Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2020, 13:49   #181
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 76 - 2037.V.10; nd; zmierzch

Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 18:50
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek centralny
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, gwar głosów


Dach; Oddział A



- Co mówiłeś? - Dave słyszał, że Junior coś mówi w słuchawce ale tak cięło, że nie bardzo wiedział co. Wyglądało na to, że ich też zaczynała dopadać plaga szwankującej łączności. Dobrze, że budynek był mniej więcej prostokątem, dość zwartym więc ich czwórka mogła akurat obsadzić każdy z narożników. Wtedy każdy z nich widział dwie inne ściany i to co na dole. On i Dunkierka obsadzili tą frontową ścianę. Gdzieś w budynku naprzeciwko tkwił Sam. Nawet go czasem widzieli no ale z nim łączność rwała się tak samo jak z chłopakami z “B”.

- Mówiłem, że tu wpadł ten śmigłowiec! Jest spora dziura! Można by tam wejść! Widzę jakieś drzwi tam na dole! Tylko zamknięte! - brodaty zwiadowca darował sobie łączność i załatwił sprawę jak to załatwiano to przed erą komunikacji bez i przewodowej. Czyli wydarł się do masywnej sylwetki jaka kucała po skosie od niego. Na szczęście dach był raczej płaski więc jeśli człowiek uważał na dziury i jakieś graty to można było dość spokojnie chodzić. Akurat jemu przypadł ten narożnik gdzie runął ten śmigłowiec. Widocznie wpadł na ostatnie piętro. Jeszcze ogon wystawał z bocznej ściany. Chyba Black Hawk. Z tego co widział z kabiny i całego przodu niewiele zostało. I tam na dole była niezła kraksa. Lepiej było nie myśleć co się stało z załogą. Ale tył kadłuba, mimo odłamania się części ogonowej i sama ładownia wydawały względnie całe. Może to było awaryjne lądowanie czy po prostu niekontrolowany upadek. Szczęście w nieszczęściu śmigłowiec musiał runąć w jakiś świetlik czy coś takiego bo jakby walnął w dach czy zwartą ścianę to pewnie by się po niej rozsmarował i nie zostałoby nawet tyle co widać.

No ale jakby to kiedyś nie było teraz w ścianie i trochę w dachu została spora dziura z jakiej wystawał kawałek części ogonowej. Dziura była na tyle duża, że dałoby się tam wejść. Wskoczyć na pewno. Z powrotem jakby użyć automatów windowych pewnie też by się dało wydostać. No a poza wrakiem śmigłowca ze swojego miejsca widział jakieś drzwi jakie pewnie prowadziły na poziom pod dachem. Czyli na to ostatnie piętro na jakim mieli być ci co wzywali pomocy. No ale to już Faust powinien zdecydować co zrobić z tym fantem. Mieli czekać na sygnał od Lawa no ale właśnie problem był z tym, że zaczynali mieć problem by połączyć się z sobą nawzajem a co dopiero z kimś piętro czy dwa niżej.

- Law słyszysz mnie? - Faust też to wiedział ale miał jeszcze nadzieję, że jakis kontakt uda się nawiązać. Ale na wspólnym kanale słyszał tylko trzaski eteru. Nikt z trzech chłopaków się nie odezwał. - Sam? Widzisz ich? Sam? - gdy odczekał chwilę zwrócił się do zwiadowcy z biolabu. Ale też słyszał tylko trzaski. Na niego mógł chociaż spojrzeć przez ulicę. Machnął do niego i wskazał na swoje ucho w uniwersalnym geście, że chce pogadać. Ale dojrzał jak zwiadowca bezradnie rozkłada ręce i kręci głową. Nie słyszał go. - Cholera. - mruknął z irytacją. - Ktoś mnie w ogóle słyszy? - na wszelki wypadek spojrzał na pozostałą trójkę rozstawioną w przeciwległych narożnikach. Ale po chwili każdy z nich na migi dał mu znak, że łączność siadła całkowicie. Nawet jak coś było słychać to za mało by dało się zrozumieć co kto mówi.

Dunkierka się nie odzywała. Siedziała w swoim narożniku zerkając czasem na okno naprzeciwko gdzie koczował Sam ale głównie na dół. Widziała z wysokości kilku pięter figurki i samochody na dole. Przy bocznej ścianie widziała sterczący ogon śmigłowca przy jakim koczował Junior. Ale ta wyrwa była właśnie bliżej tyłów budynku więc nie widziała co jest w środku. Ci na dole też ich widzieli ilekroć wychylili się by sprawdzić co się dzieje na dole, tuż przy budynku. Co prawda pokazywali ich palcami i zadzierali głowy do góry ale na razie na tym się skończyło.



Przedostatnie piętro; Oddział B




George



Bitterstone skinął głową i zaczął się przedzierać przez tłum z powrotem. Teraz też zadziałała ta koncertowa zasada “im bliżej sceny tym tłoczniej”. Tylko jak się od niej oddalał to się szło trochę łatwiej. Nigdzie nie był sam. To była typowa kamienica więc korytarz nie był zbyt urozmaicony. Ot miał prowadzić od klatki schodowej i windy do drzwi poszczególnych mieszkań. Ludzie jacy go mijali albo jakich mijał byli podobnie wzburzeni jak tych których spotkali tu do tej pory. Szybko utracił więc kontakt z Lawem i Rubenem. Inni ich zagłuszali nawet jeśli coś mówili. A zakłócenia były tak silne, że w słuchawce słyszał tylko trzaski eteru. Czyli właściwie był sam.

Zwiedzanie korytarza szybko przekonało go, że raczej nie ma tu niczego bardziej niezwykłego niż lampy na korytarzach. Niczego co by mogło być odpowiedzialne za te trzaski. Chyba, że coś szło po kablach w ścianach i suficie no ale tego bez spec aparatury i tak nie był w stanie sprawdzić. Zostało mu poglądać sobie mieszkania.

Kamienica musiała być pusta. Bez stałych lokatorów. Więc chociaż trafił na kilka zamkniętych drzwi to większość była otwarta na oścież. Albo od dawna albo teraz staranowane przez wzburzony tłum. W niektórych stali i dyskutowali ludzie którzy nie mieścili się na korytarzu. Patrzyli na niego albo czasem szperali ewidentnie czegoś szukając czy plądrując. Ale widocznie brali go za jednego ze swoich.

W mieszkaniach wciąż było całkiem sporo śladów dawnej cywilizacji. Łóżka, stoły, mikrofalówki, plazmy na pół ściany i tak dalej. Obecnie wszystko w wersji postapo. Czyli zdezelowane, zardzewiałe, popękane, zabrudzone, wysprejowane gdzieniegdzie nawet chyba ktoś ognisko kiedyś robił. A co się dało zabrać czy zniszczyć to właśnie ulegało irytacji tubylców. Obecne technologie, z użyciem obcych materiałów i technik często znacznie przebijały możliwości sprzętu sprzed Inwazji. No i dlatego tamte antyki niezbyt miały wzięcie. Przynajmniej w nowoczesnych metropoliach zarządzanych przez kolaboracyjny rząd. Chyba, że ktoś właśnie miał słabość do kolekcjonowania takich zabytków i zbytków z dawnych dni. No ale jakoś niczego co by wyglądało na źródło zakłóceń nie znalazł. Zostało mu do sprawdzenia jeszcze ze trzy ostatnie mieszkania i albo jakoś dostać się do tych paru zamkniętych albo wrócić do Lawa i Rubena. Ale wtedy wyczuł poruszenie wśród zebranych. Akurat wyszedł z jedngo mieszkania na górze gdy zobaczył jak drzwi do klatki shcodowej otwierają się i do środka wbiega zdyszany jakiś młodzieniec. Jakby wbiegał przez te wszystkie piętra czy co. Na szczęście dla Georga chyba zaraz przy wejściu trafił na jakiś znajomków bo od razu zaczął z nimi dyskusję.

- Na górze ktoś jest! - oznajmił dwóm swoim kolegom gestykulując mocno w stronę sufitu. Ci popatrzyli na niego, potem na ten sufit ale chyba nie bardzo wiedzieli o czym mówi.

- No jak to ktoś jest? Te złodziejskie mendy nie? - odpowiedział niepewnie mrużąc oczy ten z kolczykiem w uchu.

- Nie! Nie ci! Jacyś z karabinami! Zjechali po linach z dachu na dach! Sam widziałem! - oznajmił im z przejęciem. A ci już gdy pojęli o co chodzi popatrzyli na siebie też zaniepokojeni. Ludzie z karabinami zjeżdżający po linach pewnie kojarzyli się z jakimiś z rządu. A rządowe siły nie były mile widziane w tych okolicach.

- Niemożliwe… Nikt tutaj by nie wezwał glin… - mruknął ten piegowaty z mieszaniną niedowierzania i nadziei.



Law i Ruben



- Co tu tłumaczyć?! Niech oddają towar albo kasę! - krzyknął ten wojowniczy z bejsbolem. Ale chyba traktował szczupłego Azjatę jak swojaka nawet jeśli nie zgadzał się z jego pomysłem.

- Już mówiłem wczoraj! Transport z półproduktami nie przyjechał! Czekamy na nowy! Nie mamy z czego zrobić nowych porcji! - ten z piętra chyba był tak samo wkurzony na adwersarzy jak oni na niego. Ale miał też bardziej gardłową sytuację no i nie miał poparcia tłumów za sobą to bardziej nad sobą panował. No i dało się wyczuć jeśli nie strach to obawę w jego głosie co w obecnej sytuacji dziwne nie było.

- To oddawajcie kasę! - krzyknęła ta sama kobieta co poprzednio. Z miejsca poparły ją inne głosy.

- Nie możemy! Kasa z zaliczek poszła na zakup półproduktów! Nie mamy waszych fantów! Ale jak będziemy mieć półprodukty to wszystko wróci do normy! Proszę o trochę zrozumienia i cierpliwości! - ten z ostatniego piętra krzyczał w dół schodów pełnych chwilowo cichych ludzi z siekierami, maczetami i bejsbolami. Jego odpowiedź przyjęli dość kiepsko. Raczej podziałała na nich jak sól na rany. Znów zrobił się rwetes.

- Kłamie! Jak im odpuścimy to się zwinął z naszą kasą i towarem! Załatwmy ich teraz! - krzyczał brodacz z pistoletem. Wydawał się być przekonany, że ci na górze to jacyś kanciarze co chcą im wywinąć jakiś szwindel. I sądząc po gniewnych okrzykach i bojowym machaniem siekier i młotów to nie tylko on tak uważał.

- Mówię wam, chodźmy do Alvareza. Może weźmie jakąś dolę ale przypilnuje ich. Przed nim nie jest tak łatwo się ukryć. - chudzielec z łomem nadal nie był do końca przekonany czy nie lepiej przekazać sprawę lokalnemu watażce jaki trząsł całą okolicą.

- Debil! Jak oni podepnął się pod Alvareza to procent wpuszczą w koszty! A kto za to będzie płacił?! No my! Dlatego jest tutaj taniej bo nie odpylają mu prowizji, jak zacznął to będzie kosztować tyle co gdzie indziej geniuszu! - brodacz z pistoletem fuknął na tego z łomem by wyjaśnić jemu i nie tylko jemu prawidła ekonomii rynku.

- Może i tak. Ale wtedy jak się będą chcieli zniknąć to on już będzie ich szukał. A przed nim nie tak łatwo zniknąć. - argumentował ten chudy łomiarz który widocznie przemyślał sprawę dokładniej niż na pierwszy rzut oka znaczyło. Teraz jego argumenty padły na podatny grunt gdy widocznie lokalni już nauczyli się by nie lekceważyć nazwiska lokalnego mafioza gdy chodziło o lokalne sprawy.

- Ja muszę mieć te lekarstwa dla mojego dziecka! Mnie muszą wydać! Muszą przecież mieć jakieś zapasy! Mojego chłopca złapali jak pracował dla Alvareza! Teraz czeka na proces ale wiadomo, że go skażą! Te rządowe kurwy zawsze nas skazują! A jak go nie ma to teraz nie mam pieniędzy na lekarstwa dla mojej córki a stare już mi się skończyły! Muszą mi coś wydać! Przecież zapłaciłam zaliczkę! - krzyczała zdesperowana kobieta w średnim wieku. Krzyczała patrząc po zebranych bliższych i dalszych sąsiadach. Trafiła na podatny grunt gdy mówiła o rządzie jako wrogu i narzędziu nacisku. Liczne pomruki i kiwania głową potwierdziły po raz kolejny, że nowe władze nie cieszą się tutaj żadnym poparciem ani popularnością. Jawią się jako ci co zabijają, skazują, więżą i zabierają.

- Hola, hola! A dlaczego tobie by mieli wydać leki?! Wszyscy mamy dzieci i potrzebujemy leków dla naszych dzieci i bliskich! - zawołał z miejsca jakiś mężczyzna przypominając, że wszyscy jadą na tym samym wózku. I znów górę zaczynały brać emocje gdy każdy zaczynał kłócić się z każdym.




Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 18:50
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek południowy
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, cisza


- No pięknie. Po prostu pięknie. - mruknął Sam gdy zorientował się po pantonimie z sąsiedniego dachu, że teraz stracił łączność także i z nimi. Po drugiej stronie była siódemka xcomowców, większość z nich nawet widział ale nikogo nie słyszał w radio. Widział jak czwórka zbrojnych rozstawiła się na dachu. I zajęła się chyba obserwacją. Coś do siebie krzyczeli więc pewnie między sobą też już się nie słyszeli. Na przedostatnim piętrze widział jak George łazi po mieszkaniach i korytarzach jakby czegoś czy kogoś szukał. Tam w głębi korytarza zostali Law i Ruben. Chyba wdali się w dyskusję sądząc po reakcji okolicznych twarzy. Ale zaraz tam chyba każdy zaczął dyskutować z każdym.

- Cholerny świat. - zwiadowca zastanawiał się co to za klątwa z tą łącznością. No coś tam było co przerywało. Jemu trochę też no ale jednak nie na tyle by nie dało się rozmawiać.

- Baza jak mnie słyszycie? - postanowił poradzić się kogoś jeszcze co dalej z tym fantem zrobić.

- Dość dobrze. A czemu pytasz? - Yoshiaki która została na skanerskim posterunku odezwała się prawie od razu.

- Oba oddziały weszły do albo na budynek. Widzę ich ale straciłem łączność. Brak kontaktu. Możesz to sprawdzić? - Sam przedstawił sprawę i poprosił o pomoc. A kilka kilometrów dalej, w centrum xcomowej łączności Chinka pokiwała głową chociaż on tego nie mógł widzieć.

- Już sprawdzam. Daj mi chwilę. - zaczęła szybko sprawdzać odpowiednie procedury. Dość szybko przekonała się, że komunikator Sama trochę trzeszczy ale właściwie działa poprawnie. Pozostała siódemka za to znikła jej z namiaru. Nie miała żadnego kontaktu albo namiaru. Jeden czy kilka komunikatorów no to mogła być jeszcze jakaś awaria. Ale cała siódemka? To było mało prawdopodobne. Zwłaszcza jak prawie połowa grupy to byli inni skanerzy więc nie było szans by coś sknocili w obsłudze. Zresztą te komunikatory były idiotoodporne. Trudno tam było coś sknocić.

- Tam musi być jakieś źródło silnych zakłóceń Sam. Działa jak EMC. Jeśli wyjdą poza ten obszar zakłóceń prawdopodobnie powinni odzyskać łączność. To samo z tobą. Jeśli się zbliżysz to raczej też stracisz łączność. Trzeba by zlokalizowac i zlikwidować te źródło to pewnie wszystko wróci do normy. Czy mają jakieś kłopoty? - Yoshiaki przedstawiła swoja skanerską diagnozę. Nie bardzo wiedziała co tam się dzieje tylko to co mówił Sam. Ale brzmiało to dość niepokojąco.

- Chyba nie. Faust okupuje dach. A Law gada z tubylcami wewnątrz budynku. Na razie dość spokojnie. Nie strzelają się ani nie biją jeśli o to pytasz. Tylko nie mam z nimi żadnej łączności. Z Faustem możemy do siebie machać. - Sam wzruszył ramionami chociaż tego z kolei skanerka po drugiej stronie słuchawki nie mogła tego widzieć. Nie był pewny co o tym sądzić. Niby nie działo się nic drastycznego no ale wolał zameldować o tej utracie łączności. Jego słowa nieco uspokoiły Chinkę ale zastanawiała się co może poradzić i czy powinna kogoś wezwać do centrali.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-06-2020, 20:35   #182
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
George

- O cholerka - mruknął do siebie Bitterstone, usłyszawszy newsy od młodzika. Lokalsi wykryli oddział A i co za tym szło stracili element zaskoczenia. Ciągnęło to też za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Wzburzony tłum na wieść o uzbrojonej jednostce mógł stać się jeszcze bardziej nieprzewidywalny. Oczywiście nie stanowili realnego zagrożenia dla zbrojnych, jednak spanikowani mogli uniemożliwić próbę negocjacji, jakie ułożył sobie Law.

No trudno, rozlało się, pomyślał George. Mógł ostrzec kierownika skanu jedynie przez dotarcie do niego, co równało się z przedzieraniem przez tłum. Wykonalne ale czasochłonne. Poza tym co im to dawało? Nie mogli ostrzec tych na górze, więc nawet gdyby Law wydał polecenie do odwrotu, tylko trójka skanerów by o tym wiedziała.

Nie. Musiał znaleźć źródło zakłóceń. Jeśli zdoła je w miarę szybko zlikwidować, natychmiast powiadomi wszystkich o zaistniałej sytuacji. Dodatkowo umożliwiłoby to im swobodną komunikację.

- To chyba nie psy, co? - wtrącił George do grupy rozmawiającej z informatorem. - Oni by tu wlecieli z syrenami. Może to Alvarez przyszedł przechwycić ładunek? - dodał niby od niechcenia. - Trzeba zgarnąć fanty i zwiewać - rzucił porozumiewawczo i oddalił się, by spróbować sforsować zamknięte mieszkania.


Oddział A

Siedzenie na miejscu i czekanie nie były najmocniejszą stroną Fausta. Tym bardziej, kiedy nie było nikogo na radiu, kto przytemperowałby jego zapędy. Wielkolud trzymał w ręku broń i miał pod sobą ludzi. Rwał się do akcji a wrzawa pod stopami tylko go motywowała do działania.

Tylko co mieli zrobić? Wkroczyć tam i zacząć strzelać do tych zabarykadowanych albo do cywili? I narazić przy okazji Lawa oraz jego ludzi? Że też nie padły żadne konkretne rozkazy!

Utknęli tutaj i równie dobrze mogli popełnić błąd zostając na dachu.

Szlag by to, westchnął w duchu Faust.

- Strauss! Pilnuj drzwi! Junior! Miej oko na tę dziurę w suficie! Jak tylko zrobi się większa wrzawa wkraczamy i odbijamy naszych! - zakomenderował.


Sam

- Cholera. Podesłałabym drona, ale z nim też mogę stracić kontakt. - Członek biolabu usłyszał w słuchawce kobiecy głos. Yoshiaki monitorowała sytuację, ale niewiele mogła ze swojej pozycji zrobić.

- Wpadnie w ręce cywili - stwierdził oczywiste Sam, bez przerwy przyglądając się wydarzeniom w kamienicy naprzeciwko.

- Może... może moglibyśmy wyłączyć zasilanie w tamtym bloku? EMC wymaga energii. Mogą podtrzymywać je bateriami ale prościej dla nich byłoby podpiąć się do lokalnej sieci.

- W ten sposób unieszkodliwilibyśmy źródło zakłóceń i odzyskali łączność - podłapał wątek Sam.

- Dokładnie. Zobaczę, czy będę w stanie to zrobić zdalnie. Jak nie, wyślę kierownika Hodowskiego i jego ludzi.

- Przyjąłem. Ja dalej obserwuję kamienicę - zakończył Sam.


Law i Ruben

Robiło się coraz ciekawiej. Zaginiona dostawa mogła być tylko ściemą albo łatwą wymówką przed czymś poważniejszym. Z drugiej strony ci na górze i tak już dużo ryzykowali, mając u progu rozwścieczony tłum. Tłum, który potrzebował jakiś lekarstw, nie narkotyków. Przynajmniej część z nich miało chore dzieci, co by tłumaczyło ich zawziętość. Istny niefart, że dilerzy nie byli w stanie ich dostarczyć.

Dodatkowo wisiała kwestia Alvareza. Wychodziło na to, że dotychczas cały ten handel odbywał się poza radarem szefa mafii. Niebezpieczna gra, Law musiał przyznać. Jeśli głowa podziemia się dowie o trwającym precedensie, z pewnością poleci parę głów dla przykładu, zaraz przed tym, jak wyciągnie swoje łapy po udział.

Problem w tym, że podobnie jak ci szarostrefowi przedsiębiorcy, XCOM również nie chciał podpadać Alvarezowi. Obecnie panowała między nimi naciągana przyjaźń i obu stronom taki układ odpowiadał.

Co więc mógł zrobić XCOM w takiej sytuacji? Doniesienie Alvarezowi z pewnością u niego zaplusuje, jednak skaże niejedną rodzinę. Z tego, co szef skanu zdążył się zorientować, tylko tutaj lokalsi byli w stanie kupić te leki w rozsądnej cenie. Marża Alvareza mogła niejednego doprowadzić do bankructwa.

Jeśli nie doniosą Alvarezowi, a ten dowie się, że XCOM był świadomy precedensu, w najlepszym przypadku szef mafii może zrobić się zniesmaczony. Nie byłoby to wchodzenie w interesy Alvareza ale mogłoby zostać odebrane jako brak wsparcia w panującym sojuszu.

Zaprawdę znaleźli się między młotem a kowadłem. Z jednej strony jedyna przyjazna frakcja w tym mieście, z drugiej potrzebujący cywile a z jeszcze jednej jakaś szajka dilerów, którzy prawdopodobnie zostaną rozniesieni na strzępy, jeśli tłuszcza się nie uspokoi.

- Szefie, proponuję stąd spierdalać. Nie ma tu nic dla nas, poza kłopotami - odezwał się Ruben na ucho, kładąc przy tym swoją wielką łapę na barku hakera. Ten spojrzał na niego z wątpliwościami w oczach.

- Ci ludzie potrzebują pomocy. Po co mamy walczyć z kosmitami, skoro nie będziemy mieli dla kogo walczyć - odpowiedział Law z delikatnym uśmiechem. Ta beztroska mina i przejaw altruizmu wstrząsnęły Grahamem. Szef skanu jak dotąd roztaczał wokół siebie aurę analitycznego i chłodnego spojrzenia na świat. Może to ten gwar i krzyki dziesiątek zdesperowanych gardeł wywarły na nim takie wrażenie?

- A co jeśli...! - odezwał się głośniej Law-Tao, przedzierając się bliżej schodów. - Co jeśli odzyskamy transport z półproduktami? Będziecie w stanie dostarczyć te leki? Ci ludzie ich potrzebują. Pieniądze już przepadły. Jeśli czegoś nie zrobimy, niewinni na tym ucierpią - przemówił, czując jak rośnie w nim napięcie.

Nieświadomy panującej w innych częściach budynku sytuacji Law nadal miał nadzieję na zawarcie ugody.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 05-06-2020, 18:17   #183
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 77 - 2037.V.10; nd; zmierzch

Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 19:00
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek centralny
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, gwar głosów


Dach; Oddział A



Czwórka zbrojnych tkwiła na raczej płaskim dachu i robiło to co od wieków najczęściej zbrojni robili na wojnie. Czekali. Czekali i próbowali się nie dać ponieść nerwom ani niecierpliwości. Byli opancerzenie i uzbrojeni, gotowi do akcji. A sytuacja nadal była niejasna. Łączności nadal nie było. I zostało im patrzeć na siebie i dawać znaki gestami. Przedłużający się stres działał stresująco właśnie. Osiągnęli stan pośredni pomiędzy nerwową i dynamiczną sytuacją a monotonną rutyną. Na rutynę było zbyt wiele niewiadomych a jak na akcję to zbyt wiele się właściwie nie działo.

Na dole też jakoś sytuacja się nie zmieniła. Ktoś cały czas na nich spogądał z dołu, z poziomu ulicy, przyjechał jakiś samochód jakiś odjechał. No ale nikt do nich nie wołał, nie machał ani nie strzelał. Oni też nie. Junior nie dostrzegł w dziurze nic specjalnie ciekawego poza tym co już wcześniej widział. Stary wrak śmigłowca wbity w jakieś pomieszczenie i zamknięte drzwi. Strauss pilnujący drzwi prowadzących na niższy poziom też nie miał powodów do alarmu. Musiał opuścić swój narożnik ale i tak Junior z Faustem mieli wgląd na te dwie ściany jakich dotąd pilnował.

Odruchowo sprawdził klamkę. No ale była zamknięta. Zastanawiał się czy mówić o tym Faustowi. Może by jakoś otworzyć te drzwi? Z drugiej strony mogły mieć jakieś pułapki albo alarmy. Więc ostatecznie skoro nie było rozkazu postanowił się nie wychylać i nie przypominać dowódcy o swojej obecności.

David też nie był zachwycony. Wolał dostać plan i zadanie do zrealizowania. Gdy był w ogniu bitwy to zawsze wiedział co trzeba zrobić. Ale teraz? Żałował, że nie ma tu Moritza albo Lawa co by zdjęli z niego ciężar podejmowania decyzji. Bał się, że cokolwiej zrobi to jego obarczą winą za niepowodzenie. A co gorsza zawiedzie. No ale na razie żadnych strzelanin ani odgłosów, że protestanci roznoszą ostatnie piętro na strzępy nie było słychać. Sam też nic nie dawał znaku, że są jakieś problemy a była szansa, że widzi kogoś z “B”.



Przedostatnie piętro; Oddział B



George



Ciemnowłosy informatyk widział jak jego krótka wypowiedź przykuła uwagę trójki jego rówieśników. Popatrzyli na niego uważnie. O ile w policyjny wariant chyba żaden nie uwierzył na tyle aby rozważać na poważnie taki wariant to wzmianka o ludziach Alvareza wywołała poruszenie. Cała trójka popatrzyła na siebie dość mocno nerwowym wzrokiem i zaczęła się szybko naradzać. Tak ich zostawił i ruszył ku tym drzwiom które do tej pory były zamkniętę. Przy okazji zaczął wracać w kierunku gdzie został Law i Ruben. Ale przez ten tłum to jeszcze ich nie widział.

Sprawdził te pierwsze drzwi ale były tak samo zamknięte jak poprzednio co je sprawdzał. Włamywaczem nie był a łomu czy czegoś takiego nie miał. Ale jego ruchy przykuły uwagę jakiegoś dryblasa z toporkiem strażackim.

- Co? Myślisz, że tu też się ukrywają? Zaraz sprawdzimy! - zaczepił go jakby Bitterstone dał mu niezły pretekst albo przypomniał o tych drzwiach. Kilka machnięć potężną siekierą rozpołowiło framugę i drzwi na tyle by zamek przestał stawiać sensowny opór. Jeszcze ze dwa kopnięcia dryblasa i drzwi stanęły otworem.

Wnętrze okazało się dawnym mieszkaniem. Nawet niezbyt splądrowanym. Chociaż czas i bezruch zrobił swoje. Facet z siekierą wpadł z impetem do środka jakby miał zgarnąć główną pulę skarbów czy kogoś rozpołowić tą siekierą. No ale nikogo takiego nie znalazł. Zaczął więc dość chaotycznie przeszukiwać mieszkanie nie zwracając uwagę czy ktoś się do tego dołącza.

- O cholera… - nagle stanął jak wryty w dopiero co otwartych drzwiach. Patrzył tak chwilę. Po czym cofnął się i stracił zainteresowanie przeszukiwaniem tego mieszkania. Gdy George tam zajrzał dostrzegł łazienkę. Kafelki, kabina prysznicowa, sedes, zlew no i wanna. Wszystko zgodnie z dawnymi standardami. Oczywiście już nie takie piękne i czyste jak dwie dekady temu. Ale i tak wszystko psuł ten trup w wannie. Zasuszony, obgryziony, zmumifikowany. Nóż pokryty brunatnymi plamami leżał na podłodze obok wanny.

Ale mimo tego znaleziska nie znalazł w tym mieszkaniu nic co by ewidentnie pasowało do EMC lub czegoś takiego. Możliwe, że od inwazji nikt nie zaglądał do tego mieszkania.



Law i Ruben



Przez chwilę wyglądało jakby uwaga Japończyka zastrzeliła wszystkich. Ten brodacz z pistoletem, chudzielec z łomem, kobieta co chciała leków i cała reszta nagle wszyscy całkiem zgodnie spojrzeli na niego jakby zobaczyli ducha czy co. To wykorzystał ten głos z górnego piętra bo pierwszy wyszedł z inicjatywą.

- O! Wreszcie ktoś rozsądny! Kto to powiedział?! Jak będziemy mieć półprodukty to w kilka dni, ze 3 może, zrobimy nową partię! - zawołał przez już częściowo rozwalone drzwi. Ale w górze schodów przez tą dziurę widać było chyba jakieś stoły i szafki więc właściciela głosu nie było widać. Ale słychać go było całkiem wyraźnie. Pewnie stał gdzieś niedaleko tych drzwi.

- Coś ty za jeden? - brodacz z pistoletem stał bliżej Lawa więc nie musiał się tak drzeć jak ten na górnym piętrze.

- Może on jest z nimi? Chcą nas wyślizgać! - ten osiłek z bejsbolem wskazał na szczupłego Azjatę swoim bejsbolem.

- No bo ja wiem… 3 dni no nie jestem szczęśliwy ale może można poczekać jeśli by mieli dać te obiecane prochy… - chudzielec z łomem za to jak zwykle robił trochę pod prąd brodaczowi i największym krzykaczom.

- 3 dni?! Mowy nie ma! Oni się dawno zwinął przez te 3 dni i co nam zostawią? Puste strzykawki i resztę syfu?! Musimy mieć jakąś gwarancję! - brodacz jakby odzyskał werwę gdy usłyszał swojego głównego, chudego oponenta.

Zdania zdawały się podzielone. Część mówiła, że może poczekać, część by zakończyć sprawę od ręki a większość jak zwykle stała niezdecydowana czekając aż się sytuacja jakoś wyklaruje. I wtedy jak grom z jasnego nieba w to rodzące się zamieszanie i rwetest gruchęła wieść.

- Alvarez ma swoich ludzi na dachu! - podał informację jakiś zdyszany chłopak. W ciągu ostatnich paru chwil zrobiło się nagle cicho po raz drugi odkąd Law wyskoczył ze swoim nietuzinkowym pomysłem.

- Niemożliwe! Skąd wiesz?! - brodacz popatrzył na tego co przyniósł te wieści gromiąc go wzrokiem i głosem.

- No są na dachu, jacyś kolesie z karabinami! Jakiś typ mówił, że to mogą być od niego! - wyjaśnił zdenerowany posłaniec. Ale nie tylko on był zdenerwowany. Nazwisko lokalnego ojca chrzesnego zelektryzowało chyba wszystkich.

- Ja stąd spadam. - burknął jakiś facet i zaczął przepychać się do wyjścia. Parę osób miało miny jakby na poważnie rozważało pójście w jego ślady.

- To ten gnojek! To ty go powiadomiłeś! Od początku ględzisz tylko o Alvarezie! - brodacz z sciekłością wycelował palec w chudzielca z łomem.

- Nikogo nie wzywałem! Przecież cały czas stoję tu z wami! - odkrzyknął równie zdenerwowany chudzielec.



Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 19:00
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek południowy
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, cisza


Sam


- Sam tak od ręki tego nie załatwię. Zawiadomiłam Franka. Podjedzie z chłopakami tam do was. - zwiadowca z biolabu usłyszał w słuchawce. Trochę trzeszczało i rwało. Ale nadal dało się zrozumieć co Chinka do niego mówi. Przez ostatnie parę minut sytuacja się właściwie nie zmieniła. Może poza tym, że ci z “B” zniknęli mu z pola widzenia. Law i Ruben bo weszli głębiej w “L-kę” a George bo wlazł do jakiegoś mieszkania. Jakiś facet rozwalił drzwi siekierą a potem wszedł do środka. A xcomowiec za nim. Za to widział dość dobrze dach i zbrojną czwórkę. Czekali. Trochę zmienili stanowiska ale nic drastycznego się u nich nie działo. Więc właściwie nie bardzo miał co oglądać ani meldować.

- Dzięki. Przyjąłem. U mnie bez zmian. - odmeldował się i skinął głową chociaż Yoshiaki nie mogła tego widzieć. Tak samo jak on gdy ona też podobnie skinęła swoją głową w odległej o kilka kilometrów bazie.

Doszła do wniosku, że chyba Frank i jego chłopaki szybciej załatwią sprawę. Dość szybko zorientowała się, że zdalnie będzie trudno to załatwić. Z tego samego powodu z jakiego i oni wybrali swoją bazę właśnie w tej okolicy. Nie było jej tak łatwo zeskanować zdalnie. Bo jeśli ktoś w tamtej kamienicy używa sieci miejskiej, dawnej czy obecnej to musiałby podpiąć się na dziko. A ona sama musiałby wbić się w system energetyczny miasta by to sprawdzić a wynik był mocno niepewny i czasochłonny. No i mogli mieć generator wówczas nie zostawialiby żadnego śladu w sieci tak samo jak xcomowcy.

Natomiast z dronem sprawa nie musiała być tak całkiem przegrania. Skoro Sam w sąsiedniej kamienicy miał łączność to zasięg tych zakłóceń, nawet jak silny to był jednak mocno ograniczony. Jak daleko mógł być od centrum zakłóceń? Pół setki metrów? Może setkę. Więc jakby puścić drona na kilkaset metrów to nie powinno go chyba objąć tymi zakłóceniami. A kilkaset metrów dla kamer drona nie stanowiło żadnej przeszkody. No i mogła go puścić prawie od ręki, pewnie doleciałby zanim grupa Franka by się skrzyknęła i dojechała na miejsce.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-06-2020, 21:48   #184
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Biuro Wywiadu

Yoshiaki powiadomiła Franka o nowej misji. Ludzie z produkcji lekkiej mieli być gotowi do pół godziny. Trochę długo, ale dobrze było ich posłać i trzymać w pogotowiu, w razie gdyby faktycznie była potrzebna ich pomoc.

Tymczasem „BlackR4in” postanowiła wysłać drona, by rozejrzał się w terenie i namierzył skrzynkę z transformatorem.


George

Trup sprzed dwóch dekad nie był zachęcającym widokiem, to pewne. Bitterstone przez chwilę zastanawiał się nad historią nieszczęśnika. Wyglądało na to, że odebrał sobie życie. Dlaczego? Obawiał się inwazji i nie widział już nadziei? Stracił rodzinę oraz bliskich?

Ruben pewnie splunąłby i ochrzcił go tchórzem. Ludzie ze zbrojnych zapewne podobnie. Jednak George okazał więcej zrozumienia. Wszak nie każdy miał odwagę i wolę walki operatorów XCOM. To ich zadaniem była ochrona takich ludzi. Jak widać, zawiedli. Zawiedli ich wszystkich.

Haker westchnął, kręcąc głową. Następnie rozejrzał się jeszcze raz po mieszkaniu, szukając czegoś, co pomogłoby mu sforsować następne drzwi. Może chociaż ten nóż się nada? Ewentualnie będzie musiał poprosić o pomoc dryblasa, o ile ten będzie skory do pomocy.


Law i Ruben

Szef wywiadu powoli dochodził do porozumienia, kiedy na nowo rozgorzała panika. Z jednej strony działało to na ich korzyść, bo część tłuszczy zaczęła się wycofywać. Mało kto chciał zadzierać z Alvarezem. Mniejszy tłum był łatwiejszy do ogarnięcia.

Z drugiej strony, co z dilerami? Jeśli rozdmuchać panikę, może uda się przegonić rozwścieczonych lokalsów, jednak wciąż pozostawał problem potrzebujących. Ludzie potrzebowali tych leków. Dilerzy byli skorzy do współpracy, ale jak zauważył jeden z agitatorów, nie dawali na to żadnej gwarancji. Law potrzebował jakiegoś sposobu, by upewnić się, że leki zostaną wytworzone i trafią w odpowiednie ręce.

Proponuję stąd spierdalać, odbiły mu się echem w głowie słowa Grahama, który z sekundy na sekundę robił się coraz bardziej nieswój. Nic dziwnego, czarnoskóry technik miał dość dobrze wyćwiczony instynkt przetrwania. To pozwalało mu obracać się w szemranym towarzystwie przez lata i dożyć dnia dzisiejszego. Zgrywanie bohatera było dalekie od zachowań Rubena.

Law uśmiechnął się do siebie. Dawniej tymi bohaterami był XCOM, który otwarcie toczył wojnę z najeźdźcą i dawał prostym ludziom nadzieję. Obecna organizacja różniła się pod wieloma względami. Bardziej niż o przetrwanie innych troszczyła się o konspirację. Nic zresztą dziwnego, inaczej już dawno ich komórki zostałyby zniszczone.

A jednak prości ludzie wciąż potrzebowali pomocy. Chorowali jak dawniej. Dziś mieli dwa wybory. Udać się do klinik Adventu i prawdopodobnie nigdy z nich nie wrócić albo przepłacać za leki kupowane na lewo.

- Macie rację, potrzebujecie gwarancji... To nie Alvarez! - odezwał się głośno Law, unosząc dłoń, by uciszyć wzbierającą wrzawę. - To są moi ludzie - dodał i po chwile pauzy rozpiął i zrzucił z siebie płaszcz. Spod wierzchniej warstwy ubioru wyłonił się idealnie dopasowany mundur operatora XCOM a u pasa kabura z pistoletem.

- Jesteśmy XCOM. Ten XCOM. Pierwszy, który stawił czoła inwazji obcych. Ostatni, który zdał broń. Nieprzerwanie od pierwszego dnia inwazji służyliśmy wam, ludziom. Troszczymy się o wasze bezpieczeństwo. Dlatego dzisiaj obiecuję wam, że zdobędziemy te półprodukty i dostarczymy tym na górze - tu wskazał ręką na schody. - Dodatkowo upewnimy się, że oni wyprodukują leki, które zostały im zlecone i że dostarczą je wam bez dodatkowych kosztów. A jeśli zaczną kombinować, to będą mieli z nami do czynienia - przemówił, rozglądając się na boki, tak, by każdy mógł mu się dobrze przyjrzeć.

- Teraz wezwę moich ludzi, by zabezpieczyli górne piętro. Ostrzegam, nie stawiajcie oporu! - krzyknął do jego mościa na schodach i sięgnął po pistolet. Dobywszy go, wymierzył w sufit i oddał strzał.


Oddział A

Strzał. Faust potrafił wyłowić ten dźwięk z gąszczu wszystkich innych. Tak bardzo do niego przywykł, że potrafił rozpoznać po nim kaliber broni. Niestety strzał padł z piętra poniżej, toteż wielkolud nie był pewien co do kalibru. Zgadywał pistolet. Tylko czyj? Kogoś z tłumu czy chłopaków ze skanu?

To zresztą nie było ważne. Strzał był wystarczającym sygnałem, jakiego potrzebował.

- Wkraczamy! Drzwi! - zakomenderował tymczasowy dowódca zbrojnych. Natychmiast poderwał się z ziemi i ruszył w wyznaczonym kierunku.

Strauss wiedział, że drzwi są zamknięte. Będzie trzeba ja wyważyć. Ciężki kopniak Fausta mógł załatwić sprawę. Jeśli jednak przeszkoda stawiałaby większy opór, wciąż mieli pod ręką wystarczającą liczbę klamek, by odstrzelić zamek i wkroczyć do środka.

Dotarcie i zabezpieczenie Lawa było priorytetem, zaraz obok rozbrojenia wszystkich potencjalnych napastników.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 12-06-2020, 18:08   #185
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 78 - 2037.V.10; nd; zmierzch

Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 19:10
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek centralny
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, gwar głosów


Ostatnie piętro; Oddział A


Na sygnał dany przez dowódcę trójka zbrojnych ruszyła w stronę drzwi których dotąd pilnował samotny Strauss. Chwila moment i byli przy nim.

- Zamknięte. - szturmowiec przypomniał im na wszelki wypadek gdyby ktoś nie widział wcześniej jego pantonimy.

- Dawaj otwieracz! - teraz gdy Faus zyskał pretekst do działania był w swoim żywiole. I nagle wszystko zrobiło się prostsze gdy wystrzał z dołu zdjął z niego ciężar podejmowania decyzji i mógł wrócić do utartych i sprawdzonych schematów.

Junior wycelował ze swojej szturmowej strzelby w górny zawias. Huknął strzał gdy pełny pocisk zderzył się z pograniczem drzwi i framugi wywalająć dziurę wielkości pięści i zakrywając obraz chmurą dymu, spalonego prochu i sypiących się drzazg. Zaraz potem lufa powędrowała w dół i kolejny pocisk trafił w dolny zawias powtarzając całą operację. Drzwi zachwiały się i jednocześnie zawył alarm. Strauss wyćwiczonym ruchem skorzystał z momentu gdy brodaty zwiadowca kopnął drzwi. Te wpadły do wnętrza i stukając po schodach zsunęły się w dół.

- Za mną! - krzyknął łysy mięśniak i ruszył z ciężką bronią wycelowaną w dół schodów jeszcze zanim zsuwające się drzwi stuknęły i zatrzymały się na półpiętrze. Wpadając na dół omiótł wzrokiem i lufą swojego ckm-u niższą kondygnację ale była pusta. Za nim wpadł Junior wspierając lidera lufą swojej strzelby. Zaraz za nim Strauss i Dunkierka z pistoletem w dłoniach zamykała ich czwórkę. Gdyby coś wyłączyło z akcji Fausta to ona miała przejąć dowodzenie jako kolejna w hierarchii.

Ale nie szykowało się by coś miało wyłączyć z akcji łysego olbrzyma. Junior dostrzegł na schodach kamerę wyceowaną w wejście na dach ale wyjący alarm i tak musiał ostrzec tych na dole o wtargnięciu. Teraz można było tylko maksymalnie skrócić ich czas reakcji. Na dole Faust po nawrocie na półpiętrze dostrzegł drzwi. Zamknięte. Niewiele myśląc zatrzymał się o dwa kroki od nich, wycelował swoją broń i posłał serię która załomotała głuchym echem po pustych ścianach klatki schodowej. A przy okazji rozpruła drzwi prawie na pół zasypując podłogę złotymi łuskami. Zaraz potem olbrzym kopnął drzwi które nie zdzierżyły takich katuszy i rozłamały się na pół wpadając do środka.

- Gleba, gleba, gleba! Wszyscy na ziemię! - Faust wydarł się ledwo wpadł do środka. Widział kulące się sylwetki albo w panice podnoszące ręce do góry. Zaraz za nim wpadła pozostała trójka rozsypując się wachlarzem po całkiem sporym pomieszczeniu jakie wyglądało na jakieś skrzyżowanie laboratorium, bimbrowni i nielegalnej fabryki koksu. Ale tubylcy raczej nie myśleli o stawianiu oporu. Wszyscy zastraszeni tym alarmem, strzelaniną i czwórką uzbrojonych komandosów albo padli na ziemię albo kulili się z rekami podniesionymi do góry.

- Dunkierka filuj do okna! Junior! Zbierz ich w jedno miejsce i ich pilnujcie! - gdy sytuacja zdawała się opanowana Faust sprawnie wydał kolejne polecenia. Strzelec wyborowa podeszła do okna aby zorientować się jak wygląda sytuacja na zewnątrz. Przy okazji pokazała Samowi kciuk w górę w stronę okna po drugiej stronie budynku na znak, że idzie dość dobrze. Junior zachęcał lufą strzelby albo łapał za ramiona tych z podłogi i kierował ich w jedno miejsce gdzie tych zebranych pilnował Strauss. Sam Faust zostawił ich i podszedł do częściowo rozwalonych drzwi zastawionych jakimiś stołami, biurkami i szafkami. Przy nich stał jakiś facet a na podłodze przy jego butach leżał pistolet. Przełknął nerwowo ślinę jak widział zbliżającego się mięśniaka obwieszonego ciężką bronią.

- Junior, tego też zabierz! - Faust krzyknął do zwiadowcy łapiac swoją ciężką łapą za bark schwytanego i kopiąc nogą jego pistolet gdzieś dalej.

- Chodź kolego, dołącz do kolegów. I powiedz jak wyłączyć ten durny alarm bo ciężko zebrać myśli. - Junior potruchtał do dowódcy i przejął strchlałego mężczyznę. Zaczął prowadzić go do przechwyconej reszty. Nie było ich zbyt wielu. Może pół tuzina. Chociaż jeszcze nie mieli sprawdzonego całego piętra. Cała grupa wyglądała raczej na jakichś laborantów i przemytników nie mających ochoty zadzierać z czwórką opancerzonych i uzbrojonych xcomowców. Grzecznie siedzieli na podłodze z rękami na karkach jak ci im kazali i bali się głebiej odetchnąć.

- Ej Law! Jesteś tam?! - Faust nie czekał aż Junior doprowadzi zabranego faceta na miejsce tylko stanął obok częściowo wyłamanych drzwi i wydarł się w głąb schodów na prowadzących na przedostatnie piętro.




Przedostatnie piętro; Oddział B



George



W mieszkaniu z umarlakiem jaki spoczął w wannie George znalazł nóż. W kuchni. Właściwie jak to w kuchni znalazł całą paletę noży i przyborów kuchennych. Co by mogło mu się przydać do siłowego sforsowania drzwi to nie był pewny. Nie miał wprawy w takich manewrach. Ale gdy wyszedł na korytarz rozejrzał się dostrzegł tamtego dryblasa z toporkiem strażackim. Ruszył w jego kierunku gdy tłum zafalował. Wystrzał! Gdzieś tam w głębi “L-ki” ktoś wystrzelił! Ci co byli bliżej niego niż źródła wystrzału poruszyli się niespokojnie.

“Co jest?!”, “Kto strzelał?!”, “Co to było?!” tego typu pytania jak nie słyszał to wyczuwał wśród zmieszanych ludzi. Tłum jakby nie mógł się zdecydować czy strach czy ciekawość jest silniejsza. Zwłaszcza, że tam z przodu na tym jednym wystrzale się skończyło. Jakby ktoś chciał zaprowadzić porządek albo przykuć uwagę bo więcej odgłosów walki nie było słychać. Skaner zdążył zrobić ze dwa kroki w stronę dryblasa gdy się zaczęło.

Najpierw zaczął wyć alarm. Jak taki przeciwpożarowy czy przeciwłamaniowy. Gdzieś tam z głębi “L-ki”. I on w połączeniu z głosami zaskoczonych ludzi zagłuszył sporo. Ale wśród coraz bardziej przestraszonego tłumu słyszał pytania czy sąsiad albo sąsiadka też słyszała strzały. George nic nie słyszał. Słyszał coś o X-COM tuż przed tym jak włączył się alarm i stwierdzenia, że to chyba niemożliwe. No ale właśnie alarm zagłuszył sporo a resztę zrobił tumult gdy ludzie próbowali przekrzyczeć i alarm i siebie nawzajem.

O ile przy alarmie część osób ruszyła z powrotem korytarzem w kierunku klatki schodowej prowadzącej na niższe piętra to seria z broni ciężkiej przemieniła ten dość chaotyczny strumyczek w potop. Ludzie w panice rzucili się do wyjścia jakby gdzieś za ich plecami rozszalał się pożar który zaraz miał odciąć im ostatnią drogę ucieczki. Żywa fala porwała ze sobą czarnowłosego skanera i cisnęła go na ścianę przy drzwiach prowadzących na niższe piętra. Był trochę poobijany ale raczej wyrzuciło go na brzeg tej wrzeszczącego i spanikowanego strumienia który wlewał się do klatki schodowej a potem pędził na dół. Nie miał szans stawić temu oporu więc musiał przeczekać.

W końcu większość czmychnęła przez klatkę i sytuacja się trochę uspokoiła. Na korytarzu zostało parę osób. Głównie ci którzy zostali przewróceni albo zdołali się schować w rozwalonych mieszkaniach. Teraz część korzystała z okazji by zwiać śladami towarzyszy a część podobnie jak George rozglądała się niepewnie po spustoszonym korytarzu. Tylko te parę powalonych osób jęczało boleśnie próbując się podnieść do pionu albo chociaż usiąść.



Law i Ruben



Law i Ruben mieli o tyle szczęścia z tą ludzką falą, że byli prawie u samego jej źródełka. Stali na dole schodów prowadzących do częściowo rozwalonych drzwi i powyżej nich stało na nich może z tuzin osób. Z młotami, łomami i maczetami jacy do tej pory zmagali się z pokonaniem tych drzwi. Reszta stała za nimi. Dlatego wyszli z tej powodzi względnie “sucho”.

Z początku było całkiem nieźle. Zwłaszcza widoku emblematów X-COM chyba nikt kompletnie się nie spodziewał. Ci co stali bliżej wybałuszyli oczy w ujawniony pod kurtką pancerz z pięciokątnym godło najbardziej terrorystycznej organizacji na świecie. Przynajmniej według oficjalnej propagandy. Ale ci tutaj mieli mocno na pieńku ze wszystkim co rządowe. Ale co by nie mówić obecnie X-COM miał reputację na wpół mityczną, coś co było ale nie wróci. Taki straszak i pretekst by dawać nadzwyczajne uprawnienia rządowi by mógł nadużywać władzy. A tu nagle o parę kroków przed nimi stał facet z emblematami tego X-COM.

- Nie mówiłeś, że będziemy odstawiać Supermana. - Law usłyszał jak Ruben pozwala sobie na zgryźliwy komentarz gdy po chwili wahania poszedł w jego ślady i też rozpiął kurtkę by pokazać swoje oznaczenia.

No i chyba ludzi w pierwszej chwili zamurowało. W ogóle nikt nie wiedział co zrobić, powiedzieć ani zareagować. Wpatrywali się w te pięciokątne godła, ci co byli dalej przekrzywiali głowy ponad ramionami tych bliżej by też zobaczyć jak to wygląda i co tam się dzieje. W drugiej chwili zaczęły się szepty i komentarze.

...X-COM? Niemożliwe! X-COM już nie ma… Mój stary służył w X-COM… To chyba jacyś przebierańcy… Skąd się by wziął tu X-COM?... Ale te znaczki wyglądają jak prawdziwe… A jak to jacyś prowokatorzy z ADVENT?... Co on powiedział?

Zapanowało niezdecydowanie. Jakby duchy, plotki i miejskie legendy nagle się zmaterializowały w żywej formie na wyciągnięcie ręki. Tak nagle i bez zapowiedzi, że tubylcy wciąż zastanawiali się co z tym fantem zrobić. Dopiero jak Law wyjął pistolet a potem strzelił to na chwilę znów wszyscy się uciszyli. I czekali co się stanie. Trochę zaintrygowani a trochę zaniepokojeni. No ale zaraz potem gdzieś na górze zawył alarm. Jak przeciwpożarowy albo przeciwwłamaniowy. Ludzie poruszyli się niespokojnie i część zaczęła się przeciskać do wyjścia nie mając ochoty ryzykować. Spora część jednak została na miejscu. Do momentu gdy po kolejnej chwili gdzieś z góry nie doszła ich seria z broni ciężkiej. Tłum jak żywa istota szarpnął się a potem masowo rzucił się do ucieczki byle z dala od tej kanonady.

Seria była dość krótka a potem innych strzałów nie było słychać. Chociaż przez tą żywy strumień ludzi jaki popłynął korytem korytarza coś cichszego niż wystrzał i alarm który wciąż wył na górze nie miało szansy się przebić. W parę chwil korytarz opustoszał. Zostało może parę osób. W tym Law i Ruben którzy łapiąc się poręczy zdołali utrzymać się na miejscu gdy mijały ich osoby zbiegające w dół po schodach. Teraz zostały po nich maczety i kilofy leżące na podłodze albo tych schodach. Ale zrobiło się puściej i ciszej. Nie licząc tego alarmu który wciąż szarpał nerwy swoim wyciem. Poza tym parę osób. Między innymi ten brodacz z pistoletem, chudzielec z łomem i starsza, pulchna kobieta która mówiła, że chce leki dla córki. Wszyscy patrzyli na siebie mocno z niepewnymi minami jakby nie byli pewni co się stanie. Też zwiać za resztą czy zostać jeszcze chwilę.

- Junior, tego też zabierz! - z góry niespodziewanie doszedł ich gromki głos. Dwaj skanerzy w przeciwieństwie do reszty mogli rozpoznać w nim dowódcę Oddziału A. Musiał krzyczeć by przekrzyczeć ten wyjący alarm.

- Ej Law! Jesteś tam?! - zaraz potem Faust wydarł się w dół schodów. Law i Ruben nie widzieli go przez te częściowo rozwalone drzwi i ustawioną za nimi barykadę ale musiał stać gdzieś blisko nich. Tylko od wewnątrz.



Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 19:10
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek południowy
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, cisza


Sam



- Oho. Dzieje się. - Sam pozwolił sobie na ironiczny komentarz widząc, że najpierw na sąsiednim dachu a potem poniżej jest jakiś przełom.

- Widzę. Chyba wchodzą do środka. - Yoshiaki wreszcie mogła mieć jakiś wlgąd w sytuację. Drona udało jej się przygotować do startu i wysłać na sąsiednie kwartały ulic znacznie szybciej niż Frank pozbierał swoich ludzi od ich zajęć i różnych zakamarków bazy. Teraz gdzieś tam się zbierali. Potrzebowali jeszcze z kwadransa do dwudziestu minut by się zapakować w ostatnią furę i dojechać na miejsce. Przynajmniej tak ostatnio mówił wąsaty Polak. Teraz więc mogła z lotu ptaka obserwować centralną kamienicę i okolicę. Ale dron nie bardzo pokazywał co się dzieje wewnątrz budynku. Tutaj lepszy wgląd miał Sam zainstalowany na sąsiednim budynku.

- Oho. Włączyli alarm. - w przeciwieństwie do drona zwiadowca biolabu usłyszał nieco wytłumiony ale nadal słyszalny dźwięk alarmu który rozległ się gdy chyba Junior odstrzelił zawiasy i drzwi wpadły do środka. A za nimi Faust i reszta.

- Straciłam ich z wizji. - cicho mruknęła Chinka gdy ostatnia sylwetka Dunkierki zniknęła jej z widoku w trzewiach klatki schodowej. Po cichu liczyła, że Sam zda relację z tego co widzi. Chociaż dron miał przyzwoitą łączność to z nikim wewnątrz centralnego budynku nadal nie udało się skontaktować. Dotąd chociaż widziała czwórkę zbrojnych czatujących na dachu. Junior nawet do niej pomachał rozpoznając pewnie latającego drona to chociaż mogła ich widzieć. Co się działo z trójką kolegów skanerów tego jednak nie widziała. Miała tylko relację od Sama a ten od czasu do czasu widział tylko George’a który kręcił się chyba czegoś szukając na przedostatnim piętrze. A może kogoś? A teraz straciła z widoku nawet zbrojnych którzy wpadli przez rozwalone drzwi do wnętrza budynku. Alarmu też nie słyszała więc musiała w kwestiach dźwięku zdać się na relację Sama.

- O kućwa… - mruknął Sam gdy z sąsiedniej kamienicy dobiegł go odgłos krótkiej serii z broni maszynowej. I prawie zaraz potem widział jak na korytarzu przedostatniego piętra tłum rzuca się do ucieczki. Prawie przy okazji zgarniając ze sobą George’a i rzucając go na barierkę tuż przy wejściu na klatkę schodową.

- Co się stało?! - zapytała zaniepokojona taką lakonicznym komentarzem operatorka drona. Na razie tam na dole nie widziała nic specjalnego gdy usłyszała cichy jęk członka biolabu.

- Faust był subtelny jak zwykle. Zaraz sama zobaczysz. Wpadli na ostatnie piętro. Zabezpieczają. - zwiadowca pokręcił głową zdając relację z tego co widzi. Widział jak zaraz po strzelaninie sylwetki w pancerzach z emblematami X-COM wpadły do środka ostatniego piętra i zaprowadzały porządek z pomocą wrzasków, gestów i wycelowanych luf.

- Ah… Widzę… - po paru chwilach jakich czoło fali potrzebowało na zbiegnięcie kilku pięter Yoshiaki też zobaczyła jak się pojedyncze sylwetki wysypują po ulicy. Biegną do swoich samochodów, chaotycznie ruszają albo uciekają niknąć w okolicznych budynkach i ulicach. - A co z naszymi? Widzisz kogoś? - zapytała chwilę potem gdy na dole nadal trwał ten masowy eksodus z budynku.

- George jest na korytarzu. Chyba jest cały. W labie widzę Dunkierkę. Pokazuje, że u nich ok. Lawa i Rubena nie widzę. Zobacz czy gdzieś na dole ich nie wywiało. Ja obserwuję górę. - Sam zdał relację z tego co widzi. W labie chyba rządzili teraz zbrojni Fausta. Na korytarzu widział George’a poza tym pustki. Niewielu tam poza nim zostało na tym korytarzu. Zostawił Chince skanowanie tłumu na dole bo sam i tak musiałby się ostro wychylić by widzieć poziom ulicy a wówczas nie bardzo mógł patrzeć na górne piętra sąsiedniej kamienicy. Yoshiaki cicho potwierdziła i zrobiła większy zoom by sprawdzić czy w tych sylwetkach na ulicy nie widać dwóch znajomych o których od dłuższego czasu nie było żadnego kontaktu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-06-2020, 20:33   #186
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
George

No to się podziało mruknął w myślach Bitterstone, obserwując jak fala ludzi opuszcza piętro. Wiedział, że informacja o uzbrojonych ludziach na dachu spowoduje reakcję, ale nie spodziewał się aż takiej paniki.

Nic to, chyba najwyższa pora wracać do szefa po rozkazy.


Oddział B

Law zaryzykował dużo. Jednym to było odkryć konspirację XCOM, drugim była akcja zbrojna. Nie miał jednak wielkiego wyboru. Nie mógł spodziewać się, że tubylcy jak i dilerzy uznają tak po prostu autorytet XCOM, terrorystów dzisiejszych czasów. Dlatego był potrzebny pokaz siły. Ten najwidoczniej się udał, bowiem większość czmychnęła przerażona.

Japończyk opuścił broń i schował ją do kabury.

- Być może to najlepszy czas dla Supermenów - powiedział z nerwowym uśmiechem, zerkając na Rubena, który poszedł w jego ślady i również odsłonił mundur operatora XCOM.

W międzyczasie dobiegł do nich George.

- Co tu się odjebało?! - przekrzykiwał alarm przyjaciel Lawa.

- Znalazłeś to źródło?! - dopytywał kierownik skanu.

- Nie. Ale są jeszcze dwa zamknięte mieszkania do sprawdzenia!

- Dobra. Ruben! Dowiedz się, jak wyłączyć ten cholerny alarm! Faust! Idź z Georgem i sprawdźcie te mieszkania! Ja pomogę poturbowanym. Reszta niech pilnuje tych na górze! Dopóki nie wyłączymy alarmu oraz zagłuszacza, są naszymi zakładnikami! - wydał polecenia.


Sam

- Gówno naprawdę uderzyło w wiatrak - rzucił do słuchawki członek biolabu.

- Domyślam się - odezwała się Yoshiaki. - Ludzie Franka jeszcze się zbierają. Zostawiam drona na autopilocie i przełączam się na kontrolę połączeń. Teraz jest najgorszy moment, żeby ktoś powiadomił Advent. Dopóki nie mamy kontaktu z Lawem musimy mu zapewnić, by nikt w tej chwili nie przyjechał do niego na sygnale. Sam?

- Co jest?

- Mówisz, że Dunkierka cię widzi?

- No tak.

- Świetnie. Jako jedyna ma w broni przyrządy optyczne, co daje jej lepszy widok. Daj jej jakoś znać, by czekała przy oknie i skocz po duży arkusz papieru i coś do pisania.

- Co? - zapytał zdezorientowany Sam.

- Pokażesz jej kartkę z dużym napisem: „Macie dwadzieścia minut”. Jeśli do tego czasu sami nie ogarną zagłuszacza, lekcy powinni być już w drodze by odłączyć zasilanie.

- Nieźle kombinujesz - skomentował Sam.

- Dzięki - odparła dziewczyna. - Spróbuję najpierw wysłać kogoś do ciebie z tym papierem, ale jak coś to sam skoczysz.

- Przyjąłem.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 20-06-2020, 22:29   #187
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 79 - 2037.V.10; nd; zmierzch

Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 19:20
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek centralny
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, gwar głosów


Ostatnie piętro; grupka Lawa



W ciągu ostatnich paru minut towarzystwo się skutecznie przemieszało. Zwłaszcza jak łysy mięśniak w parę chwil rozwalił improwizowaną barykadę przy częściowo rozwalonych drzwiach a potem otworzył same drzwi. Więc zrobił dostęp reszcie na ostatnie piętro. No a potem sam zszedł na dół część xcomowców weszła na górne piętro a za nimi parę zdesperowanych osób które przetrwały zbiorową panikę na korytarzu.

Widok jaki zastał Law na górnym piętrze był nieco inny niż na niższym piętrze. Widocznie to musiała być kiedyś jakaś restauracja albo coś podobnego. Bo pomieszczenie było spore, znacznie większe niż standardowe mieszkanie. Wciąż stało pełno stołów chociaż obecnie zastawione czymś co wyglądało na skrzyżowanie aparatury bimbrowniczej Franka i szkolnego laboratorium chemicznego. Jakby wyciąć obrazek to by pasowało do jakiejś przedwojennej, nielegalnej fabyki prochów czy bimbrowni właśnie.

Do tego jeszcze obrazka uzupełniał siedzący personel po części w goglach i maskach na twarzy. Czasem w jakichś fartuchach czy kombinezonach. Do tego pilnowani przez lufy Straussa i Juniora przez co jeszcze bardziej wpisywali się w tradycyjny wizerunek przemytników, dealerów i karteli narkotykowych złapanych na gorącym uczynku i pilnowanych przez służby porządkowe. Tak to by pewnie wyglądało w dawnych i obecnych mediach albo filmach. No a, że alarm przeszkadzał w konwersacji to obaj zbrojni tylko skinęli głową na przywitanie kolegów ze skanu na znak, że u nich wszystko w porządku. Dunkierka też wydawała się cała i w jednym kawałku. Była ustawiona tak by ogarniać ulicę i świat zewnętrzny więc do wnętrza lokalu była trochę plecami. Tak było przynajmniej do momentu gdy Ruben nie odnalazł i nie wyłączył tego alarmującego wycia.

- Gotowe! Prościzna! - zaśmiał się rubasznie czarnoskóry hardware ‘owiec gdy wreszcie ten alarm ucichł i można było znów normalnie rozmawiać. Szybko pogadał z Juniorem i Straussem jacy pilnowali tutejszej załogi i dowiedział się, że jak wyważyli drzwi na górze to się włączyło to wycie. Więc poszedł przez wywalone drzwi, te które Faust rozpruł z ckm i łykając kolejne schody odnalazł drzwi na dach. Samo wyłączenie alarmu było już potem dość proste. Więc jak wrócił na dół miał powody by puszyć się jakby conajmniej rozbroił bombę atomową.

Gdy zaś przez chwilę właściwie był sam bo Ruben poszedł na górę rozbroić alarm, Faust z Georgem poszli na dół sprawdzić te ostatnie mieszkania a pozostała trójka zbrojnych albo pilnowała załogę tego domowego laboratorium albo sytuacji za oknem to na Lawa spadł dalszy ciąg negocjacji i decyzyjności pt. “Co dalej?”.

Zwłaszcza, że reprezentował trzecią stronę która włączyła się do tego konfliktu a dwie pierwotne spotkały się wreszcie twarzą w twarz. I z miejsca poleciały słowne noże i topory w obie strony.

Bardziej agresywni czy stanowczy byli ci tubylcy którzy do tej pory próbowali sforsować drzwi. Teraz dzięki interwencji xcomowców dostali się za te drzwi i dwie czy trzy osoby rozsypało się po tych stołach do produkcji prochów chociaż bez przewodnika kogoś z labu to przynamniej Law nie był pewny co tu właściwie produkowali. Ale większość tubylczej grupki rozgniewanych klientów skupiła swój gniew na siedzących laborantach. Ci byli bardziej skorzy do rzeczowej dyskusji może dlatego, że dwóch zbrojnych wciąż przechadzało się z bronią w rękach ewidentnie ich pilnując. Ale też nie pozostali dłużni za ten atak i najście. Znów obie strony wymieniały podobnie nerwowe oskarżenia i argumenty co Law słyszał już wcześniej na schodach i korytarzu. Tylko teraz jeszcze mogli na siebie patrzeć i pluć jadem.

- Oddawajcie kasę albo towar!... Przecież mówiłem, że nie mamy! Szlag trafił dostawę nie mamy z czego zrobić kolejnych porcji!... Chrzanisz! Co nam oczy mydlisz! Myślisz, że ślep jesteśmy?! Co to jest na tych stołach?!... To resztki! Rafinujemy co się da i czekamy na dostawę! Tego się nie robi w dzień czy dwa, procesy chemiczne muszą swoje trwać, nie da się ich przyśpieszyć!... To oddawajcie forsę i fanty! Albo dawaj jakiś zastaw tego co macie!... Już mówiłem nic nie mamy w zapasie! Wszystko poszło na dostawę! Jak przyjedzie dostawa to w jakiś tydzień zrobimy nowe porcje ale teraz nie mamy z czego!... Kłamiesz!


- Ej, ej, ej! Cofnij się! - ta wymiania wzajemnych oskarżeń rosła lawinowo gdy obie strony mogły się spotkać twarzą w twarz. W końcu ten nerwowy brodacz zrobił ruch jakby chciał uderzyć tego wygadanego laboranta a może ich szefa. Albo złapać za chabet czy coś tylko dosadnie powiedzieć. Ale Strauss go ubiegł zastępując mu drogę i przerywając tą akcję.

- Bronicie ich?! Taki z was X-COM?! Przecież to banda kanciarzy i złodziei! - trudno było powiedzieć czy brodacz jest bardziej rozgoryczony czy rozczarowany taką reakcją. Chyba zdążył już uznać, ze skoro xcomowcy pomogli im się tu dostać to są po tej samej stronie co roszczenia klientów i teraz pomogą im zrealizować te roszczenia. A tu taki zawód.

- To wy jesteście X-COM? Taki prawdziwy? No nieważne. Weźcie im przemówcie do rozsądku. Z pustego to i Salomon nie naleje nie? Nie mamy składników na to ciasto bo ktoś nam zakosił dostawę. - ten chyba szef laboratorium starał się mówić rozsądnie i spokojnie, patrzył na xcomowców z nadzieją jakby ci mogli przeważyć szalę. Wyglądał jakby miał w okolicach 4-go krzyżyka na karku. A wraz z kolegami miał trochę mniej czasu na ogarnięcie ludzi z pięciokątnymi emblematami na pancerzach jakich nie widziano pewnie od dwóch dekad.

- Chłopaki. - do dyskusji niespodziewanie włączyła się cicha dotąd Dunkierka. - Sam daje znać, że niedługo powinien się zjawić Frank ze swoimi ludźmi. - poinformowała ich i znów wróciła do obserwowania Sama i tego co się dało na ulicach poniżej.




Przedostatnie piętro; Oddział B



George i Faust



George nie był pewny czy jego poprzedni kompan w buszowaniu po zamkniętych mieszkaniach był równie wielgachny jak obecny. Na pewno Fausta obecnie powiększał optycznie cały ten pancerz, broń i wojskowy sprzęt jakim był obwieszony. W każdym razie rozmiar jak rozmiar ale technikę obaj mieli równie skuteczną. Drzwi mieszkań padały otworem tak rozłupane wcześniej przez strażacką siekierę jak i obecnie przez ciężki młot jaki Dave nosił jako broń zapasową do walki bezpośredniej.

Teraz też bez wahania potruchtał po schodach na dół aby dołączyć do drobnego przy nim, czarnowłosego skanera. I kierowany przez niego bez problemu rozłupywał zamknięte dotąd drzwi. Obaj sprawdzili dwa czy trzy ostatnie mieszkania. I w tej części zadania to Faust musiał zdać się na specostwo Geoerga tak samo jak ten na jego forsowanie przeszkód czy poczucie bezpieczeństwa jakie dawał uzbrojony po zęby mięśniak.

W każdym razie niczego co by ewidentnie wyglądało na zaparautrę zakłócającą nie znaleźli. Żadnych tajnych czy skomplikowanych urządzeń. W większości wyglądały na dawne mieszkania ze stołami, plazmami na pół ściany, komputerami, pościelą na łóżkach i tak dalej. Ale żadnych hi tech-ów co by mogły zagłuszać łączność. Co prawda nie rozerbali mieszkań do gołych ścian ani nie sprawdzili każdej szuflady no ale tak na oko to nic specjalnego w nich nie znaleźli. Nic co chyba nie byłoby dawniej standardem w mieszkaniach przeciętniaków. Przynajmniej trupów więcej też nie było. Na koniec gdy sprawdzili ostatnie mieszkanie na tym piętrze Faust popatrzył pytająco na mniejszego partnera ciekaw co ten dalej postanowi. Wracali na górę do reszty, sprawdzali to piętro jeszcze raz, jakieś niższe czy jeszcze coś innego. Na korytarzach spotykali pojedyncze osoby ale nikt im nie przeszkadzał i wszyscy zdawali się unikać szalejącego, uzbrojonego mięśniaka który rozłupywał kolejne drzwi. Więc przynajmniej ze strony tubylców nie mieli żadnych kłopotów.




Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 19:20
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek południowy
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, cisza


Sam



Pomysł kartki i pisania przy braku bezpośredniej łączności wydawał się słuszny. Chociaż trochę trudny do zrealizowania. Ostatecznie Sam sięgnął po ręczny notes i tam tak dużymi literami jak się tylko dało napisał komunikat.

“FRANK ZARAZ PRZYJEDZIE”

I na migi pokazał Dunkierce która wciąż pełniła rolę obserwatora na ostatnim piętrze. Ta dość szybko domyśliła się o co chodzi w tej jego pantonimie bo skierowała na niego swoją broń. Gołym okiem nie miała szans przeczytać tak małych liter przesz szerokość ulicy. Sam to wiedział ale jednak i tak poczuł się nieswojo jak zobaczył koleżankę która bierze go na muszkę swojego karabinu wyborowego. Co prawda wiedział po co i dlaczego no i ufał, że nie pociągnie za spust ale i tak widok nie był zbyt przyjemny.

Dunkierka po drugiej stronie stwierdziła, że przez okna widać o wiele mniej niż z dachu. Na dachu był lepszy posterunek dla obserwatora. I miałaby wtedy widok na dwie ściany i dwie proste ulic a nie tylko jedną. A i nie bardzo widziała co się dzieje bezpośrednio pod budynkiem. No ale jakby wyszła na dach to bez łączności właściwie wypadła by z obiegu. Zwłaszcza jak ten alarm wciąż się darł. No ale chociaż z tym ostatnim Ruben się uporał dość szybko więc chociaż uszy nie bolały od tego drażniącego wycia. No ale w pewnym momencie dostrzegła gwałtowne machanie rękami zawiadowcy biolabu po drugiej stronie ulicy. Pokazywał coś… Karkę? Nie była pewna. Więc wycelowała w niego swoją głowną broń, dokręciła zbliżenie optyki by miała ustawione na znacznie dalsze odległości niż szerokość ulicy. Zbliżenie było duże i każdy milimetr na lufie oznaczał skok o dobre parę centymetrów na sylwetce kolegi po drugiej stronie ulicy. Ale po paru próbach udało jej się odcyfrować nabazgrany na kartce napis.

- Chłopaki. - włączyła się do dyskusji na chwilę przerywając toczącą się za jej plecami dyskusję. Robiło się nerwowo. Nie zazdrościła Lawowi, że musi jakoś dogadać się z nimi wszystkimi. - Sam daje znać, że niedługo powinien się zjawić Frank ze swoimi ludźmi. - rzuciła im krótko i znów wróciła do obserwacji tego co za oknem. Na razie żadnych syren policji ani nic takiego nie było widać ani słychać.

- Dobra chyba załapali. - Sam mruknął w trzeszczący ale wciąż sprawny komunikator. Tak się domyślił po tym jak Dunkierka pokiwała głową, uniosła kciuk w gorę a potem chyba przekazała reszcie za swoimi plecami.

- To świetnie. Mam sygnał od Franka, że już są w garażu. Niedługo bedą wyjeżdżać do was. - Yoshiaki też pokiwała głową gdy zobaczyła krótkie potwierdzenie wysłane przez szefa lekkich gdy już pakowali się do ostatniego samochodu jaki mieli do dyspozycji. Jeszcze “minuta - dwie” i powinni być na miejscu. Samochodem to rzut beretem do tej kłopotliwej kamienicy w Path. Sama lustrowała wezwania na 911 i podobnych. Na razie w eterze okolica pozostała wierna swojej antyrządowej policji i jakoś wezwań na interwencję nie było. Chociaż większość co zwiała z kamienicy rozbiegła się albo rozjechała więc na ulicach zrobiło się znacznie luźniej. Chociaż pojedyncze samochody, grupki i postacie nadal kręciły się albo czekały tam na dole czekając chyba jak się rozwinie sytuacja.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-06-2020, 21:21   #188
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Laboratorium

Uciszony alarm zadziałał dwojako. Po pierwsze przestał wyć, co ułatwiło komunikację głosową i uspokoiło skołatane myśli. Co by nie było, ale przebywanie w miejscu, gdzie wyła syrena nie należało do najbardziej uspokajających. Wręcz przeciwnie, instynkt przetrwania podpowiadał, by jak najszybciej opuścić takie miejsce. Także wyłączanie alarmu podziałało na korzyść. Niestety był też drugi aspekt. Teraz, kiedy alarm przestał wyć a górne piętro zostało sforsowane przez XCOM, agitatorzy i rozwścieczeni lokalsi również runęli w stronę schodów i zaczęli się awanturować.

Law westchnął ciężko i wystąpił przed brodatego, który próbował zaatakować laboranta.

- Ej, bez rękoczynów. Ci ludzie są tak samo zdesperowani, jak wy. Nie słyszysz? - przemówił stanowczo skaner. - Dałem wam słowo, że XCOM zadba o dostawę surowców a później samych leków i zamierzam słowa dotrzymać. Nic już więcej dzisiaj nie ugracie, dlatego proszę, wracajcie do domów i dajcie mi się zatroszczyć o wasze interesy. Chyba, że wolicie, by waszą umową zainteresował się Alvarez. Ale on raczej nie podejdzie do tego tak bezinteresownie... - Law nie wiedział już, w jakie struny uderzyć, by przekonać najbardziej upartych. Użył więc ostatecznie groźby. Niefortunnie, ale być może tylko taki przekaz do nich trafi.

- Wracajcie do domów, ludzie. Powtarzam, nic tu więcej nie wskóracie - powtórzył Japończyk, tym razem do ogółu.

- Ty - haker odwrócił się do laboranta, który zdawał się zajmować tu najwyższe stanowisko. - Wiem, że macie tu zagłuszacz fal elektromagnetycznych. Potrzebuję go wyłączyć. Natychmiast, najlepiej zanim przyjedzie tu moje wsparcie. W przeciwnym przypadku będę zmuszony wywrócić to miejsce do góry nogami.

Law miał nadzieję, że tamci powiedzą mu o urządzeniu bez większego nacisku. George i Faust przeszukiwali mieszkania, ale skaner podejrzewał, że wiele tam nie znajdą. Może ten śmigłowiec na dachu? Warto by tam posłać Rubena i Dunkierkę, jeśli nie dostaną innych wskazówek.


George i Faust

- Gdzie mogli ukryć to badziewie? - mruknął zawiedziony Bitterstone. - Przeszukanie całej kamienicy zajmie nam cały dzień, jak nie więcej. Bez sensu, trzeba obmyślić nowy plan. Wracajmy - polecił swojemu towarzyszowi ze zbrojnych.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 26-06-2020, 20:46   #189
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 80 - 2037.V.10; nd; zmierzch

Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 19:30
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek centralny
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, gwar głosów


Ostatnie piętro; grupka Lawa, Fausta i Franka


- Może jesteście X-COM a może i nie. Co mi po twoim słowie? Może znikniesz tak samo nagle jak się pojawiłeś? Jak ja jestem stąd to wszyscy wiedzą gdzie mam sklep i do kogo przyjść z pretensjami jak coś nawalę. Dlatego nie nawalam. A ty? Jak mamy szukać ciebie jak te cwaniaczki się zmyją z wszystkim fantami? - reakcja xcomowców uspokoiła co prawda sytuację na tyle, że obeszło się bez rękoczynów i skrajnie napastliwych oskarżeń. Ale brak zaufania pozostał. Jedni do drugich nie mieli za grosz zaufania i podejrzewali o szwindel. A xcomowcy byli nowym, nieznanym elementem co prawda bez złych konotacji dla każdej ze stron ale też i bez tych dobrych. Byli nowi czyli obcy czyli tacy którzy dopiero musieli sobie wyrobić markę i zaufanie na rewirze a na razie z zaufaniem “na krzywy ryj” to było ciężko.

- Harvey ma rację. Jak gwarantujesz, że ci tutaj zrobią co do nich należy to nie ma sprawy. Ale przydałby się jakiś zastaw. Oddamy wam go jak oni się wywiążą ze swojej umowy. - chudzielec z łomem widocznie chociaż trochę musiał znać brodacza bo tym razem go poparł. Law miał wrażenie, że sukces w tych negocjacjach jest w zasięgu jego ręki no ale właśnie łatwiej by było jakby tubylcom dał od ręki coś wymiernego co by mogli widzieć i wiedzieć, że nie są podstawieni czy nie prokurują innego szwindla. W końcu od dwóch dekad X-COM jak się pojawiał to jako zmora przeszłości w rządowych newsach, coś co było a obecnie pozostały jakieś zdegenerowane resztki psujące ład i porządek nowej ludzkości. Brak zaufania do gości w xcomowych wdziankach wydawał się nie tak całkiem bezpodstawny.

- Alvareza lepiej w to nie mieszajmy. I tak nie wiadomo czy się nie dowie. Pół dzielnicy się tu przecież zleciało. - starsza, pulchna kobieta uniosła swój pulchny palec by dać znać, że lokalnego ojca chrzestnego wolałaby w to na razie nie mieszać. - To porządny człowiek i uczciwy biznesmen ale jednak swój procent bierze. I mógłby się trochę "poczuć dotknięty" że załatwiamy coś za jego plecami. - przyznała bez ogródek.

- No lepiej go nie zawiadamiać. - szef laborantów tym razem był skłonny się zgodzić ze swoimi adwersarzami. A skoro dopchał się do głosu to zaczął mówić o to co pytał Law. - Z tym zagłuszaniem to nie wiemy o co chodzi. Już tak było jak tutaj przyszliśmy. Właśnie dlatego wybraliśmy ten budynek. Był pusty no i jakieś kamery czy telefony to tutaj prawie nie działają. Ale dlaczego to nie wiemy. - szybko dodał siedzący na podłodze rozczochraniec. Miał fryzurę a’la “Młody Einstein” ale czy to tak teraz przez to cało zamieszanie czy to tak na co dzień się nosił to teraz trudno było zgadnąć. Zaraz potem na górę wrócili George i Dave.

- Nic nie znaleźliśmy. Sprawdziliśmy ostatnie piętro dość dokładnie. Na tyle co się dało bez prucia ścian. Jak coś jest to albo w ścianach albo gdzieś na innym poziomie. Na tym albo niższych piętrach. - George streścił w największym skrócie to czego się dowiedzieli sprawdzając przedostatnie piętro.

- Frank przyjechał. Zaraz tu będzie. - oznajmiła Dunkierka która dojrzała znajomą osobówkę podjeżdżającą pod budynek. Polak i jego barwny zespół faktycznie parę chwil potem dotarli na ostatnie piętro.

- To co zepsuliście? - zapytał wąsacz rozglądając się ciekawie po byłej restauracji przerobionej na laboratorium farmaceutyczne.

- Niezłe zabawki. - gwizdnął z uznaniem Moshe potrafiąc docenić odpowiednią aparaturę.

- Tylko niczego nie ruszajcie! Jak coś zepsujecie to na pewno nie uda nam się na czas wyprodukować nowych porcji. - ostrzegł kierownik tutejszej produkcji.

Law gdzieś w międzyczasie zorientował się, że obecnie, zwłaszcza z przybyciem zespołu lekkich to xcomowcy mieli już nie tylko przewagę technologiczną ale i liczebną nad tymi paroma tubylcami. Ci mieli co najwyżej broń ręczną i krótką, jak to demonstranci i im podobni. Chyba też sobie z tego zdawali sprawę bo znacznie się uspokoili. Więc gdyby postawił na siłowe rozwiązanie, choćby groźbę to pewnie by się dostosowali. No ale jeśli chciał być rozjemcą i dbać o mniej siłowy wizerunek X-COM wśród tubylców to musiał im coś dać by mogli odejść z czystymi sumieniami, że nie dali się wyrolować. Jakąś wymierną gwarancję, że X-COM nie jest w zmowie z laborantami. Zwłaszcza, że ci faktycznie mogli się zmyć gdy tylko sytuacja by się uspokoiła. W końcu i jednym i drugim mógł ufać tak samo jak oni jemu. Czyli przy pierwszym spotkaniu i to w tak nerwowej sytuacji raczej nie bardzo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-07-2020, 20:55   #190
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Laboratorium

Law zasępił się, zerkając na tubylców. Przybycie ludzi Franka dał im znaczną przewagę. Mieli niemal kompletny oddział zbrojnych wyposażonych po zęby, do tego produkcja lekka i skanerzy z bronią boczną. Gdyby chcieli, mogli bez większego wysiłku przepędzić agitatorów. Niestety, tym samym narażali się na utratę reputacji, której zresztą jeszcze nie zdążyli sobie wyrobić.

- Nie mamy nic, co moglibyśmy oddać jako fant. Możemy podzielić się częścią naszych zapasów jedzenia. To pozwoli wam trochę zaoszczędzić i dotrwać do momentu, aż powstaną leki. Nie daję innej gwarancji, poza tym, że od dzisiaj będziemy mieli tych tutaj na oku dzień i noc, więc lepiej, by nic nie kombinowali - tu Law zwrócił się do laboranta.

- Przyślę kogoś z prowiantem, jak tylko wyłączymy to zagłuszanie. Myślę, że już wiem, gdzie może się znajdować. Rozbity śmigłowiec... - wydedukował Japończyk.

- Z dachu jest wejście przez dziurę do pomieszczenia pod nim - wtrącił „Junior”, na co skaner pokiwał głową.

- Spróbujcie się tam dostać. Najpierw z tego piętra, ale jeśli nie da rady, to wykorzystajcie tamtą wyrwę - polecił Law.


Próba przekupienia tubylców jedzeniem była jedynym, co przychodziło kierownikowi skanu do głowy. Oczywiście nie byli w stanie wyżywić całej dzielnicy, ale chociaż kilka, kilkanaście rodzin, które zostałyby wsparte w ten sposób, świadczyłyby o ich dobrych intencjach.

Oddanie im broni czy innego sprzętu nie wchodziło w grę, a medykamentów sami nie mieli. Ludzi tym bardziej nie zamierzał poświęcać. Jedzenie pozostawało więc ostatnią opcją.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172