Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2020, 15:49   #46
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Post. 10. Ynseval. Psie zawody. Post wspólny z kanna



- Cholerny złom! - Siwy uderzył telefonem o dłoń lecz ten najwidoczniej postanowił zupełnie odmówić posłuszeństwa i przerwał połączenie. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad złośliwościami rzeczy martwych ponieważ jego uwagę przykuł jazgot i wrzaski, które dobiegały z centrum miasteczka. Schował telefon, spojrzał z żalem na niedokończony deser i zostawiwszy banknot pod talerzykiem udał się pospiesznym chodem w kierunku hałasu.
Kiedy Lwyd pospieszał do centrum miasteczka, kątem oka dostrzegł jak stado wron zawraca i podąża w jego kierunku. Ptaki były coraz głośniejsze, szczególnie że teraz pikowały tuż nad jego głową. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby zamierzały zaatakować, jednak w ich zachowaniu nie było nic przemyślanego. Latały bowiem na wszystkie możliwe strony, a część roztrzaskała się o ściany pobliskich budynków. Kilku zaskoczonych tym zdarzeniem mieszkańców szybko czmychnęło w różne strony.
Jednak nie to głównie alarmowało Huwa. Gdy minął kolejne skrzyżowanie, jego oczom ukazała się otwarta przestrzeń, którą przecinał rodzaj miejskiego lasku. Wzdłuż ulicy uciekało kilka osób. Rasowe psy o różnej wielkości i budowie podążały wprost za nimi. Z ich rozwartych pysków gęsto toczyła się biała piana.
Dalej zaś, na polu, gdzie odbywały się zawody, panował jeszcze większy rozgardiasz. Nawet stąd Huw widział w paru miejscach kotłowaninę ludzkich oraz zwierzęcych ciał.
To nie był czas na zastanawianie się nad przyczyną zachowania zwierząt. Lwyd sięgnął pod marynarkę po glocka i z odbezpieczonym pistoletem w ręce pomaszerował w kierunku centrum zamieszania.
Miejsce to wyglądało jak istne pobojowisko. Wszystkie przeszkody były poprzewracane, a należący do jury stół leżał na boku i służył komuś za osłonę. Właściciele psów, sędziowie oraz członkowie publiczności pierzchali po całej okolicy. Jakiś mężczyzna krzyknął, aby Huw zawrócił. Psy nie dawały bowiem za wygraną, o czym świadczyło kilka zakrwawionych i jęczących sylwetek na trawniku.
Prawdziwie osobliwe było to, że atakowały nawet małe rasy, które kojarzyły się raczej z maskotkami, niż realnym zagrożeniem. Z ich odgonieniem Huw nie miał problemu, gorzej wyglądało to w przypadku większych osobników. Jeden z nich, smukły doberman, zachodził właśnie łukiem jakąś kobietę. Jej pupil zdawał się nadal posiadać swój rozum, lecz nie wyglądał na takiego, który miał duże szanse z agresorem.

Huw z odbezpieczonym glockiem, wymierzonym w dobermana przesunął się w bok, żeby kobieta nie znalazła się na linii strzału. Cmoknął przyciągając uwagę zwierzęcia. Palec na spuście jasno sugerował co zamierza zrobić gdy tylko pies zaatakuje. Ten chyba nie był aż do końca ogarnięty szałem. Zwolnił bowiem, lecz cały czas człapał ku kobiecie.
Robin gwizdnęła krótko, nagląco. Musiała zabezpieczyć swojego psa. Foxy była "ujemnie agresywna" jak zawsze podkreślał Will.

- Samochód, go! - nakazała.

Suczka zawahała się tylko na sekundę. Tyle właścicielce wystarczyło, aby zrozumieć, że czworonóg zwyczajnie się o nią martwi. Rozkaz swojej pani był jednak wyższą koniecznością. Foxy czmychnęła we wskazanym kierunku, zaś doberman postawił uszy do góry.
Sama Robin przesunęła się w kierunku tyczek, tworzących tor slalomu - wiedziała, gdzie celować, żeby skutecznie powstrzymać atakującego dobermana. Miała nadzieję, że Foxy zareaguje, a ona zdąży chwycić tyczkę , zanim pies ją dopadnie.
Agresor stał tuż obok niej, przekręcił głowę i przez chwilę wodził wzrokiem za tyczką. Obnażając zęby, wkrótce zaczął obchodzić Robin łukiem.
Kobieta złapała palik dwoma dłońmi, tak jak chwyta się kij do baseballa. Teraz starała się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Unikała też patrzenia na psa, wiedziała, że może go sprowokować spojrzeniem. Śledziła tylko jego ruchy kątem oka.
Huw ciągle kontrolował sytuację powoli zbliżając się na odległość pewnego strzału do agresywnego zwierzęcia, ciągle uważając, żeby kobieta nie weszła na linię ognia. Gdy zajął dogodną pozycję uniósł lufę w górę i pociągnął za spust. Huk rozdarł powietrze. Liczył na to, że doberman ucieknie, jak każdy pies bojąc się hałasu, ale asekuracyjnie od razu wycelował w agresora.
Carmichell drgnęła, przestraszona hukiem, na chwilę spojrzała w kierunku źródła hałasu, aby za moment znów wrócić do dyskretnego śledzenia poczynań psa.
Choć w pobliżu kilka rasowców uciekło na boki, to ten konkretny nie zareagował w sposób, którego najwyraźniej spodziewał się mężczyzna. Psisko podskoczyło do góry, ale od razu pobudziło się jeszcze bardziej. Skądkolwiek pochodziła prymitywna siła, która zawładnęła zwierzętami, musiała prędzej czy później znaleźć ujście. Samiec wyskoczył w powietrze i na jedno uderzenie serca wszystko jakby zwolniło: Robin stała z drążkiem, doberman atakował, Huw mierzył…

Robin przypomniała sobie rozgrywki Małej Ligi, w których kiedyś brała udział. To było dawno temu, bardzo dawno, ale ciało pamiętało pozycję. Ustawiła się, a potem skoncentrowała spojrzenie na psie. Czekała na odpowiedni moment. Wyobraziła sobie, że kufa psa to piłka, w którą musi trafić.

...impuls szarpnął palec odruchowo, bez wiedzy detektywa. Padł strzał a zaraz za nim kolejny. Choć wszystko działo się w ułamkach sekund, to buzująca u dwójki adrenalina nadal rozciągała każdą chwilę i wyostrzała zmysły. Pierwsza kula wylądowała z mlaśnięciem między żebrami zwierzęcia. Szarpnęło się dziko, zmieniając tor swojego lotu. To była z kolei szansa dla Robin. Natychmiast rąbnęła dobermana między oczy, obok tak zwanego stopu oraz trufli. Zmysły nie zawiodły behawiorystyki, która wiedziała, że dobrze wymierzony cios wcale nie wymaga dużej siły. Pies wyglądał na oszołomionego i równie wściekłego. Nie było wątpliwości, że jego szału nie uda się już opanować.
Nastąpił drugi wystrzał, tym razem skierowany pod łeb psa. Jucha wystrzeliła strumieniem, po czym rozległ się przeraźliwy pisk. Niedoszły oprawca przeszedł jeszcze dwa kroki i padł na ziemię, cicho rzężąc. Jego smukłe ciało lekko drgało, a pysk ustawicznie łapał powietrze.
Choć odgłos pistoletu odstraszył część psów, tak inne wkrótce zaczęły wracać na pole agility. Nie ulegało wątpliwości, że zwróciły uwagę na mężczyznę i kobietę, jako że większość uczestników zdążyła już zbiec lub znaleźć schronienie. Dwa średniej wielkości psiska wyłoniły się teraz zza trybun, a ich spojrzenia nie zapowiadały niczego dobrego. Chwilę potem dołączyła do nich kolejna dwójka.

- Kurwa - wydusiła z siebie Robin. Usunięcie jednego psa nie rozwiązywało problemu, facet strzelał już trzy razy, ile taki pistolet może mieć kul? Pięć, dziewięć? Nie wiedziała. Plus jedna w lufie.. I tak za mało… Obrzuciła spojrzeniem najbliższą okolicę i uznała, że największe szanse daje jej rosnące na polu do agility drzewo. Powinna dosięgnąć do najniższej gałęzi. Jeśli nawet nie - wciąż ściskała w dłoni palik, oprze go o pień i użyje jako schodka. Potem bez problemu powinno udać się jej wejść wyżej.
Pobiegła do drzewa.

Odgadując zamiar dziewczyny, mężczyzna podążył za nią. Biegli tak razem dłuższą chwilę: kobieta całkiem zwinnie, natomiast jej towarzysz wyraźnie kuśtykał, przez co był wolniejszy.
Carmichell pierwsza dobiegła do celu. Kątem oka spostrzegła jak sfora nadchodzi z różnych stron, więc spięła się w sobie i rozpoczęła wspinaczkę. Była w dobrej formie, więc nie potrzebowała nawet tyczki. Gorzej było w przypadku Huwa. Mimo wieku, nadal zachował krzepkość, ale także swoje ważył. Poza tym wchodził na pień jako drugi.
Kiedy behawiorystka była już na bezpiecznej wysokości, pierwszy z psów dotarł już na miejsce. Lwyd w tym czasie dźwignął się na metr do góry, wtem poczuł w kostce przenikliwy ból oraz szarpnięcie do tyłu.
Krzyknął z bólu. Przez głowę przemknęła mu wizja zmiażdżonej stopy i ulotna informacja z jakiegoś programu dokumentalnego o sile nacisku szczęki, która wynosiła kilka ton. Ból dodał mu siły i dźwignął się wyżej, z psem uwieszonym u nogi. Byle wdrapać się na konar, z którego nie dostaną ich pozostałe zwierzęta.
Siedzącą kawałek wyżej Robin patrzyła bezradnie na zmagania mężczyzny. A potem sięgnęła do zawieszonej na pasie nerki. Przegrzebała ją i spomiędzy biodegradowalnych woreczków na kupy, piłek, niewielkiego szarpaka i klikera wygrzebała garść psich przysmaków.

- Pusheer - pamiętała imię psa z zawodów. - Pusheer, masz!

Rzuciła chrupki w dół, pozwalając im spaść obok psiej mordy.
Tresowane zwierzęta miały to do siebie, że wręcz machinalnie pożerały rzucaną im nagrodę. Pies kilka razy próbował ściągnąć detektywa na dół, lecz w końcu odruch wziął górę i puścił go, od razu rzucając się na przysmak. Pozostałe psy zrobiły to samo: przez moment kotłowały się i wzajemnie kąsały. Przez ten czas Huw miał szansę wejść wreszcie na górę. Nie było to łatwe, lecz jeszcze raz napiął wszystkie mięśnie. Ciężko dysząc, uczepił się grubego badyla na wysokości kobiety.

- Ja pier… - wysapał dysząc i łykając końcówki. - Skurwy…

Rana nie była aż tak głęboka, jak się tego spodziewał, niemniej wciąż wyglądała na poważną. Skórę na nodze miał poszarpaną, a krew ściekała mu strumieniem po spodniach i bucie. Zwierzęta wyczuły juchę i ponownie wyskakiwały do góry, lecz tym razem były za nisko. Nie zniechęcały się jednak, krążąc bez ustanku wokół drzewa.
Robin wypuściła wstrzymywane od jakiejś godziny powietrze. Poczuła, jak drżą jej kolana. Odetchnęła kilka razy głęboko, próbując się uspokoić.
Potem spojrzała na kostkę faceta.

- Dasz radę podciągnąć tą nogę wyżej? Nie powinna tak wisieć.. Zrobię opaskę zaciskową.
Biodegradowalne torebki na kupy miały wiele zalet - także tą, że były połączone ze sobą, tworząc długi łańcuch. Żeby oderwać kolejną, trzeba było przerwać perforację. Robin wiele raz przekonała się, że zrobienie tego jedną ręką było niemożliwe. Produkt był wart swojej ceny. Wyciągnęła nawinięte na papierową rolkę woreczki, odwinęła kawałek i przytrzymując zębami bok torebek oderwała taśmę długości ok. metra. Skręciła ją, tworząc coś na kształt linki. Perforacje nie miały teraz prawa puścić.

- Dzięki - sapnął ocierając pot z czoła i poddając się pomocy. - Co tu się… - łapał powietrze w środku zdania - odpierdala? Mam telefon... powinniśmy... zadzwonić po pomoc.

- No… - zaczęła Robin inteligentnie, a potem przerwała, bo znów zabrakło jej ręki i musiała posłużyć się zębami. Torebki ślizgały się po zakrwawionej nodze a w dodatku ciągle trzęsły się jej ręce. Opatrunek nie wyszedł jakoś szczególnie zgrabnie, ale zdawał się spełniać swoją prowizoryczną rolę.

- Zawody agility - powiedziała i zaczęła chichotać. Z jakiegoś powodu cała sytuacja wydała się jej szalenie zabawna. Śmiała się coraz głośniej i nie 0mogła przestać. - Rozumiesz - wykrztusiła między kolejnymi atakami śmiechu. - Taka gra… Gra i gra słów. Podwójna. No gra słów. Mamy zawody… zawody ze zwinności. Rozumiesz? - śmiała się tak, że łzy ciekły jej po twarzy. - Zająłeś zaszczytne… zaszczytne drugie miejsce a ja byłam przedostatnia.

Przez chwilę patrzył na nią z podniesionymi brwiami nie rozumiejąc, by uśmiechnąć się chwilę potem i śmiać się po chwili tak głośno jak ona. Śmiech rozładował złe emocje.

- Huw - wyciągnął dłoń, - Huw Lwyd. Zadzwonię po kogoś. Niech coś zrobi… z tym - wskazał szczerzące się pod drzewem bestie. - I chyba jednak ktoś będzie musiał obejrzeć moją nogę… mimo profesjonalnego opatrunku. - Uśmiechnął się.

Kobieta chwyciła jego dłoń , ścisnęła, próbowała ścisnąć, palce nie chciały jej słuchać. Brakło jej powietrza.

- Robin Carmichell - wyrzuciła na jednym oddechu, krztusząc się śmiechem, i łzami. I czymś jeszcze, czego na razie nie potrafiła nazwać .

Mężczyzna sięgnął po komórkę. Zawahał się przez ułamek sekundy nim wybrał numer alarmowy.
Huw musiał czekać na dyspozytorkę kilka dobrych minut. Kiedy wreszcie odebrała, szybko zrozumiał dlaczego. W tle słychać było inne ożywione rozmowy oraz ciągły dźwięk telefonów.

– Proszę o cierpliwość – mówiła kobieta. – Wszystkie nasze jednostki są już w terenie. Jeśli to możliwe, niech państwo pozostaną w bezpiecznym miejscu.

Dziesięć minut później na miejsce zajechał radiowóz oraz beżowa półciężarówka. Oprócz policjantów ściągnięto również dwóch mężczyzn w wypłowiałych, seledynowych strojach. Mieli ze sobą karabiny, z których od razu zaczęli mierzyć do pobliskich zwierząt. Wystrzałom nie towarzyszył jednak huk, a coś na rodzaj donośnych syknięć. Jak się zaraz okazało, broń wyposażona była w usypiające strzałki. Mężczyźni byli profesjonalistami: raz za razem kładli na ziemię pobudzone zwierzęta.
Huw rozpoznał, że jednym z funkcjonariuszy jest Owen. Kiedy spojrzenia mężczyzn się spotkały, Gryffith wskazał jemu oraz Carmichell, aby zostali na swoim miejscu.
Wkrótce było już po wszystkim. Większość psów udało się poskromić, zaś reszta musiała gdzieś zbiec. Policjanci pomogli zejść Robin i Lwydowi z drzewa. Kiedy pozostali poszli sprawdzić rannych, Owen cmokął głośno, złapał się za boki i rozejrzał się. Okolica przypominała teraz obraz po bitwie.

– Karetka jest już w drodze. Wytrzymasz Huw? – obejrzał nogę detektywa, a potem przeniósł wzrok na Robin. – Jesteście mi w stanie powiedzieć, co tu się stało?

- Dam radę. Dzięki.

- Za chwilę - odpowiedziała Robin, W czasie czekania na pomoc udało się jej opanować emocje. - Musze najpierw sprawdzić, co z moim psem. - poszła w stronę swojego samochodu.

Detektyw odprowadził ją wzrokiem. Jak tylko pies zobaczył swoją właścicielkę, wystrzelił spod auta prosto na nią. Jeden z uzbrojonych mężczyzn podniósł odruchowo karabin, lecz Foxy nie była w żaden sposób agresywna. Wręcz przeciwnie, skakała wokół swojej pani i lizała ją po całym ciele.
Fala ulgi, która zalała Robin na widok psa – całego i zdrowego – była tak silna, że aż obezwładniająca. Zwykle nie pozwalała Foxy na obskakiwanie siebie, a lizanie , jako takie, było wkluczone. Tym razem jednak nie protestowała.
Usiadła , opierając się plecami o nadkole, a Foxy wpakowała się jej na kolana. Wepchnęła łeb pod pachę swojej pani a potem odetchnęła głęboko, spokojna i bezpieczna. Robin machinalnie gładziła sierść psa, a w głowie kotłowały się jej setki myśli.
Najchętniej po prostu by wsiadła do samochodu i odjechała, zostawiając to całe szaleństwo za sobą. Ta myśl była tak prosta, tak kusząca, ze kobieta prawie jej uległa. Wystarczyło po prostu zapakować Foxy do auta , wrócić do Willa, udawać, że to wszystko sienie zdarzyło… Ale zdarzyło się. Rozmawiała z kimś, kto doświdczył tego, co ona… To, ze ją wezwano do Sionn nie mogło być przypadkiem. Podobnie jak dzisiejsze zachowanie psów… A ten facet… Huw. Skąd się wziął z bronią na zawodach? Startował? Nie pamiętała go… Dr Powell! Co z nim i jego psem?
Podniosła się na nogi i zapięła linkę na obroży Foxy. Nie było to potrzebne – suczka przywarła do jej łydki – ale Robin wiedziała, że inni nie muszą znać jej psa.
- Chodźmy – powiedziała i wróciły na teren toru.
Idąc, rozglądała się w poszukiwaniu dr Powella, ale nigdzie nie mogła go wypatrzeć..
W tym czasie Huw kontynuował rozmowę z Owenem.
- Byłem niedaleko - machnął ręką w kierunku, z którego przybył, - gdy usłyszałem harmider. Na miejscu psy zachowywały się jakby oszalały.

Opisał w miarę dokładnie całe zajście, którego był aktywnym świadkiem.

- I jeszcze coś. - Zmarszczył brwi. - Może to bez znaczenia ale… Nie, - machnął ręką, - nieważne. To głupie.

Owen pokręcił tylko głową.

- Podczas dochodzenia przydają się czasem nawet piramidalne bzdury. Robiłeś w policji, to sam wiesz. Mów.

Siwy, zachęcony przez policjanta opowiedział mu o tym jak dziwne zakłócenia w telefonie przerwały mu rozmowę telefoniczną a później o ptakach zderzających się ze ścianą

- Zupełnie jakby coś pomieszało im w głowach. Tak jak tym psom i ludziom - to ostatnie dodał już ciszej, głośno myśląc. - Może jakieś dźwięki o wysokiej częstotliwości?

- Na chwilę obecną niczego nie można wykluczyć - stwierdził Gryffith. - Podobno też mieliśmy jakieś zakłócenia na linii. Wszystko zdarzyło się na tyle szybko, że tak naprawdę gówno wiemy.

Rozmowę dwójki przerwał dźwięk ambulansu. Karetka nadjechała od południowej strony miasta i skierowała się bezpośrednio na pole. Ze środka pojazdu wypadło kilku ratowników, którzy od razu zaczęli uwijać się wśród rannych. Chwilę potem ponownie zjawiła się Carmichell z psem.
Po kilku minutach mieli już wstępny raport: przynajmniej dziesięciu rannych i dwa trupy. Jedną z ofiar śmiertelnych była reporterka stacji telewizyjnej, drugą - starszy mężczyzna. Przykryto ich czarnym brezentem, a pozostałym ofiarom, w tym Huwowi, udzielono podstawowej pomocy.
Kwadrans później Owen jeszcze raz podszedł do Robin i Lwyda.
- Pani będzie musiała udać się ze mną na komisariat, żeby złożyć zeznania. Wszyscy ranni jadą najpierw do szpitala - otaksował wymownie Siwego. - Niby to wszystko szczepione, ale nie wiemy z czym mamy do czynienia. Podejrzewam też, że szpital zechce przebadać wszystkie psy, które brały udział w zawodach - tutaj spojrzał na Foxy. - Liczę na waszą współpracę. Zresztą, nie macie innego wyboru.

- Robin - Huw sięgnął do marynarki po wizytówkę, - jestem pani winien kawę. Kto wie jakby się to skończyło gdyby nie psie ciasteczka. - uśmiechnął się szeroko. - Zatrzymałem się niedaleko, w Sionn, proszę zadzwonić gdy to się skończy.
Kobieta drgnęła wyraźnie.
- Zatrzymałeś się w Sionn? - dopytała. - Też przyjechałeś … - chwilę szukała słowa, żeby dokończyć: - na zawody?
- Nie, nie - uśmiechnął się. - Jestem tutaj zawodowo, a w Ynseval byłem u obecnego tutaj inspektora - skinął na policjanta.
- Zawodowo? - zmarszczyła brwi. - Jesteś policjantem?
- Prywatnym detektywem - wskazał wizytówkę ciągle trzymaną przez kobietę w ręce.
Spojrzała na wizytówkę, a potem na mężczyznę, wyraźnie zaciekawiona.
- Ja też zatrzymałam się w Sionn… chętnie wypiję kawę, choć wygląda na to, że to ja jestem panu ją winna..
- O proszę. W takim razie jesteśmy umówieni. Proszę dzwonić.
Następnie Siwy zwrócił się do policjanta

- Dzięki Owenn, gdyby coś to wiesz jak mnie znaleźć.

Chwilę potem sanitariusze skierowali Huwa do karetki, zaś Owen otworzył dla Robin radiowóz. Ostatnią kwestią pozostała obecność samej Foxy.

- Nie może z nami jechać - mężczyzna wzruszył bezwiednie ramionami. - Chłopaki zawiozą ją gdzie trzeba, a jeśli badania nic nie wykażą, suczka wróci do pani.

Robin przyjrzała się ludziom w uniformach, którzy wcześniej poskramiali agresywne zwierzęta. Ich wzrok był pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu, jak to u osób, które swoją pracę traktują czysto przedmiotowo.
Robin pokręciła stanowczo głową.

- Nie zgadzam się - powiedziała. - Mogę podjechać moim samochodem na przesłuchanie, potem sama zawiozę psa na badania. Zresztą wczoraj dr Powell ją badał, nie sądzę, żeby była konieczność ich powtarzania…

Owen przewrócił oczami. Najwyraźniej nie przywykł do odmownych odpowiedzi.

- Ma pani szczęście, że jest tylko świadkiem - stwierdził oschle. - Za pół godziny proszę być na komisariacie. A Powella znam. Jeśli tak było, nasza lecznica poprosi jednostkę z Sionn o wyniki. Być może to wystarczy, ale proszę zostać w okolicy przez jakiś czas.

Mężczyzna skinął na „psiarzy”, którzy do tego czasu zapakowali do auta nieprzytomne zwierzęta. Wkrótce także sanitariusze oraz policjanci byli już gotowi do odjazdu.

- Proszę podać mi adres - powiedziała jeszcze Robin - I.. dr Powell też tu był. Pies go zaatakował. Widział go pan?.

Gryffith wyjął bloczek, niemal jednym ruchem zapisał adres i podał kartkę kobiecie.

- Nie widziałem doktorka, ale znajdziemy go. Część ludzi nadal jest w szoku i pewnie kręci się gdzieś po okolicy.

Inny, siedzący już w aucie policjant uchylił szybę i wskazał pobliskie budynki.
- To samo tyczy się psów. Wciąż kilka z nich może być w pobliżu. Niech pani trzyma się swojego samochodu.

- Oczywiście - odpowiedziała Robin. - Do zobaczenia. - wróciła do swojego samochodu, wpuściła Foxy do kennela, suczka obróciła się kilka razy w kółko, potem sapnęła zadowolona - miejsce było prawie tak bezpieczne jak kolana pani - w końcu ułożyła na posłaniu i zaczęła drzemać.
Kobieta wsiadła na miejsce kierowcy, zablokowała zamek centralny i wbiła adres do nawigacji.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline