| Po słowach Brana, Sharwyn najpierw posmutniała, a potem rozpłakała się, ukrywając twarz w dłoniach. Bradford objął ją i próbował pocieszyć, ale nie przyniosło to żadnego efektu. - Nie powinniśmy tutaj przychodzić... - Łkała czarodziejka. - Mówiłam Talgenowi, że to zły pomysł, ale on się uparł jak osioł...
- Nic już na to nie poradzimy, Sharwyn - odparł spokojnie Bradford i spojrzał na was. - Dziękujemy, że za nami wyruszyliście i uwolniliście od klątwy tego drzewa. Potrzebujemy tylko odpocząć i będziemy mogli ruszyć z wami na powierzchnię.
Willie w tym czasie zabrał się za sprawdzanie pozostałości drzewa. Pomimo podejrzeń, że wciąż może być żywe, szybko zorientował się, że tak nie jest. Ogień strawił całe wampiryczne życie tchnięte w drzewo i czarodziej mógł być pewny, że już nigdy się nie odrodzi. Sprawdził też stan Sharwyn i Bradforda, który był zadowalający. Żadnych pozostałości po klątwie, oboje wyglądali tylko na dość zmęczonych, więc gnom nie męczył ich dłużej, niż było to konieczne.
W torbie przy ciele martwego Belaka znaleźliście dwie mikstury lecznicze, flakon z jakąś cieczą, którą Willie zidentyfikował jako antytoksynę oraz cztery żółte szafiry. Jama znajdująca się w ścianie za drzewem musiała być sypialnią szalonego druida, a oprócz łóżka i stolika znaleźliście tam dwie opasłe księgi zapisane w języku druidów, z rycinami traktującymi o przeróżnych roślinach. Oprócz tego udało wam się trafić na kolejnych pięć żółtych szafirów, trzy rubiny, dwa flakony ognia alchemicznego oraz sakiewkę zawierającą na oko trzysta sztuk złota. I to było na tyle, jeśli chodziło o ciekawe znaleziska, gdyż jama druida nie kryła już nic ciekawego.
Cześć z was potrzebowała dłuższego odpoczynku, więc zadecydowaliście, że odpoczniecie wszyscy i dopiero pełni sił wyruszycie w drogę powrotną na powierzchnię.
Osiem godzin w Zagajniku minęło jak z bata strzelił i zabierając ze sobą pozostałości Drzewnych Skaz, by pokazać je mieszkańcom miasteczka, zebraliście się do drogi. Wszyscy byliście w dobrej formie, nie doskwierały już żadne rany a i Sharwyn z Bradfordem wyglądali na wypoczętych. Shinra prowadziła was tą samą drogą, którą tutaj przyszliście i dość szybko, bez żadnych niespodzianek udało wam się dotrzeć do komnaty z pokrytym winoroślami słupem.
Po kolei wdrapywaliście się na górę korzystając ze zwisającej wciąż liny Elory i niedługo potem wszyscy znaleźliście się na pierwszym poziomie fortecy. Przeszliście przez komnatę ze smoczymi kolumnami, dalej przez prowizoryczną salę ćwiczebną aż do pokoju z fontanną ognia. Ruszyliście wąskim korytarzem i wyszliście w sporej komnacie, w której pierwszy raz spotkaliście Meepo. Mieliście jednak towarzystwo. Przy rozpalonym ognisku siedziało dziesięciu koboldzich wojowników i jeden najbardziej wyróżniający się spośród nich w białej szacie - Yusdrayl. Widząc was, zaskoczony wódz zerwał się na równe nogi, Bradford od razu uniósł miecz, przez co koboldy przy ognisku również się podniosły, łapiąc za krótkie miecze i włócznie.
Yusdrayl zatrzymał je jednak gestem dłoni. - Wróciliście - powiedział we wspólnym. - Już myślałem, że nie sprostaliście przeszkodom Cytadeli, lub Belak was schwytał. Jak tam nasza umowa? Gdzie Calcryx? Gdzie ten nieudacznik Meepo? - Rozejrzał się między wami, próbując zlokalizować obu wzrokiem. - Mieliście umowę z tymi kreaturami? - Zapytał nagle Bradford, wskazując koboldów końcówką swego ostrza. - Z nimi trzeba postępować tylko stalą i magią, a nie układać się, na Lathandera!
- Zamilcz, długonogi! - Warknął w jego stronę Yusdrayl. - Nie pytałem cię o zdanie. I grzeczniej, chyba, że nie chcesz już nigdy więcej zobaczyć świata na powierzchni!
Wiedzieliście, że jeszcze chwila i sytuacja wymknie się spod kontroli. |