Późny wieczór 23 Brauzeit 2518 KI, grobowiec magistra Arforla
Emanująca bladoniebieskim światłem zjawa przypominała w pierwszej chwili odbicie jakiegoś obrazu w tafli wody, ruchliwej i zniekształcającej obraz. Po kilku uderzeniach spłoszonych ludzkich serc przybrała ledwie rozpoznawalną postać człowieka: wysokiego mężczyzny w niewyraźnych, ale bynajmniej nie plebejskich szatach, dzierżącego w eterycznej dłoni coś przypominającego kostur.
Wpatrzona w tę manifestację pozagrobowej obecności Olivia oblizała mimowolnie usta, swym szóstym zmysłem dostrzegając wstęgi ametystowej magii opływającej otwarty sarkofag i unoszącej się na podobieństwo wiotkich węży ku przeźroczystej zjawie.
- Jego esencja wciąż nie odeszła – wyrzuciła z siebie z oczywistą ekscytacją Katerina Lautermann, roziskrzonymi oczami przypatrując się istocie objawionej ponad sarkofagiem – Wciąż pozostaje poza pieczęcią praw śmierci, ale jest tutaj.
- To ożywieniec swego własnego rodzaju – wtrącił pobladły po twarzy Leto – Zaprzeczenie praw ustanowionych przez Morra. Przywrócenie mu stanu choćby częściowej świadomości będzie ciężkim grzechem. Dusz raz oddanych w dominium Morra nie wolno bogu odbierać!
- Nie wiemy, jaki odprawiono tutaj obrządek – odpowiedziała Ametystowa Czarodziejka odwracając głowę w stronę wylotu schodów. Spoglądająca w ślad za nią panna Hochberg zdrętwiała momentalnie uświadamiając sobie, że coś słyszy: odległy, ledwie jeszcze rozpoznawalny szelest, szum. Odgłos zlewających się w jeden dźwięk kroków stawianych przez dziesiątki, jeśli nie setki nieumarłych stóp.
- Są już blisko! – podniosła głos wysłanniczka Kolegium – Pchajcie dalej tę płytę, a ja przywołam ducha bliżej, byśmy mogli nawiązać z nim kontakt! Leto, opamiętaj się, to nasza jedyna szansa na przeżycie! On ma szaty Ametystu! To on pokonał Pana Wron!
Nie czekając ani sekundy dłużej Katerina uniosła w górę kostur, który zapłonął jaskrawym fioletowym blaskiem. Wykrzyczane pośpiesznie słowa, w sekretnej mowie nieznanej zwyczajnym śmiertelnikom, odbiły się od ścian i sklepienia komnaty przyprawiając wszystkich o gęsią skórkę.
Śniący skoczył w stronę czarodziejki niczym atakujący wąż, wszelako z opuszczonym mieczem, dotknął jej ramienia gołą dłonią. Potworny trzask jako żywo przypominający błyskawicę wstrząsnął posadzką komory, a skóra obojga – Keteriny i Leto – pokryła się w jednej chwili migotliwą pajęczynką fioletowych wyładowań mocy.
Oboje runęli w tej samej chwili na kamienną podłogę grobowca, bez świadomości, a być może nawet bez życia.
Jasnoniebieska zjawa przybrała w tej samej chwili szczegółów, ukazała się oczom struchlałych najmitów jako słusznej postury mąż w szatach Ametystowego Kolegium, z dumnym obliczem i dostojnie uczesanymi włosami. Eteryczna manifestacja nieumarłego roztaczała aurę skonfundowania i zmieszania, na podobieństwo człowieka wyrwanego gwałtownie ze snu i nie mogącego odgadnąć, gdzie właściwie się znalazł.
- Leto! – krzyknął jeden z noszących się na czarno rębajłów doskakując do leżącego bezwładnie Śniącego – Do mnie, wiara!
- Już ich widzę! – ryknął inny morryta, stojący w rozkroku nad wylotem schodów – Moc ich ciśnie!
- Kto mnie przyzwał? – odezwała się monotonnym drętwym głosem zjawa, nienaturalnym brzmieniem swej mowy wręcz paraliżująca zgrozą niektórych z obecnych na szczycie wieży śmiertelników.