Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2020, 14:22   #549
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Wiem. Dlatego powiedziałem, że nie będę zwlekał i postaram się przybyć tak szybko, jak to tylko możliwe - Privat mruknął pod nosem. - Choć nie do końca chcę opuszczać Ravennę… i ciebie, skarbie - przysunął się i pocałował delikatnie jej usta. Odsunął się i złapał ją za dłonie.
- Jeśli dzięki temu będziesz miał do niej dostęp to weź Alexieia i lećcie. Zadbam o wszystkich… - obiecała mu po czym uniosła się na łokciach i również pocałowała go czule.
Prasert pogłębił pocałunek. Podniósł dłoń i wsunął je we włosy kobiety. Było w tym wszystkim coś zachłannego i tęsknego… jak gdyby obawiał się, że widzi ją po raz ostatni. Że wyleci do obcej krainy i już nigdy z niej nie powróci. To wydawało się głupie i bezsensowne, ale ciężko było walczyć z własnymi myślami.
- Postaram się wrócić tak szybko, jak to możliwe - obiecał.
- Mhm… I masz się nie pakować w kłopoty… - nakazała mu jego partnerka. Przytuliła się do niego i zasnęła.
- Skarbie… właśnie po to tam jadę - szepnął Prasert, ale Morozow już spała.

***

Alexiei był nieco zaskoczony, ale gdy Prasert wyjaśnił mu powód ich wyprawy, zgodził się towarzyszyć mu bez chwili wahania. Lot miał się odbyć o godzinie piątej trzydzieści po południu, więc wyruszyli na lotnisko odpowiednio wcześniej.
Zaskakująco samolot zdawał się być dość pełny, choć ani nie była to pora na loty międzykrajowe, zwłaszcza do Anglii, ani czas ferii…

Londyn przywitał ich deszczową pogodą. Prasert był w tym miejscu pierwszy raz w życiu i nie miał nawet za wiele czasu, by zwiedzić to niezwykłe miasto. Ich kolejny samolot miał odlecieć za godzinę i jedyne na co mogli sobie pozwolić to kawa i wyjście przed budynek lotniska, by rozejrzeć się po okolicy. Czerwone dwupiętrowe autobusy rozchlapywały deszczowe kałuże. Ludzie pod czarnymi parasolami biegali, starając się schować przed marudną pogodą. Wszyscy na około mówili po angielsku. Privat poczuł się jak w filmie…
- Wypijemy kawę? - zaproponował Alexiei wsadzając ręce do kieszeni i obserwując ludzi na zewnątrz.
- Tak… - Prasert odpowiedział po chwili zwłoki. Patrzył we wszystkie strony. Anglia skutecznie go rozpraszała.
Dziwnie było wyjść z domu do ludzi i to na dodatek do tak wielkiego ich zbiorowiska, jakim była stolica Wielkiej Brytanii. Privat czuł się oszołomiony. Do tej pory spędzał czas głównie w posiadłości ze swoją sektą, smokiem oraz krakenem. Raz na jakiś czas wychodził do Ravenny, ale zazwyczaj nie miał najmniejszego powodu, by to robić. Dlatego też pozostawał w rezydencji, ewentualnie trenował na świeżym powietrzu. Czuł się w tej chwili, jak gdyby wypadł z buszu. Kompletnie dziki i do końca nie wiedzący, jak się zachować. To, że znajdował się w obcym kontynencie i kraju również nie pomagało się oswoić. W Bangkoku również panowały tłumy, jednak… to było coś kompletnie innego.
- Czuję się dziwnie, mając przy sobie tylko ciebie - powiedział Prasert do Alexieia. - Zawsze byłeś jedną z wielu osób, bez urazy. Teraz mam poczucie, że mogę polegać tylko na tobie. Hmm… - mruknął pod nosem, idąc w stronę kawiarni.
- Cóż, też przywyklem do tego, że jesteśmy otoczeni naszą grupą… Ale nie martw się, nawet we dwóch, sądzę, że z potencjalnym problemem świetnie sobie poradzimy. Możesz na mnie polegać - obiecał mu Rosjanin.
- W to nie wątpię. Dlatego cię z sobą wziąłem - rzekł Prasert, choć tak właściwie Woronow do tej pory wcale nie udowodnił swojej wartości...
Kawa była dość droga, ale adekwatnie smaczna, przynajmniej jak na standardy angielskie. W końcu Prasert codziennie rano pijał włoską, świeżą kawę, trudno było znaleźć coś lepszego, niż to… Nie było jednak źle.

Lot na Isle okazał się jednak mniej przyjemny. Lecieli w drugiej klasie i jakieś rozkapryszone dziecko całą drogę postanowiło drzeć japę, informując wszystkich pasażerów o swoim niezadowoleniu. Matka wyglądała, jakby już dawno straciła słuch i tylko machinalnie próbowała je uciszać…
- Przepraszam, czy można byłoby być nieco ciszej? - Prasert zapytał uprzejmie. - Zawsze Wielka Brytania kojarzyła mi się z dżentelmenami, również takimi miłymi.
Mówił tonem zarezerwowanym do interakcji z dziećmi. Był pouczający, nieco stonowany i bez wątpienia protekcjonalny. Spoglądał na chłopca, mówiąc to, jednak miał nadzieję, że przesłanie trafi w pierwszej kolejności do matki.
- Nathanielu… Słyszysz? Proszę… - powiedziała kobieta do chłopca. Ten zerknął na Praserta i zamilkł. Miał może sześć latek. Gapił się na niego wielkimi oczami. Zdawał się nigdy nie widzieć Azjaty…
Privat również czuł się dziwnie nieśmiało wśród tyle osób rasy kaukaskiej. Nawet we Włoszech obracał się jedynie wśród Azjatów, nie licząc jednej Rosjanki i jednego Rosjanina.
- Pan ma czarne oczy i czarne włosy… - powiedział mały jakby chciał dotknąć.
Prasert nie miałby nic przeciwko temu, o ile chłopiec by nie pociągnął. Nie zamierzał jednak nachylać się do niego, aby umożliwiać takie dzikie rzeczy.
- Tak. Od urodzenia - Privat dodał. - Czy teraz będziesz grzeczny? - zapytał. - Lot wcale nie trwa długo i nie chcesz zasmucić mamy, która… - Prasert kontynuował, ale doszedł do wniosku, że za bardzo w to brnie. - Na pewno również chciałaby trochę spokoju - dokończył.
- Ale mama obiecała, że poleci z nami też Benjamin, a nie leci… A ja chciałem z Benjaminem… - oznajmił mały Nathaniel i zrobił nachmurzoną minę. Kobieta westchnęła.
- To jego starszy brat, gra w zespole muzycznym, obiecał, że poleci z nami do dziadków, ale wypadł mu dodatkowy koncert i w ostatniej chwili nie mógł… - powiedziała kobieta, przepraszającym tonem. Cały samolot zdawał się odetchnąć z ulgą, że ktoś zdołał poskromić tego małego krzykacza. Nawet nie trzeba było wytaczać ciężkich dział. Privat spodziewał się, że matka i dziecko będą równie nieznośni i może nawet dojdzie do rękoczynów. Okazało się jednak, że przynajmniej tego dnia wiara w człowieka została jeszcze zachowana.
- Mój przyjaciel pięknie gra na gitarze i trochę mnie uczył również - powiedział Prasert. - Jaka szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą instrumentu. Mógłbyś trochę zagrać i rozweselić Nathaniela. Choć wtedy pewnie reszta pasażerów na ciebie przeniosłaby ciężkie spojrzenia - zaśmiał się pod nosem, teraz patrząc na Rosjanina.
- Myślę, że byłaby to odrobina ulgi po koncercie tego młodzieńca - stwierdził Alexiei.
- Z takim głosem Nathanielu to mógłbyś śpiewać w zespole… - dodał. Nathaniel zrobił wielkie oczy.
- Mamo! Ja chcę śpiewać w zespole Benjamina! - oznajmił chłopiec. Matka posłała Alexieiowi spojrzenie, jakby był doktorem Frankensteinem i właśnie stworzył potwora…
- Tak kochanie, zapytasz go o to, gdy wrócimy od dziadków… - odpowiedziała cierpliwie.
- Tak, tak tak! - ucieszył się chłopiec. Kobieta zaczęła grzebać w torbie i dała mu komiks z Kaczorem Donaldem.
- Masz, poczytaj sobie… - wcześniej już próbowała mu go dać, ale chłopiec nie chciał w swej złości i histerii. Teraz przyjął komiks i zaczął czytać machając nogami zadowolony z siebie. Woronow wzruszył ramionami i odetchnął z ulgą. Wyglądał, jakby miał już od dwudziestu minut migrenę.
Prasert zaśmiał się krótko i wesoło. Cała ta scena rozbawiła go. Wydawała się taka… mimo wszystko normalna i niewinna. Kiedy on po raz ostatni był normalny i niewinny? Dawno temu. Przebywanie z dziećmi odmładzało człowieka.
- Sam bym poczytał taki komiks - Prasert mruknął pod nosem i wyjrzał przez okno. Dopilnował tego, żeby miał miejsce, które by mu to umożliwiło. Nie był w stanie jednak zbyt wiele zobaczyć w tych warunkach pogodowych, o tej porze roku i w tej godzinie. Dlatego spojrzał ponownie na swojego towarzysza.
- Boli cię głowa? - zapytał.
- Trochę, ale jeśli będzie teraz resztę drogi cicho, to mi minie… - Alexiei dał mu do zrozumienia, że powodem jego bólu był chłopiec. Nie można mu się było dziwić… Nawet Privatowi dzwoniło początkowo w uszach.
- Hmm… - Prasert mruknął.
Zamknął oczy i skoncentrował się. Lekko zagryzł wargę. Następnie przysunął się i pocałował Woronowa w skroń.
- Teraz lepiej? - zapytał.
To, że bolała go głowa to jedno, ale może udałoby mu się wyleczyć ból Alexieia. Wiedział, że pewnie zaraz sam minie, ale jednak czuł się niezręcznie ze świadomością, że ktoś z jego roju czuje się niekomfortowo.
Jego oczy na krótką chwilę stały się błękitne i Alexiei aż cały sapnął. Spojrzał na Praserta, a potem rozejrzał się, czy ktoś to widział. Wszyscy zdawali się odreagowywać po drącym się chłopcu. Woronow kiwnął głową i uśmiechnął się lekko.
- Mhm… Dużo lepiej… Dziękuję - powiedział cicho i podniósł dłoń. Pogładził nią ramię Praserta. Znów rozsiadł się w swoim fotelu i wyglądał rzeczywiście dużo lepiej. Wcześniej jego mina wyrażała ten ból, który odczuwał.
I Privat od razu poczuł się lepiej. Pomyślał potem, że niegdyś myśl pocałowania mężczyzny w miejscu publicznym kompletnie by go zmierziła. Teraz robił takie rzeczy spontanicznie. Doszedł do wniosku, że w pewnym momencie Prasert umarł, żeby drugi Prasert mógł się narodzić. To tyczyło się wielu drobnych rzeczy. Kompletnie zmienił się styl jego życia, więc sam również był już innym człowiekiem.
- Na lotnisku powinien czekać na nas ten mężczyzna. Rozpoznamy go po chustce - dodał. - Pewnie lot nie będzie trwał aż tak długo, więc odpocznijmy chwilę jeszcze - rzekł. Oparł głowę o szybę i przymknął oczy.

***

Lotnisko Ronaldsway nie należało ani do największych, jakie Prasert widywał w filmach, ani też nie było na nim zbyt wielu samolotów. Uznał więc, że zdecydowanie nie będzie trudno odnaleźć im w hali przylotów osoby, z którą mieli się spotkać. Miał notatkę, w której zapisał informację o zielonej chustce. Dochodziła godzina dwudziesta pierwsza i mimo, że całą podróż z Ravenny aż tu, w większości przesiedział, Prasert czuł się nieco zmęczony.
Po odebraniu swojego bagażu, który składał się z dwóch niewielkich walizek, bo nie planowali zostawać tu zbyt długo, ruszyli ruchomymi schodkami na dół. Tak jak się spodziewał, nie było tu zbyt wielu ludzi… Dostrzegł zegar cyfrowy, który wskazywał godzinę, kilka kawiarni, sklep z gazetami, a także Hot Dogami.
Kątem oka dostrzegł odcień zielony.
- O kurwa… - odezwał się szeptem obok niego Alexiei. Patrzył w stronę, gdzie Privatowi wydawało się, że dostrzegł poszukiwany kolor.
Na jednej z ławek poczekalni siedział chłopak. Był nieco przygarbiony, miał na sobie kurtkę w panterkę i jaskrawożółte adidasy. Do tego jasne spodnie, różowy plecak Hello Kitty, który idealnie komponował się z jego różowymi włosami… I chyba najnormalniejszym elementem jego wyglądu była właśnie ta biedna, nie pasująca do niczego, zielona chustka na jego szyi…
- Przez telefon wcale tak nie wyglądał… - szepnął Prasert pod nosem.
Skrzywił się lekko. Czy to był jakiś żart? Kirill wysłał mu na spotkanie jakiegoś pedałka? Chłopak nie wydawał się kompetentny w żadnej kwestii, może jedynie do bycia pieprzonym. Jednak Privat przypomniał sobie swoje ostatnie myśli w samolocie. Jak to się zmienił i teraz miał otwarty umysł. I w ogóle. Uznał, że da mu szansę.
- Czy to pan… - zapomniał jego nazwiska.
Po prostu stanął przed nim i patrzył w jego oczy. Były całkiem ładne. A także… dziwne. Prasert nie wiedział do końca dlaczego, ale kompletnie nie pasowały mu do reszty tej osoby.
Chłopak podniósł wzrok na Alexieia, a potem na Praserta. Wyglądał na rozpogodzonego, ale kiedy już otworzył usta, by coś powiedzieć, wypuścił powietrze z płuc. Jego oczy stały się puste, i jakby wyblakły. Spoważniał i siedział w kompletnym bezruchu.
- Złoto, którego szukasz jest blisko… - powiedział enigmatycznie, ale nim Prasert zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, chłopak mrugnął i uniósł brwi. Jego mina znów stała się taka jak wcześniej. Wstał.
- Pan Cuddleton? Niezwykle mi miło - powiedział i wyciągnął rękę do Praserta ze szczerym uśmiechem.
- W rzeczywistości Prasert Privat, ale nie lubię podawać nazwiska przez telefon - rzekł Tajlandczyk. Spojrzał na dłoń i uścisnął ją, choć spodziewał się jakiegoś podstępu. - Snuggles Cuddleton to imię i nazwisko, którym mogą nazywać mnie jedynie moje kochanki i kochankowie. Czy na pewno pan nadal chce tak się do mnie zwracać?
“Co za creep”, pomyślał. Złoto, którego szukasz, jest blisko. Co to miało być, darmowa przepowiednia? Brzmiało tanio, zwłaszcza w połączeniu z różowym plecaczkiem i takimi samymi włosami mężczyzny.
Różowowłosy skrzywił się lekko.
- Prasert Privat lepiej do pana pasuje. Jestem Kit Kaiser, a to jak mniemam pana... towarzysz… - zdawał się ugryźć w język by nie powiedzieć kochanek, ale pauza wskazywała, że dokładnie to miał na myśli. Kit zrobił się jakoś dodatkowo spięty, co przy jego dziwnej prezencji było tylko kolejnym dziwnym dodatkiem.
- Miło mi pana poznać - rzekł Prasert.
- Zabierzemy się autem do Douglas… To miasteczko kawałek stąd, po drodze wytłumaczę panom co się tutaj działo i do czego potrzebujemy pomocy… - wyjaśnił. Zdawał się rozkojarzony i jakby powtarzał sobie kilka razy ten cały tekst, nim go wypowiedział, bo brzmiał trochę jak telefoniczna sekretarka.
- A po drodze moglibyśmy wstąpić do jakichś sklepów… skorzystalibyśmy z pana modowych porad… bardzo potrzebuję osobistego fashionisty - Prasert mówił złudniczo uprzejmym głosem, tak że nie można było go od razu oskarżyć o toksyczny sarkazm. Nawet jeśli właśnie nim się posługiwał. - Wszyscy mówią mi, że nie mam stylu. To mój odwieczny problem. Czy jest choćby najmniejsza szansa, że to się wreszcie zmieni? - stulił dłonie.
Kit uniósł brwi i zdawał się szczerze… uradowany.
- Oczywiście, jeśli tylko czuje pan taką potrzebę. Jednak trudno nam będzie o porządny sklep po drodze, większość trasy to pola.
- Nie znajdziemy na nich nic, co by się nadawało? - Prasert wydawał się zaskoczony.
- Dopiero w Douglas jakieś się znajdą. No i jest trochę późno, ale jeśli pan zechce, poradzę coś… Oh… - entuzjazm Kaisera zwiędnął. Przyjrzał się Prasertowi.
- Pan sobie ze mnie kpi? Nie szkodzi. Tak to już jest z artystami, że są niedoceniani… Zapraszam - ruszył przodem, chyba nieco urażony.
Woronow zdawał się powstrzymywać od parsknięcia już dobre dziesięć minut.
- Zapamiętam sobie, panie Cuddleton - szepnął do Praserta, kiedy szli po drodze do wyjścia.
Privat uśmiechnął się do niego… i nagle naszła go ochota na seks. Taki spontaniczny, radosny i szybki. Był w dobrym nastroju. Spodziewał się jakiegoś twardego gościa, a napotkał chłopaczka, którym mógł zacząć pomiatać od pierwszej chwili. Kiedy jednak już ustaliła się hierarchia dominacji, Prasert zaczął odczuwać wyrzuty sumienia. Przyspieszył nieco.
- Artysta? Jesteś artystą? Przepraszam za moje nastawienie, ale nieczęsto spotyka się dojrzałych mężczyzn z plecaczkiem Hello Kitty i różowymi włosami. Najgorsza jednak jest ta panterka. To jakiś manifest? To ma coś znaczyć? Chyba dobrze wiesz, że ludzie będą oceniać cię po tym ubiorze. Chociaż to nie jest kompletnie moja sprawa i przepraszam, że się wtrącam - powiedział.
Prasert był przyzwyczajony do tego, że mieszkał z pięciorgiem osób, których był królem. Przywykł do władzy i myśl, że niektórzy ludzie mogli posiadać swoje własne, niepodległe mu życie wydawała się czasami zaskakująca.
 
Ombrose jest offline