Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2020, 21:31   #21
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Olbrzymia brązowa mrówka pokonała kolejny kilometr. Kolonia była zagrożona, zaatakowana przez bardzo niebezpiecznego przeciwka, potworne abominacje, które zamiast tworzyć własne gniazdo, wciąż wędrowały niszcząc wszystko na swej drodze. Monstra o sierpowatych żuwaczkach, którymi dwa dni wcześniej rozrywały jej pobratymców. Skurwysyny z rodzaju Eciton z czerwonym wzorem na pancerzu, z daleka przypominającym ludzką czaszkę, stworzone przez nie wiadomo jaką królową, ale na pewno o sercu złym i mrocznym jak demony, którym służy. Kupili wystarczająco dużo czasu by ich własna uciekła, rozkazy były jasne, znaleźć miejsce na nową siedzibę. Owad badał otoczenie ruszając szybko biczykami umieszczonymi na głowie. Stał na krawędzi dołu, do którego zrzucono stos ciał. Wyczuwał ogrom pożywnego jedzenia, jego misja została spełniona, nie wszystko było jeszcze stracone. Mieli szanse odbudować mrowisko, zwiększyć liczebność i przygotować się na atak, gdy wróg znowu podąży ich tropem. Feromony informujące o odkryciu przemierzały mile nim trafiły do pozostałych, a nieopodal grupa dwunogów wciąż dyskutowała o jakiś mało istotnych sprawach.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/a0/04/c8/a004c846642b90bd4860a1086310ed48.jpg[/MEDIA]

Wątpicie, wątpicie… i dobrze, negacja jest stymulująca, poza jednym przypadkiem – uwięzienia w schemacie – Samedi w paru krokach zbliżył się do Caroline. – Tylko nie przychodźcie potem do mnie, wyjąc i zawodząc zafiksowani na punkcie szukania rodzeństwa, czy z innych tam wrytych w beret motywacji, które przeciągniecie na drugą stronę. Nienawidzę jak tak robią, szczerze nienawidzę… – odwrócił się jeszcze na chwilę by rzucić do Alternatywy, nim złapał Ritę pod ramię i odsunął kilka dodatkowych metrów. Chciał mieć absolutną pewność, że nikt już nie będzie podsłuchiwał.
Pomyślałem, że byliby dobrym mięsem armatnim – zdradził bez ogródek, szepcząc ożywiony. – Te części mnie niepokoją, wiedziałem, że jak coś jest tanie to jest trefne. Poprzedni właściciel, kimkolwiek by nie był, bardzo chce je odzyskać i nas ma na celowniku, nie ich. Bez zasłony dymnej może nam się nie udać dotrzeć do DC, a oni wiesz… – skinął nieznacznie głową w stronę Alternatywy – dla idei rzucą się w ogień, dla idei ochrony naszych tyłków.
Życie cywili jest bardzo ważne – kontynuował głośno, z daleka sprawiając wrażenie, że próbuje przekonać dziewczynę. – A my bez wątpienia nimi jesteśmy – dodał już poniżej granicy słyszalności z cwanym uśmiechem.

Stoicki technik słuchał spokojnie jakby pozbawiony emocji. Tylko z lekkim uśmiechem który niewiele mówił, a kiedy wesoła dwójka poszła bok Boguchwał przyglądał się znudzonym, kalkulującym okiem ich poczynaniom. Nie komentował, ale ci co go znali dłużej jawnie widzieli rozbawienie w jego całej postawie. Spojrzał na członków oddziału. Jego krew i rozszerzoną rodzinę. Uniósł brew, kiwnął nieznacznie w stronę dwójki, mignął coś dłońmi w kierunku rodziny i uśmiechnął się na sekundę szelmowsko. Uśmiech szelmy znikł jednak jak się pojawił. Gwałtownie jak błysk noża w świetle księżyca kiedy zanurza się w ciało.

Nawet nie wiesz jak ciężko jest dźwigać cały ciężar na swoich barkach, ze świadomością że nikt nie pomoże – Caleb spojrzał w niebo i zamarł w zadumie. – A widzisz ich każdego dnia, błąkających się w miejscach swojej śmierci, sięgających do snów… Zdaje się, że najmędrszy zorientował się co do roli, którą mu pisano – kapelusznik uniósł rękę zaciśniętą w pięść frontując do oddziału. – Wolność uciśnionym! – zaniósł się chrapliwym śmiechem.
Rita, nie chcesz zabić Vanhoosa? Spokojnie możesz zażądać takiej ceny.

– Ceny za co? – zapytał z szerokim uśmiechem Technik obdarzając kapelusznika rozbawionym spojrzeniem kąta oka – Chyba dobrze wiesz, Truposzu, jak wielka byłaby to strata dla wszystkich chcących żyć w spokoju i bezpieczeństwie… oraz jak wielka przysługa dla Syndykatu i samego zainteresowanego. Dowiedź, że się mylę.

Ceny za pomoc dziewczyny, która przemierzyła niejedne przedwojenne ruiny – Truposz chętnie udzielił odpowiedzi. Nie potrafił odmówić sobie satysfakcji z rozgrywania ludzi, mały trening, gdyby przyszło mu w przyszłości pisać cyrografy. – Dla niej to sprawa osobista i jeśli takiej zażąda, radziłbym zapłacić. Tym bardziej, że jeśli stwierdzi, że ma w dupie wasz azyl, ja podzielę jej zdanie – przedstawił warunki negocjacji.
A zauważ, że jest już wystarczająco mocno zniecierpliwiona i poirytowana. Wystarczy jedno niewłaściwe słowo z waszej strony – wyciągnął przed siebie otwartą dłoń w pytającym geście, czy potrzeba mu czegoś więcej.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/1e/59/a0/1e59a0e78c5107bf7a06bbe9cfa41069.jpg[/MEDIA]

Maszyna oblężnicza w białym pancerzu tego ranka przemieniła się w zdecydowanie bardziej przyjazną wersję samej siebie, choć może nie do końca… bo na gest wyciągniętej w kierunku technika dłoni automatycznie włączyły się jej reakcję obronne. Zupełnie jak u dobrze wyszkolonego psa. Zwracając się do brata wyraziła swoje pełne dezaprobaty dla zastanej sytuacji zdanie.

Doktor odmignął siostrze, a przy tym i bratu. Jego uśmiech był spokojny. Przeciągnął się i stoickim, leniwym uśmiechem przyglądał się dwójce. Żadne słowo nie opuściło jego ust.

Bożydar tamtego ranka był najspokojniejszym z trojaczków stojąc gdzieś na uboczu grupy i bawiąc się zdobycznym kastetem. Wojownik nie pamiętał jak dawno przyłożył komuś z podobnego modelu. Broń była prosta jak drut odstając od sobie podobnych jedynie pięcioma solidnymi kolcami, które dodatkowo “ozdabiały” miejsce trafienia. Vanhoose może być frajerem ze skrzywionym poglądem na świat, ale miał oko do broni czyniąc z prostego niezbędnika każdego ulicznika pokryty skrzepami i zaschniętą krwią modny dodatek. Rewolwerowiec przyglądał się rozmawiającym osobom jednak w jego spojrzeniu nie było natarczywości czy innej nieprzyjemnej nuty. To o czym rozmawiali pozostali wywołało u niego zaciekawienie jednak nie tak wielkie jak liczba łbów jakie jego nowym kastetem musiał roztrzaskać były przywódca Syndykatu. Dar z chęcią wykorzystałby broń na wymienionym jednak wiedział, że nie mógł tego zrobić. Z resztą w okolicy było spokojnie tuzin osób, które miały większe prawo aby pozbawić Vanhoose’a życia.

Jako, że póki co nie zapadły żadne wiążące decyzje wojownik nie brał udziału w dyskusji. Nie był co prawda mrukiem, ale wyjątkowo tamtego ranka nie miał zamiaru strzępić jęzora po próżnicy. Nie żeby nigdy tego nie robił. Jak każdy rewolwerowiec miał czasem ochotę pożartować czy pogadać na tematy nie związane z niczym szczególnym. Po prostu tamten poranek zdecydował się poświęcić na obserwację i analizę tego co widzi. Zdecydował się zająć głos dopiero kiedy potrzebna będzie deklaracja co zamierza zrobić ze swoim postrzelonym ostatniej nocy muskularnym, napędzanym testosteronem - i medex’em - cielskiem…

Caroline przez moment myślała, że Truposz dał się wciągnąć w jakiś durny układ z ADA. Ale okazał się być nadal starym dobrym Samedim. Jego łepetyna wciąż solidnie trzymała się na karku i tęgo pracowała. Dziewczyna skinęła z aprobatą gdy wyjawił jej na osobności swoje zdanie. Z drugiej strony zastanowiło ją, dlaczego ktoś chce ich dopaść za jakiś stary złom z Tahoe. W szczególności wysługując się Syndykatem Czaszek z samym Williamem Vanhoosem na czele. Na pewno nie był to byle kto. Może jakiś członek Kartelu? Najlepiej byłoby zapytać wykonawcę zlecenia, zamiast strzelać na ślepo. Ale znając charakter woskoustego ludojada, Rita wątpiła, by zechciał cokolwiek wyśpiewać. Nawet na torturach. Na jej twarzy przelotnie wykwitł perfidny uśmieszek gdy pomyślała o wypróbowaniu kilku fajnych sztuczek z nożem w połączeniu z jakimś świństwem uwarzonym przez Wilburna w celu amplifikacji doznawanego przez ofiarę bólu...
Kiedy towarzysz złożył jej całkiem interesującą propozycję, wtrącił się człowieczek ADA. Govin prychnęła, wyrażając niezadowolenie. Czy od ich moralizatorstwa i mdłej prawości nie można było uciec? Wszędzie musieli wtykać nos? Potem, na domiar złego, dołączyła jeszcze jego siostrzyczka (nietrudno było dostrzec podobieństwo) machając rękami jak idiotka. Tamten jednak wydawał się rozumieć, co stara mu się przekazać. Czyżby operowali jakimś językiem gestów?
W końcu przyszedł czas, by się odezwała.
Caleb ma rację — wtrąciła i tupnęła kilkakrotnie nerwowo — Jestem podkurwiona. Te chujozy z syndykatu uczyniły mi wiele złego... — dziewczyna mocniej zacisnęła powieki, następnie pięści, aż jej pobielały kłykcie, po czym potrząsnęła głową, jakby odpędzała natrętne wspomnienie — Wiem, że chętnie zabralibyście to ścierwo i odegrali bohaterów przed tłumem mieszczuchów o glinianych nogach. Ja z kolei najchętniej zacisnęłabym dłonie na karku tego parszywca. Obiecałam sobie, że zajebię każdego członka Syndykatu Czaszek, jakiego napotkam na swojej drodze. I byłabym rada dopełnić tej obietnicy...

Nagle dziewczyna odwróciła się i odstąpiła na parę kroków, po czym przystanęła w miejscu. Stała tak chwilę, niczym słup soli, jakby nad czymś się namyślała. W końcu wykonała zwrot, ze zdecydowaniem wróciła do rozmówców i przemówiła. Jej głos zdradzał z trudem tłumione emocje.
W sumie dobra. Chuj. Okej. Jak sobie chcecie. Zabierzcie tę kupę gówna, zgarnijcie cholerną nagrodę. Możecie nawet puścić fanfary, pierdolnąć salwę w powietrze i wykonać taniec zwycięstwa śpiewając „Sztandar ozdobiony gwiazdami”, przy okazji bijąc się mocno w piersi. Jebie mnie to. Ja mam swoją robotę, wy swoją. Po prostu trzymajcie się z daleka — wyrzuciła z siebie, żywo gestykulując. Potem gwałtownie obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku baraku, za którym stał jej pojazd.

John widząc, że lada moment negocjacje szlag trafi nerwowo spojrzał na rodzeństwo Colt i zapytał – Co o tym sądzicie?

– Nie. – powiedział silnym, dobitnie zimnym i surowym głosem Boguchwał patrząc na dwójkę nie zważając na towarzysza, lecz na Wichrzyciela i “Młodą Gniewną”. – Nic wam nie jesteśmy winni. To wy jesteście winni nam. Co by się stało, gdybyśmy nie przybyli? Cóż… za morderstwo dwóch myślisz, że puścili by was żywcem? Znam takich jak oni, znam Syndykat, oni lubią jak ofiara się rzuca, stawia opór. Ocaliliśmy wam dupy. Szczególnie Tobie Rito. Dosłownie.
Wyprostował się dumnie.
– Poza tym, bez nas nie macie nawet co marzyć o Azylu. Jestem jedynym Technikiem. Jedynym co może tchnąć życie w ten Azyl. Jedynym uzasadniającym możliwość wyprawy tam. Nie myślcie, że znacie i rozumiecie Alternatywę… bo widocznie gówno wiecie. Uwięzieni w schemacie.

Rita nie odwróciła się, ani nie zwolniła kroku. Ale odchodząc upewniła się, że Boguchwał ujrzy jej prowokacyjnie wyciągnięty, środkowy palec.

Przyglądający się dotąd rozmowie Bożydar nie mówił nic poza zastanawianiem się i zabawą nowym orężem. Kastet w końcu mu się znudził i wojownik zaczął ładować zdobyte naboje do magazynka AK. Nie umknęły też jego uwadze braki w rewolwerze. Po chwili bębenek Magnuma wypełniło sześć naboi. Colt spokojnie zerkał po zebranych ruszając z miejsca dopiero kiedy Rita odeszła w kierunku baraku. Nożownik zdecydował się oddalić w tym samym kierunku początkowo nic do niej nie mówiąc. Ot jakby szedł zjeść zupę i było im po drodze. Kiedy kobieta by na niego spojrzała zauważyłaby uśmiech jakby ochroniarz AdA przypomniał sobie coś zabawnego. Starszy Kapral chciał ją zatrzymać, bo wyprawa do azylu bez niej nie miała szans wypalić. Wiedział jednak, że przy starszym bracie dolewającym oliwy do ognia nie miał na to szans. Boguchwał był zbyt… ciężko było to mu nazwać nie obrażając go, ale “zbyt” było w tym przypadku odpowiednim określeniem.

Baron analizował sytuację. Stukanie paznokciem o kość jarzmową pomagało, przycisnął mocniej palec naciągając skórę w stronę oka.
Tak, taak, może być i tak, pustynia jest duża, my mali, wiatr skutecznie zaciera ślady… – mamrotał do siebie pod nosem. Słowa technika wyrwały go z rozmyślań. – Obstawiałem, że się skusi, ale widać dziś nam nie po drodze – z niewinnym uśmiechem rozłożył ręce w geście „próbowałem”. – Żadnych długów, ocaliłem dla was monstrum przed żądnym sprawiedliwej zemsty tłumem. Dziesięć tysięcy baksów, cenne informacje, zniszczenie Syndykatu, świetlana przyszłości, taka sytuacja – skłonił się. – Naprawdę nie ma za co.
Udał się za dziewczyną, zawahał na moment przy samych barakach. Kątem oka dostrzegł, że typ z frakcji ruszył za nim, chciał go zatrzymać?
Bez urazy, nie mam nic do Alternatywy. Nie powiem tego głośno, żeby nie zostać posądzonym o śpiewanie w chórze „Sztandaru ozdobionego gwiazdami”, ale dobrze że w tym ponurym miejscu jest jeszcze trochę idealistów – ostatnie słowa wypowiedział konspiracyjnie zaglądając za winkiel, upewniając się czy Rita nie usłyszy. Rozważał ostatnią kwestię.
Żeby nie rozstawać się w złych emocjach - znajdźcie trochę śmierdzącej chemii, to przygotuje dla was Night Sunshine. Przyda się, żebyście łbów nie obili w ciemnych jak Vanhoose po lobotomii korytarzach Azylu, zanim tchniesz se w niego życie, czy tam znajdziesz włącznik światła.

Boguchwał stał przy Strzykawie. Nie żeby stykali się czy coś, ale był na tyle blisko by mówić swobodnie, a na tyle daleko by nie wchodzić w sferę intymną. Jego twarz wyrażała emocje. Spokój i pogodę ducha.
– Potrafię poznać swego Kaznodziejo. Obydwoje wiemy co należy zrobić. Odłóżmy nasze poglądy i co niektóre maski na bok, choć przyznaje, że z połączenia ich moglibyśmy obydwoje wiele zyskać. Wszyscy moglibyśmy. – mówił cicho, przyjaźnie – Mamy amo, wdzięczność ludzi i potrzebujemy “czasu by dojść do porozumienia”, a czy nie ma lepszego miejsca i sposobności niż przy kolejce? Jesteś równy gość, swój pozna swego, a z takim nie tylko ja się napiję, choć usilnie starasz się ukryć… jak my wszyscy w tym świecie. Młodzi? Daj im chwilę, niech się nacieszą swoim towarzystwem.
Najstarszy Colt wyciągnął dłoń w stronę Truposza.
– To co? Kolejka nim młodzi zaczną nas szukać?

Nie zrozum mnie źle – Samedi zdziwił się gwałtowną zmianą frontu – To sprzed chwili powiedziałem, żeby dzielni żołnierze znów uratowali nam tyłki jak tylko kiedyś na siebie wpadniemy, a nadwyżkę półproduktów z gotowania biostimów, chciałem zachować dla siebie. No i wcześniej nie musiałbym latać po barakach, żeby ich szukać.



Minę miał poważną, a suspens narastał. W końcu klepnął technika w ramię, śmiejąc się chrapliwie i finalnie nie było wiadomo czy żartował, czy faktycznie jest zwyczajnym chujem.
Chodźmy się napić. Dym i lustra, taak, z pewnością służą przeniesieniu uwagi tam gdzie jej akurat najmniej potrzeba, czasami sam się w tym gubię.
Dźwięk klaksonu, ani tym bardziej odpalanego motocykla nie nadchodził. Chyba mieli trochę czasu.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 10-08-2020 o 22:00.
Cai jest offline