Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2007, 10:17   #85
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Jeden dzień, by zobaczyć góry. Jeden, by dolecieć jak najwyżej. Jeszcze jeden do dwu poprzednich, by wywędrować chyba na same szczyty.

Były zatem granice magii. Rzeczy, których magią nie dało się osiągnąć. Chociaż... Hadrian na moment zamyślił się, czy słusznie czynił, tak pospiesznie ograniczając magię? Ostatecznie, wiedźma sama znała się na magii, po cóż więc miałaby trzymać gnommina? Z przyjaźni? Patrząc na pierścień na palcu, minstrel odrzucił tę perspektywę. Pomysł przehandlowania przyjaciela w ten sposób zupełnie był niezrozumiały. Chociaż, jeśliby się żyło ponad sto lat, to czy na pewne rzeczy nie patrzyłoby się inaczej?

"Odpowiednie tego ujęcie w pieśni to byłyby chyba z cztery zwrotki. Skup się lepiej na tu i teraz."

Odpowiedź o smokach nie byłą minstrelowi niczym nowym. Każdy autorytet, mag, mędrzec i licho wie kto jeszcze, słysząc, że idzie o smoki mądre miny robił i mówił to samo. Gnommin niestety nie okazał się wyjątkiem. Natomiast jakaś zadra w młodym grajku została, choć on sam nawet jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.

Przygotowania do wyprawy pełne były krzątaniny, którą ubarwiły dwa incydenty. Bayard prosząc o pierścień totalnie zaskoczył Hadriana, który z początku nieufnie spoglądnął na kompana, ale ten wyglądał tak żałośnie...

"Gdzież tam gnommin zechce poświęcić uwagę kolejnemu śmiertelnikowi! Niech choć spróbuje, biedak, przecie też mi by z takim nosem nie było wcale do śmiechu."

Ale ciekawość żarła trzewia Hadriana, tak, że w krzątaninie przesuwał się troszkę, kroczek tu, dwa tam, aż wreszcie odgłosy dochodzące z gąszczu doszły jego nadstawionych ciekawie uszu.

Słysząc jednak chlipanie, Hadrian zawstydził się. Sam w życiu nie chciałby być podglądnięty w takiej sytuacji, myśl też o droczeniu się z towarzyszem w kwestii 'nowej twarzy' jakoś mu obrzydła.

Nie mówiąc więc nic wrócił do swoich zajęć, nijak też nie skwitował powrotu zapuchniętego od płaczu kompana. Dopiero gdy ten oddawał pierścień mamrocząc podziękowania pod nosem, Hadrian poklepał go pocieszająco po ramieniu, próbując dodać mu ducha.

Już przy pierwszym przepakowaniu rzeczy, minstrelowi w palce weszła wstążka i od tego czasu chodziło po głowie aby rzecz przetestować. Ale wyszukany patyk nie zmienił się ani na jotę. Natomiast Bayard...

Ocuciło Hadriana bezceremonialne zerwanie wstążki przez niedawnego herosa z dawnych legend rodem. Widząc metamorfozę podszedł do 'fatałaszku' z daleko większym uznaniem, z respektem i dbałością chowając go głęboko w torbie.

- Dość już mnie upokorzył Wielki i Potężny Gnommin, Władca Magii - szczęka Hadriana zaryła na moment w piasek, a on sam z niedowierzaniem spojrzał na Bayarda. TYTUŁY?? Siła perswazji Gnommina była nie do pogardzenia. - Bez takich żartów okrutnych, proszę. Co teraz robimy? Polecimy jeszcze kawałek?

- Eee... jassne, tak. Polecimy, jak najbardziej. Właściwie to możemy zaczynać, wszystko gotowe. A jako że przed nami parę dni podróży, pokażę Ci jak się przywiązać na wszelki wypadek, by nie spaść.

Zmiana tematu na ten już przemyślany dodała Hadrianowi pewności siebie, choć wciąż jeszcze był wstrząśnięty niesamowitą przemianą Bayarda. Urok miał siłę porównywalną z siłą głosu syreny, totalnie zagłuszał wszelkie inne wrażenia.

"Jeśli szpiedzy Królowej będą choć tak dobrze wyposażeni... jesteśmy w tarapatach. Jak to mówiła Mądra? Za piękni, za dobrzy, zbyt uprzejmi... Do diaska!"

Dreszcz przeszedł minstrela. Zda się, zadanie znienacka przybrało ciężaru. Gdy Bayard wsiadał na drzewo, minstrel zerknął po raz ostatni, by upewnić się, czy ktoś ich nie obserwuje. Nawyk ten serdecznie postanowił od teraz rozwijać. Przez moment wydało się Hadrianowi, że w świetle słońca powoli zaczynającego się chylić ku zachodowi, dostrzega piękną płetwę nurkującej syreny, ale równie dobrze mógł być to odblask promieni słonecznych w grzywaczach fal.

Skończywszy pakowanie i mocowania, załadowawszy się samemu na drzewo, Hadrian rozglądnął się, nabrał tchu i rzucił:

- Bayardzie, trzymasz się? To lecimy! Thettre'll!!

Podróż bynajmniej nie miała się ku końcowi... daleko jej jeszcze było do końca.

* * *

Start był, oczywiście, równie gwałtowny jak poprzednio, a dodatkowo tym razem żadne korzenie nie sprawiły problemu - wszystkie były już w końcu wyrwane. Po prostu nagle ziemia zaczęła się oddalać z niesamowitą prędkością, a spoglądającemu w dół Hadrianowi instynktowny strach skręcił żołądek w supeł. Bayard dla pewności sprawdził węzeł, po czym ułożył się, starając się dojść do ładu z przyciskanym prędkością żołądkiem. Wkrótce jednak drzewo przestało się wznosić i pomknęło prosto jak strzelił na północ. Obserwując przemykającą dołem linię wybrzeża, Hadrian mimowolnie pogrążył się w zachwycie, powracając do układania swojej pieśni. Oryginalne dwie strofy na powietrzną podróż w następnych dwu godzinach rozszerzyły się do bez mała strof dwudziestu, choć jedyny świadek powstawania wielkopomnego dzieła spokojnie spał, Bayard bowiem zasnął ledwo co oddalili się od wybrzeża. Hadrian również czuł znużenie po nieprzespanej nocy, kiedy więc ziewanie poczęło rozdzierać mu niemal twarz, zaprzestał komponowania i zerknąwszy na słońce, upewniwszy się, że sznury trzymają i pomachawszy przelatującym gęsiom, sam również zasnął.

* * *

Obudził go chłód. Otworzywszy oczy, Hadrian zorientował się, że zapadła całkowita ciemność. Przeciągnął się, zdrętwiały od sznurów i niezbyt miękkiego koniec końców łoża i próbował coś dostrzec, ale jedne źródło światła stanowiły mrugające w górze gwiazdy.

"Ależ są wysoko! Nawet w domenie ptaków gwiazdy wydają się równie dalekie jak z ziemi! Jak wysoko one wiszą, właściwie?"

W tym momencie, jak uderzenie młotem w brzuch potrafi pozbawić człowieka oddechu, oblać gorącem i sprawić mu wiele niewygody i nieprzyjemności, ogólnie mówiąc, tak Hadrianowi wszystko to zafundowało nagłe wspomnienie słów gnommina:

- Pamiętajcie zatrzymywać się zawsze na noc - coś po ciemku nawigacja mi w tym zaklęciu szwankuje... zajmę się tym później. Coś jeszcze?

"Nawigacja... ale nie latanie, prawda??" przemknęło przez myśl nagle spotniałemu grajkowi.

I nagle lecieli w dół. Zupełnie jakby uświadomienie sobie tej prawdy miało odciąć moc napędzającą magiczny taran, nagle, miast lecieć... spadali!!

Zimny pot oblał Hadriana, ale on sam nawet tego nie poczuł, tak samo jak nie poczuł pędu powietrza, nabierającego siły z każdym pokonywanym metrem. Drzewo poczęło jeszcze na domiar złego się obracać, przez co Hadrian zupełnie już stracił orientację.

- Thettttt...re'll - wyskrzeczał minstrel przez zaschnięte gardło, by natychmiast powtórzyć, z zająknięciem - Thetttre'll - i wreszcie pełnym głosem, coraz głośniej, by wreszcie wydrzeć się, kiedy wypadli z chmur i dało się dostrzec zbliżającą się coraz szybciej, rosnącą w oczach ziemię - Thettre'll! Thettre'll! Thettre'll!!! THETTRE'LL!!!!

Wszystko to jednak bezskutecznie, wiatr porywał słowo, drzewo trzeszczało pod jego naporem jakby miało lada moment się złamać, Hadrian już właściwie widział pęknięcia i odłamywane gałęzie, wicher zaś wyrywał dech z piersi minstrela, krztusił, dławił... zmusił w końcu Hadriana do rzucenia się w bok, do przytulenia policzka do szorstkiej kory drzewa i wyszeptania...

* * *

- [i]Thettre'll...[i]

Z cichym szeptem Hadrian obudził się. Zmierzch był już bliski, a on sam wisiał w niedorzecznie niewygodnej pozycji na linach, mając pod sobą ledwo dwie trzeszczące mocno i niezbyt grube gałęzie, i czując wokół pęd powietrza, który teraz, gdy minstrel 'wytoczył' się spod przygotowanej zawczasu osłony z wyjątkowo w danym miejscu gęstych liści, stał się znacznie mocniej odczuwalny.

Szybko przetoczywszy się z powrotem, Hadrian syknął z bólu, czując jak w niektórych miejscach liny go poznaczyły. Nie klął jednak. Doskonale wiedział, że otarcia czy siniaki będą ceną tej podróży i zdecydowanie wolał to, niż los z jego snu, albo spadnięcie we śnie z drzewa.

Wspomnienie snu nakazało też otworzyć oczy. Zmierzchało się. Bayard spał, ułożony wygodnie, lekko pochrapując, zaś wybrzeże zostało już jedynie kreską w oddali. Hadrian z podziwem i zdumieniem pokręcił głową. Niezwykłość podróży nieraz jeszcze miała go napawać zdumieniem i podziwem dla możliwości magii.

- [i]Stredd'eer...[i] - wyszeptał, a drzewo posłusznie zaczęło obniżać lot - Jeśli moje kalkulacje okażą się słuszne, to powinniśmy mniej więcej trafić na polanę, ale na wszelki wypadek... BAYARDZIE!! LĄDUJEMY!! CHWYĆ SIĘ CZEGOŚ!!

I wtedy właśnie to się zdarzyło.

Ktoś, spoglądający na Hadriana z boku, mógłby spostrzec, że naraz minstrel jakby skamieniał, poprawiające liny ręce zesztywniały, wpół obrócone ciało zamarło w dziwnej pozycji. Gdyby taki obserwator spojrzał na twarz Hadriana, zdumiałby się jej wyrazem: mieszaniną niedowierzania, skrajnej wręcz niewiary i zdumienia oraz najwyższej koncentracji. Hadrian wytężał zmysły do granic, aby przebić pierzastą i poszarpaną chmurę na prawo od drzewa wzrokiem, nastawiał uszy na jakiekolwiek odgłosy i skoncentrował się na tym tak dalece, że właściwie odpuścił wszystko inne.

"Niemożliwe... zdawało mi się... Musiało mi się zdawać..."

Czarny kształt wynurzył się z chmury. Złote oczy objęły przestworza, wraz z obniżającym szybko lot drzewem i dwójką śmiałków na nim, promienie zachodzącego słońca zalśniły na czarnych łuskach, potężne, skórzane skrzydła przecinały powietrze, gdy średnich rozmiarów czarny smok szybował obojętnie nad minstrelem, targanym coraz to silniejszymi emocjami.

- Za nim - wyszeptał minstrel, nawet nie wiedząc, że to mówi - Za nim - powtórzył o ton głośniej, do drzewa, nie reagującego na tak jasną i oczywistą komendę - Za nim, leć, no leć! Za nim, no skręcaj! - lecz drzewo mechanicznie wciąż leciało ku ziemi, głuche na błagania i natarczywy ton grajka, który nagle uświadomił sobie, że przecież może jedynie poderwać drzewo do lotu dalej, na północ... i odprowadzać smoka wzrokiem.

Frustracja wykrzywiła rysy Hadriana, aż wreszcie te zastygły w wyrazie rozpaczy. Nim jednak smok naprawdę zmalał, minstrel z cokolwiek błędnym wzrokiem siedział już na drzewie, natarczywie wołając do pierścienia

- Pappasmerphie! Ekscelencjo! Pappasmerphie! - aż w kłębach różowo-zielonego dymu pojawił się gnommin z sześcioma kartami w dłoniach, z fajką w zębach i z wyrazem irytacji na twarzy. Nim jednak dane mu było cokolwiek powiedzieć Hadrian poderwał się na tyle, na ile umożliwiały mu to liny, i niczym w gorączce, jął mówić:

- Musimy skręcić na zachód! Musimy lecieć za nim! To był smok! Prawdziwy smok! Musisz zakręcić drzewo, ja muszę go zapytać...

- MUSZĘ?!

Nie było mowy o pomyłce, maleńki gnommin był wyraźnie rozsierdzony, nawet na tyle, że część wypowiedzi grajka mu po prostu umknęła.

- Hola, grajku zbolały, czyżbyś już zapomniał kim jestem, że nagle zaczynasz wydawać mi rozkazy? - groźba zawisła niemal w powietrzu, zaraz obok niewzruszonego chrapania Bayarda - To jakieś eony za wcześnie na taką zarozumiałość ze strony śmiertelnika bez krzty pojęcia o wielkich Arkanach Magii, by rozkazywać mnie, najpotężniejszemu z gnomminów! Muszę zawrócić? Cóż niby takiego miałoby być warte mojego trudu?! - w tym miejscu gnommin musiał zaczerpnąć tchu, zaś Hadrian wykazał się zupełnym brakiem spostrzegawczości (a może zrozumienia?) dla latających tu i tam sygnałów ostrzegawczych i brnął dalej:

- Smok!! To był smok! Musimy lecieć za nim, dogonić go i... - nie dane było nikomu się dowiedzieć co po dogonieniu musieli według Hadriana uczynić śmiałkowie, bo gnommin spurpurowiał, wypuścił z rąk karty a z ust fajkę, okręcił się jak bąk wokół własnej osi i dostrzegłszy oddalającego się smoka wybuchł, niemal dosłownie:

- Ty głupcze! Ty ośle patentowany! Ty idioto! Gonić?! Smoka?! Oszalałeś?! - mały duch aż się zapowietrzył, nie zauważając nawet, że węgielek z fajki, nim wygasł, przypalił mu zielone portki. - I pewnie jak go już go dogonisz i wpadniesz w tarapaty, to znowu ja będę musiał was ratować, jak ostatnio?! Absolutnie nie ma mowy! MILCZEĆ!! - ostatni ryk był imponujący, że nawet niewzruszone dotąd chrapanie Bayarda cichutko przeniosło się bliżej właściciela, który przewrócił się na drugi bok, niechętnie wybudzając się ze snu.

- Jeszcze pierzastej księżniczki nie odczarował ale już na smoki się wybiera! Dobre sobie! - ciągnął tymczasem gnommin nie pozostawiając na minstrelu suchej nitki, nawet gdy ten zupełnie przestał się już bronić, po prostu słuchając, zwiesiwszy głowę i milcząc. Dopiero po dobrej chwili, przy zupełnie już wybudzonym Bayardzie, gnommin fuknął po raz ostatni, ruchem dłoni naprawił spodnie i z fajką w dłoni wsiąknął z powrotem w pierścień, niemal pozostawiając za sobą karty, z których jedna mignęła ku grajkowi wizerunkiem człowieczka w błazeńskim stroju i z makijażem klauna na twarzy.

* * *

Lądowanie przebiegło w milczeniu. Bayard oczyma łypał na pierścień, wyraźnie miał zdrowy respekt do gnommina, Hadrian zaś po prostu milczał, trawiąc słowa małego ducha. Gdy obaj herosi zsunęli się z drzewa, którego lądowanie nijak nie można było nazwać łagodnym, odczuli odrętwiałe, nierozruszane mięśnie, i liczne siniaki oraz otarcia od sznurów. Nadal w milczeniu Hadrian zajął się rozbijaniem obozowiska i przygotowaniem kolacji, intensywnie myśląc. Palił go wstyd i gniew. Złość go brała na straconą szansę, a jeszcze większa na własną bezsilność. Wspominał nieustannie to pobyt u wiedźmy, to znowu rozmowę z gnomminem, a raczej monolog tamtego, i niemal pluł sobie w brodę.

"Wspaniale. Oto spotykam dwie istoty, które naprawdę mogą mi coś pomóc, które naprawdę znają się na magii, i co? I właściwie mam nadzieję, że rozwiążą mój problem za mnie! Do diaska! Ależ żałosne! Rację ma. Spotkałem smoka... i cóż z tego? Zapytać go o nic, obronić się nawet nie zdołam, jeśliby coś chciał przetrącić między jednym posiłkiem a drugim. Nie mam.... nic."

Z wściekłością zrodzoną z frustracji minstrel buszował w krzakach zbierając chrust na ognisko i łajał się w myślach.

"Magiem trza być. Moc mieć. Zwyczaje bestii znać. Tak mówił gnommin. Nawet on się przecież boi, a co dopiero ja! Z motyką na słońce, idiota..."

Góra chrustu rosła, w miarę jak gniew się wyczerpywał. Wreszcie, otarłszy łzy złości, Hadrian nabrał pełne naręcze drewna i wrócił do rozpalania ogniska i przyrządzania kolacji w prawdziwie minorowym nastroju, rozważając totalną zmianę układanej do tej pory epopei na tragedię, albo przynajmniej tonacji z dur na mol.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline