Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2020, 14:12   #45
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Isla i Wendy spędziły na ławce dobrą godzinę. W tym czasie rozmawiały o babskich rzeczach, pracy oraz codziennych sprawach – czyli tak naprawdę o niczym konkretnym. W końcu Wendy poczuła znużenie, na co Mitchell zdecydowanie zapowiedziała, że odprowadzi koleżankę do pensjonatu. Chwilę potem ruszyły skąpanymi w mroku ulicami miasteczka. Dopiero wsłuchując się w odgłos własnych butów, Adams zwróciła uwagę na to, jaka cisza panowała tutaj po zmroku. Była przyzwyczajona do szumu miast oraz hałasu lotnisk, które żyły całą dobę. W Sionn wszystko o tej porze absolutnie zamierało.
Rozstały się pod domem Lysy, gdzie Isla życzyła koleżance spokojnej nocy. Wendy weszła do środka, w półmroku znalazła schody i wspięła się po nich. Przede wszystkim nie chciała budzić sympatycznej właścicielki, zważywszy że osoba w jej wieku zapewne już spała i to od jakiegoś czasu. Wkrótce sama poszła w jej ślady.
Ta noc była dla Wendy wyjątkowo trudna. Pamiętała jedynie przebłyski wypełnione chaosem przypadkowych myśli. Przynajmniej kilka razy budziła się z poczuciem zawrotów głowy. Kiedy te powoli ustępowały, ponownie zasypiała, lecz napięcie jej nie opuszczało. Wciąż przewracała się z boku na bok, trapiona mglistymi obrazami. Wszystko, łącznie z wynajmowanym pokojem, nagle zdało jej się wrogie. Nawet pościel, jeszcze poprzedniej nocy tak przytulna, teraz zesztywniała i była nieprzyjemna w dotyku. Około trzeciej w nocy cała była już zlana potem i zasypiała tylko na chwilę, aby nagle znów się poderwać.
Kiedy wstała rano, wszystko jej się plątało. Jedno wiedziała na pewno. Była zmęczona bardziej, niż kiedy szła spać. Głowa miała jej chyba zaraz eksplodować, a kiedy spojrzała na swoje odbicie w łazience, aż zamarła. Spoglądała na siebie głęboko podkrążonymi oczyma, skóra twarzy była zaś napięta niczym cienka folia.
Z trudem wzięła kąpiel i zrobiła nieporadny jak na swoje standardy makijaż. Potem dosłownie zwlekła się na dół pensjonatu. W kuchni była już Lysa. Chyba podziękowała tamtej za wczorajszy obiad, choć równie dobrze mogła mówić do siebie. Gospodyni nalegała na krótką rozmowę, ale Wendy zbyła ją jakimś mruknięciem i szybko opuściła budynek. Potrzebowała spaceru i przewietrzenia otumanionej głowy.
Jak tylko wyszła na zewnątrz, jej powieki od razu zaatakowało słońce. Waliło z nieba zbyt mocno jak na tę porę roku: dzień był słoneczny, ale przecież nie upalny. Mimo to z trudem otwierała oczy, a wszystko wokół miało prześwietlone kolory. Sama okolica również zdawała się obca i zdecydowanie inaczej ją zapamiętała. Miała wrażenie, że budynki są kartonowe, że stanowią jedynie dekorację na ogromnej scenie.


Przeszła na skraj miasta, tam gdzie posadzono rzędami niewysokie drzewka. Obecnie było tu spokojnie, a w okolicy przechadzało się tylko kilku mieszkańców. I bardzo dobrze. Jak na ogół lubiła ludzi, teraz chciała pobyć sama.
Bez sił siadła na niewielkim, odrapanym murku. Dopiero po kilku minutach poczuła się ciut lepiej, równocześnie dochodząc do wniosku, że to nie mogły być efekty jedynie kiepsko przespanej nocy.
Wtedy właśnie coś kazało jej spojrzeć w stronę przeciwległej rogatki. Na początku myślała, że ma kolejne przywidzenie, lecz z każdą sekundą docierało do niej to, na co właściwie patrzy. Od razu serce zabiło jej szybciej, zaś okolice skroni zapulsowały nagłym bólem.
Spomiędzy dwóch gmachów wyłoniła się postać w szatach o kredowej barwie. Szybko rozpoznała lekko pochyloną sylwetkę – istota z jej własnych snów sunęła wprost chodnikiem. Kobieta nie miała siły uciekać, czuła zresztą, że było to zbyteczne. Mężczyzna (a może i kobieta) kierował się na nią powoli, ale konsekwentnie. Ta myśl była szalona, ale szedł tak płynnie, że być może nawet lewitował tuż na ziemią. Przymknęła oczy, częściowo aby nie patrzeć na niego, a trochę ze zwykłego wycieńczenia.
Kiedy lokalny pijaczek wreszcie stanął przed Wendy, ocucił ją zapach przetrawionego alkoholu. Powoli podniosła głowę, aby spojrzeć na usianą zmarszczkami i zniszczoną życiem twarz. Menelik uśmiechnął się, odsłaniając szereg zniszczonych zębów. W pożółkłej brodzie tkwiła mu resztka peta.
– Pewnie mi szanowna pani nie uwierzy, ale przychodzę w nietypowej sprawie. Zginął mój przyjaciel, stary Ron. Składamy się z kolegami na wieniec – obdartus wyciągnął w jej kierunku usmoloną dłoń.



Ratowniczka tak naprawdę nie zdążyła dobrze poznać Sionn. Przybyła tutaj w opłakanym stanie i dopiero teraz miała czas przyjrzeć się dokładniej okolicy. Maddison nadal była zmęczona, ale spacer trochę ją ożywił. W przeszłości niejednokrotnie musiała stać na nogach przez wiele godzin. Kolejna gorsza noc nie była dla niej wcale specjalnym wydarzeniem.
W poszukiwaniu kawy odwiedziła lokale „U Matta” i „Eisteddfod”, a właściwie odbiła się od ich drzwi – obydwa były zamknięte. Zdziwiło ją to trochę, ale postanowiła się nie zniechęcać. Stan rzeczy wyjaśnił się w trzecim knajpce z owcą na szyldzie. Kawiarnię „Lucy” prowadził brunet w średnim wieku o zroszonej piegami twarzy. Nosił sztruksowe spodnie i koszulkę z jakimś klubem rugby. Zaprosił kobietę do środka, choć nie wyglądało na to, aby lokal miał zostać w najbliższym czasie otwarty.


Wnętrze rozświetlało jedynie poranne światło, które wpadało zamglonymi smugami przez okna. Żaden sprzęt nie działał, a wszystkie krzesła stały odwrócone na stolikach. Nawet tablica, na której zapisywano kredą codzienne promocje, stała odwrócona w rogu pomieszczenia. Mężczyzna przedstawił się jako Charlie i pokrótce wyjaśnił sytuację:
– Ostatnio mamy problemy z dostawami prądu. Dziś znów coś nawaliło – podrapał się po głowie i przeszedł za drewniany kontuar. – Nikt nie wie dlaczego tak się dzieje. Kilku przedsiębiorców już grzmiało na władze miasta, ale co tak naprawdę mogą zwykłe szaraczki? Mam o tyle dobrze, że rok temu kupiłem sobie mały generator. Nie jest to zbyt wiele, ale starcza, żeby podawać kawę na wynos w podobnych sytuacjach. To co pani sobie życzy?
W trakcie jak Charlie przygotowywał napój, obydwoje gawędzili jeszcze jakiś czas. Właściciel lekko wypytywał Maddison o jej wrażenia z Sionn. Sam polecił zobaczyć lokalne muzeum, które wielu turystów bagatelizowało jako mało ciekawe miejsce. Twierdził, miasteczko posiadało dość bogatą historię i warto było ją poznać. Na odchodne mężczyzna powiedział coś, co szczególnie zwróciło uwagę Murphy. Przestrzegł on kobietę, aby mimo wszystko nie wchodzić w komitywę ze wszystkimi lokalsami.
– Niektórzy ostatnio zachowują się dość dziwnie – stwierdził, manewrując przy ekspresie. – Jeden z tutejszych, nie pamiętam jak się nazywał, codziennie chodzi na policję. Pal sześć jakby tylko skarżył na sąsiada, co nie? Facet uparcie twierdzi, że już któryś raz znajduje w mieście zwierzęce szczątki z przyczepionymi do nich rzemykami. W każdym razie twierdzi, że to podejrzanie i według niego ktoś powinien się temu przyjrzeć. Mówię pani, im dalej od takich, tym lepiej.
Dziesięć minut później kobieta szła obrzeżami miasta z pracującym kubkiem w ręce. Kawa z każdym łykiem uzupełniała jej wewnętrzne baterie. Po drodze zauważyła, że istotnie wiele zakładów oraz sklepów było zamkniętych. Potwierdzało się więc to, że prąd docierał tylko do części miasta, podczas gdy inni musieli zwyczajnie przeczekać cały incydent.
Była już na skraju Sionn, w pobliżu terenu, które przypominało niewielki park. Przebywała tutaj tylko jedna kobieta oraz rozmawiając z nią, starszy mężczyzna. Kiedy podeszła bliżej, szybko zorientowała się, że rozpoznaje tę pierwszą. Ona i dama w czerni zatrzymały się w lesie, kiedy Maddison dostrzegła podejrzany ruch na drodze. Miało to miejsce w przeddzień przyjazdu tutaj, czyli całkiem niedawno, choć teraz wydawało się dość oddalone w czasie.
Coś było nie tak – oczywiście, bo przecież żaden dzień w Sionn nie mógł przebiec bez popieprzonych incydentów! Jakby noc w lesie, sny z Panem Zagadką czy bycie szpiegowaną dostarczały za mało emocji.
W każdym razie kobieta chwiała się, a stojący nad nią mężczyzna nie wyglądał na osobę, której można zaufać. Przypominał raczej lokalnego pijaczka, próbującego „wysępić” pieniądze.
Przeczucie nie myliło jej. Kobieta (chyba miała na imię Wendy) wkrótce osunęła się na ziemię. Menelik potrząsnął nią, ale nie dało to żadnych efektów. Potem mało subtelnie spojrzał na boki, nachylił się i wyciągnął coś z płaszcza kobiety. Następnie zrobił parę kroków wstecz i ruszył w przeciwnym kierunku.



Fragment napisany we współpracy z Kanną.

– Obserwujemy właśnie, że lokalne zawody rozpoczęły się na dobre – trajkotała do kamery reporterka. – Jak widzą państwo, poziom jest zróżnicowany, choć nie brakuje dość osobliwych zachowań zwierząt, co potwierdzają sami uczestnicy. Tymczasem kolejnymi z zawodników mają być: Robin Carmichell oraz suczka rasy toller, Foxy. Czy może to właśnie przyjezdna kobieta odwróci raczej kiepską passę? – dziennikarka wskazała kamerzyście tor, a potem samą behawiorystkę.
Robin nie miała czasu na telewizyjne mizdrzenie. Jeszcze wcześniej przypatrywała się psom pokonującym trasę. Części szło nieźle, ale kiedy patrzyła na inne odniosła wrażenie, że to ich pierwszy kontakt z zawodami. Wydawało się to nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę słowa dr Powella o tym, że psy były championami. Coś rzeczywiście wisiało w powietrzu?
Nie myślała o tym więcej, ich start zbliżał się wielkimi krokami.
Cześć zawodników preferowała komendy słowne, Robin wybierała gesty, jako bardziej naturalny kod dla psowatych. Zwierzęta w stadzie rzadziej komunikowały się głosem, częściej po prostu ustawienie ciała, ogona, uszu było sygnałem dla innego osobnika.
Robin używała dłoni do wskazywania kolejnej przeszkody – psy nie znały kolejności trasy, nie ćwiczyły na torach zawodowych, a kolejność przeszkód była zmieniana. Miała też system gwizdnięć, które sygnalizowały start, zatrzymanie się, zastygnięcie, zawracanie.
W końcu wywołano je na start.


Foxy wskoczyła na pole startowe [1], zastygła, wbijając spojrzenie w swoją panią. Robin ustawiła się obok psa pilnując, żeby nie stawać na drodze między zwierzęciem a przeszkodą.
Rozległ się gwizdek sędziego, Robin wskazała psu pierwszą stacjonatę [2] a potem sama gwizdnęła krótko, dając sygnał do startu. Foxy skoczyła do przodu, przeskoczyła nad stacjonatą, na tyle wysoko, żeby nie zahaczyć o drążek, a na tyle nisko, żeby nie marnować zbędnej energii na skok. Opadając patrzyła już na Robin, która wskazała jej kolejną stacjonatą, a potem kolejną.
