Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2020, 13:50   #68
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dialogi we współpracy z częścią ekipy

JJ nie był fanem starć słownych dowódców. Porucznik Hawkes i Welliver nie mogli się dogadać co do banalnej sytuacji w jakiej znajdowali się Marines. Niezdecydowanie przełożonego Jacob odebrał ze stoickim spokojem. Technik cieszył się, że powodzenie misji i stan oddziału nie ciążył na jego barkach. Mimo iż decyzje jakie podejmowali przełożeni wydawały się chwilami proste to Jones nie chciałby obciążać kręgosłupa taką odpowiedzialnością.

Wydawało się, że żołnierze nie będą szukać generatora, później jednak już mieli się za to zabrać gdy… wróciło zasilanie. JJ nie był w stanie namierzyć powodu takiego zachowania infrastruktury kompleksu. Technik miał oczywiście otworzyć wrota i kiedy podpiął się do panelu próbował szybko pomyszkować, ale nie znalazł nic ciekawego. Mimo iż inżynier nie był w najlepszym zdrowiu wejście stało otworem. Pierwszą przeszkodą były Xenomorfy, które z wściekłością w oczach rzuciły się na oczekujących ich Marines.

Kanonada strzałów z broni maszynowej, syku miotaczy ognia i huku granatów nie trwała długo. Truchła obcych zalegały na posadzce magazynu. Widok rozczłonkowanych, podziurawionych i stopionych potworów nie należał do przyjemnych, ale poharatany JJ czuł spokój. Magazyn wyglądał na bezpieczny. Technik nie polecał zdawać się na przypadek w kwestii zasilania wrót dlatego postanowił, że znowu porozmawia z porucznikiem. Dowódca musiał wiedzieć, że energia może zniknąć w każdej chwili. Póki co żołnierze szli po sznurku jaki zgotował im los ograniczając swoje decyzje do tego którędy uciekać przed nieprzyjacielem. JJ nienawidził znajdować się w takim położeniu. Jak miał dokonać żywota to wolał to zrobić na własnych warunkach.

Ciała mieszkańców kolonii nie wpłynęły na morale Marines pozytywnie. Obraz jaki malował się w magazynie był paskudny. Pourywane ręce, podziurawione korpusy, twarze powykręcane strachem i smród zgnilizny. O ile umysł żołnierza był w stanie przejść obojętnie koło martwego mężczyzny, a nawet kobiety to zwłoki dzieci sprawiały, że widok stawał się nie do pominięcia. Widząc pozostawiony prowiant, prowizoryczne legowiska i wodopoje JJ pokiwał głową z niesmakiem. Ludzkie obozowisko musiało zostać zmiecione w kilka chwil przez obcych, którzy wtargnęli przez kanały wentylacyjne. JJ nie chciałby być ojcem i mężem w sytuacji kiedy jego żona i dzieci są zagrożone przez maszyny do zabijania jakimi były Xeno. Ta misja była paskudna i tylko ktoś o kurewsko mocnych nerwach wróci z niej nie będąc zmuszonym skorzystać z pomocy psychoterapeutów.

- Poruczniku Hawkes… - powiedział technik podchodząc do dowódcy i salutując. - Przepraszam, że niepokoję znowu, ale zasilanie wróciło z nieznanej nam przyczyny. Równie niespodziewanie może zaraz go nie być, a my zostać uwięzieni w środku magazynu. Wiem, że są pilniejsze sprawy na głowie, ale generator byłby bardzo przydatny gdyby znowu zabrakło zasilania… - Kapral Jones chyba uważał to urządzenie za niezbędne do dalszej eksploracji koloniii w sposób kontrolowany przez Marines.

- Ruszymy po niego przy okazji. Po drodze do Bravo 4.- stwierdził rozjemczym tonem porucznik.

-Wintes. Bravo 4 jaka sytuacja u was?- zapytał próbując się skontaktować z grupą niańczącą da Silvę.

- Siedzimy na dupie w Centrum Dowodzenia i dłubiemy w nosach. A da Silva wybrała się na wycieczki po kolonii w towarzystwie Deluci i Evansona. Ten ostatni z kolei odmawia wykonania rozkazu powrotu do mnie, i jest samowolka w oddziale! - Zameldowała jednym tchem Winters.

- Czy ona oszalała. Xeno tu pełno jak szczurów, a ona… spacerki urządza! Dobra. Ruszamy tam do was.- warknął gniewnie Hawkes namierzając w swoim IU sygnał Evansona i wyznaczając okrężną trasę do Centrum Dowodzenia tak by natknąć się na generator i renegata wraz da Silvą. A potem wyruszyli. Ehost i Francis na czele… reszta za nimi. W ciągłej gotowości. Hawkes był znużony porucznikiem Welliverem, który dużo gadał… ale niewiele z tego gadania wynikało. A i pomocy udzielił tyle co kot napłakał.


Kilkanaście drzwi i korytarzy dalej, i nawet o jeden poziom niżej, pluton Bravo znalazł w końcu owy "przenośny" generator prądu… Tyle tylko, że kurestwo miało swoje gabaryty(1.5m/1.5m), i ważyło z 200 kilo, jak wcześniej wspominała Agnes. Więc łazić z tym po kolonii było nijak. Albo ze czterech Marines musiałoby to tachać, albo na jakimś wózku pchać… Tylko ten wózek najpierw należało również skołować, a to i tak by nie rozwiązało problemu z przemieszczaniem się między poziomami. No chociaż, skoro był jednak prąd, to i w sumie windy działały… Chociaż Xenomorfy chwilowo się nie naprzykrzały.


- No JJ… to był twój pomysł. Wykaż się więc - stwierdził cierpko Hawkes orientując się, że o tych kluczowych detalach technik jakoś raczył nie wspomnieć. Więc jeśli nie wymyśli jakiegoś sensownego pomysłu, to pozostało im tylko oznaczyć położenie generatora w IU i ruszać dalej.

- Agnes i Winters przekazały mi przez radio, że “bydlak waży ze sto kilo”, a nie dwa razy tyle… - powiedział do przełożonego technik. Gdyby mieli wózek albo inny środek transportu dla urządzenia nie byłoby problemu, ale w przypadku transportu ręcznego te dodatkowe 100 kilogramów robiło potężną różnicę. - Po rozejrzeniu się tutaj nie znajduję dość materiałów aby zrobić jakikolwiek improwizowany środek transportu dla generatora. - westchnął technik szukając rozwiązania, ale nie był w stanie wpaść na nic dobrego. - Wiem jakich gabarytów może być urządzenie ważące sto kilo, ale dwa razy tyle. Do tego kurewsko nieporęczne… - technik oglądał elektroniczny sześcian, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

- Też to widzę. Czyli marnujemy czas stercząc tutaj?- stwierdził beznamiętnie Nate.

- Wracamy do magazyno-schronu po jakiś wózek paletowy albo coś, czy idziemy dalej? - Spytał Reynolds.

- Nie będziemy latać tam i z powrotem w poszukiwaniu wózka. Trzymamy się planu i ruszamy dalej. I tak przede wszystkim mieliśmy dotrzeć do grupy Bravo 4.- ocenił porucznik Hawkes.-Dobra ludziska ruszamy dalej.


- No i dupa JJ, wózka nie ma, to i generatora… Dalej musimy polegać na twoim wykąpanym w kwasie kulasie? - Technika zaczepił Salas.

- Nie musimy Robercie. - zaśmiał się z żołnierza JJ. - Obawiam się jednak, że mimo ewentualnych możliwości to nie mamy drugiego utalentowanego technika. Mamy za to zdolnego bukmachera, szmuglera bimbru i hienę cmentarną. - technik zastanowił się chwilę. - Masz na sprzedaż jakieś ciekawe fanty po naszych zmarłych tragicznie towarzyszach? - zapytał Jacob patrząc Salasowi w oczy. - Dziwne, że taką kreaturę jak ty nadal trzymają w korpusie...

- Pierdol się Jacob - Powiedział całkiem poważnym tonem Salas - Trupowi-cywilowi się już nic do niczego nie przyda. Rodzina dostanie odszkodowanie, a co im po pieprzonej obrączce, jeśli w ogóle nie dostaną trupa? I co w sumie z tą obrączką zrobią? Nic. Pochowają go z nią, więc w czym problem? Albo to zgnije w ziemi, albo zostanie spalone przy kremacji. Był i go nie ma, taka prawda. A ludzie żyją dalej, płaczą, wpatrują się w obrazek i chuj, nic niczego nie zmienia. Więc mi nie pierdol morałów... - Salas wzruszył ramionami, po czym oddalił się od JJ, najwyraźniej wkurwiony.

JJ był dość rozrywkowym i lubiącym się pośmiać człowiekiem. Wśród ludzi miał raczej przyjaciół aniżeli wrogów, ale Salas należał do szumowin z którymi technik nie chciałby mieć nic wspólnego. Gość zabrał obrączkę z palca jakiegoś nieszczęśnika myśląc, że ta należy mu się bardziej aniżeli rodzinie zmarłego. Tylko taki wrak człowieka jak Robert mógł sobie przygarnąć cudzą własność pozbawiając bliskich okradzionego cennej pamiątki. Po co oni mieli się wpatrywać w drogocenny kruszec ich ojca, brata, syna skoro mógł to zgarnąć pseudo-bohater, który chciał zasilić swoją kiesę? Ci ludzie liczyli na pomoc i ratunek, a otrzymywali Roberta Salasa, który pozbawi ich rodziny ostatnich pamiątek. Jacob mógłby przejść obok obojętnie i wzruszyć ramionami, ale nie chciał. Wolał dojebać gnidzie i patrzeć jak jej szare komórki dwoją się i troją aby połapać się o co technikowi mogło biegać…
 
Lechu jest offline