Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2020, 18:17   #183
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 77 - 2037.V.10; nd; zmierzch

Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 19:00
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek centralny
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, gwar głosów


Dach; Oddział A



Czwórka zbrojnych tkwiła na raczej płaskim dachu i robiło to co od wieków najczęściej zbrojni robili na wojnie. Czekali. Czekali i próbowali się nie dać ponieść nerwom ani niecierpliwości. Byli opancerzenie i uzbrojeni, gotowi do akcji. A sytuacja nadal była niejasna. Łączności nadal nie było. I zostało im patrzeć na siebie i dawać znaki gestami. Przedłużający się stres działał stresująco właśnie. Osiągnęli stan pośredni pomiędzy nerwową i dynamiczną sytuacją a monotonną rutyną. Na rutynę było zbyt wiele niewiadomych a jak na akcję to zbyt wiele się właściwie nie działo.

Na dole też jakoś sytuacja się nie zmieniła. Ktoś cały czas na nich spogądał z dołu, z poziomu ulicy, przyjechał jakiś samochód jakiś odjechał. No ale nikt do nich nie wołał, nie machał ani nie strzelał. Oni też nie. Junior nie dostrzegł w dziurze nic specjalnie ciekawego poza tym co już wcześniej widział. Stary wrak śmigłowca wbity w jakieś pomieszczenie i zamknięte drzwi. Strauss pilnujący drzwi prowadzących na niższy poziom też nie miał powodów do alarmu. Musiał opuścić swój narożnik ale i tak Junior z Faustem mieli wgląd na te dwie ściany jakich dotąd pilnował.

Odruchowo sprawdził klamkę. No ale była zamknięta. Zastanawiał się czy mówić o tym Faustowi. Może by jakoś otworzyć te drzwi? Z drugiej strony mogły mieć jakieś pułapki albo alarmy. Więc ostatecznie skoro nie było rozkazu postanowił się nie wychylać i nie przypominać dowódcy o swojej obecności.

David też nie był zachwycony. Wolał dostać plan i zadanie do zrealizowania. Gdy był w ogniu bitwy to zawsze wiedział co trzeba zrobić. Ale teraz? Żałował, że nie ma tu Moritza albo Lawa co by zdjęli z niego ciężar podejmowania decyzji. Bał się, że cokolwiej zrobi to jego obarczą winą za niepowodzenie. A co gorsza zawiedzie. No ale na razie żadnych strzelanin ani odgłosów, że protestanci roznoszą ostatnie piętro na strzępy nie było słychać. Sam też nic nie dawał znaku, że są jakieś problemy a była szansa, że widzi kogoś z “B”.



Przedostatnie piętro; Oddział B



George



Ciemnowłosy informatyk widział jak jego krótka wypowiedź przykuła uwagę trójki jego rówieśników. Popatrzyli na niego uważnie. O ile w policyjny wariant chyba żaden nie uwierzył na tyle aby rozważać na poważnie taki wariant to wzmianka o ludziach Alvareza wywołała poruszenie. Cała trójka popatrzyła na siebie dość mocno nerwowym wzrokiem i zaczęła się szybko naradzać. Tak ich zostawił i ruszył ku tym drzwiom które do tej pory były zamkniętę. Przy okazji zaczął wracać w kierunku gdzie został Law i Ruben. Ale przez ten tłum to jeszcze ich nie widział.

Sprawdził te pierwsze drzwi ale były tak samo zamknięte jak poprzednio co je sprawdzał. Włamywaczem nie był a łomu czy czegoś takiego nie miał. Ale jego ruchy przykuły uwagę jakiegoś dryblasa z toporkiem strażackim.

- Co? Myślisz, że tu też się ukrywają? Zaraz sprawdzimy! - zaczepił go jakby Bitterstone dał mu niezły pretekst albo przypomniał o tych drzwiach. Kilka machnięć potężną siekierą rozpołowiło framugę i drzwi na tyle by zamek przestał stawiać sensowny opór. Jeszcze ze dwa kopnięcia dryblasa i drzwi stanęły otworem.

Wnętrze okazało się dawnym mieszkaniem. Nawet niezbyt splądrowanym. Chociaż czas i bezruch zrobił swoje. Facet z siekierą wpadł z impetem do środka jakby miał zgarnąć główną pulę skarbów czy kogoś rozpołowić tą siekierą. No ale nikogo takiego nie znalazł. Zaczął więc dość chaotycznie przeszukiwać mieszkanie nie zwracając uwagę czy ktoś się do tego dołącza.

- O cholera… - nagle stanął jak wryty w dopiero co otwartych drzwiach. Patrzył tak chwilę. Po czym cofnął się i stracił zainteresowanie przeszukiwaniem tego mieszkania. Gdy George tam zajrzał dostrzegł łazienkę. Kafelki, kabina prysznicowa, sedes, zlew no i wanna. Wszystko zgodnie z dawnymi standardami. Oczywiście już nie takie piękne i czyste jak dwie dekady temu. Ale i tak wszystko psuł ten trup w wannie. Zasuszony, obgryziony, zmumifikowany. Nóż pokryty brunatnymi plamami leżał na podłodze obok wanny.

Ale mimo tego znaleziska nie znalazł w tym mieszkaniu nic co by ewidentnie pasowało do EMC lub czegoś takiego. Możliwe, że od inwazji nikt nie zaglądał do tego mieszkania.



Law i Ruben



Przez chwilę wyglądało jakby uwaga Japończyka zastrzeliła wszystkich. Ten brodacz z pistoletem, chudzielec z łomem, kobieta co chciała leków i cała reszta nagle wszyscy całkiem zgodnie spojrzeli na niego jakby zobaczyli ducha czy co. To wykorzystał ten głos z górnego piętra bo pierwszy wyszedł z inicjatywą.

- O! Wreszcie ktoś rozsądny! Kto to powiedział?! Jak będziemy mieć półprodukty to w kilka dni, ze 3 może, zrobimy nową partię! - zawołał przez już częściowo rozwalone drzwi. Ale w górze schodów przez tą dziurę widać było chyba jakieś stoły i szafki więc właściciela głosu nie było widać. Ale słychać go było całkiem wyraźnie. Pewnie stał gdzieś niedaleko tych drzwi.

- Coś ty za jeden? - brodacz z pistoletem stał bliżej Lawa więc nie musiał się tak drzeć jak ten na górnym piętrze.

- Może on jest z nimi? Chcą nas wyślizgać! - ten osiłek z bejsbolem wskazał na szczupłego Azjatę swoim bejsbolem.

- No bo ja wiem… 3 dni no nie jestem szczęśliwy ale może można poczekać jeśli by mieli dać te obiecane prochy… - chudzielec z łomem za to jak zwykle robił trochę pod prąd brodaczowi i największym krzykaczom.

- 3 dni?! Mowy nie ma! Oni się dawno zwinął przez te 3 dni i co nam zostawią? Puste strzykawki i resztę syfu?! Musimy mieć jakąś gwarancję! - brodacz jakby odzyskał werwę gdy usłyszał swojego głównego, chudego oponenta.

Zdania zdawały się podzielone. Część mówiła, że może poczekać, część by zakończyć sprawę od ręki a większość jak zwykle stała niezdecydowana czekając aż się sytuacja jakoś wyklaruje. I wtedy jak grom z jasnego nieba w to rodzące się zamieszanie i rwetest gruchęła wieść.

- Alvarez ma swoich ludzi na dachu! - podał informację jakiś zdyszany chłopak. W ciągu ostatnich paru chwil zrobiło się nagle cicho po raz drugi odkąd Law wyskoczył ze swoim nietuzinkowym pomysłem.

- Niemożliwe! Skąd wiesz?! - brodacz popatrzył na tego co przyniósł te wieści gromiąc go wzrokiem i głosem.

- No są na dachu, jacyś kolesie z karabinami! Jakiś typ mówił, że to mogą być od niego! - wyjaśnił zdenerowany posłaniec. Ale nie tylko on był zdenerwowany. Nazwisko lokalnego ojca chrzesnego zelektryzowało chyba wszystkich.

- Ja stąd spadam. - burknął jakiś facet i zaczął przepychać się do wyjścia. Parę osób miało miny jakby na poważnie rozważało pójście w jego ślady.

- To ten gnojek! To ty go powiadomiłeś! Od początku ględzisz tylko o Alvarezie! - brodacz z sciekłością wycelował palec w chudzielca z łomem.

- Nikogo nie wzywałem! Przecież cały czas stoję tu z wami! - odkrzyknął równie zdenerwowany chudzielec.



Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 19:00
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek południowy
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, cisza


Sam


- Sam tak od ręki tego nie załatwię. Zawiadomiłam Franka. Podjedzie z chłopakami tam do was. - zwiadowca z biolabu usłyszał w słuchawce. Trochę trzeszczało i rwało. Ale nadal dało się zrozumieć co Chinka do niego mówi. Przez ostatnie parę minut sytuacja się właściwie nie zmieniła. Może poza tym, że ci z “B” zniknęli mu z pola widzenia. Law i Ruben bo weszli głębiej w “L-kę” a George bo wlazł do jakiegoś mieszkania. Jakiś facet rozwalił drzwi siekierą a potem wszedł do środka. A xcomowiec za nim. Za to widział dość dobrze dach i zbrojną czwórkę. Czekali. Trochę zmienili stanowiska ale nic drastycznego się u nich nie działo. Więc właściwie nie bardzo miał co oglądać ani meldować.

- Dzięki. Przyjąłem. U mnie bez zmian. - odmeldował się i skinął głową chociaż Yoshiaki nie mogła tego widzieć. Tak samo jak on gdy ona też podobnie skinęła swoją głową w odległej o kilka kilometrów bazie.

Doszła do wniosku, że chyba Frank i jego chłopaki szybciej załatwią sprawę. Dość szybko zorientowała się, że zdalnie będzie trudno to załatwić. Z tego samego powodu z jakiego i oni wybrali swoją bazę właśnie w tej okolicy. Nie było jej tak łatwo zeskanować zdalnie. Bo jeśli ktoś w tamtej kamienicy używa sieci miejskiej, dawnej czy obecnej to musiałby podpiąć się na dziko. A ona sama musiałby wbić się w system energetyczny miasta by to sprawdzić a wynik był mocno niepewny i czasochłonny. No i mogli mieć generator wówczas nie zostawialiby żadnego śladu w sieci tak samo jak xcomowcy.

Natomiast z dronem sprawa nie musiała być tak całkiem przegrania. Skoro Sam w sąsiedniej kamienicy miał łączność to zasięg tych zakłóceń, nawet jak silny to był jednak mocno ograniczony. Jak daleko mógł być od centrum zakłóceń? Pół setki metrów? Może setkę. Więc jakby puścić drona na kilkaset metrów to nie powinno go chyba objąć tymi zakłóceniami. A kilkaset metrów dla kamer drona nie stanowiło żadnej przeszkody. No i mogła go puścić prawie od ręki, pewnie doleciałby zanim grupa Franka by się skrzyknęła i dojechała na miejsce.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline