Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2020, 16:12   #24
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Noc minęła spokojnie. Carius upewnił się, że okolica była była "trudna" dla potencjalnego zamachowca - wąska, nierówna, niska zabudowa. Łatwiej się ukryć... i łatwiej się na bruk zwalić na główkę, tym bardziej, że wszystko śliskie od ulew. W takich warunkach byle tępy grox-łeb sam się zabije, a z takimi co sobie bez problemu radzą w takich warunkach to nawet nie było co zaczynać.

Varn ze swojej strony obczaił kwadrat. Obydwaj z Ploxem mieli podobne spostrzeżenia - okienko w kuchni (takie na dziecko albo wyjątkowo mizernego nastolatka), wychodzące na... w zasadzie to na mur, pod spodem była zagracona śmieciami alejka. "Alejka", bo to raczej była po prostu przerwa między dwoma budynkami. Dobre do ukrycia się, ale ściana goła, a pierdolnik rozległy - nie było szans na ciche podejście. Gzymsów w zasadzie nie było, a inny potencjalny punkt wejścia to duże okno w salonie i trzy mniejsze (w zasadzie takie same jak w kuchni) w pokoju gościnnym, pokoju dziecięcym i sypialni małżeńskiej (z czego te dwa ostatnie też wychodziły na ten zaśmiecony przesmyk). Nic czego nie da rady obstawić.

Ogień snajperski byłby trudny. Ktoś musiałby po chamsku stać w tych oknach by dało radę w niego łatwo walić. I "łatwo" to pojęcie względne: nie było dobrych pozycji w okolicy by wygodnie się rozłożyć z lunetą. Ktoś jednak dobrze pomyślał rekwirując ten kwadrat na potrzeby =][=.

Działało to jednak w drugą stronę. Oprócz jako takiego widoku na ulicę, strzelcy z wewnątrz chaty musieliby się wychylać by ogarnąć szerszy obrazek. Ponadto, wyjście na dach było na zasadzie świetlika dla kominiarzy, zamkniętego na kłódkę. Prosto na mokry dach z metalową dachówką. Plox jednak przytomnie stwierdził, że nie chce się ani połamać, ani włamywać (czy też wyłamywać).

Dzień i dwa wieczory pobytu w Mieście Danin minęły względnie spokojnie, nie licząc burdy w spelunie (za które Varn i Flavio dostali opierdol od Marion - nie za praktykę, a za zwracanie na siebie uwagi lokalnych degeneratów). Fabio i Merekkerth starali się zasięgnąć nieco języka - co było dość trudne, gdyż nawet jeśli zedrzeć z Perkele jego trybiarskie ciuchy, to Tryba z Tryba nie wyciągniesz. Raził po gałach ekscesywną i specyficzną bioniką, a jego maniery i "nieludzki" wygląd Próżniaka jeno dokręcały śrubę. W pewnym momencie nawet przywaliła się do nich policja - pałkarze czy krawężniki z Magistratum - podejrzewając go o bycie jakimś heretekiem. Odpuścili dopiero jak Fabio ich trochę ugadał i pokazali symbolikę oraz szaty AdMechu w torbie.

Szczęście w nieszczęściu. Chcieli ich zabrać na komisariat, ale zaraz Fabio ich oczarował jakąś bajerą, że są agentami AdMechu którzy badają ostatnie problemy zw. z pobratymcami z Gór Barahest. Oczarowani samozajebistością Boticelliego, funkcjonariusze Magistratum sypnęli paroma plotkami jakoby lokalna świątynia Adepust Mechanicus również była zaniepokojona brakiem kontaktu z główną bazą w Barahest. Już kilkanaście dni temu wysłała komunikat do współbraci na orbicie i w systemie oraz dalej do szerszego calixjańskiego Mechanicum. Podobną depeszę wysłał planetarny rząd nieco wcześniej - o tej wiedzieli, została przechwycona przez Astrid Skane, i to jej komórka Akolitów miała być nieoficjalną odpowiedzią.

Dowiedziawszy się o tym, Marion sama poszła do świątyni Trybów obadać sprawę. Wróciła z potwierdzeniem i pewnością, że cokolwiek się wydarzyło, miało swoje źródło w Barahestach. Miasto Danin było najprawdopodobniej "czyste".

Skoro świt trzeciego dnia od postawienia stopy na Tsade II, ekipa uprzątnęła mieszkanie, zabrała co zostało z żarcia i przejechała się furgonem na wschodni skraj miasta. Były tam już pierwsze plantacje, magazyny, silosy... i garaże dla pojazdów cywilnych oraz agrarnych. Trafili do jednego z nich, klucz do którego miała Marchand. Zostawili tam furgonetkę, w zamian biorąc zaparkowany wewnątrz pojazd.

I to nie byle jaki, bo był to przedstawiciel popularnej calixjańskiej modyfikacji powszechnego pojazdu znanego jako Land Crawler. Wzorzec ze świata-kuźni Synford w Otchłani Hazeroth, ale produkowany powszechnie na wszystkich światach-ulach. Ten tutaj to był któryśtam model z Fenksworld. To, co różniło Landcrawlery wz. Synford od powszechnych wzorców cywilnych (np. wz. Mars) było przeznaczenie - były to opancerzone pojazdy bojowe. Idea pochodziła z odległego acz słynnego świata-ula / świata wojny Krieg, gdzie landcrawlery przerabiano na transportery piechoty "Bruennhilde" i lekkie czołgi "Siegfried". Synfordiańskie landcrawlery były rozwinięciem tej pierwszej idei. Lekki pancerz, ciasna i niewygodna - ale dość pojemna - przestrzeń pasażersko-transportowa, kryta wieżyczka wyposażona w ciężki Stubber i zewnętrzną wyrzutnię RPG.
Ten erpeg był dość kuriozalnym wynalazkiem. Idea stara jak świat - granat o napędzie rakietowym. Niestety, w czasach 41 milenium nie taki skuteczny co kiedyś - był raczej metodą na precyzyjne dostarczenie granatu na daleką odległość. I to nie byle jakiego, bo ani ręczne ani strzeleckie z granatników łamanych bądź bębnowych nie pasowały - potrzeba było fabrycznie produkowanych granatów rakietowych bądź specjalnych zestawów konwersyjnych. Ponadto, choć rura i mechanizm spustowy były wielokrotnego użytku, trzeba było ładować ponownie co wystrzał, a trzymanie wyrzutni ciągle załadowanej groziło wypadkiem. W Synfordach nie było mechanizmu ładującego - ktoś musiał wyleźć z wozu albo wychylić się z górnego włazu (fakt, że był wtedy przez ten właz kryty od frontu) z granatem i załadować cholerstwo po każdym wystrzale. Natomiast odpalanie - tylko ze spustu elektrucznego w wieżyczce, tak jak cekaem obok. Ktoś, kto projektował to gówno musiał być zdrowo najebany rotgutem albo naćpany obscurą.

Z drugiej strony... darowanemu erpegowi nie zagląda się w rurę.

Ciężki Stubber... po prostu był. Standardowy imperialny typ ze stunabojową taśmą. Tutaj przynajmniej strzelec nie musiał wogóle wyłazić z wieżyczki czy otwierać włazu.
Obydwie bronie były obok siebie, a wieżyczka mogła się obracać na 360 stopni - elektrycznie, czerpiąc moc z odpalonego silnika, albo ręcznie na korbę. Spusty elektryczne miały własne zasilanie wystarczające na miesiące użytkowania.

Załogę stanowiły dwie osoby - kierowca i dowódca/strzelec/ładowniczy. Było z przodu miejsce na jedną osobę więcej, ale w wieży już niekoniecznie. Natomiast w przedziale transportowym było dość miejsca by (w wielkim ścisku i klaustrofobii) pomieścić drużynę dziesięciu żołnierzy z osobistym ekwipunkiem (niekoniecznie z plecakami pełnymi szpeju).
Maszyny tego typu były w powszechnym użyciu jako transportery opancerzone i traktory przez różniste siły obrony planetarnej, milicje i zadupne garnizony.

Wóz był w pełni sprawny, zatankowany do pełna. Na dupie miał dwa zbiorniki pełne promethium. Razem starczyło na jakieś trzysta kilometrów. Do tego niektóre miejsca pasażerskie były złożone, a w ich miejscach kartonowe pudła i mała metalowa beczka. Ta ostatnia była pusta, ale miała filtry i paczki z preparatami uzdatniającymi wodę. W kartonach zaś były żelazne racje żywnościowe: gówno z tak zwanej trupiej mąki, synt-pasta i rolki "dziennych modlitw" - były to spore, jadalne pergaminy nasączane witaminami, mikro i makroelementami oraz innymi składnikami odżywczymi. Żucie tych kartek pozwalało zachować życie i energię do tego życia na jeden dzień... I na pewno przydawało się amatorom fitnessu i diety radykalnej. Wraz z tym co przynieśli ze sobą starczyło im na tydzień, a przy ostrym racjonowaniu jakieś dwa tygodnie.

Całość pomalowana w klasyczny olive drab. Tylko cholera nie było klimatyzacji, raptem nawiew z silnika lub wentyli. Tym samym pojazd nie był hermetyczny. W warunkach użycia broni NBC co najwyżej robił za metalową trumnę. Pancerz miał lekki, lżejszy nawet od walkerów typu Sentinel, ale po swoim ojczulku Land Crawlerze odziedziczył solidną konstrukcję i łatwość w naprawie. Na drodze wyciągał 50 km/h, co było i tak niezłe... choć może nie aż tak dla członków tej drużyny.

Barahesty były dwieście kilometrów na północny wschód. Po drodze oczywiście dosyć sporo wiosek i miasteczek (tutaj zwanych agrostacjami). Te, które odnotowały zaginięcia były w promieniu 10-20 km od gór (a dokładniej okolic Świątyni Maszyny).

Pozostawili furgon w garażu i ruszyli w podróż. Nie było co czekać, za to im nie płacono. Za to radio działało.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1M14KAqfPKc[/MEDIA]

Opuścili Miasto Danin kierując się czteropasmową motostradą na wschód. Już od samego skraju miasta (pomijając kilkunastometrowy, wykoszony pas kontrolny) rozpościerały się plantacje. Po horyzon, z każdej strony, przerywane tylko przez rzadkie zabudowania przeznaczenia agrarnego, później też przez agrostacje, motostradę, kanały melioracyjne, równo sadzone i odmierzone "lasy" oraz okazyjne wzgórza (czy też raczej płaskoszczytowe nasypy obsadzone drzewami).

Przed sobą mieli parę godzin jazdy. Dość niewygodnej dla tych z tyłu i tego w wieżyczce. Za kierownicą zasiadła tym razem siostra Marchand. Do wieży posłała Ploxa. Nie umiał za bardzo obsługiwać broni ciężkiej, ale miał bystry wzrok - a o to tutaj chodziło. Ktoś mógł też zająć dupą miejsce "w kącie" z przodu. Reszcie pozostały siedziska z tyłu.

Wóz się rozpędził, "mknąc" motostradą na wschód. Ruch był niewielki, można było "grzać". Potężny silnik dwusuwowy napierdalał tak głośno, że chyba go słyszano na całej planecie... i pod czaszkami osób przewożonych.

Ci na pace, nie mogąc wyrobić od hałasu, drżenia, niewygodnych siedzisk itp. imali się różnych rzeczy. Medytacji, gry w kamień/papier/nożyce, próbowali przekrzykiwać hałas by się porozumieć, wstać i rozprostować albo "przejść" po przedziale transportowym i rozejrzeć się. To ostatnie przyniosło wymierne rezultaty. Pod siedzeniami z jednej i drugiej strony były dwie rury.

Jednorazowe tuby z rakietami. Jedna z przeciwpancernym Krakiem, druga przeciwpiechotnym Fragiem. A pod sufitem dwie mniejsze, też jednorazowe wyrzutnie z erpegami Frag i Krak. Była też skrzynka z sześcioma erpegami do wieżyczkowej wyrzutni - po trzy Frag i Krak.

Nikt ze zgromadzonych nie miał doświadczenia w obyciu się z taką bronią, ale - jak już wspomniano - darowanej bazooce nie zagląda się do rury.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline