|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
14-05-2020, 15:04 | #191 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Zp7qhVDtip0&list=LLVi22WLaDps0-Gb28ivVbOg&index=29&t=0s[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... Ostatnio edytowane przez Driada : 14-05-2020 o 16:09. |
14-05-2020, 15:16 | #192 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
14-05-2020, 15:28 | #193 | |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... | |
14-05-2020, 15:37 | #194 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
14-05-2020, 16:08 | #195 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
16-05-2020, 06:43 | #196 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 42 - Chudy Czas: 2054.09.26; sb; zmierzch Miejsce: Mason City; motel “Błękitna Laguna” Warunki: wnętrze baru, jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, zimno, pogodnie, ła.wiatr - Obudź się. - poczuła delikatny dotyk na swoim ramieniu połączony z męskim, łagodnym głosem. Gdy otworzyła oczy zorientowała się, że zasnęła na przednim siedzeniu. A przed nimi widać było jakieś zabudowania. Całkiem sporo. Jak jakieś miasto. Odcinało się na tym równinnym oceanie jaki był widoczny dookoła. Jeszcze było jasno i do zmierzchu było pewnie ze dwie czy trzy godziny. Ale dzień już miał się ku końcowi. - Ubierz cycki, wjeżdżamy do Mason. - Steve zaśmiał się cicho podając jej cekinową kieckę jaką z siebie zrzuciła na postoju na strzelanie. To musiało być z kilka godzin temu bo wtedy była pełnia dnia. I to jeszcze raczej ta pierwsza połowa. Widocznie przespała większość trasy. Zorientowała się jednak, że nie zna tego wjazdu do miasta więc chyba wjeżdżali teraz inaczej niż gdy jechały z Eve. - Chyba wiem gdzie się zatrzymamy. Zostawimy tam swoje rzeczy i zamówimy pokój. Zjemy coś. A potem pojedziemy do “Magnum”. - mówił spokojnie gdy Lamia jeszcze rozcierała sobie zesztywniały kark. I cycki właściwie nie całkiem miała okryte bo widocznie jak spała to okrył ją kocem. Ale mimo wszystko to było jednak spanie na siedząco podczas jazdy. Wjeżdzali w miasto. Czarna terenówka zwolniła a kierowca przyglądał się mijanym budynkom jakby szukał tego właściwego. - Jest. - ucieszły się gdy widocznie dojrzał ich metę. Zwolnił jeszcze bardziej i zatrzymał się przed jakąś bramą. Brama wyglądała tak sobie a płot dookoła zrobiony z blachy, palików, prętów i czego tylko jeszcze dało się zamontować również. Zapewne nie były ani kuloodporne ani nie zatrzymałyby rozpędzonego auta. Ale przed standardowymi złodziejaszkami i wandalami powinny sprawdzić się nieźle. Brama była otwarta więc wjechali bez przeszkód. - Zamykają na noc. A tu jest główne wejście. - kierowca wziął na siebie rolę przewodnika gdy wskazał na wejście które było trochę nietypowo bo frontem do parkingu a nie do głównej drogi z jakiej właśnie zjechali. Czarna terenówka zaparkowała w pobliżu tyłów. Trzeba było teraz wziąć wszystkie bagaże i zabrać ze sobą do środka. - A tu jest ta błękitna laguna. Właściwie to taki staw. Oczko wodne. - pokazał trzymaną torbę na furtkę w tylnej części ogrodzenia. Przez nią rzeczywiście było widać jakąś taflę wody. Okoliczne drzewa szumiały liśćmi a końcówka dnia okazała się pogodna ale było zimno. Dla kogoś w kusej sukience wręcz bardzo zimno aż się chciało jak najszybciej skryć w ciele. Ale dalej ruszyli w stronę recepcji. Ale zanim do niej doszli zza ogrodzenia usłyszeli jakiś głos mówiący przez megafon. Właściwie słyszeli go już na parkingu ale dopiero teraz zbliżył się na tyle by dało się rozróżnić co dokładnie mówi. - Nachalne lachony! - dał się słyszeć męski, radosny głos zawodowego spikera. Steve zatrzymał się w połowie drogi między recepcją a bramą i spojrzał na Lamię z zaciekawionym spojrzeniem czy słyszą to samo. - Nachalne lachony! Napalone lachony! Tylko u nas! Nasze dziewczynki aż przebierają nóżkami czekając właśnie na was! - spiker ogłaszał wszem i wobec swoje atrakcje. Musiał się zbliżać by było go słychać coraz wyraźniej. Krótki mając do wyboru wejście do recepcji albo bramę przez jaką właśnie wjechali wybrał tą drugą opcję zaciekawiony tymi atrakcjami. Z bramy ujrzeli jakąś furgonetkę przerobioną na pickup bo za szoferką była odkryta paka. Właśnie na niej stał facet z megafonem ubrany w krzykliwy zestaw marynarki, koszuli i spodni do tego z ogromnym, czarnym kapeluszem więc od razu rzucał się w oczy. To właśnie on tak reklamował owe napalone lachony. Oprócz niego wyginały się w tańcu dwie skąpo ubrane tancerki. Jak wytrzymywał wyginać się w tym zimnie pozostawało tajemnicą. Może chodziło o to, że cały czas były w ruchu. Oprócz nich była jeszcze jakaś platforma reklamowa z napisem “Różowa Koronka”. Chyba ręcznie malowany był ten napis podobnie jak damskie udo w tej różowej koronce. Była jeszcze jakaś muzyka która pewnie pomagała tancerkom tańczyć ale ją było słychać słabiej pewnie by nie zagłuszała spikera. - Tak, tak, koniecznie odwiedźcie “Różową Koronkę”! Zobaczycie, nie opędzicie się od naszych dziewczyn! Będą błagać by móc obdarować was swoimi wdziękami! Byście z nimi mogli zrealizować wasze marzenia! Tak, te skryte i mokre również! - furgonetka jechała spacerowym tempem niewiele szybszym od przeciętnego pieszego. I stopniowo zbliżała się do bramy wybranego przez Mayersa motelu. - Słyszałaś? Chcą zrealizować nasze marzenia. Te skryte i mokre również. - roześmiał się rozbawiony Steve zerkając na stojącą obok partnerkę. Chyba to go bawiło niesamowicie ale też przykuło uwagę tego faceta w czarnym, wysokim kapeluszu. - Tak, tak kolego w pięknej koszuli! Przyjdź do “Różowej Koronki”! Pozwól naszym dziewczynom zajrzeć pod tą piękną koszulę! Na pewno ty i one będziecie zachwyceni! - wodzirej dojrzał potencjalnego klienta i nie omieszkał wysłać mu osobistego zaproszenia. - Ale ja już tu mam kogoś do ściągania tej pięknej koszuli! - Steve odkrzyknął mu wesoło i wskazał trzymaną torbą na stojącą obok kobietę w cekinowej sukience. - Ah jaka piękna pani! Jeszcze piękniejsza niż twoja koszula przystojniaku! Tak piękna kobieta musi mieć w sobie piękne wnętrze i nieposkromioną odwagę! Ale dla pięknych i odważnych kobiet też nasze dziewczynki mają szeroko rozwarte ramiona, usta i uda! - facet w kapeluszu był niezłym showmanem i mistrzem improwizacji bo gdy dostrzegł Lamie od razu ukuł specjalne zaproszenia także i dla niej. Czas: 2054.09.26; sb; zmierzch Miejsce: Mason City; pub “Magnum” Warunki: wnętrze baru, jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, zimno, pogodnie, ła.wiatr Trochę czasu zeszło zanim wynajęli pokój, zostawili swoje rzeczy i doprowadzili się do porządku do podróży. Steve miał zagwostkę na ten wieczór czy wreszcie trafili na recepcjonistkę co bardziej się uśmiechała do niego niż do Lamii. Chociaż po prawdzie recepcjonistka po prostu się uśmiechała, była uprzejma i miła jak to recepcjonitskom wypadało być wobec gości. Dała im klucz do pokoju na piętrze. Okazało się, że kiedyś to też był hotel albo motel. I był to długi budynek podzielony na kilka segmentów po kilka pokojów każdy. W pionie też bez sensacji bo był do wyboru parter i piętro. Krótki poprosił o ten najdalszy od recepcji segment by mieć oko na samochód. Trzeba było więc wyjść na zewnątrz by przejść do właściwej klatki a potem do pokoju. Pokój okazał się czysty i schludny. Chociaż oczywiście na wodę w kranie nie było co liczyć. To nie było “Honolulu”. Ale były dwa łóżka, szafa na rzeczy, niewielkie biurko i łazienka. A w niej zestaw ręczników i łazienkowy standard czyli miski, baniak z wodą i gżałka. Na noc powinno wystarczyć a póki co Steve zamówił kąpiel no ale to standardowo trzeba było poczekać aż wody napuszczą a potem zagrzeją. Potem ktoś przyleciał powiedzieć, że już gotowe to mogli się wykąpać po podróży i zjeść kolację zaraz potem. Dlatego gdy w końcu zjawili się w “Magnum” to właśnie zaczynał się kończyć ten dzień, był ładny zachód Słońca a niedługo powinna się zacząć wieczorna szarówka gdy dzień zaczynał stopniowo przechodzić w noc. - Rybka! - Chudego zastali przy tym samym zakątku w jakim ostatnio spotkał się z Lamią. Wstał tak gwałtownie, że pod jego masą stół wydawał się wątły i zakołysał się jakby miał się zaraz przewrócić. Przywitali się radośnie a drobniejszy bękart wydawał się tonąć i niknąć w zwalistej sylwetce zaopatrzeniowca. Chudy był mniej więcej tak wysoki jak Mayers ale zdecydowaie cięższy. A nadmiar masy miał rozłożone wszędzie od potężnych ramion i nóg aż po reprezentatywny mięsień piwny. Więc przy nim nawet kapitan Thunderbolts wyglądał drobno i szczupło. - To jesteśmy pierwsi? Myślałem, że będzie nas trochę więcej. - przyznał Krótki gdy już się przywitali, wrócili do stolika w gościnie u Chudego bo ten zapraszał i gościł obiecując, że mogą się dzisiaj bawić na jego koszt. No ale na razie siedzieli we trójkę przy pierwszej kolejce. - Noo taakk… - zaopatrzeniowiec bękartów wziął głębszy wdech i wydech gdy wyszedł ten temat jakiego sie widocznie obawiał ale i się spodziewał. - No niestety Isaaca nie będzie. Dalej siedzi. - przyznał rozkładając swoje pulchne ramiona. Mayers spojrzał zdziwiony na niego, na Lamię i znów na niego. - Jak to siedzi? Nadal? To ile on dostał? Myślałem, że tydzień. - Krótki zmróżył oczy bo coś takiego wcześniej usłyszał od Lamii. A ta na poprzedniej wizycie u Chudego. Więc jak Isaac nadal siedział to coś długi był ten tydzień odsiadki. - No tydzień, tydzień. Ale ledwo go wypuścili a ten drań poszedł wyrównywać rachunki no i znów go zamknęli. Nawet nie zdążyłem mu powiedzieć o Rybce! Myślałem, że powiem mu jak przyjdzie do mnie no ale ten od razu poleciał robić dym. Do głowy mi nie przyszło, że wywinie taki numer. Znaczy potem mu powiedziałem no ale już siedział. Wypuszczą go znowu no ale po weekendzie. Próbowałem go wyciągnąć, chociaż na przepustkę no jutro w dzień ma być mój człowiek w areszcie to może się uda go chociaż wyprowadzić do bramy. Na spacer czy co. Ale to dopiero jutro. Może się uda. - spaślak nie ukrywał swojej irytacji na swojego kolegę no ale wyglądało na to, że ten sam narobił bigosu z jakiego teraz nie było tak łatwo go wyciągnąć. Steve pokiwał głową na znak, że rozumie w czym problem i też westchnął zastanawiając się nad tym pechowym zrządzeniem losu. - Chudy poczekasz tu na nas? Za pół godziny, może godzinę będziemy z powrotem. - facet w czerwonej koszuli w białe palemki zwrócił się do nowego znajomego po prośbie. - No pewnie. Ja tu mogę siedzieć do rana. A co? - zaopatrzeniowiec bękartów zmrużył oczy jakby podejrzewał nowego kolegę o jakieś niecne zamiary. - A nic. Chodź Lamia, przejedziemy się. - Krótki uśmiechnął się zwracając się do swojej ciemnowłosej dziewczyny z wesołym uśmiechem i spojrzeniem które mówiło, że ma jakiś plan.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-05-2020, 06:51 | #197 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 42 - Bonus - Świniak i Detektyw (1/2) Chlewnia Blonydnka z wrzaskiem rzuciła się na brunetkę. Tak bardzo po babsku. Z wrzaskiem i pazurami jakby miała zamiar wydrapać oczy tej drugiej. Ta jednak przechwyciła jej nadgarstki. Ale jeden zaraz jej się wyślizgnął więc dłoń blondyni rozorała jej policzek. Ale i tak była to słabsza wersja niż gdyby nie zdołała jej zablokować moment wcześniej. Mimo to krzyknęła ze strachu i bólu ku uciesze widowni. Zdołała zatrzymać impet uderzenia swojej przeciwniczki ale ta napierała dalej. Musiała. Obie musiały. Zdawały sobie sprawę jak skończy ta która przegra. I żadna z nich nie chciała tak skończyć. Dlatego walka była taka zajadła. - Keith nie wrócił szefie. - mężczyzna który siedział na honorowym miejscu skrzywił się widząc i słysząc swojego kapitana. Akurat teraz gdy blondynka powaliła brunetkę na kolana. Lubił ją. Lubił wszystkie blondynki. Te ładne oczywiście. Tylko takie jego zdaniem były godne miana prawdziwych blondynek. Dlatego blondyna była jego faworytą w tej walce. Zresztą nie była to żadna nowość. Zawsze jak była jakaś blondyna to stawiał na nią. Dopiero gdy walczyły ze sobą dwie blondynki wówczas miał dylemat która podoba mu się bardziej. No a ten tu przychodzi i mu widowisko psuje… Widownia zakrzyczała w podnieceniu gdy nastąpił niespodziewany zwrot akcji. Wydawało się, że blondyna której imieniem nikt się nie przejmował przewali tą drugą do parteru skoro powaliła już ją na kolana i obie zaczną się tarzać na podłodze tej chlewni. Tak jak prawdziwe świnie powinny się tarzać. A tu nie. Brunetka kopnęła bosą stopą w nogę blondyny zaskakując ją i przewracając na nagie plecy. Obie już były bez ubrań. Na tym etapie zmagań to była norma. Ale Świniak lubił jak miały na sobie jakieś skąpe ciuszki na początku by miały co z siebie zdzierać i rwać na strzępy. Kręciło go to. Więc na początku miały coś na sobie. No ale nie teraz. Teraz obie tarzały się we własnym pocie i świńskim łajnie jakie zalegało na podłodze chlewni. Brunetka dopadła blondynkę zanim ta zdążyła się podnieść. Wsiadła na nią i z wrzaskiem zaczęła okładać powaloną przeciwniczkę. Bała się. Bała się przegrać. Miała już za sobą jedną walkę i wiedziała jak kończy przegrana. I chociaż tak naprawdę współczuła przeciwniczce bo dzieliły ten sam parchaty los. To nie miała zamiaru być tą przegraną. Dlatego skoro była okazja to tłukła ją tam gdzie popadło. - I pewnie już nie wróci. - Świniak skrzywił się widząc jak ta czarna okłada jego faworytkę w tej walce. Wolałby inny wynik. A zanosiło się na to, że blondyna tym razem przegra. Szkoda. Obie były nowymi świniami w jego chlewni i miały za sobą jedną, wygraną walkę. Specjalnie tak je dobrał by było ciekawiej. No ale postawił na blondynę. Jak zwykle. Wild nie zaskoczył go tymi wieściami. Skoro Keith ani nikt z jego chłopaków nie wrócili od środy to nie mogło się dobrze skończyć. Albo ich złapali albo nie żyją. W dezercję nie wierzył. Zbyt dobrze im tam było. A Keith miał sprawdzonych łapsów. Musiało się stać coś wyjątkowego. Coś co ich przerosło. Blondynka leżała na plecach kurczowo zasłaniając twarz rękami gdy ta druga siedziała na jej brzuchu i tłukła ją gdzie popadnie. Bała się i czuła ból jej ciosów. Ale jeszcze bardziej bała się przegranej. Próbowała tamtą zdzielić albo chociaż zrzucić z siebie. Ale wtedy spadała na jej głowę dłoń, pazury albo pięści tamtej. A przecież się kolegowały! Wcześniej. Zanim dzisiaj te skurwiele nie ogłosiły kto z kim będzie walczył. Bała się. Bała się tutaj wszystkich i wszystkiego. Chyba tylko te inne dziewczyny okazywały jej trochę życzliwości. A ona im. Aż do teraz. Gdy okazało się, że będzie walczyć ku uciesze tych zwyroli. I przegrywała. Czuła jak słabnie. Kolejne ciosy stopniowo wybijały jej powietrze z płuc, traciła dech, coraz słabiej się zasłaniała w końcu pięść koleżanki trafiła ją prosto w noc. To ja na chwilę tak zaskoczyło, że odsłoniła twarz. I zaraz dostała kolejny strzał i kolejny. Pociemniało jej w oczach i wszystko zrobiło się głuche. - Cholera. - Świniak westchnął z żalem gdy widział jak blondynka przestaje stawiać opór. No trudno. Może i lepiej? Zwykle większość blondynek trafiała do niego. Te najładniejsze. Ale chłopcom, jego kochanym warchlaczkom, też coś się należało prawda? Przeżuł cygaro z jednego krańca mięsistych warg na kolejny. Tak, należało się. Trzeba było ich uspokoić. Zająć ich czymś. Zdawał sobie sprawę, że zniknięcie Keitha zaniepokoiło resztę chlewni. Zwłaszcza, że nie było wiadomo co się stało. Jak pomyślał tak zrobił. Wskazał gestem na herolda który zadął w piszczałki ogłaszając koniec walki. Wszyscy zwrócili się w jego stronę. Jego chłopcy i ta czarna świnia siedząca na blond świni. Nawet ładna. Taka oblepiona lepkim urokiem chlewni jaki oznaczył ją podczas walki. Czekała wpatrując się w niego z niepokojem. Zakrwawiona blondynka pod nią chyba jako jedyna nie zwracała na niego uwagi. Trudno. Sama podpisała na siebie wyrok. - I mamy zwyciężczynię! Świnia 72 wygrywa! - potężnie zbudowany spaślak z cygarem w ustach wstał ogłaszając werdykt. Wskazał na zziajaną gladiatorkę która poderwała się z miejsca na równe nogi napędzana instynktem życia. Będzie żyła! Przetrwała kolejny tydzień! Kolejną walkę! To ją tak upoiło, że naprawdę się roześmiała wznosząc do góry ręce jak to zwykle czynili zwycięzcy. - Przyprowadź tą nową świnię do mnie. - szef zwrócił się cicho do swojego herolda na co ten skinął głową i ruszył wykonać polecenie. - Chłopcy! Częstujcie się do woli moje warchlaczki! Ta świnia jest dziś wasza! Świniak stawia! - obwieścił szef swoim podwładnym. Ci jak co tydzień przywitali jego słowa z gorącym aplauzem. Oni też czekali cały tydzień na te sobotnie walki. Świń w chlewni trochę było. Ale były mocno racjonowane dla tych którzy mieli akurat względy u szefa. No ale właśnie po to były te sobotnie walki. Czarnulka opamiętała się dopiero jak zobaczyła gdy te zwyrole rechocząc obleśnie zaczynają przechodzić przez barierki by wejść na tą arenę. Spojrzała w dół na nagą blondynkę z zakrwawioną twarzą. Dźwięk trąbki ją pobudził. Podniosła się na łokcie i uzmysłowiła sobie co się dzieje. Spojrzała w górę obdarzając brunetkę rozpaczliwym spojrzeniem. Odruchowo wyciągnęła do niej dłoń gdy przez chwilę znów były siostrami. Towarzyszkami niedoli. Brunetka spojrzała na tą zbliżającą się rechoczącą zgraję świń. Nie było szans! Nawet z jednym by sobie nie poradziła w takiej prawdziwej walce. A co dopiero z całą grają. Zresztą gdzie by miały uciec? Stąd nie było ucieczki. Blondynka przypomniała o sobie łapiąc ją za brudną, spoconą łydkę błagając o pomoc. - Nie zostawiaj mnie… - wychrypiała blondynka czując, że to nic nie da. Wiedziała jak kończą przegrane. Obie wiedziały. Wszyscy tutaj wiedzieli. Wiedziała, że z tego przeklętego miejsca nie ma ucieczki. Jeszcze żadnej się nie udało. Zresztą nie miała sił uciekać a nawet wstać. Ale nie chciała tak skończyć! - Szef chce cię widzieć. Chyba, że wolisz tu z nią zostać. - herold stanął obok obu gladiatorek i spojrzał kpiąco na brunetkę. Miał złośliwą radochę za każdym razem gdy widział tą scenę. Nie zawsze tak było. Ale często. Zwłaszcza u nowych świń. Wyrzuty sumienia, współczucie i takie tam głupoty. To go kręciło tak samo jak Świniaka. I resztę. Ale tym razem wygrał instynkt przetrwania. Jak zwykle zresztą. Brunetka zaciskając mocno oczy i pięści wyrwała się z uścisku koleżanki i ruszyła w jego stronę. Złapał ją mocno za ramię i wyprowadził z areny. - Nie… Nie! Zostawcie mnie! - za ich plecami pobita blondynka znalazła w sobie na tyle sił i determinacji, że odwróciła się na brzuch i zaczęła się czołgać. Oczywiście nie miała szans ani uciec, ani się schować, ani tym bardziej walczyć. I wkrótce pierwsza męska dłoń złapała ją za kostkę i pociągnęła do siebie wywołując salwę śmiechu kolegów i przestraszony, kobiecy pisk. - Kwicz świnio kwicz! Tak jest zabawniej! - krzyknął któryś z warchlaków gdy już młode, kobiece ciało zaczynało znikać między nimi. Brunetka nie wytrzymała i rozpłakała się słysząc rozpaczliwe krzyki swojej koleżanki. I czując własną bezsilność. - Nie maż się idiotko. Szef tego nie lubi. A jak cię polubi to może zostaniesz jego osobistą świnią na ten tydzień. A osobiste świnie nie walczą w chlewni. - herold patrzył z wyższością i pogardą na idącą obok kobietę. On był mężczyzną a ona kobietą. On był ubrany a ona naga. On był czysty a ona uwalana w całym tym syfie. No i on był tu niezłym ważniakiem a ona była zwykłą świnią. Jak miał nie czuć wyższości i pogardy? Ale z satysfakcją obserwował jak w jej rozmazanym spojrzeniu pojawiła się iskierka nadziei. Otarła czy raczej rozmazała ten syf jaki miała na twarzy i starała się ogarnąć. W samą porę bo już wyszli tam gdzie czekał szef. - Bardzo dobra walka mała świnko. Jak masz na imię? - szef trzymał pod pachą swojego ulubionego prosiaka. Uwielbiał je jak były takie małe, różowe i słodkie! Potem dorastały to wracały do stada no ale na szczęście zawsze miały zastępstwo. Teraz też czule głaskał swojego ulubieńca tak jak zwykle ludzie głaskali swoich ulubieńców. - Świnia 72 proszę pana. - wysapała wciąż zdyszana brunetka. Tego akurat ich uczyli od samego początku. Nowych imion. Numerów. Od samego początku. A wypalona rozpalonym żelazem liczba nie pozwalała na pomyłki. - 72. Ładna liczba. Dla ładnej świnki. - szef pokiwał swoją tłustą głową i zaczął obchodzić z zaciekawieniem nowy nabytek. Jeszcze się nie zdecydował co do jej losu. Wziąć ją na osobistą czy nie jest tego warta. Reszta jego świty czekała znając reguły tej gry. 72 nie wiedziała ale wyczuwała, że ważą się jej losy więc stała nie bardzo wiedząc jak się zachować. A byli tu wszyscy. Świniak, ten jego przydupas na posyłki i ten kurduplowaty psychol od mokrej roboty. No i ta jego cholerna blond zdzira. - Co sądzisz 36? - Świniak tak naprawdę już się zdecydował. Wiedział jak to rozegrać. Jak zwykle. Zawsze wiedział jak należy rozegrać sytuację. Dlatego zarządzał tym chlewem a nie kto inny. Inni też o tym wiedzieli. Dlatego panował tu ład i porządek. Tak jak powinno być w dobrze utrzymanej chlewni. A na razie pozwolił pogrywać sobie ze swoją ulubioną ostatnią blondynką. - Mój panie ale spójrz na jej cycki. Czy takie cycki ma prawdziwa świnia? No i nie jest blondynką. - 36 wiedziała jak należy to rozegrać. Rachunki były dla niej jasne. Nowa świnia w haremie oznaczała osłabienie jej pozycji. Teraz panowała równowaga te co były osobistymi miała pod kontrolą. A nowa to nowe zagrożenie, konkurencja no i praca by ją urobić. - Tak jej cycki nie wyglądają tak jak twoje. - Świniak zwrócił uwagę na ten detal anatomii ciemnowłosej i podszedł do niej bliżej aby sprawdzić dotykiem. 36 uśmiechnęła się dumnie. Co by tu nie mówić jeszcze zanim tu trafiła wiedziała, że ma świetne cycki. I na jej szczęście ten spasiony skurwiel też podzielał to zdanie. - Ale są całkiem przyjemne w dotyku. Chcesz się przekonać? - szef droczył się swoją ulubioną blondynką. Zastanawiał się czy już mu się znudziła czy jeszcze nie. Długo już była jego championem. Cały sezon. Może czas na zmiany? By nie poczuła się zbyt pewnie. By nie zrobiła się leniwa i bezczelna. Na razie ją też postanowił sprawdzić. Ciekaw czy popełni błąd i jaki. I kiedy. - Już sprawdzam mój panie. - 36 niezwłocznie podeszła do usyfionej brunetki. Służyła tu na tyle długo by wiedzieć co kręci ich władcę i jak go usatysfakcjonować. Teraz też sprawdziła dłonią piersi tej drugiej. Ugniatała je nie dla własnej przyjemności czy tej drugiej. Tylko by zadowolić tego spasionego zwyrola. Nachyliła się i zaczęła przesuwać ustami i językiem po tych uwalanych syfem piersiach tej drugiej. Dawno nauczyła się nie zwracać uwagi na takie drobnostki. Zwłaszcza jeśli to pomagało przetrwać w tym miejscu. Brunetka znów zaczęła szybciej oddychać. I czuła mieszaninę zażenowania i podniecenia. Mimo wszystko ta cholerna blondynka zaczęła ją pobudzać. I czuła zawiść do samej siebie, że zdradza ją własne ciało poddając się tym pieszczotom. - Panie czy mogę ją dla ciebie sprawdzić? - zapytała zalotnie blondynka zjeżdżając ustami po szybko oddychającym brzuchu upstrzonym słomą, piachem i brunatnymi plamami. Kiedyś też tak zaczynała. Tam gdzie reszta tych świń właśnie zabawiała się z inną kretynką która dała im się złapać i zaciągnąć tutaj. Ale była sprytna i cholernie chciała przeżyć. Zdawała sobie sprawę, że jest już długo na szczycie. I dzień w którym z niego spadnie zbliża się nieuchronnie. Tylko kompletnie nie wiedziała jak wybrnąć z tej matni! Nie było sposobu! Nikt stąd nie uciekł! Ale desperacko próbowała chociaż odwlec ten dzień. Dlatego teraz klęczała przed tą spoconą i ubłoconą świnią nurkując ustami w jej podbrzuszu. Ale wciąż nie słyszała tego najważniejszego. Śmiechu tego tłuściocha. Co brzmiało jak kolejne odroczenie wyroku. - 36… A wiesz, że 72 to dwukrotność 36? Tak jak raz 36 to 36. A dwa razy 36 to 72. Rozumiesz? - Świniakowi podobały się te zabawy jak ta jego elegancko ubrana i czyściutka świnia klęczała przed tą co właśnie wyszła z chlewni. I jak robiła jej dobrze. Świetnie wiedział, że nim pogardza. Obie. Każda świnia była w gruncie rzeczy taka sama. Zwłaszcza jak przetrwała ten pierwszy okres by załapać o co tu chodzi. Był pewny, że gdyby 36 mogła poderżnęła by mu gardło bez mrugnięcia okiem. Dlatego jej nie ufał. Żadnej świni nie ufał. Ale bawiło go jak sądziły, że go rozgryzły i mogą nim pogrywać. Lubił im wtedy płatać różne psikusy. Tak jak teraz gdy patrzył z życzliwością i zainteresowaniem jak na twarzy blondynki pojawił się strach. Szybko zamaskowany niepewnością a w końcu właściwą maską ale jednak dostrzegł go. Wiedział, że zrozumiała ostrzeżenie. - Nie wiedziałam mój panie. Jestem tylko zwykłą świnią nie umiem tylu rzeczy co ty. Czy mogę sprawdzić jej szyneczki panie? - 36 przełknęła ślinę i wzięła się w garść. Cholera nie miała zamiaru skończyć w chlewni! Popatrzyła prosząco na ich władcę i nachyliła się nad jędrnymi pośladkami z czarnym, wypalonym 72. Całkiem zgrabnymi zresztą co mogła poznać nawet pod warstwą tego syfu jaki je oblepiał. - Może później. Muszę to przemyśleć. A teraz pójdziemy na plażę. Pigi ma ochotę pobiegać po plaży. - Świniak z satysfakcją obserwował to poskromienie swojej championki. Gdyby jej kazał się teraz tarzać w tym piachu to na pewno by zaczęła się tarzać. I ta świadomość podniecała go bardziej niż te dwie świnie razem wzięte. Dominacja i posłuszeństwo. Ale na razie miał ochotę na plażę. Miał pewien plan jaki musiał przemyśleć. Wraz z nim, Pigi i dwoma świniami ruszyła reszta jego zwyczajowej świty. - Myślę, że wiem co mogło stać się z Keithem. - rzekł cicho Wild idąc obok szefa. Domyślił się, że ta plaża to pretekst by spokojnie pogadać. Szef dał mu znak by kontynuował wątek. - Na mieście chodzą plotki, że rozwalili jakąś bandę. Wzięli zakładników. Zakładniczki. Jakieś świnie. Policja otoczyła teren. I ich zabili. - mówił trochę nieskładnie. Nigdy nie był zbyt dobry w mówieniu. Był dobry w innych rzeczach. Ale szef nauczył się go cenić za te inne rzeczy no i rozmawiać. - Keith dał się złapać jakimś głupim glinom? - szef zmęczył się tym spacerem więc usiadł na fotelu na kółkach. Rozmiar XXXL, specjalnie dla niego. Jeden z jego wieprzków pchał wózek nie wtrącając się do rozmowy. - No tego nie wiem. Wiem, że go otoczyli i nie dali mu uciec. - Wild szedł obok fotelu tłumacząc czego udało mu się dowiedzieć na mieście. Tylko jak zwykle miał problem z ubraniem tego w słowa. - I zabili go? - takie rozwiązanie zaskoczyło zarządcę chlewni. No mogło coś Keithowi pójść nie tak i dał się otoczyć. Ale, żeby gliniarze zabili ich wszystkich? To mu nie pasowało. - Nie. Nie oni. Thunderbolts. Ściągnęli Thunderbolts. Oni ich załatwili. - Wild wydukał wreszcie to co mu od początku chodziło po głowie. Ale jakoś nie chciało się ułożyć w klarowne zdania. Widział jak nazwa jednostki komandosów wywołała spłoszone spojrzenia wśród chłopaków. Szef też na niego spojrzał bystro jakby sprawdzał czy na pewno nic nie pomieszał. Ale jego cyngiel pokiwał głową potwierdzając te informacje. - Spokojnie moje warchlaczki. - szef uspokoił swoich podopiecznych gestem dłoni i dobrodusznym uśmiechem. Mimo, że Thunderbolts się nie spodziewał. Ale to pasowało mu do tego nieznanego dotąd elementu który tłumaczył zniknięcie Keitha i jego ludzi. - Zabili wszystkich? - spaślak uniósł swoją spasioną głowę na idącego obok cyngla. Ten znów wolał twierdząco pokiwać głowa. - No to szkoda dla Keitha. Ale lepiej dla nas. Martwi nie mówią. Jesteśmy bezpieczni. Te durne gliny i ich mięśniaki nigdy nas tu nie znajdą. - wyjaśnił jowialnym tonem śmiejąc się beztrosko. Oni też zaczęli się śmiać. Skoro szef tak mówił to znaczy tak było. Przecież miał ten spasiony łeb nie od parady! Chociaż wewnętrznie czuł niepokój. Trzeba będzie się przenieść. Wpadka Keitha przykuła uwagę miasta. Będą ich szukać. Może znajdą. Może nie. Lepiej było nie ryzykować i przenieść się na nowe tereny łowieckie. Nałapać nowych świń. O tak, to był zdecydowanie dobry pomysł. Spodobał mu się. Co prawda tutaj mieli uroczy zakątek z lasem, plażą i malowniczą chlewnią pełną zdrowej trzody no ale… - Co robi ta głupia świnia? - herold przykuł jego uwagę. Chociaż rzut oka wystarczył by wiedzieć co robi ta głupia świnia. A przecież był dla niej taki dobry. Okazał czułość i zainteresowanie. Teraz nawet pozwolił jej się umyć w rzece. A ta kretynka właśnie próbowała zwiać. - Co za głupia świnia. - westchnął z rozczarowaniem widząc jak 72 próbuje umknąć zanurzając się coraz głębiej w rzece. Już widać było tylko jej głowę, ramiona i łopatki. Pewnie jeszcze nie była pewna czy już się zorientowali czy jeszcze nie. To nie biegła tak otwarcie. I czarnulka faktycznie nie była pewna. Ale pierwszy raz odkąd ją dorwali poczuła wolność! Żadnych krat, drutów, ścian ani wieżyczek! Tylko rzeka, plaża i las! Wystarczyło trochę odbiec by zniknąć w lesie albo przepłynąć na drugi brzeg! A kilkadziesiąt metrów dalej Świniak z irytacją a nawet rozbawieniem obserwował tą scenę. Nie pierwsza świnia uległa takiej pokusie. Ale przecież mieli opracowany ten scenariusz. Ale tym razem postanowił go urozmaicić. - 36. Na co czekasz? Bierz ją! - spaślak odezwał się do ubranej w ciemną kieckę blondynki. Ładnie się w niej prezentowała. Ciemny materiał ładnie opinał jej dekolt i szyneczki a z dołu wychodziły ładne, smukłe uda. To był jeden z powodów dla których tak długo była jego główną maciorą. Ta nie spodziewała się takiego polecenia bo przez moment się zawahała. To nie tak się zwykle odbywało! Ale wiedziała, że nie ma wyjścia. Rzuciła się biegiem w stronę rzeki i taplającej się tam kretynki co myślała, że znalazła drogę ucieczki. Po drodze jeszcze tylko musiała zdjąć te cholerne szpilki ale już wpadała do wody rozbryzgując ją gotowa dopaść uciekinierkę. Ta odruchowo krzyknęła gdy zorientowała się, że tamci się zorientowali i rzuciła się w wodę aby ją przepłynąć. Ale nie była zbyt dobrym pływakiem a nurt okazał się całkiem silny. A za sobą już słyszała młócenie ramion blond pościgu. - Co chcesz zrobić? - herold był rozbawiony i zaciekawiony tym niespodziewanym pomysłem szefa. Przyjemnie było obserwować z brzegu te zmagania w rzece. Ta czarnula miała przewagę na starcie ale chyba nie pływała zbyt dobrze. Może by i pokonała nurt rzeki no ale była 36. Dochodziła ją coraz bardziej aż w końcu ją dogoniła. Głównie dlatego, że nurt rzeki spychał je obie w stronę brzegu. - Zobaczysz. Mam dla tych głupich świń niespodziankę. Oj bardzo wielką niespodziankę. Ale się zdziwią. Zdębieją jak ją zobaczą! - stary pryk rechotał co niemiara rozbawiony tym wodnym przedstawieniem jak i szykowaną niespodzianką. Tak, szykowało się niezłe widowisko! - Puść! Zostaw mnie! Chodź! Chodź ze mną! Uciekniemy razem! - czarnulka szarpała się na wszystkie strony. By nie utonąć, by utrzymać się na tej zimnej wodzie, by wyrwać się blondynie. Z nią nie miała szans. I tak nurt był dużo silniejszy niż przy brzegu, nie spodziewała się, że aż tak silny. Ale gdyby mogła p to chyba dałaby radę przepłynąć na drugi brzeg. Gdyby ta suka jej nie trzymała! Ale żaden z tamtych nawet się nie ruszył więc gdyby przestały walczyć i razem popłynęły na drugą stronę to przecież by już ich nie dogonili! - Idiotka! Stąd nie ma ucieczki! Złapią nas! Każdą jedną złapali! - blondynka była zła na tą drugą. Zła na jej głupotę. I zagrożenie jakie mogła na nią sprowadzić. Dlaczego Świniak kazał jej ją gonić? Przecież zwykle… - Co tak wolno?! Czas wam się kończy! - Świniak bawił się na całego. Widział jak te dwie głupie świnie szamoczą się w wodzie. 36 chyba zdobyła przewagę bo zaczeła holować uciekinierkę w stronę właściwego brzegu. O tak, zwłaszcza 36 się zdziwi. Aż nie mógł doczekać się by zobaczyć te jej zdziwione, karminowe usteczka. - Już! Już ją mam panie! - krzyknęła ociekająca zimną wodą blondynka w krótkiej sukience wlokąc przez wodę opierającą się czarną naguskę. Ta wiła się i szarpała wcale nie ułatwiając zadania. Ale już były na płyciźnie bo wody miała do połowy ud. Do kolan. Do połowy łydek. - Za późno! Ostrzegałem, że czas się kończy! - szef oznajmił z wesołym rozbawieniem rozchylając swoje wielkie ramiona w geście bezradności. I dał znak swojemu świniarczykowi. Ten pokiwał głową i zaczął wskazywać cel. - Nie! Panie nie! Już ją mam! - blondynka wytrzeszczyła oczy w przerażeniu uświadamiając sobie, że schemat się jednak nie zmienił. Tylko ten spasiony bydlak wprowadził małą modyfikację. Z nią w roli głównej. A ten bydlak śmiał się w najlepsze widząc jej zaskoczoną i przerażoną minę. Tak samo jak gdy świniarczyk spuścił wodze i dwa bojowe knury ruszyły w impetem by rozszarpać wskazany cel. Wiedział, że inni zwykle używali psów. Psy były niezłe, skuteczne i pożyteczne. Ale on miał inne preferencje. - Widzisz Pigi? Zaraz zacznie się zabawa. Zobacz jak koledzy bawią się z tymi głupimi świnami. - z lubością pieścił swojego różowego prosiaczka obserwując najlepsze widowisko, dużo lepsze niż to w chlewni. Jego chłopcy też rechotali w najlepsze stawiając która ze świń później padnie ale, że padnie to było pewne. Żadna nie mogła się mierzyć z knurami Świniaka. 36 nie zamierzała się z nimi mierzyc. Przez ułamek sekundy zastanawiała się czy jednak nie wrócić do rzeki. Może by się jej udało? Ale nie. W lot zorientowała się, że Świniak idealnie odmierzył odległość. Gdy były już przy brzegu a te cholerne, karmione ludzkim mięsem knury były zbyt blisko. Mokra czarnula też zorientowała się co jest grane i wrzasnęła rozdzierająco próbując się wyrwać z uścisku blondynki. Ale ta w niej właśnie dostrzegła szansę na swoje przetrwanie. Złapała ją gdy już te oba wieprze były tuż tuż i wepchnęła ją przed siebie. Chciała teraz uskoczyć by zejść z linii ataku ale nie wszystko poszło po jej myśli. 72 okazała się niesamowitym refleksem i zdołała ją złapać za nadgarstek. Ale ten wyślizgnął się jej więc upadła w wodę. Złapała więc jej łydkę i spojrzała w górę błagalnym wzrokiem. Ale wtedy właśnie wpadły w nią te dwa rozjuszone knury. Wpadły racicami i ciosami szarpiąc i tratując jednocześnie. Kwiczenie zmieszało się z ludzkim, rozdzierającym wrzaskiem tak smao jak kotłująca się woda mieszała się z błotem, krwią i wypruwanymi wnętrznościami. - 36. Wróciłaś. - szef był naprawdę pod wrażeniem. Rzadko widział taką wolę przetrwania u kogoś. A chociaż ta przemoczona i uciekajaca wodą blondynka wyglądała żałośnie to jednak zaskoczyła go. Spodziewał się, że obie skończą tak samo. W ciągu paru kwadransów już drugiej blondynce udało się go zaskoczyć. Chociaż tym razem chyba pozytywnie. Uznał, że może dni 36 są już policzone. Zwłaszcza jak mieli się przenosić. No ale jeszcze nie teraz. Jeszcze mógł jej pozwolić robić swoje. - Tak mój panie. Jestem tu aby ci służyć panie. Czy mogę się tobą zająć? - 36 próbowała nie słyszeć tych agonalnych wrzasków kilkanaście kroków za swoimi plecami. Ani udawać, że wcale nie jest jej zimno chociaż czuła jak zaczynają trząść jej dreszcze. Ani tej żółci obrzydzenia do samej siebie, że znów musiała kogoś poświęcić aby samej przetrwać kolejny dzień. Zamiast tego próbowała przybrać przymilny, aksamitny to uwodzicielki. Wiedziała, że pewnie wyszło jej to słabo. Ale wiedziała też, co kręci ich szefa. - Tak, chyba tak. Myślę, że zasłużyłaś. - spaślak namyślał się chwile obserwując drżącą, przemoczoną blondynkę i krwawą kotłowaninę przy brzegu gdzie jego ulubieńcy tak żywiołowo zabierali się do kolacji. Ale postanowił być wspaniałomyślny dla 36 bo wprawiła go w dobry humor i dostarczyła przedniej rozrywki. Wskazał więc przyzwalająco i z przyjemnością obserwował jak ta smukła ślicznotka wyrwała do przodu aby go obsłużyć. Zrozumiała, że jeszcze przeżyje ten dzień więc starała się jakby od tego zależało jej życie. I oboje zdawali sobie sprawę, że zależało.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-05-2020, 07:02 | #198 | ||
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 42 - Bonus - Świniak i Detektyw (2/2) Sioux Falls - Tu masz raporty z samochodówki. - tak powiedział Glenn jak mu rzucił na biurko kopertę. Dość grubą. Zaznajomił się z jej zawartością. Zdjęcia. Różne. Z profilu, od tyłu, od maski, detale szoferki, foteli, opon… Do tego opis. Co i gdzie znaleziono, w jakiej ilości, gdzie dokładnie, ile było paliwa, jakiego, w jakim stanie były silniki i w ogóle fury. No tak. Postarali się w tej samochodówce. Porządna, policyjna robota. Zaznajamiał sie z tymi raportami całkiem dokładnie. Robił notatki i mapę myśli nanosząc ją na mapę miasta gdzie można by się przejść aby czegoś się dowiedzieć. Ale było w tych raportach coś co go zastanowiło. Coś co sprawiło, że przyjechał na policyjny parking i chciał sprawdzić te fury osobiście. Dziwny zapach. Tak napisali w raporcie. Że w tej furgonetce dało się wyczuć dziwny zapach. No to teraz był w tej furgonetce i faktycznie wyczuwał ten ulotny, ledwo wyczuwalny zapach. Tak słaby, że trudno było doprecyzować co to właściwie jest. Pewnie głupio wyglądał jak tak węszył jak pies wąchając różne zakamarki wozu. Ściany, i wysoko, pod sufitem, i w szoferce, kierownicy przy siedzeniach. Doszedł do wniosku, że najsilniej czuć go przy samej podłodze. Ale nadal był zbyt słaby by go zidentyfikować. Raczej właśnie przy podłodze czuł jakiś zapach. Gdzie indziej to było jak złudzenie zapachu, że sam nie był pewny czy czuje coś czy po prostu napisali w raporcie, że coś czuć to wydaje mu się, że czuje. Ale jednak coś mu to dawało. Cytat:
To były jakieś łapsy. Ekwipunek jaki znaleziono przy nich i w samochodach jasno na to wskazywał. Łowcy żywego towaru. Kajdanki, liny, drut, łańcuchy, taśmy, trytki… Cały kewipunek do krępowania i unieruchamiania. I haki. Odwrócił głowę by spojrzeć na dach vana. Były tam jakieś szyny i zamontowane do nich haki. Tam mocowali więźniów? No możliwe. Ale trochę sporo było tych szyn i haków. Musieliby wisieć jeden obok drugiego. Jedna obok drugiej. Bo przecież chodziło im o kobiety. Sądząc po czwórce porwanych o młode i ładne, w kwiecie wieku. Zacisnął szczęki gdy żółć mu znów podeszła do gardła. Ale odepchnął ją z powrotem w głąb gardła. Zamiast tego wstał i wrócił na pakę pojazdu. Sięgnął do jednego z haków jakby był do niego zamocowany. Chujowo. Wisieć by nie wisiał dał radę stać na podłodze na własnych nogach. Nawet jak większość kobiet była niższa od niego to i tak by raczej nie wisiał. A wtedy… Schylił się i uklęknął. Wyjął małą latarkę i zaczął oglądać podłogę. Szukał rys. Wgnieceń. Takie jakie powinny zostawić szurające po podłodze buty. Albo wręcz kobiety walczące o wolność. Ale nic nie znalazł. Nic specjalnego. Więc jak? Nie walczyły? Nie szorowały butami po podłodze? Może je usypiali czy coś? No tak. Może. Przy jednym z nich znaleziono butelkę z jakimś usypiaczem. Może dlatego nie było śladów walki na podłodze? Zresztą wcale nie musieli ich wieszać. Wystarczyło, że je wrzucili na podłogę. To też by raczej nie musiało zostawić śladów na podłodze. Ale wtedy po cholerę te haki na dachu? Co na nich wieszano? Kogo? Może do niczego? Po prostu były po wcześniejszych właścicielach. Niestety bez rejestrów rodem z dawnych czasów nie mógł prześledzić historii tej fury. Kto był wcześniejszym właścicielem, gdzie, czy była kradziona i tak dalej. Pokręcił głową i znów coś zapisał w notatniku. Cytat:
Uznał, że nic więcej tu na razie nie wymyśli. Na razie dał sobie spokój z oglądaniem fur. Miał jeszcze parę miejsc do odwiedzenia. --- - No to tu masz raporty co chciałeś. Ty się za to zabierasz? - siwy, okularnik wyciągnął kolejną kopertę z kolejnymi raportami. Miał już ich dość. Odkąd w czwartek rano dostał tych sztywniaków to policja dostała kota by ich oporządzić jak najszybciej. A cholera siedem trupów to jednak trochę zajmowało by ich zrobić jak należy. - Na to wychodzi. Co tam jest? - gliniarz wziął do ręki raporty ale tylko zerknął na zamknięty papier. - Przeczytaj to się dowiesz. - mruknął zirytowany patolog. Do cholery nad tymi raportami siedział tyle samo co nad tymi sztywniakami! A temu się nie chciało nawet zajrzeć! Zawsze był wkurzający ale do cholery to już przesada! - Przeczytam. Ale powiedz mi własnymi słowami. Coś ci się rzuciło w oczy? - gliniarz pokiwał swoją prawie łysą głową, upił kawy z papierowego kubka i jeszcze raz machnął otrzymaną kopertą. - Własnymi słowami? Wypchaj się Ramsey! To ci mogę powiedzieć własnymi słowami! Trzymasz moje dwa dni roboty! - stary patolog wiedział, że już długo nie pociągnie na tym ziemskim łez padole. I tak żył dłużej niż się spodziewał. Może dłużej niż powinien. Może powinien zginąć z tyloma innymi gdy spadały bomby? Może. Może tak. Ale przeżył i wciąż żył. Ale do cholery pamiętał inny świat i zasady. Innych gliniarzy i policję. Takich którzy do cholery potrafili docenić raport patologa jaki dla nich rzucił wszystko na dwa dni! - Hamlet. Ci goście to łapsy. Porywają młode dziewczyny. Przyjechali w środę do naszego miasta na polowanie. I zamierzali dokądś wywieźć te dziewczyny. Byli bezczelni. Więc to nie był ich pierwszy taki numer. Wcześniejsze musiały pójść po ich myśli dlatego zrobili się nieostrożni. Ale gdzieś tam mają swoją melinę. Ci stąd już nikogo nie porwą ale w tej melinie może być reszta. I reszta wcześniej porwanych dziewczyn. Chcę ich dorwać zanim poczują, że grunt pali im się pod nogami. I zajebać. No ale najpierw musze ich dorwać. A do tego muszę przetrząsnąć miasto. Ale muszę wiedzieć czego szukać. Dlatego pytam cię co jest w tych raportach. Czego mam szukać. - Ramsey nie był zdziwiony wybuchem Hamleta. Czuł, że się zbliża. Też by się wkurzył gdyby ktoś go tak olał. I robotę z dwóch dni. Ale wiedział też jak podejść starego patologa. Podobno kiedyś był niezłym lekarzem ale pląsawica zrobiła swoje i teraz kroił trupy. Trupom trudno było się skarżyć na błąd w sztuce lekarskiej. A i z Hamleta lepiej było coś wyciągnąć osobiście niż te jego oficjalne zapiski w raportach. Gdzie uparcie używał łaciny. I to nie tej podwórkowej bo w tej detektyw poruszał się płynnie. - Jeden z nich cierpiał na anemię. Miał prochy na anemię i sekcja potwierdziła, że słusznie. - patolog zżymał się w duchu. Zastanawiał się, czy Ramsey znów nie bierze go pod włos. No ale może nie. Niezła afera wyszła z tymi sztywniakami. Podobno załatwili ich bolci. Czyli musiało być grubo skoro ich wezwali. Ale specjalsi byli solidnymi klientami gdy chodziło o dostarczanie mu ciał. Na siedmiu dwóch miało bezpośrednie trafienia w mózgoczaszkę. Trup na miejscu. Trzech inny rozerwane aorty szyjne i/lub trafienia w serce. Zgon musiał nastąpić w ciągu minuty czy dwóch. Z pozostałych tylko jedno ciało nosiło ślady reanimacji. No ale widocznie nie zakończonej sukcesem. I gdy już trafiały mu się ciała od tych z Wild Water to zazwyczaj jakoś tak to wyglądało. - Mów do mnie po niemiecku jeszcze Hamlet. - Ramsey przymknął na chwilę oczy. Z ulgi, że doktorek zgodził się mu pomóc ale i z irytacji bo pewnie sam uznał, że powiedział wszystko jasno i przejrzyście. No a mundurowy był nieco innego zdania. Co to mu miało dać? Miał szukać po mieście znajomych martwego anemika? - Te leki. To… Dobra nazwę masz w raporcie. - patolog zaczął mówić ale gdy uzmysłowił sobie jak brzmi nazwa i komu miałby ją powtórzyć to sobie jednak darował. - W każdym razie to nasza produkcja. Znaczy współczesna. Robi je się z ziół i preparatów żelazowych. W każdym razie są takie zielonkawe z czerwonymi kropkami. Spróbuj popytać o te leki. To nadal trochę eksperymentalny wyrób więc jest tańszy. A na początku nawet dopłacają. Sądząc po stężeniu leku we włosach musiał je brać od dwóch, może trzech miesięcy. - patolog nawet się rozkręcił. Mimo wszystko był trochę ciekawski. Może więcej niż trochę. I nawet po cichu uważał się za takiego domorosłego detektywa. Szukał powiązań i relacji. Śladów. Skutków. Przyczyn. Inaczej niż Ramsay i jego koledzy ale jednak. Teraz też nie mógł się powstrzymać by nie pochwalić się tym co odkrył. I na to właśnie liczył Ramsey. - Pokaż mi go. Muszę wiedzieć o kogo pytać. - gliniarz pokiwał głową na znak zgody i wiedział już, że coś ma. Stary doktorek podesłał mu kolejną nić po jakiej zamierzał pójść w miasto. No ale musiał wiedzieć o kogo pytać. - To chodź. - chudzielec w białym fartuchu odwrócił się by zaprowadzić gościa do swojego podziemnego, królestwa chłodu. Zdawało się, że kompletnie zapomniał o swoim wybuchu złości na faceta który szedł obok niego sprzed paru chwil. - Jeszcze odkryłeś coś ciekawego. Coś co jest w raporcie oczywiście. - Ramsey korzystał z okazji, że dziadyga złapał bakcyla i chciał go jeszcze pociągnąć za język. Na pewno tamten opisał to w raportach ale tak rozmawiało mu się przyjemniej i szybciej. - Ich buty. Wszyscy mieli gnój na podeszwach. W niewielkich ilościach oczywiście. Gołym okiem chyba można by to przegapić, wziąć za zwykłą ziemię między fałdami podeszwy. - Hamlet zaczął nawijać całkiem wesoło ciesząc się, że ma z kim podzielić się swoimi odkryciami. Jego rozmówca spojrzał jednak na niego mało rozumnym spojrzeniem. - Gnój? Jaki gnój? - detektyw domagał się dokładniejszego wyjaśnienia bo gdy sam mówił o gnoju na butach to zwykle przed lub po założeniu mu kajdanek. - Świński gnój. - patolog pokiwał głową mijając dwustronne drzwi które oznaczały, że wchodzą do właściwej części szpitalnej kostnicy. - Świński gnój? Jak na jakiejś farmie? Czyli co? To są jacyś cholerni farmerzy? - ta informacja zaskoczyła detektywa. Tego się nie spodziewał. Farmerzy? Chociaż to by miało sens. Jakby nie mieli swojej meliny w samym mieście tylko gdzieś w okolicy. To by tłumaczyło spory teren porwań młodych kobiet. - Nie wiem kim oni są Ramsey. To twoja działka ustalić kto to jest i skąd się wzięli. Wiem, że każdy z nich łaził po świńskim gnoju. Niedawno. Nie chciało mi się badać każdego kawałka z ich butów ale te które zbadałem są dość świeże. Sprzed paru dni, do kilku tygodni. - stary okularnik westchnął trochę z irytacją a trochę z satysfakcją, że udało mu się zaskoczyć tego buca. Ale chyba za wiele oczekiwał po starym patologu jeśli uważał, że podczas sekcji odnajdzie ich adresy zamieszkania i profesje zawodowe. - Coś jeszcze? - mundurowy zostawił pusty kubek na jakiejś mijanej szafce i gospodarz chyba tego nie zauważył. - Jedli wieprzowinę. Często. Dobrze się odżywiali. Nie chodzili głodni. - może kiedyś to nie budziło takich sensacji no dzisiaj też się zdarzało. Ale jednak głód był częstym gościem w wielu domach. Więc dobre odżywianie i częste jedzenie mięsa już takie częste nie było. Ale na razie weszli już do pomieszczenia z charakterystycznymi szufladami w jednej ze ścian. - Dbają o siebie tak? - policjant przygryzł wargę, odłożył kopertę a sam wyjął notatnik zastanawiając się co w nim zapisać. I obserwował jak Hamlet szuka w rejestrze która szuflada jest czyja. Nie miał już takiej dobrej pamięci więc często musiał posługiwać się notatkami. - Tak. 14. - patolog odnalazł właściwy adres i podszedł do wybranej szuflady otwierając ją. Ukazał się zarys ciała przykryte płótnem. Zdjął tą część przykrywającą twarz i dał się gliniarzowi napatrzeć. - To ten anemik? - upewnił się gliniarz starając się zapamiętać bladą, nieruchomą twarz. Gospodarz skinął twierdząco głową. - Dobra dzięki. Jeszcze coś któryś miał coś ciekawego? Co oczywiście jest w twoim raporcie. - detektyw spojrzał ponad ciałem sztywniaka na starszego mężczyznę. Ten zastanawiał się chwilę znów się trochę irytujące bo przecież wszystko opisał w raporcie. - Ugryzienie. - powiedział po chwili zastanowienia. Zamknął szufladę anemika i chwilę próbował przypomnieć sobie gdzie to było. Ale to chyba w 10-ce. Wysunął kolejną szufladę i odsłonił kolejnego nieboszczyka. Wskazał na wnętrze dłoni na której widać było jakąś ranę. Niezbyt dużą ale w irytującym miejscu bo na wnętrzu prawej dłoni. - To ugryzienie? Czyje? - głos Ramsey’a ociekał sceptycyzmem. Sam widział niewielką rankę. Może i ugryzienie. A może i nie. - Tak, to ugryzienie. Ludzkie. Tutaj widać jeszcze ślad po zębach. Prawdopodobnie złapał kogoś by przytrzymać usta. Ten ktoś go ugryzł. Zęby ześlizgnęły się po krawędzi i wnętrzu dłoni i złapały ten kawałek gdzie spotkały się obie szczęki. - patolog tłumaczył na swojej otwartej dłoni jak jego zdaniem mogła powstać taka ranka. Druga dłoń udawała szczęki o jakich mówił. - To mogła zrobić któraś z zakładniczek? - gliniarz trochę jeszcze nie bardzo wiedząc co mu daje ta informacja. - Nie. To starsza rana, zdążyła się już trochę zagoić. Szacuję ją na kilka dni przed zgonem. Może okolice poprzedniego weekendu. - patolog pokręcił głową. Tego, że akurat ta rana nie powstała w momencie zgonu czy tamtego ostatniego dla denata dnia akurat był pewny. - A pokaż mi tego Keitha. - skoro już tu był to pewnie jak zwykle Hamlet wszystko popakował w raport. Ale mógł i na własne oczy rzucić okiem na szefa tych zbirów. Jedynego którego udało się zidentyfikować z imienia. Okularnik pokiwał głową i chwilę się zastanawiał o którą szufladę może chodzić. Ale po chwili odsunął sąsiednią szufladę i odwinął płachtę przysłaniającą górną połowę ciała. Twarz jak twarz. Przeciętniaka. Na twarz to raczej żadnej by nie wyrwał. Chyba, że miał bajerę. No i teraz z tymi dziurami po kulach w szyi i twarzy też raczej nie miałby większych szans na podryw. - Porucznik. - mruknął cicho Ramsey gdy dostrzegł wytatuowane pagony nad obojczykami. I łeb dzika na bicepsie. Stare tatuaże, już zdążyły zblednąć. - Myślisz, że to żołnierz? - zdziwił się patolog. Okoliczności w jakich denat trafił do kostnicy jakoś kompletnie nie pasowały mu do żołnierza. - Wątpię. Może kiedyś ale dawno i nieprawda. Raczej jakiś ganger albo więzień. Może z Europy. Albo z tamtej subkultury. - teraz gliniarz gadał jak nawiedzony bo trochę zamyślonym tonem gdy próbował znaleźć kolejną nić po której można by pójść. - Dlaczego tak sądzisz? - rozmówca jeszcze raz oglądał te tatuaże na barkach denata ale poza tym, że kojarzyły mu się z wojskiem to raczej nie zwrócił na nie większej uwagi. - Bo tam się używa pagonów. My używamy kołnierzyków albo rękawów. - mruknął prawie łysy gliniarz uśmiechając się i wskazując na własny kołnierzyk gdzie tak samo jak w wojsku przypinano stopnie oficerskie. A nie na pagonach jak na starym kontynencie. Chociaż on sam akurat miał potrójnego złamasa oznaczającego detektywa. --- - Ale ja nie mogę udzielać takich informacji! - facet w białym kitlu patrzył na niego oburzonym wzrokiem. - Możesz. - ten po drugiej stronie lady patrzył na niego z pozornym spokojem. Sam z kolei miał na sobie granatową, policyjną koszulę ze złotą odznaką wpiętą w pierś. - Nie mogę. Ma pan nakaz? - aptekarz próbował przybrać godny wygląd i zdecydowany wyraz twarzy ale przy tym bezczelnym bucu było mu ciężko. Wyglądał na zwykłego osiłka w mundurze. - Możesz. Czy chcesz abym pomyślał, że chcesz mi utrudnić śledztwo? - gliniarz niby był spokojny i nawet głosu nie podnosił. Ale jakoś i tak zabrzmiało to jak groźba. Aptekarz poruszył się niespokojnie, chrząknął i spojrzał na leżące na ladzie pudełko z lekami na anemię od jakiego wszystko się zaczęło może z minutę temu. - Proszę zrozumieć moją sytuację. Zapewniamy wszelką dyskrecję. Mamy bardzo szeroki asortyment leków i całą gamę różnych klientów. W tym także tych wpływowych. - aptekarz spróbował z innej strony. Miał nadzieję, że ten buc zrozumie aluzję. Na swoje nieszczęście zrozumiał. - Grozisz mi czy chcesz mnie przekupić? Wiesz jakie są sankcje za grożenie umundurowanemu, wylegitymowanemu funkcjonariuszowi na służbie? I utrudnianie śledztwa. - brew gliniarza powędrowała do góry i lekko przekrzywił głowę na ptasi sposób by dać znać rozmówcy w jakich znalazł się sytuacji. Ten nerwowo potrząsnął dłonią w przepraszającą ręką. - Nie, nie, nie to nie tak, źle mnie pan zrozumiał. Ja bardzo chętnie panu pomogę ale musi mieć pan nakaz. - próbował wytłumaczyć temu półgłówkowi jego niestosowne zachowanie. Cholera! Jak tylko pójdzie złoży na niego skargę. - Nakaz? Już ci pokazuję. - detektyw spokojnie pokiwał głową na znak zgody trochę zaskakując rozmówcę. To jednak miał nakaz? To dlaczego go nie pok… - Au! Puszczaj! - krzyknął przestraszony aptekarz bo dłonie policjanta niespodziewanie go złapały i przycisnęły do lady tak mocno, że właściwie uderzył policzkiem w blat. To bolało! - Chyba nie przyjrzałeś się dokładnie. Pytam jeszcze raz. Co to za gnojek i kiedy ostatnio kupował u ciebie te prochy o jakie kurwa tak cię grzecznie pytam. - aptekarz szamotał się przyszpilony do własnej lady jak motyl na szpilce ale Ramsey miał nad nim przewagę masy no i lepszą pozycję a do tego o niebo większą wprawę takich zapasach. - Puszczaj! Ale ja naprawdę nie mogę! Musisz mieć nakaz! - krzyczał ze złości, strachu i upokorzenia gdy zrozumiał, że jednak mu się nie wyrwie. Więc postanowił negocjować. O tak, złoży na niego skargę! Niech mu się dobiorą do dupy! - I pójdziesz siedzieć za współudział. Za porwanie. Słyszałeś o tej hecy sprzed paru dni? Tej z zakładniczkami co ich uwolnili bolci? To jeden z tych dupków którego załatwili. - Ramsey go nie puszczał tylko dalej cedził słowa przez zaciśnięte zęby. Co za cholerny gnojek! Czemu tak utrudnia?! Przecież pytał go grzecznie. To nie. Ledwo dał mu skończyć i już był na nie. Nawet nie chciał słuchać dlaczego szuka tego gnojka. Cholerny gnojek. Dlaczego na tym cholernym świecie było tylu cholernych gnojków? - Nie miałem z nimi nic wspólnego! Ja tylko sprzedaje lekarstwa! Takie które pomagają i leczą ludzi! - chudzielec prawie krzyczał i do cholery nie był nawykły do takiego traktowania. - Co tu się dzieje? - drzwi skrzypnęły i do środka weszła jakaś starsza pani. Z obawą przyglądała się scenie jak policjant przyciska tego sympatycznego, młodego człowieka do lady. - Przesłuchanie. Mamy podejrzenia, że ktoś z tego rejonu rozprowadza narkotyki dzieciom. - Ramsey odwrócił się do starszej klientki i z kamienną twarzą poinformował ją co tu się dzieje. - Co?! To nieprAu! - aptekarz otworzył oczy ze zdziwienia gdy usłyszał te banialuki. Ale z trwogą uświadomił sobie jak taka plotka może mu zaszkodzić. Chciał zaprotestować ale ten cholerny gliniarz złapał go za dłoń i boleśnie ją wykręcił. - Podejrzewamy też, że będzie konieczna deratyzacja. Mieliśmy skargi. - prawie łysa głowa policjanta pokręciła ze smutkiem głową dokładając kolejny zarzut. - Szczury! Tutaj!? A fuj! - starsza pani skrzywiła się z obrzydzeniem i natychmiast opuściła ten zaszczurzony lokal. I jeszcze sprzedawał narkotyki dzieciom! Kto by pomyślał… A zawsze wyglądał na takiego sympatycznego, młodego człowieka. Jak tu się można pomylić co do kogoś. - O czekaj, chyba jeszcze ktoś idzie. Masz już szczury i sprzedajesz dragi. Co by ci tu jeszcze dorzucić? - facet w granatowej koszuli mówił jakby namyślał się jeszcze a przy tym świetnie się bawił niedolą gospodarza. - No dobra! Powiem! - rzucił ze złością wygięty w scyzoryk aptekarz. Ramsey chwilę się zastanawiał ale uznał, że w każdej chwili operację może powtórzyć więc go puścił. --- Wreszcie mógł usiąść. I to przy swoim biurku. Cały dzień mu zeszło na mieście. Udało mu się złapać kilka nici i pójść ich tropem. Z jednych coś wyszło więcej, z innych mniej a z innych nic. Zaczął ugniatać swoją piłeczkę antystresową jedną ręką a drugą sięgnął po swój notatnik i otworzył na stronie która rano jeszcze była pusta. A teraz zabazgrał tą i kolejną stronę. I jeszcze ze dwie. Pisał krótko, pojedyncze zdania, wyrazy, skróty, strzałki i znaki zapytania. Taka jego prywatna mapa myśli. Esencja tego co siedziało mu w głowie. Tak wyjaśniła się sprawa z hakami. Hamlet go naprowadził. Gdy już opuszczał kostnicę prawie przypadkiem zapytał go czy zna się na hakach. A, że stary patolog nie kojarzył pytania no to pokazał mu zdjęcia. - Wyglądają mi jak rzeźnickie haki. Takie do przewozu tusz. - odpowiedział patolog gdy przyjrzał się zdjęciom. Rzeźnickie haki! Tusze! Farma! I tusze były krótsze od człowieka dlatego nie zostawiały śladów na podłodze! I można je było upchać jedna obok drugiej! Dlatego pojechał do kilku rzeźników. Ale ci nie kojarzyli ani facjat ani samochodów jakich zdjęcia im pokazał. No to nie byli wszyscy w mieście i okolicy ale powiedzieli, że załatwiają głównie sprawy na mieście a ci z farm załatwiają taką robotę we własnym zakresie. Więc sobie darował na razie jeżdżenie do każdej okolicznej farmy. Ale podpowiedzieli mu, że jeśli już to targ albo sklepy z mięsem i wędlinami. Bo sporo farmerów dogadywało się na dostarczanie tusz lub mięsa. Sklepów też było sporo więc sobie darował. Ale na targ pojechał. Tylko było już trochę późno więc ruch był już mniejszy. - No chyba… Chyba tak… No to chyba ta furgonetka… No był kiedyś… Ja wiem… Z pare tygodni temu? No świńskie tusze sprzedawali… Ładne te tusze mieli, dobrze odkarmione. Ale nie gadałem z nimi, nie wiem skąd przyjechali. Ale czy ten ze zdjęcia? No nie wiem czy ten, nie pamiętam... A co on taki zdechły? To trup? - no to miał tak jakby trop. Chociaż niepewny i mocno ostygły. Ale to by znaczyło, że te gnojki bywały w mieście. Całkiem pewnie się czuli, że tak przyjeżdżali sobie w biały dzień na handel. No nic. Jutro pojedzie na targ rano. Będzie więcej ludzi to większa szansa, że ktoś zapamiętał coś więcej niż ten z którym dzisiaj gadał. Podobnie jak objechał stacje benzynowe. Była jedna w którym facet twierdził, że “chyba tak” i dwie inne gdzie “być może”. Co znów by znaczyło, że te gnojki muszą mieć melinę gdzieś w pobliżu miasta. Bo na farmach raczej trudno o paliwo i okoliczni przyjeżdżają do miasta by zatankować. Więc co prawda te gnojki mogły tankować też i gdzie indziej no ale skoro tankowali w Sioux Falls więcej niż raz to by właśnie znaczyło, że nie mogą być zbyt daleko. - Farma. Muszą być na jakiejś cholernej farmie. Farmie ze świniami. - mruczał sam do siebie odbijając piłeczkę od ściany i łapiąc ją z powrotem. Wstał z fotela i podszedł do miasta i okolic. Te świnie pojawiały się co chwila. Tusze na targu, gnój w butach, wóz do przewozu tusz, tatuaż tego szefa łapsów… No to był chyba bardziej łeb dzika niż świni no ale też podobny klimat. - I te pagony… - mruknął patrząc na mapę. Może to mylny trop? Może to nie miało nic wspólnego? Zwykły przypadek. No ale te pagony coś były mało amerykańskie. Potrzebował kogoś kto zna się na tatuażach. Ale dzisiaj już nie miał czasu jeździć. Podobnie jak z tym ugryzieniem na dłoni co znalazł Hamlet. Jak to mogło mu pomóc? Wiele osób mogło ugryźć tego gnojka. Ale mogła go też ugryźć jakaś z porwanych dziewczyn. Tylko w tej chwili to była tylko hipoteza. Przypuszczenie. Domysł. Nie miał na to żadnych dowodów. - I tak was znajdę gnojki. - mruknął cicho przyglądając się rozpiętej na ścianie mapie. Tego był pewny. Sieć się rozpięła. Listy gończe, rysopisy, nagrody, informatorzy. Coś się w końcu złapie. Wystarczyło poczekać. Tylko on nie chciał czekać. Te gnojki mogły spanikować i zlikwidować interes. Jeśli wciąż tam były jakieś biedne dziewczyny to mogło to dla nich oznaczać dosłowną likwidację. A jak za parę tygodni znajdą tylko ich ciała na jakimś zadupiu to kompletnie go to nie interesowało. Chciał ich znaleźć teraz! By było kogo ratować. Ale na razie pokręcił swoją głową i wrócił jeszcze raz do raportów z kopert próbując złapać coś co mogło mu wcześniej umknąć.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić | ||
22-05-2020, 01:09 | #199 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
22-05-2020, 01:15 | #200 |
Reputacja: 1 | Oboje wyszli i minęli obu czekających na korytarzu mężczyzn. Kiedy jednak aresztant przechodził obok ciężka łapa strażnika spadła na jego bark i odwróciła twarzą do ściany.
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |