Czas: 1940.V.27; pn; późna noc; godz. 04:00
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; okolice katastrofy; zagajnik
Warunki: półmrok, ziąb, zachmurzenie, umi.wiatr
George (srg. Andree de Funes), Noeme (por. Annabelle Fournier); Birgit (kpr. Mae Gordon)
No to czekali. Tim nieźle oszacował ten wschód Słońca i rzeczywiście granat nieba się zdążył przez ostatnie kwadranse rozjaśnić a na otwartym terenie już zaczynało się robić szaro. Świat powoli budził się z uśpienia nabierając kolorów. Chociaż w takich zacienionych miejscach jak zagajnik gdzie założyli posterunek obserwacyjny to resztki nocy nadal się utrzymywały. I emocje na tyle opadły by odczuć ziąb tego przedświtu. Aż się chciało napić ciepłej herbaty czy ogrzać dłonie w cieple kominka. A najbliższe były całkiem niedaleko. Ledwo kilkaset metrów dalej widać było wciąż zabudowania wioski.
Ze swojego punktu obserwacyjnego trójka poranionych rozbitków miała przyzwoity wgląd na to co się dzieje w tej wiosce. Te obrażenia przeszkadzały w każdym ruchu i trudno było o nich zapomnieć. Chociaż w tych najbliższych obejściach. A tam tubylcy wreszcie się zorganizowali na tyle by ruszyć luźną kupą w kierunku wraku. Ale nie na przełaj przez zagajnik tylko drogą która przecinała ten zagajnik te kilkaset metrów dalej na południe. Widzieli więc ze dwa wozy zaprzężone w konie i luźne kupy pstrokato ubranych cywili jacy szli tą drogą poganiając się i krzycząc nawzajem. Ci chyba najbarziej żwawi odeszli w stronę wraku bo wówczas w obejściach zrobiło się spokojniej. Psy nadal ujadały ale już nie tak jak wcześniej. Pojedyncze grupki stały na drodze i przy płotach często spoglądając w stronę drogi jaka wiodła do wraku gdzie zniknęli ich mężowie, ojcowie, bracia i synowie. Gdzieś w tym momencie Noemie dostrzegła dwie sylwetki na skraju lasu. Z dobre pół setki kroków od nich. W ciemnościach lasu trudno było się zorientować kto to. Ale tamte dwie sylwetki zatrzymały się na tym skraju i chyba się rozglądały Po chwili sytuacja się wyjaśniła i udało jej się doprowadzić do identyfikacji a potem połączenia obu grupek.
George nie dostrzegł oficer dowodzącej tą operacją i jego bezpośredniej przełożonej do czasu aż nie wyszła z jakichś mrocznych czeluści drzew i krzaków. Potem zaprowadziła jego i tego bezczelnego porucznika RAF-u do pozostałej dwójki. I znów byli w swoim poranionym komplecie.
- A wracając do tego bombowca i Luftwaffe. - jakby nigdy nic Arthur nawiązał do rozmowy jaką toczył z Georgem zanim tubylcy nie nawiązali z nimi rozmowy zmuszając ich do przerwy.
- Myślę, że każdy lotnik umiałby rozróżnić wersję transportową od bombowej. Nasz samolot nie ma komory bombowej w kadłubie. Tych takiej klapy na dole do ładowania i zrzucania bomb. Ani całego mechanizmu zrzucania bomb jaki powinien zajmować sporą część kadłuba. A bez tego trudno uznać samolot tej wielkości za bombowiec. Za to ma boczny właz którego nie ma w bombowych wersjach. A wewnątrz nie ma żadnego poważnego ładunku. Zaś jeśli jeszcze przyszedł by raport z lotniska tego Huna co nas zestrzelił, że maszyna leciała od strony morza czyli pewnie z Anglii to jakie można wyciągnąć wnioski z tego wszystkiego? - zapytał z raczej niezbyt wesołym uśmiechem.
- No to zostaje nam się modlić by z tego ich lotniska zadzwonili jak najpóźniej. I, żeby ktoś z Luftwaffe jak najpóźniej przyjechał obejrzeć wrak. - Tim mruknął też niezbyt wesołym tonem. Byli rozbitkami na wrogim terenie. Co się właśnie George zdążył dowiedzieć od francuskich tubylców. Dokładniej byli pod Abbeville. Trochę na północ od tego miasta. A na Sommie jaka przebiegała także przez to miasto ustaliła się ostatnio linia frontu. Niemcy opanowali teren na północ od rzeki a alianci byli na południe od niej. Do samego miasta było rzut beretem. Parę kilometrów. Do Sommy tak samo. Ale w mieście i nad rzeką byli Niemcy. Mieli dużo czołgów i ciężarówek. A ta osada gdzie rozbił się Wellington Le Chateau. Ta na którą teraz patrzyli to Grand Laviers.
- Obawiam się, że to się zrobiła bardzo tłoczna okolica. - porucznik RAF pozwolił sobie na komentarz do dźwięku jaki usłyszeli pewnie wszyscy w okolicy. Dotarł ich modułowy dźwięk który szarpał uszy i narastał. Dźwięk zbliżającej się syreny. Ale czy to straż, policja czy jeszcze coś innego tego jeszcze nie było widać. Ale zbliżał się o strony Grand Laviers ale pewnie nie z wioski tylko z samego Abbeville. Samochodem można było pokonać tą odległość do wraku w parę minut. Do kogo by ten pojazd nie należał to oznaczało raczej oficjalne władze. Jak to powiedzieli obaj lotnicy w Anglii rzadko bywa by ktoś do zestrzelonego wraku z władz nie dotarł w ciągu godziny, dwóch czy trzech. Zwykle miejscowa policja a potem eksperci z RAF co zwykle chcieli wyciągnąć z wraku co się da, zidentyfikować wrak, ciała załogi jeśli to możliwe. No i by dać jak najmniej czasu gdyby ktoś z załogi wyskoczył na spadochronie czy uratował się w inny sposób. Więc spodziewali się, że po tej stronie Kanału będzie podobnie. Tylko tutaj jeszcze czynnikiem niewiadomym do tego brytyjskiego schematu byli Niemcy.