Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2020, 15:37   #194
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Spokojna głowa. Chyba byłem już w Mason raz czy dwa. O. Jest i twoja kiecka. - kierowca chwilowo wydawał się bardziej zajęty kompletowaniem porozrzucanej po kabinie garderoby. Jej i swojej. Ale cekinową sukienkę też gdzieś znalazł i przerzucił na jej stronę kanapy by mogła po nią sięgnąć. Sam zaczął zapinać swoją koszulę i wtedy ze zdziwieniem odkrył, że urwało mu jeden z guzików.
- A w cholerę… - machnął ręką i na nowo zdjął koszulę w palemki i zaczął grzebać w swojej torbie. I zaraz wyjął z niej nową koszulę. Też w krzykliwe, turystyczne wzorki.
- Wiesz, myślę, że powinniśmy jakoś wynagrodzić Eve, że nas puściła tak bez zgrzytu. Gadałem z nią trochę rano zanim wstałaś. Chyba jej żal było, że nie może z nami jechać. - powiedział zerkając na nią przez czarny dach gdy zapinał guziki swojej kolorowej koszuli.

- Też bym wolała żebyśmy pojechali we trójkę - Mazzi westchnęła, biorąc kieckę w rękę. chwilę ją miętoliła, aż machnęła ręką, wciągając ją na grzbiet i to samo zrobiła z kurtką. - Nie martw się, dostanie za to coś, co się jej spodoba. Za tydzień, ogarnięcie tego trochę zajmie, ale już nad tym pracuję - pochyliła się wyjmując z torby koc, a potem rzuciła go na fotel pasażera i dopiero wtedy na nim usiadła, choć odczuła to i tak - Mam plan, dogadałam już RB, chętnie zgodził się pomóc i wspomóc… poza tym myślę, że jeśli w niedzielę zajmiemy się nią oboje w jacuzzi, powinno być ok… i oczywiście w Mason trzeba jej coś kupić - uśmiechnęła się, biorąc do ręki pojemniczek z maścią.

- Myślałem, że można by gdzieś pojechać we trójkę. W następny weekend. Na jakiś piknik czy wypad. Chociaż na parę godzin. Masz gdzieś jakąś kawę? - Steve skończył dopinać koszulę i nachylił się przy bocznym lusterku by chociaż ogólnie sprawdzić jak wygląda. - I kto to jest RB? - zapytał mimochodem poprawiając sobie nieco zwichrowany kołnierzyk. A o planach na przyszły weekend chyba jak na razie też miał dość mętne wyobrażenie i zarys luźnych koncepcji.

- Piknik? - brew saper uniosła się trochę - Chcesz nas zabrać na piknik? W następny weekend? - zrobiła dramatyczna pauzę, zanim nie roześmiała się wesoło, rujnując jego zapędy porządkowe mocnym przytulasem - Cudowny pomysł, Tygrysku! Jedźmy na piknik! Tylko ty, Eve i ja, szamę ogarnę. Ty pomyśl nad miejscem i nas tam zawieźć - mówiła szybko, z miejsca zapalając się do pomysłu. Oczyma wyobraźni już widziała kawałek zielonej łąki, gdzie na kocu leżą obie z Eve, a Steve tuż obok bawi się z Alfą. Idealny, perfekcyjny obraz rodzinnego wypadu nie do końca normalnej rodziny.
Pytanie o kofeinę sprawiło, że cofnęła się na swój fotel i pokręciła przecząco głową.
- Mamy kompot i śliwowicę - powiedziała, rozkładając trochę przepraszająco ręce - I żarcie. Nie pomyślałam o kawie, wybacz. Może da się gdzieś zrobić zapas zanim wyjedziemy… ta stacja? Sprzedają tam termosy? Weźmiemy jeden i napełnimy kawą, mnie wystarczy kompot - uśmiechnęła się trochę - jabłkowy. A RB… no Rude Boy - zakończyła jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- Termos! No tak, racja! Znaczy cholera mam termos tylko kurde pusty. - klepnął się w czoło jakby sobie o czymś przypomniał. No ale zaraz się okazało, że to nie jest takie wybawienie z kofeinowej opresji jak w pierwszej chwili wyglądało.
- No nic, kupimy coś po drodze. - machnął ręką gdy chyba zrezygnował z wyciągania pustego termosu i zamknął z powrotem tylne drzwi po swojej stronie.
- Rude Boy? Ten od koncertów? No to coś kojarzę. A to za tydzień daje jakiś koncert? Chcecie a niego iść? - zapytał przeciągając się i szykując się do powrotu do roli kierowcy.
- A z tym piknikiem pomyślę. Jeszcze zobaczę jak wyjdzie z Travisem. W sumie jest w okolicy parę ciekawych miejsc. - gdy się tak gimnastykował na rozruszanie przed dłuższym kawałkiem jazdy za kierownicą myśli zaczęły mu biec także pod względem przyszło tygodniowego wypadu.

- Ciekawych? - brunetka popatrzyła na niego, przymrużając trochę prawe oko i przekrzywiła kark jak duży basset - Jeżeli są w połowie tak śliczne jak tamta okolica studni u Travisa, to będzie idealnie. Poza tym jesteś naszym Tygryskiem. Na pewno wymyślisz coś super, przecież jesteś najlepszy - stwierdziła pogodnie, całując go w policzek - A o RB ci przecież opowiadałam, to on wtedy grał pod szpitalem jak skakałam z okna. Nie wiem, chyba nie daje żadnego koncertu, przecież by nam powiedział, albo Val. Pracuje w barze gdzie RB przychodzi na popas… szkoda że nie widziałeś jak działa na gangerki i punkowe laski...- chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak doszło do niej, że jakiekolwiek peany pod kątem przeklętego szarpidruta mogłyby być odrobinę źle zrozumiane, oraz odebrane. Z drugiej strony… ciekawiło ją, czy Mayers w ogóle potrafi być zazdrosny o nią, albo o Eve. Tak poza klubowymi zabawami, na co dzień. Założyła więc na twarz pogodną maskę, zdejmując buty i podkulając nogi aby usiąść na fotelu po turecku, tylko z kolanami skrzyżowanymi na wysokości obojczyków.
- Zresztą jeśli byśmy z dziewczynami chciały posłuchać jak gra, wystarczy go poprosić. Grał już dla nas, ale wtedy tak sam z siebie szarpał druty - wyjęła z torebki papierosy - Lubię go, chłopak ma talent, a jego muzyka… - skrzywiła się trochę, wkładając papierosa między wargi - Pozwala mi… czasem gdy gra, coś mi się przypomina. Niewiele… zwykle fragment rozmowy, albo przebłysk sytuacji… ale to zawsze lepsze niż kompletne nic. Parę razy prosiłam żeby zagrał… jego muzyka… - pokręciła głową, odpalając papierosa - Niesamowita jest, też bym chciała tak grać. Dlatego jak się ostatnio widzieliśmy poprosiłam go czy by nie zechciał dać weteranowi paru lekcji jak trzymać gryf… i wiesz co? - parsknęła, zaciągając się i z autentyczną radością rzuciła w partnera uśmiechem - Zgodził się! Nawet obiecał skołować dla mnie gitarę, tak o. Po prostu - pokręciła głową wciąż w to nie wierząc.

- Oo… Tak? To jakiś spoko koleś musi być. - Steve też zasiadł na swoim miejscu i zapinał pasy. Potem zamknął drzwi i uruchomił maszynę. Ta była utrzymana w na tyle dobrym stanie, że odpaliła bez zgrzytów i protestów jakby wcale nie miała na karku trzech czy czterech dekad na metalowym grzbiecie.
- Fajny pomysł z tą gitarą. Trzeba mieć jakieś hobby. - pokiwał głową i popatrzył w lusterko czy droga wolna. A, że zatrzymali się na dawnej posesji na końcu ślepej drogi to widać było całą prostą za nimi. Maszyna energicznie wyrwała do tyłu i z miejsca zakręciła aż zarzuciło maską i załogantami. Ale zaraz kierowca dodał gazu i wyrwał do przodu jakby się ścigał na jakimś rajdzie.
- A jak wam idzie z tym zakładaniem firmy? - zapytał gdy w żwawym tempie kolejne porzucone dekady temu posesje śmigały im za oknami.

- Powoli i do przodu...taką mam nadzieję. - Mazzi odpowiedziała, pykając spokojnie papierosa i patrząc na drogę - To dużo… planowania, wydatków, najgorzej z dystrybucją, ale na sam początek udało się ugadać Olgę ze starego kina. Ubiłyśmy interes, wstępnie na jeden film, a potem zobaczymy co dalej. Czy pomysł w ogóle chwyci. Docelowo magazyny przy naszym mieszkaniu zamieni się na sale firmy. Plany zdjęciowe, kąciki socjalne i cały ten okołobiznesowy pierdolniczek, wtedy przynajmniej odpada kwestia opłaty czynszu za wynajem jakiegoś biurowca. Logo i nazwę też już mamy. Problem jest z aktorami, na razie mamy jednego samca… na dłuższą metę przyda się ich więcej. Jamie ma namiary na kogoś interesującego. Trzeba będzie z nim pogadać i przetestować co potrafi. Wołają go ‘Niagara’ ze względu na spust. Coś takiego miałoby niezłe predyspozycje do shotów nie tylko na twarz. Znalazłabym mu całkiem sporo ciekawych ujęć - wydmuchnęła dym przez uchylone okienko - Surówka leży w domu, Eve to montuje w wolnej chwili. Jeśli będziesz miał ochotę, na pewno ci pokaże co wyszło… dla mnie ekstra i kurde, cholera no - westchnęła ciężko - Wszystko fajnie, elegancko. Naprawdę jak dziewczyny się ze sobą zabawiały, a potem RB je wydymał po kolei, szło się zagotować. Ciężko kręcić, samemu nie biorąc udziału, kiedy to cię jara jak diabli. Niestety wiesz, że możesz tylko stać z boku, do tego uważać aby nie wleźć w kadr bo jechałyśmy z Kociaczkiem na dwie kamery. Łazisz, kucasz, klękasz. Zaglądasz pod różnymi kątami aby złapać to, co najlepsze. Na następne nagranie bierzemy z E korki żeby się zakorkować i nie zostawiać śladów śluzu na podłodze. Chcemy nagrywać minimum jeden profesjonalny film w tygodniu, tych prywatnych nie liczę - parsknęła.

- Chwila… To ten Rude Boy nagrywa z wami ten film w ostatnią środę? - ta informacja zaskoczyła kierowcę. Machnął kciukiem za siebie jakby wskazywał na tą środę sprzed paru dni. - To chyba się nie spotkaliśmy. - powiedział po chwili. I tak chwilę się nie odzywał by wykręcał na główną nim znów dał po garach.
- Widzę sporo już macie tego biznesplanu. Lokal, logo, aktorów.. Chwila… - kiwał głową gdy tak robił w myślach to podsumowanie co dwie wspólniczki już mają na to studio nagraniowe i chyba uznał, że całkiem sporo. Póki znów coś nie zwróciło jego uwagi.
- Jamie zna faceta o ksywie “Niagara” co ma ksywę ze względu na spusty? Jaka Jamie? Ta nasza z lodziarni? - popatrzył z niedowierzaniem na pasażerkę znów wskazując na miasto jakie zostawiali za plecami i jedną ratuszową lodziarę z lodziarni w tym mieście. Widocznie ta informacja kompletnie mu nie pasowała do wizerunku Jamie chociaż ta dzisiaj rano była dla nich zaskakująco sympatyczna.

- Tak, nasza Śnieżynka spod ratusza. Słyszała o nim, z opowieści i zna kogoś, kto by wiedział gdzie go znaleźć - dziewczyna też się uśmiechnęła. O tak, obcowanie z miłą dla wojskowego samca Jamie było o wiele przyjemniejsze, niż kolejna nawiedzona gadka. Z drugiej strony…
- Wydaje mi się, że chyba wiem dlaczego tak reaguje - powiedziała po paru chwilach przerwy potrzebnej na przepicia fajka kompotem z butelki - Kiedyś trafiła w takie miejsce, do którego chciał nas zawlec Keith… nie miała tyle szczęścia, aby wpadł jej wtedy na ratunek oddział żołnierzy i wyratował z opresji. - popatrzyła na Steve’a poważnie - Też nienawidziłabym mężczyzn w jej sytuacji.
Kolejna przerwa ze strony saper trwała z dobre dwie minuty, podczas których wgapiała się w okno, chociaż nie rejestrowała mijanego krajobrazu. Lodziara rzuciła w panice gdy je wiązano, że drugi raz nie da się zawlec… w miejsce z najgorszego koszmaru każdej kobiety.
- Tak, RB nagrywał z nami w środę - zmieniła temat, wracając do przepisowej pozycji w aucie - Po samym nagraniu od razu się zmył, bo miał sprawę na mieście… i zanim pomyślisz że mógł kogoś naraić czy wskazać grupę foczek do wywiezienia, to nie. Dam sobie uciąć rękę że nie miał z tym nic wspólnego, za dobry z niego gość. Ewakuował się bo jechał na urodziny syna.

- Aha. - kierowca skinął głową tak ogólnie w pierwszej chwili ograniczając się do tego krótkiego komentarza. Przejechali tak parę chwil nim odezwał się ponownie. - No z tym Rude Boy’em jak mówisz, że spoko to spoko. A z Jamie nie wiedziałem. Przykra sprawa. Pewnie stąd ma tą traumę. Szkoda dziewczyny. Dobrze, że chociaż z dziewczynami jakoś się dogaduje i w ogóle. No a dzisiaj widziałaś? No naprawdę była miła i w ogóle. Znaczy nawet dla mnie. Mam nadzieję, że wyjdzie na prostą. - podzielił się z pasażerką swoimi przemyśleniami na ten temat.
- Chyba wiem już gdzie pojedziemy za tydzień. Znaczy we trójkę. - dodał po chwili gdy znów ujechali ładny kawałek jakby teraz właśnie nad tym się zastanawiał. - Do Małej Rosji. - zerknął w bok by sprawdzić jak pasażerka reaguje na tą nazwę i czy w ogóle ją kojarzy.

- Mała Rosja? - brwi Mazzi uniosły się, wydęła też lekko usta, a na jej twarzy pojawił grymas zaciekawienia -Co to, gdzie to? Mają tam zmrożoną wódkę, białe niedźwiedzie i małe Rosjanki? I weź… jesteście naszymi bohaterami. Idealny przykład, że samiec może być kimś opiekuńczym i pozytywnym.

- To taki kurort. Sanatorium. Miejsce wypoczynkowe. Mamy tak zabukowane na stałe ze cztery domki. Możemy przyjeżdżać kiedy chcemy. Jest jezioro… Hmm… No w sumie to taki staw. No ale woda. Trochę drzew więc tak jakby las. Domek taki jak na przedmieściach kiedyś. Kiedyś to chyba były czyjeś domy. I mają taką saunę. Balię. Czy jakoś tak. Podobno tradycyjna rosyjska jak rosyjska wódka i Plac Czerwony. W każdym razie działa. Więc jak jest pogoda można siedzieć nad wodą, nawet trochę plaży jest. Zrobić ognisko albo grilla. Popluskać się, poopalać. No a jak nie ma pogody no to posiedzieć w domu albo w świetlicy. Taki bar dla gości tam jest. To taki nasz pewniak. Ogrodzone to nie powinno być nikogo obcego. Cichy uwielbia to miejsce. Ryby łowi. Zawsze ma nauczyć Dingo no bo on z jakiejś pustyni jest to nie miał jak się nauczyć. No to tak jak się da to obaj zwykle siedzą i moczą kije w wodzie. - Krótki opowiedział jak to bywa na tej Małej Rosji. Mówił na luzie więc widocznie z tym miejscem miał związane pozytywne wspomnienia. Z własnymi kumplami też. Na koniec zerknął na Lamię by zobaczyć jak jej pasuje taki opis na wspólny wypad ich trójki.

Patrząc w jej stronę łatwo mógł dostrzec nieobecny wyraz na twarzy i zamglone oczy, którymi saper wpatrywała się w niego, choć zapewne w tej chwili go nie widziała, patrząc na rysowany obraz cichego zakątka nad jeziorem, gdzie można odpocząć z dala od miasta i ludzi. Brzmiało jak bajka, bajką zapewne było… o tego sauna. Nie pamiętała aby była w saunie, żadna nowość.
- Niech już będzie sobota… - westchnęła cicho, uśmiechając się trochę smutno, a trochę z rozmarzeniem. Położyła dłoń na udzie żołnierza, ściskając odrobinę gdy wróciła myślami do wnętrza fury - Jeśli miejscówka jest chociaz w połowie tak ciekawa jak mówisz, chętnie bym tam z wami została dłużej niż jeden dzień… będzie super! Och, Tygrysku… cudowny pomysł. Eve też się spodoba. Musi być tam pięknie o tej porze roku. Złoto-czerwone liście, resztki słońca i ostatnie cieplejsze dni. Wieczory przy kominku, zapach płonącej żywicy i kawy. Szum wody za oknem… i cisza. Kolacja przy świecach, jedzona na podłodze - rozpogodziła się całkowicie - Upieczemy jabłka? Powiedz, że będziemy piec jabłka w kominku albo przy ognisku! I zatańczymy, z Eve. Oboje… ona uwielbia tańczyć.

- Tak? - zaciekawił się Steve jakby to, że Eve uwielbia tańczyć było dla niego nowe. - No ja to nie bardzo. - pokręcił głową uśmiechając się nostalgicznie. - A jabłka tak, można upiec. Teraz sezon jabłkowy w pełni to nie będzie kłopotu je upiec. Ze zrobieniem ogniska też nie. W ogóle można popiec na co macie ochotę. Ziemniaki, kiełbaski, żeberka. - uniósł lekko dłoń aby dać znać, że nie widzi przeszkód w tej materii.
- No i to nie tak daleko. Jak z miasta to z godzinę drogi, jak od Travisa to z pół godziny. To jak od niego to można by pojechać rano, zostawić nadmiar rzeczy i wrócić na obiad albo po. No wieczorem to ciężko tam wytrzymać bo komary mogą zeżreć żywcem. - dorzucił swoją propozycję która widocznie już w głowie mu się układała w całkiem zgrabny grafik na przyszły weekend.

- To nie będzie wieczoru przy kominku? - Mazzi spytała trochę zawiedziona, a potem westchnęła i machnęła ręką, wracając do pogody ducha i radości na myśl o przyszłym weekendzie - A tam, będzie jeszcze okazja. Skorzystamy z innych atrakcji, co nie? - zaśmiała się wesoło, odpinając pasy. Przekręciła się, klękając na fotelu i wychyliła się do tyłu, a we wnętrzu bryki rozległ się syk rozsuwanego suwaka - Wczoraj na targu myślałam, że dostanę ślinotoku. Trafiłyśmy między stragany z warzywami… o rany, Steve - westchnęła - Nie wiedziałam że istnieje tyle rodzajów jabłek! Kupiłyśmy z każdego rodzaju po trochu… jedne małe i ciemnoczerwone, inne wielkie i różowe… białe w środku, żółte, różowawe. U starszej pani dorwałyśmy takie… kurde. Naprawdę wyglądały jakby były sztuczne, żółta… złotawa skórka. I ten zapach, a smak? Jakbyś ugryzł kawałek i polał miodem. - jęknęła rozmarzona, wracając na fotel z papierową torbą. Otworzyła ją, wyciągając lśniącą, czerwoną kulke na patyku, oblaną czymś przezroczystym i lśniącym.
- Takie cuda też mieli - zafascynowana oglądała jabłko w karmelowej otoczce czując, jak jej ślinianki zaczynają intensywnie pracować. Przełknęła ślinę - Jabłka muszą być, bez nich życie nie ma sensu… ach. Przepraszam - parsknęła - Zastanów się co byś zjadł, tylko nie mów że jesteś żołnierzem i wszystko ci pasuje. Musisz coś bardziej lubić… nie wiem, bekon? Pomyśl, w środę nam na widzeniu powiesz, a my to ogarniemy na sobotę. Zrobimy sobie barbecue i przed nalotem komarów wrócimy do Travisa. Byłoby miło, gdybyśmy tym razem my jemu postawili coś pysznego na stole. Na przykład szarlotkę - do pozostałej części nie miała żadnych zastrzeżeń, zgadzając się gładko na proponowany plan. Na koniec wgryzła się w owoc i aż ją zamurowało. Słodko-kwaśny lekko malinowy owoc w połączeniu ze słodką otoczką karmelu robił byłej sierżant tak dobrze, że wgryzła się w posiłek, pożerając go aż do ogryzka. Zaaferowana ledwo rejestrowała co się dzieje, machając tylko ręką aby partner się częstował z torby na jej kolanach.

- O, co to? - kierowca zmarszczył brwi gdy w pierwszej chwili dostał jabłko. Obejrzał je z zaciekawieniem a potem wgryzł się w nie i przeżuł pierwszy kęs. - Mmm! Dobre! Co to jest? Jakaś polewa? - zapytał gdy przegryzł pierwszy kawałek i oglądając jak i smakując ten owoc próbował odgadnąć jakie są składniki tej smakowej kompozycji. A czekając na odpowiedź znów się wgryzł w kolejny kęs.

- Karmel… cukier… cynamon - dziewczyna mruczała, żując swoją porcję. - Jest jeszcze szarlotka… drożdżówki z jabłkiem… chyba parę jabłek luzem… i kompot - nie kończyła, że jabłkowy, bo przecież już go pili.

- No tak, karmel. Dobry. - brwi komandosa powędrowały do góry gdy teraz rozpoznał wreszcie smak tej polewy. Pokiwał z uznaniem głową. - No i tak, jabłkowy sezon to i jabłkowy ekwipunek. - zaśmiał się z rozbawienia. - A tam w tej Rosji to jeszcze robią dobre naleśniki i placki. Można ich poprosić by nam za parę talonów usmażyli. - dorzucił od siebie kolejną propozycję na przyszły weekend.
- A chcesz jechać do tego Spirit Lake? - zapytał gryząc swoje karmelowe jabłko i zerkając w bok na jej reakcję. - Będziemy je mijać. Za jakieś dwie godziny. Tak w połowie trasy mniej więcej. Żaden problem zjechać i zobaczyć jak to wygląda. - dorzucił by dać znać, że to żaden problem.

- Przyzwyczaj się - Mazzi mrugnęła do niego przy fragmencie o sezonowym prowiancie, a potem wychyliła się, całując go lepkimi ustami w policzek - Myślisz, że zrobią nam naleśniki z jabłkami? Pewnie tak… a Spirit Lake - pokręciła przecząco głową, całując go po raz drugi - Dziękuję kochanie, nie trzeba. Jedźmy od razu do Mason, znajdziemy hotel i się zadekujemy. Dla Betty wymyślę co innego… chyba póki nie rozwiąże się sprawa porwań, wolę nie kusić losu. Wiem że byście nas ochronili, tylko po co? - popatrzyła na niego poważnie - Po co ryzykować czyjekolwiek zdrowie dla głupoty? Wiesz… ta twoja Mała Rosja też ma wodę, nie? Zbadam czy mi pasuje do konceptu, a z pewnością będzie bliżej i spokojniej… i nie chcę jeszcze jednego - skrzywiła się trochę, zanim westchnęła i wzruszyła ramionami - Marnować waszego czasu na wolnym. Czasu, wolnego, którego nie macie za dużo. Wolę ciebie i Karen ugościć u nas, niż ciągnąć po krzakach na zadupiach. Na przykład teraz - uśmiechnęła się niewinnie - Zamiast cię ciągnąć gdzieś po jeziorach i chaszczach, wolę cię ciągnąć do wanny i tam ciągnąć, albo umyć dokładnie - rozłożyła ręce - Obiecałam ci powtórkę z wczoraj, pomocy przy ablucji. Tym razem czas nas nie pogoni, możemy tam nawet przyciąć komara, póki woda nie ostygnie. Wolę żebyś odpoczął - skończyłam drapiąc się zakłopotana po nosie.

- Nie ma sprawy. A z Karen czy w ogóle to z Betty to żaden problem. Dla nas to jak wycieczka. Zresztą jak chcesz to możesz zapytać Karen. - komandos mówił jakby nie chciał by powstało wrażenie, że taki wypad to jakieś trudności i przykrości by sprawił jemu czy Karen.
- Betty wydaje się w porządku. Lubię ją. Cholera ona jest jak urodzony sierżant. - zaczął mówić o okularnicy i znów ten posłuch jaki potrafiła wokół siebie zaprowadzić budził jego podziw. - Po prostu wiesz, jakbym jakoś mógł dorzucić cegiełkę byś mogła jej sprawić przyjemność i niespodziankę to nie ma sprawy. - powiedział uśmiechając się wesoło na taką myśl.
- A z tą Rosją rzeczywiście można zobaczyć jak to z tymi łódkami i resztą. Hmm… Może jakby mieli to by można było wrócić w niedzielę? Tylko z Betty. No ale to by trzeba jej zapytać bo może ma jakieś plany na weekend. - zmrużył oczy gdy obracał w głowie grafik przyszłego weekendu. - No tylko pogoda. No jak u nas będzie padać to najwyżej schowamy się wewnątrz. No ale na pływanie łódka to już trzeba by by chociaż nie padało nie? - westchnął gdy przypomniał sobie o tym nieobliczalnym czynniku na jaki żaden śmiertelnik nie miał wpływu.

- O tak, Betty jest wyjątkowa pod każdym względem i kątem. Zasługuje na to, co najlepsze - w oczach Lamii pojawiły się wesołe ogniki, gdy przeczochrała komandosowi włosy. Rzeczywiście musiał się wkręcić w rodzinę saper, skoro tak chętnie knuł i to pod kątem najbardziej pożądanym - W następny weekend obwąchamy miejsce, obmyślimy plan i dowalimy odpowiednie detale, aby było perfekcyjnie, a w jeszcze następny przeprowadzimy akcję - stwierdziła, wyjmując nowe karmelowe jabłko z torebki - Tylko ty, Eve i ja. Nasz wypad, trochę prywatności bez całego stada osób postronnych. Tak bym widziała najbliższą sobotę.

- Dobra. Może być. Zobaczymy co nam się uda zorganizować w tą sobotę. To wtedy będziemy kombinować co dalej. No i mówisz, że przyjedziecie w środę rano? - kierowca zgodził się bez zająknięcia na takie rozwiązanie. Zastanawiał się chwilę i spojrzał w bok gdy pytał o tą środę. - No to może do środy ja już też będę coś wiedział. - pokiwał głowę i spojrzał jeszcze raz.
- Powiedz, chce ci się spać czy coś? Czy masz ochotę postrzelać do puszek za stodołą? Bo tam chyba widzę jakąś. - zapytał niespodziewanie prawie nie zmieniając tonu i wskazując palcem na widoczne po skosie budynki. Chyba jakaś farma. Wyglądało na to, że zaraz bedą ją mijać.

Dziewczyna drgnęła, wychylając się do przodu i zmrużyła oczy, aby dojrzeć co tam majaczy przed nimi. Podrapała się po nosie, łypiąc w bok na towarzysza, a jej gębę przeciął uśmiech doprawiony kawałkami karmelu wokół warg.
- Spać? Po tym co mi pokazałeś przed jednostką i zrobiłeś na tamtym podjeździe? - uniosła jedną brew, wymownie ściągając wargi - Obraziłabym się, gdybyś nie dał mi pobawić się swoimi zabawkami. Pewnie wyjdzie chujowo, wypadłam z wprawy, ale chyba nie ma lepszej okazji niż trening pod okiem specjalisty - powachlowała rzęsami - Akurat i tak masz teraz robotę w szkoleniówce, prawda kochanie? Zrób mi więc szkolenie, sprawdź co umiem - zaśmiała się wesoło - Może nawet trafię w stodołę, bo o puszce nie ma co marzyć.

- Aha. - zgodził się kierowca we fioletowej koszuli w pomarańczowe deski surfingowe. Akurat był czas by zwolnić i żwawo wjechać w szutrową drogę wzbudzając za rufą wozu chmurę błota i pyłu. Ale czarna terenówka bez trudu radziła sobie z takim łagodnym off road. Zbliżali się coraz bardziej do jakichś zabudowań. Widać było dawny budynek mieszkalny, jakieś gospodarcze coś, potem chyba garaż, stodołę i jeszcze parę innych budynków. Terenówka zatrzymała się z finezyjnym ślizgiem sunąc pod koniec trochę bokiem nim znieruchomiała. Kierowca na razie nie wyłączał silnika tylko rozglądał się dookoła a kurz i błoto zaczynały powoli opadać i pomruk silnika na jałowym biegu przez chwilę był dominujący.
- Mam nadzieję, że nikogo i niczego tu nie ma. - mruknął Krótki gdy na razie jakoś otoczenie nie reagowało na to niezbyt dyskretne wtargnięcie. Potem odsunął okno po swojej stronie i wyjrzał na zewnątrz.
- Halo! Jest tu kto?! Przyjechaliśmy trochę postrzelać! Możemy?! - krzyknął na zewnątrz i chwilę czekał nim schował głowę. Potem odwrócił się do swojej pasażerki. - Wiesz jakby ktoś tu był to mógłby pomyśleć, że przyjechali go napaść czy co. Głupio by było dostać kulkę w połowie wolnego tygodnia od takiego panikarza nie? No ale chyba nikogo nie ma. - zaśmiał się cicho i znów ruszył terenówkę do przodu. Ale tym razem jechał powolnym, wręcz spacerowym tempem rozglądając się po mijanym obejściu. W końcu się zatrzymał gdy wyjechali praktycznie na tył całej tej farmy.
- No to ja wszystko wyjmę a ty znajdź coś do rozstrzelania. Aha i może jednak weź to. - powiedział otwierając drzwi i wysiadając na zewnątrz. Ale wyjął poręczną klamkę i na wszelki wypadek podał swojej pasażerce.

- Zatrzymaj ją na razie - dziewczyna ścisnęła dłoń trzymającą podaną broń i nie wzięła jej, zostawiając właścicielowi. Zamiast tego z torebki wyjęła własną spluwę i pokazowo przeładowała. - Musisz mieć czym osłaniać ten boski tyłek - posłała mu całusa w powietrzu, wysiadając na piach i błoto. Buty na wysokim obcasie prawie dotknęły błotnistej mazi, lecz ich właścicielka w porę się zreflektowała. Zdjęła szpilki w cholerę, zostawiając je w samochodzie, a sama na bosaka przeszła ostrożnie po podwórzu, zaglądając w kąty i zakamarki. Zajrzała też do stodoły, gdzie prócz zbutwiałych resztek słomy, znalazła zardzewiały łańcuch, sowie gniazdo i stare widły. Były też puszki po lakierze do drewna, o ile właściwie odczytała ledwo widoczne etykiety. Przy pompie na podwórzu wygrzebała wystrzępione ostrze piły tarczowej. Miało połamane, powyginane zęby i oczywiście zmieniło barwę na rudą, lecz ciągle dało się z niego zaimprowizować planszę strzelniczą z dziurą w środku. Za tyłami domu znalazła parę butelek z kolorowego szkła, wyglądające jakby trzymano w nich kiedyś piwo. Systematycznie znosiła znalezione gamble za stodołę, ustawiając je na desce opartej poziomo o dwa kamienie, a krążąc po podwórzu widziała Steve’a wywalającego sprzęt ze skrzyni. W końcu saper zaryzykowała wejście do domu, dzięki czemu do kolekcji rzeczy do rozstrzelania dołączyły stare kubki, talerze, dzbanki i garnki.

- Chyba już wystarczy. Chodź się strzelać. - Krótki ocenił tą kolekcję z zadowoleniem. On gdy skończył wyładunek tego przenośnego magazynu różnorakiej broni ustawiał te wszystkie cele. Część na jakimś starym stole, cześć na przegniłych krzesłach, na kamieniach, jakimś zdezelowanym wraku samochodu i też się wczuł w dekorowanie tej improwizowanej strzelnicy. Ale w końcu oboje uznali, że chyba mają już co trzeba. A pogoda im dopisywała bo chociaż po porannej ulewie kałuż i błota było pełno to niebo nadal było pogodne i słoneczko ładnie świeciło. Wiatr też ograniczał się do przyjemnego powiewu. Chociaż na odkrytą skórę to było trochę chłodno. Ale na krótki postój to nie miało większego znaczenia.

- Chyba lepiej, że Val tu z nami nie ma. - uśmiechnął się widząc jak Lamia śmiało paraduje po tym błocie na bosaka. - No! To od czego masz ochotę zacząć? - zapytał równie wesoło i z dumą prezentując swoją kolekcję różnorakiej broni rozłożonej na pace wozu. Pistolety małe i średnie, ten shotgun co miał najpierw trzy breneki a potem śrut, samopowtarzalny M1 Carbine z kolimatorem i obok równie leciwy M1 Garand, też samopowtarzalny. Do tego ten sztucer z lunetką na jaki takie bliskie strzelanie trochę traciło sens. Ale w okolicy też było trochę potencjalnych celów chociaż tam to już żadnemu z nich nie chciało się łazić po tym błocie.

- Trochę szkoda że jej nie ma - Mazzi zerknęła w dół i pogmerała palcami w burej brei oblepiającej jej stopy aż do kostek - Wiedziałaby jak je szybko i skutecznie doczyścić… szkoda że nie ma Eve - westchnęła, przechadzając się przez wystawką stanowiącą mokry sen każdego militarysty - W tej chałupie z pewnością jest odpowiednio zapuszczona i brudna toaleta… - parsknęła, kładąc dłoń na pompce. Zacisnęła na niej palce, lecz nagle drgnęła, przenosząc rękę nad wysłużonego Granada, a potem śmiało podniosła Carabine.
- To co Tygrysku, robimy konkurs kto więcej punktów ustrzeli? - wyszła z propozycją, odbezpieczając broń - Tylko musisz dać weteranowi w trakcie rekonwalescencji taryfę ulgową. - pokazała mu język, zanim nie uniosła karabinu i nie złożyła się do strzału, wybierając tarczę piły ustawioną przy ścianie. Wypuściła powietrze, sekundę potem naciskając spust.

[media]https://www.alloutdoor.com/wp-content/uploads/2014/06/M1C_ultimak_T1_9048.jpg[/media]

Jak broń długą to M 1 Carabine był bardzo lekką i poręczną konstrukcją. A pośrednie ammo sprawiało, że odrzut broni był całkiem znośny i łatwy do kontrolowania nawet dla osób o dość drobnej budowie. A dla piechociarza miał tą zaletę, że był lekki więc nie było go zbyt wiele do dźwigania. Co miało znaczenie, zwłaszcza przy długo godzinnych trasach gdy każdy kilogram wchodził w nogi, plecy i ramiona.

Gdy Lamia uniosła tą lekką broń do strzału od razu dostrzegła dobrodziejstwo kolimatora. Niewielka, holograficzna plamka od razu pokazywała gdzie broń jest wycelowana więc nie trzeba było zgrywać muszki i szczerbinki. Zresztą pierwsze dwa strzały oddała praktycznie z marszu, bez celowania. Pierwszy pocisk rozłupał drewnianą deskę stodoły gdy strzeliła zbyt wcześnie, zanim broń zajęła właściwą pozycję. Ale już drugi strzał przedziurawił zębatą tarczę sprawiając, że ta przewróciła się na blat stołu. Kolejny cel już przymierzyła dokładniej i jedna z puszek jęknęła metalicznym jękiem gdy trafiła ją ołowiana kropla.
Saper w stanie spoczynku na przemian strzelała szybkim lub nieco bardziej celowanym ogniem siejąc spustoszenie w bambetlach ustawionych na zdezelowanym stole. Nie wszystkie strzały były celne ale chyba i tak miała zauważalną przewagę trafień nad pudłami. W miarę jak broń huczała kolejnymi wystrzałami, kolejne złote łuski lądowały w błocie obok jej stóp wystawa gratów na stole została zdemolowana przez wystrzeliwany ołów.

- No i jak? Chcesz jeszcze czy teraz coś nowego? - Steve uśmiechał się do tych popisów strzeleckich i gdy na chwilę przerwała ogień by podziwiać swe dzieło wtrącił się bo nie był pewny czy powinien podać jej nowy mag czy nową spluwę.

