Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2020, 21:32   #41
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Wendy wzięła wizytówkę i włożyła ją do torebki. Nie powiedziała nic więcej, dopóki nie ruszyły z Islą dalej.
- Może lepiej przyśpieszmy kroku, bo zaraz znowu się przyczepi do nas? Wydawała się lekko stuknięta, a przynajmniej bardzo natrętna. I jeszcze ten brudny pies… - Adams obejrzała się za siebie, choć bardziej odruchowo, niż czegoś oczekując.
- Nie jesteś fanką zwierząt, co? - odpowiedziała jej Mitchell, lecz zgodziła się zwiększyć tempo. - Wydaje mi się, że chciała być po prostu miła, ale będzie jak chcesz.
Obydwie zmierzyły przez spękany bruk, o który zabębniły pierwsze krople deszczu. Drobny opad był zimny i nieprzyjemny, lecz jak się zaraz okazało, do rynku miasteczka pozostał ledwie kawałek. Kobiety przecięły wąską gardziel kolejnej uliczki i wreszcie znalazły się na miejscu.


Centralną część Sionn okalały wysokie budynki, których powierzchnia zeszkliła się teraz pod wpływem deszczu. Światła latarni rzucały poblask na równe fronty oraz sieć krużganków, pod które Wendy oraz Isla zaraz uciekły. Tam, lekko zziajane, oparły się o zdobioną kolumnę. Kilka głębszych wdechów później Mitchell wskazała na plac przed sobą.
- To nie są najlepsze warunki, ale miałam pokazać ci miasto i słowa dotrzymam. Ten największy budynek z dużymi filarami to oczywiście ratusz. Nie będę ci gadała o radzie miasta i tego typu rzeczach, bo to mało ciekawe rzeczy. Po prawej masz kościół.
Adams spojrzała na neogotycki budynek ze strzelającymi w niebo wieżami. Jako osoba siłą rzeczy bywająca w świecie, niejasno przypominała sobie, że w Walii anglikanie „konkurowali” z kongregacjonalistami. Ci pierwsi dominowali w miastach, a drudzy na wsiach. Sionn w pewien sposób łączyło cechy obydwu społeczności, więc było bardzo prawdopodobne, że dochodziło tutaj do spięć.
Przeszły kawałek do miejsca, gdzie znajdowało się niewielkie zadaszenie. Ich kroki przegoniły jakiegoś pijaczka, a ten, złorzecząc pod nosem, odszedł w deszcz. Isla jakby zupełnie go zignorowała, wskazując towarzyszce drewnianą ławkę, która za dnia była prawdopodobnie częścią jakiegoś lokalu. Obydwie siadły, słuchając przez chwilę odgłosów spływającej wody, po czym Isla kontynuowała:
- A tutaj… - wskazała na pogrążony w ciemności pomnik - historia robi się ciekawa.
Wendy spojrzała na statuę, próbując wyłapać w półmroku poszczególne detale. Monument przedstawiał mężczyznę w dublecie oraz płaszczu z futrem. Postać była pozbawiona głowy.
- To taka nasza lokalna legenda. Patrzysz na księcia, który prawdopodobnie rządził na tych ziemiach za czasów Henryka VIII - Isla nie oszczędziła sobie wyuczonego, belferskiego tonu. - Pod koniec życia zaczął tracić wzrok i słuch. Nie potrafił się z tym pogodzić, co w efekcie miało doprowadzić go do szaleństwa. Podobno na jego zamku działy się straszne rzeczy, masowe orgie i różne takie. Historie, których nie powstydziłby się sam de Sade. W każdym razie lud miał go dosyć i wdarł się którejś nocy na zamek. Nie wiem co z nim zrobiono, ale jak widzisz nie były to miłe rzeczy, natomiast z siedziby zostały tylko spalone ruiny. Połowę tego pewnie zmyślono, ale pomnik stoi, aby przypominać, co z człowiekiem potrafi zrobić nienawiść. Jakkolwiek wzniośle by to nie brzmiało.
Obydwie siedziały chwilę w ciszy. W oknach gasły kolejne światła i Wendy miała wrażenie, jakby zostały w tym mieście same. Mimo utrudnionych warunków nie było tak źle: zapach deszczu koił i uspokajał.
- Dość tych mrocznych historii, co? - Isla rozweseliła się nagle i wskazała w inną część placu. - Tam dalej masz z kolei cygalerię. Nie powiedziałaś mi w końcu czy palisz, ale jak nigdy nie byłam fanką tytoniu, tak czasem zgrzeszę. Sama zresztą widziałaś. Tak czy inaczej mają tam świetny towar, w dużym mieście czegoś takiego nie kupisz.



Wnioski ze spotkania Robin z kobietami były pozornie proste. Isla sprawiała wrażenie osoby dość towarzyskiej, natomiast Wendy wręcz przeciwnie. A może po prostu nie lubiła zwierząt? Przebywanie z psem, nawet najlepiej zadbanym, oznaczało ciągłe czyszczenie rozmaitych plam czy śladów sierści. Tymczasem kobieta wyglądała na obraz chodzącego pedantyzmu. Właściwie to przypominała postać z jakiegoś magazynu, a nie turystkę, co jeszcze bardziej sugerowało, że Wendy także nie trafiła tutaj przypadkiem.
Carmichell zdobyła najwięcej poszlak zwyczajnie podsłuchując dwójkę. Kiedy wracała do swojego pensjonatu, układała w głowie to, co udało jej się dotychczas dowiedzieć. Jedna rzecz zdawała się być szczególnie ważna: kolejna osoba mówiła o śnie i tunelu.
Kiedy jeszcze raz spojrzała na osiedle, gdzie wcześniej dostrzegła kogoś na dachu, doszła również do wniosku, że nie było ono specjalnie oddalone od „Jemioły”. Niedługo potem znalazła się więc w samym hotelu. Na portierni po raz kolejny odprowadził ją wścibski wzrok, ale była zbyt zmęczona, aby w ogóle zwracać na to uwagę. Na piętrze zauważyła natomiast, że ma nowego sąsiada, który rozprowadził po korytarzu grudki błota oraz suche liście.
Robin rozścieliła łóżko, zjadła kupioną po drodze kanapkę i nakarmiła Foxy. Pies od razu wsunął niemal całą zawartość miski. Nie było w tym nic w tym dziwnego, także dla suczki mijał właśnie całkiem długi dzień. Zwierzę zostało nauczone wielu zdrowych nawyków, także żywieniowych, toteż Foxy zostawiła część karmy na później, a następnie położyła się obok łóżka Robin. Ta również legła jak długa, jeszcze chwilę rozmyślając o rozmowie. Po kwadransie zasnęła, szczęśliwie bez snów, a przynajmniej żadnych nie pamiętała. W nocy obudziła się tylko raz, mając wrażenie, że ktoś odzywał się w jednym z pokoi na piętrze. Ściany w pensjonacie były dosyć cienkie, nie na tyle jednak, aby rozróżnić czy dochodziło ją majaczenie przez sen lub zwykła rozmowa.
Kilka godzin później nastał kolejny dzień. W trakcie jak kobieta oporządzała się, dała staremu odbiornikowi w kącie jeszcze jedną szansę. Po dłuższym strojeniu znalazła regionalną telewizję, w której prezenter z wyjątkowo szpetnym tupecikiem zapowiadał całkiem słoneczny dzień. Dziesięć reklam suplementów diety później nadano lokalne wiadomości. Były one skupione głównie wokół niezidentyfikowanych dźwięków, które rejestrowano w górach. Stwierdzono również zaginięcie jakiegoś turysty, na razie jednak brakowało szczegółowych informacji. Standardowo na koniec przyszła pora na lżejszy temat, czyli nic innego jak zawody, na które Robin właśnie się wybierała. Tym razem zapowiadała je wysoka, uśmiechnięta blondynka. Stała na tle terenu, gdzie przygotowywano trybuny oraz właściwy tor przeszkód.


- Za mną widzicie pole, na którym dzisiaj po południu będzie zmagać się kilkanaście psów oraz ich właścicieli - relacjonowała z zapartym tchem. - Agility, bo tak nazywa się ta dyscyplina, polega na pokierowaniu zwierzęciem w ten sposób, aby ominęło lub przebyło konkretne obiekty. Są wśród tunele, tak zwane rękawy czy palisady. Dla nas, widzów, wyglądać to może jak zabawa, ale stoją za tym godziny ciężkich ćwiczeń. Dziś spojrzymy na to wydarzenie bliżej, tymczasem oddaję głos do studia.



Nie minęła chwila i jasnowłosy zniknął w czeluściach korytarza. Pozostała dwójka uznała, że przebywanie w obskurnym pokoju było pozbawione dalszego sensu. Poza tym i oni przeczuwali, że coś zbliża się w ich kierunku. Nie była to już nawet kwestia samych dźwięków. Zagadkową obecność dało się odczuć, choć zdawały się o tym alarmować zmysły, o których Huw i Murphy nie mieli dotychczas pojęcia.
Tunel wyglądał tak, jak zapamiętali go z poprzednich snów. Był monotonny i długi, zdawał się ciągnąć niczym wnętrze kamiennego węża. Maddison szła przodem, nadal przekonana, że wszystko było wytworem jej wyobraźni. Huw, który podążał tuż za nią, był raczej poirytowany spotkaniem z nieznajomym, ale nie miał innego wyboru jak towarzyszyć kobiecie.
W snach zawsze trudno było odmierzyć czas: kolejne minuty mozolnie rozciągały się lub wręcz przeciwnie − bezpowrotnie znikały. Tak działo się również teraz, zaś szarzyzna tunelu tylko potęgowała wrażenie swoistej nieokreśloności. Gdyby pojawił się choć jakiś insekt lub na skale wykwitło nietypowe spękanie. Coś, co pozwoliłoby odróżnić jedną chwilę od drugiej, kolejny krok od poprzedniego… Nic takiego jednak się nie stało, zaś wędrówka zaczęła być wręcz męcząca.


Choć zagadkowy hałas zostawili z tyłu, tak po pewnym czasie doszedł ich inny ton. Przypominał on pisk, który czasem z jakiegoś powodu słyszy się wewnątrz ucha. Ten jednak był wyraźnie spotęgowany i wciąż nabierał mocy. Zwiększyli tempo, lecz świadomość czyjejś obecności tylko nabierała mocy. Obydwoje czuli się niedobrze, nogi zaczęły im się plątać. Ledwo stawiali kolejne kroki, a wizg stał się wręcz przeraźliwym rykiem. Nagle wszystko wokół zawirowało. To było już nie do wytrzymania, zaś każdy krok kosztował mnóstwo wysiłku. Odgłos wibrował między ścianami tak mocno, że stał się niemal fizyczny. Zapierał dech w piersiach, wreszcie zwyczajnie dusił.
I nagle wszystko się skończyło. Huw podskoczył na fotelu swojego samochodu, niemal uderzając o dach auta. Światło poranka powoli wyłaniało się zza budynków miasteczka Ynseval. Być może to właśnie wstające słońce go obudziło, choć trudno było uwierzyć w tak prozaiczne wytłumaczenie.
Jakiś zaopatrzeniowiec wyjeżdżał półciężarówką na ulicę. Ktoś wyprowadzał psa, a lokalny piekarz rozsuwał metalowe rolety na oknach swojego zakładu. Pomyśleć, że jeszcze moment temu detektyw znajdował się w zupełnie innym świecie. Z resztą, głowa nadal go bolała i przez chwilę czuł, że zbiera mu się na wymioty. Poczuł ulgę dopiero, gdy uchylił okno i zaczerpnął świeżego powietrza.
Po dziesięciu minutach sen pozostał ledwie gorzkim wspomnieniem. Wtedy też Lwyd zauważył, że drzwi domu Owena otwierają się. Na ganek wyszedł dość postawny szatyn, ubrany w cienki płaszcz i wyprasowane spodnie. Minął furtkę i od razu skierował się do brązowego audi na chodniku.
Kilkadziesiąt kilometrów od tego miejsca Maddison otworzyła powoli oczy. Przejście między snem a jawą nastąpiło u niej mniej dynamicznie. Nadal jednak z trudem odróżniała powidoki od rzeczywistości. Jeszcze przez kilka minut faktura ścian korytarza nakładała się w jej oczach na otoczenie pokoju. Kiedy wszystko wróciło na swoje miejsce, ostrożnie zwlekła się z łóżka, które również zyskało wreszcie jakąś namacalność. Rozsunęła żaluzje i spojrzała na budzące się do życia Sionn. Żadnych widm, postaci na dachach ani tuneli. Tylko lekka, poranna mgiełka i pojedynczy mieszkańcy, którzy niespiesznie zabierali się do swoich spraw.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-05-2020 o 13:58.
Caleb jest offline