Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2020, 22:13   #830
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację

Kliknij w miniaturkę

Zasadniczym powodem dla którego krasnoludy są bardzo pożądani jako ochroniarze jest to, że w przeciwieństwie do innych ras, niemal nigdy nie uciekają. Niezależnie od szans na sukces. Ta dumna rasa wyżej ceniła honor niż życie. Być może właśnie dlatego wymierali... Takie to myśli przeszły przez głowę Detlefa, kiedy biegł na spotkanie demonów.
Ostatnia uwaga była zarówno natury ogólnej, jak i odnosiła się do obecnej sytuacji, jak szybko się przekonał...


- Grimnirze, chroń nas - wyszeptał jeden z jego pobratymców gdy dotarli na tyle blisko by zobaczyć co się dzieje. Demony pozbawione były konkretnego kształtu, ich ciała wyglądały jakby przelewał się w nich jakiś płyn, co co jakiś czas owocowało powstawaniem dodatkowej kończyny, oka czy broni w losowym miejscu ciała. Ignorowały martwe stworzenia, za to jeśli tylko jakieś ciało dychało, wbijały w nie swoje macki, szpony czy języki. Z rozkładającego się w miejscu dotyku ciała zaczynał wydobywać się kolejny demon.
Lecz zakute w stal krasnoludy stal miały także w swoich sercach. I nie zawahały się.

- Na potęgę Bogów Przodków! Na chwałę dawnych dni! - gromki okrzyk rozległ się nagle, budząc echa wśród skał.
Krępe i przyzwyczajone do gór krasnoludy poruszały się znacznie szybciej niż graniczni i demony. Uderzyli z flanki, sprawnie dzieląc się celami. Tu szczęknęła cięciwa, tam błysnęło ostrze... Topory zaświszczały tnąc powietrze i przynajmniej kilka z nich mlasnęło, wbijając się w ciała demonów. Z ran nie trysnęła jednak krew, jakby nie były istotami z krwi, kości i mięsa, ale raczej z energii i złej woli. Jeden, dwukrotnie trafiony przez Detlefa podczas dobijania jakiegoś rannego zaśmiał się tylko i wytrącił mu broń z ręki... Ich odporność na obrażenia nie była pełna. Jeden zamigotał i zniknął, po chwili drugi, trafiony młotem Galeba zrobił to samo, trzeci, gdzieś z boku, także, z wyrazem, krasnoludy założyłyby się miesięczny zapas piwa, z wyrazem zaskoczenia i złości na pyskach. Żaden z nich nie był na tyle ranny, by można było to wytłumaczyć samymi obrażeniami.
Ale już po chwili na myślenie zostało mniej czasu, ponieważ demony porzuciły pościg i zainteresowały się khazadami na poważnie.
Gdy wypluły pierwsze kule ognia, gradienty śmierci odwróciły się w mgnieniu oka. Błękitno-pomarańczowe pociski uderzały nie tylko w ciała, ale i w umysły krasnoludów. Galeb był świadkiem jak jeden z jego pobratymców dostał taką i po chwili, choć bez problemu mógł się zasłonić tarcza, stał jak ogłuszony gdy ramię potwora zakończone kosą odcinało mu głowę. Przeraził się, gdy zobaczył jak Detlef obrywa takim samym fragmentem plugawej, dwukolorowej energii wystrzelonej przez innego demona, ale odetchnął z ulgą, gdy jego przyjaciela nawet to nie spowolniło, a jego garłacz, niemalże wbity w brzuch demona, wypluwa swoje szrapnele rozrywając go na miejscu.
Zniknął jeszcze jeden demon, ale do walki przyłączyły się dwa kolejne. Detlef zdążył je teraz dokładnie policzyć. Było ich dziewięć. Przynajmniej tutaj. Spostrzegł za to z niepokojem, że krasnoludów, licząc razem z nim zostało dziesięciu. I trzech na tyle ciężko rannych, że pożytku w boju żadnego z nich nie będzie. Co gorsza, jeden z nich leżał nieprzytomny na tyle daleko, że nikt nie zdąży się do niego dostać przed demonem, który właśnie pochylał się, by wydobyć z jego ciała kolejnego stwora. Galeb zaś zorientował się, że choć broń khazadów jest najwyższej klasy, robi zastraszająco mało szkody demonom. Nie licząc może jego młota, na którym runa rozbłyskała za każdym razem, gdy obuch trafiał w ciało. Krasnolud walczyły. O honor. O twierdzę. O towarzyszy walczących obok nich. Walczyły. I umierały.

Graniczni, słusznie uważając, że udane życie wypełnione korzystaniem ze zgromadzonych łupów wymaga w pierwszej kolejności dożycia do jutra, uciekli, nawet nieszczególnie udając, że robią to w jakiś zorganizowany sposób.

Gobliny tymczasem zbierały się w nieodległym miejscu i wyglądało jakby się naradzały.

Kliknij w miniaturkęKliknij w miniaturkę

Gustaw, ledwie jego ludzie zdążyli ustawić się w linię, zmienił rozkazy. W prawie najgorszym możliwym momencie, niemal tuż przed uderzeniem przeciwnika. Teraz chciał, by porzucili osłanianie uciekinierów i wycofali się w obronnym szyku do obozu. Dla Roz nie znalazł czasu. Całkiem możliwe że nie zrozumiał czego od niego chciała. Albo nie dał po sobie tego poznać. Jeśli mieli porozmawiać później, trzeba było jeszcze jakoś się wydostać z walki.

Wysiłki Loftusa, starającego się jak najbardziej spowolnić postępy wroga zakończyły się częściowym powodzeniem. Wróg był zbyt blisko by zranienie dowolnego oficera mogło go zatrzymać, ale strefa mroku rzeczywiście zwolniła przeciwników. Dużo potknięć, sporo skręconych kostek i zwichniętych nadgarstków, kilkanaście niegroźnych ran i bardzo dużo przekleństw - jak na czar, który mag rzucił pierwszy raz nie było źle. Postęp granicznych stał się nierówny. Loftus na pewno kupił tym kilka chwil wycofującym się.

Ale i przyciągnął uwagę. rzucanie takich czarów jest widoczne dla każdego użytkownika magii.
"Co oni mają z tymi czerwonymi magami..." - zdążył jeszcze pomyśleć zanim dostał dwoma czerwonymi pociskami w pierś.
Zamrugał oczami. Albo bardzo lubił go jakiś Bóg, albo miał więcej szczęścia niż kiedykolwiek. Poprzednio prawie go to zabiło. Teraz - cóż, skóra na piersi piekła i pewnie zejdzie. I tyle. A fakt, że choć ogniste kule wskazały go jako cel dla strzelców wroga, jedna ze strzał, która trafiła w niego, ześliznęła się po rękawie kurty, a druga jedynie przeczesała mu włosy rozbawiłby go pewnie do łez, gdyby nie to, że człowiek obok padł ze strzałą w oku, a kilku kolejnych odniosło większe czy mniejsze rany.



Graniczni mimo jego wysiłków dotarli do usiłującego wycofać się oddziału prowadzonego przez Gustawa. I do uciekinierów. Czy wśród nich znalazł się ktoś potrafiący ogarnąć sytuację? Nawet jeśli, w chaosie wynikłym gdy na bezbronnych ludzi uderzyli graniczni nie miał szans na pokazanie swoich zdolności.Ranni i słabsi zostali porzuceni, a tłum uciekał krzycząc i przeklinając najemników, którzy na rozkaz Gustawa wycofywali się zamiast ich bronić. Loftusa i jego ludzi porwała rzeka uciekinierów. Gustaw i najemnicy wycofywali się w jako takim porządku, ale zaczynało grozić im oskrzydlenie. Roz... gdzieś zniknęła.


 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 25-06-2020 o 22:32.
hen_cerbin jest offline