Druga już walka tego samego dnia, również nie należała do wymagających. Tym razem co prawda oberwało się nieco Draugdinowi, ale nie było to nic, z czym Astrid nie mogłaby sobie łatwo poradzić. Kilka uderzeń, jeden ognisty pocisk i jedno magiczne leczenie później, drużyna była znowu w drodze.
Niecały kwadrans marszu doprowadził "bohaterów z Heldren"* do miejsca, gdzie najwyraźniej mocno spaczony umysł miał używanie. Widok był dosyć groteskowy i nawet Mihael, który przez swoją diabelską naturę wydawał się być odporny na widok różnego rodzaju obrzydliwości, masakr i innych paskudztw, skrzywił się zniesmaczony. Możliwe, że przez swoje czarne opierzenie, ale odczuwał też dziwny rodzaj współczucia wobec wron. Zatrzymał się, próbując przeanalizować swoje uczucia, kiedy nagle poczuł ukłucie w ramieniu. Przypominało to trochę akupunkturę Mistrza Dannyla, zwłaszcza tą stosowaną na skurcze bo bardziej intensywnych treningach.
Mały lodowy sopelek okazał się być czymś w rodzaju strzały, wystrzelonej z małego łuczku jednej z trzech lodowych fey, unaszących się w pobliżu. Co ciekawe stworki wyglądały nawet uroczo, co zdawało się zupełnie kontrastować z sadyzmem, z jakim potraktowały ptaki. Nieco rozproszony takimi rozmyślaniami zareagował odrobinę wolniej niż zwykle. W sumie każdy z towarzyszy zdążył już się ruszyć, a Astrid nawet ściągnęła dwie "wróżki" na ziemię, kiedy Mihael ruszył przez śnieg, dobywając po drodze krótkiego miecza z zimnego żelaza. Na szczęście nie był mocno opancerzony i mimo trudnych warunków, poruszał się całkiem szybko.
________________
*Tak prześmiewczo nazywał drużynę w myślach. Nie wiedział, że wiele lat później pod takim mianem będą dość powszechnie znani, a matki będą opowiadały dzieciom na dobranoc historie o ich wyczynach.