- A masz MP5? - rzuciła pytaniem, patrząc na niego przez ramię i skrzywiła smutno usta - Ach, tak… zapomniałam. Prawdziwy żołnierz miałby takie zawsze przy sobie, podrabiańce to inna sprawa - zabezpieczyła odruchowo broń zanim nie odłożyła jej na pakę, biorąc do rąk Granada. Podniosła go jedną łapą do góry, spustem na wysokość ramienia i podziwiała niebo po perspektywie lufy - Dobrze, że nie jestem super laską… nie mam żadnych butów, co dopiero szpil… - parsknęła, składając się do strzału.

- MP 5? No w jednostce mamy. Ale nie tutaj. - rozłożył ramiona z przepraszającym uśmiechem. - Też lubię. Ładnie sieje. UMP zresztą też. Idealne polewaczka na tłumik. Jak na cele bez pancerza to miodzio. - Krótki bez wahania popłynął z wyznaniami na temat tej czy innej broni.

Garand okazał się bronią całkiem innej kategorii wagowej. To już było dobre, solidne kilka kilogramów drewna i stali. I to na mocne karabinowe .30-06 które było mocne nawet wśród swoich karabinowych pobratymców. I już przy pierwszym strzale saper poczuła tą różnicę. Broń trzymało się jej ciężej a i odrzut mimo, że nieco stłumiony przez większy ciężar broni to był wyraźniejszy. A to utrudniało precyzyjne strzelanie, zwłaszcza jak się strzelało luźno i na stojaka. Albo oddawało szybkie strzały jeden az drugim bo właściwie to też była broń samopowtarzalna. Niemniej to już było dla niej wyraźnie trudniejsze niż przy jego pobratymcu z tej samej epoki.

Huk też był wyraźniejszy. Ale i efekt trafienia był potężny. Solidne ammo bez wahania dziurawiło wszelkie przeszkody. Ani deski stodoły, blacha karoserii, puszki czy butelki nie miały żadnych szans. Podskakiwały jak kopnięte niewidzialnym ciosem i opadały łukiem kawałek dalej a w dechach stodoły robiły przestrzeliny wielkości pięści. Tylko mag był mniejszy więc dość szybko po ostatnim wystrzale było słychać suchy trzask pustego zamka.

Pociski Garanda wchodziły w dechy jak Mayers w saperski odwłok z pół godziny temu, i tak jak po jego wizycie, pozostawiały ziejące w powierzchni, ciemne dziury. Samo mierzenie, próba korygowania i strzał po którym kolba obijała bark sprawiały, że w gdy magazynek zaklekotał pustką, a echo wystrzałów ucichło, na opuszczonej farmie rozlegał się już niezagłuszany, kompletnie inny dźwięk - śmiech.

Głośny, radosny śmiech Mazzi niósł się po okolicy, podczas gdy ona podziwiała spustoszenie poczynione przez solidny kaliber. Szło sobie wyobrazić sytuację, gdy zamiast szmelcu, na drodze pocisku stanąłby żywy człowiek, ot choćby taki Keith…
- Łap! - dziewczyna rzuciła właścicielowi opróżniony karabin, sama zaś nachyliła się nad resztą kolekcji, ale pokręciła głową i podniosła roziskrzone spojrzenie na partnera - Wybierz mi coś. Którą lubisz najbardziej?

- Trudne pytanie. Jak z tym jedzeniem do pieczenia. Wszystkie lubię. Jakbym którejś nie lubił to by jej tu nie było. - Steve opierając się o burtę swojej czarnej i już trochę zabłoconej terenówki popatrzył z zastanowieniem na swoją kolekcję.

- Garanda lubię bo to klasyka. I jedna z pierwszych spluw jakie udało mi się uzbierać. Carbine bo jest taki sprytny. Poręczny i w ogóle. Po prostu przyjemny w użyciu. - zaczął wymieniać od tych spluw jakimi Lamia zdążyła się już pobawić.

- Savage lubię bo to taki myśliwski klasyk. W sam raz do varmitingu. Nawet Karen lubi z niego strzelać. A wiesz jak nie na te jej firmowe zasięgi no to nawet mamy się z nią o co strzelać. Bo na te dalsze to po prostu nas kosi. - wskazał na sztucer z lunetką i opowiedział o niej kolejną ciekawostkę śmiejąc się do tego wesoło.

- To cacko to taki wół roboczy. Ani ładne ani zgrabne. Ale ma moc. Jakby trzeba było zatrzymać rozpędzony wóz to strzał w silnik i po nim. Albo piaskowe naboje i możesz odstrzelić zawiasy w drzwiach. No a na CQB to wymiatania to też masakra. A jak użyjesz breneki to nawet na setkę kroków jest po co ciągnąć za cyngiel. - płynnie mówił o shotgunie którego uważał za ten uniwersalny wół roboczy.

- No i tu też mamy klasykę. Niby konkurs wygrała Beretta ale ja zawsze miałem więcej sympatii dla P 226. No tu jest jego kompaktowa wersja, 225-ka. Solidne ammo i no takie maleństwo, że jak gdzieś da się skitrać spluwę to właśnie tą. - wziął do ręki niewielką pukawkę która wcześniej leżała w zestawie narzędziowym.

- No i te też lubię. Walther mi się podoba. Tak po prostu mi się podoba. No i jest niezawodny jak to niemiecka pukawka. I Glock to samo. Jest bardziej rozpowszechniony więc jak nie chce się wyróżniać to biorę Glocka a jak mi to obojętne to 99-kę. - dokończył opowiadać o ostatnich przedstawicielach tej swojej kolekcji.

- A coś dla ciebie na teraz… To może coś z innej beczki. - westchnął i wrócił do tematu na jakim skończyli. A w końcu sięgnął po strzelbę i rzucił ją swojej dziewczynie.

- Miałam nadzieję, że ją wybierzesz - ta złapała pompkę w obie ręce, z wyraźną niechęcią odrywając wzrok od wystawki na ghurki. Podczas całego wykładu słuchała uważnie, dzieląc uwagę między spluwy i ich właściciela, zaaferowanego samym opowiadaniem o zgromadzonych skarbach… rozczulający widok - chłop z pasją, do tego taką, którą mogli dzielić. Dało się odpocząć psychicznie, zrzucić maskę i być sobą, a on się nie dziwił, nie komentował. Nie robił wyrzutów, ani min, choćby na uwalane błotem szpony i ochrypły rechot po zmasakrowaniu ściany stodoły. Poza tym nie wywyższał się, a saper w żaden sposób nie odczuwała że odstaje, co dało się zauważyć choćby po ilości spudłowanych strzałów. Miała to gdzieś, z werwą obróciła cacko, przyglądając się wylotowi lufy

- Naprawdę jesteś albo bardzo nieroztropny, bardzo pewny siebie… - odwróciła sztabę, posyłając mu rozbawione spojrzenie -... albo szalony. Dajesz do ręki naładowaną broń komuś z napadami paniki i PTSD. Nie obawiasz się, że nagle mi się przepnie w bani? - spytała, trzymając dłonie daleko od spustu, a samą broń równolegle do bioder.

- Właściwie to dobrze się bawię i nie pomyślałem o tym. - wzruszył swoimi fioletowymi ramionami z rozbrajającą szczerością. A Lamia miała moc w rękach. Czuła, że solidna maszyna swoje waży. Tak samo jak Garandem bez obaw można było nią komuś przywalić i raczej by to musiał poczuć. Gdy przyjrzała się lufie zorientowała się, że to obrzyn. Nie wiedziała ile lufy ucięto ale teraz kończyła się tuż za rurowym magazynkiem. I widać było, że muszka jest dorobiona później.

- Kto ci go robił? - musiała spytać, a gdzieś z bękarcim serduszku rozlał się kubek ciepłego mleka… albo soku jabłkowego. Zaufanie, wspólna zabawa… patrzenie jak na człowieka, czyli coś co saper powinna opanować przy patrzeniu w lustro. - Chyba że kupiłeś przerobiony i… też się dobrze bawię, jest ok. Przy tobie jest ok… spokojnie. Wiem gdzie jesteśmy i kiedy - tym razem uśmiechnęła się cieplej, by sekundę później podnieść strzelbę i wymierzyć w puszkę po farbie.

Efekt trafienia był morderczy. To musiała być breneka co miały być przy samej komorze zamkowej. Potężna, lita bryła ołowiu huknęła przy wystrzale wstrząsając i bronią i strzelcem, przeszyła puszkę na wylot, rozłupała drewno za nią na dziurę wielkości pięści i kto wie co tam rozłupała jeszcze dalej zanim przeszkody nie wytraciły jej impetu. Kolejne trafienie było równe satysfakcjonujące i następnie także. Przy czwartym pocisku dopiero nastąpiła zmiana gdy lufa rzygnęła chmurą śrucin. Z kilkunastu kroków ostrzał objął większość powierzchni stołu i tego co się na nim znajdowało. Drobne kuleczki nie miały takiej mocy obalającej jak choćby pocisk s pistoletu. Ale było ich sporo. I samą swoją liczebnością nicowały to co jeszcze zostało z puszek i butelek. Ale ściana stodoły tym razem zdołała zadziałać jak kulochwyt i zatrzymała całą tą serię. Ale po niej nastąpiły kolejne. Grube, czerwone łuski wypadały na zewnątrz z jednego krańca broni gdy z jej czubka rozlegał się grzmot i kolejna fala śrutu masakrowała kruche cele. Aż wreszcie znów Lamia usłyszała suchy szczęk zamka. I śmiech i oklaski swojego faceta jaki stał kilka kroków obok i za nią.

- Odkupiłem ją od nas z firmy. Mamy prawo pierwokupu jeśli są jakieś nadwyżki. Wcześniej używałem jej służbowo więc właściwie i tak trochę była jakby moja. Chłopaki na warsztacie ją skrócili by łatwiej było w pomieszczeniach albo z samochodu. To może spróbuj coś lżejszego? - tłumaczył jak to było z tym shotgunem jaki miała właśnie w ręku. A gdy człapała do niego po tym błocie naszykował jej do zabawy jedną z klamek.

Mazzi pokręciła przecząco głową, przyciskając pompkę do piersi jakby była jej ulubionym misiem, a Steve stał się okrutnym, niedobrym starszym kolegą z sąsiedztwa, chcącym tego misia zabrać na zawsze i nigdy nie oddać. Pociągnęła przy tym nosem, a z jej spojrzenia wyjrzał basset w stanie głębokiej hipotermii i na granicy śmierci głodowej… którego nikt nigdy nie podrapał za uszami.
- A może jechać z nami w kabinie? - poprosiła, stając tuż przed żołnierzem przez co musiała zadrzeć głowę do góry.

- W kabinie? Taki wół roboczy? No nie wiem, nie wiem… - Steve udał, że ma poważne wątpliwości i jakby nie pamiętał, że sam, osobiście, tą strzelbę z uchwytów pod dachem kabiny wyciągał. - No dobra, niech będzie… Ale tylko ten jeden raz! - pogroził palcem by nie było, że nie jest surowy, stanowczy i takie tam.

Za to jego partnerka pisnęła głośno, wyrzucając w górę jedno ramię i wieszając mu się na szyi. Pod drugim wciąż trzymała pompkę. Wycałowała go po twarzy, skacząc aby sięgnąć rejonów czoła z wyraźnym marsem powagi.

- Dziękuję, jesteś taki dobry. Nie pożałujesz! - wylała z siebie całe morze entuzjazmu, wdzięcząc się do posągowego towarzysza i miaucząc mu pogodnie za uszami, aż wreszcie wręczyła mu strzelbę.

- Popilnujesz? Ja sprawdzę ‘99. Chodzą ploty, że całkiem niezła zabawka - mrugnęła.

- Całkiem słusznie. - krótkowłosa głowa pokiwała z zadumanym i pogodnym uśmieszkiem gdy dłonie dokonały wymiany shotguna na klamkę. - Tam na stole już niewiele zostało. Spróbuj z kamieniami i tym wrakiem. - poradził jej by nieco zmieniła cel ostrzału bo to co na stole to się przemieniło w szklany, drewniany i blaszany złom, że aż trudno tam było znaleźć coś do strzelania.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline