Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2020, 16:08   #23
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację


Marszowi Truposza towarzyszył grzechot talizmanów i wisiorów obijających się o siebie drewnem i kawałkami kości. Zdobiących tak szyję, nadgarstki jak i same elementy ubioru. Na pierwszy rzut oka wyglądały na indiańskie, jednak wprawne oko dostrzegło by również motywy wzięte z wuduizmu jak i szeroko pojętego okultyzmu. Część znajdowała się nawet na kapeluszu - pióra, ozdobne kamienie, sieć jakby z łapacza snów, zwisająca pajęczyną aż do ramion. Mężczyzna obrócił się rozsiewając wokół siebie zapach korzeni i ziół z nutą gryzącego w nozdrza uderzenia ostrej chemii. Pod wnikliwym spojrzeniem oceniał motywy Technika z Alternatywy. Chciał przyćmić sobie umysł przed zadaniem, któremu być może tylko on był w stanie podołać? Osobliwe, przyglądał się rozmówcy z zaciekawieniem.


Doktor wykonał gest dłoni wskazując drogę. Idąc mówił cicho. Byli za blisko “dzieci”.
- Wiesz jak jest… najstarsze rodzeństwo musi dbać, by młodsze miało okazję się wykazać i te sprawy. Znam dobre miejsce. Wątpię by ktokolwiek nam przeszkadzał, a będziemy mieli dobry widok… no i jakieś alko powinno być. Ile? Zależy czy chłop zrobił już nową partię w swojej aparaturze, czy dopiero miał to dzisiaj w planach.
Spokojny równy krok. Niemalże wojskowy, a przewieszona sylwetka kałasza komponowała się dość groteskowo z trenczowym płaszczem Technika. W sposób pewny i niezachwiany prowadził Barona w dół ulicy.
- Wspomnałeś o duchach… dobrze rozumiem, że przemawiają do ciebie? Czy to tylko ludzie gnębią tak myśląc?

Żyjemy w dziwnym świecie… – Caleb odpowiedzi wprost nie zamierzał udzielać, doświadczenie nauczyło go, że jedynie osoby uduchowione nadają się to tego typu wymian myśli i przy ich udziale można dojść do jakichkolwiek sensownych wniosków. Cała reszta była stratą czasu na przekonywanie niedowiarków, którzy umieli jedynie kpić, albo tkwili ślepo w fałszywych przekonaniach i brali go za szaleńca. Jak na razie spotkał na swojej drodze może z trzech ludzi, którzy czuli podobny jemu samemu niepokój o stan świata duchowego.
Międzywymiarowe portale, Fenomeny, a nawet Biostymulany. Jak myślisz, jakim cudem zwykła chemia w oku jest w stanie sprawić, że w ciemności widzisz równie dobrze jak w dzień? – zapytał co inżynier z innej branży sądzi o mechanizmie działania substancji wytwarzanych przecież bardzo często w topornych i zupełnie niesterylnych warunkach.

Baron nie czekając na odpowiedź, wychylił się i spojrzał za plecy stojącego przed nim mężczyzny, jego uwagę przykuł jeden z baraków, zdawał się przypomnieć sobie o czymś istotnym. Wyminął Technika, rzucając za siebie zdawkowe.
Następnym razem.

Nie spodziewał się, że w dziurze jaką była Nowa Nadzieja znajdzie odczynniki, których mógłby użyć do wytworzenia smacznego soczku. Osada rolnicza, więc co oni mogli posiadać w zapasach, nawóz? Przez myśli przebiegały mu możliwe warianty reakcji. Z nawozu mógł spokojnie uzyskać mocznik, a z niego amoniak i dwutlenek węgla. Także saletrę amonową… lepsza do produkcji ładunku niż biostymulantów, potarł się po czole, próbując pobudzić mózg do wydajniejszej pracy. Tą mógł z kolei rozłożyć na węglan wapnia, albo azotan amonu, następnie uzyskać kwas azotowy, już bliżej do wymuszenia chwilowej mutacji, którą organizm wyprze jak ojciec swoją córkę, gdy dadzą mu wystarczająco dużo waluty. Rozmyślając dotarł do budy, w której o ile dobrze pamiętał, gnieździł się Luis Villanova. Uderzył kilka razy otwartą dłonią w blachę okalającą drzwi, wyzwalając falującą wibracje poszycia konstrukcji, substytut dzwonka.
Jesteś tam, sprzedawco złomu i lekarstw po terminie?! – krzyknął w głąb, wymieniając się z poczciwym Lu zwyczajowymi uprzejmościami.

Drzwi po chwili się uchyliły a w progu stanął niewysoki wąsaty Latynos z przerzedzonymi włosami zaczesanymi na bok by zakryć łysinę, jego twarz pokryta była bliznami po krostach, osadnik nie należał do przystojniaczków, ale sprawiał wrażenie poczciwca. Nie miał w sobie nic z chytrości i przebiegłości handlarzy, jakich Truposz wielokrotnie spotykał na swojej drodze. Villanova miał podpuchnięte oczy i wyglądał na mocno zmęczonego, ale to samo można powiedzieć o każdym z mieszkańców Nowej Nadziei, który w środku nocy został wywleczony ze swojego domu i musiał patrzeć na śmierć swoich przyjaciół.
Buenos dias. Właśnie się pakowałem. Wejdź.

Luis wpuścił Caleba do środka. Jego barak wyglądał jak pozostałe domki w mieścinie z tą różnicą, że był zagracony aż po sam sufit. Pierwszy rzut oka pozwalał stwierdzić, że facet cierpi na manię zbieractwa i zwozi tu wszystko co znajdzie w trakcie swoich eskapad za miasteczko. Truposz spoglądając na śmieci nie dopatrzył się tam nic co mogłoby go zainteresować, choć trzeba przyznać, że Villanova posiadał dosyć osobliwą kolekcję. Wśród sterty nic nie wartych słoików, puszek, kartonów, butelek i starych łachów, dopatrzył się nawet czegoś, co w Czasie Pokoju nazywano sankami, interesująco wyglądały rozrzucane, poupychane pod ścianą książki i komiksy, relikty minionej epoki, którą z taką lubością odkrywała wśród ruin Rita.
Więc jak mogę ci pomóc amigo? – zapytał zamykając za Truposzem drzwi.

Trzymasz się? – kapelusznik zagaił. Nieco z grzeczności, nieco bo troche było mu szkoda handlarza. Znał go na tyle dobrze, że w pewnym momencie nawet przestał próbować orzynać go w interesach.
Chujowa sprawa, szukam czegoś co przydałoby się z Azylem. Też się wybierasz, czy uderzasz w swoją stronę?
Rozglądał się po stercie gratów, trącając to wieczko starej cukiernicy, to podnosząc za głowę figurkę Batmana. Stawiał ostrożnie kroki, żeby nie potknąć się o rozrzucone po podłodze rupiecie i nie dać się pochłonąć kolekcji w całości.
Nie masz nic do produkcji biostimów, albo ich samych we własnej słooodkiej postaci. Czekającej z niecierpliwością by wpłynąć przez igłę wprost do rwącego potoku krwi? – zapytał jeszcze z nadzieją, wyciągając co niektóre książki ze stosu i przyglądając się bliżej okładkom. Szukał czegoś z okolic tematyki okultyzmu, ezoteryki, out-of-body-experience, voodoo dla opornych, egzorcyzmuj swoją teściową…
Night Sunshine, Thermoactive, Medex, nic z tych rzeczy? – wymienił jeszcze dla formalności.
A te sanki to mógłbyś spróbować opchnąć Alternatywie - zwrócił uwagę, wskazując palcem. - Nie wiem co tam się zrodzi w ich łbach, ale jeśli zamierzają ciągnąć Vanhoosa przez pustynie…

Luis na pierwsze pytanie Truposza nie odpowiedział a skinął jedynie nieznacznie głową, raczej z przyzwyczajenia. Widać, nie chciał rozmawiać o swoich emocjach, dusił je w sobie.
Nie ma sensu włóczyć się samemu po pustkowiach. Teraz jak nie ma Maxa, Bennego i Oza bardziej się przydam w Azylu. Nie mam pojęcia jak produkujesz te swoje biostimy, z czego je wytwarzasz. Rozejrzyj się, może coś znajdziesz.
Gdy Truposz zaczął przeglądać książki, Benny podszedł do sanek, na których znajdował się jakiś trudny do odczytania napis.
Podobno te sanki to prawdziwy rekwizyt filmowy. Wiesz, w czasach pokoju kręcono ruchome obrazy, nazywali to kinem. Słyszałem, że w niektórych miejscach zachowała się aparatura do wyświetlania filmów. Chciałbym to kiedyś zobaczyć na własne oczy.

Handlarz na chwilę rozmarzył się. W tym czasie Caleb zdążył już pobieżnie przejrzeć okładki książek. Większość zbioru stanowiły powieści groszowe, mocno sfatygowane, pożółkłe lub wyblakłe. Nie zauważył nic co znajdowałoby się w kręgu jego zainteresowań, może po za tomikiem opowiadań Edgara Allana Poe, który w pewnych kręgach ekscentryków pokroju strzykawy cieszył niemałą estymą. Prócz książek i komiksów dostrzegł również zniszczone czasopisma i gazety z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Stanowiły z pewnością cenne źródło informacji o minionych czasach. Po tym jak aktywowano program Crash wiedza historyczna też była cenną walutą.


W Vegas – Willburn skomentował – to nie jest dobre miejsce. Wezmę książkę oraz – potrząsnął granulatem zamkniętym w pojemniku. – ług. W baraku zaraz przy wjeździe, trzeci chyba od lewej, leżą dwie kamizelki i AK'a cztery siedem. Weź to co uznasz za zapłatę i daj im te sanki. – Caleb zdał sobie sprawę, że nie ma czym odpalać papierosów, gdy po jednego sięgnął.
…Nie masz czasem zapałek?
 
Cai jest offline