Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2020, 14:24   #47
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Kiedy Robin jechała ulicami Ynseval, nie poznawała przyjemnej miejscowości, do której przybyła jeszcze dziś rano. Teraz wszystko wokół opustoszało, a jedyny ruch widziała w oknach budynków. Mieszkańcy odprowadzali ją wzrokiem i nawet w aucie czuła na sobie ich trwożliwe spojrzenia. Wkrótce w okolicy zauważyła także kilka błądzących psów. Zdawały się zachowywać całkiem spokojnie i chyba po prostu szukały swoich właścicieli. Gdy koło nich przejeżdżała, na chwilę podnosiły łby, aby zaraz wrócić do ulicznej włóczęgi.
Po drodze zauważyła coś jeszcze. Wiele wron oraz sikorek leżało martwych lub dogorywających na kostce brukowej. Wyścielały one chodnik tuż pod ścianami budynków, a kilka ciałek było wręcz zmiażdżonych, co świadczyło o sile impetu. Kiedy jednak spojrzała do góry, ujrzała jak inne ptaki spokojnie kołowały nad miastem.
Nawigacja bez problemu zaprowadziła ją do celu. Parking posterunku posiadał z jednej strony rodzaj zadaszenia, które dawało trochę osłony przed słońcem. Mogła więc z czystym sumieniem zostawić Foxy w samochodzie, sama zaś ruszyła prosto do środka budynku.
Stwierdzić, że w środku panował harmider, to jak nie powiedzieć nic. Funkcjonariusze biegali we wszystkie strony, a ci, którzy akurat nie byli w ruchu, rozmawiali ze świadkami. Ci drudzy często byli równie nerwowi, co sami policjanci. Kiedy kobieta czekała na swoją kolej, zdążyła się już nasłuchać, że miasto nie dba o obywateli, a policji brak właściwych procedur, aby ich chronić.
Po jakimś czasie pojawił się Owen. Wyglądał na dwa razy bardziej zmęczonego niż niespełna godzinę temu. Zaprosił Carmichell do swojego gabinetu, gdzie przynajmniej było trochę ciszej. Mężczyzna od razu siadł za biurkiem i okrężnym ruchem dłoni zaczął masować swoje skronie.
– Nie mamy, kurwa, nic – powiedział do siebie i spojrzał przez palce na Robin. – U mnie nie będzie wymyślnych formalości. Jeśli ma pani cokolwiek, co może nas naprowadzić, proszę mi powiedzieć.



Szpital w Ynseval okazał się ledwie większą przychodnią. Budynek o kształcie ceglastego kloca był dość wiekowy i odrapany, ale wewnątrz urządzono go całkiem znośnie. W przeciągu dwóch godzin przywieziono tutaj większość poszkodowanych. Huw przez ten czas zdążył jeszcze lepiej pojąć skalę wydarzenia. Ofiary miały pogryzione ramiona oraz nogi, ale były przypadki, kiedy pies ranił okolice szyi czy twarzy. To mogło oznaczać, że przynajmniej część zwierząt atakowała, aby zabić. Zresztą, w dwóch przypadkach tak właśnie się stało. Sam Lwyd mógł nazywać się szczęściarzem: szybko opatrzono jego ranę, po czym sympatyczna pani doktor dała mu zastrzyk i założyła nowy opatrunek.
U wszystkich przeprowadzono badania krwi oraz sprawdzono podstawowe funkcje organizmu (nie obyło się bez uwag, że powinien ograniczyć palenie). Wstępne wyniki nie wykazały jednak niczego alarmującego. Uznano więc, że jeśli sprawcą zamieszania był wirus, nie przechodził on na człowieka.
Późnym popołudniem Lwyd miał zostać wypuszczony ze szpitala. Do tego czasu kazano mu zaczekać w niewielkim, sterylnym pomieszczeniu. Wewnątrz stał tylko wieszak, parę plastikowych krzesełek oraz zbiornik z wodą. Kolorowy plakat na ścianie zachęcał do dokładnego mycia rąk.
Oprócz niego siedziało tu dwóch mężczyzn. Pierwszym był młody człowiek z blond czupryną. Miał na sobie koszulkę polo i sprute dżinsy. Drugiego jegomościa w średnim wieku powoli dopadała siwizna. Posiadał dość elegancką prezencję, którą zaburzała jednak solidnie pokiereszowana ręka. Skoro także wychodził ze szpitala, łatwo było się domyślić, że wypisał się na własne życzenie.
Początkowo siedzieli w milczeniu, ale doświadczenie Siwego podpowiadało mu, że każdą traumę – większą czy mniejszą – ludzie próbują rozładować choćby rozmową. Dziesięć minut później młodszy z mężczyzn wstał, nalał sobie wody do plastikowego kubeczka i upił łyk.
– Mówię wam panowie, dziewczyna mi nie uwierzy jak zobaczy te ślady na plecach. Powie, że znowu na babach byłem – zaśmiał się. – A tak w ogóle, Frank jestem – wyciągnął dłoń do Huwa.
Drugi z mężczyzn tylko skrzywił się i skrzyżował ręce.
– Coś nie tak? - zapytał blondyn.
– To kiepski temat do żartów – zmarszczył brwi tamten i również odwzajemnił uścisk, choć niechętnie. – Doktor Powell.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 16-07-2020 o 06:50.
Caleb jest offline