Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2020, 10:42   #22
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki za dialog Alex

Bożydar Colt spał niespotykanie głęboko. Jego oddech był miarowy i spokojny. Wojownik nie chrapał, nie wiercił się, a nawet nie mówił do siebie. Rewolwerowiec ostatniej nocy otrzymał postrzał w nieopancerzony łeb, a mimo to spał jak umęczone całodobowymi zabawami dziecko. Jego nabita do granic klatka chodziła systematycznie z góry na dół, a pękate, żylaste barki otoczone cieniutką niczym pergamin skórą nie były najlepszym miejscem, na którym młodsza siostra mogła położyć swoją blond główkę. W zasadzie spanie na trzymającym bardzo mało wody i tłuszczu ciele brata było niczym wypoczynek na nieregularnym podłożu jaskini. Twardym i nie wygodnym. Co prawda mięśnie dawały całkiem sporo ciepła, a sam gladiator – może z powodu bliskości siostry – spał niezwykle spokojnie. Taka przewidywalność do niego nie pasowała…

Colt został obudzony przez bliźniaczkę, która jak zwykle najpierw myślała o innych zostawiając własne potrzeby na szarym końcu jej „morning routine list”. Wojownik otworzył oczy aby zorientować się, że Bogumiła już zdjęła przesiąknięty posoką opatrunek z jego głowy. Siostra nie chciała słuchać tłumaczeń, że należał mu się jeszcze kwadrans wypoczynku od razu przechodząc do sprawdzania jego reakcji. Te raczej były poprawne chociaż medyk z byłego oddziału Dara skarżył się, że nożownik cierpiał na hipermobilność w kilku stawach. Wojownik musiał pamiętać aby w trakcie ćwiczeń nie dopuszczać do przeprostów i tego typu nieprzyjemnych zjawisk. Kiedy lekarka sięgnęła po medexa brat chciał zaprotestować, ale nie zdążył. Nie żeby najszybszy rewolwerowiec w promieniu Bóg wie ilu mil nie był dość szybki. Po prostu Bożydar dopuścił do głosu swój umysł, który zwyczajnie przyznał siostrze rację. Ich starszy brat, Boguchwał, mimo potężnego umysłu w zestawieniu z młodszym z bliźniaków fizycznie uchodził za niemal niepełnosprawnego. Znaczy nie było aż tak źle, ale w porównaniu do młodszego brata nie wyglądało to kolorowo. W drugą stronę było to samo jeżeli chodzi o aspekty techniczne i wiele, wiele innych umysłowych akrobacji… Zatem w pełni sprawny i zdrowy Bożydar mógł się przydać na wypadek… czegokolwiek.

Dobrze zbudowane, najeżone żyłami przedramię Colta było mokrym marzeniem sanitariusza, bo aby trafić w jakąkolwiek żyłę nie trzeba było nawet o tym myśleć. „Set point” poziomu tkanki tłuszczowej dla nożownika był niesamowicie niski co oznaczało, że mimo trzymania bardzo małej ilości podskórnego tłuszczu mężczyzna czuł się dobrze. Dar był genetycznie dobrze predysponowany do muskularnego, surowego wyglądu. Kiedy siostra skończyła drab ubrał swoje bojowe spodnie uzupełnione wszytymi nakolannikami i parcianym paskiem taktycznym. Na jego stopach wylądowały adidasy ze stabilizacją kostki. Dar obrzucił przelotnym spojrzeniem taktyczne obuwie siostry wybierając wygodę zamiast kilkuminutowego sznurowania. Mężczyzna ubrał na twarz stalową maskę gladiatora, po czym narzucił na siebie skórzane naramienniki. W takim sprzęcie i o gołej klacie wojownik miał zamiar odbyć poranny trening. Nie bez powodu jego BF trzymał się tak nisko. Kondycja Colta była na elitarnym poziomie co mógł potwierdzić każdy widzący jego poranny trening. Rekwizytami w tym treningu były karabin, rewolwer, ale też nóż bojowy, którym Dar robił robotę lepszą niż przedwojenny rzeźnik w szanowanej ubojni.


Startem dnia dla Colta była rutyna, która zaczynała się od treningu, poprzez posiłek, aż do higieny, do której facet podchodził dość pedantycznie. Może był drabem ze świeżą blizną na łbie, ale to nie oznaczało, że musiał wyglądać jak obsrany kloszard. Sama debata nad Vanhoosem i dalszymi losami Nowej Nadziei go interesowała jednak rewolwerowiec nie zajmował w niej zbyt czynnego stanowiska. Dla niego liczyła się pomoc mieszkańcom dlatego wbrew oczekiwaniom siostry był zdolny odłożyć rozkazy Alternatywy na dalszy plan i zrobić to „co należało”. Wiązało się to niestety z wzięciem strony starszego brata czego robić nie lubił. Cóż… Doktorek był rozsądnym człowiekiem chociaż Dar nie wiedział na ile chciał pomóc Nowej Nadziei, a na ile zaspokoić swoją ciekawość co do elektroniki jaką mógł poznać w przyszłym azylu uchodźców.


Bożydar szedł nieopodal Rity aż do celu jej marszu. Mężczyzna przez całą drogę spoglądał na nią z uśmiechem przez co gdyby ta na niego spojrzała mogłaby się speszyć albo uznać go za psychopatę. Colt zwyczajnie znalazł osobę, na którą jej brat działał jak na niego. To, że kobieta odgryzła mu się jedynie szczątkowo oznaczało, że była bardzo cierpliwa i - nie czując do Boguchwała braterskiej miłości jaką darzył naukowca Bożydar - potrafiła się opanować nie tylko we wrzawie bitewnej, ale też w wymianie zdań, w której doktorek bywał dość agresywny. Nożownik był nieco wyższy od kobiety dlatego bez trudu długimi krokami nieco ją wyprzedził. Znalazł się nieopodal motocykla, którym pewnie Rita chciała odjechać w siną dal.

- Bożydar Colt. - wyciągnął rękę facet celowo przemilczając swój stopień w AdA. Tak naprawdę poza organizacją nikogo on nie obchodził, a sam nożownik równie dobrze mógłby być Szeregowym. Dla niego liczyło się mordowanie komuchów i przywiązanie do braci broni.

Caroline była wzburzona, dlatego w trakcie marszu nawet nie spojrzała na mężczyznę, który za nią podążył. W zasadzie to uważała, że Caleb Wilburn postanowił niej dołączyć, więc nie czuła takiej potrzeby by zerknąć w bok. Dopiero gdy dotarła na miejsce okazało się, że to drugi z męskich bliźniaków Colt. Ten, który do tej pory zachowywał ciszę. Kobieta spojrzała na niego ze zdziwieniem, przy okazji dokładnie oceniając jego dobrze zbudowane ciało. Mimo łudzącego podobieństwa oblicza tegoż do Boguchwałowego, wyglądał on mężniej i bardziej poczciwie, niż jego przemądrzały braciszek. Dziewczyna podniosła brwi, częściowo w wyrazie zdziwienia, częściowo zainteresowania. Po chwili wahania wyciągnęła rękę do wyższego o głowę mężczyzny. Uścisnęła ją i również się przedstawiła. Potem spoczęła bokiem na siedzisku motocykla, splótłszy ręce na ramionach.

Co Cię tu sprowadza? Przyszedłeś z białą flagą by przeprosić za braciaka, czy jako egzekutor, by mnie załatwić? Co bym czasem nie pokrzyżowała wam planów? — rzuciła ironicznie, patrząc w sposób niezwykle zuchwały na mężczyznę.

Bożydar uśmiechnął się szeroko jakby usłyszał dobry żart. Spojrzał na kobietę powoli kiwając przecząco głową.
- Jak bym miał przepraszać za doktorka za każdym razem jak kogoś urazi to pewnie nie robiłbym nic innego. – zaśmiał się nożownik. – Nie no. Nie jest aż taki zły. Co do zabijania kobiet to, podobnie jak w przypadku dzieci, skrzywdziłbym tylko w obronie koniecznej. Moich planów nie pokrzyżujesz cokolwiek byś nie zrobiła. No chyba, że to ty masz zamiar mnie zabić to by mi nieco utrudniło… - Colt stanął naprzeciwko Caroline na tyle blisko aby bez trudu słyszała jego głos, ale starając się nie przekraczać jej strefy komfortu. – Widać, że Syndykat zalazł ci za skórę. Zupełnie podobnie jak mi komuchy.

Caroline opuściła głowę i zaczęła grzebać obutą w trampek piętą w pustynnym piasku.
I tak nie chciałabym wywołać schizmy między braćmi — powiedziała — Nie zrozum mnie źle, nadal sądzę, że twój brat to kawał zarozumiałego dupka. Ale nie ma sensu poruszać tego tematu. I tak znasz go lepiej, to co Ci będę tłumaczyła
Do tej chwili prawie udało jej się wydrążyć mały dołek w ziemi.
Chodzi o to... — dodała mętniejącym głosem — Że te skurwiele z Syndykatu Czaszek mają u mnie potężny dług. Dług, który spłacić mogą jedynie własną krwią. Żadnemu nie popuszczę — jej usta i pięści mimowolnie zacisnęły się w porywie frustracji — Dlatego irytuje mnie, że nie dajecie mi wykończyć Vanhoosa. I to tylko dlatego, że musicie odstawić jakąś pieprzoną szopkę i odebrać głupią nagrodę. Tu nie ma miejsca na chciwość, durne ceremonie i demonstracyjne przedstawienia. To jebana szara rzeczywistość, gdzie trzeba tępić te gnidy szybko i bezlitośnie. Co do sztuki. Inaczej będą się plenić jak robactwo i krzywdzić. Ludzi takich jak... my. Każdy ich oddech mi urąga. Nie przestanę myśleć o tym śmieciu, dopóki nie zdechnie. Nie dam… nie dam rady przebywać w jego pobliżu, ani obok ludzi, którzy pragną go chronić, w dodatku z tak głupich powodów. Ja chcę… by on… by każdy z tych skurwieli czuł ten strach, który ja czułam, ból, który ja doznawałam, ten sam wstyd, który wywoływał we mnie obrzydzenie do siebie samej i identyczny brak nadziei, który paraliżował me ciało...
Caroline umilkła, zanim jej głos zdążył się złamać. Przez kilka sekund patrzyła pusto w ziemię, po czym delikatnie pociągnęła nosem i spojrzała na rozmówcę.
Nieważne. Jeśli nie zamierzasz negocjować, ani nie chcesz mnie przepędzić — zaczęła pytanie — To po co tu właściwie przyszedłeś? Chyba nie słuchać moich zwierzeń? Bo jeśli tak, to wiedz, że już skończyłam.
Kobieta znów opuściła głowę.

- Znam Boguchwała lepiej niż inni i wiem, że są tacy dla których nazwanie go „zarozumiałym dupkiem” byłoby niczym posłanie dostojnego komplementu. Mój brat czasem zbyt energicznie i z małym wyczuciem podchodzi do swojej misji… - westchnął rewolwerowiec spoglądając na pracującą nogę kobiety. Słuchając jej smutnego, ale też do cna rzeczywistego monologu Bożydar nie przerywał. Wiedział, że ludzi Syndykatu było stać na wiele. Okaleczanie, tortury, gwałty… Swoje ofiary potrafili łamać zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jeżeli ktoś miał prawo zabić Vanhoosa to Rita była pierwsza w kolejce. Kobieta nie wiedziała jednak dlaczego trojaczki chciały aby bandyta żył, a raczej aby jego wyrok śmierci został nieznacznie przesunięty w czasie.

- Jak dla mnie mogłabyś go zabić i posłać do dna piekieł jednak… - wojownik szukał w głowie odpowiednich słów. – To nie tak, że my chcemy nagrody dla siebie. Moim zdaniem Nowa Nadzieja zasłużyła na chociaż próbę realizacji planu doktorka. Warto ściągnąć tu kilku solidnych weteranów, zaopatrzyć ich i zadbać aby bronili osady na wypadek takich ataków jak wczorajszy. Wiedz, że gdyby coś poszło nie tak nie dam Vanhoosowi uciec. Zadbam abyś mogła go zabić a gdyby to nie było możliwe sam to zrobię. Jego egzystencję od wczorajszego wieczoru do zasłużonego, parszywego końca potraktuj tylko jako przedłużające się stanie na szafocie. – Bożydar spojrzał na Caroline czekając aż ta uniesie głowę. – Nie damy mu zbiec. Przyszedłem, bo nie tak dawno sam czułem paraliżujący strach i brak nadziei. Co prawda u mnie dług krwi zaciągnęły komuchy pozbawiając życia moją Rebeckę jednak… Syndykat nie jest lepszy. Wiedz, że wstyd powinni czuć tylko ci którzy w grupie pastwią się nad pełną trwogi ofiarą. Ty nie masz się czego wstydzić chociaż rozumiem dlaczego tak się czujesz. Sam do niedawna zapijałem się do nieprzytomności żałując, że to nie ja zginąłem oddając życie w obronie bliskiej osoby. – Colt spokojnie spojrzał w dal po chwili jednak wracając do swojej rozmówczyni. – Tak naprawdę to co przeżyliśmy uczyniło nas mocniejszymi.

Ja... wcale nie czuję się silniejsza — odparła słabym głosem dziewczyna — Od... “tamtej” pory źle sypiam. No, chyba że uda mi się załatwić któregoś z tych skurwieli. Wtedy kimam spokojnie niczym dziecko. Ale to rzadkie chwile...
Govin poczęła się zastanawiać, dlaczego w ogóle zwierza się obcemu kolesiowi ze swoich intymnych spraw. Czyżby posiadał jakiś dziwny magnetyzm, który sprawiał, że jej mechanizmy obronne się wyłączały? A może po prostu miała ten moment, gdy czuła potrzebę wyspowiadać się komukolwiek.
Nic nie zmieni tego co się stało. Nie cofnę czasu. Będę musiała się z tym borykać do końca życia — westchnęła ciężko — Może Ty jesteś silniejszy. Ale ja nie. Jestem całkiem rozbita. Owszem, bywa, że miesiącami jakoś funkcjonuję, kiedy daję radę to w sobie zdusić. Zazwyczaj dzięki pracy i gdy muszę bardziej skupić się na przetrwaniu. Wtedy czuję tylko dziwny ciężar w środku i delikatną gorycz w przełyku, ale praktycznie udaje mi się o tym nie myśleć. Heh, nawet potrafię się uśmiechać i udawać, że nic mi nie jest… Używki i niezobowiązujące relacje również w tym pomagają. Ale to i tak zawsze wraca... Prędzej czy później. Wtedy nadchodzą dni gdy codziennie płaczę. Zdarza się też, że po prostu zamykam się w sobie. Patrzę godzinami w jeden punkt. Wszystko traci wszelki sens i smak, myśli zanikają kompletnie, a ja nawet nie potrafię się poruszyć, nieważne jak bardzo bym próbowała. Totalnie jakbym utknęła w jakiejś ciemnej matni, a moje ciało przemieniło się w ołów. Kiedy już odrobinę mi przejdzie, jestem w stanie zrobić, co do mnie należy, ale w środku cała dygoczę. Potem cały cykl zaczyna się od nowa… Wiesz, jestem tym wszystkim zmęczona, tak bardzo zmęczona...
Po tych słowach dziewczyna wyciągnęła zza pleców Colta 1911. Zaczęła obracać go w dłoniach.


Ciągle zastanawiam się, dlaczego jeszcze nie palnęłam sobie w łeb — powiedziała sucho — I wiesz, o co chodzi? To proste. Nienawiść i zemsta. To one dają mi paliwo do ciągnięcia tej szarówy. Kiedy tylko pomyślę o tych sukinsynach i co z nimi zrobię, od razu robi mi się cieplej na sercu. Wiesz, kocham też odkrywać sekrety tego świata, badać nieodkryte przedwojenne bunkry, azyle i laboratoria, dobierać się do wyjątkowych miejsc i rzeczy, na które od dziesięcioleci nie padło ludzkie oko. Ale to właśnie żądza krwi daje mi największego kopa. Tylko zabijanie ludzi Syndykatu Czaszek totalnie mnie uspokaja. Daje chwilowe katharsis. Zadaję im ból za ból, wywołuję strach za doznaną trwogę, karmię się śmiercią i cierpieniem. Może to chore, ale doskonale wiem, że jestem chora. I jedyne lekarstwo, jakie można mi zaaplikować, znajduje się w tej komorze — skończyła, odbezpieczając pistolet. Popatrzyła na niego przez chwilę, napędzając Bożydarowi strachu. Jednak zaraz go zabezpieczyła i schowała tam, skąd wyjęła.
Pewnie to tylko przeintelektualizowane wymówki, bo boję się ze sobą skończyć. Ech, nieważne... — skonstatowała beznamiętnie — Weźcie sobie Vanhoosa. Pomóżcie mieszkańcom Nowej Nadziei. W sumie to w porządku rzecz. Heh, może nie potrzebnie się obruszam na AdA. Dorastałam w Carson City i znam was. Po prostu nasze ścieżki… różnią się — Rita na przelotnie zerknęła na Bożydara — Jeśli obiecasz trzymać język brata na wodzy, to możesz wrócić do swoich i powiedzieć, że między nami spoko.
Zaraz wstała, wytarła dłonie o szorty i wyciągnęła prawą z nich w kierunku mężczyzny.


Jesteś spoko — rzuciła krótko, po czym nieco odsunęła się, jakby coś ją onieśmieliło, następnie dodała już nieco chłodniej — Jednak o ile nie chcesz nic dodać, to chciałabym, żebyś teraz zostawił mnie samą.

- Jasne. - powiedział rewolwerowiec skinąwszy głową. - Mój brat czasem rzuca co mu ślina na język przyniesie, ale intencje ma dobre. - westchnął wojownik. - Równa z ciebie babka i jesteś silniejsza niż ci się wydaje. Zabijanie i krew to lekarstwo z ograniczoną datą ważności. Syndykat prędzej czy później upadnie, a tacy jak Vanhoose się skończą. Wierzę, że do tego czasu opracujemy jakieś antidotum na twoje przykre wspomnienia. - Bożydar spojrzał na Caroline z całkowitą powagą. - Też kiedyś chciałem ze sobą skończyć, ale w końcu doszedłem do wniosku, że tylko spełniłbym niemy rozkaz moich oprawców. Na rubieżach byłoby jednego kurewsko szybkiego rewolwerowca mniej i gdzieś kiedyś jakiś człowiek mógłby nie otrzymać niezbędnej pomocy. Gdybyś to zrobiła to tak naprawdę spełniłabyś wolę Syndykatu. Tacy jak Vanhoose lubią sterować ludźmi i nie zabicie go kiedy tego chciał było dla niego niczym pstryczek w nos. I mimo iż nie zależy mu na życiu to nie on będzie decydował jak i kiedy zginie. - rewolwerowiec ostatni raz spojrzał na kobietę po czym skinął głową i odszedł. Jeszcze kilka minut wcześniej nie podejrzewałby, że w jej osobie znajdzie bratnią duszę.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 11-08-2020 o 10:54.
Lechu jest offline