Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2020, 16:15   #25
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NLLm4TbxZmo[/MEDIA]
Bestie dobrze znały ludzki zapach a te, które skosztowały ludzkiego mięsa żyły tylko dla tej chwili, kiedy znów wgryzą się w soczyste mięśnie, ścięgna i tkanki, wyssają szpik i wyżrą wszystko do białej kości. Na pustyni ich żałosna egzystencja sprowadzała się do polowania na węże i małe gryzonie a do osad się wolały nie zbliżać, wiedząc, że małpy na dwóch nogach mają strzelające kije. Czasem dopisywało im szczęście, kiedy ludzkie szczenię oddaliło się od domostwa albo samotny wędrowiec wszedł na ich terytorium. Kiedy tego dnia zawiał mocniejszy wiatr, zdeformowane stwory zastrzygły uszami, kierując swoje pozbawione sierści łby w stronę piaszczystych wzgórz. Węsząc, ruszyły biegiem za swoim samcem alfa.

Burmistrz Damon szedł przodem karawany, w jednym ręku trzymając kompas, w drugim mapę. Minęło dziesięć lat odkąd mieszkańcy Nowej Nadziei opuścili Azyl wybudowany przez Protect America, gdzieś na środku pustyni byłego stanu Nevada. Drogi, którymi kiedyś, w Czasach Pokoju, ciężarówki dowoziły sprzęt, cement i żelazo przestały istnieć dawno temu, zostały wchłonięte przez piaski, nie został po nich żaden ślad, prócz oznaczeń na starych mapach. Słońce nie weszło jeszcze w zenit, lecz żar lał się z nieba falami. Przypiekał, smażył, odbierał resztki chęci do dalszego marszu. Starego przywódcę osady niosła już tylko nadludzka determinacja by bezpiecznie przeprowadzić swoich ludzi przez pustkowia i odnaleźć bunkier. Twarz Rossa przypominała mięso skwierczące na patelni, spierzchnięte wargi były suche jak trociny. Tak właściwie wyglądali wszyscy maszerujący, którzy postanowili rzucić wyzwanie pustyni. Nie urodzili się wczoraj, wiedzieli na co się piszą, ale i tak czuli że sytuacja zaczyna ich przerastać. Gdyby jeszcze nie te pieprzone wydmy, dziesięć mil na płaskim terenie pokonali by bez większego trudu. Brocząc jednak w rozgrzanym piasku, pod którym nogi zapadały się aż po kolana, musieli wykrzesać z siebie nieludzkie pokłady energii. Jedynie John Ridd z racji swojej zmutowanej formy dzielnie znosił trudy wędrówki, ale za to jemu przypadła rola tragarza. W innych okolicznościach, w innym lepszym świecie opancerzony brzydal ciągnący sankami dorosłego faceta po pustyni wyglądałby kurewsko dziwnie, niczym bohater ekspresjonistycznych niemych filmów Fritza Langa, ale nikomu nie było do śmiechu. Każdy kolejny metr wydawał się dla tych ludzi walką o życie. Coltowie robili co mogli by nadać odpowiednie tempo, nikomu nie pozwalali pozostać w tyle. Im bliżej mniejsza wskazówka zegara znajdowała się godziny 12.00 tym większa szansa, że nie wszyscy przekroczą wrota krypty żywi. Vanhoose przez większość drogi majaczył na przemian powtarzając dwa imiona „Lana” i „Lucas”. W końcu przebudził się, a gdy zobaczył, że leży na sankach stoczył się z nich i wpadł w gęsty piach.
- Co do kurwy!? – krzyknął wypluwając piasek z ust. Wyglądało na to, że mimo piekielnych upałów, dzięki interwencji Bogumiły wraca powoli do zdrowia. To nie on jednak stał się główną atrakcją wycieczki. Przynajmniej nie na początku. W pewnym momencie wszyscy przystanęli obserwując ze wzgórz szarą nitkę, która przecisnęła bezkresne pustkowia byłego stanu Nevada. Szosą sunęły kolumny pojazdów. Trudno było je wszystkie zliczyć, stanowiły małą, dobrze zorganizowaną armię.
Krótkofalówki, które zabrali martwym bandytom wydawały charakterystyczne szumy i trzaski, a że wciąż pozostawali w zasięgu, najwyraźniej próbowano się z nimi połączyć.
