Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2020, 18:02   #94
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post współny

Poszukiwania Caistiny potrwały prawie kwadrans… nie przynosząc żadnych efektów. Tropicielki nikt nigdzie nie znalazł, nawoływania nic nie dały, ich przewodniczka jakby zapadła się pod ziemię (i może faktycznie tak było). Towarzystwo wróciło więc do truchła pokonanego smoka, by zabrać swoje trofeum, a następnie ruszyć w drogę powrotną, by opuścić Wysokie Wrzosowiska. Swoje zadanie tu wykonali…

Nad bagniskami rozległ się potężny ryk.

Wszyscy - jak jeden - spojrzeli w kierunku źródła owego ryku, i wszystkim, niczym jednemu, opadły szczęki. Na nieboskłonie, prosto na nich, pędził w locie ogromny Czarny Smok, dwa razy większy od pokonanego wcześniej. Pędził naprawdę prosto na nich, rycząc wściekle, oddalony jeszcze chyba i o kilometr, ale z każdą sekundą pokonywał ogromne odległości, będąc coraz bliżej i bliżej.




Lauga, Villem, Carys, Olgrim, Daveth, a nawet tygrysica Laura, wszystkim zatrzęsły się nogi. Wszystkich ogarnął lekki strach. Jedynie Bardka się jakoś trzymała, i naprawdę niestosownie do tej sytuacji… uśmiechała.

- Rozproszyć się! - Wrzasnęła Lauga do reszty kompanów. - Czymkolwiek możecie to trafić i zadać obrażenia zróbcie to jak tylko będziecie mieli go w zasięgu!
Wojowniczka została tam gdzie padł młodziak. Więcej - wskoczyła na truchło czarnego smoka zamachała mieczem w stronę nadlatującego i przyjęła postawę obronną. Liczyła że reszta w tym czasie usunie się z pola widzenia i nie da się dosięgnąć zwłaszcza czarujący. Przegrupują się i zaatakują na nowo. A ona sama miała zamiast zostać jako wabik i zeskoczyć z truchła w ostatniej chwili i liczyć na szczęście.

- Odwagi! - zawtórował wojowniczce rycerz - Gad zczeźnie tak jak jego pomiot! Ale teraz kryjcie się!
Sam jednak zamiast usłuchać jej polecenia, uchwycił smocze skrzydło, uniósł je i przyciągnął ją szarpnięciem do siebie by móc osłonić ich oboje przed spodziewanym zionięciem bestii. Liczył, że skoro czarne smoki zieją kwasem, to same są na niego odporne.

Pojawienie się smoka stanowiło bardzo nieprzyjemną niespodziankę. Nie dość, że smok, to jeszcze nie braciszek, a któryś z rodziców smoka, którego przed chwilą pogromcy smoków pozbawili życia.
Optymizm Davetha wyparował, a sam druid z pewnym niedowierzaniem przyglądał się bardce, która radowała się niczym dziewica uratowana z paszczy smoka... która to sytuacja nie była prawdziwa w żadnym z aspektów tej sprawy.
- Laura, chowaj się! - polecił tygrysicy, wskazując niezajęte jeszcze skrzydło smoka. Sam miał zamiar iść w jej ślady... odrobinę później.

Krasnolud zaś będąc przy bardce… sięgnął po różdżkę przy pasie i najpierw zniknął ją, a potem siebie. Uznał, że taka taktyka będzie najlepsza w tej sytuacji. Skoro już znaleźli się chętni by ściągnąć uwagę potwora.

Pomna wydarzeń w zrujnowanym zamku Carys rzuciła na siebie zaklęcie ochronne a następnie, podobnie jak to uczynił krasnolud i podobnie jak on przy pomocy różdżki, zniknęła.

Nadlatujący, wściekle ryczący smok był coraz bliżej. Ci co się ukryli pod skrzydłami pokonanego wcześniej, jedynie słyszeli narastający podmuch skrzydeł, ci którzy stali się niewidzialni, oglądali wszystko na własne oczy. A lecący smok obniżył wysokość coraz bardziej i bardziej, nadlatując z dużą prędkością, po czym… pochwycił w locie ciało pomniejszego, i poderwał je w powietrze.

Nie odleciał jednak, a wylądował kilkanaście metrów dalej. Spojrzał krótko na truchło pokonanego, a następnie skierował swoje ślepia na Laugę, Villema, Davetha i tygrysicę Laurę, stojących pośrodku bagien, niczym na talerzu.
- Moja krew, z mojej krwi, moje ciało, z mojego ciała - Smok przemówił basowym głosem, a jego ślepia dziwnie zamigotały. Przepełnione wściekłością, a może i… łzami?
- Zeżreć lub zostać pożartym - Gad dokończył, po czym zaryczał głośno, aż wszystkim zadzwoniło w uszach - Śmierć za śmierć!!

Strumień kwasu wystrzelił ze smoczego pyska prosto na Laugę i Villema. Rycerz próbował jakoś ochronić oboje swoją tarczą, jednak daremnie. Oboje doznali dotkliwych obrażeń po takim potraktowaniu kwasem…

Smok nie był przyjaźnie nastawiony, Daveth wcale mu się nie dziwił. To jednak nie znaczyło, że należało stać i czekać na śmierć. Co prawda każdy kiedyś musiał umrzeć, ale - zdaniem Davetha - im później miało to nastąpić, tym lepiej. Miał cień nadziei, że ci, co zniknęli, skorzystają z okazji, by zaatakować smoka, zajętego rzucającymi się w oczy wrogami. Aby utrudnić smokowi życie potraktował bestię zaklęciem przywołującym garść "Morskich wodorostów".

Krasnolud ruszył w kierunku smoka po łuku, aby uniknąć zionięcia i nie przyciągać uwagi. Niewidzialny kapłan zamierzał podkraść się do czarnego i zadać mu zdradziecki cios w brzuch… w witalny punkt. W wątrobę na przykład. Fair play zostawiał nobilom… on sam wywodził się z ludu.

Rycerz zobaczył to czego pragnął. Carys zniknęła. Była bezpieczna. Wiedział, że umiała to uczynić, ale bał się, że inną decyzję podejmie. Ból więc jaki zadała mu bestia choć wywołał krzyk rycerza, nie był nawet w dziesiątej części tak dotkliwy jakby mógł być. Tym bardziej, że choć trochę zdołał osłonić Laugę, która zdaje się zapragnęła śmierci. Śmierci, którą tylko przez rycerski kodeks walki nie akceptował nawet w tak beznadziejnej jak ta sytuacji.
Wyciągnął rękę by zatrzymać wojowniczkę, jednak była szybsza i silniejsza. Nie pozostało mu nic innego jak dołączyć do szarży. Tym razem jednak kilka metrów od niej by smok nie mógł zionięciem ich obojga objąć.
- Uciekajcie! - krzyknął za siebie w kierunku gdzie był Daveth i przynajmniej jeszcze przed chwilą inni, w szczególności zaś czarodziejka. Po czym w biegu skierował swoje surowe spojrzenie na smoka - Glizdo obmierzła! Pomrowie tłusty! Zczeźniesz i zgnijesz jako larwa, którą na świat wydałaś.

Carys, jeszcze ukryta przed smoczym wzrokiem, przywołała odpowiednie zaklęcie i z jej palca w stronę gadziny poleciała błyskawica. Czarodziejka celowała w tylną część tułowia smoka.

Wściekła Lauga popędziła z okrzykiem na smoka, wywijając swoim wielkim mieczem, wyprowadzając cios… chybiający o centymetry. Podły gad zwinnie uniknął ostrza Półelfki, ale było naprawdę blisko.

Tuż za nią do ataku pobiegł Villem, puszczając niezłą nie-rycerską wiązankę do wroga, i zadał cios. I na wiązance się skończyło, niczym innym smoka nie dosięgnął.

Niewidzialny Olgrim podkradł się do prawego boku bestii, do jej brzucha, by zadać zdradziecki i bolesny cios pod osłoną ukrywającego go czaru… a w tych samych chwilach również niewidzialna Carys postanowiła wybrać sobie prawy bok bestii, jej brzuch, by potraktować go “Błyskawicą”... Krasnolud oślepiony na moment wyładowaniem elektrycznym, które właśnie pieprznęło w smocze ciało, naprawdę, naprawdę blisko jego twarzy, spudłował. A sama błyskawica odbiła się od łusek gada, i poleciała gdzieś rykoszetem w bagniska…

Daveth powołał do istnienia wodorosty. Grube, długie, wijące się wodorosty, które wystrzeliły z bagniska w kierunku Czarnego Smoka, oplątując jego ciało...i przez chwilę wyglądało, jakby się udało, jakby gad został nimi unieruchomiony. Ale tylko przez chwilę. Bestia warknęła niezadowolona, po czym naprężyła swe cielsko i wyrwała się z oplątującej ją zieleniny.

Czarny smok zaryczał niezadowolony, widząc również nowych przeciwników na polu walki, wyłaniających się zza magicznych osłon niewidzialności.
- Jak muchy!! Jesteście natrętni jak muchy!! - Ryknął, po czym… skoczył w przód, ponad głowami Laugi i Villema, prosto na Carys.

Krasnolud, Półelfka, i ludzki mężczyzna wyprowadzili szybko ciosy w oddalające się od nich cielsko, wszystko jednak marność nad marnościami…

To chyba była najbardziej przerażająca rzecz, jaką Carys Fiaghruagach w swoim życiu widziała. Wielka, rozwścieczona czarna bestia rzuciła się prosto na nią. Ogromna masa pazurów, kłów i kapiącego z pyska kwasu dopadła Czarodziejkę swoją paszczą.

Po bagniskach rozległ się przeraźliwy krzyk kobiety, gdy zębiska smoka, długie niczym sztylety, rozrywały jej ciało, a po chwili bestia odwróciła się w kierunku reszty śmiałków, trzymając zakrwawioną i zwiotczałą Carys w pysku. Po chwili smok nią po prostu… splunął w bok, w błoto i wodę bagniska.

Na ten widok Villem porzucił dalszą walkę, pobiegł do Carys i ukląkł przy niej.
- Villemie - załkała chwytając rycerza za rękę. - Kocham Cię. Zawsze kochałam - zacisnęła mocniej rękę młodego Adlerberga i zrywając z szyi cały Naszyjnik Kul Ognistych cisnęła nim pod nogi oddalającego się smoka.

Daveth nie sądził, by pogromcy smoków mieli jakiekolwiek szanse w starciu z tak wielką bestią, odporną na wszystko, co wspomniani pogromcy mogli przeciwko niej zdziałać. Oczywiście istniał cień szansy na ucieczkę, ale druid nie chciał pozostawiać towarzyszy samych... Przynajmniej na tym etapie starcia.
- Uciekaj - szepnął do ucha Laury, po czym popchnął ją w kierunku, z którego przybyli.

Rycerz zaś zobaczywszy, że czarodziejka choć ranna strasznie, ale wciąż przy życiu, objął ją celem ochrony przed dalszymi atakami.

Lauga za to ruszyła za gadem w szarży. O dziwo, Olgrim też zaszarżował.. aczkolwiek krasnolud głównie po to, by zdezorientować czarną gadzinę. Krótkie grube nóżki nie czyniły z kapłana mistrza sprintu.

Poraniona, zakrwawiona Carys, wykonała niemal perfekcyjny rzut naszyjnikiem...prosto pod łapska zmierzającego w stronę Laugi i Olgrima smoczyska. Bestia nadepnęła na naszyjnik pełen ognistych kulek…

Jak nie pierdolnęło!!

Znaczy się, eksplozja była ogromna, naprawdę wielka, i przede wszystkim niespodziewana. Morze ognia, wraz z siłą wybuchu skumulowanych ładunków, rozeszła się na wszystkie możliwe strony, powalając praktycznie wszystkich z nóg…

A gdy się wszystko skończyło, równie szybko co zaczęło, wiele spraw wyglądało inaczej niż przed chwilą.

Smoka wyrzuciło w górę, i na dobre kilka metrów w tył, gdzie wielkie cielsko chlupnęło w bagno...ale sukinkot żył. Powaliło i Laugę, Olgrima, Davetha, a nawet czmychającą tygrysicę Laurę. Przy okazji ich oczywiście nieźle osmaliło i poparzyło.

Villem zasłaniał własnym ciałem i tarczą Carys, i to on przyjął na siebie właściwie to całość efektów Naszyjnika Kul Ognistych. Rycerz był w opłakanym stanie…

Jednak to nie wszystko.

W momencie, gdy tak niemiłosiernie pierdutnęło, smok jakimś cudem próbował odpowiedzieć swoim zionięciem kwasu, co zgoła wywołało naprawdę nieoczekiwane rezultaty. W miejscu eksplozji, stworzonej właśnie przez nią, pojawiła się prosto w bagnie...dziwaczna dziura o średnicy jakiś trzech metrów. I wszystko zaczynało być w nią wsysane, woda, błoto, całe bagno. Tak po prostu.

- To jest...portal?! - Krzyknęła nagle, pojawiająca się znikąd Amaranthe.

Owe dziursko zaś, czy tam i portal, był tak blisko Czarodziejki i Rycerza, iż oboje po prostu...ześlizgnęli się w niego, po czym zniknęli w nieznanym.

A smok zaczynał się podnosić, zbierać do kupy, i bardzo bardzo głośno ryczeć z wściekłości.

- Olgrim!! Na co czekasz! - Krzyknęła z uśmiechem Bardka - Chcesz żyć wiecznie?! - Dodała, po czym dała susa za Carys i Villemem.

A pozostali...no cóż. Mieli wybór. Nadal walczyć z przerastającym wszystkich możliwości gadem, lub wskoczyć w nieznane…
Krasnolud nie czekał, tylko od razu skoczył za wspólniczką wprost do portalu. Nie było co się zastanawiać. Zresztą tam na “dole” była ranna Carys, z zupełnie nieprzydatnym w takiej sytuacji rycerzem. Może i on potrafił walczyć, ale na uzdrawianiu się nie znał.

Lauga podniosła się i wypiła miksturę leczenia. Póki smok był zajęty jak reszta szaleńców ona miała zamiar to zakończyć. Jak tylko poczuła jak magia zaczyna działać ruszyła znowu na smoka starać się omijać portal.

Daveth uznał, że mając do wyboru paszczę smoka i wiodący nie wiadomo dokąd portal lepiej wybrać mniejsze zło. Nie zwlekając pchnął Laurę w stronę portalu i sam skoczył za nią.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline