| Dziady Żuliborskie Żoliborz, 23 kwietnia 2007, Wtorek, 19:50, za rogiem sklepu „Welmax”, niedaleko parku "Kępa Potocka" Dzień był dość chłodny, mimo, że dawno przeminęła połowa kwietnia. Wiosna zadawała się ignorować kalendarz. Na dworze nadal niepodzielnie rządził chłód i deszcz. Nie ubliżając Poltiemu, to psa szkoda wyrzucić.
Lutek, Wania i Polti stali pod sklepem „Welmax” tuż na obrzeżach wielkiego parku za sklepem. Lutek wysoki, szczupły o jasnej skórze, czarnych włosach w ubraniu, które jest reminiscencją wielu lat bezdomności. Na głowę ubrał swoją nieśmiertelną, kiedyś zielonkawą, obecnie brudno-szaro-zieloną czapkę z wełny. Wania średniego wzrostu, z długimi do ramion włosami i obfitym zarostem, ubrany w stary brązowy kożuch, jeansy które znajdują się w zastanawiająco dobrym stanie. Tuż obok niego mieszaniec wilczura i średniego sznaucera - Polti - pies o czarnej jak smoła sierści.
Lutek i Wania Pociągali z butelki „Pomorską czystą”, tuż obok stał drugi flakon „Pomoskiej”. Pies Polti leżał obok i leniwie ogryzał wielką kość.
Lutek i Wania popijając zastanawiali się nad złożonością tego świata. Przedwczoraj i wczoraj nie mieli szczęścia, a wręcz prześladował ich pech. Zostali wylegitymowani przez patrol, tylko dobra tyrada Wani uratowała im tyłki, a Poltiego mało, co nie przejechał jakiś cham na motorze. Dopiero dzisiaj odwrócił się los. Gdy jak zwykle kręcili się po osiedlu wielkich bloków w poszukiwaniu złomu, szmat oraz papieru, napatoczył się starszy gość, który zaproponował im, że potrzebuje dwóch osób do sprzątania w piwnicy. Zaproponował im 40zł na dwóch. Po krótkich negocjacjach dorzucił do tego dwie połówki „Pomorskiej” oraz kość dla psa. Przy okazji ich pracodawca pozwolił pozabierać sporo złomu.
Wania wybrał dla siebie z tych pozornie nieużytecznych rzeczy dwa prawie nowe tranzystory i układ scalony – chyba z radia. Reszta złomu poszła na skup – zyskali dodatkowe 17,25 zł.
Wódka „Pomorska czysta” nie była może ósmym cudem produkcji szczecińskiego „Polmosu”, ale była uczciwie zarobiona i to zupełnie Lutkowi i Wani wystarczało do pełni szczęścia.
Dawno minęła już połowa flaszki, Lutek i Wania dyskutowali o rządzie – utrzyma się, nie utrzyma, co wytrzyma Andrzej Lepper? Za chwilkę mieli otwierać kolejną butelkę. Dyskusja nabierała już niezłych kolorów, Lutek obstawał za tym, że w końcu coś się tu w Polsce zmieni, a Wania upierał się, że każdy polityk jest taki sam chce się tylko „nachapać”.
W pewnej chwili Lutek i Wania zostali zaskoczeni pojawieniem się niskiej persony orientalnego typu. Ów Wietnamczyk wpadł na nich w stroju wielce nietypowym, mianowicie owinięty był w jakieś zdobyczne prześcieradło, odzienia innego nie posiadał. Widok sobą przedstawiał taki, że koledzy zdębieli na widok głębokich szram na całym ciele młodego azjaty oraz przekrwionych, szalonych oczu i potarganych włosów. Ten przewrócił gałkami ocznymi jak szaleniec, wykrzyczał coś na kształt „Viet gua no huam do i !” i rzucił się szaleńczym pędem przez skwer w stronę Parku.
Wymachiwał rękami w szaleńczy sposób i dopiero po chwili przyjaciele zorientowali się, że w posiadanie Wietnamczyka weszła flaszka 0,5 którą właśnie mieli rozpocząć. Zanim ktokolwiek zareagował z piskiem opon na chodnik wjechał czarny Mercedes o zamalowanych sprayem tablicach i tocząc się za uciekającym wjechał na zielone tereny. Polti podniósł się pierwszy z głośnym szczekaniem, jednakże nie ruszył za Wietnamczykiem, patrzył na niedokończoną kość, Wanię, Lutka i na uciekającego Wietnamczyka pełen sprzecznych uczuć. Potem oprzytomniał Lutek. - Wania! Bambus zapierdzielił nam flakona!
__________________ In vino veritas, in aqua vitae - sanitas |