Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2020, 20:45   #49
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Teoretycznie, Foxy mogłaby zostać w Toyocie. Robin jednak miała swoje zasady – nawet znajomych dzieci nie zostawiała samych w samochodzie, a co dopiero własnego psa!
Dlatego teraz przypięła linkę do obroży i założyła suczce kaganiec – ona wiedziała, że Foxy jest ujemnie agresywna, ale poddenerwowani ludzie na komisariacie nie musieli tego wiedzieć, prawda?

Po chwili siedziały już w gabinecie Owena – Robin na niewygodnym krześle, a Foxy pod biurkiem, gdzie zajmowała się udawaniem, że jej tu nie ma. Sztuczkę tą miała opanowaną do perfekcji.
- No cóż… - Robin podrapała się po karku. – Psy zwariowały . Rzucały się na ludzi i na siebie nawzajem… Może ktoś rozpylił jakiś specyfik w powietrzu? – myślała głośno. – Mógł to też być dźwięk.. psy słyszą całą gamę dźwięków niesłyszalnych dla ludzi. Są specjalne gwizdki do przywoływania ich, wie pan o tym? Nie rozumiem tylko, po co ktoś miałby robić coś takiego.. no, ale to pan jest detektywem, prawda? – zaśmiała się nerwowo i zeskrobała trochę zaschniętej krwi Huwa z ręki. Ciemne drobinki posypały się na biurko.
Owen z surową, lecz cierpliwą miną wysłuchał relacji Carmichell. Na widok czerwonych płatków tylko się skrzywił.
- Nie jestem detektywem, ale to bez znaczenia - stwierdził, wyciągając z biurka jakiś formularz.
- Oczywiście panie.. - szukała chwilę słowa, ale “funkcjonariuszu” nie brzmiało dobrze. - Inspektorze? - zaryzykowała, na co Owen tylko przytaknął.
- Teraz proszę tu wpisać swoje dane i opisać przebieg zdarzenia, tak jak go pani zapamiętała.
- Przebieg zdarzenia od którego momentu? - dopytała, bo ceniła sobie precyzję. - Zakończyć na przybyciu służb?
- Należy zacząć od chwili, kiedy zawody zostały zakłócone i skończyć na moim przybyciu.

Kiedy skończyła wpisywanie swoich danych (imię: Robin; nazwisko: Carmichel; wiek: 28; miejsce zamieszkania: Londyn, adres w Notting Hill; powód przyjazdu: zawody agility; zawód: behawiorystka) dodała: - Na komputerze poszłoby mi szybciej… Trochę odwykłam od pisania ręcznego. Może po prostu spiszę w domu i doślę mailem?
Gryffith spojrzał na nią wymownie. Taki pomysł wyraźnie mu się nie spodobał.
- Proszę to traktować poważnie - jego głos zrobił się wyraźnie szorstki. - To, że nie mamy teraz czasu na wszystkie procedury, nie znaczy że utraciła pani status świadka. Sądzę, że i tak przymknąłem oko na dostatecznie wiele rzeczy - tu już bezceremonialnie wskazał pod biurko.
-[i] Jestem poważna - odpowiedziała Robin, patrząc mężczyźnie prosto w twarz. - Widziałam bardzo dokładnie, jak ten pies rzucił się na reporterkę... równie dobrze mogłam to być ja. Lub mój pies. Rozumiem powagę sytuacji i pana uwagi mi nie pomagają. Ja tez jestem zdenerwowana całą tą sytuacja, nie mniej niż pan. A może nawet bardziej.
Zaczerpnęła powietrza.
- Doceniam, że wpuścił pan tu mojego psa, Inspektorze. Więc proszę docenić moją wolę współpracy.
Z twarzy mężczyzny nie ustępował grymas. Zrobił rundkę po pokoju, dając Robin trochę czasu. Tylko ukradkiem spojrzał na Foxy, ostatecznie nie komentując więcej jej obecności.
- Według pani słów działanie mogło zostać zaplanowane - podjął znowu. - Jeśli tak, to sprawcą zamieszania nie jest raczej nikt stąd. Każdy wokół się zna, poza tym brakuje motywu. Kojarzy pani inne osoby, które niedawno odwiedziły okolicę? Czy zachowywały się podejrzanie?
- Ja odwiedziłam okolicę… ale nie jestem odpowiedzialna za to zdarzenie, zapewniam. Pana kolega, Huw , też jest przejazdem, ale po pierwsze jest pana kolegą, a po drugie poszkodowanym, prawdopodobnie zabezpieczyłby się, chyba, że to było działanie sprowokowane, czyli jego obrażenia mają mu zapewnić alibi. – Robin oglądała parę sezonów Morderstw w Midsomer, zapewnianie sobie alibi przez podejrzanych było częstym wątkiem – nie podzieliła się jednak tą wiedzą.

Owen usiadł za biurkiem i podrapał się po brodzie.
- Kolega? Poznałem tego człowieka dziś rano. Ale proszę kontynuować.
- Jeszcze Wendy Adams, ona też przyjechała do Sionn, nie wiem po co. Zna się z miejscową dyrektorką szkoły. Mój pies ubrudził jej płaszcz, tak się poznałyśmy.
Wydłubała kawałek czegoś ciemnego zza paznokcia.
- Nie ma o mnie dobrego zdania, dodam od razu. Mówię to na wypadek, gdyby próbowała mnie obarczać odpowiedzialnością.
- Przyjrzymy się temu - policjant zapisał coś w swoim notatniku, zamknął go z głośnym klaśnięciem i wreszcie spojrzał na raport Carmichell.
Robin rzetelnie opisała wydarzenie, uwzględniając fakty, unikając ocen i ozdobników.
- Behawiorystka. To jeszcze lepiej - zrobił pauzę i przez chwilę dokładnie taksował kobietę. - Nie przypadkiem chciałem rozmawiać tu na osobności. Według relacji świadków zanosiło się na to, że to pani miała wygrać zawody. Dla moich kolegów jest to sprawa drugorzędna, ale moim zdaniem trzeba wykorzystywać takie rzeczy. Dobra komunikacja ze zwierzętami może być przydatna podczas dochodzenia.
- MY miałyśmy wygrać te zawody - kobieta poprawiła Owensa, zerkając na Foxy.

Trudno było powiedzieć czy Owen w ogóle chciał zrozumieć tę aluzję. Z nieustępliwą obojętnością spojrzał jeszcze raz na spisany przez Carmichell formularz. Tym razem jednak nie czytał go, ale wyraźnie nad czymś się zastanawiał.
- Mam pewną teorię na temat tych wydarzeń i być może będzie mi pani potrzebna. Chodzi o podróż bezpośrednio w góry z kilkoma naszymi psami. Jeśli moje przeczucia są właściwe, to w jednym miejscu ich zachowanie również powinno ulec zmianie. Choć nie wiem czy aż tak drastycznie. Ale, jak już powiedziałem, wolałbym mieć pod ręką kogoś więcej niż policyjnego tresera. Suczka może jechać z nami - wskazał na Foxy. - Tym razem to nie jest polecenie, ale propozycja współpracy - wreszcie odsunął się od blatu dając znak, że spotkanie się zakończyło… albo i nie, ta decyzja leżała już po stronie Robin.
Robin pokiwała głową, powoli.
- Proponuje mi pan współpracę… - powiedziała. - Moja stawka godzinowa zaczyna się od 100 funtów, dodam gwoli jasności. Jednak w zaistniałych okolicznościach mogę rozważyć pracę bez wynagrodzenia, kosztem mojego wolnego czasu.
Pochyliła się do przodu i wbiła spojrzenie w oczy Owena. Ten chyba na „odbijaniu piłeczki” również mało się znał. A może po którymś roku w policji wszystko obojętniało? Bo tak właśnie Gryffith wyglądał: jak niewzruszony niczym, kamienny posąg w służbowym stroju.
- Potrzebuję jednak więcej szczegółów. Faktów. Dlaczego góry? Czy coś się tam wydarzyło? Czy wcześniej były jakieś incydenty z psami?
- A przede wszystkim – czego szukacie w tych górach?

- Z samymi psami nie mieliśmy takich incydentów - Owen rozpostarł szeroko dłonie. - Ale od jakiegoś czasu ludzie głupieją, i to dosłownie. Stale gadają o jakimś tunelu, a potem wariują.
Robin drgnęła, ledwie dostrzegalnie. Zauważyła swoją reakcję, więc szybko dodała:
- Ja też słyszałam o tunelu… byłam z Foxy u dr Powella w szpitalu w Sionn, pacjent z oddziału psychiatrycznego starał mi się o coś opowiadać o tunelu.

Policjant zmrużył oczy i przechylił lekko głowę.
- To może być przydatne. Jak nazywał się ten człowiek?
Poszukała w pamięci. Tamto zdarzenie wydawało się tak odległe… - Blake - powiedziała.
- Winston? Słyszałem, że miał się gorzej, ale to dla mnie nowość - mundurowy potarł dłonią czoło i skrzywił się. - Jakby tego wszystkiego było mało, w górach giną ludzie - wyjął z szafki wydrukowaną mapę, na którą naniesiono kilkanaście punktów, a następnie przysunął ją do Robin.
Spojrzała. - Giną w sensie “gubią się” czy w sensie ”umierają”? - dopytała.
- Przepadają. Co prawda później udało się odnaleźć kilka osób, ale brakowało im piątej klepki - Owen pokręcił palcem wokół swojej skroni.
- Wiadomo, czemu tam się wybierali? To byli turyści? Szukali czegoś? Macie tu jakieś miejscowe historie o zakopanych skarbach?
- I turyści i miejscowi. Skarby? O niczym takim nie słyszałem. Mamy natomiast kilku świrów, którzy lubią opuszczone miejsca, ale nie wiązałbym ich z tą sprawą. To dzieciaki, które po prostu lubią adrenalinę.
- Nawet jeśli po powrocie nie było z nimi kontaktu, to przecież mieli jakiś znajomych, coś mówili przed wyjazdem… – dodała powątpiewająco Robin.
- Jestem na etapie zbierania takich relacji. Tylko nie wszędzie wolno mi wetknąć nos. Kiedyś mogłem więcej, ale co zrobić - mężczyzna zrobił dość osobliwą pauzę, a gdy cisza się przeciągała, nagle zmienił temat. - Wydaje mi się, że szczególnie często do zaginięć dochodzi w jednym rejonie - wskazał na miejsce, gdzie faktycznie kropek było jakby więcej.
- Jak się nazywa ten rejon?
- To południowa część pasma Brenin. Jest tam aż za wiele miejsc, z których można spaść albo się zgubić. Do tego dochodzi duża ilość jaskiń. A czego szukam? Tego właśnie chcę się dowiedzieć. Widzi pani, policja co do zasady myśli zerojedynkowo. Skoro jest określone wydarzenie, ktoś z krwi i kości musi być za nie odpowiedzialny, więc trzeba go zlokalizować i odizolować. Ja się z tym nie zgadzam. Tu się dzieje coś, do czego żaden z nas nie był szkolony. Zaryzykuję określenie, że jest to „siła”. W jakiś sposób wpłynęła na zwierzęta i jeśli mój trop jest słuszny, to ma ono swoje źródło właśnie tam - jeszcze raz postukał palcem w miejsce na mapie.

Znów spojrzała na Owensa. Na jej twarzy było teraz zaciekawienie. I szacunek.
- [i]Cenię nieszablonowość w myśleniu/ – powiedziała w końcu.- Niewielu ludzi na dość odwagi i kreatywności , aby pozwolić sobie na wychodzenie poza schemat. Szczególnie w organizacji totalnej, jaką w końcu jest policja. Pomogę panu - zadeklarowała.
Pierwszy raz Owen lekko rozluźnił się, a z jego twarzy lekko uszło napięcie. Trwało to jednak tylko chwilę, jakby jakikolwiek odpowiednik opuszczenia gardy był dla tego człowieka ujmą.
Robin tymczasem odchyliła się na krześle i rozciągnęła, rozluźniając spięte mięśnie.
- Czy możemy dostać trochę wody?
Mężczyzna nie wstał, ale pokazał na kąt pomieszczenia, gdzie stała otwarta butelka.
- Wśród tego bałaganu pewnie leży coś, czego może pani użyć jako miski.
Robin za to wstała, z przyjemnością zmieniając pozycję. Napiła się, nie przejmując brakiem szklanki czy kubka, a potem wyciągnęła z nerki składaną, silikonową miskę i nalała Foxy.
-
Rozumiem, że oczekuje pan ode mnie obserwacji zachowania waszych psów i Foxy… [i]- suczka otworzyła oczy i spojrzała na swoją panią, nie poruszyła się jednak. Robin przyklękła i podała psu wodę. - Ona potrzebuje jakiegoś zadania. Widzi pan, tollery muszą mieć zajęcie. Inaczej się nudzą, rozpraszają i dekoncentrują. A potem szaleją. Ćwiczymy prawie codzienne, plus zawody, szkolenia, praca przy socjalizacji psów… tylko dlatego ona potrafi się tak sprawnie wyciszać, że przez cały pozostały czas jest bodźcowana. Jest po paru stopniach szkolenia nosework, ma też certyfikat psa poszukiwawczego. Dysponuje pan czymś, co należało do tych zaginionych? Plecak, ubranie, buty?
- Cóż, przyznaję że nie jestem specjalista w dziedzinie psów. Dlatego zresztą potrzebuję pomocy. Jeśli chodzi o fanty, to coś się znajdzie. Chyba najlepszym pomysłem będzie jakiś but. Tak na chłopski rozum podejrzewam, że najlepiej kumuluje zapachy - spojrzał pytająco na kobietę.
- But jest niezły, ale kumuluje też zapachy podłoża i wszystkich miejsc, gdzie człowiek był - Robin usiadła na powrót na krześle, wyciągając przed siebie nogi. - Najlepszy jest używany plecak. Bardzo mocno przechodzi zapachem właściciela.
- Zobaczę co da się zrobić.
- Kiedy chce pan jechać w te góry?
- Jeszcze dziś wieczorem. Nie powinniśmy zwlekać.
Robin podniosła głowę i spojrzała na Owena, jakby sprawdzając, czy mówi serio. Wyglądało na to, że tak. Zaczęła chichotać. Coś się jej wyraźnie skojarzyło i nie mogła powstrzymać śmiechu. Zasłoniła twarz dłońmi i śmiała się, potem pociekły jej łzy. Mężczyzna z kolei tylko gniewnie mrużył oczy i czekał.
- Przepraszam – wykrztusiła w końcu, sięgnęła po butelkę i dopiła resztkę wody. Obtarła twarz dłonią, zostawiając rozmazaną , ciemną smugę na policzku. - Bardzo przepraszam,
- W każdym filmie, serialu, książce, kiedy dzieje się coś niepokojącego, w jakimś odludnym miejscu, bohaterowie czekają do wieczora, żeby się tam wybrać. Dodatkowo, na miejscu zwykle się rozdzielają, żeby potem spektakularnie zginąć. Czy wspomniał pan coś o
- podniosła głos - ZAGINIĘCIACH?
Znów przechyliła butelkę, ale ta była już pusta.
- Prawie nigdy nie chodzą w dzień. Zabierają latarki i idą – znów napadł ją atak chichotu. – Jak oglądaliśmy z Willem X-Files, zakładaliśmy się często, czy pójdą gdzieś teraz, czy poczekają do wieczora, żeby wypróbować swoje nowe latarki. Zawsze wygrywałam.
Odetchnęła głęboko.
- Nie uważa pan, że w dzień... jest jasno? Widać więcej? Trudniej wpaść do dziury? Łatwiej zauważyć trupa?
Gryffith spoglądał na Robin jakiś czas i wreszcie głośno zgrzytnął zębami. Na jego czole wykwitła purpurowa żyłka, która od razu zaczęła miarowo pulsować.
- A pani uważa, że o tym nie wiem? To nie ekspedycja poszukiwawcza. Mamy sprawdzić zachowanie psów. Jeśli chce pani to zrobić przed wieczorem, to bez problemu. Trzeba tylko przejść ekspresowe szkolenie i jeszcze dziś odbębnić całą tę papierkową robotę - wskazał komisariat jako taki. - A pewnie i jutro nie zabraknie pracy.
Robin obserwowała mężczyznę przez chwilę, wyraźnie zaciekawiona jego reakcją . Potem powiedziała:
- Skoro to eksperyment, nie ekspedycja poszukiwawcza, tym bardziej nie rozumiem tego pośpiechu. Nie chcę tego robić przed wieczorem, tylko jutro rano. Mój pies jest zmęczony, ja zresztą też, poza tym - nam plany na wieczór. A po nocy po górach obserwować psów nie planuję.
Funkcjonariusz oparł głowę na dłoniach i ciężko wypuścił powietrze.
- Jest pani naprawdę uparta. Muszę tutaj być w trakcie dnia.
Robin uśmiechnęła się.
- Nie użyłabym słowa "upór" - stwierdziła w końcu. - Raczej "asertywność" lub "zdrowy rozsądek".

Przez chwilę obserwowali się wzajemnie, lecz Robin mogła już wyczuć jedną rzecz. Gryffith nie był typowym gliną. Z jakiegoś powodu działał na granicy policyjnych procedur i to właśnie dlatego jej potrzebował. W normalnych okolicznościach wziąłby kogoś po fachu i załatwiliby to sami.
- Nie lubię tego słowa, ale pójdźmy na kompromis - palce Owena zabębniły o drewniany blat. - Zabierzemy się tam jutro, ale w południe. Jeśli pani nie będzie, pojadę sam.
- Pana wybór - powiedziała. - Ale proszę pamiętać, że to ja znam się na psach. Będę, oczywiście. Gdzie się spotkamy?
- Na parkingu - Gryffith spojrzał wymownie przez okno. - Na dziś z mojej strony to wszystko.
- Świetnie - Robin wstała, pies też poderwał się na równe łapy. Kobieta wyciągnęła rękę na pożegnanie : - Do zobaczenia jutro.
Mężczyzna wstał, odwzajemnił gest i z powrotem zajął swoje miejsce. Kiedy kobieta i suczka wychodziły, milcząco odprowadził je wzrokiem.


Robin skierowała się do wyjścia z budynku. Funkcjonariusz na dole przekazał jej jeszcze, że szpital w Sionn prześle ostatnie wyniki Foxy do Ynseval, także na razie nie będzie potrzebne jej ponownie badanie. Podziękowała i wyszła.
Zamknęła Foxy z tyłu Toyoty, a sama zajęła miejsca za kierownicą – dojazd do Sionn nie zajął jej wiele czasu, ale dopiero kiedy przyjechała do swojego pensjonatu zorientowała się, jak jest już późno. Zawody, potem czekanie na służby, wizyta na posterunku… pora lunchu dawno minęła. Ona nie był głodna, ale Foxy należał się posiłek. Kiedy pies jadł, ona weszła pod prysznic. Razem z gorącą wodą spływał stres, zmęczenie, i krew Huwa.
Usiadł na łóżku, owinięta w ręcznik i wyciągnęła telefon. Dopiero teraz zorientowała się, że jest wyłączony – wyłączyła go rano, zaraz po przybyciu na tor zawodów. Uruchomiła urządzenie, które natychmiast rozpikało się dźwiękami wiadomości, nieodebranych połączeń i powiadomień z poczty głosowej. Cholera. Will – 11 nieodebranych połączeń, matka, ojciec, brat, przyjaciółki, znajomi z forum agility… widać wieści z Ynseval wyszły poza lokalne wiadomości. A może ktoś zalinkował coś lokalnego? Nie maiła czasu sprawdzać, wrzuciła na FB , że miała wyłączoną komórkę i wszytko jest ok. Poprosiła o powiadomienie innych. W tej samej chwili zadzwonił Will.
- Wszystko jest w porządku, jesteśmy całe, przesłuchiwali mnie… - słuchała chwilę. – Wiem, kochanie. Byłam zdenerwowana. Przepraszam. – Znów słuchała, broda jej drżała. . – Też cię kocham. Dziś nie dam rady wrócić, jestem wykończona, a jutro idę z policją w góry… - opowiedziała o zdarzeniu i przesłuchaniu. – Bardzo bym chciała, żebyś tu był. Wiem… Pewnie pojutrze. Nie płaczę. Nie.. już wszystko jest ok. Zadzwonię wieczorem. Pa.

Opanowała emocje, zadzwoniła jeszcze żeby uspokoić rodziców. Na koniec wysłała wiadomość do Huwa Lwyda: Jem dziś kolację o 21 w „Eisteddfod”. Chętnie pogadam, pozd. Robin.

Skuliła się na łóżku, nagle strasznie zmęczona. Żałowała, że Willa z nią nie ma…
- Chodź – poklepała dłonią łóżko a Foxy zamarła z mieszaniną szczęścia i zadziwienia na mordzie. Psu nie wolno wchodzić do łóżka! Pani mnie woła. Psu nie wolno wchodzić do łóżka!
- Chodź – powtórzyła Robin, a pies jednym susem znalazł się przy niej. Przylgnął do boku swojej pani, sapiąc z zadowolenia. Robin głaskała miękkie, ciepłe futro zwierzaka. Foxy znieruchomiała, starając się udawać, że wcale jej tu nie ma. Bo jeszcze człowiek ją zabaczy i wyrzuci.

Pierwszy raz leżała na posłaniu swojej pani.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline