| poszukiwania świni cd. Nie było teraz powodu do odwrotu. Mogli jedynie odnaleźć zbiegłą świnkę - chyba, że to nie za nią wyrywał się Paszczak. - Chodźmy przodem, Szaraku. Damy pozostałym chwilę odpoczynku. Tylko jakieś znaki ustalmy, żeby się nie pogubić w tym lesie - zaproponował krasnolud.
- Jak się czujesz, Victorze? To tylko zadyszka, czy jeszcze jakieś inne dolegliwości odczuwasz? - zapytała Elke, skupiając się na starym łowczym.
- Słaby jestem i tyle. Zaraz ruszymy dalej, jeśli chcecie.
Gerhardt także ucieszył się z postoju. Nie był przyzwyczajony do chodzenia bez butów i podeszwa owiniętej szmatami stopy piekła.
- To tak powinno wyglądać? - zapytał pokazując co ma na myśli. Gerhardt nie znał się na roślinności, kojarzył, że im mniej wody tym bardziej roślinność schnie, ale te drzewa bez liści nie wyglądały zdrowo.
- Drzewa czasem schną. Czort wie, może opary z bagien je zatruwają. Chodźmy za krasnoludem i niziołkiem, lepiej się nie rozdzielać.
- Prawda to, lepiej razem się trzymać - powiedziała Elke, po czym chwyciła Victora pod ramię, by pomóc mu wstać. Ten, jak każdy inny mężczyzna, obruszył się propozycją pomocy, odepchnął jej rękę i sam się podniósł. No cóż, skoro nie chciał pomocy, to nie zamierzała się narzucać. Ruszyła po chwili wraz z nim i Gerem za Garilem i Szarakiem.
- Racja, nie rozdzielajmy się w nieznanym terenie - zgodził się Gerhardt i ruszył dalej, okazjonalnie krzywiąc się, gdy stopa trafiała na szyszkę czy wystający korzeń. - A te drzewa tak od dawna schną czy ostatnio zaczęły? - dopytał jeszcze. Kto wie, może tu rzeczywiście jakaś czarna magia działa…
- Nie, tu od zawsze tak wyglądało.
Zmniejszali powoli dystans między nimi, a tymi, którzy wysforowali się nieco do przodu, a to dzięki temu, że Paszczak zaczynał gubić co chwilę trop. Kręcił się od czasu do czasu bezradnie, biegał to w jedną, to w drugą stronę. Szczęśliwie jednak jego wyczulony zmysł węchu radził sobie ciągle i kierował ich w jednym mniej więcej kierunku - na północ. Widzieli już coraz więcej zielonych drzew, gdy jedna z gałęzi nad nimi z głośnym trzaskiem pękła i spadła na ich grupę. Większość miała szczęście i zdążyła uskoczyć. Wysuszone, ostre końcówki gałązek poharatały jednak twarz niziołka, a krasnolud oberwał w głowę konarem. Garil zwalił się półprzytomny na ziemię, a po jego czole popłynęła strużka krwi.
Elke od razu doskoczyła do krasnoluda.
- Potrzebujesz pomocy z tą raną, Garilu? - zapytała, choć spodziewała się, że pewnie odmówi. - Mam w plecaku szarpie, gdybyś chciał przyłożyć do głowy i zetrzeć krew.
Skoro Garila oglądała już Elke, Gerhardt obejrzał sobie drzewo i gałąź. Gdy łamała się sucha gałąź podczas wichury to co innego, ale zielone konary same z siebie nie spadały zazwyczaj z drzew. Okazała się jednak zwykłym suchym konarem. Cóż, pech. Chociaż to, że już drugi raz w ciągu kilku chwil… Wzruszył ramionami. Okaże się. Był gotów do dalszej drogi. - Poproszę - wymamrotał Garil bez złości.
Był lekko zdezorientowany ale nie chciał się na długo zatrzymywać, by nie opóźniać grupy. Elke bez słowa sięgnęła do plecaka i podała krasnoludowi czysty kawałek materiału, by mógł przyłożyć sobie do rany. - Chodźmy dalej.
Nie chcieli tracić więcej czasu. Marsz i tak był spowalniany przez Victora i utykającego coraz mocniej Gerhardta. Na krążeniu wokół w poszukiwaniu tropów i zapachów upłynęła kolejna godzina, i las wokół zmienił się ponownie. Roślinność gęstniała coraz mocniej, soczysta zieleń może i była przyjemna dla oczu, ale konieczność przedzierania się przez krzaki utrudniała wędrówkę. Richter oparł się o jedno z drzew, by wyciągnąć ze stopy wbity w nią cierń, i zauważył na wysokości ponad metra dziwne ślady na pniu. Kora była poprzecinana, porwana, jej odłamki leżały na podłożu.
- To dzik - stwierdził łowca. - Tak ostrzą fajki i szable. No, kły, znaczy się.
- Czyżby nasza świnka znalazła kolegów? - zapytał na poły żartobliwie Gerhardt, ale do śmiechu mi nie było. Hrabia, kiedy jeździł na odyńce, brał ze sobą eskortę i grube włócznie. A oni mieli co? Łuki i miecze… Victor również wyglądał na zmartwionego.
- Na takiej wysokości? - Przyłożył dłoń do śladów. - Spore bydlę, większe niż normalnie.
- Nie podoba mi się to - powiedziała cyruliczka, patrząc to na Gera, to na Garila. - Ale tak, czy siak, chyba warto iść dalej i to sprawdzić. - Zwierzoludź? - zaryzykował Gerhardt - W ogóle często tu u Was się zdarzają? - zapytał Victora.
- Nie często, ale się zdarzają. Na szczęście w małych grupkach. Tylko ten wielki ostatnio sam szedł.
- No to chodźmy sprawdzić, czy to dzik, czy jakiś zwierzoczłek - rzuciła Elke i przygotowała procę. Taką bronią pewnie nie za wiele by krzywdy zrobiła, ale jakoś tak pewniej się czuła, że ma w dłoniach cokolwiek, czym mogła się obronić w razie czego.
Garil tylko wzruszył ramionami. Od chwili uderzenia stał się niemal tak mrukliwy i gburowaty jak jego ojciec.
Cała grupa, niezrażona przeciwnościami losu parła do przodu. Usilnie starali się nie myśleć o tym, że wędrują po jakimś przeklętym lesie i narażają własne życie w poszukiwaniu świni. Paszczak w pewnym momencie zaczął warczeć odsłaniając swoje zębiska, futro na jego karku zjeżyło się. Przecisnęli się przez cierniste krzewy, przedostając się na niewielką polanę. Ziemia była tu zryta i usiana świńskimi odchodami oraz połamanymi kośćmi niedużych leśnych zwierząt. W powietrzu unosił się paskudny smród.
Po drugiej stronie polany usłyszeli niskie, basowe chrapnięcie, a z błotnej kałuży wstało coś, co kiedyś mogło być świnią. Zwaliste, przegnite cielsko ruszyło z kwikiem w ich stronę. Skóra zwierza pokryta była wrzodami, z których lała się krew i ropa. Zmutowany stwór zaatakował bez chwili wahania.
Ostatnio edytowane przez Umbree : 27-05-2020 o 10:27.
|