Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2020, 21:06   #50
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Pytanie wyraźnie zaskoczyło Paula. Huw wiedział jednak, że przyjaciel nie będzie pytał o szczegóły, a jego decyzja zapadnie tu i teraz. Ktoś inny zacząłby drążyć temat, lecz nie on.
– Mam jeszcze dziś robotę, ale jutro… – głos Goodmana lekko zawibrował w telefonie. – A cholera, niech będzie! I tak przyda mi się urlop. Cokolwiek tam planujesz, nie zaczynaj tego beze mnie – w tym momencie Byrgler już donośnie się roześmiał.
Gadali jeszcze chwilę, uzgadniając szczegóły. Goodman narzekał, że jego stare audi znów nawaliło, więc zamierzał wziąć samolot z samego rana. Tylko raz, okrężną drogą, zapytał czy u Huwa wszystko w porządku, po czym obydwaj się pożegnali.
Lwyd ruszył spod szpitala do swojego samochodu. W międzyczasie uważnie obserwował okolicę. Mieszkańcy ponownie wychodzili na ulice, choć powrót do normalności musiał im jeszcze trochę zająć. Przechodnie oglądali się na wszystkie strony, jakby zza najbliższego rogu miał wyskoczyć podwórkowy burek z pianą na pysku. Dodatkowo, jako że policja miała pełne ręce roboty, stworzono coś na rodzaj straży obywatelskiej. Były to grupki liczące trzy lub cztery osoby, które patrolowały określone części miasteczka. Poza tym panował tu względny spokój.
Kiedy adrenalina zeszła z Huwa na dobre, organizm przypomniał mu, że dość kiepsko spał. Nie było to na tyle dotkliwe, aby przeszkadzać w jeździe, mimo to lekko bolały go mięśnie, a przed oczami tańczyły mroczki. Być może ten stan dziwnego letargu sprawił również, że odległe góry zdały mu się jeszcze bardziej posępne i pozbawione kolorów.


Wcześniej w ich panoramie potrafił wypatrzeć fantazyjną skałę, a gdzie indziej pociągniętą jesiennymi barwami dolinę. Teraz jednak wszystko było takim samym, obojętnym krajobrazem. Zupełnie jakby w okolicy zaszła jakaś nieuchwytna zmiana, którą trudno było mu wytłumaczyć. Z czasem Huw zignorował ten fakt i niebawem ponownie dotarł do Sionn.
Kiedy wjeżdżał między znajome budynki, w głowie miał już kilka pomysłów. Na początek postanowił odwiedzić Irlandczyka.
Mężczyzna nadal leżał na oddziale urazowym i ogólnie czuł się całkiem dobrze. Trudno zresztą było mu narzekać po spożyciu tylu środków przeciwbólowych.
– Oh, jest całkiem nieźle – odpowiedział Connor, zapytany o swój stan. – Tylko trochę stach kimać, żeby nie obudzić się jako morderca. Tak na poważnie, straszne tutaj nudy. A to zawsze sprawia, że mam ochotę wrócić do złych nawyków – znacząco uderzył kantem dłoni w szyję.
Za chwilę na sali pojawiła się tęga oddziałowa, która sprawdziła stan pacjentów i podała im leki. Ze skwaszoną miną nie omieszkała przypomnieć Lwydowi, że godziny odwiedzin są ściśle ograniczone. Dlatego też, jak tylko opuściła pomieszczenie, detektyw przeszedł do rzeczy.
– Czy znam jakichś grotołazów? – Connor podrapał się po głowie i spojrzał sennie na Siwego. – Ah, masz na myśli tych dzieciaków, o których ci mówiłem. Oni po prostu lubią opuszczone miejsca, a że u nas ruin ci dostatek, to mają gdzie latać. Ale myślę, że przy swoim popieprzeniu zajrzeli już do jakiejś jaskini. Na twoim miejscu dałbym sobie z nimi spokój, ale jak tam chcesz – Connor łyknął swoje tabletki i zatopił się w poduszce. – Nie znam ich osobiście, ale jeden ma chyba zakład fryzjerski, czy tam barberski. Nosi fantazyjny wąs, jak ten słynny malarz. Co tam jeszcze… kręci się z takimi modnisiami, że im tylko piórka w dupie brakuje.
Mężczyzna nie musiał nic więcej mówić, rysopis był aż nadto znajomy. Tymczasem Connor zaczął odpływać i lekko bełkotać. Poza tym po korytarzu ponownie przeszła pielęgniarka, której wzrok powinno się sfotografować i wystawić w muzeum jako żywy dowód, że można ciskać gromami z oczu. Huwowi nie pozostało nic innego jak pożegnać się, opuścić oddział, a potem samą placówkę.
Jego kolejnym celem był hotel „Jemioła”, który rzeczywiście był otoczony przez grupę iglastych drzew. Na wejściu przywitała go kolejna niezadowolona twarz. Niewiasta za kontuarem w niewielkim hallu była młoda i wcale niebrzydka, lecz jej urodę skutecznie przełamywał zły grymas. Już od początku wiedział więc, że łatwo nie będzie. Dziś w ogóle miał chyba kiepskie szczęście do kobiet, a przynajmniej tych z Sionn.
Pracownica przyznała, że przyjezdna, której rysopis pasował do postaci ze snu, opuściła hotel dziś rano. Właścicielka ponurej miny nie wiedziała jednak gdzie tamta poszła i na resztę pytań odpowiadała z wyraźnym ociąganiem. Kiedy Huw spytał o numer telefonu Maddison, recepcjonistka stanowczo odmówiła.
– Za kogo pan mnie ma? Nie podaję takich informacji! – wybuchła. – A tak w ogóle to proszę już stąd iść!
Uspokoiła się dopiero, kiedy podał jej wizytówkę z nazwą swojego zawodu. Wciąż wyraźnie niezadowolona, powiedziała, że może i ją przekaże, kiedy Maddison wróci. Huw musiał na tym poprzestać. Potrafił wpłynąć na wielu ludzi, ale czasem trafiał na ścianę, której nie szło sforsować z żadnej strony.
Jak tylko wyszedł z hotelu, jego komórka ponownie zawibrowała. Jak się okazało, Robin nie kazała na siebie długo czekać.



Carmichell stała w pustce, którą wypełniał biały opar. Mgła kłębiła się i przybierała fantastyczne kształty. Poza nią kobieta potrafiła dostrzec jedynie spękany bruk pod swoimi nogami.
Wiedziała, że nie jest na jawie. Całkiem klarownie pamiętała ostatnie wydarzenia. Najpierw był incydent w Ynseval, potem rozmowa z Owenem i powrót do Sionn. W swoim pokoju chyba sześć razy uspokajała przez telefon Willa, a następnie swoich rodziców. Umówiła się również z detektywem. Retrospekcja przyszła jej zaskakująco łatwo, a przecież śniący umysł miał zazwyczaj średnie pojęcie o twardych faktach.
W otoczeniu było jednak coś znajomego. Wyczuwała to na jakiś dziwny sposób. Odległe, dawno zatarte wspomnienia wracały do niej z nową mocą.


W międzyczasie dym zaczął wirować, jakby żył własnym życiem. Gęste obłoki uformowały się w kontury jakiegoś pomieszczenia oraz stojących w nim ludzi. Wyglądało to na jakieś przyjęcie lub prywatkę: postacie śmiały się i energicznie gestykulowały.
– Nie chcę! – usłyszała nagle własny głos, choć należał on do młodszej wersji Robin.
Wyziewy ponownie zawirowały, kształtując się w dłoń, która chciwie złapała jej rękaw.
– Mon chaton stupide. Wystarczy, że ja chcę – doszedł ją męski głos.
Nie mogła w to uwierzyć. Przecież to wydarzyło się tak dawno, że ledwie pamiętała całą sytuację. A jednak nadal potrafiła ją realistycznie odtworzyć. Chyba że… to nie była jej świadomość. Ta myśl zaskoczyła nawet ją, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że ten sen jest inny i mimo wszystko posiada swoistą wyrazistość. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że nie odgrywał się w jej głowie, ale w prawie fizycznym miejscu, gdzie wystawiano spektakl z jej przeszłości.
Tymczasem widmowa ręka zaczęła powoli zanikać, podobnie jak reszta pomieszczenia. Kobieta zrobiła kilka kroków, lecz wyglądało na to, że znów została sama. Ostrożnie szła dalej, bowiem każdy kierunek był równie dobry. Poczucie czasu stał się dla niej kompletnie obce i mogła tak iść ledwie chwilę, co kilkadziesiąt minut.
W ten sposób wyrosła przed nią brudnoszara skała. Gdy podeszła bliżej, ujrzała również wykute wewnątrz przejście. Poza tym Robin otaczała jedynie nicość, a sama formacja tkwiła na kompletnym pustkowiu. Kiedy obeszła kamień, okazało się, że musiał mieć ledwie kilka metrów szerokości i tyle samo głębokości. A przecież Robin mogła dostrzec, że wydrążone przejście dokądś prowadzi. Pozbawiona innych opcji, zawróciła i zajrzała do środka.
Jej oczom ukazał się tunel, który znała aż zbyt dobrze. Tak jak w poprzednich snach, zdawał się on ciągnąć bez końca. I oczywiście, nie była w nim sama. Postać w kredowych szatach stała tuż obok, jak zwykle ustawiona w ten sposób, że nie mogła dojrzeć jej twarzy. Spojrzała za siebie. Przejście nadal było na swoim miejscu. Mogło to dziwić, ponieważ w poprzednich snach nie miała możliwości opuszczenia tego miejsca. Tym razem rozpoczęła wędrówkę poza nim, ba, wyglądało na to, że mogła nawet wrócić do punktu wyjścia. Pytanie tylko, czy zaryzykowałaby ponowne opuszczenie korytarza? Co tak naprawdę kryło się we mgle?
Nie mogła zweryfikować tego pytania. „Strażnik” ruszył przed siebie, a nogi automatycznie poniosły ją w ślad za nim. To było chyba jeszcze gorsze. Na zewnątrz miała przynajmniej jako taką swobodę poruszania się, a tutaj została bezwolną kukłą.
Nie musiała widzieć co jest na końcu drogi, aby czuć, że powinna unikać tego miejsca. Mogła teraz jedynie skupić całą swoją uwagę oraz wolę, aby jakkolwiek zaburzyć sen. Zabolały ją od tego skronie, ale… odniosła sukces. Jak się okazało, poszło wyjątkowo łatwo.
Leżała w „Jemiole”, a serce biło jej jak oszalałe. Pot lał się z niej strumieniami, w głowie pulsowało. Dopiero kiedy przypomniała sobie o bliskiej obecności Foxy, jej puls lekko zwolnił. Odwróciła się w kierunku psa, który ufnie podniósł swój łeb… i nagle na obliczu tollera zaszła drastyczna zmiana. Z pyska wytrysnęła piana, zęby łapczywie chwyciły powietrze. Wyglądało na to, że szał, który ogarnął tego dnia zwierzęta, wreszcie dopadł i jej suczkę. Dalsze myśli przerwał okropny ból oraz uczucie zrywanej z czaszki skóry. Próbowała krzyczeć, ale krew wypełniła jej usta.
Znów otworzyła oczy. Wokół panował spokój, a Foxy grzecznie spoczywała koło swojej właścicielki. Choć atak okazał się częścią snu, Robin nadal słyszała ryk zwierzęcia w swoich uszach.
Z trudem dźwignęła się i spojrzała na zegarek. Trudno było nazwać ten odpoczynek regenerującym, ale zabrał jej całkiem sporo czasu. Do spotkania z Huwem pozostał ledwie kwadrans.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-08-2020 o 11:32.
Caleb jest offline