7 marca 2050, domostwo Jackie Smith
Hector skamieniał w ułamku chwili, krew stężała mu w żyłach, a mózg dla odmiany dosłownie zakipiał od nadmiaru emocji. W pamięci mężczyzna wciąż miał szaleństwo wydarzeń poprzedniego dnia, bieg poprzez gęstą mgłę, majaczące w niej grzyby, huk wystrzałów i trzask pożogi trawiącej dom Francisa.
Zacięty twardy wzrok kobiety - i co gorsza, czerń ziejąca z lufy jej strzelby - w mig wypchnęły z myśli Nowojorczyka wspomnienia szalonej nocy. Przez sekundę Garcia zamierzał podnieść puste dłonie w uniwersalnej mowie pokoju, ale uświadomił sobie, że Jackie była zbyt blisko i najpewniej zinterpretowałaby ten ruch jako próbę wyrwania jej broni.
A strzał z takiej odległości zmieniłby głowę montera w rozbryzgniętą po ścianach krwawą miazgę.
- Jestem Hector Garcia, z Nowego Jorku.
Monter starał się mówić opanowanym tonem, ale zdradziecki głos zadrżał mu pod wpływem zdenerwowania przydając wypowiedzi Latynosa piskliwej nuty.
- Mój samochód się wczoraj zepsuł podczas przejazdu przez wasze miasteczko. Stoi pośrodku ulicy.
Jackie mogła cierpieć na jakieś zaburzenia psychiczne, w efekcie których być może traciła pamięć. Mogła nie pamiętać minionego wieczoru ani wysiłków Hectora włożonych w jej ocalenie, co wciąż nie dawało odpowiedzi na to jak przed świtem monter znalazł się z powrotem w jej domostwie zamiast w twierdzy bliźniaków.
- Tyler mi powiedział, że mogę tu przenocować zanim naprawię wóz.
Minimum informacji i całkowita prawda - w opinii Hectora tylko to mogło go teraz ocalić przed spektakularną atomizacją głowy.