Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2020, 16:53   #246
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 65 - 1940.V.27; pn; przedświt; rejon Abbeville

Czas: 1940.V.27; pn; przedświt; godz. 04:45
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; okolice katastrofy; zagajnik
Warunki: półmrok, ziąb, zachmurzenie, umi.wiatr



George (srg. Andree de Funes), Noeme (por. Annabelle Fournier); Birgit (kpr. Mae Gordon)




Majowy poranek okazał się dość pochmurny i chłodny. Pogruchotane i obolałe ciała zdawały się podatne na ten poranny chłód. Przynajmniej nie padało a wiatr był ledwo wyczuwalny, ot powodował delikatny szelest liści i powiew na twarzy. Na ziemi zdążyła się zrobić szarówka. Już nawet w cieniu zagajnika robiło się szaro co zwiastowało, że niedługo nawet tutaj będzie widno.

- Abbeville? Gdybyśmy dociągnęli parę minut dłużej mogliśmy lądować po naszej stronie. - mruknął nieco markotnie nawigator gdy dowiedział się gdzie się znajdują. Dla samolotu te parę kilometrów co ich dzieliło od Sommy która rozgraniczała obie strony to było parę chwil lotu. Chociaż ostatnie chwile lotu groziły, że rozbiją się całkowicie i nie było wiadomo czy w ogóle ktoś z tej kraksy wyjdzie żywy.

- Paliwo się wypali do cna. Ale raczej się domyślą, że to był brytyjski samolot. Francuzi mają swoje i nie używają Wellingtonów. - rozmowy w grupce poranionych rozbitków nie bardzo się kleiły. Ale Arthur jednak dorzucił coś od siebie jako odpowiedź do tego co mówiła brytyjska kapral. I na razie nikt się nie skarżył ale wraz z porankiem zbliżała się pora śniadania. A cała piątka ostatni raz jadła kolację na lotnisku w Northolt. Ale na razie ten głód się budził. Lotnicy wyjęli ze swoich kieszeni po czekoladzie energetycznej i podzielili się z pozostałą trójką by jakoś wyhamować ten nieprzyjemne ukłucie w żołądku.

Dzień się budził podobnie jak reszta świata. Zwłaszcza jak podniebni goście zafundowali okolicę tak widowkiskową pobudkę. Jakieś pół godziny temu na sygnale przejechał wóz straży pożarnej. Przyjechał od strony gdzie według mapy pilota powinno być Abbeville. Potem pojechał kolejny wóz straży. I w końcu policyjny radiowóz. Wyglądało na to, że wieści o wraku rozchodzą się po okolicy i ściągają coraz więcej ciekawskich. Część mieszkańców co poszli obejrzeć widowisko jakie dostarczał płonący wrak zaczynała już wracać z powrotem do wioski. Na razie pojedyncze osoby więc większość chyba jeszcze syciła oczy niecodziennym widowiskiem. Ale samego wraku i tego co się tam dzieje rozbitkowie przez ten zagajnik nie widzieli. Widzieli za to jak i tak zbudzona ze snu wioska zaczyna powoli wracać do swoich codziennych, wiejskich zajęć. Było już na tyle widno, że nie trzeba było na zewnątrz używać światła.

- Oj z tymi panami to wolałbym nie zadzierzgnąć bliższej wiadomości. - porucznik Ashley znów pozwolił sobie na komentarz na widok kolejnego samochodu który przejeżdżał przez wioskę jaką mieli na widoku. Tym razem doczekali się pojazdu wojskowego. I to ciężarówki z niemieckiej armii. Jakby jeszcze ktoś miał wątpliwości to przez lornetkę w szoferce dało się dostrzec niemieckie szaro - zielone mundury. Na miejscu pasażera siedział oficer co dało się poznać po czapce jaki nosił zamiast zwykłej furażerki jaką miał kierowca. Wyglądało na to, że minęli wioskę, zagajnik i pewnie też pojechali w stronę wraku.

- 1,5 godziny. Niezły czas jak na tak wczesną porę. - Tim powiedział ni to z uznaniem ni to z ironią oceniając czas reakcji Niemców na wieści o wraku jaki się rozbił w okolicy.

- Pewnie otoczą wrak a potem będą sprawdzać czy ktoś ocalał. Nie wiadomo co im powiedzą Francuzi. Nie wiem jak wy ale mam wrażenie, że malownicza okolica nastraja do porannych spacerów. - porucznik RAF westchnął, sapnął gdy podnosił się z przewalonego pnia na jakim do tej pory siedział a potem zaczął poprawiać swój kombinezon, kurtkę i wygląd. Podobnie jak reszta na te osmalenia, krwawe zacieki, dziury i rozdarcia niewiele mógł zdziałać ale i tak pomagało to jakoś zebrać się w sobie. Widząc to nawigator też wstał i zaczął podobny rytuał.

- Dokąd pójdziemy? - Tim zerknął na George’a jakby zastanawiał się czy poprosić go o zwrot swojej kurtki czy niekoniecznie. Pytał jednak swojego kolegi i starszego stopniem.

- W mieście pewnie są Huni. To chyba nie ma co się tam pchać. Jakoś musimy przedostać się na drugą stronę rzeki. Tam są nasi. Więc powinniśmy udać się w stronę rzeki. Możesz iść Tim? - oficer mówił jakby sam jeszcze nie do końca miał sprecyzowany plan co dalej robić. Więc jedynie naszkicował swój pomysł zdając się na to co przyniesie los i sztukę improwizacji.

- Tak, dam radę poruczniku. - nawigator skinął głową. Podobnie jak reszta nie wyszedł z tej kraksy bez szwanku. Ale jednak nie był tak krytycznie ranny by nie dał rady chociaż kuśtykać.

- No to my będziemy się zbierać. A wy? - porucznik Ashley widząc, że kolega ma taką samą wolę podjąć próbę przebicia się do własnych linii jak on był gotów do drogi by spróbować szczęścia. Ale zanim odeszli zapytał jeszcze trójkę byłych pasażerów jakie oni mają plany.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline