28-05-2020, 21:32 | #41 |
Reputacja: 1 | Wendy wzięła wizytówkę i włożyła ją do torebki. Nie powiedziała nic więcej, dopóki nie ruszyły z Islą dalej. Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-05-2020 o 13:58. |
14-06-2020, 09:25 | #42 |
Reputacja: 1 | Owen Gryffith - Dlaczego, kurwa tyle to trwało? - warknął do siebie Siwy walcząc z mdłościami. Zdał sobie sprawę, że podświadomie czekał na sen o korytarzu od przyjazdu do Sionn, że był prawie pewien, że zaatakuje go już pierwszej nocy. Tak się jednak nie stało. Teraz poczuł pewnego rodzaju ulgę. Z czasem jednak ta ulga przemieniła się w irytację. Pierdolony blondas z zagadkami godnymi Kodu da Vinci. Tylko, że Huw nie był jebanym Robertem Langdonem. Starał się przywołać wspomnienia snu - wizji, nim ulecą w niepamięć. Spojrzał na swoją dłoń, w miejscu, gdzie przeciął ją odłamkiem szkła, lecz nie było na niej ani śladu zadrapania. Ostrożnie, lecz już bez większej nadziei sięgnął do kieszeni gdzie ten odprysk w śnie, nie-śnie włożył. Również nic. Przypomniał sobie dziewczynę, z którą rozmawiał. Maddison? Nie pamiętał czy podała nazwisko. Ściągnął brwi starając przypomnieć sobie nazwę pensjonatu, hotelu, w którym mieszkała. Magnolia? Ciągle go mdliło a wiatraki w głowie nie pomagały w skupieniu myśli. Jak na dobrym, starym kacu. *** Helikopter w głowie najwidoczniej nie miał zamiaru wylądować. Świat kołysał się jakby ktoś postanowił połaskotać Wielkiego A'Tuina płynącego przez niezmierzone przestworza wypełnione eterem. Siwy obrócił się na bok. Sprężyna jęknęła niezadowolona. Zwisającą z wyra ręką zahaczył o coś. Pusta butelka przewróciła się wbijając krótkim stukotem kołki w obolałą głowę. - Kurwa! Przekląłby lecz w w ustach miał pustynię i gardło starte suchym piachem nie było w stanie wydać dźwięku. Zemdliło go z tego bujania, lecz powstrzymał odruch wymiotny Pić! Napić się, spłukać piasek i będzie dobrze. Wysiąść z helikoptera. Wymacał dłonią po podłodze aż wyczuł znajomy kształt. Drżącą ręką podniósł ostrożnie. Mrużąc oczy zaryzykował uniesienie powieki. Światło sączące się przez źle zasuniętą kotarę prawie pozbawiło go wzroku... syknął… lecz w tej krótkiej chwili obraz zdążył się wypalić na siatkówce i przekazać impuls. Był ocalony! Przyłożył popękane usta do butelki. Płyn chlupnął i rozlał się przyjemnie drażniąc gardło i .. Nagły skurcz żołądka zmusił go do wychylenia się za łóżko. Po pozbyciu się żółci poczuł się lepiej. Jebany helikopter wylądował. *** Widząc osobę wychodzącą z domu gliniarza, Siwy wysiadł z wozu i kulejąc, cholerne kolano, dokuśtykał się do brązowego audi. - Owen? - spytał nim mężczyzna zdążył wsiąść do samochodu. - Owen Gryffith? Mężczyzna powoli odwrócił się i spojrzał na Huwa w raczej mało przyjemny sposób. Z bliska dało się zauważyć, że Owen zaczyna już siwieć, a jego ściągnięta twarz jest pełna zmarszczek. - Znamy się? - zapytał krótko. Potrząsnął przecząco głową, wyjaśniając jednocześnie: - Mamy wspólnego znajomego, Thony McGregora. Thony wspominał pana ciepło - odrobina wazeliny czasami robiła cuda. - Mówił, że zna pan lokalne środowisko… Zawiesił zdanie, czekając czy ryba połknie przynętę. Kiedy Huw wspomniał przyjaciela, Owen skrzywił się w trudny do odgadnięcia sposób. Równie dobrze mogło to oznaczać zrozumienie, co irytację. Problem ze starszym policjantami był taki, że potrafili grać twarzą. - Obecnie mam mnóstwo roboty - wzruszył ramionami. - Jeśli potrzebuje pan coś zgłosić, proszę to zrobić bezpośrednio na komisariacie. - Nie, no oczywiście - Huw westchnął i przygryzł wargę. Było widać, że coś go gryzie. - Niech mi pan da pięć minut. Jeśli uzna pan to za bzdurę, może mnie pan wysłać do wszystkich diabłów, a później szukać mojego nazwiska w nekrologach. Ostatnią kwestię powiedział cicho, tak jakby do siebie. Na tyle jednak głośno, że policjant musiał to usłyszeć. Tym razem Owen nie krył irytacji. Westchnął znacząco i oparł się o maskę swojego samochodu. - Pięć minut - powtórzył. Siwy przytaknął i od razu przeszedł do rzeczy. W kilku prostych zdaniach opowiedział Owenowi o tym, że prowadzi śledztwo w sprawie zaginięcia Addingtona. Wspomniał o dziwnych zaginięciach w okolicach Sionn, o ataku przez Marka Hoddera, o Edzie Pieńku i na koniec dodał: - Dzisiaj w nocy rzucił się na mnie właściciel domu, w którym się zatrzymałem. Był w jakimś transie. Prawie odciął mi głowę stalową linką. Gdy się wybudził niewiele z tego pamiętał. Jak zgłoszę to na komisariat, to uznają mnie za wariata - dodał, - jak Blake’a Winstona. Spojrzał na zegarek, a później na Owena. - Zmieściłem się w czterech. Musiałem spróbować. Sam zdecyduj. Gryffith podszedł do Lwyda i spojrzał mu prosto w oczy. Siwy dobrze wiedział, co tamten próbuje zrobić: szukał w nim fałszu, czekał na niewłaściwy gest. Wreszcie funkcjonariusz odwrócił się i wyjął komórkę. Przez chwilę wybierał numer, przyłożył aparat do ucha i jeszcze raz spojrzał zza ramienia na Huwa. - Tak. Wybacz godzinę… - detektywa dochodziły jedynie pojedyncze słowa, ale można było łatwo domyślić się z kim rozmawia. - Co? Taki siwy, wysoki… aha. Rozumiem. Owen rozłączył się i odszedł do swojego samochodu. Powoli otworzył drzwi od strony pasażera, a potem kierowcy. - Ustalmy jedną rzecz. Normalnie nie uczestniczę w takich „łapankach” na ulicy - skinieniem głowy zaprosił Huwa do środka. - Robię to tylko dlatego, że Thony za ciebie ręczy. A o twoich problemach porozmawiamy u mnie w gabinecie. Jak tylko Lwyd wsiadł do środka, od razu zwrócił uwagę na rodzaj medalika, który zwisał z przedniego lusterka. Wisiorek posiadał małą klapkę z wyblakłą fotografią. Nie zdążył dostrzec nic więcej - Owen brutalnym wręcz gestem chwycił błyskotkę i wrzucił ją do schowka. - Thony wspomniał, że robiłeś w policji - powiedział, wyraźnie oczekując komentarza, po czym uruchomił silnik. Przez twarz Lwyda przebiegł grymas niezadowolenia, jakby wspomniał niemiłą chwilę. - Tak - potwierdził. - W "dragach". Stąd znam Thony'ego. Ale to stare dzieje. - No, to ciekawa robota - Owen pociągnął temat. - Nie takie peryferyjne nudy jak tutaj. Odszedłeś sam czy coś nawywijałeś? Nim Huw odpowiedział, złowił w lusterku kolejne spojrzenie mundurowego. Tyle wystarczyło, aby Lwyd zrozumiał dlaczego musieli jechać jednym autem. Owen nie przestał go testować. Gdyby pasażer zareagował zbyt nerwowo, Gryffith miałby dobry powód, aby go spławić. Siwy skrzywił się i poklepał po kolanie. - Skurwysyny - wysyczał. *** - Skurwysyny! - wysyczał Huw przez zaciśnięte zęby zaciskając palce na oparciu fotela, aż skórzane obicie zatrzeszczało nieprzyjemnie.Tom Hopkins był typem gryzipiórka i biurokraty. O pracy w terenie wiedział tyle co drogówka o układach między między bossami mafijnymi. Niby coś słyszał, niby się orientował ale jeśliby go puścić na akcję, to trzeba by mu było przydzielić kilkuosobową obstawę, żeby nie napytał sobie biedy. No i było prawie pewne, że przy pierwszym wystrzale zesra się w spodnie. Przesrana sprawa. Ale kapitan operacyjny Tom Hopkins nie był od tego, żeby chodzić na akcje. Jako czarnoskóry wykształciuch był twarzą oddziału i koordynował działania w terenie. Złośliwi twierdzili, że dostał stanowisko, ze względu na problem z utrzymaniem parytetu na wyższych stanowiskach. "Żeby ilość czarnych się zgadzała". W nienagannie wyprasowanym mundurze z krótko przyciętymi włosami i rzeczowym, pewnym siebie tonem sprawdzał się. Przynajmniej jak spoglądało się na pracę wydziału z zewnątrz. - Lwyd - niski głos kapitana ani trochę nie stracił ze swego opanowania. - Rozumiem rozgoryczenie ale… - Gówno rozumiesz! - Siwy wstał i siarczystym przekleństwem zamaskował błyskawicę bólu, która przeszyła jego kolano. - Pięć miesięcy! Pięć jebanych miesięcy wypruwałem z siebie żyły, żeby wrócić do chłopaków. - Oparł się dłońmi zwiniętymi w pięści o blat biurka i wisiał nad Hopkinsem oddzielony od niego tylko meblem. - Pięć miesięcy zagryzałem język z bólu, żeby dać z siebie wszystko, żeby być gotowym. I wiesz co Tom? Jestem gotowy! Więc nie pierdol mi tutaj farmazonów o odpowiedzialności. Chcę wrócić na ulicę! - Usiądź Huw. Uspokój się. Jeśli się nad tym spokojnie zastanowisz… Uderzenie pięści w blat przerwało spokojny wywód kapitana operacyjnego Toma Hopkinsa. - Wsadź se to - Huw sięgnął do pasa - w twoją kurwa czarną dupę! Na biurku wylądowała służbowa broń. - A zaraz za tym jeszcze to! - Dorzucił odznakę. - Skurwysyny! *** - Postrzał w kolano. Chcieli mnie przesunąć do papierkowej roboty. Po kilkunastu latach w terenie. Uwierzysz? - Huw zapatrzył się w okno. Pocierając bezwiednie nogę. - Jak się teraz nad tym zastanowić, tak na chłodno - powiedział w końcu, już bez złości w głosie, - to mieli rację. Ale wtedy… spojrzał w odbicie Owena w lusterku. Wtedy świat się dla mnie zawalił. - Jestem w stanie w to uwierzyć. W tej robocie nikt nie bawi się w sentymenty - kierowca wzruszył ramionami. - A ty? - Huw zmienił temat. - W jakim wydziale? Skąd się znacie z Thonym? - Stare czasy. Wtedy jeszcze robiłem w SWP*, a potem przeniosłem się tutaj. Mężczyzna wykonał gwałtowny skręt i przeciął kolejną ulicę niemal na skos. Jego zachowanie było zbyt nerwowe, ale starał się udawać, że tak nie jest. Za chwilę odchrząknął i znów podjął, niby to na spokojnie: - Siedzę w lokalnym odpowiedniku drogówki. Ale prawda jest taka, że mamy za mało ludzi. Tutaj każdy jest od wszystkiego. - Brzmi znajomo. Przez chwilę Huw siedział cicho, obserwując mijane budynki. Po jakimś czasie zerknął dyskretnie na komórkę. Jak się okazało Owen miał profil na jakimś serwisie społecznościowym. Jak każdy użytkownik internetu w jego wieku, nie bardzo potrafił się posługiwać podobnymi wynalazkami. Dlatego też jego zdjęcie było rozmazane i przedstawiało mężczyznę pod dziwnym kątem. To jednak wystarczyło, aby potwierdzić, przynajmniej wstępnie, jego tożsamość. Niestety policjant był mimo wszystko dość zorientowany, aby poblokować pozostałe treści dla osób spoza kontaktów. Potem Huw sprawdził aplikację z mapami. Potwierdziła ona, że zbliżali się do komisariatu. Rzeczywiście, nie minęła minuta, jak jego oczom ukazał się zwalisty, szary budynek z oznaczeniem lokalnej policji. Owen stanął na wolnym miejscu, zaciągnął ręczny i uchylił drzwi. - Jeszcze jedno, zanim przejdziemy do sedna - zaczął. - Rozumiem, że jesteś wolnym strzelcem. Ten Addington to prywata czy no, po prostu robota? - Jestem prywatnym detektywem - wyjaśnił. - Możesz sprawdzić moją licencję. Mam nadzieję, że to nie problem. Owen tylko mruknął na znak, że rozumie, po czym obydwaj wysiedli z samochodu. W milczeniu przeszli niewielkim parkingiem w stronę budynku. Posterunek przypominał nieskładną kupę biurek, na których piętrzyły się rozmaite papierzyska. Tylko niektóre były oddzielone ściankami, co musiało sprawiać, że praca w takim miejscu była cokolwiek chaotyczna. Jak tylko Huw i Gryffith weszli do środka, detektyw zauważył, że wiele rozmów ucięto w niemal dramatyczny sposób. Szybko doszedł do wniosku, że nie chodziło tu o niego, lecz Owena, który wzbudzał wśród kolegów niepokój. Minęli coś na rodzaj niewielkiej portierni, przy której łysy obywatel zawzięcie tłumaczył funkcjonariuszowi jak wyglądał jego skradziony samochód. Był spocony, strasznie przejęty i cały czas żywo gestykulował. Owen tylko westchnął i wskazał wreszcie na niewielką klitkę, gdzie mieścił się jego gabinet. W środku panował podobny rozgardiasz, co we właściwej części budynku. Pokój był zapchany rozmaitymi teczkami, na ścianach wisiały karteczki z numerami telefonów oraz spisanymi na szybko notkami. Policjant podszedł do biurka i jednym ruchem ściągnął część dokumentów. - Kawy? - zapytał, wskazując na ekspres w rogu. - Jeśli chcesz, po prostu się obsłuż. - Jeezu, chętnie - jęknął Lwyd idąc do ekspresu. - Tą noc spędziłem w samochodzie i… - ekspres zawył mieląc kawę - za stary już jestem na te rzeczy. Gęsta, ciemna ciecz popłynęła do papierowego kubka. Aromat rozszedł się po niewielkim pomieszczeniu. Detektyw upił łyk. Była kwaśna, niedobra ale mocna, dokładnie taka jaką pamiętał. Zamruczał z lubością. - Życie mi ratujesz! - powiedział zajmując miejsce naprzeciwko policjanta. - A teraz do rzeczy. Obydwaj siedli na skrzypiących krzesłach. Owen jakby się nad czymś zastanawiał, po czym nachylił ciało i ułożył ręce w piramidkę. - Nie znam ludzi, o których mówiłeś. Być może słyszałem o Addingtonie, natomiast zaginięcia ostatnio faktycznie „się zdarzają”. W górach tak bywa, zazwyczaj to kwestia mieszczuchów, którzy postanowili, że zostaną wielkimi traperami, nie sprawdzając wcześniej pogody i tak dalej. Stara śpiewka. Ale teraz jest inaczej. Góry nie są bardziej kapryśne niż zazwyczaj, a jednak nowych incydentów przybywa. Zdarzyło się nawet, że zginęła ekipa poszukiwawcza. No i ataki również mają miejsce. Na początku sądziliśmy, że ktoś robi sobie jaja, ale niektórym ludziom faktycznie odbija podczas snu. Sam widzisz jaka to okolica. Nudna jak tylko się da. A przynajmniej była, bo coś się ostatnio odpieprza, a ja za cholerę nie wiem co. Siwy odetchnął z ulgą. Wyglądało na to, że Owen, jakakolwiek nie była jego powierzchowność, był z nim szczery, a co ważniejsze, wierzył mu. - Myślę, że możemy sobie nawzajem pomóc - uśmiechnął się do oficjela. Kawa robiła swoje i w głowie się rozjaśniało. - Mam kilka tropów, teorii… teoria to może za duże słowo, bardziej luźnych pomysłów, lecz brakuje mi zdolności operacyjnych. Jestem sam, bez dostępu do systemu. - O małej pomocy McGregora wolał nie wspominać. - Z drugiej strony nie ograniczają mnie procedury - nie powiedział wprost, ale był pewien, że Owen wiedział o czym mówi. Detektywi działali często na pograniczu prawa, a czasami nawet poza nim. Ta wolność skutkowała niejednokrotnie większą skutecznością. Siwy odłożył pusty kubek. - Jak to widzisz? - Jeśli sądzisz, że jesteś w stanie coś wyniuchać… - dumał Owen - to może i tak. Ale na początek musisz mi coś dać, jakiś konkret. Na gębę niczego nie będziemy ustalać. - Jasne. Lwyd zaczął od początku, od Addingtona, od jego snów z korytarzem i od zaproszenia, które dostał do Sionn. Dał Owenowi namiar na motel, w którym prawdopodobnie zatrzymał się Elijah. Wspomniał o człowieku zamkniętym w zakładzie i jego snach, Blaku Winstonie. Raz jeszcze przypomniał o dwóch atakach na siebie i o Edzie Pieńku, który był zleceniodawcą Marka. Owen przez ten czas nie mówił nic. Dzielenie się z nim swoimi snami było ryzykowne. Siwy mógł używać różnych słów, ale cała historia wciąż zakrawała na szaleństwo. Mimo to policjant nie śmiał się, ani nie kpił. W kółko zginał plecy i znów je prostował, analizując kolejne informacje. Wyglądało jednak na to, że historia była dla niego wystarczająco przekonywująca. - Jakkolwiek to się nie wydaje pojebane, to ma coś wspólnego ze snami - podsumował Huw. - Ktoś potrafi w jakiś sposób generować te marzenia senne i za ich pomocą sterować, wpływać na zachowanie osób, tak jak irlandczyka, który mnie zaatakował, lub Addingtona, który z tego powodu tutaj przyjechał. Sam mówiłeś, że ludziom odpieprza w czasie snu. To rodzaj hipnozy, tak przypuszczam. Zacząłbym od odnalezienia tego Eda. On może być kluczowy w tej sprawie. Masz mapę okolic? Pochylili się nad przetartą planszą. - Tutaj - postukał palcem na miejsce wskazane przez hackerkę. - Tutaj musi coś być. - Dziwne - Owen wbił czerwoną szpilkę w zaznaczony punkt. - Tam jest tylko dzicz, ale możemy to sprawdzić. Mamy jednego hummera do działań w podobnym terenie. Autentyk prosto z Detroit. Do południa teoretycznie byłbym gotowy. Pytanie tylko, czego ty się tam właściwie spodziewasz? Tajnej kryjówki czy podejrzanego, który będzie hasał po lesie? Huw odchylił się na krześle. - Bo… - odchrząknął, - bo stamtąd została nadana wiadomość do Addingtona. Nie! - powiedział chwilę potem zdecydowanie. - Nie kręćcie się tam. Spłoszycie go i nic nie znajdziecie. Dajcie ogon Hodderowi, sprawdżcie jego bilingi, namierzcie Edda Pieńka. Możesz wypytać Lysę o Addingtona, może odtrąbicie jakiś sukces, ja zajmę się tym - wskazał czerwoną szpilkę. Detektyw spojrzał wyczekująco na policjanta, czy zaakceptuje plan. Tamten wstał po biurową karteczkę i na szybko zapisał kilka cyfr. - Ty już nie ucz ojca dzieci robić - powiedział, dając Huwowi swój numer. - Pociągnę za kilka sznurków. Jeśli trafisz na coś ciekawego, to już wiesz gdzie dzwonić. - Tak jest! - uśmiechnął się Huw. Zostawił również policjantowi swój numer i już miał wychodzić, ale zatrzymał się i odwrócił do biurka. - Mogę mieć prywatne pytanie? - Owen uniósł brwi. - Tam w samochodzie, na medaliku, to twoja żona? Czy ona też zaginęła? Gryffith spojrzał gdzieś w papiery. Przez moment Lwyda dochodził jedynie zgiełk za drzwiami: znajomy sprzed laty miszmasz telefonów, krótkich poleceń i nerwowych rozmów. - Nie przeginaj - odpowiedź była prawie że wycedzona przez zęby. - Nie jesteśmy kolegami. Siwy wzruszył ramionami. - Tak jest szefie! - przyłożył rękę do czoła w parodii salutu i wyszedł. *** "Brunch cafe" znalezione dwie przecznice od posterunku okazało się miłą knajpką z energiczną właścicielką, której nie schodził uśmiech z rumianej, piegowatej twarzy. Był słoneczny, rześki poranek. Siwy zajął stolik wystawiony na deptak, który wciśnięty był między dwie, porośnięte bluszczem kamienice i wyciągnął podręczny zestaw fajczarski. Słońce wpadało wprost do zaułku oświetlając kawiarniany ogródek. - Życzy sobie zjeść? - spytała z mocnym walijskim akcentem plebsu, obdarzając go przy tym szerokim uśmiechem. Promienie słońca przebijały się przez aureolę rudych włosów i w tym mocnym świetle te zdawały się płonąć. - Bardzo - odwzajemnił uśmiech patrząc jak urzeczony na to niecodzienne zjawisko. - Full English Breakfast proszę. - Się robi - przyjęła zamówienie. - Kawa? Herbata? - Kawa. Duża. Kiełbaska była soczysta, boczek chrupiący a jajko rozpłynęło się na talerz. Do tego kawa, gorąca, mocna i aromatyczna. Po sutym śniadaniu zamówił jeszcze deser, chociaż wiedział, że nie da rady. Nabił fajkę, zapalił i pykając wpisał w google "Magnolia Sionn". Wyskoczyły mu fora ogrodnicze, reklama szklarnii i tym podobne. Dorzucił do zapytania "pensjonat". Tym razem wyniki były bardziej obiecujące a wśród nich znalazła się Jemioła. - Hmmm… - burknął, - może i Jemioła? Wykręcił numer - Dzień dobry pani. Nazywam się Huw Lwyd i chciałbym rozmawiać z Maddison, damą, która się u was zatrzymała. _________________ * South Wales Police
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) Ostatnio edytowane przez GreK : 14-06-2020 o 09:30. |
14-06-2020, 21:32 | #43 |
Reputacja: 1 | Robin obudziła się wypoczęta, w dobrym nastroju. Nocnej pobudki nawet nie pamiętała – zresztą, cóż dziwnego w tym, ze ktoś w motelu nie może spać i się pęta po pokoju? Foxy też zdawała się być w pełni sił. Nie rozpamiętując wczorajszych wydarzeń, kobieta najpierw odbyła poranną przechadzkę z psem, potem nakarmiła go, aby w końcu samej udać się na śniadanie. Jedząc, wymieniała wiadomości z Willem, posłała mu parę fotek, on żartował o ogniu w górach. „Sprawdź lepiej, czy mają tu jakieś legendy o potworach z gór” odpisała, dopijając kawę. Zapakowała psa do samochodu i podjechały. Foxy – w sobie tylko wiadomy sposób – wyczuwała cel podróży. Być może chodziło o buty, których kobieta używała tylko na zawodach? Suczka, zamiast leżeć spokojnie, jak to miała w zwyczaju, wsadziła nos w kratę, oddzielającą tył samochodu i podekscytowana ziała Robin w ucho. Podróż nie trwała długo. Już wkrótce Robin szła powoli, obchodząc tor, przygotowany na zawody. Zapamiętywała ustawienie przeszkód. Foxy – podekscytowana czekającym ją wyzwaniem – z trudem powściągała ekscytację. Tor był przygotowany zaskakująco profesjonalnie. Przywykła do tego, ze w mniejszych miejscowościach organizatorzy nie dysponowali profesjonalnymi przeszkodami, ba! raz nawet spotkała się z sytuacja, ze paliki były wbite na sztywno, a raz – że przeszkody ustawiono z palet. Oczywiście, nie pozwoliła Foxy wystartować, choć suczka była wyraźnie zawiedziona. „Zatrujesz, człowiek?” – mówiło jej spojrzenie, kiedy Robin kazała jej wskakiwać do samochodu. „Tam jest tor. Biegniemy?”. Ale wtedy nie pobiegły, bezpieczeństwo psa było absolutnym priorytetem. Ale tym razem wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie. - Dr Powell – Robin zatrzymała się, na widok znajomego weterynarza. – Miło pana widzieć. Mężczyzna powoli się odwrócił. W pierwszym momencie wyglądał na zaskoczonego, lecz zaraz rozpoznał kobietę i podał jej rękę. Tuż obok stała Mint, o której wspominał jeszcze w gabinecie. Suczka rasy golden retriever spojrzała na swojego pana, ale ten wskazał jej, aby została na miejscu. - No i jak z Foxy? Nie było więcej żadnych historii? - zaczął dopytywać. Robin uścisnęła dłoń lekarza. - Piękny pies - pochwaliła Minty. – Z Foxy wszystko świetne. Nie spodziewał się nas pan? Wygląda pan na zaskoczonego… - zmarszczyła brwi, zaniepokojona. - Sądził pan, że jednak Foxy dolega coś poważnego ? Powell potarł nos i uciekł gdzieś wzrokiem. - Nie. Eem, wszystko w porządku. Dobrze cię widzieć - zapewniał, choć jego głos zdawał się sugerować coś innego. Robin zajrzała mężczyźnie w twarz. - Jestem behawiorystyką - powiedziała. - Ludzie sądzą, że czytam zwierzęta, ale dobry behawiorysta musi przede wszystkim dogadać się z właścicielem. Jako weterynarz pan to świetnie rozumie, prawda? Poczekała chwilę, żeby mężczyzna przemyślał sobie jej słowa. - Więc teraz widzę, że nie jest Pan ze mną do końca szczery. Proszę po prostu powiedzieć, o co chodzi. Czemu się mnie Pan to nie spodziewał. Choć wczoraj ustalaliśmy to spotkanie. Weterynarz cmoknął głośno. Wiedział, że ujawnił się przed Robin, ale wciąż próbował zachować kamienną twarz. Jej spojrzenie stawało się jednak nie do wytrzymania. - Odejdźmy kawałek - powiedział wreszcie i obydwoje przeszli z psami pod okoliczne klomby. Stanęli w miejscu, tymczasem Powell zagryzał wargę i strzelał wzrokiem po zwierzęcych zawodnikach. W końcu spojrzał na Robin. - Tu nie chodzi nawet o Foxy. Z psami coś się dzieje. Widzisz tamtego border collie? - wskazał dłonią. - To zeszłoroczny zwycięzca. Jego właściciel twierdzi, że pies nagle przestał wykonywać większość poleceń. A tamten wyżeł? To zawsze był okaz zdrowia, sam go badałem. Teraz stał się apatyczny i ledwo co pokonuje przeszkody. Ale to nie koniec. Przynajmniej kilku właścicieli mówiło mi, że ich zwierzaki długo wpatrywały się w pustą przestrzeń. Brzmi znajomo, prawda? Robin pokiwała głową, powoli, wpatrując się w psy, które wskazywał weterynarz. Były poddenerwowane, ale nie podekscytowane jak Foxy I Minty. - Szczerość za szczerość. – powiedziała. – Wasza miejscowa wa.. ekscentryczna osoba, chciała, żebym śledziła jej siostrę, dyrektorkę szkoły. Podobno zmieniła się i mąci. Cokolwiek to oznacza. Poszłam za nią kawałek… w każdym razie spotkała się z przyjezdną, która wydaje się mieć ten sam sen, co ja. To nie może być przypadek - Chyba przestaję nadążać - stwierdził Powell. - Więc Sparks powiedziała, że Isla dziwnie się zachowuje. Kto jak kto, ale ona nie powinna oceniać innych pod względem normalności. Ale Robin myślała już o czym innym. Kobieta poklepała w zamyśleniu Foxy. - Macie tu jakieś legendy związane z górami? Starzec z gór? Zagrożenie z gór? Nie wiem.. czy to wasz święto – Eisteddfod – ma związek z górami? - Pytasz niewłaściwą osobę. Słabo znam lokalny folklor - weterynarz zaczął skubać brodę. - Wiem, że był na tych ziemiach jakiś krwawy książę albo baron. A Einsteddfod? Podobno miało tutaj bardziej mistyczną otoczkę. Wybacz, ale nie rozumiem co to może mieć wspólnego z psami. Jeśli jesteś naprawdę ciekawa takich historii, to odwiedź nasze muzeum w Sionn. A teraz proszę, uważnie mnie posłuchaj - mężczyzna zbliżył się do Robin i konspiracyjnie zniżył głowę. - Kiedy będziesz brać udział w zawodach, miej oczy i uszy szeroko otwarte. Być może to wszystko fałszywy alarm, ale ludzie naszego pokroju zazwyczaj nie mylą się co do zwierząt. - Nie bardzo rozumiem… - Robin zmarszczyła brwi. - Na co konkretnie mam zwracać uwagę w czasie zawodów? Powell spojrzał na pole do agility, które było już prawie gotowe. - Kilka psów miało pianę na pysku, a parę innych chodziło jak najeżone. To za mało, żeby stwierdzić czy będą agresywne. W końcu wszystkie są dobrze przeszkolone. Nie zmienia to faktu, że sytuacja jest dziwna. - Może to tylko ekscytacja… - Robin nie zdawała się zbytnio przejmować słowami weterynarza. - Ale dziękuję za ostrzeżenie. Rzuciła spojrzenie na Foxy, ale nie widziała nic niepokojącego. Rozejrzała się, śledząc spojrzeniem inne psy. Szybko dotarło do niej, że Powell mógł mieć rację. Dobrze znała typowe zachowania u czworonogów, tymczasem tu była świadkiem jak zwierzęta dziwnie czegoś wypatrują, bądź ignorują komendy swoich właścicieli. Dojrzał nawet jak jeden spaniel wyszczerzył się na swojego pana, lecz po krótkiej reprymendzie usiadł z powrotem na trawie. Tymczasem wokół zbierało się coraz więcej ludzi. Na miejscu byli już wszyscy organizatorzy i wyglądało na to, że zawody miały wkrótce się rozpocząć. Zachowanie psów zdziwiło Robn. I zaniepokoiło. Nawet nie ślinotok – czasem właściciel przesadzał z porannym treningiem i zwierzak był zmęczony Niektóre rasy śliniły się same z siebie, inne w podekscytowaniu przed zawodami. Ale zdecydowanie pies nie powinien warczeć na właściciela. Nie powinien. A ona nie powinna się teraz nakręć. Foxy wyczuwała jej nastrój… Skupiła uwagę na psie. - No dobrze, moja śliczna – powiedziała. – Zaraz będą zawody. Będziemy biegać. Gotowa? Zobacz, co pani dla ciebie ma… - wygrzebała z torby szarpak z liny. Zabawa szarpakiem była ich rytuałem przed każdym startem. Pies rozgrzewał się w zabawie, nastrajał pozytywnie. Fpxy poderwała się. Już po chwili bawiły się razem. Znajomy rytuał uspokoił i psa, i jego panią.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. Ostatnio edytowane przez kanna : 23-07-2020 o 16:26. |
21-06-2020, 20:08 | #44 |
Reputacja: 1 | Sen mający być regenerujący okazał się wycieńczający. Ciało ciążyło, a ruchy były spowolnione jakby brodziła w smole. Była jak śnięta ryba. Czuła się jak po 48 godzinnym dyżurze, po 2 godzinach snu, gdyby w głębokiej fazie snu została obudzona przez klakson za oknem. Gdy o tym pomyślała chwyciła za klamkę okna i uszczelniła je, by do środka pomieszczenia wpadło trochę świeżego powietrza. Parę dłuższych chwil w żaden sposób nie pomogło na samopoczucie, to też dowlokła się z powrotem do łóżka i usiadła na nim. Po paru kolejnych chwilach doszło do niej, że siedzi naprzeciwko stolika z średniej wielkości lustrem opartym o ścianę. Wyglądała dokładnie tak samo jak się czuła. Włosy mimo wieczornej kuracji rozchodziły się we wszystkich stronach. Opuchnięta twarz, podkrążone oczy, wysuszone i popękane usta. Powieki również nie były po jej stronie, unosząc się ciężko nad źrenicami. |
28-06-2020, 14:12 | #45 |
Reputacja: 1 | Isla i Wendy spędziły na ławce dobrą godzinę. W tym czasie rozmawiały o babskich rzeczach, pracy oraz codziennych sprawach – czyli tak naprawdę o niczym konkretnym. W końcu Wendy poczuła znużenie, na co Mitchell zdecydowanie zapowiedziała, że odprowadzi koleżankę do pensjonatu. Chwilę potem ruszyły skąpanymi w mroku ulicami miasteczka. Dopiero wsłuchując się w odgłos własnych butów, Adams zwróciła uwagę na to, jaka cisza panowała tutaj po zmroku. Była przyzwyczajona do szumu miast oraz hałasu lotnisk, które żyły całą dobę. W Sionn wszystko o tej porze absolutnie zamierało. Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-06-2020 o 17:16. |
09-07-2020, 15:49 | #46 |
Reputacja: 1 | Post. 10. Ynseval. Psie zawody. Post wspólny z kanna - Cholerny złom! - Siwy uderzył telefonem o dłoń lecz ten najwidoczniej postanowił zupełnie odmówić posłuszeństwa i przerwał połączenie. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad złośliwościami rzeczy martwych ponieważ jego uwagę przykuł jazgot i wrzaski, które dobiegały z centrum miasteczka. Schował telefon, spojrzał z żalem na niedokończony deser i zostawiwszy banknot pod talerzykiem udał się pospiesznym chodem w kierunku hałasu. Kiedy Lwyd pospieszał do centrum miasteczka, kątem oka dostrzegł jak stado wron zawraca i podąża w jego kierunku. Ptaki były coraz głośniejsze, szczególnie że teraz pikowały tuż nad jego głową. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby zamierzały zaatakować, jednak w ich zachowaniu nie było nic przemyślanego. Latały bowiem na wszystkie możliwe strony, a część roztrzaskała się o ściany pobliskich budynków. Kilku zaskoczonych tym zdarzeniem mieszkańców szybko czmychnęło w różne strony. Jednak nie to głównie alarmowało Huwa. Gdy minął kolejne skrzyżowanie, jego oczom ukazała się otwarta przestrzeń, którą przecinał rodzaj miejskiego lasku. Wzdłuż ulicy uciekało kilka osób. Rasowe psy o różnej wielkości i budowie podążały wprost za nimi. Z ich rozwartych pysków gęsto toczyła się biała piana. Dalej zaś, na polu, gdzie odbywały się zawody, panował jeszcze większy rozgardiasz. Nawet stąd Huw widział w paru miejscach kotłowaninę ludzkich oraz zwierzęcych ciał. To nie był czas na zastanawianie się nad przyczyną zachowania zwierząt. Lwyd sięgnął pod marynarkę po glocka i z odbezpieczonym pistoletem w ręce pomaszerował w kierunku centrum zamieszania. Miejsce to wyglądało jak istne pobojowisko. Wszystkie przeszkody były poprzewracane, a należący do jury stół leżał na boku i służył komuś za osłonę. Właściciele psów, sędziowie oraz członkowie publiczności pierzchali po całej okolicy. Jakiś mężczyzna krzyknął, aby Huw zawrócił. Psy nie dawały bowiem za wygraną, o czym świadczyło kilka zakrwawionych i jęczących sylwetek na trawniku. Prawdziwie osobliwe było to, że atakowały nawet małe rasy, które kojarzyły się raczej z maskotkami, niż realnym zagrożeniem. Z ich odgonieniem Huw nie miał problemu, gorzej wyglądało to w przypadku większych osobników. Jeden z nich, smukły doberman, zachodził właśnie łukiem jakąś kobietę. Jej pupil zdawał się nadal posiadać swój rozum, lecz nie wyglądał na takiego, który miał duże szanse z agresorem. Huw z odbezpieczonym glockiem, wymierzonym w dobermana przesunął się w bok, żeby kobieta nie znalazła się na linii strzału. Cmoknął przyciągając uwagę zwierzęcia. Palec na spuście jasno sugerował co zamierza zrobić gdy tylko pies zaatakuje. Ten chyba nie był aż do końca ogarnięty szałem. Zwolnił bowiem, lecz cały czas człapał ku kobiecie. Robin gwizdnęła krótko, nagląco. Musiała zabezpieczyć swojego psa. Foxy była "ujemnie agresywna" jak zawsze podkreślał Will. - Samochód, go! - nakazała. Suczka zawahała się tylko na sekundę. Tyle właścicielce wystarczyło, aby zrozumieć, że czworonóg zwyczajnie się o nią martwi. Rozkaz swojej pani był jednak wyższą koniecznością. Foxy czmychnęła we wskazanym kierunku, zaś doberman postawił uszy do góry. Sama Robin przesunęła się w kierunku tyczek, tworzących tor slalomu - wiedziała, gdzie celować, żeby skutecznie powstrzymać atakującego dobermana. Miała nadzieję, że Foxy zareaguje, a ona zdąży chwycić tyczkę , zanim pies ją dopadnie. Agresor stał tuż obok niej, przekręcił głowę i przez chwilę wodził wzrokiem za tyczką. Obnażając zęby, wkrótce zaczął obchodzić Robin łukiem. Kobieta złapała palik dwoma dłońmi, tak jak chwyta się kij do baseballa. Teraz starała się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Unikała też patrzenia na psa, wiedziała, że może go sprowokować spojrzeniem. Śledziła tylko jego ruchy kątem oka. Huw ciągle kontrolował sytuację powoli zbliżając się na odległość pewnego strzału do agresywnego zwierzęcia, ciągle uważając, żeby kobieta nie weszła na linię ognia. Gdy zajął dogodną pozycję uniósł lufę w górę i pociągnął za spust. Huk rozdarł powietrze. Liczył na to, że doberman ucieknie, jak każdy pies bojąc się hałasu, ale asekuracyjnie od razu wycelował w agresora. Carmichell drgnęła, przestraszona hukiem, na chwilę spojrzała w kierunku źródła hałasu, aby za moment znów wrócić do dyskretnego śledzenia poczynań psa. Choć w pobliżu kilka rasowców uciekło na boki, to ten konkretny nie zareagował w sposób, którego najwyraźniej spodziewał się mężczyzna. Psisko podskoczyło do góry, ale od razu pobudziło się jeszcze bardziej. Skądkolwiek pochodziła prymitywna siła, która zawładnęła zwierzętami, musiała prędzej czy później znaleźć ujście. Samiec wyskoczył w powietrze i na jedno uderzenie serca wszystko jakby zwolniło: Robin stała z drążkiem, doberman atakował, Huw mierzył… Robin przypomniała sobie rozgrywki Małej Ligi, w których kiedyś brała udział. To było dawno temu, bardzo dawno, ale ciało pamiętało pozycję. Ustawiła się, a potem skoncentrowała spojrzenie na psie. Czekała na odpowiedni moment. Wyobraziła sobie, że kufa psa to piłka, w którą musi trafić. ...impuls szarpnął palec odruchowo, bez wiedzy detektywa. Padł strzał a zaraz za nim kolejny. Choć wszystko działo się w ułamkach sekund, to buzująca u dwójki adrenalina nadal rozciągała każdą chwilę i wyostrzała zmysły. Pierwsza kula wylądowała z mlaśnięciem między żebrami zwierzęcia. Szarpnęło się dziko, zmieniając tor swojego lotu. To była z kolei szansa dla Robin. Natychmiast rąbnęła dobermana między oczy, obok tak zwanego stopu oraz trufli. Zmysły nie zawiodły behawiorystyki, która wiedziała, że dobrze wymierzony cios wcale nie wymaga dużej siły. Pies wyglądał na oszołomionego i równie wściekłego. Nie było wątpliwości, że jego szału nie uda się już opanować. Nastąpił drugi wystrzał, tym razem skierowany pod łeb psa. Jucha wystrzeliła strumieniem, po czym rozległ się przeraźliwy pisk. Niedoszły oprawca przeszedł jeszcze dwa kroki i padł na ziemię, cicho rzężąc. Jego smukłe ciało lekko drgało, a pysk ustawicznie łapał powietrze. Choć odgłos pistoletu odstraszył część psów, tak inne wkrótce zaczęły wracać na pole agility. Nie ulegało wątpliwości, że zwróciły uwagę na mężczyznę i kobietę, jako że większość uczestników zdążyła już zbiec lub znaleźć schronienie. Dwa średniej wielkości psiska wyłoniły się teraz zza trybun, a ich spojrzenia nie zapowiadały niczego dobrego. Chwilę potem dołączyła do nich kolejna dwójka. - Kurwa - wydusiła z siebie Robin. Usunięcie jednego psa nie rozwiązywało problemu, facet strzelał już trzy razy, ile taki pistolet może mieć kul? Pięć, dziewięć? Nie wiedziała. Plus jedna w lufie.. I tak za mało… Obrzuciła spojrzeniem najbliższą okolicę i uznała, że największe szanse daje jej rosnące na polu do agility drzewo. Powinna dosięgnąć do najniższej gałęzi. Jeśli nawet nie - wciąż ściskała w dłoni palik, oprze go o pień i użyje jako schodka. Potem bez problemu powinno udać się jej wejść wyżej. Pobiegła do drzewa. Odgadując zamiar dziewczyny, mężczyzna podążył za nią. Biegli tak razem dłuższą chwilę: kobieta całkiem zwinnie, natomiast jej towarzysz wyraźnie kuśtykał, przez co był wolniejszy. Carmichell pierwsza dobiegła do celu. Kątem oka spostrzegła jak sfora nadchodzi z różnych stron, więc spięła się w sobie i rozpoczęła wspinaczkę. Była w dobrej formie, więc nie potrzebowała nawet tyczki. Gorzej było w przypadku Huwa. Mimo wieku, nadal zachował krzepkość, ale także swoje ważył. Poza tym wchodził na pień jako drugi. Kiedy behawiorystka była już na bezpiecznej wysokości, pierwszy z psów dotarł już na miejsce. Lwyd w tym czasie dźwignął się na metr do góry, wtem poczuł w kostce przenikliwy ból oraz szarpnięcie do tyłu. Krzyknął z bólu. Przez głowę przemknęła mu wizja zmiażdżonej stopy i ulotna informacja z jakiegoś programu dokumentalnego o sile nacisku szczęki, która wynosiła kilka ton. Ból dodał mu siły i dźwignął się wyżej, z psem uwieszonym u nogi. Byle wdrapać się na konar, z którego nie dostaną ich pozostałe zwierzęta. Siedzącą kawałek wyżej Robin patrzyła bezradnie na zmagania mężczyzny. A potem sięgnęła do zawieszonej na pasie nerki. Przegrzebała ją i spomiędzy biodegradowalnych woreczków na kupy, piłek, niewielkiego szarpaka i klikera wygrzebała garść psich przysmaków. - Pusheer - pamiętała imię psa z zawodów. - Pusheer, masz! Rzuciła chrupki w dół, pozwalając im spaść obok psiej mordy. Tresowane zwierzęta miały to do siebie, że wręcz machinalnie pożerały rzucaną im nagrodę. Pies kilka razy próbował ściągnąć detektywa na dół, lecz w końcu odruch wziął górę i puścił go, od razu rzucając się na przysmak. Pozostałe psy zrobiły to samo: przez moment kotłowały się i wzajemnie kąsały. Przez ten czas Huw miał szansę wejść wreszcie na górę. Nie było to łatwe, lecz jeszcze raz napiął wszystkie mięśnie. Ciężko dysząc, uczepił się grubego badyla na wysokości kobiety. - Ja pier… - wysapał dysząc i łykając końcówki. - Skurwy… Rana nie była aż tak głęboka, jak się tego spodziewał, niemniej wciąż wyglądała na poważną. Skórę na nodze miał poszarpaną, a krew ściekała mu strumieniem po spodniach i bucie. Zwierzęta wyczuły juchę i ponownie wyskakiwały do góry, lecz tym razem były za nisko. Nie zniechęcały się jednak, krążąc bez ustanku wokół drzewa. Robin wypuściła wstrzymywane od jakiejś godziny powietrze. Poczuła, jak drżą jej kolana. Odetchnęła kilka razy głęboko, próbując się uspokoić. Potem spojrzała na kostkę faceta. - Dasz radę podciągnąć tą nogę wyżej? Nie powinna tak wisieć.. Zrobię opaskę zaciskową. Biodegradowalne torebki na kupy miały wiele zalet - także tą, że były połączone ze sobą, tworząc długi łańcuch. Żeby oderwać kolejną, trzeba było przerwać perforację. Robin wiele raz przekonała się, że zrobienie tego jedną ręką było niemożliwe. Produkt był wart swojej ceny. Wyciągnęła nawinięte na papierową rolkę woreczki, odwinęła kawałek i przytrzymując zębami bok torebek oderwała taśmę długości ok. metra. Skręciła ją, tworząc coś na kształt linki. Perforacje nie miały teraz prawa puścić. - Dzięki - sapnął ocierając pot z czoła i poddając się pomocy. - Co tu się… - łapał powietrze w środku zdania - odpierdala? Mam telefon... powinniśmy... zadzwonić po pomoc. - No… - zaczęła Robin inteligentnie, a potem przerwała, bo znów zabrakło jej ręki i musiała posłużyć się zębami. Torebki ślizgały się po zakrwawionej nodze a w dodatku ciągle trzęsły się jej ręce. Opatrunek nie wyszedł jakoś szczególnie zgrabnie, ale zdawał się spełniać swoją prowizoryczną rolę. - Zawody agility - powiedziała i zaczęła chichotać. Z jakiegoś powodu cała sytuacja wydała się jej szalenie zabawna. Śmiała się coraz głośniej i nie 0mogła przestać. - Rozumiesz - wykrztusiła między kolejnymi atakami śmiechu. - Taka gra… Gra i gra słów. Podwójna. No gra słów. Mamy zawody… zawody ze zwinności. Rozumiesz? - śmiała się tak, że łzy ciekły jej po twarzy. - Zająłeś zaszczytne… zaszczytne drugie miejsce a ja byłam przedostatnia. Przez chwilę patrzył na nią z podniesionymi brwiami nie rozumiejąc, by uśmiechnąć się chwilę potem i śmiać się po chwili tak głośno jak ona. Śmiech rozładował złe emocje. - Huw - wyciągnął dłoń, - Huw Lwyd. Zadzwonię po kogoś. Niech coś zrobi… z tym - wskazał szczerzące się pod drzewem bestie. - I chyba jednak ktoś będzie musiał obejrzeć moją nogę… mimo profesjonalnego opatrunku. - Uśmiechnął się. Kobieta chwyciła jego dłoń , ścisnęła, próbowała ścisnąć, palce nie chciały jej słuchać. Brakło jej powietrza. - Robin Carmichell - wyrzuciła na jednym oddechu, krztusząc się śmiechem, i łzami. I czymś jeszcze, czego na razie nie potrafiła nazwać . Mężczyzna sięgnął po komórkę. Zawahał się przez ułamek sekundy nim wybrał numer alarmowy. Huw musiał czekać na dyspozytorkę kilka dobrych minut. Kiedy wreszcie odebrała, szybko zrozumiał dlaczego. W tle słychać było inne ożywione rozmowy oraz ciągły dźwięk telefonów. – Proszę o cierpliwość – mówiła kobieta. – Wszystkie nasze jednostki są już w terenie. Jeśli to możliwe, niech państwo pozostaną w bezpiecznym miejscu. Dziesięć minut później na miejsce zajechał radiowóz oraz beżowa półciężarówka. Oprócz policjantów ściągnięto również dwóch mężczyzn w wypłowiałych, seledynowych strojach. Mieli ze sobą karabiny, z których od razu zaczęli mierzyć do pobliskich zwierząt. Wystrzałom nie towarzyszył jednak huk, a coś na rodzaj donośnych syknięć. Jak się zaraz okazało, broń wyposażona była w usypiające strzałki. Mężczyźni byli profesjonalistami: raz za razem kładli na ziemię pobudzone zwierzęta. Huw rozpoznał, że jednym z funkcjonariuszy jest Owen. Kiedy spojrzenia mężczyzn się spotkały, Gryffith wskazał jemu oraz Carmichell, aby zostali na swoim miejscu. Wkrótce było już po wszystkim. Większość psów udało się poskromić, zaś reszta musiała gdzieś zbiec. Policjanci pomogli zejść Robin i Lwydowi z drzewa. Kiedy pozostali poszli sprawdzić rannych, Owen cmokął głośno, złapał się za boki i rozejrzał się. Okolica przypominała teraz obraz po bitwie. – Karetka jest już w drodze. Wytrzymasz Huw? – obejrzał nogę detektywa, a potem przeniósł wzrok na Robin. – Jesteście mi w stanie powiedzieć, co tu się stało? - Dam radę. Dzięki. - Za chwilę - odpowiedziała Robin, W czasie czekania na pomoc udało się jej opanować emocje. - Musze najpierw sprawdzić, co z moim psem. - poszła w stronę swojego samochodu. Detektyw odprowadził ją wzrokiem. Jak tylko pies zobaczył swoją właścicielkę, wystrzelił spod auta prosto na nią. Jeden z uzbrojonych mężczyzn podniósł odruchowo karabin, lecz Foxy nie była w żaden sposób agresywna. Wręcz przeciwnie, skakała wokół swojej pani i lizała ją po całym ciele. Fala ulgi, która zalała Robin na widok psa – całego i zdrowego – była tak silna, że aż obezwładniająca. Zwykle nie pozwalała Foxy na obskakiwanie siebie, a lizanie , jako takie, było wkluczone. Tym razem jednak nie protestowała. Usiadła , opierając się plecami o nadkole, a Foxy wpakowała się jej na kolana. Wepchnęła łeb pod pachę swojej pani a potem odetchnęła głęboko, spokojna i bezpieczna. Robin machinalnie gładziła sierść psa, a w głowie kotłowały się jej setki myśli. Najchętniej po prostu by wsiadła do samochodu i odjechała, zostawiając to całe szaleństwo za sobą. Ta myśl była tak prosta, tak kusząca, ze kobieta prawie jej uległa. Wystarczyło po prostu zapakować Foxy do auta , wrócić do Willa, udawać, że to wszystko sienie zdarzyło… Ale zdarzyło się. Rozmawiała z kimś, kto doświdczył tego, co ona… To, ze ją wezwano do Sionn nie mogło być przypadkiem. Podobnie jak dzisiejsze zachowanie psów… A ten facet… Huw. Skąd się wziął z bronią na zawodach? Startował? Nie pamiętała go… Dr Powell! Co z nim i jego psem? Podniosła się na nogi i zapięła linkę na obroży Foxy. Nie było to potrzebne – suczka przywarła do jej łydki – ale Robin wiedziała, że inni nie muszą znać jej psa. - Chodźmy – powiedziała i wróciły na teren toru. Idąc, rozglądała się w poszukiwaniu dr Powella, ale nigdzie nie mogła go wypatrzeć.. W tym czasie Huw kontynuował rozmowę z Owenem. - Byłem niedaleko - machnął ręką w kierunku, z którego przybył, - gdy usłyszałem harmider. Na miejscu psy zachowywały się jakby oszalały. Opisał w miarę dokładnie całe zajście, którego był aktywnym świadkiem. - I jeszcze coś. - Zmarszczył brwi. - Może to bez znaczenia ale… Nie, - machnął ręką, - nieważne. To głupie. Owen pokręcił tylko głową. - Podczas dochodzenia przydają się czasem nawet piramidalne bzdury. Robiłeś w policji, to sam wiesz. Mów. Siwy, zachęcony przez policjanta opowiedział mu o tym jak dziwne zakłócenia w telefonie przerwały mu rozmowę telefoniczną a później o ptakach zderzających się ze ścianą - Zupełnie jakby coś pomieszało im w głowach. Tak jak tym psom i ludziom - to ostatnie dodał już ciszej, głośno myśląc. - Może jakieś dźwięki o wysokiej częstotliwości? - Na chwilę obecną niczego nie można wykluczyć - stwierdził Gryffith. - Podobno też mieliśmy jakieś zakłócenia na linii. Wszystko zdarzyło się na tyle szybko, że tak naprawdę gówno wiemy. Rozmowę dwójki przerwał dźwięk ambulansu. Karetka nadjechała od południowej strony miasta i skierowała się bezpośrednio na pole. Ze środka pojazdu wypadło kilku ratowników, którzy od razu zaczęli uwijać się wśród rannych. Chwilę potem ponownie zjawiła się Carmichell z psem. Po kilku minutach mieli już wstępny raport: przynajmniej dziesięciu rannych i dwa trupy. Jedną z ofiar śmiertelnych była reporterka stacji telewizyjnej, drugą - starszy mężczyzna. Przykryto ich czarnym brezentem, a pozostałym ofiarom, w tym Huwowi, udzielono podstawowej pomocy. Kwadrans później Owen jeszcze raz podszedł do Robin i Lwyda. - Pani będzie musiała udać się ze mną na komisariat, żeby złożyć zeznania. Wszyscy ranni jadą najpierw do szpitala - otaksował wymownie Siwego. - Niby to wszystko szczepione, ale nie wiemy z czym mamy do czynienia. Podejrzewam też, że szpital zechce przebadać wszystkie psy, które brały udział w zawodach - tutaj spojrzał na Foxy. - Liczę na waszą współpracę. Zresztą, nie macie innego wyboru. - Robin - Huw sięgnął do marynarki po wizytówkę, - jestem pani winien kawę. Kto wie jakby się to skończyło gdyby nie psie ciasteczka. - uśmiechnął się szeroko. - Zatrzymałem się niedaleko, w Sionn, proszę zadzwonić gdy to się skończy. Kobieta drgnęła wyraźnie. - Zatrzymałeś się w Sionn? - dopytała. - Też przyjechałeś … - chwilę szukała słowa, żeby dokończyć: - na zawody? - Nie, nie - uśmiechnął się. - Jestem tutaj zawodowo, a w Ynseval byłem u obecnego tutaj inspektora - skinął na policjanta. - Zawodowo? - zmarszczyła brwi. - Jesteś policjantem? - Prywatnym detektywem - wskazał wizytówkę ciągle trzymaną przez kobietę w ręce. Spojrzała na wizytówkę, a potem na mężczyznę, wyraźnie zaciekawiona. - Ja też zatrzymałam się w Sionn… chętnie wypiję kawę, choć wygląda na to, że to ja jestem panu ją winna.. - O proszę. W takim razie jesteśmy umówieni. Proszę dzwonić. Następnie Siwy zwrócił się do policjanta - Dzięki Owenn, gdyby coś to wiesz jak mnie znaleźć. Chwilę potem sanitariusze skierowali Huwa do karetki, zaś Owen otworzył dla Robin radiowóz. Ostatnią kwestią pozostała obecność samej Foxy. - Nie może z nami jechać - mężczyzna wzruszył bezwiednie ramionami. - Chłopaki zawiozą ją gdzie trzeba, a jeśli badania nic nie wykażą, suczka wróci do pani. Robin przyjrzała się ludziom w uniformach, którzy wcześniej poskramiali agresywne zwierzęta. Ich wzrok był pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu, jak to u osób, które swoją pracę traktują czysto przedmiotowo. Robin pokręciła stanowczo głową. - Nie zgadzam się - powiedziała. - Mogę podjechać moim samochodem na przesłuchanie, potem sama zawiozę psa na badania. Zresztą wczoraj dr Powell ją badał, nie sądzę, żeby była konieczność ich powtarzania… Owen przewrócił oczami. Najwyraźniej nie przywykł do odmownych odpowiedzi. - Ma pani szczęście, że jest tylko świadkiem - stwierdził oschle. - Za pół godziny proszę być na komisariacie. A Powella znam. Jeśli tak było, nasza lecznica poprosi jednostkę z Sionn o wyniki. Być może to wystarczy, ale proszę zostać w okolicy przez jakiś czas. Mężczyzna skinął na „psiarzy”, którzy do tego czasu zapakowali do auta nieprzytomne zwierzęta. Wkrótce także sanitariusze oraz policjanci byli już gotowi do odjazdu. - Proszę podać mi adres - powiedziała jeszcze Robin - I.. dr Powell też tu był. Pies go zaatakował. Widział go pan?. Gryffith wyjął bloczek, niemal jednym ruchem zapisał adres i podał kartkę kobiecie. - Nie widziałem doktorka, ale znajdziemy go. Część ludzi nadal jest w szoku i pewnie kręci się gdzieś po okolicy. Inny, siedzący już w aucie policjant uchylił szybę i wskazał pobliskie budynki. - To samo tyczy się psów. Wciąż kilka z nich może być w pobliżu. Niech pani trzyma się swojego samochodu. - Oczywiście - odpowiedziała Robin. - Do zobaczenia. - wróciła do swojego samochodu, wpuściła Foxy do kennela, suczka obróciła się kilka razy w kółko, potem sapnęła zadowolona - miejsce było prawie tak bezpieczne jak kolana pani - w końcu ułożyła na posłaniu i zaczęła drzemać. Kobieta wsiadła na miejsce kierowcy, zablokowała zamek centralny i wbiła adres do nawigacji.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
14-07-2020, 14:24 | #47 |
Reputacja: 1 | Kiedy Robin jechała ulicami Ynseval, nie poznawała przyjemnej miejscowości, do której przybyła jeszcze dziś rano. Teraz wszystko wokół opustoszało, a jedyny ruch widziała w oknach budynków. Mieszkańcy odprowadzali ją wzrokiem i nawet w aucie czuła na sobie ich trwożliwe spojrzenia. Wkrótce w okolicy zauważyła także kilka błądzących psów. Zdawały się zachowywać całkiem spokojnie i chyba po prostu szukały swoich właścicieli. Gdy koło nich przejeżdżała, na chwilę podnosiły łby, aby zaraz wrócić do ulicznej włóczęgi. Ostatnio edytowane przez Caleb : 16-07-2020 o 06:50. |
25-07-2020, 16:19 | #48 |
Reputacja: 1 | Tucznik. Dziesięć minut później młodszy z mężczyzn wstał, nalał sobie wody do plastikowego kubeczka i upił łyk. – Mówię wam panowie, dziewczyna mi nie uwierzy jak zobaczy te ślady na plecach. Powie, że znowu na babach byłem – zaśmiał się. – A tak w ogóle, Frank jestem – wyciągnął dłoń do Huwa. Drugi z mężczyzn tylko skrzywił się i skrzyżował ręce. – Coś nie tak? - zapytał blondyn. – To kiepski temat do żartów – zmarszczył brwi tamten i również odwzajemnił uścisk, choć niechętnie. – Doktor Powell. - Huw Lwyd - przedstawił się detektyw. - Doktor? - pytanie zawisło w powietrzu. - Jestem weterynarzem - odpowiedział tamten, po czym cicho syknął z bólu. - O… - Huw spojrzał na Powella z nowym zainteresowaniem. - Co pan o tym sądzi, doktorze? - Że to bez sensu. Miał pan kiedyś psa? Nawet w zwykłym kanapowcu siedzą ukryte instynkty, ale zawsze potrzebny jest jakiś bodziec. - Dźwięk? Sygnał? Przekaz podprogowy? Chwilę… Pan sądzi, że ktoś mógł specjalnie? - Możliwe. Ale nie mi oceniać czemu, tylko jak to się stało - Powell w zamyśleniu spojrzał do góry na jarzeniówkę. - Miejscowe konowały idą w złym kierunku. Będą tracić czas na badanie zwierzaków, chociaż przyczyny trzeba szukać gdzie indziej. Powell go zaintrygował. Był pierwszą osobą, która miała te same spostrzeżenia co on. Wyczuł, że przypadkowe spotkanie mogło ruszyć śledztwo do przodu. Bo to, że jest związek między nienaturalnym zachowaniem zwierząt, wpływaniem na zachowanie ludzi, wspólnymi snami o tunelu i zniknięciem Addingtona, detektyw nie wątpił. Wszystkie te sprawy łączył jeden wspólny czynnik. Chętnie porozmawiałby z Powellem, lecz - tutaj spojrzał na Franka - nie chciał wzbudzać sensacji swoimi teoriami. - Panie doktorze - zaczął ostrożnie. - Widzę, że mamy wspólny pogląd na tą sytuację. Czy znalazłby pan czas po badaniu na omówienie tej sprawy? Mam pewne spostrzeżenia, które mogą pana zainteresować i bardzo jestem ciekaw pana opinii na ten temat. Zaproponowałbym kieliszek czegoś mocniejszego ale pora jeszcze wczesna a muszę wrócić samochodem do Sionn. Uśmiechnął się, a Powell to odwzajemnił, choć minę miał raczej nietęgą. Mimo wszystko Siwy czuł, że lekarz złapał haczyk. Grali do tej samej bramki, z kolei swoisty magnetyzm detektywa pozwalał mu dość szybko pozyskiwać sojuszników. - Obawiam się, że jestem zajętym człowiekiem, a teraz będę miał jeszcze mniej czasu - stwierdził wreszcie doktor. - Ale spróbuję pana gdzieś wcisnąć. Dobrze wiedzieć, że ktoś tu ma jeszcze głowę na karku. Przyjechał pan z Sionn? - podniósł brew. - Co za przypadek. Turysta? - Chciałbym - westchnął Huw sięgając pod marynarkę po wizytownik, - ale niestety nie. - Podał doktorowi kartonik. - Możemy o tym porozmawiać w innych okolicznościach - zerknął ukradkiem na Franka. Powell wziął karteczkę i schował ją za pazuchę. Frank najwyraźniej postanowił zignorować całą rozmowę, w tym czasie gniotąc swój kubek. Po kilku minutach do pokoju weszła kobieta w ciasnym koku. Miała na sobie śnieżnobiały kitel, a na spiczastym nosie duże okulary. - Proszę za mną. Podpiszą mi panowie jeden dokument i jesteście wolni - powiedziała wystudiowanym tonem. Formalności nie zabrały dużo czasu i po kilkunastu minutach Huw był już wolny. Z ulgą wyszedł z dusznego, przesączonego wonią środków odkażających i starych ludzi miejsca i odetchnął świeżym powietrzem. Odruchowo sprawdził wiadomości na telefonie. SMS od zastrzeżonego numeru podawał współrzędne geograficzne. Podpisano inicjałami LS. Lisbeth Salander - domyślił się Lwyd. Wiadomości od Hacwyr. Sprawdził na mapie. Współrzędne wskazywały miejsce pośrodku kompletnej głuszy, pośrodku niczego, mniej więcej równooddalone od Sionn i Ynseval o kilkadziesiąt kilometrów. Siwy wyjął telefon i zadzwonił do Paula. - Cześć draniu! Przepraszam, coś mi przerwało. Słuchaj… - Huw zastanawiał się jak zadać pytanie. - Słyszałeś o Tuczniku? - Rozmyślił się i zmienił pytanie. - O tym spasionym knurze? - Paul zaśmiał się do słuchawki. - Mam lepsze zajęcia niż uganiać się za przeszłością. Czemu pytasz? - Hmmm… - w głosie Siwego pobrzmiewała jakaś nostalgia. - Zdechł. Zawał. Uwierzysz? Widziałem nekrolog z miesiąc temu. Serce nie wytrzymało tej ilości tłuszczu. Zażarł się na śmierć. Huw nie musiał widzieć przyjaciela, aby widzieć przed twarzą jego szeroki uśmiech. - Czyli można powiedzieć, że umarł robiąc to, co kochał… Po chwili obaj wybuchli niepohamowanym śmiechem. Dopiero po dłuższej chwili Siwy otarł łzy i był w stanie coś powiedzieć. - Kurwa Paul. Brakuje mi tamtych pojebanych czasów, w których jedynym naszym zmartwieniem był Tucznik… Chociaż nie… To nie tak. - Wlepił wzrok w bezchmurne niebo. - Wtedy wszystko było prostsze. - I wtedy, pod wpływem impulsu zadał to pytanie. - Nie chcesz przyjechać do Sionn? Przygryzł wargę. Ale pytanie już wybrzmiało... *** William Charles Grace, zwany częściej przez podopiecznych W.C. lub po prostu Tucznikiem ze względu na swoje ponadnaturalne gabaryty, stał na placu przed, jak głosiła kamienna, porośnięta brunatnym mchem tabliczka, Miejskim Domem Dziecka w Duffryn. Sytuacja wyglądała na bardzo poważną, bo pulchna twarz dyrektora nabrała barwę czerwieni o trzy tony ciemniejszej od koloru krawatu. - Kto z was - cedził przez żółte zęby, a galaretowate trzy podbródki podskakiwały przy każdej sylabie, - będzie miał na tyle odwagi cywilnej, żeby przyznać się, żeby… C.W. zapowietrzył się. Ze zdenerwowania zapomniał słów i łapał powietrze krótkimi, płytkimi wdechami. Pas opinający opasły brzuch napiął się niebezpiecznie i miało się wrażenie, że jeszcze kilka haustów powietrza nadmie kałdun do takiego stopnia, że miedziana klamra pasa nie wytrzyma napięcia i pęknie. - Kto? - wydusił raz jeszcze. Ze stojących w dwuszeregu dzieci z wbitym w ziemię wzrokiem wystąpił kilkuletni chłopiec z czapką z daszkiem, na którym widniał wyblakły napis L&M. ---dwa tygodnie później--- - Cześć Huw - rudy, piegowaty chłopak, który przysiadł się do Lwyda na ceglanym murku był niższy od niego prawie o głowę, lecz jakiś zadzior w oczach i prowokacyjna postawa zdradzały, że nie dawał sobą pomiatać. - Cześć. Siedzieli chwilę w milczeniu majtając nogami w powietrzu i obserwując dziewczyny grające w klasy. - Dlaczego to zrobiłeś? Stary zamknął cię do kozy na dwa tygodnie. Huw spojrzał na rudzielca. - Paul, tym razem Tucznik wysłałby cię do poprawczaka. Paul Goodman nie skomentował. Zamiast tego sięgnął do kieszeni. - Chcesz? - Wyciągnął rękę z paczką orzeszków w czekoladzie. Podchwycił pytający wzrok Lwyda. - Z prywatnych zapasów W.C. - Wyjaśnił z łobuzerską miną. Chłopcy przez chwilę patrzyli sobie w oczy po czym obaj parsknęli śmiechem.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) Ostatnio edytowane przez GreK : 25-07-2020 o 16:24. Powód: Tytuł |
29-07-2020, 20:45 | #49 |
Reputacja: 1 | Teoretycznie, Foxy mogłaby zostać w Toyocie. Robin jednak miała swoje zasady – nawet znajomych dzieci nie zostawiała samych w samochodzie, a co dopiero własnego psa! Dlatego teraz przypięła linkę do obroży i założyła suczce kaganiec – ona wiedziała, że Foxy jest ujemnie agresywna, ale poddenerwowani ludzie na komisariacie nie musieli tego wiedzieć, prawda? Po chwili siedziały już w gabinecie Owena – Robin na niewygodnym krześle, a Foxy pod biurkiem, gdzie zajmowała się udawaniem, że jej tu nie ma. Sztuczkę tą miała opanowaną do perfekcji. - No cóż… - Robin podrapała się po karku. – Psy zwariowały . Rzucały się na ludzi i na siebie nawzajem… Może ktoś rozpylił jakiś specyfik w powietrzu? – myślała głośno. – Mógł to też być dźwięk.. psy słyszą całą gamę dźwięków niesłyszalnych dla ludzi. Są specjalne gwizdki do przywoływania ich, wie pan o tym? Nie rozumiem tylko, po co ktoś miałby robić coś takiego.. no, ale to pan jest detektywem, prawda? – zaśmiała się nerwowo i zeskrobała trochę zaschniętej krwi Huwa z ręki. Ciemne drobinki posypały się na biurko. Owen z surową, lecz cierpliwą miną wysłuchał relacji Carmichell. Na widok czerwonych płatków tylko się skrzywił. - Nie jestem detektywem, ale to bez znaczenia - stwierdził, wyciągając z biurka jakiś formularz. - Oczywiście panie.. - szukała chwilę słowa, ale “funkcjonariuszu” nie brzmiało dobrze. - Inspektorze? - zaryzykowała, na co Owen tylko przytaknął. - Teraz proszę tu wpisać swoje dane i opisać przebieg zdarzenia, tak jak go pani zapamiętała. - Przebieg zdarzenia od którego momentu? - dopytała, bo ceniła sobie precyzję. - Zakończyć na przybyciu służb? - Należy zacząć od chwili, kiedy zawody zostały zakłócone i skończyć na moim przybyciu. Kiedy skończyła wpisywanie swoich danych (imię: Robin; nazwisko: Carmichel; wiek: 28; miejsce zamieszkania: Londyn, adres w Notting Hill; powód przyjazdu: zawody agility; zawód: behawiorystka) dodała: - Na komputerze poszłoby mi szybciej… Trochę odwykłam od pisania ręcznego. Może po prostu spiszę w domu i doślę mailem? Gryffith spojrzał na nią wymownie. Taki pomysł wyraźnie mu się nie spodobał. - Proszę to traktować poważnie - jego głos zrobił się wyraźnie szorstki. - To, że nie mamy teraz czasu na wszystkie procedury, nie znaczy że utraciła pani status świadka. Sądzę, że i tak przymknąłem oko na dostatecznie wiele rzeczy - tu już bezceremonialnie wskazał pod biurko. -[i] Jestem poważna - odpowiedziała Robin, patrząc mężczyźnie prosto w twarz. - Widziałam bardzo dokładnie, jak ten pies rzucił się na reporterkę... równie dobrze mogłam to być ja. Lub mój pies. Rozumiem powagę sytuacji i pana uwagi mi nie pomagają. Ja tez jestem zdenerwowana całą tą sytuacja, nie mniej niż pan. A może nawet bardziej. Zaczerpnęła powietrza. - Doceniam, że wpuścił pan tu mojego psa, Inspektorze. Więc proszę docenić moją wolę współpracy. Z twarzy mężczyzny nie ustępował grymas. Zrobił rundkę po pokoju, dając Robin trochę czasu. Tylko ukradkiem spojrzał na Foxy, ostatecznie nie komentując więcej jej obecności. - Według pani słów działanie mogło zostać zaplanowane - podjął znowu. - Jeśli tak, to sprawcą zamieszania nie jest raczej nikt stąd. Każdy wokół się zna, poza tym brakuje motywu. Kojarzy pani inne osoby, które niedawno odwiedziły okolicę? Czy zachowywały się podejrzanie? - Ja odwiedziłam okolicę… ale nie jestem odpowiedzialna za to zdarzenie, zapewniam. Pana kolega, Huw , też jest przejazdem, ale po pierwsze jest pana kolegą, a po drugie poszkodowanym, prawdopodobnie zabezpieczyłby się, chyba, że to było działanie sprowokowane, czyli jego obrażenia mają mu zapewnić alibi. – Robin oglądała parę sezonów Morderstw w Midsomer, zapewnianie sobie alibi przez podejrzanych było częstym wątkiem – nie podzieliła się jednak tą wiedzą. Owen usiadł za biurkiem i podrapał się po brodzie. - Kolega? Poznałem tego człowieka dziś rano. Ale proszę kontynuować. - Jeszcze Wendy Adams, ona też przyjechała do Sionn, nie wiem po co. Zna się z miejscową dyrektorką szkoły. Mój pies ubrudził jej płaszcz, tak się poznałyśmy. Wydłubała kawałek czegoś ciemnego zza paznokcia. - Nie ma o mnie dobrego zdania, dodam od razu. Mówię to na wypadek, gdyby próbowała mnie obarczać odpowiedzialnością. - Przyjrzymy się temu - policjant zapisał coś w swoim notatniku, zamknął go z głośnym klaśnięciem i wreszcie spojrzał na raport Carmichell. Robin rzetelnie opisała wydarzenie, uwzględniając fakty, unikając ocen i ozdobników. - Behawiorystka. To jeszcze lepiej - zrobił pauzę i przez chwilę dokładnie taksował kobietę. - Nie przypadkiem chciałem rozmawiać tu na osobności. Według relacji świadków zanosiło się na to, że to pani miała wygrać zawody. Dla moich kolegów jest to sprawa drugorzędna, ale moim zdaniem trzeba wykorzystywać takie rzeczy. Dobra komunikacja ze zwierzętami może być przydatna podczas dochodzenia. - MY miałyśmy wygrać te zawody - kobieta poprawiła Owensa, zerkając na Foxy. Trudno było powiedzieć czy Owen w ogóle chciał zrozumieć tę aluzję. Z nieustępliwą obojętnością spojrzał jeszcze raz na spisany przez Carmichell formularz. Tym razem jednak nie czytał go, ale wyraźnie nad czymś się zastanawiał. - Mam pewną teorię na temat tych wydarzeń i być może będzie mi pani potrzebna. Chodzi o podróż bezpośrednio w góry z kilkoma naszymi psami. Jeśli moje przeczucia są właściwe, to w jednym miejscu ich zachowanie również powinno ulec zmianie. Choć nie wiem czy aż tak drastycznie. Ale, jak już powiedziałem, wolałbym mieć pod ręką kogoś więcej niż policyjnego tresera. Suczka może jechać z nami - wskazał na Foxy. - Tym razem to nie jest polecenie, ale propozycja współpracy - wreszcie odsunął się od blatu dając znak, że spotkanie się zakończyło… albo i nie, ta decyzja leżała już po stronie Robin. Robin pokiwała głową, powoli. - Proponuje mi pan współpracę… - powiedziała. - Moja stawka godzinowa zaczyna się od 100 funtów, dodam gwoli jasności. Jednak w zaistniałych okolicznościach mogę rozważyć pracę bez wynagrodzenia, kosztem mojego wolnego czasu. Pochyliła się do przodu i wbiła spojrzenie w oczy Owena. Ten chyba na „odbijaniu piłeczki” również mało się znał. A może po którymś roku w policji wszystko obojętniało? Bo tak właśnie Gryffith wyglądał: jak niewzruszony niczym, kamienny posąg w służbowym stroju. - Potrzebuję jednak więcej szczegółów. Faktów. Dlaczego góry? Czy coś się tam wydarzyło? Czy wcześniej były jakieś incydenty z psami? - A przede wszystkim – czego szukacie w tych górach? - Z samymi psami nie mieliśmy takich incydentów - Owen rozpostarł szeroko dłonie. - Ale od jakiegoś czasu ludzie głupieją, i to dosłownie. Stale gadają o jakimś tunelu, a potem wariują. Robin drgnęła, ledwie dostrzegalnie. Zauważyła swoją reakcję, więc szybko dodała: - Ja też słyszałam o tunelu… byłam z Foxy u dr Powella w szpitalu w Sionn, pacjent z oddziału psychiatrycznego starał mi się o coś opowiadać o tunelu. Policjant zmrużył oczy i przechylił lekko głowę. - To może być przydatne. Jak nazywał się ten człowiek? Poszukała w pamięci. Tamto zdarzenie wydawało się tak odległe… - Blake - powiedziała. - Winston? Słyszałem, że miał się gorzej, ale to dla mnie nowość - mundurowy potarł dłonią czoło i skrzywił się. - Jakby tego wszystkiego było mało, w górach giną ludzie - wyjął z szafki wydrukowaną mapę, na którą naniesiono kilkanaście punktów, a następnie przysunął ją do Robin. Spojrzała. - Giną w sensie “gubią się” czy w sensie ”umierają”? - dopytała. - Przepadają. Co prawda później udało się odnaleźć kilka osób, ale brakowało im piątej klepki - Owen pokręcił palcem wokół swojej skroni. - Wiadomo, czemu tam się wybierali? To byli turyści? Szukali czegoś? Macie tu jakieś miejscowe historie o zakopanych skarbach? - I turyści i miejscowi. Skarby? O niczym takim nie słyszałem. Mamy natomiast kilku świrów, którzy lubią opuszczone miejsca, ale nie wiązałbym ich z tą sprawą. To dzieciaki, które po prostu lubią adrenalinę. - Nawet jeśli po powrocie nie było z nimi kontaktu, to przecież mieli jakiś znajomych, coś mówili przed wyjazdem… – dodała powątpiewająco Robin. - Jestem na etapie zbierania takich relacji. Tylko nie wszędzie wolno mi wetknąć nos. Kiedyś mogłem więcej, ale co zrobić - mężczyzna zrobił dość osobliwą pauzę, a gdy cisza się przeciągała, nagle zmienił temat. - Wydaje mi się, że szczególnie często do zaginięć dochodzi w jednym rejonie - wskazał na miejsce, gdzie faktycznie kropek było jakby więcej. - Jak się nazywa ten rejon? - To południowa część pasma Brenin. Jest tam aż za wiele miejsc, z których można spaść albo się zgubić. Do tego dochodzi duża ilość jaskiń. A czego szukam? Tego właśnie chcę się dowiedzieć. Widzi pani, policja co do zasady myśli zerojedynkowo. Skoro jest określone wydarzenie, ktoś z krwi i kości musi być za nie odpowiedzialny, więc trzeba go zlokalizować i odizolować. Ja się z tym nie zgadzam. Tu się dzieje coś, do czego żaden z nas nie był szkolony. Zaryzykuję określenie, że jest to „siła”. W jakiś sposób wpłynęła na zwierzęta i jeśli mój trop jest słuszny, to ma ono swoje źródło właśnie tam - jeszcze raz postukał palcem w miejsce na mapie. Znów spojrzała na Owensa. Na jej twarzy było teraz zaciekawienie. I szacunek. - [i]Cenię nieszablonowość w myśleniu/ – powiedziała w końcu.- Niewielu ludzi na dość odwagi i kreatywności , aby pozwolić sobie na wychodzenie poza schemat. Szczególnie w organizacji totalnej, jaką w końcu jest policja. Pomogę panu - zadeklarowała. Pierwszy raz Owen lekko rozluźnił się, a z jego twarzy lekko uszło napięcie. Trwało to jednak tylko chwilę, jakby jakikolwiek odpowiednik opuszczenia gardy był dla tego człowieka ujmą. Robin tymczasem odchyliła się na krześle i rozciągnęła, rozluźniając spięte mięśnie. - Czy możemy dostać trochę wody? Mężczyzna nie wstał, ale pokazał na kąt pomieszczenia, gdzie stała otwarta butelka. - Wśród tego bałaganu pewnie leży coś, czego może pani użyć jako miski. Robin za to wstała, z przyjemnością zmieniając pozycję. Napiła się, nie przejmując brakiem szklanki czy kubka, a potem wyciągnęła z nerki składaną, silikonową miskę i nalała Foxy. - Rozumiem, że oczekuje pan ode mnie obserwacji zachowania waszych psów i Foxy… [i]- suczka otworzyła oczy i spojrzała na swoją panią, nie poruszyła się jednak. Robin przyklękła i podała psu wodę. - Ona potrzebuje jakiegoś zadania. Widzi pan, tollery muszą mieć zajęcie. Inaczej się nudzą, rozpraszają i dekoncentrują. A potem szaleją. Ćwiczymy prawie codzienne, plus zawody, szkolenia, praca przy socjalizacji psów… tylko dlatego ona potrafi się tak sprawnie wyciszać, że przez cały pozostały czas jest bodźcowana. Jest po paru stopniach szkolenia nosework, ma też certyfikat psa poszukiwawczego. Dysponuje pan czymś, co należało do tych zaginionych? Plecak, ubranie, buty? - Cóż, przyznaję że nie jestem specjalista w dziedzinie psów. Dlatego zresztą potrzebuję pomocy. Jeśli chodzi o fanty, to coś się znajdzie. Chyba najlepszym pomysłem będzie jakiś but. Tak na chłopski rozum podejrzewam, że najlepiej kumuluje zapachy - spojrzał pytająco na kobietę. - But jest niezły, ale kumuluje też zapachy podłoża i wszystkich miejsc, gdzie człowiek był - Robin usiadła na powrót na krześle, wyciągając przed siebie nogi. - Najlepszy jest używany plecak. Bardzo mocno przechodzi zapachem właściciela. - Zobaczę co da się zrobić. - Kiedy chce pan jechać w te góry? - Jeszcze dziś wieczorem. Nie powinniśmy zwlekać. Robin podniosła głowę i spojrzała na Owena, jakby sprawdzając, czy mówi serio. Wyglądało na to, że tak. Zaczęła chichotać. Coś się jej wyraźnie skojarzyło i nie mogła powstrzymać śmiechu. Zasłoniła twarz dłońmi i śmiała się, potem pociekły jej łzy. Mężczyzna z kolei tylko gniewnie mrużył oczy i czekał. - Przepraszam – wykrztusiła w końcu, sięgnęła po butelkę i dopiła resztkę wody. Obtarła twarz dłonią, zostawiając rozmazaną , ciemną smugę na policzku. - Bardzo przepraszam, - W każdym filmie, serialu, książce, kiedy dzieje się coś niepokojącego, w jakimś odludnym miejscu, bohaterowie czekają do wieczora, żeby się tam wybrać. Dodatkowo, na miejscu zwykle się rozdzielają, żeby potem spektakularnie zginąć. Czy wspomniał pan coś o - podniosła głos - ZAGINIĘCIACH? Znów przechyliła butelkę, ale ta była już pusta. - Prawie nigdy nie chodzą w dzień. Zabierają latarki i idą – znów napadł ją atak chichotu. – Jak oglądaliśmy z Willem X-Files, zakładaliśmy się często, czy pójdą gdzieś teraz, czy poczekają do wieczora, żeby wypróbować swoje nowe latarki. Zawsze wygrywałam. Odetchnęła głęboko. - Nie uważa pan, że w dzień... jest jasno? Widać więcej? Trudniej wpaść do dziury? Łatwiej zauważyć trupa? Gryffith spoglądał na Robin jakiś czas i wreszcie głośno zgrzytnął zębami. Na jego czole wykwitła purpurowa żyłka, która od razu zaczęła miarowo pulsować. - A pani uważa, że o tym nie wiem? To nie ekspedycja poszukiwawcza. Mamy sprawdzić zachowanie psów. Jeśli chce pani to zrobić przed wieczorem, to bez problemu. Trzeba tylko przejść ekspresowe szkolenie i jeszcze dziś odbębnić całą tę papierkową robotę - wskazał komisariat jako taki. - A pewnie i jutro nie zabraknie pracy. Robin obserwowała mężczyznę przez chwilę, wyraźnie zaciekawiona jego reakcją . Potem powiedziała: - Skoro to eksperyment, nie ekspedycja poszukiwawcza, tym bardziej nie rozumiem tego pośpiechu. Nie chcę tego robić przed wieczorem, tylko jutro rano. Mój pies jest zmęczony, ja zresztą też, poza tym - nam plany na wieczór. A po nocy po górach obserwować psów nie planuję. Funkcjonariusz oparł głowę na dłoniach i ciężko wypuścił powietrze. - Jest pani naprawdę uparta. Muszę tutaj być w trakcie dnia. Robin uśmiechnęła się. - Nie użyłabym słowa "upór" - stwierdziła w końcu. - Raczej "asertywność" lub "zdrowy rozsądek". Przez chwilę obserwowali się wzajemnie, lecz Robin mogła już wyczuć jedną rzecz. Gryffith nie był typowym gliną. Z jakiegoś powodu działał na granicy policyjnych procedur i to właśnie dlatego jej potrzebował. W normalnych okolicznościach wziąłby kogoś po fachu i załatwiliby to sami. - Nie lubię tego słowa, ale pójdźmy na kompromis - palce Owena zabębniły o drewniany blat. - Zabierzemy się tam jutro, ale w południe. Jeśli pani nie będzie, pojadę sam. - Pana wybór - powiedziała. - Ale proszę pamiętać, że to ja znam się na psach. Będę, oczywiście. Gdzie się spotkamy? - Na parkingu - Gryffith spojrzał wymownie przez okno. - Na dziś z mojej strony to wszystko. - Świetnie - Robin wstała, pies też poderwał się na równe łapy. Kobieta wyciągnęła rękę na pożegnanie : - Do zobaczenia jutro. Mężczyzna wstał, odwzajemnił gest i z powrotem zajął swoje miejsce. Kiedy kobieta i suczka wychodziły, milcząco odprowadził je wzrokiem. Robin skierowała się do wyjścia z budynku. Funkcjonariusz na dole przekazał jej jeszcze, że szpital w Sionn prześle ostatnie wyniki Foxy do Ynseval, także na razie nie będzie potrzebne jej ponownie badanie. Podziękowała i wyszła. Zamknęła Foxy z tyłu Toyoty, a sama zajęła miejsca za kierownicą – dojazd do Sionn nie zajął jej wiele czasu, ale dopiero kiedy przyjechała do swojego pensjonatu zorientowała się, jak jest już późno. Zawody, potem czekanie na służby, wizyta na posterunku… pora lunchu dawno minęła. Ona nie był głodna, ale Foxy należał się posiłek. Kiedy pies jadł, ona weszła pod prysznic. Razem z gorącą wodą spływał stres, zmęczenie, i krew Huwa. Usiadł na łóżku, owinięta w ręcznik i wyciągnęła telefon. Dopiero teraz zorientowała się, że jest wyłączony – wyłączyła go rano, zaraz po przybyciu na tor zawodów. Uruchomiła urządzenie, które natychmiast rozpikało się dźwiękami wiadomości, nieodebranych połączeń i powiadomień z poczty głosowej. Cholera. Will – 11 nieodebranych połączeń, matka, ojciec, brat, przyjaciółki, znajomi z forum agility… widać wieści z Ynseval wyszły poza lokalne wiadomości. A może ktoś zalinkował coś lokalnego? Nie maiła czasu sprawdzać, wrzuciła na FB , że miała wyłączoną komórkę i wszytko jest ok. Poprosiła o powiadomienie innych. W tej samej chwili zadzwonił Will. - Wszystko jest w porządku, jesteśmy całe, przesłuchiwali mnie… - słuchała chwilę. – Wiem, kochanie. Byłam zdenerwowana. Przepraszam. – Znów słuchała, broda jej drżała. . – Też cię kocham. Dziś nie dam rady wrócić, jestem wykończona, a jutro idę z policją w góry… - opowiedziała o zdarzeniu i przesłuchaniu. – Bardzo bym chciała, żebyś tu był. Wiem… Pewnie pojutrze. Nie płaczę. Nie.. już wszystko jest ok. Zadzwonię wieczorem. Pa. Opanowała emocje, zadzwoniła jeszcze żeby uspokoić rodziców. Na koniec wysłała wiadomość do Huwa Lwyda: Jem dziś kolację o 21 w „Eisteddfod”. Chętnie pogadam, pozd. Robin. Skuliła się na łóżku, nagle strasznie zmęczona. Żałowała, że Willa z nią nie ma… - Chodź – poklepała dłonią łóżko a Foxy zamarła z mieszaniną szczęścia i zadziwienia na mordzie. Psu nie wolno wchodzić do łóżka! Pani mnie woła. Psu nie wolno wchodzić do łóżka! - Chodź – powtórzyła Robin, a pies jednym susem znalazł się przy niej. Przylgnął do boku swojej pani, sapiąc z zadowolenia. Robin głaskała miękkie, ciepłe futro zwierzaka. Foxy znieruchomiała, starając się udawać, że wcale jej tu nie ma. Bo jeszcze człowiek ją zabaczy i wyrzuci. Pierwszy raz leżała na posłaniu swojej pani.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
10-08-2020, 21:06 | #50 |
Reputacja: 1 | Pytanie wyraźnie zaskoczyło Paula. Huw wiedział jednak, że przyjaciel nie będzie pytał o szczegóły, a jego decyzja zapadnie tu i teraz. Ktoś inny zacząłby drążyć temat, lecz nie on. Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-08-2020 o 11:32. |