- Kimko(szsszszzsz)lwiek jesteście…jeśli (szszszszsz) mnie słyszycie. Chce(szszszsz)my dobić tar(szszszszszsz)gu. Oddaj(szszszsz)cie Ritę i Tru(szszszsz)sza oraz złom, który kupili w Tahoe, a ja (szszszszsz) daję słowo (szszszszsz), że zostawi(szszszsz)my Nową (szszszszsz) Nadzieję w spokoju.
- Mówiłem wam, że żywi z tego nie wyjdziecie. Trzeba było mnie zabić, kiedy mieliście okazję. – uśmiechnął się z satysfakcją Vanhoose demonstrując w pełnej okazałości pożółkłe spiłowane zęby – Nie dowieziecie dupsk ani do DiscCity ani żadnego innego wypizdodowa. Będą was szukać, dopóki nie znajdą.
Vanhoose był związany, więc skinieniem wskazał na Truposza a potem zwrócił do Coltów i Johna.
- Daję wam dwadzieścia tysięcy amo za jego łeb. I kolejne dwadzieścia za jego przyjaciółkę. A kolejne dziesięć dorzucę za robota. Dam też słowo, że Łupieżcy zostawią Nową Nadzieję w spokoju, a każdego, kto podniesie na tych wieśniaków rękę osobiście wypatroszę. Źle zaczęliśmy naszą znajomość, ale łączy nas ta sama pazerność i chciwość co pomaga w negocjacjach. I nie zaprzeczajcie, bo gdyby było inaczej, pozwalibyście tym biednym ludziom wymierzyć sprawiedliwość.
Czy Vanhoose znów próbował skierować gniew tłumu na siebie czy rzeczywiście chciał się dogadać? Nie wiadomo, ale kilku osadników spojrzało na członków AdA z pewnym wyrzutem.

Rita grzęzła w wydmach po kolana, ale powoli zbliżała się do upragnionego celu. Została zwiadowcą grupy, więc szła przodem, przez krótkofalówkę wydając pozostałym krótkie komunikaty. Marsz przez spalone słońcem pustkowia i dla niej okazał niemałym wyzwaniem. Rzadko robiła to w środku dnia, gdy żar lejący się z nieba mógł powalić nawet najtwardszego marudera. Ale nie mogli zwlekać, Łupieżcy lada moment mogli wrócić z posiłkami i zrobiłoby się nieprzyjemnie. Pustynia wydawała się miejscem opuszczonym przez żywe stworzenia, gdzieniegdzie jednak znajdowała kości małych gryzoni, co oznaczało, że gdzieś w okolicy muszą jednak żerować drapieżniki. Łowczyni skarbów nie potrzebowała przewodnika, raz spojrzała na mapę Rossa Damona, gdzie zaznaczono drogę do Azylu i już wiedziała, gdzie mniej więcej szukać ukrytej pod piaskami krypy. Wybudowano ją u zbocza góry, prawdopodobnie wykorzystując architekturę opuszczonej podziemnej kopalni. Okazało się, że okrągły metalowy właz znajduje się na niewielkim wzniesieniu i nie zdążył zostać przysypany przez wydmy. Właz otaczała betonowa konstrukcja znikająca we wnętrzu ziemi. Rita zauważyła przed wejściem kamerę, skierowaną wprost na nią, nic nie wskazywało by urządzenie było jednak aktywne. Żyleta szybko znalazła z boku włazu klapkę, po otworzeniu której jej oczom ukazała się klawiatura numeryczna złożona z dziesięciu cyfr. Cyfry były ledwo czytelne, ale Caroline układ takich klawiatur znała na pamięć. Kiedy miała już zgłosić swoje odkrycie przez krótkofalówkę, kątem oka wychwyciła ruch. Spojrzała w górę i na szczycie, dwieście metrów dalej zauważyła kojota, lub coś co kiedyś go przypominało. Wielki, pozbawiony sierści, umięśniony basior przyglądał jej się uważnie. Po chwili po jego prawej i lewej stronie pojawiły się kolejne cztery psie mutanty. Samiec alfa pozostawał spokojny i ostrożny, lecz pozostałe zaczęły szczerzyć groźnie kły.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 17-08-2020 o 16:30.
Arthur Fleck jest offline