Następna była palisada [3], Foxy przebiegła sprawnie górą, ale Robin musiała gwizdnięciem przywołać uwagę psa, kiedy ten zbiegł z przeszkody. Dopiero wtedy suczką spojrzała na panią, która mogła wskazać jej kolejną palisadę z tunelem [4] – kosztowało je to parę sekund.
Pies wskoczył na palisadę, a kiedy jego łapy dotknęły ziemi po pokonaniu przeszkody, Robin znów gwizdnęła, a potem wykonała dłonią ruch nakazujący skręt w lewo i wbiegnięcie do tunelu pod przeszkodą.
Robin ustawiła się tak, żeby złapać wzrok psa wybiegającego z tunelu i wskazała mi kolejną stacjonatę [5].
Potem był slalom [6], ulubiona przeszkoda Foxy – Robin naprowadzając psa zadbała, żeby przy wchodzeniu w przeszkodę pierwsza tyczka znajdowała się po lewej stronie zwierzęcia. Foxy była raczej drobna, oraz bardzo zwinna, więc pokonała slalom błyskawicznie.
Podekscytowana zawodami skoczyła w stronę huśtawki [7], która wskazała jej Robin. To była trudna przeszkoda – rozochocone biegiem zwierzę musi zatrzymać się, na białych polach na obu końcach równoważni. Robin gwizdnęła na stój, potem dała znak na „Go” i znów gwizdnięcie na stop.
Potem tylko naprowadzenie dłonią na pole mety [8], gdzie pies znów musiał znieruchomieć.
Dopiero w tym momencie, kiedy wreszcie mogła skupić się na czymś innym, zdała sobie sprawę, że reporterka cały czas opisywała jej i Foxy występ.
– Proszę państwa! To było doprawdy świetna prezentacja współpracy. Jak widzę, również sędziowie są co do tego zgodni – mówiła pracownica stacji telewizyjnej, podchodząc bliżej jury.
Istotnie, wszyscy zdawali się być pod wrażeniem. Wielu ludzi na trybunach stanęło teraz i zaczęło klaskać. Również uśmiechnięci członkowie komisji szeptali coś między sobą, ciągle kiwając głowami.
– Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że oto mamy silną kandydatkę na zwycięzcę tegorocznych zawodów – zawzięcie komentowała blondynka. – A teraz czas na kolejnego z… a cóż to?!
Wszystko działo się błyskawicznie. Robin zdążył tylko odwrócić głowę, aby ujrzeć jak smukły doberman przeskakuje najbliższe ogrodzenie. Mięśnie zwierzęcia napięły się jak sprężyna, jego wzrok dziwnie wyostrzył. Natychmiast dał susa wprost na reporterkę. W ułamku sekund zwierzę zatopiło zęby w gardle kobiety. Na zieloną trawę polała się krew, a kiedy do pierwszych osób dotarło, co właściwie zaszło, zewsząd rozległy się krzyki. To jednak był dopiero początek, gdyż chaos nastąpił dosłownie w ułamkach sekund. Carmichell pamiętała potem jak doktor Powell szamocze się z jakimś z wyżłem, który zawzięcie kąsał go w nogę. Z każdych ruchem tracił siły i wkrótce nie miał jak się bronić. Kilka osób, nawet tuż obok niej, padło na ziemię, przygniecionych przez psy, które jeszcze przed chwilą wiernie im służyły. Zachowywały się jak oszalałe: atakowały gdzie popadnie, część wyła prosto w niebo.
Stały tak z Foxy, która na całe szczęście nie straciła nad sobą kontroli, lecz jedynie zjeżyła się na całym ciele. Były teraz uwięzione na samym środku zwierzęcego pandemonium. Nie mogły jednak długo pozostać niezauważone. Wciąż będąc na punkcie mety, Robin dostrzegła jak ogarnięty amokiem doberman pędzi właśnie dokładnie w jej kierunku.



Kiedy Huw połączył się z „Jemiołą”, telefon odebrała wyraźnie znudzona kobieta. Kazała mu zaczekać, po czym mężczyzna usłyszał odgłosy kroków. Dwie minuty później zblazowany głos poinformował go, że Maddison właśnie wyszła, ale zostanie poinformowana o próbie kontaktu.
Choć krótka rozmowa nie dała spodziewanego efektu, to bynajmniej była bezowocna. Jak się bowiem okazało, kobieta ze snu istniała naprawdę. Co za tym szło, tunel oraz jego odnogi mogły być na swój osobliwy sposób rzeczywiste.
Przyszedł deser: grubo pokrojony sernik „z rosą”, czyli słodkim syropem na wierzchu. Lwyd ledwo zabrał się za ciasto, gdy jego telefon zawibrował. Nie była to jednak Maddison. Dzwonił Paul Goodman – musiał coś mieć, nigdy nie gadał po próżnicy.
– Siema stary pierdzielu! – zaczął dziarsko. – Słuchaj, sprawdziłem tego twojego Olivera. Pewnie chcesz wiedzieć jak to zrobiłem, co?
Nawet gdyby nie chciał, Siwy zdawał sobie sprawę, że Goodman i tak miał zamiar mu powiedzieć. Od najmłodszych lat Byrgler lubił przechwałki i pod tym względem nic się nie zmienił.
Jak sam streścił, zapisał się na wizytę do psychologa, którego odwiedzał Elijah. Przeczytał wcześniej kilka artykułów o niekontrolowanej agresji i gładko sprzedał swoją historię. W międzyczasie dobrze poznał położenie samego gabinetu. To pomogło mu we włamie dzień później. Akcja ta nie należała do najtrudniejszych, bowiem psycholodzy na ogół nie trzymali u siebie nic, co mogłoby zainteresować pospolitych złodziei.
– Gusfield twierdził, że Elijah cierpiał na depresję, która wpływała na jego sen. Po pewnym czasie doszła do tego derealizacja – Paul relacjonował treść przejrzanych akt. – Ten cały Addington mylił rzeczywistość ze snami. Jajogłowy miał to kilka teorii, jednak w notatkach podkreślił kilka razy stratę ojca. To chyba tam upatrywał źródła problemów. Wiesz, jak to terapeuci. Nawet kiedy powiesz, że masz biegunkę, to zaczną ci pieprzyć o trudnym dzieciństwie.
Telefon nagle zamilkł, po czym odezwał się całą kanonadą rozmaitych trzasków. Przez kilka chwil Huw słyszał przerywany i dziwnie zniekształcony głos Paula. Przeszedł kawałek wzdłuż stolików, szukając lepszego zasięgu. Tuż nad jego głową wzleciało do góry stado ptaków, których skrzek jeszcze bardziej zagłuszył telefon. Uwadze Huwa nie uszedł fakt, że zwierzęta zerwały się zupełnie nagle i wyglądały na bardzo pobudzone, na ile w ogóle dało się to ocenić.


Odczekał aż skrzydlate utrapienie odleci i ponownie przyłożył słuchawkę do ucha. Po chwili znów słyszał starego przyjaciela.
– Halo? Coś nam przerwało. Mówiłem, że Oliver określił Elijaha jako bardzo wrażliwą osobę. Ponoć pisał wiersze, ale tylko do szuflady, bo bał się krytyki. Na końcu były zapiski dotyczące jego snów. Powtarzał się tam motyw korytarza i jakiegoś gościa, który prowadził Addingtona. Tutaj profesorek robił dużo przypisów, ale chyba nie uzgodnił sam ze sobą co to mogło oznaczać. Elijah przyszedł raz do niego mocno wystraszony. To chyba była ich ostatnia wizyta, bo potem notatki się kończą. Mówił, że wyjątkowo nie śnił o korytarzu, ale o czymś we wnętrzu góry. Bardzo go to niepokoiło i bełkotał, że to już chyba koniec. To z grubsza tyle. Powiem ci Huw, że czymkolwiek się teraz zajmujesz, to nieźle porąbane i…
Dalszej części tych słów Lwyd już nie usłyszał. Telefon ponownie odmówił współpracy, a zamiast Paula, detektywa doszło coś, co trudno było nazwać zwykłymi zakłóceniami na linii. Połączenie zakończyło się, lecz nie był to koniec osobliwości. Równo z tym właśnie momentem powietrze wezbrało od donośnych dźwięków. Huw potrzebował chwili, aby zorientować się, że był wizg produkowany przez dziesiątki psich gardeł. Zawodzenia, skomlenia oraz oszalałe szczeknięcia niosły się z centrum miasteczka na wszystkie jego strony. Po kilkunastu sekundach dołączyły do nich również ludzkie krzyki.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-06-2020 o 17:16.
Caleb jest offline