt nie zwędzi piżamy jak tej koszulki. - odwrócił się do niej już z tym łagodnym chociaż nieco nostalgicznym uśmiechem. Przyglądał się jej twarzy jakby czegoś na niej szukał. Potem spojrzał w dół na jej odkryte piersi.
- A w ogóle to masz fajne cycki wiesz? - powiedział weselej i na dowód jakie są fajnie pougniatał je trochę. Ale podniósł znów wzrok i znów czegoś szukał w jej twarzy. W końcu niespodziewanie pocałował ją w usta a potem objął tak, że czuła jego oddech na swoich łopatkach.
- Wiem… No wiem to wszystko… To nie moja wina… Ani nasza… Zrobiliśmy co się dało… Nie powinno ich tam być. - szeptał głaszcząc kciukiem jej żebra i łopatki. - Po prostu… Ten awans i reszta… No wiesz… To tak jakby mi dali tego kapitana za to, że ich wysadziłem. - westchnął ciężko i zaczął głaskać ją po potylicy jakby i jego samego to jakoś koiło. - No tak, to minęło. Trzeba iść dalej. Otrzepać buty i iść dalej. A z tym mostem. No właśnie dlatego o tym nie mówimy. Dlatego wszyscy wiedzą za co tak naprawdę dali mi tego kapitana. I wszystkim to pasuje. Cholera Don to świetnie wymyślił! - zaśmiał się w końcu gdy wspomniał wygadanego drucha jakby ten tekst pomagał im wszystkim przykryć tamtą scenę z mostem i nie wracać do niej.

Poczucie winy i wyrzuty sumienia są w stanie zrobić z człowieka wrak w bardzo krótkim czasie, była sierżant obiecała sobie, że tego przypadku dopilnuje osobiście, aby nie stoczył się przez coś, na co już nie miał wpływu. Poza tym w ich potrójnym związku to ona miała fuchę tej traumatycznej, a tu się jej wpierdzielano w kolejkę.
- Dobra, będziesz miał różowe lampasy, albo serduszka. Doszyjemy i na pewno nikt ci jej nie zabierze… i oczywiście, że Don ma dobre pomysły. W końcu wasz mózg i lalkarz, prawda? Poza tym w tej chwili to nie są jakieś tam cycki, ale analogowe narzędzia terapeutyczne… też je lubię. Częstuj się śmiało - też się uśmiechnęła gdzieś z policzkiem przyciśniętym do jego ramienia. - Swoją drogą nieważne za co dali ten awans, zrobili zajebistą robotę. Taki ich parszywy fart… kurde, widziałam dziś w sklepie. Reakcje obsługi… no i ich szefa na ciebie. Wystarczyło że powiedz… - zagryzła wargi, żeby wredny język nie chlapnął za dużo.

- Tak? Tak myślisz? No nie wiem. Ta okularnica to coś więcej gadała i patrzyła na ciebie niż do mnie. - Steve wyprostował się i popatrzył na nią niby poważnie jakby się zgrywał na nieprzekonaną księżniczkę. Po czym zmrużył oko w dość zabawnym grymasie, spojrzał gdzieś w niebo po czym zaczął wolno kiwać głową zgadzając się z jakimiś swoimi myślami.
- Chociaż chyba powinienem się już przyzwyczaić, że jak jakaś fajna laska w zasięgu wzroku to zaraz leci na ciebie. Hmm… Może jakbym wziął Eve do pomocy to by nam jakoś wyrównało szanse… - zaczął się już ewidentnie zgrywać gdy wrócił na te lżejsze, przyjemniejsze i bardziej zabawne tematy.

- Zapominasz o jednym, dość istotnym szczególe, który mógłbyś śmiało i bez skrępowania wykorzystywać ile wlezie - ona też uderzyła w pogodniejszy ton, wachlując rzęsami oraz uśmiechając się niewinnie jakby w ogóle nie stała przy nim praktycznie goła, a wokoło nie leżały spluwy z których oboje strzelali z kwadrans wstecz. Zadzwoniła blachami noszonymi na szyi, gdzie jedna miała wybite dane jakieś tam ledwo kapitana jednostki specjalnej - Skoro jesteś moim właścicielem możesz przecież wydać rozkaz. Wskazać palcem co mam upolować i ci przynieść w zębach - wyprostowała się, patrząc mu w twarz i po chwili starła paproch z kości jarzmowej.
- A tamta okularnica… - westchnęła tym razem ona, poważniejąc na gębie i w zachowaniu. Odwróciła głowę w bok, zbierając myśli i rozważając dostępne opcje, aż wreszcie pokręciła głową. Sapnęła przy tym, a gdy się ponownie zagapiła na Bolta, w jej oczach pojawiła się rezygnacja.
- Kurwa mać, z tego wszystkiego jej nie wyrwałam… ale to przez zaaferowanie zakupami. Baba w sklepie… i jeszcze pilnowałam żebyś nie podlazł - zaśmiała się, na koniec symbolicznie machając ręką - A niech tam, zepsuję ci przyszły weekend. W ogóle to cię oszukałam, okłamałam i trochę robiłam w konia przez całe zakupy. Chcesz słuchać dalej?

- Nie. - odpowiedział z rozbawionym uśmiechem jakby właśnie udało mu się wywinąć jej jakąś psotę. - Czułem, że coś się kroi i nie mówisz mi wszystkiego. Ale byłem ciekaw co knujesz. - przyznał z rozbawieniem chichocząc jak mały chłopiec. - No chyba, że masz z tym jakiś kłopot i mogę ci pomóc no to mów. - przyznał trochę poważniej. - A z tym wyrywaniem na zamówienie podoba mi się. Chociaż i tak to by wyszło, że ty najwięcej wyrywasz. Hmm… A może jakbym jeszcze wziął Karen? Bo właściwie ma z nami mieszkać nie? No to prawie to samo. To może tak jak razem z Karen i Eve by liczyć… - znów wrócił do przerwanych na chwilę obliczeń szans i szacunków jakby to z tym wyrywaniem można liczyć.

- Czyli… chcesz stanąć do zawodów w wyrywie? Ze mną? - Mazzi zrobiła rozbawioną minę, a brwi jej podjechały wysoko na czoło gdy nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Zaśmiała się wesoło, głaszcząc go uspokajająco po włosach - Kochanie… po prostu pójdźmy w czwórkę razem z Karen i wszystko się będzie liczyć na jedno konto. Zresztą co wyrwę i tak znoszę do domu - parsknęła wesoło - Albo na wspólne obiady, więc szamiemy wspólnie… a te wyrywy to weź. Przecież na upartego w tygodniu cywil ma więcej szans i czasu na oblatanie imprez i wyrywy, niż żołnierze w czynnej służbie. Poza tym po podobnym zakładzie byśmy musieli te foczki wozić przyczepką… i weź to ogarniaj - zrobiła cierpiętniczą minę, wzdychając smutno na ciężki los. Szybko ponownie się uśmiechnęła i zmrużyła oczy w ciepłym uśmiechu - Chyba że jeszcze byście Madi wzięli. Wtedy jeszcze, jeeeeszcze może - podniosła jego ramię. Te gdzie na nadgarstku odcinał się zegarek i sprawdziła godzinę, a raczej spojrzała na tarczę.
- A psota i knucie… eh. Nie byliśmy tam po prezent dla Chudego, trochę poszperałam w twoim życiu i okolicy. Takie tam, babskie sposoby inwigilacji... gdyby sieci komórkowe wciąż by działały, pewnie przetrzepałabym twoje wiadomości, konta na portalach społecznościowych i jeszcze skrzynkę mailową - puściła mu oko, odrobinę wyhamowując radość - Wszystko już wybrane, ogarnięte, obgadane. Do tego szef przyszedł z zaplecza… i jak na szpiegowskiego foczka całkiem udanie odgrywałeś nieogarnięcie - pochwaliła go, pocierajac nosem czubek jego nosa - Słyszałam że lubisz zegarki, a tam mają chyba najlepsze w mieście. Trochę marudzili że nie są na sprzedaż, bo to tylko dla przyjaciół Posterunku… no ale - wyszczerzyła klawiaturę - Chodziło o “kapitana Mayersa”, nie? “tego kapitana Mayersa” który jest właśnie przyjacielem Posterunku i nie tylko. Długo go nie musiałam urabiać, wystarczyło w sumie że twoją buźkę zobaczył… - wzruszyła ramionami - To tak odnośnie wątpliwości co ludzie o tobie sądzą. Naprawdę muszą cię szanować, znać i lubić, nie uważasz Tygrysku? - uniosła krytycznie brew - Nie mieli gotowego egzemplarza, do tego grawerka też im trochę zajmie i wypucowanie cyferblatu czy coś… tak więc dopiero w przyszły weekend go dostaniesz. Przepraszam - trochę się skrzywiła, zawiedziona - Myślałam że da się dziś… a tak jeszcze tydzień bez nowego sikora cię czeka. Mam nadzieję, że nie jesteś zły - skończyła z lekkim napięciem.

- Zły? Za co? Ogarnęłaś dla mnie zegarek z radiem?! Ten z Posterunku?! Rany! Jesteś niesamowita! - o ile z tych żarcików o dziewczynach i wyrywaniu nowych dziewczyn to Steve śmiał się do rozpuku bo widać bawiło go to mocno. To już przy zegarkowej kwestii to chyba go zamurowało. Zdziwił się i brwi uniosły mu się do góry. Ale w końcu roześmiał się serdecznie i pokręcił z tego niedowierzania głową, a na koniec mocno pocałował Lamię.

- Rzeczy niemożliwe załatwiam od ręki, na cuda trzeba trochę poczekać... poza tym przyzwyczaj się. Wszystko co najlepsze dla mojego foczka - odpowiedziała dumnie, ciesząc się chyba niemniej od niego. Warto było, jak diabli i do cholery z worem talonów. Absolutnie było warto ujrzeć minę żołnierzyka na samą informację o przyszłotygodniowym prezencie. Już nie mogła się doczekać, aż będzie mógł zobaczyć grawer i wreszcie go założyć. Radość zamiast smutku i nostalgii... ich mieli aż za dużo, walić konspirację i niespodzianki przynajmniej dzisiaj, teraz. Wygładzając kołnierzyk hawajskiej koszuli dorzuciła - Chodź Tygrysku, zbieramy się... jeśli jeszcze mamy się wykąpać przed wieczorem, trzeba ruszać - rzuciła tęsknym spojrzeniem na arsenał, a potem łypnęła w dół, po swoim ciele - Spakuj szpej, ja doczyszczę szpony żeby błota nie na nieść... i mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać że do miasta dojadę tak - pokazała na swoje ciało w samych gaciach i zamrugała na partnera, przemilczając tekst o analogowej terapii ręcznej na życzenie. Po co miała się powtarzać?
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 16-05-2020, 06:43   #196
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 42 - Chudy

Czas: 2054.09.26; sb; zmierzch
Miejsce: Mason City; motel “Błękitna Laguna”
Warunki: wnętrze baru, jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, zimno, pogodnie, ła.wiatr


- Obudź się. - poczuła delikatny dotyk na swoim ramieniu połączony z męskim, łagodnym głosem. Gdy otworzyła oczy zorientowała się, że zasnęła na przednim siedzeniu. A przed nimi widać było jakieś zabudowania. Całkiem sporo. Jak jakieś miasto. Odcinało się na tym równinnym oceanie jaki był widoczny dookoła. Jeszcze było jasno i do zmierzchu było pewnie ze dwie czy trzy godziny. Ale dzień już miał się ku końcowi.

- Ubierz cycki, wjeżdżamy do Mason. - Steve zaśmiał się cicho podając jej cekinową kieckę jaką z siebie zrzuciła na postoju na strzelanie. To musiało być z kilka godzin temu bo wtedy była pełnia dnia. I to jeszcze raczej ta pierwsza połowa. Widocznie przespała większość trasy. Zorientowała się jednak, że nie zna tego wjazdu do miasta więc chyba wjeżdżali teraz inaczej niż gdy jechały z Eve.

- Chyba wiem gdzie się zatrzymamy. Zostawimy tam swoje rzeczy i zamówimy pokój. Zjemy coś. A potem pojedziemy do “Magnum”. - mówił spokojnie gdy Lamia jeszcze rozcierała sobie zesztywniały kark. I cycki właściwie nie całkiem miała okryte bo widocznie jak spała to okrył ją kocem. Ale mimo wszystko to było jednak spanie na siedząco podczas jazdy. Wjeżdzali w miasto. Czarna terenówka zwolniła a kierowca przyglądał się mijanym budynkom jakby szukał tego właściwego.

- Jest. - ucieszły się gdy widocznie dojrzał ich metę. Zwolnił jeszcze bardziej i zatrzymał się przed jakąś bramą. Brama wyglądała tak sobie a płot dookoła zrobiony z blachy, palików, prętów i czego tylko jeszcze dało się zamontować również. Zapewne nie były ani kuloodporne ani nie zatrzymałyby rozpędzonego auta. Ale przed standardowymi złodziejaszkami i wandalami powinny sprawdzić się nieźle. Brama była otwarta więc wjechali bez przeszkód.

- Zamykają na noc. A tu jest główne wejście. - kierowca wziął na siebie rolę przewodnika gdy wskazał na wejście które było trochę nietypowo bo frontem do parkingu a nie do głównej drogi z jakiej właśnie zjechali. Czarna terenówka zaparkowała w pobliżu tyłów. Trzeba było teraz wziąć wszystkie bagaże i zabrać ze sobą do środka.

- A tu jest ta błękitna laguna. Właściwie to taki staw. Oczko wodne. - pokazał trzymaną torbę na furtkę w tylnej części ogrodzenia. Przez nią rzeczywiście było widać jakąś taflę wody. Okoliczne drzewa szumiały liśćmi a końcówka dnia okazała się pogodna ale było zimno. Dla kogoś w kusej sukience wręcz bardzo zimno aż się chciało jak najszybciej skryć w ciele. Ale dalej ruszyli w stronę recepcji. Ale zanim do niej doszli zza ogrodzenia usłyszeli jakiś głos mówiący przez megafon. Właściwie słyszeli go już na parkingu ale dopiero teraz zbliżył się na tyle by dało się rozróżnić co dokładnie mówi.

- Nachalne lachony! - dał się słyszeć męski, radosny głos zawodowego spikera. Steve zatrzymał się w połowie drogi między recepcją a bramą i spojrzał na Lamię z zaciekawionym spojrzeniem czy słyszą to samo.

- Nachalne lachony! Napalone lachony! Tylko u nas! Nasze dziewczynki aż przebierają nóżkami czekając właśnie na was! - spiker ogłaszał wszem i wobec swoje atrakcje. Musiał się zbliżać by było go słychać coraz wyraźniej. Krótki mając do wyboru wejście do recepcji albo bramę przez jaką właśnie wjechali wybrał tą drugą opcję zaciekawiony tymi atrakcjami. Z bramy ujrzeli jakąś furgonetkę przerobioną na pickup bo za szoferką była odkryta paka. Właśnie na niej stał facet z megafonem ubrany w krzykliwy zestaw marynarki, koszuli i spodni do tego z ogromnym, czarnym kapeluszem więc od razu rzucał się w oczy. To właśnie on tak reklamował owe napalone lachony. Oprócz niego wyginały się w tańcu dwie skąpo ubrane tancerki. Jak wytrzymywał wyginać się w tym zimnie pozostawało tajemnicą. Może chodziło o to, że cały czas były w ruchu. Oprócz nich była jeszcze jakaś platforma reklamowa z napisem “Różowa Koronka”. Chyba ręcznie malowany był ten napis podobnie jak damskie udo w tej różowej koronce. Była jeszcze jakaś muzyka która pewnie pomagała tancerkom tańczyć ale ją było słychać słabiej pewnie by nie zagłuszała spikera.

- Tak, tak, koniecznie odwiedźcie “Różową Koronkę”! Zobaczycie, nie opędzicie się od naszych dziewczyn! Będą błagać by móc obdarować was swoimi wdziękami! Byście z nimi mogli zrealizować wasze marzenia! Tak, te skryte i mokre również! - furgonetka jechała spacerowym tempem niewiele szybszym od przeciętnego pieszego. I stopniowo zbliżała się do bramy wybranego przez Mayersa motelu.

- Słyszałaś? Chcą zrealizować nasze marzenia. Te skryte i mokre również. - roześmiał się rozbawiony Steve zerkając na stojącą obok partnerkę. Chyba to go bawiło niesamowicie ale też przykuło uwagę tego faceta w czarnym, wysokim kapeluszu.

- Tak, tak kolego w pięknej koszuli! Przyjdź do “Różowej Koronki”! Pozwól naszym dziewczynom zajrzeć pod tą piękną koszulę! Na pewno ty i one będziecie zachwyceni! - wodzirej dojrzał potencjalnego klienta i nie omieszkał wysłać mu osobistego zaproszenia.

- Ale ja już tu mam kogoś do ściągania tej pięknej koszuli! - Steve odkrzyknął mu wesoło i wskazał trzymaną torbą na stojącą obok kobietę w cekinowej sukience.

- Ah jaka piękna pani! Jeszcze piękniejsza niż twoja koszula przystojniaku! Tak piękna kobieta musi mieć w sobie piękne wnętrze i nieposkromioną odwagę! Ale dla pięknych i odważnych kobiet też nasze dziewczynki mają szeroko rozwarte ramiona, usta i uda! - facet w kapeluszu był niezłym showmanem i mistrzem improwizacji bo gdy dostrzegł Lamie od razu ukuł specjalne zaproszenia także i dla niej.




Czas: 2054.09.26; sb; zmierzch
Miejsce: Mason City; pub “Magnum”
Warunki: wnętrze baru, jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, zimno, pogodnie, ła.wiatr


Trochę czasu zeszło zanim wynajęli pokój, zostawili swoje rzeczy i doprowadzili się do porządku do podróży. Steve miał zagwostkę na ten wieczór czy wreszcie trafili na recepcjonistkę co bardziej się uśmiechała do niego niż do Lamii. Chociaż po prawdzie recepcjonistka po prostu się uśmiechała, była uprzejma i miła jak to recepcjonitskom wypadało być wobec gości. Dała im klucz do pokoju na piętrze. Okazało się, że kiedyś to też był hotel albo motel. I był to długi budynek podzielony na kilka segmentów po kilka pokojów każdy. W pionie też bez sensacji bo był do wyboru parter i piętro. Krótki poprosił o ten najdalszy od recepcji segment by mieć oko na samochód. Trzeba było więc wyjść na zewnątrz by przejść do właściwej klatki a potem do pokoju.

Pokój okazał się czysty i schludny. Chociaż oczywiście na wodę w kranie nie było co liczyć. To nie było “Honolulu”. Ale były dwa łóżka, szafa na rzeczy, niewielkie biurko i łazienka. A w niej zestaw ręczników i łazienkowy standard czyli miski, baniak z wodą i gżałka. Na noc powinno wystarczyć a póki co Steve zamówił kąpiel no ale to standardowo trzeba było poczekać aż wody napuszczą a potem zagrzeją. Potem ktoś przyleciał powiedzieć, że już gotowe to mogli się wykąpać po podróży i zjeść kolację zaraz potem. Dlatego gdy w końcu zjawili się w “Magnum” to właśnie zaczynał się kończyć ten dzień, był ładny zachód Słońca a niedługo powinna się zacząć wieczorna szarówka gdy dzień zaczynał stopniowo przechodzić w noc.

- Rybka! - Chudego zastali przy tym samym zakątku w jakim ostatnio spotkał się z Lamią. Wstał tak gwałtownie, że pod jego masą stół wydawał się wątły i zakołysał się jakby miał się zaraz przewrócić. Przywitali się radośnie a drobniejszy bękart wydawał się tonąć i niknąć w zwalistej sylwetce zaopatrzeniowca. Chudy był mniej więcej tak wysoki jak Mayers ale zdecydowaie cięższy. A nadmiar masy miał rozłożone wszędzie od potężnych ramion i nóg aż po reprezentatywny mięsień piwny. Więc przy nim nawet kapitan Thunderbolts wyglądał drobno i szczupło.

- To jesteśmy pierwsi? Myślałem, że będzie nas trochę więcej. - przyznał Krótki gdy już się przywitali, wrócili do stolika w gościnie u Chudego bo ten zapraszał i gościł obiecując, że mogą się dzisiaj bawić na jego koszt. No ale na razie siedzieli we trójkę przy pierwszej kolejce.

- Noo taakk… - zaopatrzeniowiec bękartów wziął głębszy wdech i wydech gdy wyszedł ten temat jakiego sie widocznie obawiał ale i się spodziewał. - No niestety Isaaca nie będzie. Dalej siedzi. - przyznał rozkładając swoje pulchne ramiona. Mayers spojrzał zdziwiony na niego, na Lamię i znów na niego.

- Jak to siedzi? Nadal? To ile on dostał? Myślałem, że tydzień. - Krótki zmróżył oczy bo coś takiego wcześniej usłyszał od Lamii. A ta na poprzedniej wizycie u Chudego. Więc jak Isaac nadal siedział to coś długi był ten tydzień odsiadki.

- No tydzień, tydzień. Ale ledwo go wypuścili a ten drań poszedł wyrównywać rachunki no i znów go zamknęli. Nawet nie zdążyłem mu powiedzieć o Rybce! Myślałem, że powiem mu jak przyjdzie do mnie no ale ten od razu poleciał robić dym. Do głowy mi nie przyszło, że wywinie taki numer. Znaczy potem mu powiedziałem no ale już siedział. Wypuszczą go znowu no ale po weekendzie. Próbowałem go wyciągnąć, chociaż na przepustkę no jutro w dzień ma być mój człowiek w areszcie to może się uda go chociaż wyprowadzić do bramy. Na spacer czy co. Ale to dopiero jutro. Może się uda. - spaślak nie ukrywał swojej irytacji na swojego kolegę no ale wyglądało na to, że ten sam narobił bigosu z jakiego teraz nie było tak łatwo go wyciągnąć. Steve pokiwał głową na znak, że rozumie w czym problem i też westchnął zastanawiając się nad tym pechowym zrządzeniem losu.

- Chudy poczekasz tu na nas? Za pół godziny, może godzinę będziemy z powrotem. - facet w czerwonej koszuli w białe palemki zwrócił się do nowego znajomego po prośbie.

- No pewnie. Ja tu mogę siedzieć do rana. A co? - zaopatrzeniowiec bękartów zmrużył oczy jakby podejrzewał nowego kolegę o jakieś niecne zamiary.

- A nic. Chodź Lamia, przejedziemy się. - Krótki uśmiechnął się zwracając się do swojej ciemnowłosej dziewczyny z wesołym uśmiechem i spojrzeniem które mówiło, że ma jakiś plan.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-05-2020, 06:51   #197
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 42 - Bonus - Świniak i Detektyw (1/2)

Chlewnia




Blonydnka z wrzaskiem rzuciła się na brunetkę. Tak bardzo po babsku. Z wrzaskiem i pazurami jakby miała zamiar wydrapać oczy tej drugiej. Ta jednak przechwyciła jej nadgarstki. Ale jeden zaraz jej się wyślizgnął więc dłoń blondyni rozorała jej policzek. Ale i tak była to słabsza wersja niż gdyby nie zdołała jej zablokować moment wcześniej. Mimo to krzyknęła ze strachu i bólu ku uciesze widowni. Zdołała zatrzymać impet uderzenia swojej przeciwniczki ale ta napierała dalej. Musiała. Obie musiały. Zdawały sobie sprawę jak skończy ta która przegra. I żadna z nich nie chciała tak skończyć. Dlatego walka była taka zajadła.

- Keith nie wrócił szefie. - mężczyzna który siedział na honorowym miejscu skrzywił się widząc i słysząc swojego kapitana. Akurat teraz gdy blondynka powaliła brunetkę na kolana. Lubił ją. Lubił wszystkie blondynki. Te ładne oczywiście. Tylko takie jego zdaniem były godne miana prawdziwych blondynek. Dlatego blondyna była jego faworytą w tej walce. Zresztą nie była to żadna nowość. Zawsze jak była jakaś blondyna to stawiał na nią. Dopiero gdy walczyły ze sobą dwie blondynki wówczas miał dylemat która podoba mu się bardziej. No a ten tu przychodzi i mu widowisko psuje…

Widownia zakrzyczała w podnieceniu gdy nastąpił niespodziewany zwrot akcji. Wydawało się, że blondyna której imieniem nikt się nie przejmował przewali tą drugą do parteru skoro powaliła już ją na kolana i obie zaczną się tarzać na podłodze tej chlewni. Tak jak prawdziwe świnie powinny się tarzać. A tu nie. Brunetka kopnęła bosą stopą w nogę blondyny zaskakując ją i przewracając na nagie plecy. Obie już były bez ubrań. Na tym etapie zmagań to była norma. Ale Świniak lubił jak miały na sobie jakieś skąpe ciuszki na początku by miały co z siebie zdzierać i rwać na strzępy. Kręciło go to. Więc na początku miały coś na sobie. No ale nie teraz. Teraz obie tarzały się we własnym pocie i świńskim łajnie jakie zalegało na podłodze chlewni. Brunetka dopadła blondynkę zanim ta zdążyła się podnieść. Wsiadła na nią i z wrzaskiem zaczęła okładać powaloną przeciwniczkę. Bała się. Bała się przegrać. Miała już za sobą jedną walkę i wiedziała jak kończy przegrana. I chociaż tak naprawdę współczuła przeciwniczce bo dzieliły ten sam parchaty los. To nie miała zamiaru być tą przegraną. Dlatego skoro była okazja to tłukła ją tam gdzie popadło.

- I pewnie już nie wróci. - Świniak skrzywił się widząc jak ta czarna okłada jego faworytkę w tej walce. Wolałby inny wynik. A zanosiło się na to, że blondyna tym razem przegra. Szkoda. Obie były nowymi świniami w jego chlewni i miały za sobą jedną, wygraną walkę. Specjalnie tak je dobrał by było ciekawiej. No ale postawił na blondynę. Jak zwykle. Wild nie zaskoczył go tymi wieściami. Skoro Keith ani nikt z jego chłopaków nie wrócili od środy to nie mogło się dobrze skończyć. Albo ich złapali albo nie żyją. W dezercję nie wierzył. Zbyt dobrze im tam było. A Keith miał sprawdzonych łapsów. Musiało się stać coś wyjątkowego. Coś co ich przerosło.

Blondynka leżała na plecach kurczowo zasłaniając twarz rękami gdy ta druga siedziała na jej brzuchu i tłukła ją gdzie popadnie. Bała się i czuła ból jej ciosów. Ale jeszcze bardziej bała się przegranej. Próbowała tamtą zdzielić albo chociaż zrzucić z siebie. Ale wtedy spadała na jej głowę dłoń, pazury albo pięści tamtej. A przecież się kolegowały! Wcześniej. Zanim dzisiaj te skurwiele nie ogłosiły kto z kim będzie walczył. Bała się. Bała się tutaj wszystkich i wszystkiego. Chyba tylko te inne dziewczyny okazywały jej trochę życzliwości. A ona im. Aż do teraz. Gdy okazało się, że będzie walczyć ku uciesze tych zwyroli. I przegrywała. Czuła jak słabnie. Kolejne ciosy stopniowo wybijały jej powietrze z płuc, traciła dech, coraz słabiej się zasłaniała w końcu pięść koleżanki trafiła ją prosto w noc. To ja na chwilę tak zaskoczyło, że odsłoniła twarz. I zaraz dostała kolejny strzał i kolejny. Pociemniało jej w oczach i wszystko zrobiło się głuche.

- Cholera. - Świniak westchnął z żalem gdy widział jak blondynka przestaje stawiać opór. No trudno. Może i lepiej? Zwykle większość blondynek trafiała do niego. Te najładniejsze. Ale chłopcom, jego kochanym warchlaczkom, też coś się należało prawda? Przeżuł cygaro z jednego krańca mięsistych warg na kolejny. Tak, należało się. Trzeba było ich uspokoić. Zająć ich czymś. Zdawał sobie sprawę, że zniknięcie Keitha zaniepokoiło resztę chlewni. Zwłaszcza, że nie było wiadomo co się stało. Jak pomyślał tak zrobił. Wskazał gestem na herolda który zadął w piszczałki ogłaszając koniec walki. Wszyscy zwrócili się w jego stronę. Jego chłopcy i ta czarna świnia siedząca na blond świni. Nawet ładna. Taka oblepiona lepkim urokiem chlewni jaki oznaczył ją podczas walki. Czekała wpatrując się w niego z niepokojem. Zakrwawiona blondynka pod nią chyba jako jedyna nie zwracała na niego uwagi. Trudno. Sama podpisała na siebie wyrok.

- I mamy zwyciężczynię! Świnia 72 wygrywa! - potężnie zbudowany spaślak z cygarem w ustach wstał ogłaszając werdykt. Wskazał na zziajaną gladiatorkę która poderwała się z miejsca na równe nogi napędzana instynktem życia. Będzie żyła! Przetrwała kolejny tydzień! Kolejną walkę! To ją tak upoiło, że naprawdę się roześmiała wznosząc do góry ręce jak to zwykle czynili zwycięzcy.

- Przyprowadź tą nową świnię do mnie. - szef zwrócił się cicho do swojego herolda na co ten skinął głową i ruszył wykonać polecenie.

- Chłopcy! Częstujcie się do woli moje warchlaczki! Ta świnia jest dziś wasza! Świniak stawia! - obwieścił szef swoim podwładnym. Ci jak co tydzień przywitali jego słowa z gorącym aplauzem. Oni też czekali cały tydzień na te sobotnie walki. Świń w chlewni trochę było. Ale były mocno racjonowane dla tych którzy mieli akurat względy u szefa. No ale właśnie po to były te sobotnie walki.

Czarnulka opamiętała się dopiero jak zobaczyła gdy te zwyrole rechocząc obleśnie zaczynają przechodzić przez barierki by wejść na tą arenę. Spojrzała w dół na nagą blondynkę z zakrwawioną twarzą. Dźwięk trąbki ją pobudził. Podniosła się na łokcie i uzmysłowiła sobie co się dzieje. Spojrzała w górę obdarzając brunetkę rozpaczliwym spojrzeniem. Odruchowo wyciągnęła do niej dłoń gdy przez chwilę znów były siostrami. Towarzyszkami niedoli. Brunetka spojrzała na tą zbliżającą się rechoczącą zgraję świń. Nie było szans! Nawet z jednym by sobie nie poradziła w takiej prawdziwej walce. A co dopiero z całą grają. Zresztą gdzie by miały uciec? Stąd nie było ucieczki. Blondynka przypomniała o sobie łapiąc ją za brudną, spoconą łydkę błagając o pomoc.

- Nie zostawiaj mnie… - wychrypiała blondynka czując, że to nic nie da. Wiedziała jak kończą przegrane. Obie wiedziały. Wszyscy tutaj wiedzieli. Wiedziała, że z tego przeklętego miejsca nie ma ucieczki. Jeszcze żadnej się nie udało. Zresztą nie miała sił uciekać a nawet wstać. Ale nie chciała tak skończyć!

- Szef chce cię widzieć. Chyba, że wolisz tu z nią zostać. - herold stanął obok obu gladiatorek i spojrzał kpiąco na brunetkę. Miał złośliwą radochę za każdym razem gdy widział tą scenę. Nie zawsze tak było. Ale często. Zwłaszcza u nowych świń. Wyrzuty sumienia, współczucie i takie tam głupoty. To go kręciło tak samo jak Świniaka. I resztę. Ale tym razem wygrał instynkt przetrwania. Jak zwykle zresztą. Brunetka zaciskając mocno oczy i pięści wyrwała się z uścisku koleżanki i ruszyła w jego stronę. Złapał ją mocno za ramię i wyprowadził z areny.

- Nie… Nie! Zostawcie mnie! - za ich plecami pobita blondynka znalazła w sobie na tyle sił i determinacji, że odwróciła się na brzuch i zaczęła się czołgać. Oczywiście nie miała szans ani uciec, ani się schować, ani tym bardziej walczyć. I wkrótce pierwsza męska dłoń złapała ją za kostkę i pociągnęła do siebie wywołując salwę śmiechu kolegów i przestraszony, kobiecy pisk.

- Kwicz świnio kwicz! Tak jest zabawniej! - krzyknął któryś z warchlaków gdy już młode, kobiece ciało zaczynało znikać między nimi. Brunetka nie wytrzymała i rozpłakała się słysząc rozpaczliwe krzyki swojej koleżanki. I czując własną bezsilność.

- Nie maż się idiotko. Szef tego nie lubi. A jak cię polubi to może zostaniesz jego osobistą świnią na ten tydzień. A osobiste świnie nie walczą w chlewni. - herold patrzył z wyższością i pogardą na idącą obok kobietę. On był mężczyzną a ona kobietą. On był ubrany a ona naga. On był czysty a ona uwalana w całym tym syfie. No i on był tu niezłym ważniakiem a ona była zwykłą świnią. Jak miał nie czuć wyższości i pogardy? Ale z satysfakcją obserwował jak w jej rozmazanym spojrzeniu pojawiła się iskierka nadziei. Otarła czy raczej rozmazała ten syf jaki miała na twarzy i starała się ogarnąć. W samą porę bo już wyszli tam gdzie czekał szef.

- Bardzo dobra walka mała świnko. Jak masz na imię? - szef trzymał pod pachą swojego ulubionego prosiaka. Uwielbiał je jak były takie małe, różowe i słodkie! Potem dorastały to wracały do stada no ale na szczęście zawsze miały zastępstwo. Teraz też czule głaskał swojego ulubieńca tak jak zwykle ludzie głaskali swoich ulubieńców.

- Świnia 72 proszę pana. - wysapała wciąż zdyszana brunetka. Tego akurat ich uczyli od samego początku. Nowych imion. Numerów. Od samego początku. A wypalona rozpalonym żelazem liczba nie pozwalała na pomyłki.

- 72. Ładna liczba. Dla ładnej świnki. - szef pokiwał swoją tłustą głową i zaczął obchodzić z zaciekawieniem nowy nabytek. Jeszcze się nie zdecydował co do jej losu. Wziąć ją na osobistą czy nie jest tego warta. Reszta jego świty czekała znając reguły tej gry. 72 nie wiedziała ale wyczuwała, że ważą się jej losy więc stała nie bardzo wiedząc jak się zachować. A byli tu wszyscy. Świniak, ten jego przydupas na posyłki i ten kurduplowaty psychol od mokrej roboty. No i ta jego cholerna blond zdzira.

- Co sądzisz 36? - Świniak tak naprawdę już się zdecydował. Wiedział jak to rozegrać. Jak zwykle. Zawsze wiedział jak należy rozegrać sytuację. Dlatego zarządzał tym chlewem a nie kto inny. Inni też o tym wiedzieli. Dlatego panował tu ład i porządek. Tak jak powinno być w dobrze utrzymanej chlewni. A na razie pozwolił pogrywać sobie ze swoją ulubioną ostatnią blondynką.

- Mój panie ale spójrz na jej cycki. Czy takie cycki ma prawdziwa świnia? No i nie jest blondynką. - 36 wiedziała jak należy to rozegrać. Rachunki były dla niej jasne. Nowa świnia w haremie oznaczała osłabienie jej pozycji. Teraz panowała równowaga te co były osobistymi miała pod kontrolą. A nowa to nowe zagrożenie, konkurencja no i praca by ją urobić.

- Tak jej cycki nie wyglądają tak jak twoje. - Świniak zwrócił uwagę na ten detal anatomii ciemnowłosej i podszedł do niej bliżej aby sprawdzić dotykiem. 36 uśmiechnęła się dumnie. Co by tu nie mówić jeszcze zanim tu trafiła wiedziała, że ma świetne cycki. I na jej szczęście ten spasiony skurwiel też podzielał to zdanie.

- Ale są całkiem przyjemne w dotyku. Chcesz się przekonać? - szef droczył się swoją ulubioną blondynką. Zastanawiał się czy już mu się znudziła czy jeszcze nie. Długo już była jego championem. Cały sezon. Może czas na zmiany? By nie poczuła się zbyt pewnie. By nie zrobiła się leniwa i bezczelna. Na razie ją też postanowił sprawdzić. Ciekaw czy popełni błąd i jaki. I kiedy.

- Już sprawdzam mój panie. - 36 niezwłocznie podeszła do usyfionej brunetki. Służyła tu na tyle długo by wiedzieć co kręci ich władcę i jak go usatysfakcjonować. Teraz też sprawdziła dłonią piersi tej drugiej. Ugniatała je nie dla własnej przyjemności czy tej drugiej. Tylko by zadowolić tego spasionego zwyrola. Nachyliła się i zaczęła przesuwać ustami i językiem po tych uwalanych syfem piersiach tej drugiej. Dawno nauczyła się nie zwracać uwagi na takie drobnostki. Zwłaszcza jeśli to pomagało przetrwać w tym miejscu. Brunetka znów zaczęła szybciej oddychać. I czuła mieszaninę zażenowania i podniecenia. Mimo wszystko ta cholerna blondynka zaczęła ją pobudzać. I czuła zawiść do samej siebie, że zdradza ją własne ciało poddając się tym pieszczotom.

- Panie czy mogę ją dla ciebie sprawdzić? - zapytała zalotnie blondynka zjeżdżając ustami po szybko oddychającym brzuchu upstrzonym słomą, piachem i brunatnymi plamami. Kiedyś też tak zaczynała. Tam gdzie reszta tych świń właśnie zabawiała się z inną kretynką która dała im się złapać i zaciągnąć tutaj. Ale była sprytna i cholernie chciała przeżyć. Zdawała sobie sprawę, że jest już długo na szczycie. I dzień w którym z niego spadnie zbliża się nieuchronnie. Tylko kompletnie nie wiedziała jak wybrnąć z tej matni! Nie było sposobu! Nikt stąd nie uciekł! Ale desperacko próbowała chociaż odwlec ten dzień. Dlatego teraz klęczała przed tą spoconą i ubłoconą świnią nurkując ustami w jej podbrzuszu. Ale wciąż nie słyszała tego najważniejszego. Śmiechu tego tłuściocha. Co brzmiało jak kolejne odroczenie wyroku.

- 36… A wiesz, że 72 to dwukrotność 36? Tak jak raz 36 to 36. A dwa razy 36 to 72. Rozumiesz? - Świniakowi podobały się te zabawy jak ta jego elegancko ubrana i czyściutka świnia klęczała przed tą co właśnie wyszła z chlewni. I jak robiła jej dobrze. Świetnie wiedział, że nim pogardza. Obie. Każda świnia była w gruncie rzeczy taka sama. Zwłaszcza jak przetrwała ten pierwszy okres by załapać o co tu chodzi. Był pewny, że gdyby 36 mogła poderżnęła by mu gardło bez mrugnięcia okiem. Dlatego jej nie ufał. Żadnej świni nie ufał. Ale bawiło go jak sądziły, że go rozgryzły i mogą nim pogrywać. Lubił im wtedy płatać różne psikusy. Tak jak teraz gdy patrzył z życzliwością i zainteresowaniem jak na twarzy blondynki pojawił się strach. Szybko zamaskowany niepewnością a w końcu właściwą maską ale jednak dostrzegł go. Wiedział, że zrozumiała ostrzeżenie.

- Nie wiedziałam mój panie. Jestem tylko zwykłą świnią nie umiem tylu rzeczy co ty. Czy mogę sprawdzić jej szyneczki panie? - 36 przełknęła ślinę i wzięła się w garść. Cholera nie miała zamiaru skończyć w chlewni! Popatrzyła prosząco na ich władcę i nachyliła się nad jędrnymi pośladkami z czarnym, wypalonym 72. Całkiem zgrabnymi zresztą co mogła poznać nawet pod warstwą tego syfu jaki je oblepiał.

- Może później. Muszę to przemyśleć. A teraz pójdziemy na plażę. Pigi ma ochotę pobiegać po plaży. - Świniak z satysfakcją obserwował to poskromienie swojej championki. Gdyby jej kazał się teraz tarzać w tym piachu to na pewno by zaczęła się tarzać. I ta świadomość podniecała go bardziej niż te dwie świnie razem wzięte. Dominacja i posłuszeństwo. Ale na razie miał ochotę na plażę. Miał pewien plan jaki musiał przemyśleć. Wraz z nim, Pigi i dwoma świniami ruszyła reszta jego zwyczajowej świty.

- Myślę, że wiem co mogło stać się z Keithem. - rzekł cicho Wild idąc obok szefa. Domyślił się, że ta plaża to pretekst by spokojnie pogadać. Szef dał mu znak by kontynuował wątek. - Na mieście chodzą plotki, że rozwalili jakąś bandę. Wzięli zakładników. Zakładniczki. Jakieś świnie. Policja otoczyła teren. I ich zabili. - mówił trochę nieskładnie. Nigdy nie był zbyt dobry w mówieniu. Był dobry w innych rzeczach. Ale szef nauczył się go cenić za te inne rzeczy no i rozmawiać.

- Keith dał się złapać jakimś głupim glinom? - szef zmęczył się tym spacerem więc usiadł na fotelu na kółkach. Rozmiar XXXL, specjalnie dla niego. Jeden z jego wieprzków pchał wózek nie wtrącając się do rozmowy.

- No tego nie wiem. Wiem, że go otoczyli i nie dali mu uciec. - Wild szedł obok fotelu tłumacząc czego udało mu się dowiedzieć na mieście. Tylko jak zwykle miał problem z ubraniem tego w słowa.

- I zabili go? - takie rozwiązanie zaskoczyło zarządcę chlewni. No mogło coś Keithowi pójść nie tak i dał się otoczyć. Ale, żeby gliniarze zabili ich wszystkich? To mu nie pasowało.

- Nie. Nie oni. Thunderbolts. Ściągnęli Thunderbolts. Oni ich załatwili. - Wild wydukał wreszcie to co mu od początku chodziło po głowie. Ale jakoś nie chciało się ułożyć w klarowne zdania. Widział jak nazwa jednostki komandosów wywołała spłoszone spojrzenia wśród chłopaków. Szef też na niego spojrzał bystro jakby sprawdzał czy na pewno nic nie pomieszał. Ale jego cyngiel pokiwał głową potwierdzając te informacje.

- Spokojnie moje warchlaczki. - szef uspokoił swoich podopiecznych gestem dłoni i dobrodusznym uśmiechem. Mimo, że Thunderbolts się nie spodziewał. Ale to pasowało mu do tego nieznanego dotąd elementu który tłumaczył zniknięcie Keitha i jego ludzi.

- Zabili wszystkich? - spaślak uniósł swoją spasioną głowę na idącego obok cyngla. Ten znów wolał twierdząco pokiwać głowa. - No to szkoda dla Keitha. Ale lepiej dla nas. Martwi nie mówią. Jesteśmy bezpieczni. Te durne gliny i ich mięśniaki nigdy nas tu nie znajdą. - wyjaśnił jowialnym tonem śmiejąc się beztrosko. Oni też zaczęli się śmiać. Skoro szef tak mówił to znaczy tak było. Przecież miał ten spasiony łeb nie od parady! Chociaż wewnętrznie czuł niepokój. Trzeba będzie się przenieść. Wpadka Keitha przykuła uwagę miasta. Będą ich szukać. Może znajdą. Może nie. Lepiej było nie ryzykować i przenieść się na nowe tereny łowieckie. Nałapać nowych świń. O tak, to był zdecydowanie dobry pomysł. Spodobał mu się. Co prawda tutaj mieli uroczy zakątek z lasem, plażą i malowniczą chlewnią pełną zdrowej trzody no ale…

- Co robi ta głupia świnia? - herold przykuł jego uwagę. Chociaż rzut oka wystarczył by wiedzieć co robi ta głupia świnia. A przecież był dla niej taki dobry. Okazał czułość i zainteresowanie. Teraz nawet pozwolił jej się umyć w rzece. A ta kretynka właśnie próbowała zwiać.

- Co za głupia świnia. - westchnął z rozczarowaniem widząc jak 72 próbuje umknąć zanurzając się coraz głębiej w rzece. Już widać było tylko jej głowę, ramiona i łopatki. Pewnie jeszcze nie była pewna czy już się zorientowali czy jeszcze nie. To nie biegła tak otwarcie. I czarnulka faktycznie nie była pewna. Ale pierwszy raz odkąd ją dorwali poczuła wolność! Żadnych krat, drutów, ścian ani wieżyczek! Tylko rzeka, plaża i las! Wystarczyło trochę odbiec by zniknąć w lesie albo przepłynąć na drugi brzeg! A kilkadziesiąt metrów dalej Świniak z irytacją a nawet rozbawieniem obserwował tą scenę. Nie pierwsza świnia uległa takiej pokusie. Ale przecież mieli opracowany ten scenariusz. Ale tym razem postanowił go urozmaicić.

- 36. Na co czekasz? Bierz ją! - spaślak odezwał się do ubranej w ciemną kieckę blondynki. Ładnie się w niej prezentowała. Ciemny materiał ładnie opinał jej dekolt i szyneczki a z dołu wychodziły ładne, smukłe uda. To był jeden z powodów dla których tak długo była jego główną maciorą. Ta nie spodziewała się takiego polecenia bo przez moment się zawahała. To nie tak się zwykle odbywało! Ale wiedziała, że nie ma wyjścia. Rzuciła się biegiem w stronę rzeki i taplającej się tam kretynki co myślała, że znalazła drogę ucieczki. Po drodze jeszcze tylko musiała zdjąć te cholerne szpilki ale już wpadała do wody rozbryzgując ją gotowa dopaść uciekinierkę. Ta odruchowo krzyknęła gdy zorientowała się, że tamci się zorientowali i rzuciła się w wodę aby ją przepłynąć. Ale nie była zbyt dobrym pływakiem a nurt okazał się całkiem silny. A za sobą już słyszała młócenie ramion blond pościgu.

- Co chcesz zrobić? - herold był rozbawiony i zaciekawiony tym niespodziewanym pomysłem szefa. Przyjemnie było obserwować z brzegu te zmagania w rzece. Ta czarnula miała przewagę na starcie ale chyba nie pływała zbyt dobrze. Może by i pokonała nurt rzeki no ale była 36. Dochodziła ją coraz bardziej aż w końcu ją dogoniła. Głównie dlatego, że nurt rzeki spychał je obie w stronę brzegu.

- Zobaczysz. Mam dla tych głupich świń niespodziankę. Oj bardzo wielką niespodziankę. Ale się zdziwią. Zdębieją jak ją zobaczą! - stary pryk rechotał co niemiara rozbawiony tym wodnym przedstawieniem jak i szykowaną niespodzianką. Tak, szykowało się niezłe widowisko!

- Puść! Zostaw mnie! Chodź! Chodź ze mną! Uciekniemy razem! - czarnulka szarpała się na wszystkie strony. By nie utonąć, by utrzymać się na tej zimnej wodzie, by wyrwać się blondynie. Z nią nie miała szans. I tak nurt był dużo silniejszy niż przy brzegu, nie spodziewała się, że aż tak silny. Ale gdyby mogła p to chyba dałaby radę przepłynąć na drugi brzeg. Gdyby ta suka jej nie trzymała! Ale żaden z tamtych nawet się nie ruszył więc gdyby przestały walczyć i razem popłynęły na drugą stronę to przecież by już ich nie dogonili!

- Idiotka! Stąd nie ma ucieczki! Złapią nas! Każdą jedną złapali! - blondynka była zła na tą drugą. Zła na jej głupotę. I zagrożenie jakie mogła na nią sprowadzić. Dlaczego Świniak kazał jej ją gonić? Przecież zwykle…

- Co tak wolno?! Czas wam się kończy! - Świniak bawił się na całego. Widział jak te dwie głupie świnie szamoczą się w wodzie. 36 chyba zdobyła przewagę bo zaczeła holować uciekinierkę w stronę właściwego brzegu. O tak, zwłaszcza 36 się zdziwi. Aż nie mógł doczekać się by zobaczyć te jej zdziwione, karminowe usteczka.

- Już! Już ją mam panie! - krzyknęła ociekająca zimną wodą blondynka w krótkiej sukience wlokąc przez wodę opierającą się czarną naguskę. Ta wiła się i szarpała wcale nie ułatwiając zadania. Ale już były na płyciźnie bo wody miała do połowy ud. Do kolan. Do połowy łydek.

- Za późno! Ostrzegałem, że czas się kończy! - szef oznajmił z wesołym rozbawieniem rozchylając swoje wielkie ramiona w geście bezradności. I dał znak swojemu świniarczykowi. Ten pokiwał głową i zaczął wskazywać cel.

- Nie! Panie nie! Już ją mam! - blondynka wytrzeszczyła oczy w przerażeniu uświadamiając sobie, że schemat się jednak nie zmienił. Tylko ten spasiony bydlak wprowadził małą modyfikację. Z nią w roli głównej. A ten bydlak śmiał się w najlepsze widząc jej zaskoczoną i przerażoną minę. Tak samo jak gdy świniarczyk spuścił wodze i dwa bojowe knury ruszyły w impetem by rozszarpać wskazany cel. Wiedział, że inni zwykle używali psów. Psy były niezłe, skuteczne i pożyteczne. Ale on miał inne preferencje.

- Widzisz Pigi? Zaraz zacznie się zabawa. Zobacz jak koledzy bawią się z tymi głupimi świnami. - z lubością pieścił swojego różowego prosiaczka obserwując najlepsze widowisko, dużo lepsze niż to w chlewni. Jego chłopcy też rechotali w najlepsze stawiając która ze świń później padnie ale, że padnie to było pewne. Żadna nie mogła się mierzyć z knurami Świniaka.

36 nie zamierzała się z nimi mierzyc. Przez ułamek sekundy zastanawiała się czy jednak nie wrócić do rzeki. Może by się jej udało? Ale nie. W lot zorientowała się, że Świniak idealnie odmierzył odległość. Gdy były już przy brzegu a te cholerne, karmione ludzkim mięsem knury były zbyt blisko. Mokra czarnula też zorientowała się co jest grane i wrzasnęła rozdzierająco próbując się wyrwać z uścisku blondynki. Ale ta w niej właśnie dostrzegła szansę na swoje przetrwanie. Złapała ją gdy już te oba wieprze były tuż tuż i wepchnęła ją przed siebie. Chciała teraz uskoczyć by zejść z linii ataku ale nie wszystko poszło po jej myśli. 72 okazała się niesamowitym refleksem i zdołała ją złapać za nadgarstek. Ale ten wyślizgnął się jej więc upadła w wodę. Złapała więc jej łydkę i spojrzała w górę błagalnym wzrokiem. Ale wtedy właśnie wpadły w nią te dwa rozjuszone knury. Wpadły racicami i ciosami szarpiąc i tratując jednocześnie. Kwiczenie zmieszało się z ludzkim, rozdzierającym wrzaskiem tak smao jak kotłująca się woda mieszała się z błotem, krwią i wypruwanymi wnętrznościami.

- 36. Wróciłaś. - szef był naprawdę pod wrażeniem. Rzadko widział taką wolę przetrwania u kogoś. A chociaż ta przemoczona i uciekajaca wodą blondynka wyglądała żałośnie to jednak zaskoczyła go. Spodziewał się, że obie skończą tak samo. W ciągu paru kwadransów już drugiej blondynce udało się go zaskoczyć. Chociaż tym razem chyba pozytywnie. Uznał, że może dni 36 są już policzone. Zwłaszcza jak mieli się przenosić. No ale jeszcze nie teraz. Jeszcze mógł jej pozwolić robić swoje.

- Tak mój panie. Jestem tu aby ci służyć panie. Czy mogę się tobą zająć? - 36 próbowała nie słyszeć tych agonalnych wrzasków kilkanaście kroków za swoimi plecami. Ani udawać, że wcale nie jest jej zimno chociaż czuła jak zaczynają trząść jej dreszcze. Ani tej żółci obrzydzenia do samej siebie, że znów musiała kogoś poświęcić aby samej przetrwać kolejny dzień. Zamiast tego próbowała przybrać przymilny, aksamitny to uwodzicielki. Wiedziała, że pewnie wyszło jej to słabo. Ale wiedziała też, co kręci ich szefa.

- Tak, chyba tak. Myślę, że zasłużyłaś. - spaślak namyślał się chwile obserwując drżącą, przemoczoną blondynkę i krwawą kotłowaninę przy brzegu gdzie jego ulubieńcy tak żywiołowo zabierali się do kolacji. Ale postanowił być wspaniałomyślny dla 36 bo wprawiła go w dobry humor i dostarczyła przedniej rozrywki. Wskazał więc przyzwalająco i z przyjemnością obserwował jak ta smukła ślicznotka wyrwała do przodu aby go obsłużyć. Zrozumiała, że jeszcze przeżyje ten dzień więc starała się jakby od tego zależało jej życie. I oboje zdawali sobie sprawę, że zależało.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-05-2020, 07:02   #198
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 42 - Bonus - Świniak i Detektyw (2/2)

Sioux Falls




- Tu masz raporty z samochodówki. - tak powiedział Glenn jak mu rzucił na biurko kopertę. Dość grubą. Zaznajomił się z jej zawartością. Zdjęcia. Różne. Z profilu, od tyłu, od maski, detale szoferki, foteli, opon… Do tego opis. Co i gdzie znaleziono, w jakiej ilości, gdzie dokładnie, ile było paliwa, jakiego, w jakim stanie były silniki i w ogóle fury. No tak. Postarali się w tej samochodówce. Porządna, policyjna robota. Zaznajamiał sie z tymi raportami całkiem dokładnie. Robił notatki i mapę myśli nanosząc ją na mapę miasta gdzie można by się przejść aby czegoś się dowiedzieć. Ale było w tych raportach coś co go zastanowiło. Coś co sprawiło, że przyjechał na policyjny parking i chciał sprawdzić te fury osobiście. Dziwny zapach. Tak napisali w raporcie. Że w tej furgonetce dało się wyczuć dziwny zapach. No to teraz był w tej furgonetce i faktycznie wyczuwał ten ulotny, ledwo wyczuwalny zapach. Tak słaby, że trudno było doprecyzować co to właściwie jest.

Pewnie głupio wyglądał jak tak węszył jak pies wąchając różne zakamarki wozu. Ściany, i wysoko, pod sufitem, i w szoferce, kierownicy przy siedzeniach. Doszedł do wniosku, że najsilniej czuć go przy samej podłodze. Ale nadal był zbyt słaby by go zidentyfikować. Raczej właśnie przy podłodze czuł jakiś zapach. Gdzie indziej to było jak złudzenie zapachu, że sam nie był pewny czy czuje coś czy po prostu napisali w raporcie, że coś czuć to wydaje mu się, że czuje. Ale jednak coś mu to dawało.

Cytat:
“Zapach cięższy od powietrza?”
Zapisał w notatniku. Co dalej? Nie był pewny. Skoro chodziło o zapach to od razu pomyślał o psach. No ale psy już obwąchały te budę tak samo jak i miejsce zdarzenia. Nic nie znalazły. Mogły wytropić każdy ślad przy tych starych łaźniach ale nie były w stanie wytropić skąd przyjechały oba wozy. Osobówka i furgonetka. Kiedyś były GPS, dowody i numery rejestracyjne, telefony, internet no to było łatwiej. Teraz trzeba było wszędzie chodzić i odwiedzać osobiście. Rozwiesili plakaty obiecując nagrodę za wskazanie. Ale na razie cisza. Może ktoś się zgłosi. Ale na razie cisza. A przecież musiał od czegoś zacząć. Usiadł na krawędzi furgonetki podejrzanych i jeszcze raz wyjął raporty z miejsca zdarzenia, z samochodówki, zeznania świadków…

To były jakieś łapsy. Ekwipunek jaki znaleziono przy nich i w samochodach jasno na to wskazywał. Łowcy żywego towaru. Kajdanki, liny, drut, łańcuchy, taśmy, trytki… Cały kewipunek do krępowania i unieruchamiania. I haki. Odwrócił głowę by spojrzeć na dach vana. Były tam jakieś szyny i zamontowane do nich haki. Tam mocowali więźniów? No możliwe. Ale trochę sporo było tych szyn i haków. Musieliby wisieć jeden obok drugiego. Jedna obok drugiej. Bo przecież chodziło im o kobiety. Sądząc po czwórce porwanych o młode i ładne, w kwiecie wieku. Zacisnął szczęki gdy żółć mu znów podeszła do gardła. Ale odepchnął ją z powrotem w głąb gardła.

Zamiast tego wstał i wrócił na pakę pojazdu. Sięgnął do jednego z haków jakby był do niego zamocowany. Chujowo. Wisieć by nie wisiał dał radę stać na podłodze na własnych nogach. Nawet jak większość kobiet była niższa od niego to i tak by raczej nie wisiał. A wtedy…

Schylił się i uklęknął. Wyjął małą latarkę i zaczął oglądać podłogę. Szukał rys. Wgnieceń. Takie jakie powinny zostawić szurające po podłodze buty. Albo wręcz kobiety walczące o wolność. Ale nic nie znalazł. Nic specjalnego. Więc jak? Nie walczyły? Nie szorowały butami po podłodze? Może je usypiali czy coś? No tak. Może. Przy jednym z nich znaleziono butelkę z jakimś usypiaczem. Może dlatego nie było śladów walki na podłodze?

Zresztą wcale nie musieli ich wieszać. Wystarczyło, że je wrzucili na podłogę. To też by raczej nie musiało zostawić śladów na podłodze. Ale wtedy po cholerę te haki na dachu? Co na nich wieszano? Kogo? Może do niczego? Po prostu były po wcześniejszych właścicielach. Niestety bez rejestrów rodem z dawnych czasów nie mógł prześledzić historii tej fury. Kto był wcześniejszym właścicielem, gdzie, czy była kradziona i tak dalej. Pokręcił głową i znów coś zapisał w notatniku.

Cytat:
“Po co te haki?”
Haki wyglądały na całkiem solidne. Bez problemu utrzymywały jego ciężar o były solidnie zamocowane. Ale było ich za dużo. Z tuzin. Wątpił by łapsy zdołali nałapać chociaż połowę tego. Te koleżanki Amy to mu raczej na fart wyglądało, że tyle ich zgarnęli za jednym razem. To był wyjątek. Wcześniejsze porwania to były pojedyncze kobiety które chociaż na chwilę były same. Najczęciej na jakimś pustkowiu albo pustej ulicy. Więc po cholerę im tyle haków?

Uznał, że nic więcej tu na razie nie wymyśli. Na razie dał sobie spokój z oglądaniem fur. Miał jeszcze parę miejsc do odwiedzenia.


---


- No to tu masz raporty co chciałeś. Ty się za to zabierasz? - siwy, okularnik wyciągnął kolejną kopertę z kolejnymi raportami. Miał już ich dość. Odkąd w czwartek rano dostał tych sztywniaków to policja dostała kota by ich oporządzić jak najszybciej. A cholera siedem trupów to jednak trochę zajmowało by ich zrobić jak należy.

- Na to wychodzi. Co tam jest? - gliniarz wziął do ręki raporty ale tylko zerknął na zamknięty papier.

- Przeczytaj to się dowiesz. - mruknął zirytowany patolog. Do cholery nad tymi raportami siedział tyle samo co nad tymi sztywniakami! A temu się nie chciało nawet zajrzeć! Zawsze był wkurzający ale do cholery to już przesada!

- Przeczytam. Ale powiedz mi własnymi słowami. Coś ci się rzuciło w oczy? - gliniarz pokiwał swoją prawie łysą głową, upił kawy z papierowego kubka i jeszcze raz machnął otrzymaną kopertą.

- Własnymi słowami? Wypchaj się Ramsey! To ci mogę powiedzieć własnymi słowami! Trzymasz moje dwa dni roboty! - stary patolog wiedział, że już długo nie pociągnie na tym ziemskim łez padole. I tak żył dłużej niż się spodziewał. Może dłużej niż powinien. Może powinien zginąć z tyloma innymi gdy spadały bomby? Może. Może tak. Ale przeżył i wciąż żył. Ale do cholery pamiętał inny świat i zasady. Innych gliniarzy i policję. Takich którzy do cholery potrafili docenić raport patologa jaki dla nich rzucił wszystko na dwa dni!

- Hamlet. Ci goście to łapsy. Porywają młode dziewczyny. Przyjechali w środę do naszego miasta na polowanie. I zamierzali dokądś wywieźć te dziewczyny. Byli bezczelni. Więc to nie był ich pierwszy taki numer. Wcześniejsze musiały pójść po ich myśli dlatego zrobili się nieostrożni. Ale gdzieś tam mają swoją melinę. Ci stąd już nikogo nie porwą ale w tej melinie może być reszta. I reszta wcześniej porwanych dziewczyn. Chcę ich dorwać zanim poczują, że grunt pali im się pod nogami. I zajebać. No ale najpierw musze ich dorwać. A do tego muszę przetrząsnąć miasto. Ale muszę wiedzieć czego szukać. Dlatego pytam cię co jest w tych raportach. Czego mam szukać. - Ramsey nie był zdziwiony wybuchem Hamleta. Czuł, że się zbliża. Też by się wkurzył gdyby ktoś go tak olał. I robotę z dwóch dni. Ale wiedział też jak podejść starego patologa. Podobno kiedyś był niezłym lekarzem ale pląsawica zrobiła swoje i teraz kroił trupy. Trupom trudno było się skarżyć na błąd w sztuce lekarskiej. A i z Hamleta lepiej było coś wyciągnąć osobiście niż te jego oficjalne zapiski w raportach. Gdzie uparcie używał łaciny. I to nie tej podwórkowej bo w tej detektyw poruszał się płynnie.

- Jeden z nich cierpiał na anemię. Miał prochy na anemię i sekcja potwierdziła, że słusznie. - patolog zżymał się w duchu. Zastanawiał się, czy Ramsey znów nie bierze go pod włos. No ale może nie. Niezła afera wyszła z tymi sztywniakami. Podobno załatwili ich bolci. Czyli musiało być grubo skoro ich wezwali. Ale specjalsi byli solidnymi klientami gdy chodziło o dostarczanie mu ciał. Na siedmiu dwóch miało bezpośrednie trafienia w mózgoczaszkę. Trup na miejscu. Trzech inny rozerwane aorty szyjne i/lub trafienia w serce. Zgon musiał nastąpić w ciągu minuty czy dwóch. Z pozostałych tylko jedno ciało nosiło ślady reanimacji. No ale widocznie nie zakończonej sukcesem. I gdy już trafiały mu się ciała od tych z Wild Water to zazwyczaj jakoś tak to wyglądało.

- Mów do mnie po niemiecku jeszcze Hamlet. - Ramsey przymknął na chwilę oczy. Z ulgi, że doktorek zgodził się mu pomóc ale i z irytacji bo pewnie sam uznał, że powiedział wszystko jasno i przejrzyście. No a mundurowy był nieco innego zdania. Co to mu miało dać? Miał szukać po mieście znajomych martwego anemika?

- Te leki. To… Dobra nazwę masz w raporcie. - patolog zaczął mówić ale gdy uzmysłowił sobie jak brzmi nazwa i komu miałby ją powtórzyć to sobie jednak darował. - W każdym razie to nasza produkcja. Znaczy współczesna. Robi je się z ziół i preparatów żelazowych. W każdym razie są takie zielonkawe z czerwonymi kropkami. Spróbuj popytać o te leki. To nadal trochę eksperymentalny wyrób więc jest tańszy. A na początku nawet dopłacają. Sądząc po stężeniu leku we włosach musiał je brać od dwóch, może trzech miesięcy. - patolog nawet się rozkręcił. Mimo wszystko był trochę ciekawski. Może więcej niż trochę. I nawet po cichu uważał się za takiego domorosłego detektywa. Szukał powiązań i relacji. Śladów. Skutków. Przyczyn. Inaczej niż Ramsay i jego koledzy ale jednak. Teraz też nie mógł się powstrzymać by nie pochwalić się tym co odkrył. I na to właśnie liczył Ramsey.

- Pokaż mi go. Muszę wiedzieć o kogo pytać. - gliniarz pokiwał głową na znak zgody i wiedział już, że coś ma. Stary doktorek podesłał mu kolejną nić po jakiej zamierzał pójść w miasto. No ale musiał wiedzieć o kogo pytać.

- To chodź. - chudzielec w białym fartuchu odwrócił się by zaprowadzić gościa do swojego podziemnego, królestwa chłodu. Zdawało się, że kompletnie zapomniał o swoim wybuchu złości na faceta który szedł obok niego sprzed paru chwil.

- Jeszcze odkryłeś coś ciekawego. Coś co jest w raporcie oczywiście. - Ramsey korzystał z okazji, że dziadyga złapał bakcyla i chciał go jeszcze pociągnąć za język. Na pewno tamten opisał to w raportach ale tak rozmawiało mu się przyjemniej i szybciej.

- Ich buty. Wszyscy mieli gnój na podeszwach. W niewielkich ilościach oczywiście. Gołym okiem chyba można by to przegapić, wziąć za zwykłą ziemię między fałdami podeszwy. - Hamlet zaczął nawijać całkiem wesoło ciesząc się, że ma z kim podzielić się swoimi odkryciami. Jego rozmówca spojrzał jednak na niego mało rozumnym spojrzeniem.

- Gnój? Jaki gnój? - detektyw domagał się dokładniejszego wyjaśnienia bo gdy sam mówił o gnoju na butach to zwykle przed lub po założeniu mu kajdanek.

- Świński gnój. - patolog pokiwał głową mijając dwustronne drzwi które oznaczały, że wchodzą do właściwej części szpitalnej kostnicy.

- Świński gnój? Jak na jakiejś farmie? Czyli co? To są jacyś cholerni farmerzy? - ta informacja zaskoczyła detektywa. Tego się nie spodziewał. Farmerzy? Chociaż to by miało sens. Jakby nie mieli swojej meliny w samym mieście tylko gdzieś w okolicy. To by tłumaczyło spory teren porwań młodych kobiet.

- Nie wiem kim oni są Ramsey. To twoja działka ustalić kto to jest i skąd się wzięli. Wiem, że każdy z nich łaził po świńskim gnoju. Niedawno. Nie chciało mi się badać każdego kawałka z ich butów ale te które zbadałem są dość świeże. Sprzed paru dni, do kilku tygodni. - stary okularnik westchnął trochę z irytacją a trochę z satysfakcją, że udało mu się zaskoczyć tego buca. Ale chyba za wiele oczekiwał po starym patologu jeśli uważał, że podczas sekcji odnajdzie ich adresy zamieszkania i profesje zawodowe.

- Coś jeszcze? - mundurowy zostawił pusty kubek na jakiejś mijanej szafce i gospodarz chyba tego nie zauważył.

- Jedli wieprzowinę. Często. Dobrze się odżywiali. Nie chodzili głodni. - może kiedyś to nie budziło takich sensacji no dzisiaj też się zdarzało. Ale jednak głód był częstym gościem w wielu domach. Więc dobre odżywianie i częste jedzenie mięsa już takie częste nie było. Ale na razie weszli już do pomieszczenia z charakterystycznymi szufladami w jednej ze ścian.

- Dbają o siebie tak? - policjant przygryzł wargę, odłożył kopertę a sam wyjął notatnik zastanawiając się co w nim zapisać. I obserwował jak Hamlet szuka w rejestrze która szuflada jest czyja. Nie miał już takiej dobrej pamięci więc często musiał posługiwać się notatkami.

- Tak. 14. - patolog odnalazł właściwy adres i podszedł do wybranej szuflady otwierając ją. Ukazał się zarys ciała przykryte płótnem. Zdjął tą część przykrywającą twarz i dał się gliniarzowi napatrzeć.

- To ten anemik? - upewnił się gliniarz starając się zapamiętać bladą, nieruchomą twarz. Gospodarz skinął twierdząco głową. - Dobra dzięki. Jeszcze coś któryś miał coś ciekawego? Co oczywiście jest w twoim raporcie. - detektyw spojrzał ponad ciałem sztywniaka na starszego mężczyznę. Ten zastanawiał się chwilę znów się trochę irytujące bo przecież wszystko opisał w raporcie.

- Ugryzienie. - powiedział po chwili zastanowienia. Zamknął szufladę anemika i chwilę próbował przypomnieć sobie gdzie to było. Ale to chyba w 10-ce. Wysunął kolejną szufladę i odsłonił kolejnego nieboszczyka. Wskazał na wnętrze dłoni na której widać było jakąś ranę. Niezbyt dużą ale w irytującym miejscu bo na wnętrzu prawej dłoni.

- To ugryzienie? Czyje? - głos Ramsey’a ociekał sceptycyzmem. Sam widział niewielką rankę. Może i ugryzienie. A może i nie.

- Tak, to ugryzienie. Ludzkie. Tutaj widać jeszcze ślad po zębach. Prawdopodobnie złapał kogoś by przytrzymać usta. Ten ktoś go ugryzł. Zęby ześlizgnęły się po krawędzi i wnętrzu dłoni i złapały ten kawałek gdzie spotkały się obie szczęki. - patolog tłumaczył na swojej otwartej dłoni jak jego zdaniem mogła powstać taka ranka. Druga dłoń udawała szczęki o jakich mówił.

- To mogła zrobić któraś z zakładniczek? - gliniarz trochę jeszcze nie bardzo wiedząc co mu daje ta informacja.

- Nie. To starsza rana, zdążyła się już trochę zagoić. Szacuję ją na kilka dni przed zgonem. Może okolice poprzedniego weekendu. - patolog pokręcił głową. Tego, że akurat ta rana nie powstała w momencie zgonu czy tamtego ostatniego dla denata dnia akurat był pewny.

- A pokaż mi tego Keitha. - skoro już tu był to pewnie jak zwykle Hamlet wszystko popakował w raport. Ale mógł i na własne oczy rzucić okiem na szefa tych zbirów. Jedynego którego udało się zidentyfikować z imienia. Okularnik pokiwał głową i chwilę się zastanawiał o którą szufladę może chodzić. Ale po chwili odsunął sąsiednią szufladę i odwinął płachtę przysłaniającą górną połowę ciała. Twarz jak twarz. Przeciętniaka. Na twarz to raczej żadnej by nie wyrwał. Chyba, że miał bajerę. No i teraz z tymi dziurami po kulach w szyi i twarzy też raczej nie miałby większych szans na podryw.

- Porucznik. - mruknął cicho Ramsey gdy dostrzegł wytatuowane pagony nad obojczykami. I łeb dzika na bicepsie. Stare tatuaże, już zdążyły zblednąć.

- Myślisz, że to żołnierz? - zdziwił się patolog. Okoliczności w jakich denat trafił do kostnicy jakoś kompletnie nie pasowały mu do żołnierza.

- Wątpię. Może kiedyś ale dawno i nieprawda. Raczej jakiś ganger albo więzień. Może z Europy. Albo z tamtej subkultury. - teraz gliniarz gadał jak nawiedzony bo trochę zamyślonym tonem gdy próbował znaleźć kolejną nić po której można by pójść.

- Dlaczego tak sądzisz? - rozmówca jeszcze raz oglądał te tatuaże na barkach denata ale poza tym, że kojarzyły mu się z wojskiem to raczej nie zwrócił na nie większej uwagi.

- Bo tam się używa pagonów. My używamy kołnierzyków albo rękawów. - mruknął prawie łysy gliniarz uśmiechając się i wskazując na własny kołnierzyk gdzie tak samo jak w wojsku przypinano stopnie oficerskie. A nie na pagonach jak na starym kontynencie. Chociaż on sam akurat miał potrójnego złamasa oznaczającego detektywa.


---



- Ale ja nie mogę udzielać takich informacji! - facet w białym kitlu patrzył na niego oburzonym wzrokiem.

- Możesz. - ten po drugiej stronie lady patrzył na niego z pozornym spokojem. Sam z kolei miał na sobie granatową, policyjną koszulę ze złotą odznaką wpiętą w pierś.

- Nie mogę. Ma pan nakaz? - aptekarz próbował przybrać godny wygląd i zdecydowany wyraz twarzy ale przy tym bezczelnym bucu było mu ciężko. Wyglądał na zwykłego osiłka w mundurze.

- Możesz. Czy chcesz abym pomyślał, że chcesz mi utrudnić śledztwo? - gliniarz niby był spokojny i nawet głosu nie podnosił. Ale jakoś i tak zabrzmiało to jak groźba. Aptekarz poruszył się niespokojnie, chrząknął i spojrzał na leżące na ladzie pudełko z lekami na anemię od jakiego wszystko się zaczęło może z minutę temu.

- Proszę zrozumieć moją sytuację. Zapewniamy wszelką dyskrecję. Mamy bardzo szeroki asortyment leków i całą gamę różnych klientów. W tym także tych wpływowych. - aptekarz spróbował z innej strony. Miał nadzieję, że ten buc zrozumie aluzję. Na swoje nieszczęście zrozumiał.

- Grozisz mi czy chcesz mnie przekupić? Wiesz jakie są sankcje za grożenie umundurowanemu, wylegitymowanemu funkcjonariuszowi na służbie? I utrudnianie śledztwa. - brew gliniarza powędrowała do góry i lekko przekrzywił głowę na ptasi sposób by dać znać rozmówcy w jakich znalazł się sytuacji. Ten nerwowo potrząsnął dłonią w przepraszającą ręką.

- Nie, nie, nie to nie tak, źle mnie pan zrozumiał. Ja bardzo chętnie panu pomogę ale musi mieć pan nakaz. - próbował wytłumaczyć temu półgłówkowi jego niestosowne zachowanie. Cholera! Jak tylko pójdzie złoży na niego skargę.

- Nakaz? Już ci pokazuję. - detektyw spokojnie pokiwał głową na znak zgody trochę zaskakując rozmówcę. To jednak miał nakaz? To dlaczego go nie pok…

- Au! Puszczaj! - krzyknął przestraszony aptekarz bo dłonie policjanta niespodziewanie go złapały i przycisnęły do lady tak mocno, że właściwie uderzył policzkiem w blat. To bolało!

- Chyba nie przyjrzałeś się dokładnie. Pytam jeszcze raz. Co to za gnojek i kiedy ostatnio kupował u ciebie te prochy o jakie kurwa tak cię grzecznie pytam. - aptekarz szamotał się przyszpilony do własnej lady jak motyl na szpilce ale Ramsey miał nad nim przewagę masy no i lepszą pozycję a do tego o niebo większą wprawę takich zapasach.

- Puszczaj! Ale ja naprawdę nie mogę! Musisz mieć nakaz! - krzyczał ze złości, strachu i upokorzenia gdy zrozumiał, że jednak mu się nie wyrwie. Więc postanowił negocjować. O tak, złoży na niego skargę! Niech mu się dobiorą do dupy!

- I pójdziesz siedzieć za współudział. Za porwanie. Słyszałeś o tej hecy sprzed paru dni? Tej z zakładniczkami co ich uwolnili bolci? To jeden z tych dupków którego załatwili. - Ramsey go nie puszczał tylko dalej cedził słowa przez zaciśnięte zęby. Co za cholerny gnojek! Czemu tak utrudnia?! Przecież pytał go grzecznie. To nie. Ledwo dał mu skończyć i już był na nie. Nawet nie chciał słuchać dlaczego szuka tego gnojka. Cholerny gnojek. Dlaczego na tym cholernym świecie było tylu cholernych gnojków?

- Nie miałem z nimi nic wspólnego! Ja tylko sprzedaje lekarstwa! Takie które pomagają i leczą ludzi! - chudzielec prawie krzyczał i do cholery nie był nawykły do takiego traktowania.

- Co tu się dzieje? - drzwi skrzypnęły i do środka weszła jakaś starsza pani. Z obawą przyglądała się scenie jak policjant przyciska tego sympatycznego, młodego człowieka do lady.

- Przesłuchanie. Mamy podejrzenia, że ktoś z tego rejonu rozprowadza narkotyki dzieciom. - Ramsey odwrócił się do starszej klientki i z kamienną twarzą poinformował ją co tu się dzieje.

- Co?! To nieprAu! - aptekarz otworzył oczy ze zdziwienia gdy usłyszał te banialuki. Ale z trwogą uświadomił sobie jak taka plotka może mu zaszkodzić. Chciał zaprotestować ale ten cholerny gliniarz złapał go za dłoń i boleśnie ją wykręcił.

- Podejrzewamy też, że będzie konieczna deratyzacja. Mieliśmy skargi. - prawie łysa głowa policjanta pokręciła ze smutkiem głową dokładając kolejny zarzut.

- Szczury! Tutaj!? A fuj! - starsza pani skrzywiła się z obrzydzeniem i natychmiast opuściła ten zaszczurzony lokal. I jeszcze sprzedawał narkotyki dzieciom! Kto by pomyślał… A zawsze wyglądał na takiego sympatycznego, młodego człowieka. Jak tu się można pomylić co do kogoś.

- O czekaj, chyba jeszcze ktoś idzie. Masz już szczury i sprzedajesz dragi. Co by ci tu jeszcze dorzucić? - facet w granatowej koszuli mówił jakby namyślał się jeszcze a przy tym świetnie się bawił niedolą gospodarza.

- No dobra! Powiem! - rzucił ze złością wygięty w scyzoryk aptekarz. Ramsey chwilę się zastanawiał ale uznał, że w każdej chwili operację może powtórzyć więc go puścił.


---



Wreszcie mógł usiąść. I to przy swoim biurku. Cały dzień mu zeszło na mieście. Udało mu się złapać kilka nici i pójść ich tropem. Z jednych coś wyszło więcej, z innych mniej a z innych nic. Zaczął ugniatać swoją piłeczkę antystresową jedną ręką a drugą sięgnął po swój notatnik i otworzył na stronie która rano jeszcze była pusta. A teraz zabazgrał tą i kolejną stronę. I jeszcze ze dwie. Pisał krótko, pojedyncze zdania, wyrazy, skróty, strzałki i znaki zapytania. Taka jego prywatna mapa myśli. Esencja tego co siedziało mu w głowie.

Tak wyjaśniła się sprawa z hakami. Hamlet go naprowadził. Gdy już opuszczał kostnicę prawie przypadkiem zapytał go czy zna się na hakach. A, że stary patolog nie kojarzył pytania no to pokazał mu zdjęcia. - Wyglądają mi jak rzeźnickie haki. Takie do przewozu tusz. - odpowiedział patolog gdy przyjrzał się zdjęciom. Rzeźnickie haki! Tusze! Farma! I tusze były krótsze od człowieka dlatego nie zostawiały śladów na podłodze! I można je było upchać jedna obok drugiej!

Dlatego pojechał do kilku rzeźników. Ale ci nie kojarzyli ani facjat ani samochodów jakich zdjęcia im pokazał. No to nie byli wszyscy w mieście i okolicy ale powiedzieli, że załatwiają głównie sprawy na mieście a ci z farm załatwiają taką robotę we własnym zakresie. Więc sobie darował na razie jeżdżenie do każdej okolicznej farmy. Ale podpowiedzieli mu, że jeśli już to targ albo sklepy z mięsem i wędlinami. Bo sporo farmerów dogadywało się na dostarczanie tusz lub mięsa. Sklepów też było sporo więc sobie darował. Ale na targ pojechał. Tylko było już trochę późno więc ruch był już mniejszy.

- No chyba… Chyba tak… No to chyba ta furgonetka… No był kiedyś… Ja wiem… Z pare tygodni temu? No świńskie tusze sprzedawali… Ładne te tusze mieli, dobrze odkarmione. Ale nie gadałem z nimi, nie wiem skąd przyjechali. Ale czy ten ze zdjęcia? No nie wiem czy ten, nie pamiętam... A co on taki zdechły? To trup? - no to miał tak jakby trop. Chociaż niepewny i mocno ostygły. Ale to by znaczyło, że te gnojki bywały w mieście. Całkiem pewnie się czuli, że tak przyjeżdżali sobie w biały dzień na handel. No nic. Jutro pojedzie na targ rano. Będzie więcej ludzi to większa szansa, że ktoś zapamiętał coś więcej niż ten z którym dzisiaj gadał.

Podobnie jak objechał stacje benzynowe. Była jedna w którym facet twierdził, że “chyba tak” i dwie inne gdzie “być może”. Co znów by znaczyło, że te gnojki muszą mieć melinę gdzieś w pobliżu miasta. Bo na farmach raczej trudno o paliwo i okoliczni przyjeżdżają do miasta by zatankować. Więc co prawda te gnojki mogły tankować też i gdzie indziej no ale skoro tankowali w Sioux Falls więcej niż raz to by właśnie znaczyło, że nie mogą być zbyt daleko.

- Farma. Muszą być na jakiejś cholernej farmie. Farmie ze świniami. - mruczał sam do siebie odbijając piłeczkę od ściany i łapiąc ją z powrotem. Wstał z fotela i podszedł do miasta i okolic. Te świnie pojawiały się co chwila. Tusze na targu, gnój w butach, wóz do przewozu tusz, tatuaż tego szefa łapsów… No to był chyba bardziej łeb dzika niż świni no ale też podobny klimat.

- I te pagony… - mruknął patrząc na mapę. Może to mylny trop? Może to nie miało nic wspólnego? Zwykły przypadek. No ale te pagony coś były mało amerykańskie. Potrzebował kogoś kto zna się na tatuażach. Ale dzisiaj już nie miał czasu jeździć. Podobnie jak z tym ugryzieniem na dłoni co znalazł Hamlet. Jak to mogło mu pomóc? Wiele osób mogło ugryźć tego gnojka. Ale mogła go też ugryźć jakaś z porwanych dziewczyn. Tylko w tej chwili to była tylko hipoteza. Przypuszczenie. Domysł. Nie miał na to żadnych dowodów.

- I tak was znajdę gnojki. - mruknął cicho przyglądając się rozpiętej na ścianie mapie. Tego był pewny. Sieć się rozpięła. Listy gończe, rysopisy, nagrody, informatorzy. Coś się w końcu złapie. Wystarczyło poczekać. Tylko on nie chciał czekać. Te gnojki mogły spanikować i zlikwidować interes. Jeśli wciąż tam były jakieś biedne dziewczyny to mogło to dla nich oznaczać dosłowną likwidację. A jak za parę tygodni znajdą tylko ich ciała na jakimś zadupiu to kompletnie go to nie interesowało. Chciał ich znaleźć teraz! By było kogo ratować. Ale na razie pokręcił swoją głową i wrócił jeszcze raz do raportów z kopert próbując złapać coś co mogło mu wcześniej umknąć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-05-2020, 01:09   #199
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FdMNSD3der0[/MEDIA]

Motel przypominał ten, w którym poprzednio Mazzi nocowała będąc w Mason, albo po prostu chodziło o standaryzację norm. Wiadomo czego można się było spodziewać, czego oczekiwać. Teraz idąc obok Tygryska objuczonego torbami, dziewczyna mogła trochę odetchnąć od chłodu z zewnątrz. Od samochodu do wejścia recepcji mieli może sto metrów, a zdążyła porządnie przemarznąć, więc gdy komandos otworzył drzwi wynajętego pokoju, ona podtoczyła się pod łóżko i padła na nie, owijając się kocem przez co to na partnera spadł obowiązek ogarnięcia kąpieli i pierwszego przewąchania terenu.
- Myślę że ta laska z recepcji uśmiechała się do ciebie częściej niż do mnie - mruknęła obserwując z przyjemnością tylny profil bruneta widoczny, gdy ten podszedł do okna aby zasłonić zasłony - Może była jednym z tych nachalnych lachonów… jak sądzisz?

- Nachalnych lachonów? Myślisz? To by musiała lecieć na dwa etaty, tam i tu. - Steve wyglądał chwilę przez okno. Chociaż tak mało typowo bo stał przy framudze i zerkał co jest na zewnątrz. Ale chyba nie dostrzegł nic niezwykłego bo odszedł od niego i przyjrzał się partnerce, bagażom i reszcie pokoju.

- Masz ochotę sprawdzić potem te napalone lachony w “Koronce”? - zapytał z chytrym uśmiechem patrząc na sylwetkę w cekinowej sukience.

- Pytasz się, czy mam ochotę sprawdzić z tobą jednego, albo dwa lachony w pobliskim burdelu? Ciekawe czy znajdziemy tam jakiegoś, który da radę dotrzymać nam kroku - saper odpowiedziała identycznym grymasem, wykopując się z koca i kurtki. Ramona wylądowała na krześle obok łóżka, kiecka poleciała jej śladem, a ubrana w obcasy i koronkową bieliznę dziewczyna zaległa plecami na materacu. Gapiła się przy tym na Mayersa rozbawionym, kosmatym spojrzeniem, kładąc dłonie na piersiach aby móc powoli pocierać sterczące z zimna sutki.
- Dwóch rzeczy pragnie prawdziwy mężczyzna: niebezpieczeństwa i igraszki. Przeto pożąda kobiety, jako najniebezpieczniejszej igraszki - wymruczała rozbawiona, przygryzając wargę - A czego ty pragniesz, kapitanie?

- Zjadłbym coś. - Steve przyznał z bezwstydną szczerością i uśmiechem dużego chłopca który właśnie dostał do dyspozycji swoje ulubione zabawki. Podszedł do łóżka zajmowanego przez Lamię i usiadł obok niej zaczynając się bawić jej ciałem. Zaczął od tego co miał najbliżej czyli boku a potem przesunął palcami w kierunku brzucha i tam tak sobie przez chwilę nimi jeździł.

- I mówisz, że ta recepcjonistka bardziej uśmiechała się do mnie niż do ciebie? - popatrzył w górę jej sylwetki, na jej twarz gdy sprawdzał czy właśnie coś takiego mówiła. - No patrz co za inteligentna kobieta. Od razu mi się wydała sympatyczna. Myślisz, że pomaga gościom podczas kąpieli? Albo coś w pokojach? - zapytał wracając spojrzeniem niżej gdzie akurat jego dłoń zawędrowała na swobodnie leżące piersi jego ciemnowłosej dziewczyny.

- Liczysz, że ten wyryw liczyłby się na twoje konto i to bez wsparcia Eve? - Mazzi zmrużyła lekko jedno oko, wyginając odrobinę plecy żeby wyjść dłoni naprzeciw i się o nią otrzeć. Jednocześnie dłoń saper spoczęła na kolanie mężczyzny i zaczęła powoli sunąć w górę, aż doszła do brzucha, wsuwając się pod hawajską koszulę. - O tak… też bym coś zjadła i skorzystała z pomocy przy kąpieli. Spanie na siedząco w fotelu może jest wystarczające dla kogoś z jednostki tajne-na-poufne… niestety my, frontowi weterani, nie mamy już takiego zdrowia. Czuję się cała obolała i zdrętwiała - pokiwała smutno główką, drapiąc delikatnie paznokciami mięśnie brzucha wokół pępka - A skoro ta foczka bardziej się wdzięczyła do ciebie idź zagadaj o kąpieli i czymś do żarcia, co? Będziesz taki kochany?

- Tak? Uważasz, że mam u niej szanse? - Steve przygryzł wargę gdy tak droczył się na całego z tym snuciem rozważań o sympatycznej recepcjonistce jaką spotkali na dole. - Dobra to idę! - prychnął poważną miną jakby miał iść stoczyć bój z nie wiadomo jak straszną poczwarą. Poprawił kołnierzyk stawiając go na sztorc, nachylił się by pocałować każdą pierś Lamii w sam ich czubek a potem jej usta. A potem wyprostował się dumnie, zasalutował po czym zrobił przepisowy zwrot i ruszył do walki o kąpiel, kobiety i pożywienie.

Saper patrzyła jak wychodzi, życzyła mu też powodzenia nim przekroczył próg, unosząc symbolicznie dłonie ze skrzyżowanymi palcami, a kiedy drzwi zamknęły się za nim, opadła rozbrojona na łóżko, gapiąc się w sufit ze szczęśliwym uśmiechem na pysku. Tak oto jej mężczyzna poszedł polować, a ona mogła na spokojnie przygotować się na wieczór. Po chwili ociągania przetoczyła się po łóżku, aby wstać i podejść do torby z bagażami. Przetrząsnęła kieszenie, wyciągając czyste ubrania, ręczniki i przybory kosmetyczne. Na zewnątrz panował nieprzyjemny ziąb, zbytnie świecenie ciałem odpadało… znaczy odpadałoby, gdyby Tygrysek nie miał fury. Ale miał… dodatkowo sam grzał jakby mu w bebechach zamknęli rozpalony termit. Dochodząc do wniosku, że w razie czego po prostu siądzie mu na kolanach i się przyklei jak na własnościową foczkę z ekwipunku przystało, wygrzebała nową, krótką kieckę, tę starą zostawiając w spokoju na oparciu krzesła.

W końcu doczekała się ruchu klamki i powrotu swojego mężczyzny. Pozdrowił ją uśmiechem i ruchem głowy ale nie wchodził do pokoju.

- Chodź. Szamę dają tam na dole i już zamówiłem. Kąpiel też to weź od razu ręcznik i resztę. Albo ja też wezmę. - zaczął mówić ale widocznie przypomniał sobie, że swoje rzeczy ma w swojej torbie bo jednak zamknął drzwi i wszedł do pokoju.

- A z tej recepcjonistki chyba nici. Miła dziewczyna ale ma chłopaka i takie tam. Chyba tylko na uśmiechach się skończy. No ale i tak była bardzo sympatyczna. - powiedział mimochodem gdy grzebał w swojej torbie po kolei wyjmując ręcznik, przybornik i czyste ciuchy na zmianę. razu ręcznik i resztę. Albo ja

Skoro mieli zejść na dół, saper ponownie zarzuciła podróżną kieckę na grzbiet, dodatkowo złapała za kosmetyczkę i pomarańczowy ręcznik w zielone żółwiki.
- Wzięłam ci zapasowe skarpety i bieliznę… w razie gdybyś potrzebował - mruknęła, zawijając gamble w ręcznik dzięki czemu powstał zgrabny pakunek. Przygotowana stanęła przy drzwiach, opierając się tyłkiem o ścianę, a na jej buźce pojawił się smutny uśmiech basseta - Mój biedaku… i co teraz? Będziesz zmuszony do samodzielnej kąpieli bez wsparcia… i jeszcze musisz umyć kalece plecy - pociągnęła nosem - Nie dość że ganiasz koty po rejonach, to na wolnym masz zbałamuconą przez złego oficera-gwałciciela-kradzieja pod opieką. Jak ty to przeżyjesz?

- No sam się nad tym zastanawiam. Może powinienem się zgłosić na jakąś rehabilitację? - mężczyzna w fioletowej koszuli ładnie się wpisał w ton wypowiedzi partnerki gdy już oboje mieli wszystko co trzeba na te kąpiele i nowe ubranie. Zamknęli drzwi swojego pokoju i zeszli na dół. Trzeba było znów wyjść na zewnątrz i wrócić wzdłuż budynku do recepcji z tą sympatyczną dziewczyną za ladą.

- To gdzie mamy siadać? - Steve zapytał recepcjonistki a ta uśmiechnęła się w naturalny sposób wskazując jakiś boczny korytarz.

- Tam jest restauracja, jak pokażecie klucz od pokoju to wydadzą wam kolację. Mam nadzieję, że będzie wam smakowało. - życzyła im smacznego tłumacząc gdzie mają się zgłosić.

- Cholera… gdzie ty o tej porze znajdziesz rehabilitanta? - idąc korytarzem we wskazanym kierunku, Mazzi kontynuowała ich grę. Na odchodne uśmiechnęła się do recepcjonistki, lecz uwagę poświęcała Boltowi - Ciężka sprawa, tragiczna wręcz… jak ty przeżyjesz? - pokręciła smutno głową - Dalej tak pójdzie, a rano znajdą twoje martwe, zabiedzone ciało… myślisz że mają szarlotkę? - na koniec spytała z żywym zainteresowaniem po czym powachlowała rzęsami - Co prawda nie jestem rehabilitantem, ale mogę ci ulżyć w niedoli. Nakarmić, umyć plecy abyś taki brudny nie chodził… tylko wisz, rozumisz. Nie będzie to nic specjalnego.

- Rehabilitant tak… Chyba musimy na takie wycieczki zabierać Madi. - Steve zamyślił się nad tym problemem co do potencjalnego braku rehabilitantów w okolicy o tej porze no ale znalazł na to opcjonalne rozwiązanie.
- Ale na razie chyba musimy sobie poradzić sami. - uśmiechnął się gdy otworzył przed Lamią drzwi i za nimi ukazała się wspomniana restauracja. Chociaż przestrzeń zapełniona stołami raczej kojarzyła się z jakąś stołówką. Gości było dość niewiele, większość stołów stała pusta. Przy jednej ze ścian stała szafa grająca która nuciła melodie w tle. Oboje podeszli do lady i na widok klucza od pokoju kucharz pokiwał głową i zaczął wydawać zamówione przez Krótkiego jedzenie. Wkrótce obie tace były pełne całkiem ciekawie wyglądającego i pachnącego posiłku.
Trafiły im się naprawdę spore porcje tłuczonych ziemniaków polane sosem i z kawałkami steka ułożonego na kopcu pośrodku talerza. Jako surówkę kucharz wrzucił dobrą puszkę kukurydzy.
- My to mamy zjeść? - Lamia popatrzyła na furę żarcia jakby nie wierząc że wszystko z talerza zje, a wtedy na jej tacę dołożono jeszcze kawałek szarlotki z lodami i jeszcze wysoka szklanka z kawą. We dwójkę ostrożnie podeszli do stolika, ustawili tacy i zaraz zasiedli na krzesłach. Wtedy też dziewczyna zmarszczyła czoło, posyłając towarzyszowi rozbawione spojrzenie, choć głos miała spokojny, podejrzliwy nawet - Przyznaj się… chcesz mnie utuczyć. Zrobię się gruba, foczki stracą zainteresowanie i wrócę do roli cienia za twoimi plecami… smacznego kochanie. Wygląda i pachnie zajebiście. Poradzisz sobie sam czy trzeba cię nakarmić? - złapała za widelec.

- Chyba pamiętam jak się tego używa. - wskazał na przyniesione sztućce i zabrał się do jedzenia. Musiał być głodny bo jadł szybko i z jego talerza ubywało zdecydowanie szybciej i więcej niż na tym jakiego używała Lamia.
- A kalorie to podobno w trakcie seksu też się spala. Takie ploty słyszałem. Więc jak to zjesz to i tak nie wiem czy wyjdziesz na 0 z tym co spaliliśmy dzisiaj. - zaśmiał się cicho podczas pałaszowania tego obiadokolacji.
- I widziałaś? Mają szalotkę. Chyba można na rano zamówić jeśli się chce. Mają menu. - wskazał widelcem gdzieś w stronę lady gdzie wydawano posiłki.

- Szarlotkę? Gdzieee? - saper zrobiła minę zdziwionej, głupiutkiej foczki, zamierając z widelcem wbitym we wspomniane ciasto, którego kawałek zdążyła już spałaszować do połowy. W przeciwieństwie do chłopaka, ona zaczęła obiad od deseru - Masz absolutną rację, ciasto na śniadanie brzmi jak idealny plan… tylko wtedy znowu pojawi się problem kalorii - westchnęła z udawanym smutkiem, pakując do ust kolejny kawałek ciasta - Kurde… jakie to dobre. A może chcesz szarlotkę na środę? Albo inne słodkości… z tych kulinarnych. - łypnęła na niego rozbawiona - Słuchaj, mam propozycję układu, o ile chcesz negocjować… terrorysto.

- W środę? - jedząc zmrużył oczy gdy chyba w pierwszej chwili nie bardzo skojarzył co takiego ma być związanego z szarlotką w środę. - Aa! Tam na rano u nas! - załapał po chwili pracy trybików pod ciemnymi włosami. Pokiwał twierdząco głowa biorąc widelcem kolejny kawałek jedzenia. - Tak, może być. Właściwie to cokolwiek nie przywieziecie to będzie dobrze. Tak naprawdę jak przyjedziecie z pustymi rękami to i tak będzie jak najlepszy deser. - uśmiechnął się łagodnie do dziewczyny siedzącej po drugiej stronie stołu. - A co to za propozycja? - zapytał na koniec z zaciekawieniem w głosie i spojrzeniu.

- Ehhh… czy ty musisz być taki rozbrajający? - Lamia zaśmiała się cicho, opierając łokieć o stół, a brodę na zgiętej dłoni. Gapiła się bezczelnie na partnera przez długi moment, po prostu się do niego uśmiechając ciepło i czule. Pod stołem za to ocierała stopą jego łydkę powoli, bez pośpiechu - Chcę ci zaproponować układ, z którego oboje wyjdziemy usatysfakcjonowani, dodatkowo w ogólnym rozrachunku zyskasz na tym porządnie… - pokiwała głową powoli, wskazując widelcem na jego deser - Zamieńmy się. Twoje ciacho na mój obiad - tu wskazała lekko tylko podziobane ziemniaki ze stekiem i kukurydzą - Duży z ciebie chłopiec, dasz radę wcisnąć w siebie jeszcze to… ja się zadowolę deserem - parsknęła, wbijając widelec w szarlotkę - Zdradzę ci największą babską tajemnicę. Słodycze idą w cycki.

- Naprawdę? Nie wiedziałem. Myślisz, że te lody od Jamie to też mi poszły w cycki? - Steve zrewanżował się tonem blondwłosego Kena gdy z niewinną miną zaczął się zastanawiać o konsekwencjach gdzie mogą lądować te słodkie kalorie.
- Ale lepiej nie ryzykować. Skoro tak to wygląda to masz absolutną rację. - zgodził się bez wahania przesuwając swój talerz z szarlotką na drugą połowę stołu.

- Nie obraziłabym się, gdyby poszły w tyłek. Tego szczęścia nigdy za wiele - zgarnęła ciasto, przesuwając talerz z obiadem na jego połowę stołu. Dwa widelce szarlotki trwała cisza, nim odezwała się ponownie - Hej, Steve… dzięki że tu ze mną przyjechałeś. Naprawdę bardzo ci dziękuję, nie musiałeś - przegryzła co miała w ustach i przełknęła, patrząc mu w twarz - Mam prośbę. Miej na mnie oko, dobrze? Na wypadek gdyby… no wiesz - wzruszyła trochę nerwowo ramionami - Postaram się ogarniać, ale nie mogę obiecać… nie panuję nad tym. Nie daj mi się zgubić, proszę.

- Nie bój się. Będę przy tobie. - obiecał z tym swoim ciepłym uśmiechem odsuwając już pusty talerz a na jego miejsce biorąc ten zaczęty przez Lamię. Po czym wbił się w niego z takim samym zaangażowaniem jak w ten pierwszy.
- Dobre. Naprawdę dobre. - pokiwał głową na znak uznania dla tutejszej kuchni.

- Ciebie naprawdę łatwiej ubrać niż nakarmić - saper parsknęła, kręcąc trochę głową na boki - W razie czego w pokoju jest jeszcze cały kurczak taki jak wczoraj na kolację i kanapki. Jeśli nie zjemy tego dzisiaj, wywalimy na noc do chłodni w furze. Nie zepsuje się tak łatwo i na drogę powrotną będzie jak znalazł. Jeśli w miarę o ludzkiej porze ruszymy, damy radę zatrzymać się gdzieś na krótki piknik. Koc, żarcie… i kawa. Weźmiemy kawę w termos - skończywszy jedną szarlotkę, zabrała się za drugą. - Jaki był twój pierwszy raz? - spytała nagle całkowicie z pały, łypiąc na chłopaka znad talerza.

- Beznadziejny, kompletnie nie wiedziałem jak się do tego zabrać i było całkiem inaczej niż na filmach propagandowych. Nie ma o czym gadać. - mimo zaskoczenia odpowiedział łagodnie i bez zastanowienia. Prychnął przy tym rozbawiony i machnął ręką na znak, że właśnie nie ma o czym gadać.
- A powrót… No z 5 godzi trasy trzeba liczyć. Na którą mamy być w domu? Na 20-ą? To z lekkim zapasem o 14-ej trzeba by wyjechać stąd. - skoro poruszyła temat jutrzejszego powrotu to też się tym zainteresował chcąc wiedzieć jak zapanować jutrzejszy grafik.

- Powinniśmy być na 19:00 - 19:30 już w Honolulu - brunetka doprecyzowała, atakując nowe ciastko z większą werwą niż poprzednie. Przepiła słodkości kawą i wyjaśniła - Mamy sporo do przygotowania jeszcze przed samą imprezą. Ogarnąć siebie i przebrać… umalować i uczesać. Ustawić foczki, powiedzieć co robić, przebrać się, sprawdzić czy wszystko przygotowane… - parsknęła w talerz, uśmiechając się figlarnie - Mówiłam ci, że będą lody? Te z lodziarni Jamie, zamówiłyśmy bo słyszałam… podobno misiaki lubią tamtejsze zimne słodkości. A w ogóle faceci mają łatwiej - westchnęła ciężko - Spójrz na siebie, umyjesz buźkę, założysz cokolwiek i już miękną kolana. Kobiety niestety… muszą się malować i perfumować, bo się brzydkie i śmierdzą. Trudne sprawy - podniosła oczy ku sufitowi.

- Mhm. - głowa mężczyzna zgodziła się grzecznie i kulturalnie ze słowami partnerki, przy okazji z wprawą czyściła jej talerz z jedzenia.
- To jak tak to w południe powinniśmy wyjechać. A generalnie z samego rana. Tak jak dzisiaj z Sioux Falls. Ok 10-11 najpóźniej trzeba by wyjechać. - oszacował jak to ma wyglądać jutro.

- Przypomnij mi w takim razie, żebym nastawiła budzik. Albo najlepiej sam to zrób, Tygrysku bo jeszcze popierdolę godziny i o 19:30 to się obudzimy… ciężkie życie weterana. Zwykle potrzebuje doradcy do spraw ogarniania rzeczywistości - Lamia dziobnęła widelcem kolejny kawałek ciasta, pakując je do ust.

Skończyli jeść i chociaż saper miała niby raptem dwa kawałki ciasta, a Bolt dwa obiady, to on czekał aż ona raczy dodziobać swoje. Razem odeszli od stołu i udali się do łaźni, zmyć pył, błoto, brud i znój podróży, a zmywali je tak dokładnie i z zaangażowaniem, że gdy skończyli woda w balii była już kompletnie zimna, zaś jej większość znalazła się na podłodze. Oni za to dyszeli jak po dwudziestu karnych okrążeniach wokół placu apelowego, w pełnym oporządzeniu.

Po wyjściu na korytarz Mazzi miała nieodparte wrażenie, że parę osób w korytarzu oraz przy jadalni patrzy na nich dziwnie - część uśmiechała się pod nosem, część wyrażała nieme oburzenie, którym jakoś żadne z dwójki winowajców nie umiało się przejąć. Wyszczerzeni i objęci wrócili do pokoju, gdzie na szybko ogarnęli ostatnie detale przed wyjściem do Bękartów… znaczy Steve założył nową koszulę i już był gotowy, za to Lamia musiała się jeszcze umalować, uczesać. Wreszcie odstawiona w krótką, wydekoltowaną sukienkę barwy krwistej czerwieni, zakotwiczyła pod boltowym ramieniem obitym koszulą w podobnym kolorze. Skoro w planach mieli odwiedzenie rodziny, należało wyglądać tak, aby na całej wsi gadali i to minimum tydzień.


Jeśli chodziło o poziom dyskrecji u Chudego, równała się ona jego masie w stosunku 1:1. Od samego początku spotkania, gdy dwa Bękarty przywitały się, wyściskały i wycieszyły pyski, a Lamia przestawiła sobie obu mężczyzn, okrągły sierżant nawet się nie zająknął, ani choćby drgnięciem brwi nie zdradził zaskoczenia, gdy bez skrępowania powiedziała, że Steve jest jej chłopakiem… tak jak tydzień wcześniej przedstawiała mu Eve, swoją dziewczynę. Spaślak miał pokerową twarz, przywitał barczystego bruneta i podjęli rozmowę przy pierwszej kolejce. Wtedy też wyszły pierwsze zgrzyty - okazało się bowiem, że Isaac ledwo wyszedł z karceru, a już trafił tam z powrotem. Słysząc to saper westchnęła ciężko, humor jej siadł i po prostu przepiła gorycz nową kolejką… a wtedy odezwał się Mayers, przykuwając uwagę dwójki inżynierów bojowych. Zrobił minę jakby miał zaraz wyciąć niezły numer.

- Godzina nam nie starczy do odwiedzenia “Różowej Koronki” - Dziewczyna uniosła jedną brew, ale ten uśmiech roztopił wszelki sprzeciw sprawiając, że sama zaczęła się uśmiechać. Wychyliła się, całując swojego żołnierzyka w policzek - Chudy, niedługo wrócimy… - potrząsnęła głową, zaprzestając gapienia się na partnera zamglono-maślanym spojrzeniem. Popatrzyła za to na dawnego kwatermistrza, szczerząc się chytrze. Z torby zostawionej przy nogach krzesła wyciągnęła prostokątny pakunek owinięty szarym papierem

- A to żeby ci się nie nudziło… i do cholery, co z Echo? Nie mów że walnął focha i nie chce mnie widzieć - prychnęła, wstając od stołu.

- Echo no coś tam marudził, że gardło zdarł na “tych debili co i tak nigdy niczego się nie nauczą” no i mówił, że nie wie czy przyjdzie bo nie będzie z niego żadnego pożytku. Ale przyjdzie. Jak nie to sam po niego pojadę na słówko czy dwa. - spaślak machnął ręką chyba nie biorąc do głowy, że kolegi łącznościowca może nie być. A gdyby miał na to ochotę to widocznie Chudy miałby mu to długo pamiętać.

- A “Koronka” no nie wiem czy by nam godzina starczyła. A w ogóle Chudy wiesz gdzie to jest? - Steve dopił swoją szklankę gdy tak słuchał tych bękarich dialogów i przy okazji zapytał o ten lokal co się tak efektywnie reklamował jak tylko przyjechali do miasta.

- A wiesz gdzie było “Pizza Hut”? - zaopatrzeniowiec spojrzał na niego i sam zadał pytanie. Widząc jak nowy kolega na chwile mruży oczy i wolno kiwa głową ciągnął dalej. - No to jak tam podjedziesz to już będzie widać “Koronkę” bo to zaraz obok. Mają te nóżki ułożone z lampek choinkowych. Podobno szukają neonu czy coś ale na razie sa te lampki. A co? Pewnie słyszeliśce naganiacza? - Chudy wydawał się nieźle zorientowany co jest co w mieście i widząc twierdzące kiwanie głową ciągnął dalej. - No to nowy właściciel jest. Władował sporo papierów w remont, dziewczynki no i reklamę. Jeszcze tam nie byłem po remoncie. Ale chłopcy wracali stamtąd raczej zadowoleni, nie słyszałem by się któryś skarżył. - powiedział o tym co wiedział o lokalu który tak skutecznie się dzisiaj reklamował.

- Jak Echo ma problem żeby się wyrwać na pół godziny to niech spierdala i chuj mu w dupę… i taczka szkła, coby nie było za przyjemnie. Skoro nie ma ochoty się spotkać po tym wszystkim… niech po prostu spierdala - starsza sierżant machnęła zbywająco ręką, ukrywając złość i rozczarowanie za kpiącym uśmiechem. Zamiast się skupiać na ich łacznościowcu, rozpakowała papier i wydobyła z niego blachę szarlotki.

- Masz stary, żeby ci się nie nudziło jak nas nie będzie - przeszła te dwa kroki, obejmując szeroki kark kumpla - Siedź na dupie, my niedługo wrócimy - puściła go i zamiast tego podeszła do Steve’a, wklejając się w niego - To chodź Tygrysku… aż się boję spytać co ci wpadło do głowy - mruknęła wesoło, skubiąc go wargami w ucho - Maść od Madi została w pokoju… tak tylko wspomnę na wszelki wypadek.

- Maść od Madi? Kompletnie nie wiem dlaczego właśnie o tym pomyślałaś. - Steve zrobił kompletnie niewinną minę jakby skojarzenie go zaskoczyło ale też nie było dla niego nieprzyjemne.

- Rybka, Echo tak marudził ale myślę, że przyjdzie. Może jak wrócicie to już będzie? - drugi bękart trochę się skrzywił ale chyba nie chciał aby inne bękarty coś miały do siebie przy pierwszej okazji do spotkania. No ale potem zajęła go szarlotka. - Nieźle pachnie. I wygląda. Cholera jak wy albo Echo będziecie zawalać z powrotem to sam to opędzluję. - pogroził im palcem wskazując na blachę pełną ciasta.

- Jedz śmiało. My niedługo wrócimy. - Krótki pożegnał się kiwając głową i ruszył do wyjścia całkiem raźnym krokiem. Gdy wyszli na zewnątrz znów powitał ich ten nieprzyjemny chłód, wręcz zimno. Ale Steve szybko przeszedł na parking do zaparkowanego samochodu.

- Przejedziemy się do tej jednostki. Zobaczymy co da się zrobić z tym Isaaciem. - wyjaśnił gdy wsiadali do czarnej terenówki.

Mazzi zastygła w pół ruchu zamykania drzwi, nagle zapominając o chłodzie i mroku nocy. Ze świstem wciągnęła powietrze, błyskawicznie obracając głowę w stronę kierowcy.

- Chcesz go wyciągnąć? - zamrugała, a gdzieś w klatce piersiowej rozlało się jej coś ciepłego. Krótki wyglądał jakby miał plan, tylko… - Myślisz że da sie? To nie jest twoja jednostka - dodała rozsądniej, trzaskając cicho drzwiami i westchnęła cicho, przez chwilę ściskając ciepłą, szorstką dłoń przy kierownicy - Byłoby zajebiście, kurde. Jesteś kochany… dziękuję - uśmiechnęła się przez ciemność - że w ogóle ci się chce próbować.

- Nie wiem czy się da. Nie mam żadnych uprawnień by coś tutaj komuś coś kazać. Ale mogę poprosić albo coś zasugerować. No chodź, zobaczymy. Jak się nie uda go wyciągnąć to może chociaż uda się z nim pogadać. A jak jutro Chudemu coś się uda no to jeszcze lepiej. - Steve wzruszył swoimi czerwonymi ramionami w białe palemki na znak, że niczego nie obiecuje i nie jest wszechmocny. No ale mimo to był gotów spróbować.

Dość szybko pokonali ulice miasta tonące w powoli zapadającym zmierzchu. Większość uczestników ruchu drogowego miała już zapalone światła. I kierowca widocznie wiedział gdzie jechać bo bezbłędnie zatrzymali się na parkingu przed dawnym lotniskiem. Parking był prawie pusty więc dużej konkurencji nie było.

- Jak on się nazywa? Tak oficjalnie. - zapytał Krotki gdy wysiadali z czarnego Ghurki i zaczęli marsz w kierunku stróżówki.

- Starszy szeregowy Isaac Perez - saper odpowiedziała automatycznie, drobiąc na szpilkach tuż przy jego boku. Objęła się ramionami, bo ziąb powrócił z pełną mocą, a ona prócz kiecki miała na sobie tylko ramonę. - Zamorduję go… prosiłam aby nic nie odwalił, a on… eh. Nie pamiętam czy wcześniej też był taki porywczy. Chyba tak… charakterny - uśmiechnęła się pod nosem - Lubiłam go, teraz też lubię, ale i tak ma kopa. Powiedz, byłeś tu już? Nieźle się orientujesz.

- Tak. Jak operujemy w tym rejonie to zwykle korzystamy właśnie z tych koszar jako bazy wypadowej. - pokiwał głową przyznając skąd ma tą wiedzę praktyczną o różnych punktach tego miasta. A póki co weszli do terminalu lotniska gdzie była ta część dostępna jeszcze dla każdego. Tam Krótki pewnie skierował się do tego biura przepustek gdzie poprzednio Lamia trafiła na dwóch całkiem różnych od siebie urzędników wojskowej administracji. Teraz gdy weszli też spojrzały na nich dwie głowy. Pewnie trochę zdziwione wizytą o tej dość późnej, sobotniej porze.

- Dobry wieczór. - Steve przywitał się łagodnie i wyciągnął z kieszeni swoją książeczkę wojskową pozwalając by ta przemówiła za niego. Sam oparł lekko rozstawione dłonie o półkę dla drobiazgów petentów zajmując główne miejsce przy okienku. Sierżant który na niego trafił posłał im dość zdziwione i krytyczne spojrzenie. Krytyczne gdy pewnie widział parkę która wyglądała jakby się dopiero co urwała z sobotniej imprezy i zdziwienie gdy facet w czerwonej koszuli w białe palemki wyciągnął prawdziwą książeczkę wojskową. Ale ciekawie zrobiło się dopiero gdy zajrzał do środka. Oczy mu się rozszerzyły i szybko spojrzał jeszcze raz na twarz faceta za szybką pewnie porównując ją z tą na zdjęciu. A Steve prezentował swój ciepły, łagodny uśmiech pozwalając się oglądać.

- Kapitan Mayers! - sierżant z administracji podniósł głos ledwo panując nad sobą by nie krzyknąć z tego zaskoczenia. Stopień kapitański wywołał zaciekawienie u jego kolegi który chyba też nie spodziewał się wizyty obcego kapitana w cywilu. - Z Thunderbolts. - dopowiedział sierżant który trzymał książeczkę kapitana i dopiero wtedy jego kolega chyba załapał z kim mają do czynienia.

- Co pana do nas sprowadza kapitanie? - sierżant z książeczką ochłonął na tyle by wrócić do samego kapitana i celu jego wizyty. Oddał mu książeczkę i zrobił się bardzo uprzejmy i grzeczny.

- Macie w areszcie jednego człowieka. Starszy szeregowy Isaac Perez. Chcielibyśmy się z nim widzieć jeśli to możliwe. - kapitan w czerwonej koszuli odpowiedział spokojnie jaki jest cel jego wizyty. Obaj podoficerowie chwilę się zastanawiali na głos bo w końcu było już mocno po godzinach wizyt a i nie bardzo wiedzieli jaki jest stan aresztu, kto tam przebywa i tak dalej. Ale za spokojną sugestią kapitana uznali, że lepiej będzie go wpuścić by sam ocenił sytuację na miejscu.

- A ta pani? - sierżant zapytał wskazując na stojącą obok kobietę w kusej sukience o ktorej do tej pory było cicho więc nie wiedział jak ją traktować.

- Ta pani jest ze mną. Byłoby mi na rekę jakbyśmy oboje mogli odwiedzić aresztanta. - Steve nawet nie mrugnął okiem gdy pokiwał głową wskazując palcem na drzwi po stronie sierżantów jakie prowadziły w głąb koszar.

- Oczywiście panie kapitanie. Na jakie nazwisko mam wystawić drugą przepustkę? - sierżant wolał widocznie pójśc oficerowi na rękę i nie robił żadnych kłopotów. Zabrał się za wypisywanie drugiej przepustki a Krótki dał pole do działania swojej partnerce.

- Mazzi, Lamia - saper rzuciła krótko, nie wychodząc zza pleców Bolta aby mógł działać swobodnie. Po otrzymaniu przepustek przepuszczono ich przez bramę, gdzie pod osłoną nocy ruszyli drogą do aresztu. Tym razem brakowało dziesiątek żołnierzy snujących się między budynkami. Zamiast tego mieli mrok i spokój, na ile dało się znaleźć spokój w koszarach.

Kapitan znów wydawał się przyzwoicie orientować w topografii bazy bo obrał kurs wprost na areszt. Tych paru mundurowych co spotkali po drodze patrzyło na nich ze zdziwieniem ale widząc przepustki wpięte w klapę nic nie mówili. Tak dotarli do samego budynku gdzie był areszt i tam zastali trzy osobową obsadę pod zwierzchnictwem sierżanta. Oni też byli zaskoczeni odwiedzinami ubranej po cywilnemu pary ale przepustki mieli w porządku więc widocznie mieli prawo tu przebywać.

- Dobry wieczór, jestem kapitan Mayers. Jeśli to możliwe chciałbym się widzieć z starszym szeregowym Perezem. Podobno macie go u siebie. - Krótki zaczął podobnie jak w biurze przepustek i reakcja była podobna. Najpierw zdziwienie pojawieniem się a potem coraz większe książeczką, jej zawartością no i na koniec prośbą.

- Tak, mamy go. Chcecie go zobaczyć? - sierżant mówił wolno jakby sam nie do końca był pewny jak powinien postąpić. No ale papiery wydawały się w porządku no a kapitańska szarża też przykuwała uwagę.

- Tak, bardzo by nam na tym zależało. - facet w czerwonej koszuli skinął głową i sierżant zastanawiał się jeszcze chwilę. Po czym sięgnął po coś do szuflady, wyjął klucze, wstał od biurka i pokazał gestem by iść za nim. Przeszli dość krótkim korytarzem z drzwiami do cel po obu stronach i zatrzymali się przed jednymi na które wskazał gospodarz. Krótki zajrzał przez judasza, obserwował chwilę a potem ustąpił miejsca swojej dziewczynie by też mogła tam zajrzeć.

Na sztywnych nogach Mazzi podeszła do drzwi, zaglądając do celi. Isaaca dostrzegła od razu, siedzącego na pryczy i poczuła chłód promieniujący od żołądka. Zacisnęła dłonie w pięści, aby po paru sekundach wycofała się pod pozycję Krótkiego, biorąc go za rękę i ściskając z całej siły aby samej się uspokoić.

- Tak, to on - chrypnęła, mając wrażenie, że zaraz popęka jej twarz.

Krótki skinął głową i zwrócił się do sierżanta. - Czy moglibyśmy z nim porozmawiać? - zapytał grzecznie i podoficer też skinął głową. Tylko bardziej służbiście.

- Oczywiście panie kapitanie. - odparł i zaczął manewrować kluczami w zamku. Ten zgrzytał nieprzyjemnie i metalicznie po czym drzwi skrzypnęły i stanęły otworem. - Wstawaj Perez! Gości masz! - rzucił oschle do aresztanta po czym odsunął się od drzwi by dwójka gości mogła wejść do środka. Ale kapitan w cywilu podszedł do niego i zagaił.

- Sierżancie to tutaj koleżanka porozmawia z aresztantem. A czy mogę pana prosić na słówko? - zapytał sugerując resztę korytarza jakim przyszli na miejsce do rozmowy. Sierżant MP zawahał się rzucając okiem na kobietę w kolorowej sukience, na otwarte drzwi celi i wreszcie na kapitana który mówił jakby się coś kroiło. Ostatecznie skinął głową i obaj z Mayersem ruszyli spacerowym tempem gdy gość ściszył głos i zaczął coś tłumaczyć gospodarzowi zostawiając cele i aresztanta kobiecie w sukience.

- A prosiłam cię żebyś nie odpierdalał przez parę dni… - westchnęła cicho, wchodząc powoli do celi, kierując się prosto na więźnia. Zaciskając zęby prawie do bólu przeszła te parę metrów nie zwalniając impetu póki nie wpadła na Pereza, obejmując go z całej siły. Wreszcie mogła go objąć, cieszyć się namacalnym dowodem jego istnienia trochę bardziej obszernym, niż trzymanie się za ręce przez kraty.

- Rybka?! No cześć Rybka! - Isaac wyglądał na kompletnie zaskoczonego tymi odwiedzinami. Objął ją i przytulił mocno do siebie głaszcząc ją po głowie. Ale widok koleżanki z oddziału widocznie sprawił mu przyjemność i był miłą niespodzianką.

- Oj no trochę mnie poniosło na takiego jednego… Ale jak mnie odciągali to wyglądał gorzej! Wiesz co on powiedział?! Że tylko jakieś leszcze dałyby się okrążyć i rozbić! No to mu kurwa pokazałem leszcza! - Isaac dość płynnie przeszedł od zaskoczonej łagodności do tego przez co pewnie znów wylądował w pace. Odsunął nieco trzymając za ramiona mniejszego bękarta by przekazać jej co go tak wkurzyło. Aż z miejsca przyjął zaczepny ton chociaż nie był skierowany do niej.

- No ale olać go. Dobrze, że jesteś. To co? Pewnie balujesz z Chudym na mieście co? To wypijcie za mnie kolejkę. I mną się nie przejmujcie, jeszcze parę dni i wyjdę stąd. Dobrze widzieć cię w jednym kawałku. I cholera w tej kiecce! O wiele lepiej ci w niej niż w tym cholernym mundurze, powinnaś chodzić tylko w takich kieckach, świetnie w niej wyglądasz. - równie szybko zbył temat gdy chyba uzmysłowił sobie, że nie warto na niego tracić czasu tego krótkiego spotkania i lepiej pogadać o czymś sympatyczniejszym.

Mazzi pokiwała głową, tak po prostu. Chyba chciała podziękować za komplement, kiedy głos odmawiał posłuszeństwa. Stała wklejona w drugiego bękarta, mocno zaciskając dłonie na jego koszulce jakby to miało pomóc go zatrzymać. Spoglądała mu też w twarz, mrugając trochę za szybko i zbyt często.
- Ostatnio chodzę tylko w kieckach… albo bez niczego - pociągając nosem zdobyła się na dowcip, uśmiechając do kompletu. Odczepiła jedną rękę od jego ubrania i głaskała go po włosach i policzku, aż wreszcie wychyliła się do przodu, opierając czoło o kłującą brodę.
- Dobrze cię widzieć… też się cieszę. Tamten chuj zasłużył, dobrze zrobiłeś i… jebać. Jeszcze się złapiemy. Mam dla ciebie flaszkę śliwowicy, zostawię Chudemu. Wypijecie moje zdrowie jak już wyjdziesz… napisz do mnie czasem, co? Kurwa mać - zakończyła zduszonym głosem, zaciskając z całej siły drżące szczęki i ponownie się w wkleiła w kumpla.

- Pewnie, nie ma sprawy. - Isaac też ją oglądał i trzymał chcąc się nacieszyć tym spotkaniem i bliskością. - Ale czekaj… Właściwie to jak cię wpuścili? Jest po godzinach odwiedzin? Właściwie to po godzinach odwiedzin w całej jednostce. - zmarszczył nagle brwi gdy uzmysłowił sobie tą niecodzienną porę odwiedzin w początek sobotniego wieczoru.

- Normalnie. Drzwiami - Mazzi zaśmiała się cicho, a w jej oczach pojawiły się wesołe błyski, odchyliła głowę do tyłu, aby spojrzeć kumplowi w twarz - Moje kochanie poprosiło w przepustkowni o możliwość widzenia z tobą… i jesteśmy. Teraz zagaduje tamtego sierżanta a my możemy pogadać i zobaczyć inaczej niż przez te pieprzone kraty.

- Twoje kochanie? No nie mów, że jesteś zajęta! Serce mi pęknie z żalu i tęsknoty! - Isaac zrobił artystycznie zbolałą minę łapiąc się za serce pod brązową koszulką munduru aby pokazać jak wielki to dla niego zawód. - A myślałem, że przyjechałaś to poromansujemy trochę czy coś takiego. - westchnął z niemniej pokazowym żalem.

Mazzi zaśmiała się wesoło, odczepiając od niego jedno ramię i sięgnęła do łańcuszka na szyi, biorąc w palce jedną z blach. Pokazała ją Perezowi tak, aby mógł odczytać.

- Mój pan - dodała z mieszaniną czułości i dziwnej dumy. - Znalazł takie zmarznięte i przemoknięte coś gdzieś przy krawężniku koło ratusza w Sioux i przygarnął. Daj spokój, następnym razem jak wpadniemy to się przejedziemy do “Różowej Koronki”, albo jak kiedyś przy weekendzie wpadniesz do Sioux pójdziemy w balet do Honolulu… wiesz miśku, ile można się ustawiać w kolejce do ciebie? - wydęła usta w smutny dziobek - Ostatnio numerków już brakowało, wszystkie powyciągane, a ja zostawałam jak ta frajerka, gdzieś pod płotem i tylko zdziczałe psy lizały moje rany na serduszku - powachlowała rzęsami dość tragicznie.

- “Różowa Koronka” jest ekstra! Jakbyście się chcieli zabawić to polecam Mitsy, jest świetna. Chyba, że nie lubicie kolorowych lasek no to z białych to jeszcze jest Shela też świetna. - Isaac poweselał jakby już mieli razem jechać na wspólną imprezę. A jak nie to chociaż chciał polecić coś rozrywkowego od siebie. Ale już słychać było powracające kroki i w przejściu ukazały się dwie, męskie sylwetki. Taka w mundurze i taka w czerwonej koszuli z białymi palemkami.

- Dobra Perez wyłaź. - mruknął niechętnie sierżant żandarmerii wskazując kciukiem gdzieś za siebie i odsunął się trochę by dało się wyjść z celi.

- Już mówiłem, że sami sobie czyśćcie te kible. - starszy szeregowy burknął z podejrzliwą miną patrząc na sierżanta i tego drugiego.

- Wyłaź mówię. Pan kapitan cię przejmie i wyjaśni szczegóły. - burknął podoficer wskazując na faceta w cywilu jaki stał obok niego. Ten uspokajająco skinął głową, że wszystko jest załatwione.

- Kapitan? - trudno było powiedzieć czy w głosie aresztanta bardziej było słychać zdziwienie czy niedowierzanie. No ale w obecnym stroju Steve naprawdę słabo się wpisywał w image kapitana Mayersa.

- Cholera wyłaź bo się zaraz rozmyślę. - warknął już wyraźnie zirytowany sierżant jakby właśnie zaczynał żałować, że się na coś zgodził.

Pojawienie się Steve’a wywołało zamieszanie, choć on sam wydawał się statyczną, niewzruszoną górą łagodnego spokoju… i tylko świat wokół niego stawał na głowie. Lamia w pierwszej sekundzie znieruchomiała, kiedy strażnik obwieścił swoją nowinę. Wciągnęła ze świstem powietrze, obracając głowę ku prowodyrowi całego zamieszania, a niewidzialna ręka chwyciła ją za gardło i mocno ścisnęła. Sama miała ochotę się uszczypnąć, bo chyba śniła, ale to był bardzo piękny sen.

- Chodź Isaac… - szybko pociągnęła kumpla za rękę do wyjścia i czekającego w nim komandosa. Miała ochotę go wycałować, wyściskać, a potem zrobić jeszcze cała listę innych rzeczy, sprawiających mu przyjemność radość oraz szczęście… ale przede wszystkim chciała mu podziękować. Jakoś dogadał żetona, pewnie postawił na szalę swoją reputację, poręczył za więźnia i jeszcze zobowiązał się go odstawić… pytanie brzmiało: “za ile?”.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 22-05-2020, 01:15   #200
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Oboje wyszli i minęli obu czekających na korytarzu mężczyzn. Kiedy jednak aresztant przechodził obok ciężka łapa strażnika spadła na jego bark i odwróciła twarzą do ściany.
- Hej! Co jest?! - krzyknął zaskoczony starszy szeregowy gdy MP sięgał do pasa po kajdanki. Lamia złapała spojrzenie Steve’a które było połączone z delikatnym kręceniem głową. On sam nie reagował po prostu zachowując spokój.

- Nie udawaj zaskoczonego. Znasz procedury. - burknął sierżant z cieniem satysfakcji gdy zapinał kajdanki na nadgarstkach aresztanta. Potem znów złapał go za ramię i przesunął pod opiekę oficera. - Gdyby się zgubiły to żaden problem. Mamy zapasowe. - powiedział sierżant przekazując Mayersowi kluczyki.

- Bez obaw panie sierżancie. Obiecuję, że uwiniemy się tak szybko jak się da. - Steve uśmiechnął się łagodnie chowając kluczyki do kieszeni spodni. A sierżant już miał minę jakby żałował, że się zgodził. Jednak Krótki nie dał mu czasu do namysłu tylko lekko popchnął Isaaca nakazując mu by ruszył do przodu.

I tak wyszli na plac apelowy. Dwójka cywili szła prowadząc w środku skutego żołnierza odprowadzani wzrokiem przez trójkę żandarmów. Znów spotkali kogoś po drodze i znów wywołali zdziwienie ale znów przepustki zrobiły swoje.

- To trzymajcie kciuki by na bramie się udało bo nie mamy żadnych papierów na tą wycieczkę. - mruknął cicho Krótki nie tracąc kroku jakby nie działo się nic niestosownego.

- Cholera gościu coś ty za jeden? - Isaac był chyba pod wrażeniem tego wszystkiego. Wyglądało na to, że działo się zbyt wiele i zbyt szybko. Ale jako frontowy weteran potrafił wyczuć sprzyjającą falę więc instynktownie wczuwał się w rolę.

- Jesteś świadkiem koronnym. I potrzebujemy cię na mieście do zidentyfikowania pewnego niebezpiecznego typa. To tajna operacja dlatego jesteśmy incognito. - zdążył wyjaśnić Mayers gdy już prawie podchodzili pod terminal i bramkę pilnowaną przez strażników.

- Mówiłam ci, to mój kochany Tygrysek - Mazzi za to zdusiła chęć aby śmiać się po wariacku. Szła po swojej stronie Isaaca, dostosowując tempo do tempa oficera prowadzącego dosłownie i w przenośni ich małą grupę prosto na bramę. Skorzystała z ostatnich sekund aby wziąć ostatni uspokajający oddech i założyć na twarz maskę spokoju jakby absolutnie nie działo się nic niezwykłego, a ich marsz jak najbardziej miał podstawy żeby nie marnować czasu przy stróżówce.

Przy bramie poszło całkiem gładko. Żołnierzom wystarczyły ich przepustki i pewność siebie prezentowaną przez całą grupkę a zwłaszcza oficera dowodzącego który był kapitanem spec jednostki na jakiejś tajnej misji. I zabierał ze sobą skutego aresztanta. Sądząc po ich minach zdecydowanie nie chcieli się w to mieszać a nawet spławić problem jak najszybciej i jak najdalej. Szybko przeszli więc przez kontrolę i ruszyli ku głównemu wejściu do terminalu ale tym razem już po tej publicznej stronie. Zaraz potem znów znaleźli się na parkingu pogrążonym w wieczornej szarówce i kierowali się na czarną terenówkę, jedno z niewielu aut jakie stały na parkingu.

- A teraz tak. - zaczął Krótki gdy wreszcie mogli porozmawiać trochę spokojniej. - Dałem oficerskie słowo, że przyprowadzę cię z powrotem. W takim stanie w jakim cię zgarnęliśmy. Ale mniej więcej do północy mamy czas. Potem będziemy musieli cię odstawić. Oficjalnie to tak tajna operacja, że sierżant poręczył za ciebie. Więc oficjalnie wciąż jesteś w areszcie i nigdy go nie opuszczałeś a nas tam w ogóle nie było. - zdążyli dojść do czarnego pickupa który kierowca zaczął otwierać od swojej strony. Nachylił się do wewnątrz by otworzyć dla pasażerki a następnie znów wrócił do ich gościa.

- Od ciebie oczekuję tylko dwóch rzeczy. Że dasz się bez problemu odstawić o czasie i potem będziesz trzymał gębę na kłódkę o tym co się działo dzisiejszego wieczoru. Rozumiemy się? - facet w czerwonej, hawajskiej koszuli popatrzył poważnie i uważnie na tego w wojskowym podkoszulku. Poszło tak nagle i szybko, że Isaac nie zdążył nawet nic zabrać z celi ale w tej chwili raczej tego nie żałował.

- Jasne człowieku, nie ma sprawy. A możesz mi zdjąć te cholerne bransoletki? - starszy szeregowy roześmiał się wesoło i nieco wychylił dłonie na bok by było widać na nich te kajdanki założone mu przez sierżanta.

- Jasne. - mruknął Steve dając znać by się do niego odwrócił tyłem. A sam wyjął z kieszeni spodni kluczyk i po chwili zgrzytnęły rozpinane mechanizmy i Perez był wolny.

- Dzięki stary! Cholera kim ty jesteś, że odwalasz takie numery? - większy z bękartów roześmiał się ponownie, i po przyjacielsku klepnął wybawcę w ramię.

- Steve. A teraz spadajmy stąd Chudy na nas czeka z wódką i szarlotką. O ile jej już nie zeżarł bo się odgrażał, że to zrobi. - kierowca też pacnął w ramię byłego aresztanta i dał mu znać by wsiadał. Sam też wsiadł i po chwili czarna maszyna zaczęła wyjeżdżać z parkingu.

Dopiero kiedy zasiadła w fotelu pasażera, Mazzi pozwoliła sobie odetchnąć. Szczerzyła się po wariacku do obu towarzyszy, wybuchając nagle głośnym śmiechem. Rechotała przez dobrą minutę, ocierając oczy rękawem kurtki i tylko kręciła głową nie mogąc uwierzyć co się właśnie odwaliło. Wreszcie wyciągnęła papierosa, odpalając go i chichocząc pod nosem oparła potylicę o zagłówek.

- Teraz naprawdę wierzę Travisowi w te jego bajery o waszych wypadach - odwróciła głowę do kierowy, kładąc mu dłoń na kolanie. Ścisnęła mocniej, lampiąc się na partnera wzrokiem zabujanej pod kokardki foczki - Jesteś moim bohaterem… znowu. Szlag, z tego wszystkiego zapomniałam. Tygrysku, poznaj Isaaca… garowaliśmy razem w okopach, dobry z niego herbatnik. Isaac, a to Steve, mój chłopak. Wpadliśmy do was wspólnie się zabawić i powspominać… ja pierdolę - parsknęła - Nie wierzę że zrobiłeś się Kopciuszkiem - obróciła buźkę na pasażera z tyłu - Tylko twój wróżek chrzestny ma o niebo lepszy tyłek.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x3-Y1jaddbo[/MEDIA]

Wreszcie w samochodzie mogli już w ogóle puścić wodze fantazji jak tak jechali w trójkę przez miasto gdzie noc zdobywała coraz wyraźniejszą przewagę nad dogorywającym dniem. Najgłośniejszy chyba był niedawny aresztant który już z półtorej tygodnia spędzał czas w pudle. Ale zanim zdążyli się wyszumieć terenówka zajechała pod “Magnum”. A tam ledwo weszli czekała na nich kolejna niespodzianka. Chociaż trudno było stwierdzić która ze stron jest bardziej zaskoczona.

- Isaac?! Cholera jak żeście to zrobili?! - Chudy był wyraźnie zaskoczony widząc, że pojechali we dwójkę a wrócili we trójkę. I to z tym co miał być zamknięty na cztery spusty jeszcze następne kilka dni i widzenie wydawało się problematyczne. A teraz szczerzył się bezczelnie podchodząc do stolika i ściskając się z jednym i drugim bękartem.

Bo było ich już dwóch. Okazało się, że Echo jednak przybył i teraz siedział obok chudego. O obaj wyglądali jak Flip i Flap. Potężna sylwetka biała kontrastowała ze szczupłą, wręcz drobną sylwetką czarnoskórego okularnika.

- Cześć Rybka. Aż nie mogłem uwierzyć, że się odnalazłaś. - wychrypiał łącznościowiec witając się z kumpela. Ale rzeczywiście musiał mieć coś z gardłem bo ledwo mówił. Ale uśmiechał się szczerze.

- Widzisz?! Mówiłem ci, że przyjdzie! - triumfował Chudy szczerząc się do Lamii wskazując wzrokiem na chudego łącznościowca.

Ona za to milczała, stojąc przy stoliku i patrząc na okularnika intensywnie, wodząc spojrzeniem po detalach jego fizjonomii, aż pod ciemnowłosą kopułą imię wreszcie zgrało się w twarzą, wskakując w odpowiednią przegródkę pokiereszowanej jaźni. Zrobiła krok do przodu, następnie drugi i wreszcie rzuciła się do przodu, wpadając na Echo z impetem, prawie przewracając go na krzesło. Objęła go mocno, zaciskając ramiona wokół jego szyi i barków, wtulając w drugiego bękarta bardziej niż rozpaczliwym gestem.
- Pamiętam cię… - wychrypiała przez drżące usta - Kopę lat Scott.

- Mhm. - łącznościowiec pokiwał głową i też ją przytulił do siebie poklepując ją po plecach w przyjacielskim geście. Wreszcie wszyscy wylądowali przy stole i szarlotce.

- No to dalej! Wypijmy za spotkanie! I za naszą Złotą Rybkę! - Chudy zaczął rozlewać szkło a gdy skończył wzniósł toast. Wszyscy śmiali się, mówili coś do siebie, przekrzykiwali, próbowali szarlotki i znów sobie polewali. Aż nagle przez salę dał się słyszeć okrzyk.

- Rybka?! Rryybbkaa!? Gdzie jest moja Rybka!? - darła się jakaś laska rozglądając się dookoła i budząc zaciekawione spojrzenie i śmiech wśród licznych gości. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności kierowała się jak po sznurku do właściwego stolika. A Chudy i Echo z satysfakcją zamarli obserwując reakcję obu kumpel.

Mazzi znała ten głos, słyszała go całkiem niedawno. W poniedziałek, przez radio jednostki wojskowej przy Hommond Park. W pierwszej sekundzie myślała że to omam, że tylko wydaje się jej… słyszy głosy, ma zwidy. Dolali jej czegoś do drinka i weszła w świat halunów. Jednak ludzie dookoła też reagowali na ten głos, a między nie tak gęstym tłumem saper dostrzegła burzę rudawych loków bujających się w rytm kroków dookoła twarzy widzianej na zdjęciu.

Od stolika który okupowali rozległ się brzęk tłuczonego szkła, gdy trzymana przez Lamię szklanka wypadła jej z ręki i wylądowała na ziemi, a jej właścicielka zdawała się tego nie zauważać. Wpatrywała się na podchodzącą, wyszczerzoną kobietę, kręcąc głową i przełykając ciężko ślinę. To nie mogła być prawda, przecież się rozminęły… ale ten głos. I uśmiech. Wielka gula podjechała brunetce do gardła, uniemożliwiając odpowiedź na wołanie, zamiast tego zrobiła dłonią serię mało skoordynowanych ruchów, wskazując palcem na Wilson, potem przyciskając pięść do własnych ust, aż nagle wyrwała do przodu, przy akompaniamencie zduszonego pisku. W biegu wyciągała ręce, obraz się rozmazywał, choć cel widziała bardzo wyraźnie.

Czekały na nią szeroko rozchylone ramiona i bezczelnie wyszczerzone usta. Gdy w nie wpadła Wilma zamknęła ją w mocnym uścisku jakby też chciała się upewnić, że żyje i jest tutaj naprawdę z nią. Pod wpływem impulsu pocałowała jej usta ale zaraz się oderwała dotykając jej twarzy i chaotycznie wodząc po niej spojrzeniem. Wydawały się całkiem różne. Jedna ubrana w krwistoczerwoną sukienkę i szpilki druga ubrana w polowy mundur z całym ekwipunkiem. Może poza bronią długą to Lamię uwierały te wszystkie latarki, bagnety, magazynki jakie jej kumpela miała na sobie.

- Pokaż no się! - zawołała ucieszona Wilma odsuwając się nieco od kobiety w czerwonej sukience by objąć ją całą spojrzeniem. - To ty? To naprawdę ty? No aż nie mogę uwierzyć! Ale chodź, nie będziemy tu stać jak dwie zakonnice! Cześć chłopaki! - druga bękarcica kręciła głową z niedowierzania, że to wszystko dzieje się naprawdę ale w końcu złapała za rękę Lamii i poprowadziła ją z powrotem do ich stolika witając się z chłopakami. Ci też wstali ze swoich miejsc albo by je przepuścić, zrobić miejsce albo się przywitać.

- Steve. - Krótki przywitał się krótko gdy akurat siedział z brzegu to do niego pierwszego podeszła Wilma i Lamia. Ale mimo to strzelił obcasami, złapał jej dłoń i pocałował z galanterią.

- Ojej jaki dżentelmen. - Wilma zachichotała jakby znów była nastolatką i takie rzeczy robiły na niej wrażenie.

- Ale… jak? Przecież… jeszcze nie wróciliście, pytaliśmy rano…. - Pierwsze parę kroków saper przeszła na miękkich nogach, na szczęście dostała chwilę aby odzyskać głos i przynajmniej część sprawności psychomotorycznej. Ciągnięta przez drugą dziewczynę czuła jakby płynęła ponad ziemią i coś nie kwapiła się, aby ową kończynę puścić. Na numer Krótkiego zareagowała szczerym śmiechem, który coś w niej odblokował. Szybko zaszła kumpelę od tyłu, obejmując w pasie i mocno ściskając.

- A to tylko jedna z wielu jego zalet - wymruczała wesoło, opierając brodę o prawe ramię w mundurze przez co policzkiem pocierała o policzek celu, a patrzyła swojemu żołnierzykowi prosto w oczy, promieniując szczęściem tak czystym, jak niepohamowanym. Wreszcie! Rodzina wreszcie była w komplecie! Do tego ich tirówka zjechała z trasy, robiąc cudowną niespodziankę pozostałej ekipie z Mazzi na czele.

- Willy… to właśnie Tygrysek. Opowiadałam ci o nim w poniedziałek - przedstawiła partnera i zaraz dorzuciła - Kochanie, poznaj Willy. To pod jej jednostkę rano zajechaliśmy… pewnie kojarzysz. Całkiem niezły i wygodny parking mają - dokończyła kosmato, szczerząc się po wariacku.

- Aaaa! Tygrysek! - Wilma okazała się nieco lepszym refleksem od Steve’a a może ten po prostu dał jej się wypowiedzieć pierwszej. Widocznie tirówka pamiętała o czym rozmawiały na początku tygodnia przez radio bo na twarzy pojawił się wyraz zrozumienia z kim ma do czynienia. - No cholera powiedziałabym, że nawet pełnowymiarowy tygrys! - zaśmiała się gdy nieco cofnęła się tak samo jak przed chwilą z Lamią by móc swobodniej obejrzeć gego sylwetkę. A Krótki uśmiechał się ciepło, wesoło i sympatycznie pozwalając się oglądać i podziwiać.

- Miło mi. Lamia strasznie się niecierpliwiła na to spotkanie. Ale na żywo wyglądasz jeszcze bardziej interesująco. - Steve w końcu mógł dojść do słowa i skłonił się grzecznie też wskazując wzrokiem na umundurowaną, szczupłą, kobiecą sylwetkę. Ale też odsunął się by obie mogły przejść w głąb sofy i dołączyć do reszty gości.

- Ojej co za komplemenciarz z ciebie Steve! - wyglądało na to, że Wilma jest zachwycona nowym znajomym. Lekko oparła dłonie na jego piersi gdy go mijała i dała znać Lamii by podążyła za nią. Ale też i chciała się przywitać z resztą kompanii.

- Isaac! Co tu robisz?! Myślałam, że garujesz! - przywitała się z aresztantem ściskając go mocno i całując w policzki.

- Cholera wiesz? To poszło tak szybko, że sam jestem zdziwiony co ja tu robię! - Perez roześmiał się szczerze bo dopiero co opowiadał jak to wyglądało to uwolnienie z aresztu z jego perspektywy. Dwoma słowami to “szybko” i “zaskakująco”.

- Chudy, widzę, że dotrzymałeś sztamy i nie zepsułeś niespodzianki! Dzięki wielkie mordo! - Wilma uściskała spaślaka jak ukochanego wujka albo brata.

- Pewnie. Firma jest firma. Weź to ściągnij z siebie. Echo weź to jej zanieść za bar to przechowają. - zaopatrzeniowiec wskazał na ten cały wojenny szpej jaki przy imprezowaniu tylko przeszkadzał a zgubić było łatwo. Wilma więc zaczeła się z niego rozbierać ale też podeszła do łącznościowca.

- Tobie też dzięki GPS-siku! Bez ciebie to nie wiem kiedy bym tu była. Pewnie jak już byście byli nieźle zrobieni! - zaśmiała się wesoło całując go mocno w oba policzki. Okularnik też się uśmiechnął ciepło kiwając głową ale oszczedzał gardło od mówienia.

- Dlatego Echo się spóźnił. Musiał przez radio przeprowadzić Wilmę skrótami by była jak najszybciej. - Chudy wyjaśnił spóźnienie łącznościowca i ten znów się uśmiechnął kiwając twierdząco głową.

Wzruszenie dławiło Lamię, rozglądającą się po otaczających ją twarzach, niektórych wyrosłych dosłownie z podziemi. Cieszyła do niech własną gębę, kręcąc karkiem aby patrzeć na każdego po kolei, bo niestety gapienie się na wszystkich na raz było niewykonalne. Lazła też za Wilmą, połowicznie przyklejona do jej pleców, a gdy padło hasło pozbycia się ekwipunku, saper odruchowo zaczęła pomagać ściągać cały ten przyciężki szpej i przełykała ślinę, walcząc z drżącymi ustami. Banda degeneratów ugadała się za jej plecami, ściągając z całej okolicy i knując po kątach, aby zaskoczyć odnalezioną zgubę… i udało im się, jak jasny szlag.

Byli tu, ci którzy przeżyli lato pod Fargo, cała piątka. Pięć paluchów tej samej łapy, przeklęta rodzina wykolejeńców. Żywa, rozwydrzona, głośna i tak żywa, jak to tylko możliwe. Wśród nich Lamia wydawała się najbardziej cicha, zagubiona. Trochę zmieszana kręciła głową chcąc odgonić ewentualne majaki, lecz one nie znikały. Gadały, śmiały się i żartowały dookoła stołu. W ogarnięciu się i wzięciu w garść pomagała obecność Steve’a, dyskretnie uśmiechającego się gdzieś na wyciągnięcie ręki, gotowego interweniować jeśli tylko zajdzie potrzeba… ale to rozbieranie Wilmy przełamało stupor.

- Kurwa no, mam już urodziny czy co? - odezwała się wreszcie pełniejszym zdaniem, śmiejąc się kosmato, a jej dłonie po pozbyciu się kamizelki, szelek i większości szpeju z korpusu kumpeli już bez skrępowania zaczęły rozpinać guziki samego munduru. Dziewczyna gapiła się po towarzystwie z psotnym błyskiem w oku - Patrzcie ich, patusy jedne! Spiskować człowiekowi za plecami! Brutusy! Chudego rozumiem, bo z twarzy menda i kombinator, John biznesu… ale wyyyyy?! - pokazała ich po kolei paluchem, rechocząc z uciechy i radości, a potem wyrwała się do przodu, raz jeszcze ściskając każdego Bękarta póki nie wróciła pod Wilmę - Ja pierdolę… nie wierzę - westchnęła kręcąc głową. Nie była sama, miała rodzinę. Przeżyli i byli tu razem.

- Dziękuję… nie musieliście. Nie wierzę, naprawdę tu jesteście… przyjechaliście, żyjecie… a myślałam, że… to nieważne. Już nieważne. Jesteśmy tu, znowu razem - odkaszlnęła, otrzasając się z resztek otępienia. Kucnęła przy stole i wyjęła z torby po litrowej butelce po czym triumfalnie uniosła je do góry - Myśleliście łajzy że z pustymi łapami przyjadę? - rzuciła rozbawionym pytaniem, każdemu z rodziny wciskając po flaszce śliwowicy - Pijemy kolejkę i spierdalamy się zabawić?! Isaac mówił że Koronka jest spoko, a Chudy, że dziś stawia. Nie wiem jak wy, ale ja z grzeczności nie dam się prosić! No i Kopciuszek jest z nami tylko do północy - dźgnęła paluchem Pereza - Ale to zaraz! Opowiadajcie! Co u was?! Ja jebie no… - przełknęła ślinę, wklejając się w Wilmę i pociągając nosem - Co za kutafon sprowadził tu ninję krojącego cebulę?!

Znów zrobił się chaos i hałas. Wszyscy się śmiali, żartowali i gadali jeden przez drugiego. Echo zdążył zanieść ten cały nadmiar szpeja Wilmy i wrócić a sama Wilma klapła między Krótkim a Perezem sadzając sobie na kolanach swoją kumpelę w czerwonej kiecce i czarnych butach do kolan. Teraz już siedziała w samym brązowym podkoszulku więc ubiór miała podobny do niedawnego aresztanta. O ile Scott i Chudy to chyba najbardziej mieli ze sobą kontakt to reszta już niekoniecznie. Właściwie to chyba Chudy najczęściej trzymał się z Isaaciem no ale przez to pudło Perez ostatnio wypadł z obiegu więc też był ciekaw wieści. A Wilma pokazywała się w Mason rzadko bo skoro stacjonowała w Soiux Falls to tutaj bywała tylko jak była jakoś przejazdem. Więc też i ona była ich ciekawa i oni jej. No ale Rybka to wcześniej przecież widziała się tylko z Chudym i przelotnie - znów w areszcie - z Isaaciem i dopiero teraz mogli sobie pogadać i się sobą nacieszyć.

- Mówiłam ci, że Smok jest spoko i coś wymyśli. - Wilma klepnęła nagie ramię kumpeli którą sobie posadziła na kolanach i trzymała w objęciach jakby się bała, że ta jej nagle zniknie czy ucieknie.

- Nie mógł mnie puścić wcześniej niż dojechaliśmy na miejsce. A dojechaliśmy dopiero wczoraj na wieczór. Więc dziś rano dopiero mogłam wracać. Jeden z naszych miał kontuzję i trzeba było go odwieźć do szpitala. Tak naprawdę można go było odwieźć gdziekolwiek po drodze no ale mówiłam ci, Smok jest spoko i uznał, że chłopina musi wracać do nas i zgadnij kogo wyznaczył by go odwiózł? - zaśmiała się wesoło gdy opowiadała niby jej ale w gruncie rzeczy całej paczce jak to się stało, że jednak dała radę zjawić się tutaj dzisiaj wieczorem.

- No ale przyjechaliśmy tutaj, jego zostawiłam w naszej jednostce to cholera jak tam byliście to musieliśmy się minąć albo byłam tuż po was. Ale cholera jechałam z innej strony niż zwykle to mi się Echo przydał. Dał znak gdzie będziecie i w ogóle mnie naprowadził. - specjalistka od elektroniki śmiała się wesoło ciągnąc tą opowieść co i jak to przez ostatnią dobę jej szło. Na koniec wskazała na łącznościowca który siedział prawie dokładnie naprzeciwko nich.

- Ej to jeszcze nic. - Perez machnął reką dając znać, że ma ciekawszą historyjkę. - Ja sobie grzecznie kibluję nie wadząc nikomu a tu żelazny łeb otwiera mi celę i mówi, że mam gości. - zaczął opowiadać głównie Wilmie bo reszta to już trochę słyszała zanim ta się zjawila. - No to sobie myślę, znów jakiś dupek przylazł dupę zawracać. No ale wstaję i widzę jakiegoś typa w czerwonej koszuli. - zaczął barwnie opowiadać wskazując na raczej cichego Mayersa który pozwalał się im sobą nacieszyć i sam mówił niewiele. Teraz uśmiechnął się i uniósł szklaneczkę do toastu skoro o nim była mowa.

- No ale do cholery zabrał gdzieś tego łba i poszli a tu zjawia się nasza Rybka. Odstawiona jak na sobotnie balety i się szczerzy i w ogóle! - Isaac teraz wskazał na kobietę w czerwieni jaka siedziała obok niego na kolanach Wilmy. A ta słuchała zaciekawiona jak to we dwójkę odbili kumpla z aresztu.

- No i czad! Gadamy sobie myślę sobie fajnie, że Rybka pamiętała i przyszła się przywitać i pogadać. No szkoda, że nie pobaletujemy razem ale cóż. Następnym razem nie? - tłumaczył dalej jakie niedawno miał myśli parę kilometrów stąd i kilkadziesiąt minut temu.

- I wtedy ten tutaj wraca z żelaznym łbem i żelazny łeb mówi, że mam spadać i oni mnie zabierają. No kurwa myślałem, że źle słyszę! Cholera jak to zabierają?! Przecież mam tu siedzieć jeszcze parę dni więc co jest grane?! - uderzył się w brązową podkoszulkę na piersi dalej z werwą tocząc swoją opowieść. Wilma patrzyła to na swoją prawą gdy go słuchała to na lewą gdzie siedział ów facet w czerwieni z białymi palemkami.

- No trzeba przyznać, że nie miałeś wtedy zbyt mądrej miny. Lamia się chyba ciut wcześniej zorientowała co jest grane. - Steve zaśmiał się cicho chociaż ta barwna opowieść też mu chyba sprawiała przyjemnosć.

- No ba! Z niej zawsze była niezła bystrzacha! - odparował szybko Perez unosząc szklankę by za to wypić. Ale szybko upił by dokończyć swoją relację. - No i wtedy już żelazne łby nas puściły i cholera prawie nam pomachali na pożegnanie! Już prawie dochodzimy do bramy a ten kolega mówi nam, że mam być świadkiem w tajnej operacji czy coś! Cholera myślałem, że padnę! A żebyście widzieli miny strażników przy bramie! Cholera też nas obchodzili jak zgniłe jajo! - Isaac zakończył swoją hałaśliwą i chaotyczną opowieść jak to przebiegało jego uwolnienie z wojskowej paki.

- No niezły numer. Naprawdę niezły. - Wilma pokiwała głową zerkając z zaciekawieniem na siedzącego obok mięśniaka w hawajskiej koszuli. A potem wzniosła toast za to spotkanie, numery i jeszcze raz za spotkanie.

Mazzi przepijała, kiwała głową i śmiała się wesoło, opierając plecy o Willy lub trzymając ją za rękę, czasami czochrając Pereza po włosach czułym gestem, albo wychylała się do przodu żeby klepnąć Echo w kolano, albo pokazać język Chudemu, zanim nie podnosiła ponownie szklanki do ust. Chłonęła tych ludzi, atmosferę radości, czując jak w dobrym śnie… tak innym niż ciemna, zimna pustka w której przebudziła się gdzieś w piątek parę tygodni temu. Wtedy przypominała zaszczutego, obolałego i opuszczonego szczura, a teraz znów była Bękartem, pośrodku całej bękarciej rodziny.

- Tygrysek jest najlepszy, zawsze wie co robić i umie w kombinatorykę. Uwielbiam go - wyćwierkała do komandosa, wychylając się żeby pocałować go w policzek. Złapała bruneta za rękę ściskając przez moment, w myślach klnąc na siebie, bo w całym ferworze kapitan zszedł na boczny tor, wyprzedzony rodzinne więzi. - Poza tym jest prawdziwym bohaterem, cyklicznie ratuje księżniczki w opresji… a się zjarnęłam wcześniej od Isaaca, bo mi Travis opowiadał co Steve potrafi odwalić i jak ma gadane… tak się nawet poznaliśmy - wyszczerzyła zęby do reszty. Z szerokim wyszczerzem na gębie opowiedziała rodzinie o pewnym środowym południu w lodziarni świeżo po wypisie ze szpitala, z kumpelą pod pachą i michą lodów przed nosem. Streściła ich rozmowę niby prywatną, lecz i tak doskonale słyszaną przez parę żetonów obok… i jak te żetony przypieprzyły się do szeregowców świeżo po powrocie z północy. Budowała napięcie, aż do momentu, gdy rozległ się gdzieś z oddali ryk silnika. Przy pojawieniu się czwórki dzielnych frontowców oczywiście nie omieszkała wspomnieć kto odezwał się pierwszy i kto pierwszy wpadł jej w oko…

-... i wtedy nagle rosły typ z tyłu sięga po maczetę i drze mordę aby żetony wpierdalały w podskokach bo ich porąbie na kawałki. Zrobili się bladzi, cofnęli o pół kroku i gapią się jakby im przed mordami żołd wpakowali do wiaderka z gównem podpalając na ich oczach… no mówię wam, te miny tęskniące za rozumem, gały wychodzące z orbit. Gapią się z niezrozumieniem na tego o - wskazała Mayersa brodą - a drugi z jego ludzi dodaje z uśmiechem że Dingo ma żółte papiery i nie odpowiada za to kogo porąbie. - rozłożyła ręce w geście bezradności - Tego chyba było za dużo, zawinęli się i prawie laczki pogubili… noooo a potem - łypnęła rozbawiona na swojego żołnierzyka - Musiał mnie łapać.

- To prawda. Dingo naprawdę ma żółte papiery. I uwielbia machać maczetą. - Krótki też się roześmiał tak samo jak i bękarty gdy słyszał opowieść o początku znajomości z Lamią.

- O rany ale z ciebie numer! A słuchaj szukam wspólnika. Przydałby mi się ktoś taki obrotny w interesie. - Chudy musiał być pod wrażeniem wyczynów Mayersa bo pewnie inaczej nie składałby mu takiej oferty.

- Oj ja tam jestem ciekawa innego interesu Krótkiego. - Wilma zaśmiała się wesoło i poklepała klatę opiętą hawajską koszulą.

- Ej jeszcze ja tu jestem. - Isaac przypomniał jej o swoim istnieniu po swojej drugiej flance. - To może pojedziemy do tej Koronki skoro Chudy stawia? - przypomniał sobie to co niedawno proponowała Rybka.

- A co to za Koronka? - kobieta w wojskowym podkoszulku zapytała o nieznany dla siebie lokal.

- Burdel. Pełen gorącego towaru. - Perez wyszczerzył się bezczelnie jakby już mieli iść do tego sklepu z najlepszymi zabawkami w mieście.

- Nachalnych lachonów… gotowych spełnić nasze najskrytsze mokre sny - Mazzi dodała sprostowanie, wachlując rzęsami na kumpla i kumpelę. Do tej ostatniej się przykleiła, ściszając głos i udając że nie zdaje sobie sprawy że okolica i tak słyszy - Wpakujemy Isaaca w łapy takich dwóch i bierzemy Tygryska w okrążenie. Zrobimy mu Kocioł, sama zobaczysz dlaczego mam problemy z siedzeniem… musisz z nami jechać do Sioux jutro… powiedz że z nami wrócisz… będzie niespodzianka - parsknęła, skacząc trochę nieskoordynowanie spojrzeniem po jej twarzy do momentu gdy bez większej finezji ujęła tą twarz w dłonie i nie pocałowała głębokim, zachłannym pocałunkiem, przyciągając dziewczynę do siebie jakby chciała ją zgnieść, albo co najmniej odgryźć jej twarz.

Wilma okazała się chętna na ten pocałunek. Nawet bardzo. Zaczęła oddawać go z zapamiętaniem mocno wpijając się w usta kumpeli i obejmując jej głowę, szyję i ramiona dla wygodniejszej stabilizacji. Przy okazji jej dłoń zwiedziły także czerwony dekolt.

- Cholera! Cały tydzień na to czekałam! - roześmiała się dziko gdy wreszcze przypieczętowały spotkanie jak należy. - Ah te twoje usta! Widzę, że nie zapomniałaś jak ich używać! - śmiała się dalej przesuwając kciukiem po tych miękkich, soczystych wargach.

- Uuuu! Jak laski zaczynają się miziać to znak, że czas jechac do burdelu! - Isaac zaklaskał w dłonie i reszcie też chyba spodobał się ten całujący się duet bękarcic bardzo przyjemnie pobudzający atmosferę.

- A z Tygryskiem to po tym co mi o nim nagadałaś w poniedziałek a teraz sama widzę jakie z niego ciacho to cholera obraziłabym się na ciebie gdybyś skitrała go tylko dla siebie. - dodała Wilma delikatnie wodząc palcem po policzku kumpeli. Ale chłopcy się już podnieśli więc trzeba było zacząć się zbierać. Steve może coś słyszał co gadały a może i nie ale miał minę jakby podejrzewał, że własnie go obgadują.

- A do Sioux Falls pewnie! Jutro i tak muszę tam jechać by odstawić tego naszego połamańca do jednostki ale potem mam wolne! Smok i reszta pewnie zjedzie w poniedziałek na wieczór to będę musiała się zameldować. Mam nadzieję, że z niczym nie wyskoczą to zacznę legitne parę dni urlopu do następnego wyjazdu. - druga bękarcica też wstała przy okazji zmuszając Lamię by też stanęła na własne nogi i wesoło do niej ćwierkała gdy wychodziło na to, że grafik ma całkiem sprzyjający wspólnej integracji.

Mazzi uwiesiła się na jej szyi, odchylając głowę do tyłu i zawyła przymykając oczy, wylewając całą ulgę, szczęście i ekscytację, podobnie jak w zeszłą sobotę pod studnią przy Mayersie. Wentyl na pozytywne emocje, których nie jest się w stanie wyrazić słowami.

- To wbijasz do nas! Wkurwię się jak nie zlecisz nam na kwadrat! A w niedzielę… o kurwa! Faktycznie, prawie zapomniałam - zaśmiała się wesoło, przybierając nagle niewinny wyraz gęby - Bo widzicie, ostatnio w Sioux miałyśmy z kumpelami mały problem. Taka tam banda łapsów ujebała sobie nas zgarnąć z ulicy i wywieźć gdzieś do burdelu. Policja ich zatrzymała w ruinach… wezwali chłopaków Steve’a no to przyjechali i nas odbili. Bo są prawie tak zajebiści jak on tu w pojedynkę - machnęła lekko na chłopaka głową - Pomijając detale i dramatyczne werble, robimy z kumpelami przyjęcie dziękczynne w Honolulu dla ekipy która nas odbiła. Oczywiście musisz tam też być - trąciła nos drugiej bękarcicy swoim nosem - Poza tym cholera, gdybym… - nagle się zacięła, zewnętrzny kącik lewego oka zadgrał jej niekontrolowanie. Mocniej ścisnęła przyjaciółkę i wzięła głęboki wdech, a potem wydech. Podejmując trochę mniej beztroskim tonem - Chudy, masz moje papiery?

Bękarty ruszyły od stolika jaki dotąd okupowali razem i trochę ich zmieszała ta zmianka o porwaniu. No ale skoro wszystko miało się dobrze skończyć to na razie chyba dali sobie spokój z wypytywaniem o detale.

- Tak, mam. Chodź do samochodu to ci dam. - zaopatrzeniowiec skinął głową na znak, że ma ale musiała przejść się z nim do samochodu. A Wilma zostawiła ją by wrócić do baru po swój ekwipunek. Towarzystwo się trochę rozsypało gadając ze sobą po drodze do wyjścia głównego a potem na parking. Chwilę trwała dyskusja kto z kim jedzie. Właściwie wszyscy poza Isaaciem i Lamią byli kierowcami więc się szykował mały konwój do “Koronki”. Zaraz też dołączyła druga bękarcica dźwigając w ręku ten sprzęt zabrany z baru.

- Ja nie wiem gdzie jest ten burdel no to pojadę za wami. - rzekła do chłopaków by wiedzieli, że powinni ją poprowadzić.

- Ja wiem gdzie to jest! To dawaj, poprowadzę cię. - Perez zaregował z miejsca zgłaszając się na jej pilota i jednocześnie załatwiając sobie podwózkę.

Za to Mazzi rwała się do zadekowania u Willy w furze, najlepiej od dupy strony na tylnej kanapie wyciągając ptaszynę z munduru. Otworzyła nawet usta aby to zaproponować, lecz szybko je zamknęła, truchtając pod pozycję Mayersa i teraz jemu zawiesiła się na szyi, całując gorący aby w ferworze poznawania rodziny na nowo, nie czuł się zagubiony.
- Zaraz do ciebie wrócę, wezmę tylko teczkę od Chudego i dam mu prezent żeby tamci nie widzieli - wyszeptała prosto w rozchylone usta - Dziękuję… kocham cię. Jesteś najlepszy. Mój bohater… zaraz jestem - zrobiła krok do przodu, ze schowka w ich furze wyjmując pudełeczko z lorentką.

- Jasne. Jak chcesz to możesz z nimi jechać. Ja pojadę za wami. Zresztą chyba wiem gdzie to jest. - Krótki wydawał się rozumieć rozterki miotające jego dziewczyną i gotów był jej pójść na rękę jeśli chciała jechać z nimi jechać.

Reszta towarzystwa rozproszyła się po parkingu gdy każdy ruszył w kierunku swojej fury. Chudy zaś poczekał na Lamię i tam doprowadził ją w kierunku niezbyt ciekawie wyglądającej furgonetki o uroku roboczego dostawczaka. Tam otworzył drzwi do kierowcy, sięgnął po jakąś torbę, chwilę w niej grzebał i wyjął aktówkę którą podał Mazzi.

- Słuchaj Rybka ty komuś podpadałaś odkąd się obudziłaś? Komuś z armii? - zapytał gdy oddał jej dokumenty opatrzone jej nazwiskiem, stopniem i numerem identyfikacyjnym jaki nosiła na nieśmiertelniku.

Brunetka zmarszczyła brwi i czoło, robiąc szybki przegląd wszystkich obrażonych trepów których kojarzyła, ale ci co mogli mieć jakieś ale nawet nie wiedzieli kim jest.
- Nie… nikogo ważnego. Chyba tylko jednemu porucznikowi biurowemu który się zajmował moją sprawą, ale niczym poważnym. Jeszcze w szpitalu zmacałam go po dupie jak przylazł w galówce… no może w Domu Weterana komuś też, bo mnie wykopali, ale… nie no. Chyba nikomu ważnemu - Podniosła głowę, łowiąc w bryle ghurki twarz Krótkiego i dała mu znać łapą, aby jechał. Ją chyba czekała poważna rozmowa, więc wzięła teczkę i zaczęła się pakować kwatermistrzowi do fury - Dlaczego pytasz? Co odkryłeś?

- Właściwie to nic. - przyznał Chudy i widząc, że będa jechać razem też gramolił się do środka. A furgonetka zaprotestowała resorami przed takim obciążeniem. Steve zaś odmachnał i wsiadł do swojego wozu aby ruszyć razem z innymi. Gdy kierowca vana uruchamiał swoja maszynę przez parking przetoczył się łazik trąbiąc wesoło na całą okolicę gdzie w szoferce widać było parę trepów w ciemnych podkoszulkach. Z Chudym więc chyba zamykali ten rozrzucony peleton jaki wjeżdżał na ulice wieczornego miasta.

- Pojechałem do biura, powiedziałem co i jak i tam grzecznie wydali mi twoje papiery. I koniec historii. - powiedział z pewnym zastanowieniem dobrze odżywiony logistyk gdy bez pośpiechu jechał przez kolejne ulice widocznie świetnie wiedząc dokąd jechać chociaż innych wozów już nie widzieli. Jemu widocznie nie zależało na pośpiechu.
- Ale w czwartek odwiedził mnie oficer. Kapitan. Nie znam typa. Kapitał Jason Flores. Zostawił wizytówkę wrzuciłem ci do środka. - Chudy wyjaśnił co mu się rzuciło w oczy. Samo to, że zjawił się u niego oficer i to kapitan a nie jakiś porucznik czy po prostu jakiś ich wysłannik już rzucało się w oczy.

- No i się mnie pyta czy to ja brałem odpis twoich papierów. A jak brałem musiałem się wpisać no więc nie bardzo miałem co ściemniać. Więc mówię mu, że tak. I o co chodzi. A on mi mówi, że o nic. Chwytasz? Przyjechał do mnie, pyta po co mi te papiery i mówi, że tak sobie przyjechał. - gruby kierowca pokręcił głową na znak, że ani wtedy ani teraz nie trzymało mu się kupy takie wyjaśnienie.

- Mówi, że był ciekaw czy mam z tobą kontakt. Mówię, mu, że nie. I po tej ofensywie porządkuje akta oddziału, bo mi potrzebne do ewidencji w magazynie i wiesz, tak mu trochę pościemniałem. No ale grzecznie bo w końcu to kapitan. A on się mnie pyta czy tylko z tobą jedną mam bałagan skoro wziąłem tylko twój odpis. Bystrzak. Chyba zorientował się, że mu kit wciskam. I wiesz co wtedy zrobił? - spojrzał w bok a wcześniej znów pokręcił głową gdy mówił o obcym kapitanie. Zupełnie jakby trafił na przeciwnika co też jest niezły w te różne koszarowe gierki jakie zaopatrzeniowiec bękartów znał od podszewki.

- Nic. Nic nie zrobił. Nie powołał się na szarżę, nie darł się, nie straszył mnie paragrafami ani nic takiego. Tylko pokiwał głową, poprosił bym mu dał znać jakbym nawiązał jakiś kontakt z tobą albo byś ty się do niego zgłosiła. No i zostawił tą wizytówkę. A potem sobie poszedł. - logistyk mówił jakby nie mógł rozgryźć zachowania obcego kapitana. Chwilę milczał zastanawiając się nad tym wszystkim gdy tak skręcał w jakąś ulicę i zazgrzytał biegami.

- Myślę, że był z dochodzeniówki. Albo wywiadu. Coś takiego śmierdzącego dla takich bystrzaków jak on. Dlatego pytam czy jesteś w coś umoczona. - wyjaśnił na sam koniec gdy zerkał w bok na siedzącą pasażerkę.

Ta wpatrywała się z zaciętą miną w przednią szybę, ściskając bezwiednie teczkę coraz mocniej. Strach towarzyszący jej od momentu przebudzenia w szpitalu powrócił. Pośpiech, nakaz aby przeć do przodu i migający w głowie neon.

- Może chodzić o to, co się stało tam pod Fargo. Było chujowo, prawda? - przeniosła wzrok na kierowcę - Chujowo jak nieszczęście… i nie chodzi o palącego nas Żuka, ani kocioł. Powiedz mi, do jasnej cholery… co zrobiłam, albo miałam zrobić? Coś ważnego, pamiętam przebłysk, że kopię za czymś w gruzie, zdzierając sobie paznokcie i kalecząc dłonie… po wyjściu ze śpiączki miałam we łbie ciągły nakaz, niepoko że czas ucieka i wkrótce stanie się coś złego, jeśli… - sięgnęła drżącymi dłońmi do torebki, wyciągając papierosa. Odpaliła go, za ciągnęła się i dopiero podjęła - Nie pamiętam o co chodzi, zapomniałam o czymś cholernie ważnym. Próbowałam to wygrzebać, ale za każdym razem gdy ruszam ten zjebany pierdolnik, wypływa coraz to nowy syf, a mnie brakuje siły. Aby w tym grzebać - puknęła palcem w skroń, w jej głosie dźwięczała złość oraz nietajona frustracja - Myślałam, że tylko ja przetrwałam, że tam wszyscy zginęliście i nie mam po co i dla kogo żyć. Co noc dręczyły mnie koszmary, ciągle czegoś się bałam… i ten pierdolony nakaz we łbie. Albo te pierdolone urywki… tam się coś stało - pokręciła głową nerwowym ruchem - Widziałam pluton egzekucyjny, słyszałam strzały. Czułam.. ból. Albo widziałam jak stoję z kimś plecy w plecy, mierząc do cywili. Strzeliliśmy? Zabiliśmy ich? Pamiętam też jeden z tworów Molocha - zrobiła przerwę, uważnie obserwując Chudego gdy podjęła - Jak urwał mi łapę, kurwa mać. Nie ogarniam tego gówna które we mnie siedzi, ciągle boję się sama spać. Więc puszczałam się, byle ktoś mnie przygarnął na noc do siebie, albo zalegałam pijana jak bela. - pokręciła ze złością głową, paląc szybkim tempem parę buchów - Może chodzi o Andy’ego, może mi coś przekazał, a ja zapomniałam… to nienormalne, że go tyle nie ma. Ani nie ma ciała. Dałby radę, przecież… - zagryzła wargę, zgrzytając zębami głośno. W końcu westchnęła z rezygnacją - Kim ja kurwa jestem, Chudy? Mam dziurę w głowie, zagojoną, ale nie zalaną kośćmi. Jebane gniazdko od minijacka. Coś w żołądku też nie gra, doktorek który mnie prowadził śmiał się, że mam tam kwas akumulatorowy… a teraz wypytuje o mnie dochodzeniówka, no zajebiście. Jakby nie wystarczyło problemów na co dzień. Jeszcze wyjdzie, że napytam Steve’owi biedy za sam fakt, że się z nim bujam. Nie afiszuje się tym, ale jest dowódcą terenowym Thunderbolts… ostatnio okolica obrodziła w jebanych kapitanów - warknęła, odkręcając okno i wyrzuciła przez nie peta - Odkąd się przebudziłam próbuję pozbierać te kurewskie kawałki życia jakie mi zostały i ułożyć z nich coś nowego. Razem z Eve i Stevem… tak, żyjemy w trójkę - prychnęła zdenerwowana, sięgając po nowego papierosa - Ten Jason… opisz mi go. Jak wygląda? Wiek, podejście? Wrażenie gdy z nim gadałeś? Da się zbajerować… czy trzeba z nim na sucho, służbowo? To ktoś stąd? Tak, wizytówka… - wolną ręką sięgnęła do teczki - Nigdy o chuju nie słyszałam, nie chcę słyszeć… tylko Rodney wysłał zapytanie o odpis moich papierów, a ma na mnie namiary w Siuox. Nie będę się chować jak jebany karakan. - skończyła, otwierając tekturową okładkę. Nie czytając jeszcze treści zaczęła grzebać za wizytówką.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172