Ledwie wjechali na wewnętrzny dziedziniec dostrzegli stojące pod murami opancerzone i uzbrojone sylwetki. Sylwetki stały w całkowitym bezruchu, ale potencjalna agresja z ich strony wisiała w powietrzu. Dopiero po sekundzie czy dwóch zorientowali się, że to dziesiątki posagów. Pokrytych kurzem i pyłem, a także odchodami ptaków. - Witajcie - usłyszeli z boku, z budynku wyszedł jakiś osobnik. Ten sam co machał do nich na bramie, ale zdążył się już odziać w bardziej odświętny płaszcz członka Kapituły. Starał się otrzepać z niego kurz i pył. - Wybaczcie, ale ten cholerny pył wszędzie się wciśnie. Domyślam się w jakim celu przybywacie. Konie możecie zostawić tam - wskazał wrota w mniejszym budynku, zapewne stajnię. - Woda znajdzie się dla koni, gorzej z żarciem. Śpieszy wam się, czy znajdziecie chwilę by opowiedzieć co słychać w stolicy? Mogę też poczęstować was skromnym obiadem.
Osobnik był wysuszony jak stary rzemień, znać było w nim ciężar życia na tym pustkowiu, ale poruszał się żwawo. |