| Słysząc kolejną, zupełnie zbędną wymianę zdań między towarzyszkami niedoli, Jack wykręcił jedynie młynka oczami i sapnął pod nosem. Czy był jeszcze sens próbować poskładać tę ekipę do kupy? Być może. Ale jakkolwiek źli by na siebie nie byli, teraz znajdowali się w sytuacji która wymagała działania razem i ochraniania nawzajem swoich tyłków. I to było priorytetem.
Valerie podeszła do uchylonych drzwi jako pierwsza, z Malvolią po środku i Jackiem ubezpieczającym tyły tego dziwnego pochodu. Siły mentalne blondynki zdawały się wracać na swoje miejsce, dodając jej odwagi i animuszu.
Korytarz do którego prowadziły drzwi okazał się pusty, nie licząc kilku śmieci. Val minęła stróżówkę i podeszła do pierwszych drzwi z numerem 1. Pociągnęła za klamkę, ale te nie otworzyły się. Ominęła kolejne, prowadzące do biura, jako że kierunek ich pochody powinien jednak zmierzać na prawo, a nie lewo. W tym samym czasie Malvolia weszła głębiej do korytarza, a za nią Jack, który zamknął metalowe drzwi za nimi i przekręcił zamek. Pogrążyli się w ciemności, ale przynajmniej byli odcięci od niebezpiecznej ulicy.
Czarnowłosa poświeciła na drzwi z numerem 2, a blondynka pociągnęła za klamkę. Niestety, te również nie puściły. Nie mając większego wyboru sprawdziła pozostałe troje drzwi, ale wszystkie okazały się zamknięte. Po dokładniejszej inspekcji zauważyli też, że w żadnych drzwiach nie ma zamka. Musiały być sterowane elektronicznie, więc nie pozostało im nic innego jak tylko zabluźnić siarczyście pod nosem, co też Jack uskutecznił.
Zaczęli się własnie wycofywać z brudnego korytarza, kiedy ciszę przeszył głuchy odgłos uderzenia gdzieś z prawej strony, za stróżówką. Szeryf poświecił w tamtym kierunku i pochylił lekko głowę żeby zajrzeć przez szybkę do środka. Po pierwszym uderzeniu nastąpiło kolejne, a potem trzecie. Jack widział wyraźnie jak drzwi z tyłu malutkiego pomieszczenia otwierają się nagle na oścież, a do środka wpada jakiś wielki, czarnoskóry facet i ostatkiem sił łapie się blatu pod okienkiem, żeby nie stracić równowagi.
- Ja pierdole, w końcu! - burknął głośno pod nosem, podniósł głowę i zatrzymał się jak wryty widząc światło wycelowane prosto w jego twarz. - Hej, kurwa, kto... kto tam!? - krzyknął.
-Przepraszam - odparł Jack i opuścił latarkę - Jack Stackhouse, zastępca szeryfa. Nic panu nie jest? - zapytał.
- Nie. Chyba. Jeden z tych skurwieli mnie ugryzł, boli jak diabli, ale przeżyję - odparł ochroniarz, przytrzymując dłonią ranne ramię - Dobrze że wpadł tu jakiś glina. Nie mogę się wydostać z tego kurwidołka od kilku godzin. Wszystkie drzwi zablokowały się jak wysiadł prąd, a sterowanie agregatu jest tutaj - wskazał palcem na małą konsolę znajdującą się po prawej stronie.
- Może go Pan uruchomić i otworzyć drzwi? Musimy się dostać na komisariat, policja zorganizowała ewakuację z miasta, ale drogi są nieprzejezdne. Musimy przedostać się tędy - mówiąc to wskazał na drzwi które wcześniej sprawdzała Valerie.
Czarnoskóry mężczyzna skinął głową, wydając z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk na pograniczu warknięcia i chrząknięcia. Odwrócił się do konsoli i pociągnął za wajchę przestawiając ją z pozycji OFF na ON. Chwilę później usłyszeli jak gdzieś z dołu dobiegł do nich odgłos uruchamiającego się agregatu. Momentalnie rozbłysły światła w korytarzu, a drzwi kliknęły mechanicznie kiedy zamki się odblokowały.
- Długo to gówno nie podziała. Przejdźcie jedynką, będę po drugiej stronie - rzucił ochroniarz i wycofał się przez drzwi którymi wcześniej dostał się do stróżówki.
Nie mając większego wyboru, cała grupa skorzystała z jego wskazówki, przechodząc do kolejnego, krótszego korytarza z jednymi drzwiami po prawej i jednymi na końcu. Po chwili dołączył do nich ochroniarz.
- Komisariat mówisz? Dobrze że ktoś w ogóle wie co się tu dzieje... - burknął i ruszył przodem do drzwi na końcu przejścia, sapiąc po drodze jakby przebiegł maraton. Otworzył je pewnym ruchem i to był błąd. Prawdopodobnie nie zdążył się nawet zorientować co się dzieje. Z drugiej strony wypadło na niego dwóch nieumarłych w strojach roboczych i kamizelkach odblaskowych. Jeden nadal miał na sobie pomarańczowy kask ochronny. Powaliły ochroniarza w ciągu sekundy, a kolejne dwie zajęło im wgryzienie się w jego szyję i twarz, w akompaniamencie wrzasków, które wwiercały się w czaszkę niczym śruba dociskająca resztki zdrowego rozsądku. WALKA
Jack podniósł broń i wypalił dwa razy. Jeden z zombie, pozbawiony kasku, upadł na bok z dziurą ziejącą w czole, ale dla ochroniarza było już za późno. Przestał krzyczeć. Zemdlał czy umarł... nie miało to znaczenia. Na domiar złego potwór który przed chwilą wgryzał się w niego, pod wpływem dźwięku wystrzału poderwał głowę, warknął i zaczął się podnosić, patrząc tępo w stronę grupy ocalałych. Tuż za nim, zza drzwi wyłonił się kolejny nieumarły. Od Valerie, Malvolii i Jacka dzieliło je około pięciu metrów...
__________________ "No matter gay, straight, or bi', lesbian, transgender life
I'm on the right track, baby, I was born to SURVIVE
No matter black, white or beige, chola, or Orient' made
I'm on the right track, baby, I was born to be BRAVE"
Ostatnio edytowane przez Corpse : 08-06-2020 o 20:20.
|