Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-05-2020, 13:44   #218
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Witek zerwał się, by odebrać telefon, ale zastałe mięśnie szybko pohamowały jego zapał. Mężczyzna syknął z bólu, który od razu na wejściu oznajmił, że przestał być bohaterem DC, Marvela czy Looney Tunes. Choć nie znajdował się już w ciele dziadka, to sprawność ruchową miał niewiele lepszą…
Nie odebrał połączenia od razu. Najpierw spojrzał na datę i godzinę.
- O żesz kurwa… - mruknął cicho, zdając sobie sprawę z tego, że bardzo, bardzo zaspał. Na pierwszy rzut oka niby nic strasznego. Ot, godzina dziesiąta. Tyle, że o całe trzy dni za późno!
- Bu… ry… - wychrypiał Witold, odbierając w końcu telefon. Wysuszone gardło odmawiało posłuszeństwa. Niczym zombie podreptał w stronę parapetu, na którym znajdowała się szklanka z niedopitą wodą. Czym prędzej opróżnił lichą zawartość, patrząc na UFO i królujące na ulicach Rosomaki. Wracały wspomnienia ze strefy działań wojennych...
- Powiedz, że nie zwariowałem... i rozmawiałeś ze mną o Żelaznym Sowiecie - chrypiał dalej, z trudem wlokąc się w stronę lodówki. Rozpaczliwie potrzebował picia. Jakiegokolwiek.

- A już myślałem, że mi odjebało i czas rzucać robotę - odetchnął z ulgą szef.
- Ale co się w takim razie, do cholery, stało?!

Bury głośno odetchnął z ulgą.
- Okej, czyli nie zwariowaliśmy - stwierdził, wyciągając z lodówki butelkę wody mineralnej. - Jakiś dzieciak wciągnął nas do świata swojej wyobraźni. Wygląda na to, że przypadkowi ludzie nabrali dziwnych mocy na Placu Zwycięstwa. Bardziej martwi mnie co innego. Wygląda na to, że UFO to nie część jego projekcji…
Witold nie mógł dłużej mówić. Musiał w końcu zalać gardło dużą ilością płynu. Ulga była wprost nie do wysłowienia…

- Ja pierdolę, kurwa, jakie znowu UFO?! Co się z tym światem pojebało? - wybuchł szef.
- Do czego was wciągnął?! - zapytał Roman Juszczyk.
- Grząski, ja bym się tak nie dziwił na twoim miejscu. Widzisz co mamy na ulicach. Cokolwiek by to nie było, do UFO były już jakieś podejścia, ale zanim zdążyli zbliżyć się choćby dronami, to wszystko szlag trafił. Mamy nowe realia. Odwaliliście śpiące królewny w nieco posranym świecie, bo trzeba było się liczyć z tym, że wam jakaś kobita eksploduje prosto w twarz i podziurawi szczapami własnych kości, ale mimo wszystko dość normalnym. Teraz mamy gangi cudaków. I tu przechodzę do najsmutniejszych informacji. Cieszko nie żyje.
Piotr Cieszko odszedł z Hoplonu pół roku temu. Przerzucił się na bezpieczniejszą, choć mniej płatną robotę jako szef ochrony centrum handlowego. Nie był pierdołą, a wielkim jak góra facetem uwielbiającym kręgle, choć gra w nie prawie nigdy mu nie szła.
- Wyszedł na pasaż, bo jeden z jego ludzi miał problem, jakiś świeżak. Jeden z dzieciaków zaczął się stawiać, Cieszko się nie pieprzył. Dźwignia i wychodzimy. Nie zdążył, bo dostał w bark jakąś mazią. To gówno wyżarło mu kości tak, że gówniarz uciekł z jego zaciśniętą łapą. Drugi machnął łapą i z jednego świeżaka zrobiło się dwóch półświeżaków. Ci są już niegroźni. Policja ich zdjęła. Ale są też tacy, którzy… No co wam będę gadał. Są grupy, które są sprytne. Na kilka z nich wciąż trwa obława. Jednymi z bardziej znanych jest Zakon Ren czy Nokturni. To takie “neogangi” - dokończył Marcin Rawicz.

Witold zastygł w bezruchu, opierając się o lodówkę i trawiąc informacje przekazane przez Jacka. Wieści spadały jak grom z jasnego nieba. Dobrze pamiętał Cieszkę… Nie minęło tak wiele czasu odkąd razem siedzieli w samochodzie, prowadząc obserwację albo wykonując dziesiątki innych rutynowych czynności. Facet miał poukładane w głowie i dobrze się z nim rozmawiało. Co gorsza, Witold czuł że bez problemu mógłby znaleźć się na miejscu Piotrka. Zgodnie z wyuczonym doświadczeniem podszedłby konwencjonalnie do tematu, po czym nagle stałoby się nie wiadomo co… Oberwałby kwasem wyplutym z gęby małolata lub został rozcięty koso-ręką, która pojawiłaby się znikąd. Bury otrząsnął się po kilku sekundach. Tutaj należało działać niekonwencjonalnie.
- Potrzebujemy broni, Jacek. Wiesz co mam na myśli. Nie pistolety - wychrypiał wreszcie Witold, z trudem rozprostowując plecy. - Mówię o karabinkach i półautomatach. Policja raczej nie będzie przejmować się teraz, że “trochę” robimy kurwę z ustawy…
Witold wiedział, że Hoplon trzyma w magazynie trochę dodatkowej broni - strzelby powtarzalne, pistolety maszynowe, karabinki… Co prawda tego rodzaju broń nie była dozwolona przy ochronie osób w Bielsku, jednak była dopuszczalna w przypadku konwojów i ochrony baz wojskowych.

Na linii zaległa cisza.
- Szefie, jesteś tam? - zapytał w końcu Pershing.
- A chuj z tym. Najwyżej będę jebał pokłony jak żydek. Bierzcie i nie dajcie się zabić żadnej ze stron. Bury, właśnie przeglądam maile. Wczoraj rodzice małolaty napisali, że chcą cię z powrotem. Podobno zaginęła. Co mam im odpisać?

- Że trzeba było mnie słuchać… - warknął Witold z siłą zamykając drzwi od lodówki. Szef znał go jednak na tyle dobrze, by domyślić się że nie jest to odpowiedź ostateczna. Ot, krótki wybuch, który w zwariowanych czasach musiał się trafić nawet oazie spokoju. Bury wziął głębszy wdech.
- Nie wiem czego oczekują. My ochraniamy, od szukania zaginionych jest policja i detektywi, ale…
Witold zawahał się przez chwilę.
- Napisz im, że przyjadę. Jacek… Z fabryki wywozili ludzi, którzy byli na Placu Zwycięstwa. Do jakiejś grubo obstawionej bazy wojskowej. Potajemnie, chyba na zlecenie jakiejś agencji rządowej. Możliwe, że wywieźli tam Matyldę. Ale jeśli tak, to… Nie mam pojęcia co robić…*

- Noooo zajebiście… Masz jeszcze jakieś dobre, kurwa, wiadomości? - ze słuchawki Witolda dobiegł huk odstawianej szklanki.
- To robi się za grube. Spróbujemy coś zrobić, ale jeśli trafiła do tej pieprzonej bazy, to umywamy ręce. Podzwonię i spróbuję nam zabezpieczyć dupy. Chuj wie co z tego wyjdzie - dodał ostatecznie nie precyzując czy chodzi mu o sprawę dziewczynki czy wspomniane zabezpieczenie.
- W razie czego jestem pod telefonem. A jeśli mnie nie będzie, to dzwoń po chłopakach i spierdalajcie wszyscy. I nie chcę wiedzieć gdzie. Kto wie czy w tym wszystkim nie ma jakiegoś głębszego gówna.

- Będę w siedzibie jak najszybciej. Bez odbioru - odparł sucho Witold, rozłączając się. Ostatni raz spojrzał za okno na królujące na ulicach rosomaki i wziął głębszy wdech. Po raz kolejny znalazł się w strefie wojny. On i całe miasto.

Bury wypił butelkę wody z solą, aby uzupełnić elektrolity, popił kilkoma surowymi jajkami, zagryzł razowcem i udał się pod prysznic. Zimna woda szybko pobudzała krążenie w żyłach byłego żołnierza i odpowiednio wyostrzała koncentrację na nadchodzący dzień. Po takim rytuale zwyczajnie nie dało się być zaspanym lub rozkojarzonym. Zdając sobie sprawę z tego co dzieje się na ulicach, uznał że dotarcie do siedziby Hoplonu może być problemem. Założył lekką kamizelkę kuloodporną, którą posiadał na własność, przedramienniki, rękawiczki, po czym przymocował pod pachą kaburę z berettą. Cały ten zestaw ukrył pod szeroką, brunatną bluzą z kapturem. Zrobił jeszcze kilka pompek oraz przysiadów na rozruch, aby ostatecznie zapewnić ciało, że skończyło się leżakowanie...

- W końcu okazja, aby wyciągnąć rower z piwnicy… - mruknął do siebie, schodząc na dół. Własny samochód musiał porzucić, a kradzionym wolał nie poruszać się w momencie, kiedy na drodze mogły czekać go wojskowe i policyjne posterunki. Poza tym… Rowerem łatwiej się przecisnąć niż autem.
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 30-05-2020 o 13:47.
Bardiel jest offline