Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2020, 20:30   #2
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dziś był pogrzeb, a serce Carmen Stone śpiewało z radości. Nie mogła się doczekać kolejnej misji. Od kiedy rzuciła pracę treserki i akrobatki w cyrku sir Legossa, a kolejna misja jej samej poza sporym zastrzykiem gotówki, przysporzyła tylko miłosnego rozczarowania, nie potrafiła się odnaleźć w “normalnym” życiu. Potrzebowała jakiegoś zajęcia. I to prędko, biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio przyjęła kilka zleceń na odzyskiwanie długów - tylko po to, żeby poczuć adrenalinę i móc komuś legalnie sprzedać kilka kuksańców. Sir Lloyd zapewne wiedział o tym, ale na szczęście dla Carmen - nie nawiązywał do jej działalności, która nie bardzo przystawała damie, a co dopiero agentce brytyjskiego wywiadu.

Pomysł z kochankiem rozbawił dziewczynę. Naprawdę już dawno zerwała wszystkie więzi ze środowiskiem i rodziną, która jej pozostała. Z pewnością wiele osób odetchnęłoby, gdyby szlachcianka-skandalistka zniknęła z perspektywy i przestała kalać rodowego nazwiska.

Spojrzawszy na profile agentów, z których jeden miał się wcielić w jej partnera, skupiła się nie na umiejętnościach, lecz na jak najmniejszym podobieństwie z Orłowem - Rosjaninem, który stał się jej zbyt bliski w ostatniej misji. Nie powinna do tego dopuścić. Nigdy więcej.
Od razu więc odrzuciła Hrabiego Drago, choć po prawdzie on podobał jej się najbardziej z facjaty. Chris wydawał się nieokiełznanym macho... tak, to też za bardzo jej przypominało tego cholernego Ruska.
- Cień, znaczy... Lamont Cranston - powiedziała na głos. Działający pod przykrywką biznesmena, specjalizujący się w cichej acz skutecznej robocie mężczyzna mógł faktycznie okazać się przydatny w misji. Miło będzie dla odmiany nie działać na pograniczu wielkiego konfliktu między państwami.

- Co do pytań... w kwestiach organizacyjnych nie mam żadnych, wiem, że wszystko załatwisz, szefie. Potrzebuję tego sprzętu, co zwykle i fajnie będzie zabrać ze sobą Barona. Ostatnio ugryzł lokaja, męczy się biedak, w czterech ścianach. - Odparła z uśmiechem. - Interesuje mnie Francesco Mocenigo. Jak go poznam? Co lubi? Jak najlepiej wkupić się w jego łaski, albo kogoś z jego otoczenia?
- Otrzymasz sprzęt i prywatny sterowiec wraz z trzyosobową załogą, oraz badaczkę mezomarykańskiej kultury pod przykrywką pokojówki. Do tego standardowy sprzęt. Jeśli trzeba będzie coś więcej, to jeśli Cranston nie będzie w stanie załatwić poprzez swoją firmę przewozową to podeślemy ci przez lokalną ambasadę. Sam zaś Mocenigo jest członkiem miejscowej arystokratycznej śmietanki. Osoba o twojej sławie i pochodzeniu bez problemu wyślizgnie się na jego przyjęcia.- odparł z uśmiechem Lloyd i podrapał po karku.- W razie czego wydamy polecenia ambasadzie by pomogła ci się w tej kwestii. Co zaś do samego Francesco… jest młody i bogaty dzięki wpływom wuja na miejscowe interesy. Mecenas sztuki, miłośnik i znawca wina oraz historii antycznej, jak to Wenecjanin i cóż… miłośnik lokalnych rozgrywek. - to ostatnie szef Carmen dodał z zakłopotaniem. Lokalną rozrywką Wenecji były karnawały… oraz orgie z maskami na twarzach.
Dziewczyna dyskretnie spuściła wzrok, ale nie zrobiła nic więcej. Nie było sensu udawać pruderyjności. Miała robotę do zrobienia i była gotowa zrobić wszystko, aby to zadanie wykonać. Wszystko. Poza zakochiwaniem się.
- Dam sobie radę. - Skomentowała krótko.
- Francesco Mocenigo uważa się przede wszystkim za kolekcjonera. Bez problemu przekonasz go do pokazania swojej kolekcji… pewnie sam ci to zaproponuje. Ale żaden kolekcjoner nie lubi się nią dzielić, więc bierz pod uwagę przede wszystkim kradzież z włamaniem.- odpowiedział Lloyd unikając drażliwego tematu. Jego wzrok spoczywający na piersiach Carmen okrytych czarną bluzką z żabotem i marynarką mówił i wyraźnie że taka bezpruderyjna myśl rzeczywiście przeszła mu przez głowę, ale będąc dżentelmenem starej daty… speszył się nią.
- To nie problem. Poznam go, dowiem się gdzie jest mapa, jak jest strzeżona a potem albo ja albo Cień ją wykradniemy.
- W razie czego możesz liczyć na pomoc miejscowe ambasady. Co do samych współpracowników Francesco, to niestety nie dysponuję żadnymi informacjami na ich temat. Nie ma wśród nich znaczących osób, a i twój cel nie miesza się w politykę więc dotąd nie był na naszym celowniku. Raczej nie czekają cię problemy inne niż zwykła ochrona i deus ex machina budynku. - stwierdził z uśmiechem Lloyd.- Chcesz sama powiadomić wybranka, czy raczej zadzwonimy do niego z mojego biura?
Carmen uśmiechnęła się lekko.
- Niech to będzie oficjalna dyspozycja. Niech sobie nie pochlebia.
- Dobrze. Acz w takim przypadku będziesz musiała nieco na niego poczekać, chyba że wolisz wrócić do siebie, a ja odeślę go z biura do ciebie?- zaproponował Lloyd uprzejmie.
- Może tak będzie najlepiej - zgodziła się Carmen - zdążę się spakować i przebrać w coś bardziej uwodzicielskiego, skoro mam być na okładce gazety. - Rzekła z rozbawieniem.
- Sesja zdjęciowa ma być jutro, ale dobrze by było gdybyście ją omówili.- odparł z uśmiechem Lloyd.- Fotograf będzie już na was czekał na miejscu.
- Jak sobie życzysz. - Odparła Carmen bez emocji, przyglądając się widokom. - Może przyjechać do mnie na kolację. Albo umówimy się w jakimś publicznym miejscu, żeby zaczęto szeptać.
- Dam mu znać.- odparł z uśmiechem sir Lloyd i wyjrzał przez z dorożki.- Dojeżdżamy do mojego biura. Każę cię odwieźć tam gdzie sobie zażyczysz. A tymczasem, muszę cię pożegnać niestety. Miło było spędzić pogrzeb w twoim towarzystwie.- dodał żartem na koniec.
- Dopóki oboje jesteśmy żywi, nie mam z tym problemu, by chodzić z tobą na pogrzeby, szefie. - Odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się lekko.
- Oby następny nieboszczyk też był nam nieznany.- odparł na pożegnanie dżentelmen wysiadając z dorożki i nakazując woźnicy, by pojechał gdzie dama w kolasce sobie zażyczy.
Carmen patrzyła chwilę za nim. Jakaż to ironia losu, że praca, która teraz stanowiła sens jej życia, w pewnym momencie zdawała się przeszkodą. Przez moment wszak naprawdę była gotowa ją porzucić... i to dla mężczyzny. Dziewczyna odgarnęła włosy na plecy i prychnęła pod nosem. Następnie zaś rzekła:
- Proszę zawieźć mnie do domu.
- Tak madame.- rzekł woźnica i dorożka ruszyła po wąskich uliczkach Londynu. Miasto obecnie wydawało się ponure i szare. Przynosiło wrażenie osamotnienia, odkąd Orłow zniknął z jej życia. Nowa misja oznaczała odrodzenie… a przynajmniej odciągnięcie uwagi od ponurych wspomnień. Oczywiście istniało jeszcze zaproszenie ze strony pewnej wpływowej członkini Triad, ale Carmen miała świadomość, że jeśli je przyjmie to cóż… to będzie to droga w paszczę smoka. Droga do raju… z którego jednak nie będzie wyjścia.
Może kiedyś zdecyduje się na ten krok, ale jeszcze nie teraz. Na szczęście ta misja miała się odbyć z dala od rejonu Indochin i z dala od tej pokusy.

Podjęchali pod dwupiętrową, typową kamienicę o nudno-szarym kolorze tynku i równie nudnym, klasycznym ogródku. Nic w wyglądzie tego miejsca nie wskazywało na to, iż mieszka tu tak oryginalna osobowość, za jaką od dawna uchodziła Carmen Stone - czarna owca stanu szlacheckiego.
Powód tej pozornej normalności w wyglądzie siedziby panny Stone był prozaiczny - zupełnie nie interesowała się domem, z wyłączeniem dwóch pomieszczeń - biblioteki i oranżerii, gdzie trzymała węże. Całym domem zarządzał stary lokaj jej babki - Pan Forbes.

- Ktoś przysłał róże… madame.- lokaj wyuczonym bezemocjonalnym tonem zakomunikował ten fakt wchodząc do pokoju z bukiecikiem w ręku.



Bukiet spinała dyskretna diamentowa broszka. Ów amant miał więc gest.
- Był jeszcze bilecik madame. - dodał lokaj, podając nieduży karteluszek swojej pani. Ten zawierał adres restauracji oraz godzinę. Oraz dopisek.
“To zaszczyt będzie trzymać w ramionach słynny klejnot Londynu. Mam nadzieję że godzina ci przygotowania wystarczy. I że lubisz włoską kuchnię. Zapraszam na posiłek, przy którym omówimy nasz płomienny romans.”
- Wieści szybko się rozchodzą - mruknęła Carmen, po czym oddała i bilecik i bukiet lokajowi - Dziękuję panie Forbes. Myślę, że skorzystam z tego zaproszenia. Proszę przygotować mój powóz na szóstą wieczorem. Ja tymczasem pójdę do oranżerii…
- Tak madam.- odparł Forbes kłaniając się nisko i spytał.- A co z kwiatami i biżuterią?
- Proszę je postawić w salonie... albo gdzieś. - Rzuciła przez ramię Carmen, wspinając się już na schody, prowadzące do mekki jej szkolonych gadów oraz nieoficjalnej sali treningowej. - Niech ktoś mnie zawoła wpół do szóstej. I przygotuje suknię wieczorową. Wcześniej proszę mi nie przeszkadzać.
- Tak madame…- odparł Forbes gnąc się w pokłonach i cofając rakiem.


Gdy nadszedł czas Carmen zastała już gotowy strój czekający na nią. Czarny, aczkolwiek bardziej szykowny, niż ten na pogrzeb. Wystarczał jak na jej potrzeby i sytuację. Jej powóz zaprzężony w jednego, ale za dosłownie mechanicznego konia już czekał na nią. Gdy wsiadła pojazd ruszył, a mechaniczny rumak zachowywał się dostojnie i z wdziękiem ignorował hałas ulicy. Przejażdżka była dość długa i Carmen miała czas przemyśleć swoje podejście do sprawy i czego oczekuje.

“Tricolour” była dość okazałą restauracją, nawet mającą scenę dla kapeli oraz śpiewaczki. Muzyka, wystrój oraz klientela były mało… brytyjskie. Tu panowała dekadencja Nowego Świata. Nic dziwnego że mr. Cranston czuł się tu jak u siebie w domu. Tym bardziej że był współwłaścicielem tego przybytku.
Carmen dostrzegła go pierwsza. Szpieg siedział przy stoliku ubrany w smoking i popijał szampana.

Czekał na nią, jeszcze nieświadomy że już się zjawiła.
Carmen zmrużyła oczy. Jeśli faktycznie zdoła go podejść, czy to nie będzie znaczyło, że dokonała słabego wyboru? Kierowana ciekawością, bezszelestnie, na ile pozwalała jej spódnica i obcasy, przemknęła pod ścianą w kierunku stolika mężczyzny, tak, by zajść go od tyłu.
Gdy była coraz bliżej mężczyzny ten wydawał się nie zauważać jej obecności rozkoszując się trunkiem. Niemniej gdy dotarła już w pobliże jego krzesła, mężczyzna znienacka rzekł żartobliwie.
- Zapewniam że moje plecy są najmniej seksowną częścią mego ciała.
Paradoksalnie ta odpowiedź wywołała szczery uśmiech na twarzy Carmen, która nie zwlekając, stanęła naprzeciwko.
- Wyglądałeś tak niewinnie, byłam ciekawa - Odparła, zgodnie z prawdą zresztą. - A ty wiedziałeś, że cię badam, dlatego się odezwałeś, a nie grałeś zaskoczenia do końca. Zatem... skoro pierwsze obwąchiwanie mamy za sobą, miło cię poznać.
Rzadko kiedy kobiety podawały dłoń mężczyznom do uścisku, a nie do pocałunku, Carmen jednak to właśnie uczyniła, wysuwając rękę ponad stolikiem. Znów... była ciekawa reakcji.
Lamont wstał i ujętą rękę pocałował czule. Po czym odsunął krzesło Carmen i dodał.
- Przyznaję się, że gdy dowiedziałem się jaką to arystokratkę przyjdzie mi obłapiać i całować byłem bardzo zaintrygowany. Rozumiem jednak, że to może być dla panny kłopotliwie, więc chciałbym omówić całą tą prowokację.
- Może jestem młoda, ale nie takie prowokacje mam na sumieniu - odpowiedziała Carmen, siadając i wodząc wzrokiem za swoim nowym partnerem - Niemniej spotkanie w miejscu pełnym ludzi z pewnością uwiarygodni naszą historię, dlaczego więc nie. Czy muszę mówić jakie wino lubię, czy zrobiłeś już odpowiedni research, mój... drogi?
- Niezupełnie…- Lamont uderzył dłońmi o siebie, dając tak znać obsłudze i dodał.- Złożyłem to na barki miejscowego kucharza. Przygotuje specjalność zakładu i dobierze wino do posiłku. Ufam że poradzi sobie z tym lepiej niż ja.
Przesunął spojrzeniem po gibkiej postaci angielki i dodał. - Aż kusi zapytać o inne prowokacje. Niemniej zacznijmy od tej przed nami… jaką proponujesz? Jak daleko się mamy w niej posunąć?
Carmen podparła policzek dłonią.
- Prawdę mówiąc, nie myślałam o tym. Skupiam się na zadaniu, a to tylko alibi. Ale rozumiem, że dla ciebie istotne... Cóż, może w takim razie przedstawisz swoją wersję? - owinęła kota ogonem.
- Istotne… niekoniecznie, acz po prostu chciałbym wiedzieć jak to widzisz. Bo generalnie myślałem o obłapianiu się i całowaniu namiętnie gdzieś w ogrodzie. I liczę że wyjdzie nam to wiarygodnie. - odparł z uśmiechem mężczyzna. Splótł dłonie razem i oparł podbródek o nie. - A jak widzisz samo zadanie? Masz już jakieś przemyślenia na ten temat?
- Owszem, ale dowiesz się w swoim czasie. Tu jest za dużo osób, a i kto wie, czy nie zechcesz się nagle wycofać, widząc, że nie jestem kolejną panną, która podwija spódnicę na twój widok. - Słowa Carmen wypowiadała z uśmiechem na ustach, jednak jej oczy były poważne.
- Wbijasz kołek w moje serce.- odparł żartobliwie Cranston i westchnął.- Niemniej mamy być zakochanymi ptaszkami. Przynajmniej tu… w Londynie.
- I tak będzie... - Carmen nachyliła się nad stolikiem i delikatnie pogładziła mężczyznę po policzku - to wyglądało. - zakończyła, wracając na swoje miejsce i rozwiewając atmosferę intymności sprzed chwili.
- Cieszy mnie to moja droga.- zaśmiał się cicho Lamont wstając i nalewając szampana do dwóch kieliszków. - Bo osobiście nie wierzę by ustawka Lloyda wyszłaby naturalnie. Zadbałem więc o… zarzucenie przynęty i ściągnięcie rekinów. Przy stoliku na prawo od nas siedzi Richard Fry z “The World Observera”, dwa stoliki dalej Henry Blausier z “Daily Mirror”. A po przeciwnej stronie…- nie dokończył, bo Stone zerkając sama odruchowo dodała.- … Klara von Hearst.
Panna von Hearst, “rudowłosa suka” jak ją zwali w branży. Pracowała dla “Daily Star”, a jej tytuł szlachecki był wątpliwy. Prawdopodobnie nie była nawet szlachetnie urodzonym bękartem. Była za to świetną dziennikarką śledczą… tyle że zainteresowaną jedynie plotkami i skandalami obyczajowymi. Zasłynęła tym że odkryła skandale związane z przewodniczącym Izby Gmin, zmuszając go do ustąpienia… ale swoje teksty skupiała nie na odkrytych przez siebie informacjach o korupcji, ale na tym że przewodniczący figlował w gabinecie ze swoim sekretarzem zdradzając żonę z młodszym od niej mężczyzną.
Zatem Cień nie próżnował, mimo próżniaczej postawy. Carmen zawstydziła się, że dała się tak łatwo wmanewrować, ale... skoro ona uwierzyła, że Lamont jest nią zauroczony, ci tutaj nie mogli nie połknąć przynęty. Uśmiechnęła się słodko, spuszczając wzrok, jakby zawstydzona tym, co powiedział jej właśnie mężczyzna.
- Dobra robota. - pochwaliła cicho, ujmując kieliszek - Zatem nie pozostaje nam nic innego, jak zjeść kolację, gruchając sobie słodko. Powiedz mi, czemu zgłosiłeś się do tego zadania?
- Nie zgłosiłem się. Została mi wysłana koperta z informacją że zostałem wybrany do tej misji i czy się zgadzam. I jeśli się zgodzę, to że mam czekać na dalsze informacje… a że potrzebowałem… zniknąć z San Francisco na jakiś czas, uznałem że “wakacje” w towarzystwie uroczej agentki są dobrą furtką. - odparł Lamont popijając szampana. - Pierwotnie planowałem utknąć na jakiś czas w Londynie i zająć się promocją moich interesów. Muszę przyznać, że miejscowi kupcy i handlowcy nie są tak drapieżni jak ci na Zachodnim Wybrzeżu.
- Hmmm - Carmen przyglądała mu się przez chwilę, popijając szampana. - Mam dla ciebie propozycję zatem, panie biznesmenie. Może żeby zachować wiarygodność naprawdę wejdziemy na stopę bardziej intymnych rozmów. Co powiesz na układ sekret za sekret? Oczywiście nic z pracy, bardziej... ciekawostki z życia.
- Nie znam cię, więc… nie będę naciskał. Nie wiem jak daleko byłabyś w stanie się posunąć.- Cranston nachylił się ku niej, by pieszczotliwie wodzić palcami po jej dłoni. - A nie chcę skończyć reszty tej misji obawiając się, że wrazisz mi sztylet w plecy, więc… jeśli się zagalopuję, to daj mi znać i się cofnę. Niech ci będzie… trzy pytania od ciebie. Trzy ode mnie. I tak na zmianę.
- Faktycznie mnie nie znasz, albo udajesz ignorancję, sztylet w plecach to nie mój styl działania. - Carmen zaśmiała się figlarnie, przytykając usta dłonią, jakby opowiedziała jakiś żarcik o pikantniejszym zabarwieniu. - Może więc zacznijmy od tego, czemu musiałeś... znaczy, czułeś potrzebę zniknąć z San Francisco?
- Nie jestem stąd. Owszem... słyszałem, że jesteś słynną cyrkową artystką acz… nie miałem okazji widzieć twojego występu.- przyznał się Lamont i wzruszył ramionami. - Cóż, powiedzmy że pewne wpływowe damy uznały za dobry pomysł zaciągnięcie mnie przed ołtarz. Mniej więcej jednocześnie, a że mówimy tu o córkach senatorów… czyli osób rządzących w Wolnych Stanach Kalifornii. Sama rozumiesz. Ich ojcowie naciskali na mnie.
- Taki popularny... Owszem, niczego ci nie brakuje, ale... - Carmen uśmiechnęła się lisio znad kieliszka - Czym je aż tak oczarowałeś? Niech będzie, że to moje drugie pytanie.
- Czy ja wiem?- odparł z uśmiechem mężczyzna i przerwał bo właśnie przyniesiono im potrawę. Oraz wino do tego. Posiłek składał się z owoców morza z przyprawami i sosem pomidorowym, mocno aromatyczny. Do tego dobrano idealne wino. A Lamont mówił dalej, ujmując dłoń Carmen w swoje dłonie i wpatrując się w jej twarz.- Może to moje przeszywające spojrzenie tak na nie działało, może hipnotyzujący ton głosu.. może nutka mroku i tajemnicy. Może fakt, że całkiem nieźle całuję i jeszcze lepiej poczynam sobie w łożu. No i fakt, że dawno temu... zanim zostałem agentem studiowałem u tybetańskich mnichów.
Dziewczyna pozwoliła mu bawić się swoimi drobnymi palcami, po czym jednak jakby onieśmielona cofnęła dłoń i zaczęła zabierać się za swoją potrawę.
- Prawdziwy człowiek renesansu. Aż dziwne, że nie dałeś się usidlić żadnej z wielbicielek. Czyżby to ten mnisi pierwiastek? A może jakaś trauma? - zapytała, zerkając spod bujnych loków na Amerykanina.
- Nie czuję się człowiekiem nadającym się na potulnego męża rozpieszczonej damulki. Zresztą, jeśli mam mieć pożytek z moich informatorek na wyższym szczeblu, winienem być “możliwy do zdobycia”. Ostatecznie jeśli nie będzie innej możliwości, zaaranżuję sobie jakieś małżeństwo tutaj… w zamian za wolną rękę, ona będzie mogła mieć również tylu kochanków ile chce oraz dostęp do mojego majątku. A mnisi tybetańscy to nie to samo co ci w Europie. Studiowałem tam między innymi tantryzm. - wyjaśnił Lamont z uśmiechem i sam również zabrał się za posiłek.
Tę wiadomość Carmen musiała jakoś przełknąć z pierwszym kęsem i się nie zakrztusić. Na szczęście jej się udało, a gdy miała znów puste usta, powiedziała cicho:
- Twoja kolei.
- Zacznijmy również od powodu uczestnictwa w tej misji. Z pewnością publiczny skandal to nie jest coś, na co dama z dobrego domu chce się narazić.- zaczął z uśmiechem Cranston.
- Och, to naprawdę nie pierwszy skandal z moim udziałem, więc powiedzmy, że trochę mi to już spowszechniało. Poza tym... nudziłam się już. Jakkolwiek to o mnie świadczy.
- A teraz pikantniejsze kwestie. Jak dobrze całujesz? I jak lubisz być całowana. W końcu mamy wypaść wiarygodnie.- trzeba przyznać, że pochodzący z nowego świata agent, nie bawił się w owijanie w bawełnę pewnych kwestii.
Tym razem Carmen lekko się zakrztusiła. Żeby nie zobaczyć satysfakcji na twarzy agenta, skupiła się na swojej potrawie i gdzieś między kęsami, odparła.
- Mi samej ciężko ocenić. Ale ci, których uwodziłam, zwykle chcieli więcej, więc porzucę skromność i powiem, że jestem w tym dobra. Co zaś się tyczy metod... cóż, obawiam się że sposób w jaki lubię być całowana jest zbyt mocny nawet na rubrykę plotkarską...
Mimowolnie westchnęła, przypominając sobie pełne pasji, niemal brutalne pocałunki Orłowa. Co też ona widziała w tym nieokrzesanym Rosjaninie... niestety, wiedziała doskonale co.
- Doprawdy? Czyżbyś lubiła pocałunki na dekolcie? Alboo.. niżej… między udami?- zapytał zaciekawiony Cranston przyglądając się twarzy, a potem wodząc wzrokiem po krągłym biuście arystokratki.- Bo szczerze powiedziawszy nie znam za bardzo pruderyjności arystokracji, a w Nowym Świecie… cóż… nie widziałaś jakie skandaliczne zdjęcia ośmielają tam się drukować. Niewiasty w buduarze.
- Zapominasz, że widziałam kawałek świata. Różne rzeczy widziałam. I... nie, nie chodziło mi o okolice. Do tego wystarczy odwaga, by przenieść usta w inny obszar. Chodziło mi o... sposób, temperament, namiętność i pasję, które może zawierać nawet zwykły pocałunek w usta... jeśli ktoś ma w sobie dość ikry. - Odpowiedziała, wciąż nie podnosząc wzroku. Dopiero po tych słowach, gdy upiła łyk wina, spojrzała na mężczyznę z szelmowskim uśmiechem. - Ale nie przejmuj się, nie będę cię oceniać. Zrobimy to tak, żeby wyglądało dobrze.
- Potrafisz wykrzesać we mnie pasję i namiętność. O to się nie martw. - odparł żartobliwie Lamont i dodał drapiąc się po karku. - Więc oczekujesz po jutrze grzecznego buzi buzi? Nie ma problemu. Jeśli to wystarczy w Londynie na skandal?
- Niczego takiego nie powiedziałam. - odparła ze spokojem Carmen, wpatrując się weń intensywnie. - Powiedziałam, zrobię co będzie trzeba. Po prostu nie łączmy tego z prawdziwymi pragnieniami. Rozumiem, że to musi być przykre, dla takiego casanovy, ale zapewne znajdziesz pocieszenie w ramionach innej. No i ja też nie zamierzam być niemiła. Na przykład teraz... nie wliczę ci tego pytania o Londyn do twojej puli. - Uśmiechnęła się.
- Nie liczę na romans między nami.- wzruszył ramionami Cranston i uśmiechnął się.- Nie martw się to. Nie zamierzam się narzucać i zamęczać ciebie podarkami czy też prośbami. Cóż… nie zamierzam tego robić później. W Londynie sytuacja wymaga okazania jakiegoś zainteresowania… więc pewnie jutro rano spodziewaj się kolejnego bukietu.
- Jakoś przeboleję. - Zaśmiała się w odpowiedzi i tym razem sama pogładziła jego dłoń. - Jeszcze jakieś pytania, czy już nic cię nie ciekawi?
- No i jeszcze jedna sprawa. Ja sobie zdaję sprawę, że to wszystko jest maska i udawanie… niemniej… nie ma się co oszukiwać. Przyjemnie będzie cię pochwycić w ramiona i całować.- odparł ze śmiechem mężczyzna i zamyślił się. - Jakie masz plany na Wenecję? Chciałbym wiedzieć jak najchętniej podeszłabyś do pozyskania tego dokumentu.
- Myślę, że nad tym zastanowimy się dopiero, jak wyśledzimy, gdzie mapa jest przetrzymywana. Nie ma sensu robić planów na wyrost. Sądzę jednak, że odgrywanie kochanków, którzy... nie do końca się odnaleźli i stąd na przykład moje poszukiwanie wsparcia u gospodarza... to niezła ogólna strategia.
- Brzmi intrygująco… mam być bardziej zazdrośnikiem, czy bardziej… niewierny?- zapytał Lamont.
Dziewczyna postukała się chwilę po podbródku.
- Myślę, że raczej pijący i niewierny, ale w taki sposób, by oczy innych nie skupiały się na tobie. Ja będę aktorką w tym przedstawieniu, ale to prawdopodobnie ty będziesz jego punktem kulminacyjnym. Obserwuj, zbieraj informacje. Na mnie może spoczywać zbyt wiele spojrzeń po tym jak wkupię się w łaski tego Włocha, by przeprowadzić właściwą część misji.
- Więęęc… skończyły się moje pytania. Twoja kolej. - odparł jej “kochanek” sięgając po wino i upijając nieco trunku.
- Myślę, że na dziś starczy. Podłoże do plotek zostało uwite. Odprowadzisz mnie do powozu? - zapytała, mrugając powieką.
- Właściwie planowałem cię aż do domu odprowadzić, ale…- uniósł palec w górę i spojrzał w kierunku sceny.-... jeszcze nie. Musisz poczekać momencik.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline