Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2020, 12:38   #273
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Wbrew temu, co można by sądzić po czarodzieju, który upierał się przy zabiciu smoka, czy ochoczo nalegał na atak na gobliny, o morderczych zamiarach względem koboldów nie wspominając, walki nie lubił. Uważał, że wszystkie problemy da się rozwiązać w pokojowy sposób, a tych, których się nie da, można przeczekać, z uwagi na krótki cykl życia większości istot je powodujących.
Problem wrogiego czarodzieja, który najwyraźniej zamierzał przyłączyć ich niewielką grupę do swojej bandy, realizującej jakąś jego sprawę wcale nie wydawał się sensowny z punktu widzenia Wille`go. Ogień alchemiczny, którym gnom poczęstował Belaka chybił jednak okrótnie, a potem zaczęło się piekło. Ogniste pociski, szczęk broni, tupot ciężkich buciorów i świst drewnianych kolców przecinających powietrze.
Drzewna skaza pojawiła się jakby nie wiadomo skąd, i chlasnęła czarodzieja sękatymi łapskami. Chwilę później coś odebrało czarodziejowi dech w piersiach a potem cisnęło o ziemię. Sporych rozmiarów kolec kolejnego drzewka tkwił bezczelnie w jego żebrach, i tylko litości bogów Willie zawdzięczał fakt, że pocisk nie przebił żeber, utykając między nimi.
Kolejny szczęk broni i łoskot padającego drewna. Draugdin. Sądząc po szeleście jego łuskowatej skóry. Czyli był na pierwszej linii walki, a więc tam, gdzie w ogóle nie powinno go być.
- Trochę...mmnie....przytkało.... - mruknął cicho do siebie, pełznąc w stronę niewielkiego murku, będącego zapewne ruinami jakiegoś mauzoleum lub świątyni, zamierzając ukryć się przed latającymi wszędzie morderczymi igłami. Sięgnął po bukłak, chcąc zwilżyć nieco usta, w których czuł już metaliczny smak krwii i pociągnął siarczysty łyk.
Przez chwilę poczuł się źle. Bardzo źle, jakby wlał w i tak bolące od ciosu trzewia gorący ołów. Po chwili jednak poczuł, jak kolec który tkwii w jego ciele wypada na pokrytą mchem posadzkę. Sięgnął do pulsującego bólem boku i przez rozdartą szatę zauważył, że rana w błyskawicznym tempie się zamyka, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
„Ha, warto jednak było plądrować te lochy” uśmiechnął się pod nosem, wstał i opierając kuszę o resztki muru posłał pocisk prosto w najbliższego iglaka, który wciąż sprawiał wrażenie groźnego.
- Wy skurwysyny! Nie tak łatwo zabić Rockwella! - zakrzyknął gnom którego pocisk po krótkim locie wbił się prosto między oczy iglaka, a przynajmniej między dwa otwory je przypominające.
Zanim jednak zdołał załadować ponownie swoją kuszę, było po wszystkim. Uśpieni, zniewoleni awanturnicy leżeli na posadzce, Belak leżał bez głowy w kałuży rosnącej krwii, drzewce i iglaki leżały porąbane i popalone w ładniutkich stertach i jedynie złowrogie drzewo Gulthias wciąż szumiało, jakby próbowało im grozić.
Willie nie zamierzał zostawiać tego wynaturzenia żywego, toteż wyszedł zza swojej osłony, stanął w pobliżu Brana i rzucił kolejny, ostatni już alchemiczny pocisk zamierzając podpalić drzewo i powierzyć wampiryczny twór płomieniom
Ruch w pobliże Brana, potem rzut ogniem alchemicznym w drzewo. Potem będzie nawalał z kuszy, po uprzednim zajęciu pozycji z powrotem za tym murkiem.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline