Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2020, 01:15   #200
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Oboje wyszli i minęli obu czekających na korytarzu mężczyzn. Kiedy jednak aresztant przechodził obok ciężka łapa strażnika spadła na jego bark i odwróciła twarzą do ściany.
- Hej! Co jest?! - krzyknął zaskoczony starszy szeregowy gdy MP sięgał do pasa po kajdanki. Lamia złapała spojrzenie Steve’a które było połączone z delikatnym kręceniem głową. On sam nie reagował po prostu zachowując spokój.

- Nie udawaj zaskoczonego. Znasz procedury. - burknął sierżant z cieniem satysfakcji gdy zapinał kajdanki na nadgarstkach aresztanta. Potem znów złapał go za ramię i przesunął pod opiekę oficera. - Gdyby się zgubiły to żaden problem. Mamy zapasowe. - powiedział sierżant przekazując Mayersowi kluczyki.

- Bez obaw panie sierżancie. Obiecuję, że uwiniemy się tak szybko jak się da. - Steve uśmiechnął się łagodnie chowając kluczyki do kieszeni spodni. A sierżant już miał minę jakby żałował, że się zgodził. Jednak Krótki nie dał mu czasu do namysłu tylko lekko popchnął Isaaca nakazując mu by ruszył do przodu.

I tak wyszli na plac apelowy. Dwójka cywili szła prowadząc w środku skutego żołnierza odprowadzani wzrokiem przez trójkę żandarmów. Znów spotkali kogoś po drodze i znów wywołali zdziwienie ale znów przepustki zrobiły swoje.

- To trzymajcie kciuki by na bramie się udało bo nie mamy żadnych papierów na tą wycieczkę. - mruknął cicho Krótki nie tracąc kroku jakby nie działo się nic niestosownego.

- Cholera gościu coś ty za jeden? - Isaac był chyba pod wrażeniem tego wszystkiego. Wyglądało na to, że działo się zbyt wiele i zbyt szybko. Ale jako frontowy weteran potrafił wyczuć sprzyjającą falę więc instynktownie wczuwał się w rolę.

- Jesteś świadkiem koronnym. I potrzebujemy cię na mieście do zidentyfikowania pewnego niebezpiecznego typa. To tajna operacja dlatego jesteśmy incognito. - zdążył wyjaśnić Mayers gdy już prawie podchodzili pod terminal i bramkę pilnowaną przez strażników.

- Mówiłam ci, to mój kochany Tygrysek - Mazzi za to zdusiła chęć aby śmiać się po wariacku. Szła po swojej stronie Isaaca, dostosowując tempo do tempa oficera prowadzącego dosłownie i w przenośni ich małą grupę prosto na bramę. Skorzystała z ostatnich sekund aby wziąć ostatni uspokajający oddech i założyć na twarz maskę spokoju jakby absolutnie nie działo się nic niezwykłego, a ich marsz jak najbardziej miał podstawy żeby nie marnować czasu przy stróżówce.

Przy bramie poszło całkiem gładko. Żołnierzom wystarczyły ich przepustki i pewność siebie prezentowaną przez całą grupkę a zwłaszcza oficera dowodzącego który był kapitanem spec jednostki na jakiejś tajnej misji. I zabierał ze sobą skutego aresztanta. Sądząc po ich minach zdecydowanie nie chcieli się w to mieszać a nawet spławić problem jak najszybciej i jak najdalej. Szybko przeszli więc przez kontrolę i ruszyli ku głównemu wejściu do terminalu ale tym razem już po tej publicznej stronie. Zaraz potem znów znaleźli się na parkingu pogrążonym w wieczornej szarówce i kierowali się na czarną terenówkę, jedno z niewielu aut jakie stały na parkingu.

- A teraz tak. - zaczął Krótki gdy wreszcie mogli porozmawiać trochę spokojniej. - Dałem oficerskie słowo, że przyprowadzę cię z powrotem. W takim stanie w jakim cię zgarnęliśmy. Ale mniej więcej do północy mamy czas. Potem będziemy musieli cię odstawić. Oficjalnie to tak tajna operacja, że sierżant poręczył za ciebie. Więc oficjalnie wciąż jesteś w areszcie i nigdy go nie opuszczałeś a nas tam w ogóle nie było. - zdążyli dojść do czarnego pickupa który kierowca zaczął otwierać od swojej strony. Nachylił się do wewnątrz by otworzyć dla pasażerki a następnie znów wrócił do ich gościa.

- Od ciebie oczekuję tylko dwóch rzeczy. Że dasz się bez problemu odstawić o czasie i potem będziesz trzymał gębę na kłódkę o tym co się działo dzisiejszego wieczoru. Rozumiemy się? - facet w czerwonej, hawajskiej koszuli popatrzył poważnie i uważnie na tego w wojskowym podkoszulku. Poszło tak nagle i szybko, że Isaac nie zdążył nawet nic zabrać z celi ale w tej chwili raczej tego nie żałował.

- Jasne człowieku, nie ma sprawy. A możesz mi zdjąć te cholerne bransoletki? - starszy szeregowy roześmiał się wesoło i nieco wychylił dłonie na bok by było widać na nich te kajdanki założone mu przez sierżanta.

- Jasne. - mruknął Steve dając znać by się do niego odwrócił tyłem. A sam wyjął z kieszeni spodni kluczyk i po chwili zgrzytnęły rozpinane mechanizmy i Perez był wolny.

- Dzięki stary! Cholera kim ty jesteś, że odwalasz takie numery? - większy z bękartów roześmiał się ponownie, i po przyjacielsku klepnął wybawcę w ramię.

- Steve. A teraz spadajmy stąd Chudy na nas czeka z wódką i szarlotką. O ile jej już nie zeżarł bo się odgrażał, że to zrobi. - kierowca też pacnął w ramię byłego aresztanta i dał mu znać by wsiadał. Sam też wsiadł i po chwili czarna maszyna zaczęła wyjeżdżać z parkingu.

Dopiero kiedy zasiadła w fotelu pasażera, Mazzi pozwoliła sobie odetchnąć. Szczerzyła się po wariacku do obu towarzyszy, wybuchając nagle głośnym śmiechem. Rechotała przez dobrą minutę, ocierając oczy rękawem kurtki i tylko kręciła głową nie mogąc uwierzyć co się właśnie odwaliło. Wreszcie wyciągnęła papierosa, odpalając go i chichocząc pod nosem oparła potylicę o zagłówek.

- Teraz naprawdę wierzę Travisowi w te jego bajery o waszych wypadach - odwróciła głowę do kierowy, kładąc mu dłoń na kolanie. Ścisnęła mocniej, lampiąc się na partnera wzrokiem zabujanej pod kokardki foczki - Jesteś moim bohaterem… znowu. Szlag, z tego wszystkiego zapomniałam. Tygrysku, poznaj Isaaca… garowaliśmy razem w okopach, dobry z niego herbatnik. Isaac, a to Steve, mój chłopak. Wpadliśmy do was wspólnie się zabawić i powspominać… ja pierdolę - parsknęła - Nie wierzę że zrobiłeś się Kopciuszkiem - obróciła buźkę na pasażera z tyłu - Tylko twój wróżek chrzestny ma o niebo lepszy tyłek.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x3-Y1jaddbo[/MEDIA]

Wreszcie w samochodzie mogli już w ogóle puścić wodze fantazji jak tak jechali w trójkę przez miasto gdzie noc zdobywała coraz wyraźniejszą przewagę nad dogorywającym dniem. Najgłośniejszy chyba był niedawny aresztant który już z półtorej tygodnia spędzał czas w pudle. Ale zanim zdążyli się wyszumieć terenówka zajechała pod “Magnum”. A tam ledwo weszli czekała na nich kolejna niespodzianka. Chociaż trudno było stwierdzić która ze stron jest bardziej zaskoczona.

- Isaac?! Cholera jak żeście to zrobili?! - Chudy był wyraźnie zaskoczony widząc, że pojechali we dwójkę a wrócili we trójkę. I to z tym co miał być zamknięty na cztery spusty jeszcze następne kilka dni i widzenie wydawało się problematyczne. A teraz szczerzył się bezczelnie podchodząc do stolika i ściskając się z jednym i drugim bękartem.

Bo było ich już dwóch. Okazało się, że Echo jednak przybył i teraz siedział obok chudego. O obaj wyglądali jak Flip i Flap. Potężna sylwetka biała kontrastowała ze szczupłą, wręcz drobną sylwetką czarnoskórego okularnika.

- Cześć Rybka. Aż nie mogłem uwierzyć, że się odnalazłaś. - wychrypiał łącznościowiec witając się z kumpela. Ale rzeczywiście musiał mieć coś z gardłem bo ledwo mówił. Ale uśmiechał się szczerze.

- Widzisz?! Mówiłem ci, że przyjdzie! - triumfował Chudy szczerząc się do Lamii wskazując wzrokiem na chudego łącznościowca.

Ona za to milczała, stojąc przy stoliku i patrząc na okularnika intensywnie, wodząc spojrzeniem po detalach jego fizjonomii, aż pod ciemnowłosą kopułą imię wreszcie zgrało się w twarzą, wskakując w odpowiednią przegródkę pokiereszowanej jaźni. Zrobiła krok do przodu, następnie drugi i wreszcie rzuciła się do przodu, wpadając na Echo z impetem, prawie przewracając go na krzesło. Objęła go mocno, zaciskając ramiona wokół jego szyi i barków, wtulając w drugiego bękarta bardziej niż rozpaczliwym gestem.
- Pamiętam cię… - wychrypiała przez drżące usta - Kopę lat Scott.

- Mhm. - łącznościowiec pokiwał głową i też ją przytulił do siebie poklepując ją po plecach w przyjacielskim geście. Wreszcie wszyscy wylądowali przy stole i szarlotce.

- No to dalej! Wypijmy za spotkanie! I za naszą Złotą Rybkę! - Chudy zaczął rozlewać szkło a gdy skończył wzniósł toast. Wszyscy śmiali się, mówili coś do siebie, przekrzykiwali, próbowali szarlotki i znów sobie polewali. Aż nagle przez salę dał się słyszeć okrzyk.

- Rybka?! Rryybbkaa!? Gdzie jest moja Rybka!? - darła się jakaś laska rozglądając się dookoła i budząc zaciekawione spojrzenie i śmiech wśród licznych gości. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności kierowała się jak po sznurku do właściwego stolika. A Chudy i Echo z satysfakcją zamarli obserwując reakcję obu kumpel.

Mazzi znała ten głos, słyszała go całkiem niedawno. W poniedziałek, przez radio jednostki wojskowej przy Hommond Park. W pierwszej sekundzie myślała że to omam, że tylko wydaje się jej… słyszy głosy, ma zwidy. Dolali jej czegoś do drinka i weszła w świat halunów. Jednak ludzie dookoła też reagowali na ten głos, a między nie tak gęstym tłumem saper dostrzegła burzę rudawych loków bujających się w rytm kroków dookoła twarzy widzianej na zdjęciu.

Od stolika który okupowali rozległ się brzęk tłuczonego szkła, gdy trzymana przez Lamię szklanka wypadła jej z ręki i wylądowała na ziemi, a jej właścicielka zdawała się tego nie zauważać. Wpatrywała się na podchodzącą, wyszczerzoną kobietę, kręcąc głową i przełykając ciężko ślinę. To nie mogła być prawda, przecież się rozminęły… ale ten głos. I uśmiech. Wielka gula podjechała brunetce do gardła, uniemożliwiając odpowiedź na wołanie, zamiast tego zrobiła dłonią serię mało skoordynowanych ruchów, wskazując palcem na Wilson, potem przyciskając pięść do własnych ust, aż nagle wyrwała do przodu, przy akompaniamencie zduszonego pisku. W biegu wyciągała ręce, obraz się rozmazywał, choć cel widziała bardzo wyraźnie.

Czekały na nią szeroko rozchylone ramiona i bezczelnie wyszczerzone usta. Gdy w nie wpadła Wilma zamknęła ją w mocnym uścisku jakby też chciała się upewnić, że żyje i jest tutaj naprawdę z nią. Pod wpływem impulsu pocałowała jej usta ale zaraz się oderwała dotykając jej twarzy i chaotycznie wodząc po niej spojrzeniem. Wydawały się całkiem różne. Jedna ubrana w krwistoczerwoną sukienkę i szpilki druga ubrana w polowy mundur z całym ekwipunkiem. Może poza bronią długą to Lamię uwierały te wszystkie latarki, bagnety, magazynki jakie jej kumpela miała na sobie.

- Pokaż no się! - zawołała ucieszona Wilma odsuwając się nieco od kobiety w czerwonej sukience by objąć ją całą spojrzeniem. - To ty? To naprawdę ty? No aż nie mogę uwierzyć! Ale chodź, nie będziemy tu stać jak dwie zakonnice! Cześć chłopaki! - druga bękarcica kręciła głową z niedowierzania, że to wszystko dzieje się naprawdę ale w końcu złapała za rękę Lamii i poprowadziła ją z powrotem do ich stolika witając się z chłopakami. Ci też wstali ze swoich miejsc albo by je przepuścić, zrobić miejsce albo się przywitać.

- Steve. - Krótki przywitał się krótko gdy akurat siedział z brzegu to do niego pierwszego podeszła Wilma i Lamia. Ale mimo to strzelił obcasami, złapał jej dłoń i pocałował z galanterią.

- Ojej jaki dżentelmen. - Wilma zachichotała jakby znów była nastolatką i takie rzeczy robiły na niej wrażenie.

- Ale… jak? Przecież… jeszcze nie wróciliście, pytaliśmy rano…. - Pierwsze parę kroków saper przeszła na miękkich nogach, na szczęście dostała chwilę aby odzyskać głos i przynajmniej część sprawności psychomotorycznej. Ciągnięta przez drugą dziewczynę czuła jakby płynęła ponad ziemią i coś nie kwapiła się, aby ową kończynę puścić. Na numer Krótkiego zareagowała szczerym śmiechem, który coś w niej odblokował. Szybko zaszła kumpelę od tyłu, obejmując w pasie i mocno ściskając.

- A to tylko jedna z wielu jego zalet - wymruczała wesoło, opierając brodę o prawe ramię w mundurze przez co policzkiem pocierała o policzek celu, a patrzyła swojemu żołnierzykowi prosto w oczy, promieniując szczęściem tak czystym, jak niepohamowanym. Wreszcie! Rodzina wreszcie była w komplecie! Do tego ich tirówka zjechała z trasy, robiąc cudowną niespodziankę pozostałej ekipie z Mazzi na czele.

- Willy… to właśnie Tygrysek. Opowiadałam ci o nim w poniedziałek - przedstawiła partnera i zaraz dorzuciła - Kochanie, poznaj Willy. To pod jej jednostkę rano zajechaliśmy… pewnie kojarzysz. Całkiem niezły i wygodny parking mają - dokończyła kosmato, szczerząc się po wariacku.

- Aaaa! Tygrysek! - Wilma okazała się nieco lepszym refleksem od Steve’a a może ten po prostu dał jej się wypowiedzieć pierwszej. Widocznie tirówka pamiętała o czym rozmawiały na początku tygodnia przez radio bo na twarzy pojawił się wyraz zrozumienia z kim ma do czynienia. - No cholera powiedziałabym, że nawet pełnowymiarowy tygrys! - zaśmiała się gdy nieco cofnęła się tak samo jak przed chwilą z Lamią by móc swobodniej obejrzeć gego sylwetkę. A Krótki uśmiechał się ciepło, wesoło i sympatycznie pozwalając się oglądać i podziwiać.

- Miło mi. Lamia strasznie się niecierpliwiła na to spotkanie. Ale na żywo wyglądasz jeszcze bardziej interesująco. - Steve w końcu mógł dojść do słowa i skłonił się grzecznie też wskazując wzrokiem na umundurowaną, szczupłą, kobiecą sylwetkę. Ale też odsunął się by obie mogły przejść w głąb sofy i dołączyć do reszty gości.

- Ojej co za komplemenciarz z ciebie Steve! - wyglądało na to, że Wilma jest zachwycona nowym znajomym. Lekko oparła dłonie na jego piersi gdy go mijała i dała znać Lamii by podążyła za nią. Ale też i chciała się przywitać z resztą kompanii.

- Isaac! Co tu robisz?! Myślałam, że garujesz! - przywitała się z aresztantem ściskając go mocno i całując w policzki.

- Cholera wiesz? To poszło tak szybko, że sam jestem zdziwiony co ja tu robię! - Perez roześmiał się szczerze bo dopiero co opowiadał jak to wyglądało to uwolnienie z aresztu z jego perspektywy. Dwoma słowami to “szybko” i “zaskakująco”.

- Chudy, widzę, że dotrzymałeś sztamy i nie zepsułeś niespodzianki! Dzięki wielkie mordo! - Wilma uściskała spaślaka jak ukochanego wujka albo brata.

- Pewnie. Firma jest firma. Weź to ściągnij z siebie. Echo weź to jej zanieść za bar to przechowają. - zaopatrzeniowiec wskazał na ten cały wojenny szpej jaki przy imprezowaniu tylko przeszkadzał a zgubić było łatwo. Wilma więc zaczeła się z niego rozbierać ale też podeszła do łącznościowca.

- Tobie też dzięki GPS-siku! Bez ciebie to nie wiem kiedy bym tu była. Pewnie jak już byście byli nieźle zrobieni! - zaśmiała się wesoło całując go mocno w oba policzki. Okularnik też się uśmiechnął ciepło kiwając głową ale oszczedzał gardło od mówienia.

- Dlatego Echo się spóźnił. Musiał przez radio przeprowadzić Wilmę skrótami by była jak najszybciej. - Chudy wyjaśnił spóźnienie łącznościowca i ten znów się uśmiechnął kiwając twierdząco głową.

Wzruszenie dławiło Lamię, rozglądającą się po otaczających ją twarzach, niektórych wyrosłych dosłownie z podziemi. Cieszyła do niech własną gębę, kręcąc karkiem aby patrzeć na każdego po kolei, bo niestety gapienie się na wszystkich na raz było niewykonalne. Lazła też za Wilmą, połowicznie przyklejona do jej pleców, a gdy padło hasło pozbycia się ekwipunku, saper odruchowo zaczęła pomagać ściągać cały ten przyciężki szpej i przełykała ślinę, walcząc z drżącymi ustami. Banda degeneratów ugadała się za jej plecami, ściągając z całej okolicy i knując po kątach, aby zaskoczyć odnalezioną zgubę… i udało im się, jak jasny szlag.

Byli tu, ci którzy przeżyli lato pod Fargo, cała piątka. Pięć paluchów tej samej łapy, przeklęta rodzina wykolejeńców. Żywa, rozwydrzona, głośna i tak żywa, jak to tylko możliwe. Wśród nich Lamia wydawała się najbardziej cicha, zagubiona. Trochę zmieszana kręciła głową chcąc odgonić ewentualne majaki, lecz one nie znikały. Gadały, śmiały się i żartowały dookoła stołu. W ogarnięciu się i wzięciu w garść pomagała obecność Steve’a, dyskretnie uśmiechającego się gdzieś na wyciągnięcie ręki, gotowego interweniować jeśli tylko zajdzie potrzeba… ale to rozbieranie Wilmy przełamało stupor.

- Kurwa no, mam już urodziny czy co? - odezwała się wreszcie pełniejszym zdaniem, śmiejąc się kosmato, a jej dłonie po pozbyciu się kamizelki, szelek i większości szpeju z korpusu kumpeli już bez skrępowania zaczęły rozpinać guziki samego munduru. Dziewczyna gapiła się po towarzystwie z psotnym błyskiem w oku - Patrzcie ich, patusy jedne! Spiskować człowiekowi za plecami! Brutusy! Chudego rozumiem, bo z twarzy menda i kombinator, John biznesu… ale wyyyyy?! - pokazała ich po kolei paluchem, rechocząc z uciechy i radości, a potem wyrwała się do przodu, raz jeszcze ściskając każdego Bękarta póki nie wróciła pod Wilmę - Ja pierdolę… nie wierzę - westchnęła kręcąc głową. Nie była sama, miała rodzinę. Przeżyli i byli tu razem.

- Dziękuję… nie musieliście. Nie wierzę, naprawdę tu jesteście… przyjechaliście, żyjecie… a myślałam, że… to nieważne. Już nieważne. Jesteśmy tu, znowu razem - odkaszlnęła, otrzasając się z resztek otępienia. Kucnęła przy stole i wyjęła z torby po litrowej butelce po czym triumfalnie uniosła je do góry - Myśleliście łajzy że z pustymi łapami przyjadę? - rzuciła rozbawionym pytaniem, każdemu z rodziny wciskając po flaszce śliwowicy - Pijemy kolejkę i spierdalamy się zabawić?! Isaac mówił że Koronka jest spoko, a Chudy, że dziś stawia. Nie wiem jak wy, ale ja z grzeczności nie dam się prosić! No i Kopciuszek jest z nami tylko do północy - dźgnęła paluchem Pereza - Ale to zaraz! Opowiadajcie! Co u was?! Ja jebie no… - przełknęła ślinę, wklejając się w Wilmę i pociągając nosem - Co za kutafon sprowadził tu ninję krojącego cebulę?!

Znów zrobił się chaos i hałas. Wszyscy się śmiali, żartowali i gadali jeden przez drugiego. Echo zdążył zanieść ten cały nadmiar szpeja Wilmy i wrócić a sama Wilma klapła między Krótkim a Perezem sadzając sobie na kolanach swoją kumpelę w czerwonej kiecce i czarnych butach do kolan. Teraz już siedziała w samym brązowym podkoszulku więc ubiór miała podobny do niedawnego aresztanta. O ile Scott i Chudy to chyba najbardziej mieli ze sobą kontakt to reszta już niekoniecznie. Właściwie to chyba Chudy najczęściej trzymał się z Isaaciem no ale przez to pudło Perez ostatnio wypadł z obiegu więc też był ciekaw wieści. A Wilma pokazywała się w Mason rzadko bo skoro stacjonowała w Soiux Falls to tutaj bywała tylko jak była jakoś przejazdem. Więc też i ona była ich ciekawa i oni jej. No ale Rybka to wcześniej przecież widziała się tylko z Chudym i przelotnie - znów w areszcie - z Isaaciem i dopiero teraz mogli sobie pogadać i się sobą nacieszyć.

- Mówiłam ci, że Smok jest spoko i coś wymyśli. - Wilma klepnęła nagie ramię kumpeli którą sobie posadziła na kolanach i trzymała w objęciach jakby się bała, że ta jej nagle zniknie czy ucieknie.

- Nie mógł mnie puścić wcześniej niż dojechaliśmy na miejsce. A dojechaliśmy dopiero wczoraj na wieczór. Więc dziś rano dopiero mogłam wracać. Jeden z naszych miał kontuzję i trzeba było go odwieźć do szpitala. Tak naprawdę można go było odwieźć gdziekolwiek po drodze no ale mówiłam ci, Smok jest spoko i uznał, że chłopina musi wracać do nas i zgadnij kogo wyznaczył by go odwiózł? - zaśmiała się wesoło gdy opowiadała niby jej ale w gruncie rzeczy całej paczce jak to się stało, że jednak dała radę zjawić się tutaj dzisiaj wieczorem.

- No ale przyjechaliśmy tutaj, jego zostawiłam w naszej jednostce to cholera jak tam byliście to musieliśmy się minąć albo byłam tuż po was. Ale cholera jechałam z innej strony niż zwykle to mi się Echo przydał. Dał znak gdzie będziecie i w ogóle mnie naprowadził. - specjalistka od elektroniki śmiała się wesoło ciągnąc tą opowieść co i jak to przez ostatnią dobę jej szło. Na koniec wskazała na łącznościowca który siedział prawie dokładnie naprzeciwko nich.

- Ej to jeszcze nic. - Perez machnął reką dając znać, że ma ciekawszą historyjkę. - Ja sobie grzecznie kibluję nie wadząc nikomu a tu żelazny łeb otwiera mi celę i mówi, że mam gości. - zaczął opowiadać głównie Wilmie bo reszta to już trochę słyszała zanim ta się zjawila. - No to sobie myślę, znów jakiś dupek przylazł dupę zawracać. No ale wstaję i widzę jakiegoś typa w czerwonej koszuli. - zaczął barwnie opowiadać wskazując na raczej cichego Mayersa który pozwalał się im sobą nacieszyć i sam mówił niewiele. Teraz uśmiechnął się i uniósł szklaneczkę do toastu skoro o nim była mowa.

- No ale do cholery zabrał gdzieś tego łba i poszli a tu zjawia się nasza Rybka. Odstawiona jak na sobotnie balety i się szczerzy i w ogóle! - Isaac teraz wskazał na kobietę w czerwieni jaka siedziała obok niego na kolanach Wilmy. A ta słuchała zaciekawiona jak to we dwójkę odbili kumpla z aresztu.

- No i czad! Gadamy sobie myślę sobie fajnie, że Rybka pamiętała i przyszła się przywitać i pogadać. No szkoda, że nie pobaletujemy razem ale cóż. Następnym razem nie? - tłumaczył dalej jakie niedawno miał myśli parę kilometrów stąd i kilkadziesiąt minut temu.

- I wtedy ten tutaj wraca z żelaznym łbem i żelazny łeb mówi, że mam spadać i oni mnie zabierają. No kurwa myślałem, że źle słyszę! Cholera jak to zabierają?! Przecież mam tu siedzieć jeszcze parę dni więc co jest grane?! - uderzył się w brązową podkoszulkę na piersi dalej z werwą tocząc swoją opowieść. Wilma patrzyła to na swoją prawą gdy go słuchała to na lewą gdzie siedział ów facet w czerwieni z białymi palemkami.

- No trzeba przyznać, że nie miałeś wtedy zbyt mądrej miny. Lamia się chyba ciut wcześniej zorientowała co jest grane. - Steve zaśmiał się cicho chociaż ta barwna opowieść też mu chyba sprawiała przyjemnosć.

- No ba! Z niej zawsze była niezła bystrzacha! - odparował szybko Perez unosząc szklankę by za to wypić. Ale szybko upił by dokończyć swoją relację. - No i wtedy już żelazne łby nas puściły i cholera prawie nam pomachali na pożegnanie! Już prawie dochodzimy do bramy a ten kolega mówi nam, że mam być świadkiem w tajnej operacji czy coś! Cholera myślałem, że padnę! A żebyście widzieli miny strażników przy bramie! Cholera też nas obchodzili jak zgniłe jajo! - Isaac zakończył swoją hałaśliwą i chaotyczną opowieść jak to przebiegało jego uwolnienie z wojskowej paki.

- No niezły numer. Naprawdę niezły. - Wilma pokiwała głową zerkając z zaciekawieniem na siedzącego obok mięśniaka w hawajskiej koszuli. A potem wzniosła toast za to spotkanie, numery i jeszcze raz za spotkanie.

Mazzi przepijała, kiwała głową i śmiała się wesoło, opierając plecy o Willy lub trzymając ją za rękę, czasami czochrając Pereza po włosach czułym gestem, albo wychylała się do przodu żeby klepnąć Echo w kolano, albo pokazać język Chudemu, zanim nie podnosiła ponownie szklanki do ust. Chłonęła tych ludzi, atmosferę radości, czując jak w dobrym śnie… tak innym niż ciemna, zimna pustka w której przebudziła się gdzieś w piątek parę tygodni temu. Wtedy przypominała zaszczutego, obolałego i opuszczonego szczura, a teraz znów była Bękartem, pośrodku całej bękarciej rodziny.

- Tygrysek jest najlepszy, zawsze wie co robić i umie w kombinatorykę. Uwielbiam go - wyćwierkała do komandosa, wychylając się żeby pocałować go w policzek. Złapała bruneta za rękę ściskając przez moment, w myślach klnąc na siebie, bo w całym ferworze kapitan zszedł na boczny tor, wyprzedzony rodzinne więzi. - Poza tym jest prawdziwym bohaterem, cyklicznie ratuje księżniczki w opresji… a się zjarnęłam wcześniej od Isaaca, bo mi Travis opowiadał co Steve potrafi odwalić i jak ma gadane… tak się nawet poznaliśmy - wyszczerzyła zęby do reszty. Z szerokim wyszczerzem na gębie opowiedziała rodzinie o pewnym środowym południu w lodziarni świeżo po wypisie ze szpitala, z kumpelą pod pachą i michą lodów przed nosem. Streściła ich rozmowę niby prywatną, lecz i tak doskonale słyszaną przez parę żetonów obok… i jak te żetony przypieprzyły się do szeregowców świeżo po powrocie z północy. Budowała napięcie, aż do momentu, gdy rozległ się gdzieś z oddali ryk silnika. Przy pojawieniu się czwórki dzielnych frontowców oczywiście nie omieszkała wspomnieć kto odezwał się pierwszy i kto pierwszy wpadł jej w oko…

-... i wtedy nagle rosły typ z tyłu sięga po maczetę i drze mordę aby żetony wpierdalały w podskokach bo ich porąbie na kawałki. Zrobili się bladzi, cofnęli o pół kroku i gapią się jakby im przed mordami żołd wpakowali do wiaderka z gównem podpalając na ich oczach… no mówię wam, te miny tęskniące za rozumem, gały wychodzące z orbit. Gapią się z niezrozumieniem na tego o - wskazała Mayersa brodą - a drugi z jego ludzi dodaje z uśmiechem że Dingo ma żółte papiery i nie odpowiada za to kogo porąbie. - rozłożyła ręce w geście bezradności - Tego chyba było za dużo, zawinęli się i prawie laczki pogubili… noooo a potem - łypnęła rozbawiona na swojego żołnierzyka - Musiał mnie łapać.

- To prawda. Dingo naprawdę ma żółte papiery. I uwielbia machać maczetą. - Krótki też się roześmiał tak samo jak i bękarty gdy słyszał opowieść o początku znajomości z Lamią.

- O rany ale z ciebie numer! A słuchaj szukam wspólnika. Przydałby mi się ktoś taki obrotny w interesie. - Chudy musiał być pod wrażeniem wyczynów Mayersa bo pewnie inaczej nie składałby mu takiej oferty.

- Oj ja tam jestem ciekawa innego interesu Krótkiego. - Wilma zaśmiała się wesoło i poklepała klatę opiętą hawajską koszulą.

- Ej jeszcze ja tu jestem. - Isaac przypomniał jej o swoim istnieniu po swojej drugiej flance. - To może pojedziemy do tej Koronki skoro Chudy stawia? - przypomniał sobie to co niedawno proponowała Rybka.

- A co to za Koronka? - kobieta w wojskowym podkoszulku zapytała o nieznany dla siebie lokal.

- Burdel. Pełen gorącego towaru. - Perez wyszczerzył się bezczelnie jakby już mieli iść do tego sklepu z najlepszymi zabawkami w mieście.

- Nachalnych lachonów… gotowych spełnić nasze najskrytsze mokre sny - Mazzi dodała sprostowanie, wachlując rzęsami na kumpla i kumpelę. Do tej ostatniej się przykleiła, ściszając głos i udając że nie zdaje sobie sprawy że okolica i tak słyszy - Wpakujemy Isaaca w łapy takich dwóch i bierzemy Tygryska w okrążenie. Zrobimy mu Kocioł, sama zobaczysz dlaczego mam problemy z siedzeniem… musisz z nami jechać do Sioux jutro… powiedz że z nami wrócisz… będzie niespodzianka - parsknęła, skacząc trochę nieskoordynowanie spojrzeniem po jej twarzy do momentu gdy bez większej finezji ujęła tą twarz w dłonie i nie pocałowała głębokim, zachłannym pocałunkiem, przyciągając dziewczynę do siebie jakby chciała ją zgnieść, albo co najmniej odgryźć jej twarz.

Wilma okazała się chętna na ten pocałunek. Nawet bardzo. Zaczęła oddawać go z zapamiętaniem mocno wpijając się w usta kumpeli i obejmując jej głowę, szyję i ramiona dla wygodniejszej stabilizacji. Przy okazji jej dłoń zwiedziły także czerwony dekolt.

- Cholera! Cały tydzień na to czekałam! - roześmiała się dziko gdy wreszcze przypieczętowały spotkanie jak należy. - Ah te twoje usta! Widzę, że nie zapomniałaś jak ich używać! - śmiała się dalej przesuwając kciukiem po tych miękkich, soczystych wargach.

- Uuuu! Jak laski zaczynają się miziać to znak, że czas jechac do burdelu! - Isaac zaklaskał w dłonie i reszcie też chyba spodobał się ten całujący się duet bękarcic bardzo przyjemnie pobudzający atmosferę.

- A z Tygryskiem to po tym co mi o nim nagadałaś w poniedziałek a teraz sama widzę jakie z niego ciacho to cholera obraziłabym się na ciebie gdybyś skitrała go tylko dla siebie. - dodała Wilma delikatnie wodząc palcem po policzku kumpeli. Ale chłopcy się już podnieśli więc trzeba było zacząć się zbierać. Steve może coś słyszał co gadały a może i nie ale miał minę jakby podejrzewał, że własnie go obgadują.

- A do Sioux Falls pewnie! Jutro i tak muszę tam jechać by odstawić tego naszego połamańca do jednostki ale potem mam wolne! Smok i reszta pewnie zjedzie w poniedziałek na wieczór to będę musiała się zameldować. Mam nadzieję, że z niczym nie wyskoczą to zacznę legitne parę dni urlopu do następnego wyjazdu. - druga bękarcica też wstała przy okazji zmuszając Lamię by też stanęła na własne nogi i wesoło do niej ćwierkała gdy wychodziło na to, że grafik ma całkiem sprzyjający wspólnej integracji.

Mazzi uwiesiła się na jej szyi, odchylając głowę do tyłu i zawyła przymykając oczy, wylewając całą ulgę, szczęście i ekscytację, podobnie jak w zeszłą sobotę pod studnią przy Mayersie. Wentyl na pozytywne emocje, których nie jest się w stanie wyrazić słowami.

- To wbijasz do nas! Wkurwię się jak nie zlecisz nam na kwadrat! A w niedzielę… o kurwa! Faktycznie, prawie zapomniałam - zaśmiała się wesoło, przybierając nagle niewinny wyraz gęby - Bo widzicie, ostatnio w Sioux miałyśmy z kumpelami mały problem. Taka tam banda łapsów ujebała sobie nas zgarnąć z ulicy i wywieźć gdzieś do burdelu. Policja ich zatrzymała w ruinach… wezwali chłopaków Steve’a no to przyjechali i nas odbili. Bo są prawie tak zajebiści jak on tu w pojedynkę - machnęła lekko na chłopaka głową - Pomijając detale i dramatyczne werble, robimy z kumpelami przyjęcie dziękczynne w Honolulu dla ekipy która nas odbiła. Oczywiście musisz tam też być - trąciła nos drugiej bękarcicy swoim nosem - Poza tym cholera, gdybym… - nagle się zacięła, zewnętrzny kącik lewego oka zadgrał jej niekontrolowanie. Mocniej ścisnęła przyjaciółkę i wzięła głęboki wdech, a potem wydech. Podejmując trochę mniej beztroskim tonem - Chudy, masz moje papiery?

Bękarty ruszyły od stolika jaki dotąd okupowali razem i trochę ich zmieszała ta zmianka o porwaniu. No ale skoro wszystko miało się dobrze skończyć to na razie chyba dali sobie spokój z wypytywaniem o detale.

- Tak, mam. Chodź do samochodu to ci dam. - zaopatrzeniowiec skinął głową na znak, że ma ale musiała przejść się z nim do samochodu. A Wilma zostawiła ją by wrócić do baru po swój ekwipunek. Towarzystwo się trochę rozsypało gadając ze sobą po drodze do wyjścia głównego a potem na parking. Chwilę trwała dyskusja kto z kim jedzie. Właściwie wszyscy poza Isaaciem i Lamią byli kierowcami więc się szykował mały konwój do “Koronki”. Zaraz też dołączyła druga bękarcica dźwigając w ręku ten sprzęt zabrany z baru.

- Ja nie wiem gdzie jest ten burdel no to pojadę za wami. - rzekła do chłopaków by wiedzieli, że powinni ją poprowadzić.

- Ja wiem gdzie to jest! To dawaj, poprowadzę cię. - Perez zaregował z miejsca zgłaszając się na jej pilota i jednocześnie załatwiając sobie podwózkę.

Za to Mazzi rwała się do zadekowania u Willy w furze, najlepiej od dupy strony na tylnej kanapie wyciągając ptaszynę z munduru. Otworzyła nawet usta aby to zaproponować, lecz szybko je zamknęła, truchtając pod pozycję Mayersa i teraz jemu zawiesiła się na szyi, całując gorący aby w ferworze poznawania rodziny na nowo, nie czuł się zagubiony.
- Zaraz do ciebie wrócę, wezmę tylko teczkę od Chudego i dam mu prezent żeby tamci nie widzieli - wyszeptała prosto w rozchylone usta - Dziękuję… kocham cię. Jesteś najlepszy. Mój bohater… zaraz jestem - zrobiła krok do przodu, ze schowka w ich furze wyjmując pudełeczko z lorentką.

- Jasne. Jak chcesz to możesz z nimi jechać. Ja pojadę za wami. Zresztą chyba wiem gdzie to jest. - Krótki wydawał się rozumieć rozterki miotające jego dziewczyną i gotów był jej pójść na rękę jeśli chciała jechać z nimi jechać.

Reszta towarzystwa rozproszyła się po parkingu gdy każdy ruszył w kierunku swojej fury. Chudy zaś poczekał na Lamię i tam doprowadził ją w kierunku niezbyt ciekawie wyglądającej furgonetki o uroku roboczego dostawczaka. Tam otworzył drzwi do kierowcy, sięgnął po jakąś torbę, chwilę w niej grzebał i wyjął aktówkę którą podał Mazzi.

- Słuchaj Rybka ty komuś podpadałaś odkąd się obudziłaś? Komuś z armii? - zapytał gdy oddał jej dokumenty opatrzone jej nazwiskiem, stopniem i numerem identyfikacyjnym jaki nosiła na nieśmiertelniku.

Brunetka zmarszczyła brwi i czoło, robiąc szybki przegląd wszystkich obrażonych trepów których kojarzyła, ale ci co mogli mieć jakieś ale nawet nie wiedzieli kim jest.
- Nie… nikogo ważnego. Chyba tylko jednemu porucznikowi biurowemu który się zajmował moją sprawą, ale niczym poważnym. Jeszcze w szpitalu zmacałam go po dupie jak przylazł w galówce… no może w Domu Weterana komuś też, bo mnie wykopali, ale… nie no. Chyba nikomu ważnemu - Podniosła głowę, łowiąc w bryle ghurki twarz Krótkiego i dała mu znać łapą, aby jechał. Ją chyba czekała poważna rozmowa, więc wzięła teczkę i zaczęła się pakować kwatermistrzowi do fury - Dlaczego pytasz? Co odkryłeś?

- Właściwie to nic. - przyznał Chudy i widząc, że będa jechać razem też gramolił się do środka. A furgonetka zaprotestowała resorami przed takim obciążeniem. Steve zaś odmachnał i wsiadł do swojego wozu aby ruszyć razem z innymi. Gdy kierowca vana uruchamiał swoja maszynę przez parking przetoczył się łazik trąbiąc wesoło na całą okolicę gdzie w szoferce widać było parę trepów w ciemnych podkoszulkach. Z Chudym więc chyba zamykali ten rozrzucony peleton jaki wjeżdżał na ulice wieczornego miasta.

- Pojechałem do biura, powiedziałem co i jak i tam grzecznie wydali mi twoje papiery. I koniec historii. - powiedział z pewnym zastanowieniem dobrze odżywiony logistyk gdy bez pośpiechu jechał przez kolejne ulice widocznie świetnie wiedząc dokąd jechać chociaż innych wozów już nie widzieli. Jemu widocznie nie zależało na pośpiechu.
- Ale w czwartek odwiedził mnie oficer. Kapitan. Nie znam typa. Kapitał Jason Flores. Zostawił wizytówkę wrzuciłem ci do środka. - Chudy wyjaśnił co mu się rzuciło w oczy. Samo to, że zjawił się u niego oficer i to kapitan a nie jakiś porucznik czy po prostu jakiś ich wysłannik już rzucało się w oczy.

- No i się mnie pyta czy to ja brałem odpis twoich papierów. A jak brałem musiałem się wpisać no więc nie bardzo miałem co ściemniać. Więc mówię mu, że tak. I o co chodzi. A on mi mówi, że o nic. Chwytasz? Przyjechał do mnie, pyta po co mi te papiery i mówi, że tak sobie przyjechał. - gruby kierowca pokręcił głową na znak, że ani wtedy ani teraz nie trzymało mu się kupy takie wyjaśnienie.

- Mówi, że był ciekaw czy mam z tobą kontakt. Mówię, mu, że nie. I po tej ofensywie porządkuje akta oddziału, bo mi potrzebne do ewidencji w magazynie i wiesz, tak mu trochę pościemniałem. No ale grzecznie bo w końcu to kapitan. A on się mnie pyta czy tylko z tobą jedną mam bałagan skoro wziąłem tylko twój odpis. Bystrzak. Chyba zorientował się, że mu kit wciskam. I wiesz co wtedy zrobił? - spojrzał w bok a wcześniej znów pokręcił głową gdy mówił o obcym kapitanie. Zupełnie jakby trafił na przeciwnika co też jest niezły w te różne koszarowe gierki jakie zaopatrzeniowiec bękartów znał od podszewki.

- Nic. Nic nie zrobił. Nie powołał się na szarżę, nie darł się, nie straszył mnie paragrafami ani nic takiego. Tylko pokiwał głową, poprosił bym mu dał znać jakbym nawiązał jakiś kontakt z tobą albo byś ty się do niego zgłosiła. No i zostawił tą wizytówkę. A potem sobie poszedł. - logistyk mówił jakby nie mógł rozgryźć zachowania obcego kapitana. Chwilę milczał zastanawiając się nad tym wszystkim gdy tak skręcał w jakąś ulicę i zazgrzytał biegami.

- Myślę, że był z dochodzeniówki. Albo wywiadu. Coś takiego śmierdzącego dla takich bystrzaków jak on. Dlatego pytam czy jesteś w coś umoczona. - wyjaśnił na sam koniec gdy zerkał w bok na siedzącą pasażerkę.

Ta wpatrywała się z zaciętą miną w przednią szybę, ściskając bezwiednie teczkę coraz mocniej. Strach towarzyszący jej od momentu przebudzenia w szpitalu powrócił. Pośpiech, nakaz aby przeć do przodu i migający w głowie neon.

- Może chodzić o to, co się stało tam pod Fargo. Było chujowo, prawda? - przeniosła wzrok na kierowcę - Chujowo jak nieszczęście… i nie chodzi o palącego nas Żuka, ani kocioł. Powiedz mi, do jasnej cholery… co zrobiłam, albo miałam zrobić? Coś ważnego, pamiętam przebłysk, że kopię za czymś w gruzie, zdzierając sobie paznokcie i kalecząc dłonie… po wyjściu ze śpiączki miałam we łbie ciągły nakaz, niepoko że czas ucieka i wkrótce stanie się coś złego, jeśli… - sięgnęła drżącymi dłońmi do torebki, wyciągając papierosa. Odpaliła go, za ciągnęła się i dopiero podjęła - Nie pamiętam o co chodzi, zapomniałam o czymś cholernie ważnym. Próbowałam to wygrzebać, ale za każdym razem gdy ruszam ten zjebany pierdolnik, wypływa coraz to nowy syf, a mnie brakuje siły. Aby w tym grzebać - puknęła palcem w skroń, w jej głosie dźwięczała złość oraz nietajona frustracja - Myślałam, że tylko ja przetrwałam, że tam wszyscy zginęliście i nie mam po co i dla kogo żyć. Co noc dręczyły mnie koszmary, ciągle czegoś się bałam… i ten pierdolony nakaz we łbie. Albo te pierdolone urywki… tam się coś stało - pokręciła głową nerwowym ruchem - Widziałam pluton egzekucyjny, słyszałam strzały. Czułam.. ból. Albo widziałam jak stoję z kimś plecy w plecy, mierząc do cywili. Strzeliliśmy? Zabiliśmy ich? Pamiętam też jeden z tworów Molocha - zrobiła przerwę, uważnie obserwując Chudego gdy podjęła - Jak urwał mi łapę, kurwa mać. Nie ogarniam tego gówna które we mnie siedzi, ciągle boję się sama spać. Więc puszczałam się, byle ktoś mnie przygarnął na noc do siebie, albo zalegałam pijana jak bela. - pokręciła ze złością głową, paląc szybkim tempem parę buchów - Może chodzi o Andy’ego, może mi coś przekazał, a ja zapomniałam… to nienormalne, że go tyle nie ma. Ani nie ma ciała. Dałby radę, przecież… - zagryzła wargę, zgrzytając zębami głośno. W końcu westchnęła z rezygnacją - Kim ja kurwa jestem, Chudy? Mam dziurę w głowie, zagojoną, ale nie zalaną kośćmi. Jebane gniazdko od minijacka. Coś w żołądku też nie gra, doktorek który mnie prowadził śmiał się, że mam tam kwas akumulatorowy… a teraz wypytuje o mnie dochodzeniówka, no zajebiście. Jakby nie wystarczyło problemów na co dzień. Jeszcze wyjdzie, że napytam Steve’owi biedy za sam fakt, że się z nim bujam. Nie afiszuje się tym, ale jest dowódcą terenowym Thunderbolts… ostatnio okolica obrodziła w jebanych kapitanów - warknęła, odkręcając okno i wyrzuciła przez nie peta - Odkąd się przebudziłam próbuję pozbierać te kurewskie kawałki życia jakie mi zostały i ułożyć z nich coś nowego. Razem z Eve i Stevem… tak, żyjemy w trójkę - prychnęła zdenerwowana, sięgając po nowego papierosa - Ten Jason… opisz mi go. Jak wygląda? Wiek, podejście? Wrażenie gdy z nim gadałeś? Da się zbajerować… czy trzeba z nim na sucho, służbowo? To ktoś stąd? Tak, wizytówka… - wolną ręką sięgnęła do teczki - Nigdy o chuju nie słyszałam, nie chcę słyszeć… tylko Rodney wysłał zapytanie o odpis moich papierów, a ma na mnie namiary w Siuox. Nie będę się chować jak jebany karakan. - skończyła, otwierając tekturową okładkę. Nie czytając jeszcze treści zaczęła grzebać za wizytówką.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline