Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-05-2020, 19:39   #91
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Daveth po raz kolejny poraził smoka “Ognistym uderzeniem”, i choć nie było ono tak dotkliwe jak poprzednie, bestyjka została nieźle poparzona...

Lauga zaatakowała smoka wielkim mieczem, zadając porządne cięcie po gadzim cielsku… a po chwili poprawił Villem. Nadbiegł również Olgrim z liną, który perfekcyjnie rzucił ją na smoczy pysk, Carys więc natychmiast się tym zajęła, i po chwili poruszana magią lina obwiązała solidnie mordę gadziny!

Czarnemu smokowi oczywiście się to nie spodobało, zaczął więc trząść łbem i próbował rozerwać więzy szczęką, na nic się to jednak nie zdało… zaatakował więc z warkotem niezadowolenia wręcz najbliższych sobie przeciwników. Lauga oberwała pazurami po ręce, podobnie jak Villem, a Olgrim został po chwili potraktowany skrzydłem, walącym mu przez łeb.

Wtedy też coś się stało z Villemem. Coś dziwnego. Klamra zdobycznego pasa ze zrujnowanego zamku rozbłysnęła na moment, a przez ciało Rycerza przeszła dziwna fala energii, i… Villem zaczął się zmieniać. Zbroja w kilku miejscach stała się za duża, a w dwóch za ciasna, magiczny pancerz szybko jednak dostosował się do nowych kształtów właściciela. Gorzej jednak było ze spodniami i butami, te zdecydowanie były nieco za małe. Po chwili zaś przed wszystkimi stał...a… Villem...ina???


Wiedzieć co się dzieje, a sobie to uzmysłowić to są dwie różne rzeczy. Villem na przykład dokładnie zdawał sobie sprawę z poszczególnych zmian, którym ulegało jego ciało. Trudno było nie poczuć pewnych braków i nadwyżek. Ale żeby w trakcie walki z takim przeciwnikiem jak smok uzmysłowić sobie, że za sprawą czarów przestało się być tym kim się było od zawsze, to potrzeba jest chociaż paru sekund pomyślunku. Paru sekund, których Villem nie miał, bo mimo dziejących się złych czarów, poraniony gad był nadal śmiertelnie niebezpieczny i najważniejszy teraz. Wzniósł Falsenrig i zakrzyknąwszy dźwięcznym altem, zaatakował bestię ponownie.

Laura powoli widziała jak jej plan się udaje. Nawet pomysł z lina, która o dziwo wytrzymała ma smoczy pysk, działał. Przeciwnik po dwóch sądach magii wyglądał na mocno zranionego. Nie wolno im tracić czasu.
- Nie przestać walczyć! - Zakrzyknęła wojowniczka wymierzając dwa ataki.

Olgrim skupiał się na tym co było ważne… przetrwaniu. Zmiana rycerza ledwo przyciągnęła jego uwagę. Ważne było że czarodziejka i druidka są bezpieczne. Należało wykorzystać do cna korzystny obrót sytuacji, bo ten wszak nie będzie trwał wiecznie.
Krasnolud ruszył się zmieniając pozycję i próbując zajść smoka z drugiej strony. Po drodze zamachnął się i wymierzył mu uderzenie swoim orężem, uderzając płonącym ogniem czekanem od strony młota.

Korzystając z tego, że smok był zajęty walczeniem głównie z własnym bólem czarodziejka posłała mu jeszcze magiczne pociski by przyspieszyć jego agonię.

Potężny cios wielki mieczem od Półelfiej wojowniczki dotkliwie zranił smoka po łapie, trysnęła jucha, gad “wierzgnął”... kolejny raz wyprowadzony przez Laugę okazał się jednak totalną klapą, kobieta poślizgnęła się na błocie...

Krasnolud z kolei wielce się zdziwił, gdy jego oręż chybił smoczych łusek, nie czyniąc wrogowi żadnej krzywdy.

Villem...ina za to najpierw potraktowała Falsenrigiem smocze bebechy, zadając głębokie pchnięcie. Smok rozerwał paszczą krępującą ją linę, po czym zaryczał głośno z bólu, a echo tego ryku poniosło się po bagnach... po chwili miecz wtórował ciosem, odrąbując uszkodzoną już łapę gada, który zalał się mocno tryskającą posoką. Rzucilło nim w tył, wśród kolejnych ryków, po czym smok padł bokiem w bagnisko, martwy na miejscu!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 20-05-2020, 19:48   #92
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Lauga czula prawdziwą satysfakcję. Udało jej się, plan ułożony na prędce wypalił. Podniosła się z błota. Jeszcze oparła dłonie o kolana pochylając się w podziwie nad truchłem.
- Brawo Villemie, utłukłeś go w samą porę. Carys, Daveth, imponujący pokaz mocy, musieliście go nam nieźle zmiękczyć. Amaranthe dobry pomysł z obrazem maga. Grimhammer, dzięki za pomoc. - Wyraziła podziękowania całej drużynie. W końcu nie musieli robić tego co im kazała. Była dla nich obca, nieznajoma, od kolejne mięśnie do machania mieczem.

[MEDIA]http://i.imgur.com/ucB5Jc4.jpg[/MEDIA]



Dopiero po chwili zauważyła stan rycerza. I uwagę jaką ściągnęła na niego ta przemiana. No cóż jej słowa mogły zostać niedosłyszane przez to. Postanowiła poczekać aż się wszystko uspokoi. Czarodzieje sprawdzą swoje opcje. Druidzi wrócą z szukania ich tropicielki, która będzie im bardzo potrzebna do powrotu do miasta.

Spojrzała na truchło i na to czym się pożywiać przed ich atakiem...dziwne. Teraz na spokojnie stwierdziła że poszło im strasznie łatwo jak na walkę ze smokiem. Choć może magowie zmiękczyli smoka bardziej niż się spodziewała.

- Jo. To można wziąć rogi jako dowód i wracać. trzeba tylko znaleźć naszą przewodniczkę. [/i] - Skomentowała wyciągnąć jakąś szmatę ze swojego worka i przetarła miecz ze smoczej juch zanim zamocowała go na plecach.
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 20-05-2020 o 20:21.
Obca jest offline  
Stary 23-05-2020, 10:21   #93
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- No to możesz sobie łeb uciąć na dowód czy tam trofeum- rzekł do Villema/y krasnolud odetchnął z ulgą opierając się na swój olbrzymim czekanie i łapiąc oddech po walce. Przyjrzał się martwemu smokowi i splunął. Cóż… jedną wredną gadzinę mniej.

- Świetna robota! - powiedział Daveth. Po chwili przeniósł wzrok z utrupionego smoka na odmienionego Villema, który w nowej postaci wyglądał całkiem ciekawie. Chociaż z drugiej strony... trudno było ocenić, czy rycerz, rycerka?, cieszy się z nowego wyglądu. Co prawda większość mężczyzn lubiła kształtne cycki, ale chyba z innej nieco perspektywy. Lepiej było nic nie mówić na ten temat.

Mimo błyskawicznego finiszu walki, serce w rycerskiej duszy kołatało jak szalone. Wróg z bliska może i nie był jakichś strasznych rozmiarów. Choć przewyższał opisywanego przez chłopstwo konia. Ale wystarczał by młody Adlerberg poczuł żywioł walki w stopniu mu do tej pory nie znanym. Tym bardziej, że zaszczyt ciosu zakańczającego żywot bestii przypadł jemu co, z całym szacunkiem dla nauk skromności odebranych w Falsie, było cudownym uczuciem.
- Dali bogowie… Lud baronii może odetchnąć choć z tego utra... - ozwał się tym samym altem co wcześniej i usłyszawszy go nagle zamknął sobie usta rękawicą.
Ze strachem spojrzał na współtowarzyszy jakby szukając w ich spojrzeniach potwierdzenia tego co było jasne już w trakcie walki, ale w jej ferworze uległo zapomnieniu. Najbardziej tego potwierdzenia chciał szukać u Carys. Ale wstyd go zdjął taki, że nie zdołał.
- Co to za czary?!
Wiedział, że magia nie znała granic. Rodzice Carys byli tego żywym dowodem, ale nie przypuszczał… Przypomniał sobie błysk magii pasa.
Villemina jak oparzona, nagle zaczęła ściągać z siebie pas o klamrze w kształcie pyska, który teraz chyba zastygł w drwiącym uśmiechu. A może to było tylko wrażenie. Pozbycie się pasa nic jednak nie dało, kobieta pozostała kobietą…

- Poszukam Caistyny - powiedział druid, najwyraźniej nie chcąc brać udziału w dyskusji na temat pasa i zawartej w niej magii... Na której się i tak nie znał. Może gdyby Carys założyła pas, zamieniłaby się w mężczyznę i wtedy ilość osobników każdej płci zostałaby bez zmian...?
Zamienił się w gryfa i wzniósł się w powietrze, by z lotu ptaka wypatrzyć tropicielkę.

Krasnolud również nie wydawał się chętny podzielić swoją wiedzą, bo… w tym przypadku jej nie miał. Wszystko pachniało mu magią wtajemniczeń, na której w ogóle się nie znał.
Wzruszył ramionami jedynie i skupił się na przyglądaniu truchłu smoka oceniając jego wielkość i dojrzałość. Czy rzeczywiście był to TEN smok, którego mieli ubić. A może inny….
Co rycerza i jego klątwy, to cóż… pewnikiem mu w jakiejś świątyni pomogą rozwiązać ten problem, za odpowiednią cenę.

Czarodziejka jakby straciła zainteresowanie smokiem. Nawet nie spojrzała na jego truchło. Zamiast tego podeszła szybko do Villema. Na jej twarzy malowało się wiele uczyć. Od zdziwienia, przez strach aż po zażenowanie. To wszak ona dała przyjacielowi niesprawdzony przedmiot.
- Ja… ja to spróbuję… naprawić - powiedziała przerzucając wzrok między Villemem a przeklętym pasem.
Niestety próba sprawdzenia tego co mogło podziałać na rycerza spełzła na niczym. Dowiedziała się tylko tego co już i tak wiedziała, że panicz Adlersberg ma na sobie sporo magii. Żaden jednak nie spowodowała tak drastycznej przemiany.
Czarodziejka sięgnęła więc po poważniejsze narzędzie.

Druido-Gryf, unosząc się nad bagniskami, wypatrywał Tropicielki… jednak na darmo. Nigdzie nie zauważył Caistiny, albo Półelfka uciekła już tak daleko (raczej niemożliwe), albo właśnie się gdzieś ukrywała, by odsapnąć chwilę, po czym ponownie rzucić się do ucieczki, albo… wpadła gdzie nie trzeba, i pochłonęło ją już bagno. Żadnej z opcji Druid jednak nie był pewien.
Daveth nie zamierzał tak szybko rezygnować z poszukiwań. Poleciał kawałek w kierunku, w którym pobiegła tropicielka, po czym zaczął zataczać kręgi, by wypatrzeć jakieś ślady. Lub kryjącą się gdzieś wśród traw, trzcin i krzewów Caistinę.

Olgrim oglądający truchło smoka zauważył coś pod jego prawym skrzydłem. Przy samej "nasadzie"(?), tam gdzie owe skrzydło wyrastało z tułowia gada, tam było coś między smoczymi łuskami, albo owe łuski były po prostu nieco inne niż reszta? Na pierwszy rzut oka nie był w stanie tego stwierdzić.

W tym czasie, Carrys rzuciła na "Villeminę" czar Przełamania Klątwy, i po chwili stał tam już Rycerz pod swoją poprzednią, męską postacią. Jak to dobrze, że Czarodziejka znała i miała utkane te zaklęcie…

Carrys z miejsca rzuciła się na szyję rycerzowi.
- Udało się!!- Krzyknęła ściskając go mocno. - Naprawdę się udało!! - Kilkakrotnie osuwała się by przyjrzeć się znajomej twarzy i upewnić się, że to twarz Villema. A następnie ponownie rzucała się na jego szyje. W jej zachowaniu było sporo dziecięcej radości, bo i ona przy tym śmiała się szczerze zadowolona z sukcesu.
- Villemie Adlerberu, pogromco smoków. Możesz być z siebie dumny. - Powiedział w końcu pełnym powagi głosem nadal jednak go obejmując.

- No i nie było co dramatyzować, czyż nie panie rycerzu? Magiczne klątwy się zdarzają. Magowie umią sobie z nimi radzić i kapłani w świątyniach tyż. - stwierdził rubasznie krasnolud. -Jak ktoś ma topór, to jest okazja by go użyć. Jeśli nie, to czyń honory panie rycerzu i odcinaj smoczy łeb mieczem.

Rycerz czuł się potwornie zażenowany pod okiem studiującej złą magię, która go przemieniła Carys. Zwłaszcza, że patrzyła na niego… w takim stanie. Na niego i nie na niego jednocześnie. Widział, że na niego nie patrzy, jakby przerażona spojrzeć mu w twarz. Przez co on był jeszcze bardziej przerażony tym, że… może jej się nie udać odwrócić klątwy. Bzdury, brednie wszystko mu się mieszało i ustać w miejscu nie mógł. Aż za sprawą dobrych tym razem czarów, urok prysł i Villem mógł się znowu poczuć sobą. Odetchnął… a potem się zaśmiał kręcąc głową.
- Wiedziałem, że zasłużyłem na jakąś karę. Ale nie sądziłem, że przyjmie ona taką formę. Los bywa przekorny jak widać. Ale nauka w las nie poszła.
Objął czarodziejkę z wdzięcznością jak ktoś ocalony przed pewną zgubą.
- Jaką karę… brednie. Miałeś pecha ot co. Zdarza się. - wtrącił krasnolud.
- Kara za zadufanie mości Olgrimie - ozwał się już pewnie i bez cienia zwątpienia Villem - Powinienem był wówczas w ruinach poczekać, aż wszyscy runiemy niczym niepokonana fala na króla tych padlinojadów. A później przyjąć do serca Twoje słowa upomnienia. Niestety jak widać tego poniechałem i bogowie uczynili mnie na moment jedną z tych, których bezpieczeństwo zawiodłem.
Co rzekłszy rycerz pochylił głowę przed kapłanem.

- Panno Laugo… Plan był doskonały pod każdym względem i Twoja to zasługa. Żaden pechowy korzeń, czy kałuża tego nie zmienią i to Twoje ostrze winno odciąć łeb bestii. Poczynaj.

- Jo - odpowiedziała i zabrała się do żmudnej roboty odcinania głowy gada od ciała. W końcu szlachetnie urodzeni nie będą sobie takim czymś raczej budzić. A inni? Inni to inni.

Kapłan tymczasem ruszył ku bardce, by rozmówić się z nią na temat obecnych wydarzeń. jemu było wszystko jedno kto smokowi łeb utnie. Byleby to szybko uczynił. Taka ilość mięsa ściągnie wszak wkrótce licznych padlinożerców i bogowie tylko wiedzą co jeszcze. Lepiej więc aby szybko się uwinęli z robotą.

Rycerz zaś uznał, że pas powinien natenczas spocząć w plecaku i nie być z niego wyciąganym. Gdzie też bez cienia wahania umieściła go Carys, tym razem trzymając przedmiot niczym nie wyrób magią nasączony, a jakiegoś robaka.
- Później pomyślimy co z tym diabelstwem zrobić. Aaaa… Gdzie jest Pani Trannyth? - Caistina jednak przepadła. I gryf-Daveth zapewne w jej poszukiwaniu również. - Nie możemy wrócić bez naszej przewodniczki. Rozpocznijmy poszukiwania nawołując ją. Może w dwóch grupach. Panno Laugo, dołączy pani do nas? Potem wracamy do truchła. Zapach smoka powinien odstraszyć drapieżniki i zapewnić bezpieczną noc.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-05-2020, 18:02   #94
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post współny

Poszukiwania Caistiny potrwały prawie kwadrans… nie przynosząc żadnych efektów. Tropicielki nikt nigdzie nie znalazł, nawoływania nic nie dały, ich przewodniczka jakby zapadła się pod ziemię (i może faktycznie tak było). Towarzystwo wróciło więc do truchła pokonanego smoka, by zabrać swoje trofeum, a następnie ruszyć w drogę powrotną, by opuścić Wysokie Wrzosowiska. Swoje zadanie tu wykonali…

Nad bagniskami rozległ się potężny ryk.

Wszyscy - jak jeden - spojrzeli w kierunku źródła owego ryku, i wszystkim, niczym jednemu, opadły szczęki. Na nieboskłonie, prosto na nich, pędził w locie ogromny Czarny Smok, dwa razy większy od pokonanego wcześniej. Pędził naprawdę prosto na nich, rycząc wściekle, oddalony jeszcze chyba i o kilometr, ale z każdą sekundą pokonywał ogromne odległości, będąc coraz bliżej i bliżej.




Lauga, Villem, Carys, Olgrim, Daveth, a nawet tygrysica Laura, wszystkim zatrzęsły się nogi. Wszystkich ogarnął lekki strach. Jedynie Bardka się jakoś trzymała, i naprawdę niestosownie do tej sytuacji… uśmiechała.

- Rozproszyć się! - Wrzasnęła Lauga do reszty kompanów. - Czymkolwiek możecie to trafić i zadać obrażenia zróbcie to jak tylko będziecie mieli go w zasięgu!
Wojowniczka została tam gdzie padł młodziak. Więcej - wskoczyła na truchło czarnego smoka zamachała mieczem w stronę nadlatującego i przyjęła postawę obronną. Liczyła że reszta w tym czasie usunie się z pola widzenia i nie da się dosięgnąć zwłaszcza czarujący. Przegrupują się i zaatakują na nowo. A ona sama miała zamiast zostać jako wabik i zeskoczyć z truchła w ostatniej chwili i liczyć na szczęście.

- Odwagi! - zawtórował wojowniczce rycerz - Gad zczeźnie tak jak jego pomiot! Ale teraz kryjcie się!
Sam jednak zamiast usłuchać jej polecenia, uchwycił smocze skrzydło, uniósł je i przyciągnął ją szarpnięciem do siebie by móc osłonić ich oboje przed spodziewanym zionięciem bestii. Liczył, że skoro czarne smoki zieją kwasem, to same są na niego odporne.

Pojawienie się smoka stanowiło bardzo nieprzyjemną niespodziankę. Nie dość, że smok, to jeszcze nie braciszek, a któryś z rodziców smoka, którego przed chwilą pogromcy smoków pozbawili życia.
Optymizm Davetha wyparował, a sam druid z pewnym niedowierzaniem przyglądał się bardce, która radowała się niczym dziewica uratowana z paszczy smoka... która to sytuacja nie była prawdziwa w żadnym z aspektów tej sprawy.
- Laura, chowaj się! - polecił tygrysicy, wskazując niezajęte jeszcze skrzydło smoka. Sam miał zamiar iść w jej ślady... odrobinę później.

Krasnolud zaś będąc przy bardce… sięgnął po różdżkę przy pasie i najpierw zniknął ją, a potem siebie. Uznał, że taka taktyka będzie najlepsza w tej sytuacji. Skoro już znaleźli się chętni by ściągnąć uwagę potwora.

Pomna wydarzeń w zrujnowanym zamku Carys rzuciła na siebie zaklęcie ochronne a następnie, podobnie jak to uczynił krasnolud i podobnie jak on przy pomocy różdżki, zniknęła.

Nadlatujący, wściekle ryczący smok był coraz bliżej. Ci co się ukryli pod skrzydłami pokonanego wcześniej, jedynie słyszeli narastający podmuch skrzydeł, ci którzy stali się niewidzialni, oglądali wszystko na własne oczy. A lecący smok obniżył wysokość coraz bardziej i bardziej, nadlatując z dużą prędkością, po czym… pochwycił w locie ciało pomniejszego, i poderwał je w powietrze.

Nie odleciał jednak, a wylądował kilkanaście metrów dalej. Spojrzał krótko na truchło pokonanego, a następnie skierował swoje ślepia na Laugę, Villema, Davetha i tygrysicę Laurę, stojących pośrodku bagien, niczym na talerzu.
- Moja krew, z mojej krwi, moje ciało, z mojego ciała - Smok przemówił basowym głosem, a jego ślepia dziwnie zamigotały. Przepełnione wściekłością, a może i… łzami?
- Zeżreć lub zostać pożartym - Gad dokończył, po czym zaryczał głośno, aż wszystkim zadzwoniło w uszach - Śmierć za śmierć!!

Strumień kwasu wystrzelił ze smoczego pyska prosto na Laugę i Villema. Rycerz próbował jakoś ochronić oboje swoją tarczą, jednak daremnie. Oboje doznali dotkliwych obrażeń po takim potraktowaniu kwasem…

Smok nie był przyjaźnie nastawiony, Daveth wcale mu się nie dziwił. To jednak nie znaczyło, że należało stać i czekać na śmierć. Co prawda każdy kiedyś musiał umrzeć, ale - zdaniem Davetha - im później miało to nastąpić, tym lepiej. Miał cień nadziei, że ci, co zniknęli, skorzystają z okazji, by zaatakować smoka, zajętego rzucającymi się w oczy wrogami. Aby utrudnić smokowi życie potraktował bestię zaklęciem przywołującym garść "Morskich wodorostów".

Krasnolud ruszył w kierunku smoka po łuku, aby uniknąć zionięcia i nie przyciągać uwagi. Niewidzialny kapłan zamierzał podkraść się do czarnego i zadać mu zdradziecki cios w brzuch… w witalny punkt. W wątrobę na przykład. Fair play zostawiał nobilom… on sam wywodził się z ludu.

Rycerz zobaczył to czego pragnął. Carys zniknęła. Była bezpieczna. Wiedział, że umiała to uczynić, ale bał się, że inną decyzję podejmie. Ból więc jaki zadała mu bestia choć wywołał krzyk rycerza, nie był nawet w dziesiątej części tak dotkliwy jakby mógł być. Tym bardziej, że choć trochę zdołał osłonić Laugę, która zdaje się zapragnęła śmierci. Śmierci, którą tylko przez rycerski kodeks walki nie akceptował nawet w tak beznadziejnej jak ta sytuacji.
Wyciągnął rękę by zatrzymać wojowniczkę, jednak była szybsza i silniejsza. Nie pozostało mu nic innego jak dołączyć do szarży. Tym razem jednak kilka metrów od niej by smok nie mógł zionięciem ich obojga objąć.
- Uciekajcie! - krzyknął za siebie w kierunku gdzie był Daveth i przynajmniej jeszcze przed chwilą inni, w szczególności zaś czarodziejka. Po czym w biegu skierował swoje surowe spojrzenie na smoka - Glizdo obmierzła! Pomrowie tłusty! Zczeźniesz i zgnijesz jako larwa, którą na świat wydałaś.

Carys, jeszcze ukryta przed smoczym wzrokiem, przywołała odpowiednie zaklęcie i z jej palca w stronę gadziny poleciała błyskawica. Czarodziejka celowała w tylną część tułowia smoka.

Wściekła Lauga popędziła z okrzykiem na smoka, wywijając swoim wielkim mieczem, wyprowadzając cios… chybiający o centymetry. Podły gad zwinnie uniknął ostrza Półelfki, ale było naprawdę blisko.

Tuż za nią do ataku pobiegł Villem, puszczając niezłą nie-rycerską wiązankę do wroga, i zadał cios. I na wiązance się skończyło, niczym innym smoka nie dosięgnął.

Niewidzialny Olgrim podkradł się do prawego boku bestii, do jej brzucha, by zadać zdradziecki i bolesny cios pod osłoną ukrywającego go czaru… a w tych samych chwilach również niewidzialna Carys postanowiła wybrać sobie prawy bok bestii, jej brzuch, by potraktować go “Błyskawicą”... Krasnolud oślepiony na moment wyładowaniem elektrycznym, które właśnie pieprznęło w smocze ciało, naprawdę, naprawdę blisko jego twarzy, spudłował. A sama błyskawica odbiła się od łusek gada, i poleciała gdzieś rykoszetem w bagniska…

Daveth powołał do istnienia wodorosty. Grube, długie, wijące się wodorosty, które wystrzeliły z bagniska w kierunku Czarnego Smoka, oplątując jego ciało...i przez chwilę wyglądało, jakby się udało, jakby gad został nimi unieruchomiony. Ale tylko przez chwilę. Bestia warknęła niezadowolona, po czym naprężyła swe cielsko i wyrwała się z oplątującej ją zieleniny.

Czarny smok zaryczał niezadowolony, widząc również nowych przeciwników na polu walki, wyłaniających się zza magicznych osłon niewidzialności.
- Jak muchy!! Jesteście natrętni jak muchy!! - Ryknął, po czym… skoczył w przód, ponad głowami Laugi i Villema, prosto na Carys.

Krasnolud, Półelfka, i ludzki mężczyzna wyprowadzili szybko ciosy w oddalające się od nich cielsko, wszystko jednak marność nad marnościami…

To chyba była najbardziej przerażająca rzecz, jaką Carys Fiaghruagach w swoim życiu widziała. Wielka, rozwścieczona czarna bestia rzuciła się prosto na nią. Ogromna masa pazurów, kłów i kapiącego z pyska kwasu dopadła Czarodziejkę swoją paszczą.

Po bagniskach rozległ się przeraźliwy krzyk kobiety, gdy zębiska smoka, długie niczym sztylety, rozrywały jej ciało, a po chwili bestia odwróciła się w kierunku reszty śmiałków, trzymając zakrwawioną i zwiotczałą Carys w pysku. Po chwili smok nią po prostu… splunął w bok, w błoto i wodę bagniska.

Na ten widok Villem porzucił dalszą walkę, pobiegł do Carys i ukląkł przy niej.
- Villemie - załkała chwytając rycerza za rękę. - Kocham Cię. Zawsze kochałam - zacisnęła mocniej rękę młodego Adlerberga i zrywając z szyi cały Naszyjnik Kul Ognistych cisnęła nim pod nogi oddalającego się smoka.

Daveth nie sądził, by pogromcy smoków mieli jakiekolwiek szanse w starciu z tak wielką bestią, odporną na wszystko, co wspomniani pogromcy mogli przeciwko niej zdziałać. Oczywiście istniał cień szansy na ucieczkę, ale druid nie chciał pozostawiać towarzyszy samych... Przynajmniej na tym etapie starcia.
- Uciekaj - szepnął do ucha Laury, po czym popchnął ją w kierunku, z którego przybyli.

Rycerz zaś zobaczywszy, że czarodziejka choć ranna strasznie, ale wciąż przy życiu, objął ją celem ochrony przed dalszymi atakami.

Lauga za to ruszyła za gadem w szarży. O dziwo, Olgrim też zaszarżował.. aczkolwiek krasnolud głównie po to, by zdezorientować czarną gadzinę. Krótkie grube nóżki nie czyniły z kapłana mistrza sprintu.

Poraniona, zakrwawiona Carys, wykonała niemal perfekcyjny rzut naszyjnikiem...prosto pod łapska zmierzającego w stronę Laugi i Olgrima smoczyska. Bestia nadepnęła na naszyjnik pełen ognistych kulek…

Jak nie pierdolnęło!!

Znaczy się, eksplozja była ogromna, naprawdę wielka, i przede wszystkim niespodziewana. Morze ognia, wraz z siłą wybuchu skumulowanych ładunków, rozeszła się na wszystkie możliwe strony, powalając praktycznie wszystkich z nóg…

A gdy się wszystko skończyło, równie szybko co zaczęło, wiele spraw wyglądało inaczej niż przed chwilą.

Smoka wyrzuciło w górę, i na dobre kilka metrów w tył, gdzie wielkie cielsko chlupnęło w bagno...ale sukinkot żył. Powaliło i Laugę, Olgrima, Davetha, a nawet czmychającą tygrysicę Laurę. Przy okazji ich oczywiście nieźle osmaliło i poparzyło.

Villem zasłaniał własnym ciałem i tarczą Carys, i to on przyjął na siebie właściwie to całość efektów Naszyjnika Kul Ognistych. Rycerz był w opłakanym stanie…

Jednak to nie wszystko.

W momencie, gdy tak niemiłosiernie pierdutnęło, smok jakimś cudem próbował odpowiedzieć swoim zionięciem kwasu, co zgoła wywołało naprawdę nieoczekiwane rezultaty. W miejscu eksplozji, stworzonej właśnie przez nią, pojawiła się prosto w bagnie...dziwaczna dziura o średnicy jakiś trzech metrów. I wszystko zaczynało być w nią wsysane, woda, błoto, całe bagno. Tak po prostu.

- To jest...portal?! - Krzyknęła nagle, pojawiająca się znikąd Amaranthe.

Owe dziursko zaś, czy tam i portal, był tak blisko Czarodziejki i Rycerza, iż oboje po prostu...ześlizgnęli się w niego, po czym zniknęli w nieznanym.

A smok zaczynał się podnosić, zbierać do kupy, i bardzo bardzo głośno ryczeć z wściekłości.

- Olgrim!! Na co czekasz! - Krzyknęła z uśmiechem Bardka - Chcesz żyć wiecznie?! - Dodała, po czym dała susa za Carys i Villemem.

A pozostali...no cóż. Mieli wybór. Nadal walczyć z przerastającym wszystkich możliwości gadem, lub wskoczyć w nieznane…
Krasnolud nie czekał, tylko od razu skoczył za wspólniczką wprost do portalu. Nie było co się zastanawiać. Zresztą tam na “dole” była ranna Carys, z zupełnie nieprzydatnym w takiej sytuacji rycerzem. Może i on potrafił walczyć, ale na uzdrawianiu się nie znał.

Lauga podniosła się i wypiła miksturę leczenia. Póki smok był zajęty jak reszta szaleńców ona miała zamiar to zakończyć. Jak tylko poczuła jak magia zaczyna działać ruszyła znowu na smoka starać się omijać portal.

Daveth uznał, że mając do wyboru paszczę smoka i wiodący nie wiadomo dokąd portal lepiej wybrać mniejsze zło. Nie zwlekając pchnął Laurę w stronę portalu i sam skoczył za nią.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 30-05-2020, 15:19   #95
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Rozdział II

“Król i Królowa”






“Potężnych Pięcioro"(genialnie tak nazwanych przez jednego z nich u pewnego Barona w pewnym mieście) albo zostało wciągniętych w dziwaczną dziurę-portal(?) na bagniskach, lub wskoczyło w nią dobrowolnie, uciekając przed smoczycą, z którą nie mieli praktycznie żadnych szans w walce. Co innego ubić smoczka wielkości konia, ale bydlę dwa razy większe... Jak powstał z kolei sam portal? Pewnie przez jakieś wypaczenie magii, połączonego wybuchu nią wywołanego i zionięcia gada… ale zresztą, kto by to tam dokładnie wiedział.


Uczucie spadania zdawało się trwać całą wieczność. A do tego i spadania w nicości, otoczonym nicością, lecąc w nicość… wszędzie ciemno, pusto, bez jakichkolwiek odgłosów, bez innych towarzyszy, po prostu jedynie uczucie lotu w dół, trwające i trwające i trwające.

I w końcu coś się pojawiło. Na dole, jeszcze mocno oddalone, widoczne jakby przez mgłę, albo… widziane rozmazanym wzrokiem pijaka. Bruk.

Uliczny bruk!

A potem był ból i już nic więcej.


***


Budzili się w… hospicjum. Zabandażowani praktycznie na całym ciele, wysmarowani olejkami, maściami, czując się nawet dobrze. Tu i tam jeszcze coś trochę bolało, czy i odrobinę "rwało", ale chyba poza odczuwalnymi sińcami z ciałem było wszystko w porządku.

Budzili się w miękkich łożach, oprócz bandaży będąc praktycznie nadzy - choć oczywiście przykryci pościelą - otoczeni gromadką dziewek i paru młodzików. Wszyscy nosili te same stroje, wszyscy miło się uśmiechali, byli życzliwi, pomocni.

Towarzystwo powoli do siebie dochodziło po wydarzeniach na bagnach. Carys, Villem, Daveth, Olgrim. Wszyscy leżeli w tej samej salce, gdzie było jeszcze kilka pustych łóżek. Każde łoże było otoczone kotarką wiszącą z sufitu, zapewniającą prywatność przy jakiś zabiegach i tym podobnych, w tej chwili były one jednak wszystkie rozsunięte. Przed łóżkami stały duże skrzynie, w których znajdował się kompletny dobytek każdego z nich(o czym dowiedzieli się później). Przez duże okna wpadały ciepłe promienie słońca...

Zresztą, po kolei, dowiadywali się różnych rzeczy, wypytując miłe akolitki i akolitów:

Znajdowali się w krainie zwanej Damara, w ogromnym mieście Heliogabalus, które było jego stolicą, a przebywali w królewskim(!) hospicjum. To wszystko zaś było gdzieś na północnym wschodzie Faerunu, baaaardzo daleko od Wysokich Wrzosowisk, i od Centralnych Ziem Zachodnich…

Spadli "z nieba" prosto na jeden z głównych placów w mieście, wywołując małą panikę wśród miejscowych. Spadli wraz z rzeką błota, wody, mułu i tym podobnych, i wraz z… głową małego smoka, i odciętym łapskiem większego(czyżby smoczyca próbowała kogoś z nich złapać przez portal, a magia odcięła jej łapę?).

Spadli wraz z tygrysem, którego chciano zabić widłami i halabardami, jednak "ktoś" burknął przed utratą przytomności, iż ta należy do niego… co potwierdziła "taka mała pannica z łuskami na ciele", oszczędzono więc zwierzę, które również lizało swe rany, będąc "gdzieś" pod opieką.

A właśnie! Propo tej z łuskami...Amaranthe wyszła ze wszystkiego w najlepszej kondycji, i zawołano ją na wieści o wybudzeniu się towarzyszy. Wkrótce zjawiła się więc przy pozostałych uśmiechnięta dziewczyna, bez żadnych jednak już bandaży na ciele, w swym zwyczajowym stroju, choć i bez broni przy boku.

Leczono ich rany, oparzenia, złamane kości, i tym podobne, bardzo poważne stany, przez trzy dni. Zarówno magią, jak i zwyczajowymi, bardziej przyziemnymi sposobami, a przez całe owe trzy dni wszyscy pozostawali nieprzytomni…


Nigdzie jednak nie było Laugi. Ta nie pojawiła się z nimi po drugiej stronie portalu. Jej los pozostawał nieznany, choć wydawał się przesądzony.

- Wreszcie się wyspaliście? - Uśmiechnięta Bardka usiadła na brzegu łóżka Krasnoluda, spoglądając i w twarze innych, nieco skołowanych towarzyszy - Tak. Wszystko jest w porządku. A królowa bardzo chce was w końcu poznać osobiście, tyyyyyle jej o was naopowiadałam… - Zachichotała Amaranthe.








***

Komentarze jeszcze dzisiaj
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 31-05-2020, 20:35   #96
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Skok w otchłań portalu zdał się Davethowi rozsądniejszym wyjściem, niż skok w czeluść smoczej paszczęki. To drugie z pewnością zakończyłoby się śmiercią, a to pierwsze...
Sama "podróż" portalem była normalna, ale jej zakończenie już nie, jako że nikt nie lubi spadać z wysoka, jeśli na dole nie czeka górka siana czy stos poduszek.
Aż dziw, że nie została z niego mokra plama...

A nie została, o czym się przekonał gdy otworzył oczy.
Żył, o czym świadczyły bolące kości. Po śmierci - o tym był przekonany - nic nie powinno go boleć. No chyba że za karę został wzięty na męki. Ale - po pierwsze - nie bardzo wiedział, za co miałaby go spotkać taka kara, a po drugie czuł się zbyt dobrze jak na kogoś poddanego torturom. Łoże tortur też wyglądało zdecydowanie inaczej. A przynajmniej powinno.
Panienki były miłe, uśmiechnięte - raczej nie wyglądały na demony, chcące rozszarpać niewinną duszyczkę, czyli Davetha. Na dodatek na sąsiednich łóżkach spoczywała reszta towarzystwa - prócz Laugi i Amaranthe.
Ta ostatnia zjawiła się po niedługim czasie, a wcześniej Daveth zdążył się dowiedzieć, gdzie wylądowali. I nie chodziło o łóżko jako takie, ale o kraj.
Nazwa Damara coś tam Davethowi mówiła, były to jednak mgliste wieści o kraju na końcu świata... a w każdym razie bardzo odległym od bagien i smoczycy, która - jak głosiły opowieści - straciła łapsko.
A druid miał tylko nadzieję, że tu smoki nie są pod ochroną, bo wtedy mogłoby być niewesoło.

Bandaże okazały się ozdobnikami, których można się było pozbyć. Najwyraźniej magia i trzy dni wypoczywania stanowiły wystarczające remedium na odniesione obrażenia.
Uczynne panienki pomogły Davethowi w wyplątaniu się z licznych płóciennych zawojów. I nie przejmowały sie tym, że druid poza bandażami nic na sobie nie ma. Daveth zresztą też się tym nie przejął, bowiem po pierwsze - nie miał się czego wstydzić, a po drugie - w ciągu trzech dni panienki mogły zobaczyć wszystko, co tylko chciały...

Przybycie bardki oznaczało koniec wylegiwania się, jako że to do królowej trzeba było się pofatygować, a nie na odwrót. Nam w dodatek należało się ubrać, bowiem zdecydowanie nie wypadało iść zawiniętym w prześcieradło...
Cały ekwipunek był pod ręką, więc Daveth przyodział się.
- Zanim pójdziemy do królowej... Czy ktoś może zaprowadzić mnie do Laury? - spytał. - Moja tygrysica z pewnością się za mną stęskniła.
Królowa była ważna, ale przyjaciółka była ważniejsza.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-06-2020, 19:38   #97
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ciasno… ciemno… zderzenie ze ścianą… murem… ból… ciemność.

Olgrim biegł zaułkami miasta pogrążonego w mroku. Jego ciało było ciężkie. A gdzieś tam nad miastem unosił się ryk bestii… jakiej? Mrocznej zapewne. Krasnoludzki umysł zasłaniała mgła, nie wiedział gdzie jest i po co. Wiedział że goni króliczka. Nie wiedział zupełnie po co, ale… gonił nasłuchując ryku.
Biały Króliczek mignął mu już parę razy w tym mieście.
- Olgrim!! Na co czekasz! - krzyczał do niego wtedy ponaglając do pościgu za nią. Cóż… łatwiej powiedzieć niż uczynić. Króliczek był króliczkiem, a krasnoludy nie słyną z talentów sprinterskich.
Więc gonił białego króliczka przez mroczne uliczki anonimowego miasta. Pustego miasta.
Ryki nad nim stawały się coraz groźniejsze, coraz bliższe. Mroczna bestia się zbliżała, a on nadal kluczył wśród uliczek.
- Chcesz żyć wiecznie?!
Chciał? Właściwie to nie wiedział. Na razie gonił za białym puszystym ogonkiem. A ryk bestii był coraz bliżej.

Wreszcie zobaczył ją…. bestię mroku. Smoczą sylwetkę zniżającą się ku niemu. Większość ciała bestii ukryta w dimie i ciemności była tylko gadzim kształtem z wielkimi skrzydłami nietoperza. Ale głowa….


Pysk wyraźny… ogień wzbierający w nim lśnił złowrogim czerwonym blaskiem.
- Chcę... żyć wiecznie?!

Znów! Znów mignął mu puchaty ogonem. Krasnolud pognał w jego kierunku tak szybko jak potrafił, z pyska “cienistego smoka” wystrzeliły smugi ognia… Olgrim niemal czuł już żar na plecach. Biały króliczek zaś wskakiwał do norki w postaci piwnicznego okienka krzycząc do Olgrima.
- Olgrim!! Na co czekasz! -
Nie czekał. Skoczył. Otworzył oczy.

Obudził się.

Ostatni raz… taka popi… jawa…
Łeb krasnoluda bolał okrutnie, tak jak okrutnie powoli docierała do niego prawda.
Co się stało? Skok przez portal zaskończył się grzmotnięciem w glebę. Chyba…
Tak to jest gdy się skacze na oślep przez portale. Zapisać, by nigdy nie robić. Zapi...
Gdzie na brodę Moradina jest jego księga?!

Gdzie on sam jest. W lazarecie. To wyglądało na lazaret. Rycerz i jego czarodziejka znajdowali się tuż obok. Podobnie i druid… brakowało tylko bardki. Ale jak się okazało ta wyszła z przygody nietknięta.
A i brakło przewodniczki i Laugi. I nikt nie wiedział co się stało z nimi. Kapłan miał nadzieję, że przeżyły. Ale szczerze w to wątpił.

Widok Amaranthe zawsze przynosił uśmiech na oblicze krasnoluda. Co prawda gdzieś w głębi głowy kojarzył że… miał z nią o czymś porozmawiać. Ale nie potrafił sobie przypomnieć co to było, zresztą…
- Królowa ?- wyrwało się kapłanowi, który zdecydowanie nie czuł się zbyt dobrze wśród nobili. Zwłaszcza ludzkich i elfich… mieli tą całą etykietę, która była równie skomplikowana co krasnoludzkie tradycje. I bardziej pozbawiona sensu.
- Najpierw muszę się ubrać….- Olgrim zaglądnął pod swoją kołdrę, by ocenić co właściwie miał na sobie.- I gdzie są moje klamoty? Gdzie jest moja księga?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-06-2020, 21:59   #98
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Rycerz mógł znieść naprawdę dużo bólu. Jego zahartowane ciało było jego bronią i zbroją w jednym, a broń i zbroja z kolei osobistą deklaracją honoru rodziny i suwerena, któremu służył. Ale te słowa… Te dwa pełne przedwiecznej magii słowa… Z nieprzepartą mocą zdarły z niego pancerz znacznie skuteczniej niż smoczy ogień. Wytrąciły z dłoni miecz sprawniej niż długie zagięte szpony. Był nagi. Zupełnie bezbronny. I jakkolwiek straszny był smoczy gniew, a śmierć, która nadchodziła bolesna, smok nie miał już w tej jednej chwili dla Villema żadnego znaczenia. I choćby świat miał trwać zaledwie ułamek chwili nim potwór ich zniszczy, to w tym ułamku należał wyłącznie do niej. Do Carys.

Świat jednak postanowił, że się nie skończy. Zawirował wokół dwójki obejmujących się i niemal całkiem złamanych na ciele ludzi po czym wyrwał ich z potworną siłą wciągając w nieznane. W tym samym momencie świadomość Villema uleciała z niego i ostatnie co pamiętał to dotyk jej zaciśniętej na swojej dłoni.


Gdy ponownie otworzył oczy, zobaczył półprzezroczystą zasłonkę i usłyszał czyjeś głosy w nieznanym języku. Świadomość powracała z niewielkim opóźnieniem w stosunku do zmysłów i nim zdał sobie sprawę, że znajduje się w lazarecie, od razu w jego głowie zabrzmiało najważniejsze pytanie. Gdzie jest Carys? Była tu. Na jednym z łóżek. Był też Daveth. I Olgrim. Za to brakowało panny Laugi. Ten bolesny brak jednak dotarł do niego po tym jak rozlało się po nim uczucie bezgranicznej ulgi na widok ruchu pod pościelą łóżka czarodziejki. Wróciło też wspomnienie widoku… smoczej paszczy niszczącej jej ciało… Odetchnął głęboko dziękując bogom za ten niespodziewany zwrot wydarzeń…
I wtedy jak zawsze znikąd pojawiła się panna Amaranthe. Jak zawsze w dobrym humorze, który dziwnie i jemu się udzielił.
- Stawimy się - odparł dobitnie próbując się unieść na łokciach - natychmiast na jej wezwanie. Ale gdzie my jesteśmy?
Jedna ze herborystek jak się okazało znała wspólny język i była w stanie wyjaśnić co nieco. Niestety Villem nie umiał powiedzieć cóż to za królestwo, a jedynie stwierdzić, że w drodze z Chessenty takiego nie mijali. Choć język momentami brzmiał może odrobinę podobnie do ich rodzimego. Najdziwniejsze jednak były jak się okazuje okoliczności w jakich zostali odnalezieni. Portal w środku miasta? Części smoków? To brzmiało jak jakiś magiczny wypadek... Co by to nie było panna Amaranthe miała z tego najwyraźniej przedni ubaw. I śmiała się tak zaraźliwie, że i on się uśmiechał.
Słuchając wyjaśnień zerknął kilka razy ukradkiem na czarodziejkę żałując, że nie są sami. Chciał się do niej odezwać. A jednak nie wiedział co powiedzieć… To co wiedział napewno to fakt, że już nic nie będzie takie samo. Ani tu gdzie są. Ani tam skąd przybyli. Cokolwiek się wydarzy, splami honor rodziny…


- Olgrimie, chciałbym... - zapytał krasnoluda gdy chwilowo herborystki zabrały Carys by pomóc jej w toalecie i mężczyźni zostali sami - Chciałbym cię zapytać jako specjalistę w dziedzinie którą się parasz. Jak bogowie… - Rycerz dobierał słowa powoli, ostrożnie i z wyraźnym namysłem. I z wielką jak na młodzieńca w swym wieku powagą. - postrzegają zerwanie przysięgi narzeczeńskiej?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 05-06-2020 o 22:32.
Marrrt jest offline  
Stary 06-06-2020, 23:37   #99
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Świadomość powoli powracała czarodziejce pozwalając uwolnić się z nicości w jaką wpadła gdy nastąpił wybuch. Carys dokładnie pamiętała jak Villem, niepomny na własne rany osłaniał ją przed smoczym atakiem.

Villem!!

To imię niejednokrotnie wyrywało się z piersi młodej czarodziejki gdy tak bez świadomości leżała w hospicjum poddawana zabiegom leczniczym.

To imię wypowiadała gdy wreszcie odzyskała świadomość.
I dopóki nie zostało jej pokazane, że panicz Adlersberg leży tuż obok, dopóty nie mogła się uspokoić. A znalazłszy go w lepszym stanie niż pamiętała, że był gdy stawiali czoła czarnemu smokowi mogła spokojnie leżeć i czekać aż pozwolą jej do do niego podejść.
Jedno jej tylko nie dawało spokoju.
Czy Villem usłyszał jej wyznanie?
Słowa wypowiedziane w tej strasznej chwili, gdy myślała, że oboje zginął, choć płynące z głębi jej serca nie powinny dojść do uszu rycerza. Carysza nic na świecie nie chciała stawiać swojego przyjaciela w tak niezręcznej sytuacji. Już pomijając to, że on miał narzeczoną. Czarodziejka nie mogła i nie chciała wystawiać na szwank reputacji i honoru tak młodego Adlerberga jak i starego. Dlatego też z ciężkim sercem życzyła sobie aby Villem jej wyznania nie dosłyszał.


Te zmartwienia odeszły na dalszy plan gdy zorientowała się, że w tej samej sali leżą i pozostali członkowie wyprawy. Niestety szybko okazało się, że nie wszyscy.


Amaranthe przyniosła zdrowiejącym informacje o miejscu w którym wylądowali, jak i o okolicznościach w jakich pojawili się.
A te były naprawdę fascynujące. Tak bardzo, że tutejsza władczyni postanowiła ich poznać osobiście.
Przebrana w dopowiem strój Carys czekała na audiencję u królowej.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 07-06-2020, 18:30   #100
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Daveth udał się do swojej tygrysicy, prowadzony korytarzami przez młodego akolitę. Chłopak rozmowny nie był, od czasu do czasu jednak grzecznie się uśmiechał… chociaż jakby odrobinę nerwowo. Wkrótce Druid zrozumiał dlaczego.
- Bestia jest w środku - Wyjaśnił młodzik, gdy stanęli przed solidnie wyglądającymi, drewnianymi drzwiami okutymi żelazem, pilnowanymi przez dwóch ciężkozbrojnych strażników.
- Na początku leczenia nie sprawiał problemów, im bardziej jednak odzyskiwał siły, tym bardziej był niechętny do wszystkich wokół, nawet do jego opiekunki - Mówił dalej akolita, podczas gdy strażnicy otwierali drzwi kluczem - W końcu i dla niej stało się to zbyt ryzykowne, więc musieliśmy jakoś… no… trzymać zwierza.

Gdy otwarto drzwi, okazało się, iż za nimi, ledwie pół metra dalej, była jeszcze kratownica. Za nią z kolei, w niedużym pomieszczeniu z małym zakratowanym okienkiem (wcześniej to chyba był jakiś składzik?), zrobiono Laurze legowisko. Tygrysica chodziła dosyć agresywnie od ściany do ściany, cicho powarkując. Czuć było starym mięsem i odchodami…
- Wybacz panie, nie wiedzieliśmy co innego zrobić - Wymamrotał coraz bardziej zakłopotany akolita.


***


Wkrótce w zamkowym lazarecie zjawił się dosyć nietypowy osobnik, któremu wszyscy się kłaniali. Przedstawił on się śmiałkom jako Parash Droltuden, Marszałek Dworu, sprawujący pieczę nad… praktycznie wszystkim. Do tego zastępował zaś, i podejmował wszelkie decyzje pod nieobecność władców. Była to więc wielce ważna tu osobistość?


Droltuden wyjaśnił, iż audiencja u Królowej będzie miała miejsce za dwie godziny, wszyscy mają więc czas by się odświeżyć w przydzielonych im komnatach, gdzie również czekają na nich odpowiednie do spotkania stroje, jeśli sami takich nie posiadają… oprócz tego wyjaśnił, iż przed królową nie powinno się stawać uzbrojonym, gdyż “może to wiele spraw skomplikować”, a zwierzęcy towarzysz Druida powinien pozostać w komnacie Davetha. Dodał również, iż obiad będzie później… cokolwiek miało to znaczyć.

Ku małemu zdziwieniu (a może i uldze?) Carys, okazało się, iż audiencja u królowej nie nastąpi jednak natychmiast… był więc czas na nieco więcej niż szybką-amatorską toaletę odświeżającą w lazarecie.

Przywołana służba zabrała więc kufry z ekwipunkiem śmiałków, jak i poprowadzono samych awanturników korytarzami wspaniałego zamku, ku przydzielonym im komnatom. A te były naprawdę imponujące, i pełne przepychu.


Ogromne łoża, szafy pełne ubrań, szafeczki, toaletki, obrazy, rzeźby, gobeliny, dywany. Wiele drogich surowców, materiałów, złota. Na stoliczkach czekały z kolei nawet półmiski pełne owoców, jak i karafki wina, czy wykonane z kryształu dzbanuszki z wodą. Wszędzie zaś dominowały kolory błękitu, złota i czasem czerwieni. Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. No ale w końcu to królewski dwór…

Każde dwie komnaty były połączone równie wielką, co i pompatycznie urządzoną łazienką, gdzie znajdowała się duża, pozłacana wanna. Wystarczyło poinformować służących o chęci kąpieli, a ci już uwijali się w ukropie, przygotowując co trzeba. Żyć nie umierać.

- To co Olgrim, popluskamy się? - Amaranthe mrugnęła do Krasnoluda, po czym zaczęła powoli rozwiązywać sznureczki swojego skromnego stroju...

Śmiałkowie nie musieli przebywać w komnatach, i mogli swobodnie poruszać się po zamku, jednak wiele czasu na wycieczki nie było… przed każdą komnatą stał zaś ciężkozbrojny strażnik. A więc jednak odrobina kontroli ich poczynań była.


***


Dwie godziny szybko zleciały, i przyszedł czas spotkania z Królową. Zaprowadzono więc śmiałków w towarzystwie Marszałka Dworu do sali tronowej.
- Proszę pamiętać, iż to Królowa... - Szepnął nieco jakby zdenerwowany Droltuden -...może i nie wasza, jednak szacunek się należy. Wypadałoby się ukłonić, pozdrowić, i przedstawić. Proszę również o nie zbliżanie się do Wysokości na mniej niż 10 kroków. Strażnicy są odnośnie tego bardzo przewrażliwieni...dobrze? - Dragonborne omiótł spojrzeniem grupkę.

A więc weszli.

Sala tronowa była ogromna, i równie cudowna co reszta zamku. Znów dominowały tu trzy kolory… Tron króla pozostawał pusty, na swoim siedziała zaś oczekująca ich władczyni.


Po bokach obu tronów, oddaleni o kilka kroków, stali dobrze już znani, ciężkozbrojni strażnicy, podobnie jak gdzieś tak z tuzin innych, rozmieszczonych po kątach sali. Tuż przy królowej stał z kolei starzec który spoglądał z wyższością na przybycie śmiałków, a na prawym boku paru schodków przed tronami jakiś zbrojny ze zdjętym, "lwim" hełmem pod pachą. Ten kiwnął głową w geście pozdrowienia.

- Wasza Wysokość, Królowo Damary, pani nasza, Smocza Zgubo, oto śmiałkowie… "Pogromcy Smoków"! - Zagrzmiał pompatycznie Droltuden, stukając parę razy swoim kosturem w podłogę, ukłonił się władczyni, po czym gestem dłoni zaprosił towarzystwo do wystąpienia przed oblicze królowej.

Wszystkich wyprzedziła Amaranthe, robiąc parę szybkich kroczków do przodu. Bardka miała na sobie wyjątkowo zwiewną, czerwoną suknię, i mimo, iż całość prezentowała się prosto, wyglądała bardzo ładnie.
- Wasza Wysokość… - Dziewczyna ukłoniła się niezwykle wylewnie w pół, wyrzucając nawet elegancko jedną dłoń w bok, w iście dworskim ukłonie, co wywołało przelotny uśmiech na dosyć poważnym obliczu Królowej - Amaranthe Shimboris, Wędrowna Bardka, Obieżyświat, Muzyką i Magią radująca serca innych. Do usług! - Amaranthe przedstawiła się odrobinkę pompatycznie, a królowa… do niej mrugnęła! Tak, nikomu się nie przywidziało, władczyni naprawdę mrugnęła, aż Dragonborne się krótko zapowietrzył.

A po Bardce zaczęli się przedstawiać pozostali "Pogromcy Smoków"...







***

Komentarze jeszcze dzisiaj...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172