Wątek: Lost Station
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2020, 03:42   #16
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - Dzień 6 20:00

Czas: Dzień 06; 20:00
Miejsce: przedział załogi; mesa
Skład: wszyscy



Wszyscy



Wydłużona bryła z plaststali mknęła z trudną do wyobrażenia prędkością przez trudne do wyobrażenia odległości. Mimo, że od paru dni wciąż wytracała jeszcze większą prędkość to wciąż dla ludzkich umysłów nawykłych do ziemskiej i planetarnej skali wciąż ta bryła śmigała w mgnieniu oka. Ot na gwiezdnej mapie układu pikająca kropka oznaczająca ich pozycje mozolnie przesuwała się z miejsca na miejsce. Dopiero w perspektywie dni i godzin dało się dostrzec, że ten punkcik się jednak zbliża do centrum układu. A wciąż zwalniali. Z perspektywy międzygwiezdnej to te kilka dób jakie minęły odkąd statek odzyskał swoją elektroniczną pamięć i zmysły nic właściwie nie znaczyły.

Frachtowiec standardowych okien nie miał bo przejrzyste materiały jakich by można użyć do ich budowy nie mogły zdzierżyć międzygwiezdnych przyspieszeń do jakich rozpędzały się loty międzygwiezdne. Dlatego i komputery i załogi były skazane na pobieranie bodźców z zewnątrz za pomocą całej masy czujników i skanerów. A potem komputery przetwarzały ten materiał na obraz bardziej czytelny i zrozumiały dla ludzkich odbiorców. I tak teraz już można było zobaczyć na ekranie spreparowany przez kompter obraz jaki byłoby widać w okolicach gdzie dryfował “Archimedes”.






Agnes



Zawód astronawigatora był chyba jednym z najbardziej predysponowanych do tego by zrozumieć te wszystkie fizyczne, chemiczne i astronomiczne dane, odległości liczone w jednostkach astronomicznych, prędkości ucieczki, mimośrody, masy i tego typu rzeczy. Zwłaszcza jak przy nich posiedział trochę by się z nimi zapoznać. A to co trzewia komputera miały w pamięci nałożyło się to co skany wyłapały już osobiście z tego systemu to właściwie była to całkiem ciekawa lektura. Jeśli ktoś oczywiście był fanem astronomii i pokrewnych tematów.

Na przykład zgodnie z astronomiczną logiką i nomenklaturą satelita planety miał nazwę kodową póki ludzie nie wymyślili jak go nazwać jakoś bardziej swojsko. Ten do którego zmierzali, na orbicie którego dryfował “Archimedes” na gwiezdnych mapach był oznaczony jako Antares 99. No bo jak nie było innych propozycji to obiekty astronomiczne dostawały kolejne numery od obiektu centralnego. Więc 9-ty satelita, 9 planety zwał się właśnie Antares 99. Pod względem masy i gabarytów był jednak porównywalny do poczciwego, ziemskiego Księżyca. Wszystko wskazywało na to, że jest tam woda. Tyle, że przy atmosferze której właściwie nie było i temperaturach zbliżonych do tych w próżni kosmicznej to musiał on być w stanie stałym.

Dane o obiekcie stosunkowo małym w kosmicznej skali jakim był 99 były dość skromne. W końcu Agnes nie znalazła żadnej wzmianki by doleciała tu jakaś załoga czy sonda. Więc wszystkie dane pochodziły z obserwacji różnej maści teleskopami z odległości tych minimum 250 lś. I to raczej nie było dziwne. Nie znalazła w zasobach danych żadnej wiarygodnej informacji by jakikolwiek fizyczny obiekt wykonany przez człowieka dotarł aż tak daleko. I nie było to dziwne.

Na ile Agnes wiedziała to z prędkością światła dało się wysłać tylko impuls świetlny. Tego używano do komunikacji jak dawniej światłowody. A nawet światło potrzebowało tych 250 lat by dotrzeć od skraju ludzkiej cywilizacji tutaj. Czy gdziekolwiek indziej na podobną odległość. Ale nie udało się fizycznym obiektom jak statki kosmiczne osiągnąć tej prędkości. Czyli nawet gdyby ktoś wystartował w tą stronę najszybszą jednostką o jakiej słyszała to by leciał z 500 lat.

Chyba, że po ich wylocie nastąpiłby jakiś prawie cudowny, wręcz magiczny skok technologiczny i odkryto by wreszcie jak podróżować szybciej niż światło. Jakiś trik o których od wieków śnili naukowcy i fantaści. Wtedy mógłby mieć miejsce ten paradoks, że jednostka młodsza i szybsza przebywa na miejsce docelowe niż ta wysłana wcześniej ale wolniejsza. Tylko to nijak nie tłumaczyłoby jakim cudem ich frachtowiec pokonałby tak ogromną odległość w tak krótkim czasie. Przecież nie mieli fizycznej możliwości by wykonać taki skok. Pomijając to, że Antares był w kompletnie innym miejscu przestrzeni niż to gdzie mieli lecieć.

Więc nie. Nie znalazła żadnych wzmianek by ludzie pokonali trasę do Antaresa lub chociaż zbliżoną. To już Pegasus był uznawany za pogranicze Federacji i jeden z ostatnich cywilizowanych statów. Dalej to już były tylko stacje badawcze i automatyczne. I żadna nawet nie oddalała się dalej niż kilkaczy tuzin lat świetlnych od Pegasusa czy podobnych mu pogranicznych światów. Czyli tyle co przeciętny frachtowiec mógł wykonać jednym bezpiecznym skokiem. Bo przez około pół wieku, z prędkością ok 0,2 pś mógł właśnie pokonać do 10 lś. Więc nie było mowy by ktoś zawędrował na 25 czy 30 razy większą odległość. Populacja ludzi na Pegasusie i podobnych pogranicznych światach dopiero zaczynała wychodzić proces kolonizacyjny wychodząc poza bazy naziemne i orbitalne. I dokładnie z tego samego powodu jak ich nie powinno tu być nie powinno też być tutaj “Archimedesa”. No a byli i oni i “Archimedes”. Teoretycznie jedyny ślad ludzkiej obecności jaki powinien być dostrzegalny tak daleko to sygnały z kierunku ziemskiego. Te które grzecznie przez te 250, 300, 500 lat leciały sobie przez przestrzeń i mogły akurat przelatywać przez ten system. Starocie sprzed kilku wieków. No ale właśnie sygnały a nie żadne fizyczne obiekty.

Na badaniu tych danych zeszła jej większość dnia. Niejako w ramach przerwy zajęła się panelem kontrolnym ogrodu. Gdy zbadała dane to pod względem klimatologicznym były właściwie całkiem ciekawe. Skrajnie wysoka temperatura i wilgotność wytworzyły specyficzny mikroklimat. Taki jaki trudny byłby do osiągnięcia w ziemskich warunkach w naturalny sposób. Prawie 90% wilgotności czyli nawet palcami i na skóze dało się wyczuć wilgoć. Do tego po ok 60*C. A mimo to życie znalazło sposób. Przystosowało się i jak sama rano widziała poradziło sobie świetnie. Ale dla człowieka takie warunki był skrajnie niekorzystne. Właściwie na dłuższe bytowanie to niezdatne do życia. Bez hermetycznych kombinezonów przebywanie w takich warunkach było mocno ryzykowne, zwłaszcza przez dłuższy czas.

No ale gdy co jakiś czas zerkała na te wskaźniki zorientowała się, że chyba jednak nie wszystko tam działa jak należy. Zarządziła zmiany temperatury na chłodniejszą by spowolnić metabolizm roślin i powoli przywrócić ogród dla człowieka bez konieczności korzystania ze skafandrów. No ale teraz zorientowała się, ze chyba jednak jest tam jakaś awaria. Niewiele systemów grzewczo - chłodzących działało jak należy. A bez tego trudno było sterować warunkami wewnątrz ogrodu. Właściwie z dozownikami pokarmu też chyba już niewiele działało. Chociaż te schematy to zwykle były specjalnością Alice. Wyglądało na to, że chyba musiałaby rzucić okiem by wydać ekspertyzę co tam właściwie przestało działać i czy da się coś z tym zrobić. A na razie zrobiła się już głodna a i tak zbliżała się już tradycyjna pora kolacji.



Tony



Kapitan statku mógł za to wreszcie ściągnąć skafander próżniowy i wrócić do tych cywilizowanych rejonów frachtowca w których były spż*. Więc właśnie nie trzeba było chodzić w jednoosobowym, hermetycznym wdzianku z zamontowanym spż. O ile bowiem wczoraj Jericho sprawdził mieszkalne moduły i nic zdrożnego nie znalazł poza drobiazgami jakie zwykle ulegały awariom podczas wieloletnich lotów. Nie było więc nic alarmującego. Skoro chciał sprawdzić statek jakim zarządzał no to musiał zakasać rękawy i wziąć się do roboty. W tym wypadku zostało mu bowiem ubrać skafander i zwiedzić bezludne rejony ładowni i silników. A było co zwiedzać.

W przedziale załogowym mieściły się kajuty załogi, pasażerów jeśli jacyś byli, mostek, komora hibernacyjna, mesa, kuchnia, magazyny i to wszystko co w zupełności wystarczało załodze do funkcjonowania całymi tygodniami a jak trzeba to miesiącami. Właściwie to póki generatory dostarczały energię do spż i były zapasy wody i żywności to można było nie opuszczać tego przedziału załogowego dowolnie długo. Tylko jak zwykle najsłabszy się okazywał czynnik ludzki. Ludzie po prostu mieli zazwyczaj ograniczone zasoby cierpliwości i dobrej woli by siedzieć wciąż w tych samych kątach. Czuli potrzebę zmian czy choćby robienia interesów. Dlatego tak prawie każdy w prawie każdym porcie pchał się na stację. Nawet jak to była najbardziej zapyziała dziura no to jednak było coś nowego.

Ale przy tej całej samowystarczalności przedziału załogowego to jednak przy całej masie i kubaturze statku był on jakby doklejony od niechcenia na ostatnią chwilę do już gotowej jednostki. W końcu pod względem powierzchni i metrów sześciennych to ten przedział załogowy nie zająłby nawet jednej ładowni frachtowca. Właściwie to nawet z 10 takich przedziałów załogowych nie zajęłoby jednej ładowni. A frachtowiec miał ich 10. Po 5 w każdym rzędzie. Lewym i prawym. Te lewe miały numery nieparzyste a te prawe parzyste. Liczyło się po kolei od dziobu ku rufie. Każda łądownia miała prawie 150 m długości. Dlatego grodzie na korytarzach jakie prowadziły pomiędzy ładowniami były co jakieś 50 m. Na wypadek gdyby trafiła się dekompresja to by nie wywaliło powietrza i tego co akurat było w takim korytarzu po całości. I to wszystko przez wiele pokładów i sektorów.

Tylko, że te wszystkie ładownie przy ludzkiej skali były to iście cyklopie konstrukcje. Tak wielkie, że trudne do ogarnięcia całości gdy się stało tuż obok. Do tego ludzie w tych rejonach statków byli raczej gośćmi niż załogantami. Porządku pilnowała cała masa automatów i czujników sterowanych przez komputery. Więc gdy Tony wędrował tymi korytarzami mógł się czuć jak mrówka w jakimś wymarłym mrowisku. Zwłaszcza jak trafił gdzieś na fragment co siadło światło i trzeba było korzystać z latarki i świateł skafandra.

No i były jeszcze trzewia samych ładowni. Olbrzymie sześciany z plastali. Pozbawione atmosfery i ogrzewania więc o warunkach zbliżonych do tych poza kadłubem. Póki nie włączyło się światła także ciemne, pogrążone w zdawałoby się wiecznym mroku od załadunku do wyładunku.

A na samej rufie był przedział silnikowy z reaktorem. Niejako po wielu przykrych czy nawet tragicznych katastrof ludzi z energią atomową niejako zasadą było umieszczanie reaktora na przeciwległym krańcu jednostki, jak najdalej od przedziałów załogi. Tam prawie dosłownie na własne oczy mógł się przekonać, że magazyn w którym powinny być pręty uranowe do reaktora naprawdę jest pusty. Prawie bo za pomocą kamer na stanowisku sterowania. W końcu był to magazyn prętów uranowych więc skażenie było tam groźne nawet dla kogoś w standardowym skafandrze jaki właśnie miał na sobie. No to widział na ekranie, że nie było ani jednego Jakieś żałosne granulki zostały rozsypane po podłodze. Ale żadnego pręta na wymianę tych co już były w reaktorze. A bez prętów uranowych nie było nawet co myśleć o opuszczeniu tego systemu. Nawet gdyby sąsiedni zamieszkany był po sąsiedzku o kilka lat świetlnych obok.

I to był najpoważniejszy brak jaki dzisiaj odkrył. Reszta to raczej drobiazgi. Gdzieś drzwi się zacięły i nie chciały się odblokować, gdzie indziej światło nie działało alb trafił na przedział korytarza zalany po pas jakim syfem. Pewnie jakieś chłodziwo czy co skoro w tej temperaturze nie zamarzło tylko dalej było w stanie płynnym. Gdzieś kontrolki się nie świeciły co sugerowało, że o ile nie chodziło o wymianę światełek to może czujniki szlag trafił. Gdzie indziej chyba jakiś kwas się wylał czy co bo były przeżarte zacieki na ścianie i podłodze. To wszystko było uciążliwe, w skrajnej sytuacji mogło komuś utrudnić życie czy nawet zagrozić o ile by się znalazł w złym miejscu i czasie. Ale ostatecznie poza tym brakiem uranu to nie natrafił na coś co jakoś drastycznie by zagrażało istnieniu jednostki.

Koniec końców musiał wracać do przedziału załogowego. Częściowo także i dlatego, że w butlach skafandra nie zostało już zbyt wiele tlenu. A częściowo to po prostu zgłodniał. Niestety do tej pory odżywianie się w hermetycznym skafandrze było dość problematyczne. Zwykle korzystano z różnych odżywczych płynów które niby miały co potrzeba do zaspokojenia głodu i płynów ale mało kto przepadał za taką płynną dietą.


---


*spż - system podtrzymywania życia

---




Vicente



Pokładowy robotyk nie miał za bardzo co do roboty. Chris działała bez zarzutu a jakoś nikt nie przyleciał, ze zgłoszeniem, że jakiś automat się zbiesił. System też nie słał niczego alarmującego. Związku z tym Vicente mógł się zająć swoją drugą pasją i profesją czyli komputerami. Ten pomysł na jaki wpadł Ryan był całkiem niczego sobie. Co prawda jakby ktoś pytal czy mają czujniki ruchu na stanie to powinien zaprzeczyć. Bo nie mieli. Zwłaszcza taką masę by obstawić cały frachtowiec albo chociaż przedział załogowy. No to nie. Marzenie ściętej głowy.

No ale jak nad tym pogłówkował to właściwie chyba by się dało załatwić sprawę inaczej by uzyskać podobny efekt. Trzewia statku były naszpikowane różnymi czujnikami które dostarczały całej masy różnorodnych danych. Jaki jest skłąd powietrze, czy coś trującego się nie ulatnia, czy w ogóle jest powietrze, czy światło się świeci czy jest zgaszone, czy drzwi są zamknięte, jaka jest temperatura, czy gdzieś nie wybuchł pożar… No i tak dalej w ten deseń. Cała masa różnych czujników co ściągały z różnych zakątków statku całą masę danych.

No więc właściwie to był to gotowy, rozproszony system informacyjny. Tylko musiał wykonać obliczenia i symulacje co mu zajęło z pół dnia. Ale doszedł gdzieś w porę lunchu do wniosku, że chyba powinno się udać. Jakby napisać odpowiedni program to komputer wyświetlałby odpowiednie komunikaty. Tam wzrosłą temperautra, tam otworzyły się drzwi, zapaliło światło i tak dalej w ten deseń. Jakby to zgrać to powinien z tego wyjść całkiem przyzwoity system śledzący. No i do tego jeszcze standardowe kamery. Problem z tym był taki, że przez ten blackout trudno było śledzić historię zmian co byłoby najłatwiejsze do zrobienia. Komputer pamiętałby każde otwarcie drzwi czy zapalenie światła. Tak by najłatwiej było prześledzić czy ktoś buszował na statku podczas kriosnu. No ale jak komputery i czujniki miały informatyczną czarną dziurę…

No mógł oczywiście jeszcze siąść do warsztatu jaki zwykle okupowała Alice i ręcznie zmajstrować czujniki ruchu by je gdzieś umieścić. To byłoby pewnie bardziej dosłownie to o co pytał Ryan. No ale to była ręczna robota, musiałby poświęcić czas i zasoby części a zdołałby tak zmajstrować pewnie kilka, może kilkanaście sztuk.

Z czujnikami zewnętrznymi było nieco trudniej. Głównie dlatego, że te “na skórze” statku koncentrowały się na tym by dawać znać czy w swoim sektorze wszystko jest w porządku. Czy poszycie nie jest uszkodzone, nie ma przecieków, dziur, zwiększonej czy zmniejszonej temperatury. I zwykle to wystarczało do wykrycia usterki, przecieku czy zderzenia. Do dalszej świadomości sytuacyjnej służyły skanery. One mówiły co się dzieje dalej wokół jednostki. Natomiast trudno było sobie zwizualizować jak dosłownie fizycznie wygląda poszycie statku. Okien nie było, kamery też nie miały sensu jak nie wytrzymałyby pierwszego lotu międzygwiezdnego. Zwłąszcza, że taka drobnica jak mikrometeoryty nie musiały uszkodzić statku na tyle by czujniki podniosły alarm. A nie znaczyło, że ich tam nie ma. Brak alarmów mówił tyle, że poszycie było w zakładanych normach.

Dlatego najlepszym sposobem na zorientowanie się jak wygląda powłoka było wysłanie sondy by przyjżała się z zewnątrz. No a te sondy były w hangarze a w hangarze urzędowały Alice i Chris. Z czego na tapetę w pierszej koleności wzięły dropshipa.

Tyle mógł Vicente powiedzieć Ryanowi. Zresztą ten w końcu poszedł do dziewczyn w tym hangarze to i haker mógł się zająć drugą sprawą która go interesowała czyli sygnałami pozasystemowymi. Znów musiał przysiąść do obliczeń. I tym razem to już nie do końca była jego specjalizacja. Na skanerach i sygnałąch przez nie odbieranych zazwyczaj najlepiej wyznawali się skanerzy właśnie i nawigatorzy. Ale Vicente też swoje wiedział. Znał na tyle podstawy astronomii by dojść do wniosku, że jakieś sygnały powinny docierać aż tutaj. Starocie sprzed kilku wieków ale jednak.

Taka bańka informacyjna przesuwała się z prędkością światła z każdego globu czy stacji. Nawet te sygnały z “Archimedesa” czy ich frachtowca też za kilka wieków ktoś będzie mógł odebrać na Ziemi czy Pegasusie. Tylko taka bańka informacyjna, jak każda bańka, w miarę jak się powiększała to robiła się coraz rzadsza. A z czasem i odległością sygnał słabł i ulegał zakłóceniom, rwał się i w ogóle był coraz słabszy i trudniejszy do wykrycia. Niemniej nadal nie wykluczało to możliwości wykrycia sygnałów z ziemskiego kierunku. Teoretycznie byli w zasięgu takiej bańki informacyjnej i mogliby odberać sygnały nadane sprzed dwóch czy trzech wieków.

Ale teraz musiał znów przeprowadzić kolejne obliczenia i symulacje. Czy sygnały mogłyby być na tyle silne a ich skany na tyle czułe by dało się to jakoś zgrać. I nad tym spędził drugie pół dnia. Wieczorem w porze kolacji burczało mu w brzuchu i szumiało w głowie od tych obliczeń i wgapiania się w monitory. Albo miał jakiś nawrót tych symptomów choroby kriogenicznej. Ale doszedł do wniosku, że chyba byłaby szansa tak skalibrować program i ustawić skany, że chyba powinny coś wykryć. No ale przydałaby się Agnes by zweryfikowała te dane i rzuciła fachowym okiem czy te teoretyczne dane jakie wyszły mu z symulacji mają praktyczne zastosowanie. Czy da się tak ustawić jednostkę i skany no i w ogóle czy to ma ręce i nogi.



Alice



Kolejny dzień Alice spędziła w hangarze. Znów w towarzystwie Chris. Chociaż tym razem więcej czasu trzeba było spędzić na zewnątrz dopshipa by sprawdzić tą awionikę i skanery jednostki. Szło im całkiem nieźle. Z godziny na godzinę zbliżały się do końca procedur sprawdzających a “taxi” jakoś nie zdradzało śladów awarii jakie byłyby groźne dla jej funkcjonowania.

- No to chyba możemy zameldować, że dropship jest sprawny i gotowy do lotu. - błękotnooka blondynka uśmiechnęła się z zadowoleniem klepiąc dłonią w rękawicy roboczej w poszycie burty latacza. Dzień się już kończył i przynajmniej Alice czuła już nieprzyjemne ssanie w żołądku. Znaczy dobrze by było zjeść coś na kolację.

Po wcorajszcych wspólnych przygodach wewnątrz dropshipa dzisiaj Chris zachowywała się na pozór tak jak zawsze. Spokojnie, łagodnie i pogodnie z tym swoim delikatnym, ciepłym uśmiechem. Jakby nie chciała się narzucać koleżance i była gotowa zachować wczorajszą przygodę w sekrecie i więcej do niej nie wracać nawet w rozmowie. Ale też po wczorajszym dzisiaj od początku puściła playlistę przez wewnętrzne głośniki dropshipa by tak nie nurzyło się w pracy, zwłaszcza koleżance. Przypomniała z rana, że gdyby potrzebowała przerwy to wystarczy powiedzieć i ona się dostosuje. I oczywiście nie zapomniała o swoim koniku.

- Dobrze dzisiaj spałaś? Śniło ci się coś? - zapytała jeszcze rano gdy obie czekały w śluzie z półnagą Jenny aż się zamknął jedne drzwi a potem otworzą kolejne. Sny ludzkiej części załogi zdawały się niezmienne interesować.

Gdzieś w połowie roboczego dnia przyszedł Ryan. Pytał o badanie poszycia z zewnątrz. To też była jakieś urozmaicenie. Sondy jeszcze nie były sprawdzone no miały rozgrzebanego dropshipa. Ale pomysł wydawał się w sam raz. No tylko trzeba było sprawdzić te sondy. Chociaż właściwie Ryan mógł użyć drona. Na samo polatanie i rzut okiem to powinien wystarczyć.

Co do sond to w porównaniu do dropshipa to jakby dobrze poszło i nie było przykrych niespodzianek to jedną sondę można było zrobić prawie od ręki. Może z godzina, może pół jakby było naprawdę dobrze a może ze dwie jakby jednak wyszło nieco więcej grzebania. Resztę sond to już pewnie i tak zostaną na jutro. No ale dopiero teraz, wieczorem miały moce przerobowe by się za to zabrać. No albo zdzierżyć pusty żołądek i jeszcze zostać by sprawdzić i przygotować do lotu chociaż jedną sondę no albo dać sobie spokój i zabrać się za to jutro rano.

- Ty tu rządzisz. Ja się dostosuje. - powiedziała z delikatnym uśmiechem Chris zdając się wyczuwać, że koleżanka może czuć dyskomfort z powodu pustego żołądka a w sprawach napraw była główną rozgrywającą w tym duecie.



Ryan



Ochroniarz wracał właśnie z kajuty siostry Setha. Skoro miał czas to i ją odwiedził. Nie wyglądała zbyt kwitnąco. Raczej na senną i zmęczoną. Ale chyba ucieszyła się z tej wizyty. Pogadali trochę, pytała co się dzieje poza jej kajutą. A jednak zorientował się, że chyba znów ją zaczyna senność ogarniać. Czy to przez tą kriochorobę czy jakieś prochy to nie była tą samą żywą, energiczną kobietą z jaką rozwalali tarcze na strzelnicy. No ale Seth twierdził, że za parę dni te słabości ustąpią i siostra wróci do normy.

No a dzień spędził trochę na mostku z Vicentem, trochę w hangarze z dziewczynami no ale właściwie większość dnia miał wolne. Ale chyba wpadł na niezły pomysł z tymi czujnikami i poszyciem. Ani taki spec jak Vic go nie wyśmiał a nawet w końcu doszedł do wniosku, że chyba da się coś zrobić z tymi czujnikami. A i Alice która właściwie dała zielone światło na użycie drona serwisowego.

No ale i Vicente i Alice potrzebowali czasu by tą teorię przekuć w praktykę. Vic musiał wykonać jakieś obliczenia i symulacje jak to by miało wyglądać to wewnętrzne skanowanie statku a Alice miała rozgrzebanego dropshipa na tapecie. Może wieczorem jak się z Chris wyrobią to zdążą zrobić sondę jak nie to jutro rano. No właśnie był wieczór i też mógłby już coś wrzucić na ruszt. Jakby reszta też wpadła na taki pomysł to może by się udało spotkać i pogadać w mesie.

No i właściwie dlatego chociaż nie był specjalistą od sterowania pokładowym dronem serwisowym to jednak właśnie w kogoś takiego musiał się wcielić jeśli chciał się zająć tym poszyciem od ręki. Alice zrobiła sobie przerwę od naprawy dropshipa i wypuściła na zewnątrz ten sterowany panelem automat na zewnątrz. Potem pokazała mu mniej więcej jak to działa. Na szczęście aparat był w podstawowej wersji dość idiotoodporny. Przynajmniej jak się nie wchodziło w te różne opcje serwisowe tylko używało do samego latania.

No i wreszcie mógł się poczuć jak jakiś pilot latadełka. Widział jak na ekranie przesuwają się kolejne połacie poszycia. Ostre, linie podziału między światłem a cieniami tak charakterystyczne dla obiektów w pozbawionej atmosfery pustce. Jak się leciało bardzo nisko czy raczej bardzo blisko frachtowca to się jawiło jako coś olbrzymiego. Widać było dokładniej ale też i mniejszy obszar. A jak wyżej czy raczej dalej to na odwrót, lepiej było złapać perspektywę.

Ale o ile samo sterowanie dronem jeszcze jakoś mu szło to już z identyfikacją tego na co patrzy mógł mieć jednak trudności. Mniej więcej orientował się w układzie statku i gdzie co jest. Ale zdecydowanie bardziej znał go od wewnątrz niż zewnątrz. Dostrzegł tam i tu jakieś bruzdy na poszyciu, pęknięcia, nadpalenia, ułamane coś… Ale to była norma? Tak było wcześniej? No tego nie wiedział. Może Tony, może Agnes, czy Alice skoro chodziło o statki i uszkodzenia to by lepiej się orientowali. On sam w końcu specjalizował się w ochronie osób i mienia przed zamachami, bombami i terrorystami a nie na poszyciu staktów kosmicznych. W każdym razie żadnej dziury gdzie byłoby coś wbite jak meteor czy inny taki obiekt nie znalazł. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że nie miał wprawy w sterowaniu dronem ani nie bardzo wiedział na co patrzeć i czego szukać to chyba mógłby coś przegapić. No ale miał nagranie z tego rekonesansu. Mógł pokazać reszcie.


---



Mecha:

- Doklejony rzut na nazwę statku. Nieparzyste - "Wędrowiec"; parzyste "Aurora"
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline