Podróż była spokojna i leniwa niemal. Statek pokonywał kolejne kilometry lawirując pomiędzy sześcianami, które wydawały się ciągnąć niemal w nieskończoność. Tam gdzieś na “dole” wobec którego Destiny ustawiał swoją pozycję była olbrzymia ściana czarnego kryształu… przypominającego lód. Ciągnąca się w nieskończoność ściana i to mimo, że ów obiekt bardzo daleko od nich. Jak duży był naprawdę, to trudno było ocenić z tej odległości… niemniej ta ściana lodu zasłaniała pole widzenia stając się tłem dla poruszających z różną prędkością sześcianów i znajdujących się niżej od nich, mniejszych wielościanów.
Acheron pełne było ptactwa, zwłaszcza drapieżnego. Kruki olbrzymie i zwyczajne, sępy, kondory… olbrzymie stada tych ptaków latały od sześcianu do sześcianu. Ba, nawet tacy samotnicy jak orły i jastrzębie, na Acheronie wolały latać w stadach. Najwyraźniej samotne stworzenia na tym planie żyły krótko i kończyły brutalnie. Roje olbrzymich os tylko to potwierdzały. Więc… pojawienie pojedynczego dużego kruka z ludzkimi rękami i o adamantowych skrzydłach było niepokojące.
Chronotyryn, bo taka nazywał się ów stwór sprawił, że Destiny natychmiast zmienił kurs, by jak najszybciej oddalić się od skrzydlatej bestii. I Bezimienny wiedział czemu…
Pamiętał opisy spotkań z chronotyrynami. Niektóre zakończone tragicznie. Inne… części drużyny udało się uciec. Nikomu nie zdołało się takiego pokonać. W opisach określa się je jako schizofrenicznych lordów czasu i z pewnością znali się nieco na manipulacji temporalnej. Zwycięskie walki kończyli bardzo szybko…
Destiny więc zaczął uciekać, używając mijanych sześcianów jako osłony. I zboczył z drogi nieco…
Dlatego natknęli się na kolejny widoczek.
Nieduży sześcian z wieżą. Mały sześcian. Wieża zajmowała spory kawałek jego ściany. Była wysoka na 15 m i kończyła się balkonem. I nie miała wejścia do środka.
Za to tuż pod nią toczyła się zaciekła potyczka pomiędzy dwoma
zakutymi w stal frakcjami której członkowie niezmordowanie okładali się orężem. I to mimo tego, że żadna ze stron nie mogła osiągnąć strategicznej przewagi. I coś było w tym wszystkim… niepokojącego.
- Pewnie uwięziona w wieży księżniczka - stwierdził Harran, odwołując się do znanych na całym świecie bajek. - Nie przeszkadzajmy im. Wygląda na to, że świetnie się bawią bez nas.
- Widać, że jesteśmy z tego samego świata. O tym samym pomyślałam - żachnęła się Imra, która uważnie obserwowała od dłuższego czasu okolice od kiedy natrafili na tego całego “chronotyryna”.
- A ty w ogóle coś lubisz robić Harranie? Bo mam wrażenie że nie za bardzo starasz się ingerować w otaczający cię świat.
- Zazwyczaj ten świat daje sobie radę beze mnie - odparł. - Gdy wszystko się toczy swoim rytmem, to po co mu przeszkadzać? Ale gdy pojawiają się kłopoty, to czasami je likwiduję.
- Jestem zarówno zaskoczona, że żyjesz i osiągnąłeś jakąkolwiek moc. Widać obdarzeni naturalną siłą faktycznie nie muszą się starać - Imra pokręciła głową w niedowierzaniu i wróciła do oglądania pobojowiska aby samej się wypowiedzieć czy faktycznie warto by było zobaczyć o co chodzi z tą wieżą.
- Trzeba się starać, by przeżyć - odparł. - I trzeba ćwiczyć, by się rozwijać. Inaczej stałbym w miejscu - dodał, podobnie jak Imra spoglądając na niewielki sześcianik.
- Mam polecieć do wieży? - Spytała Vaala, tym razem stojąc dla odmiany na dachu kajuty nawigacyjnej. Ubrana już była od dawna "po staremu" w swój liściasty napierśnik i szmatko-spódniczkę. Spojrzała wyczekująco na Imrę…
- Chcesz mojego błogosławieństwa? - Imra spojrzała na Vaalę ze zdziwieniem - Leć i zobacz z bliska co tam jest.
- Destiny, zaproś naszego gościa na pokład, może wie coś więcej na ten temat - rzucił cicho Wędrowiec, samemu próbując przeliczyć i sklasyfikować walczących.
- Oczywiście kapitanie.- odparł uprzejmie statek.
- Pytam czy tam lecieć, to wszystko - Warknęła Druidka - A swoje błogosławieństwa to se wsadź - Dodała.
- Oho, ktoś ma zły humor. Słodziutka nie potrzebujesz mojego pozwolenia na cokolwiek o ile dobrze pamiętam. Jesteś ciekawa co tam jest, to reszta poczeka. A nawet jak nie, to chyba dogonisz statek - półelfka gestem wskazała wieżę robiąc delikatny ukłon jakby zapraszając druidkę do lotu. - No chyba, że nie chcesz lecieć sama. Mho pewnie z chęcią znów cię dosiądzie.
Vaala skrzywiła się, po czym splunęła w bok. Tu się złapała, tam przytrzymała, odbiła, i po chwili była już na dole, na dechach pokładu.
- Ona już dosiadła kogo innego - Wycedziła przez ząbki - A ja po prostu pytam. Czy tam lecieć i badać wieżę, czy MY mamy to w dupie i lecimy dalej…
Na twarzy Imry momentalnie wymalowało się zrozumienie.
- Ja ci mogę towarzyszyć. Ty jesteś ciekawa co tam jest, ja jestem ciekawa co tam jest, Wędrowiec nic nie powiedział, a Harran i tak by się nigdzie nie pchał. Sprawdzić możemy niezależnie od tego czy coś z tym zamierzamy zrobić.
- Polecę z wami - w końcu odezwał się automaton.
Mmho również wyszła na pokład. Nie odzywając się nic poza krótkim zaciekawionym sytuacją "hmmm", obserwowała sytuację poza pokładem.
- Więc… w czym jestem potrzebna kapitanie?- zapytała diabliczka wychodząca na pokład. Rozejrzała się po towarzystwie i uśmiechnęła ciepło do Mmho. A pół-orczyca odwzajemniła uśmiech.
- Rozpoznajesz tą wieżę, lub tych walczących? - zapytał Wędrowiec, wskazując gestem.
- Zobaczymy. - diabliczka sięgnęła do dekoltu wyjmując z niego lunetę. Rozłożyła ją i przyglądała się walczącym stronom. Ogonem machała na boki mrucząc pod nosem.
- Nie… nie znam tych znaków, ale Radogast miał w swojej biblioteczce kilka herbarzy. Wyglądają na pierwszaków, jak wy.- oceniła.
- To po prostu walczący rycerze, do tego z planu materialnego? Przyjrzyj się dokładniej, nie ma tam nic nietypowego?
- Jest coś… dziwnego w nich … ale nie wiem co. Może za daleko tej bitwy jesteśmy?- przyznała rogata.
Kvaser do tej pory nie odzywał się, nie mając jakoś ochoty na pogawędki. Ostatecznie coś mu zaświtało w myślach. Zwrócił się do Wędrowca.
- Co to był za ptaszor którego statek omijał?
- Chronotyryn, istota dysponująca potężną magią i potrafiąca w pewnym stopniu wpływać na przepływ czasu. Nie chcemy z nią zadzierać - odpowiedział automaton, po czym z powrotem zwrócił się do diablicy - Jakiś ruch na sześcianie poza walczącymi? W okolicy wieży?
- Nie widzę żadnego… może w środku coś siedzi… ale.. nic nie widzę.- odparła rogata obserwując wszystko przez lunetę.
- Czasu - niziołek zamyślił się - może to coś pchnęło nas w pułapkę? Zgodnie z przysłowiem, z deszczu pod rynnę - wzruszył ramionami.
- Albo ich - Mmho wskazała paluchem wiecznie walczących rycerzy.
- Pułapka czasowa, to nie brzmi zbyt dobrze - stwierdził Harran.
- Bąble temporalne łatwo wykryć jeśli się je podejrzewa. Albo zatrzymują ruch w sobie, albo go zawijają. Wystarczy strzelić i przyglądać się torowi strzały… gorzej jeśli są naturalne, bo wtedy nawet wykrycie magii i nie pomaga. I jeśli nie podejrzewając niczego natkniesz się na taki… to po tobie. - stwierdziła rogata chowając lunetę w dekolt.
Mmho od razu sięgnęła po swój łuk, bo chociaż orczyca pozbyła się póki co zbroi, broń została. Posłała pojedynczą strzałę w nicość, tak by dobrze można było obserwować jej ruch. Przy lubieżnym pomruku przyglądając się temu diabliczki, która niewątpliwie podziwiała ruch mięśni podczas tego pokazu umiejętności półorczycy, strzała pomknęła w dal nie zakłócana. Więc, na szczęście to nie było to… acz… gdy przyglądali się walczącym stronom zaczęło do nich docierać co im nie pasowało w tej walce.
Nie było trupów. Choć rycerze walczyli zaciekle i zadawali sobie ciosy, które w teorii powinny zakończyć się zgonami, to nikt nie ginął, nikt nie był ranny. Tu i ówdzie wygięła się lekko stal… ale nie było trupów.
- Oni nie umierają - powiedziała głośno Mmho. - Mogę zobaczyć lunetę?
- Proszę…- odparła diabliczka sięgając do swojego dekoltu i wyciągając przedmiot, tylko po to by dać go półorczycy.
- Może stale powtarzają te same ruchy? - zasugerował Harran. - Co jakiś czas powtarza się ta sama sytuacja?
- Lecimy do tej wieży, czy nie?? - Vaala wskoczyła na reling(poręcz) burty, gotowa opuścić pokład statku…
- Czekaj, istnieje ryzyko, że po doleceniu tam utkniesz w pętli temporalnej - Wędrowiec wolał wstrzymać zapędy druidki.
W tym czasie Mmho podziękowała skinieniem głowy i uśmiechem za lunetę, po czym skorzystała z niej by ocenić co dokładnie dzieje się z rycerzami.
Nie wydawali się co prawda powtarzać swoich ruchów, acz z pomocą lunety półroczyca dostrzegała nowe intrygujące szczegóły. Ruchy wojowników choć pełne wściekłości, były dość sztywne i schematyczne… brak w nich było zróżnicowania. Każdy był powtarzalny i mechaniczny, choć sama sytuacja na polu walki się zmieniała, co wykluczało zapętlenie temporalne.
- Interesujące - powiedziała Mmho, po czym podała lunetę Imrze, w tym momencie na chwilę zawieszając wzrok na zmianach które zaszły na jej obliczu (uczesanie i makijaż) - wyglądają jak w teatrze, albo jak maszyny robiące wciąż to samo, jednak sytuacja na polu walki się zmienia - powiedziała głośno, to co zaobserwowała.
- Maszyny? Tak samo jak tamte skarabeusze? - spytal Harran.
- Tak czy inaczej to przedstawienie jakiegoś pojeba - Kvaser warknął groźnie w kierunku walczących - zatem nic ciekawego tam nie będzie, najwyżej rzeczy które mogą wyglądać na ciekawe.
- Albo ktoś testuje mechanicznych rycerzy - dodał Harran.
- Mmho wolałaby stąd lecieć. Naszym celem jest teraz naprawa statku, nie zaspakajanie ciekawości - wyraziła swoją opinię pół-orczyca.
- Tak czy siak… znajdzie się ktoś kogo to zaciekawi… prędzej czy później.- diabliczka spomiędzy fałd sukni wyjęła rysik i mały notatnik. A następnie poczyniła zapiski.
- Lećmy dalej. - Zaklinacz spojrzał na Wędrowca, który powinien wydać statkowi odpowiedni rozkaz. - Jak określasz położenie tego sześcianika? - Przeniósł wzrok na Tanegris.
- Wedle położenia sześcianów które mijaliśmy. Największe mają swoje nazwy… Nie jest to najbardziej wygodny sposób określania położenia, ale cóż… Acheron ogólnie jest trudny do nawigowania. - wzruszyła ramionami rogata.
- Lecimy czy nie?? - Vaala spojrzała najpierw na Imrę, a następnie na Wędrowca, na którym zatrzymała wzrok.
Półelfka słuchała pozostałych nie odzywając się również spojrzała przez lunetę. Słysząc zniecierpliwienie druidki zamyśliła się ponownie. Czuła się jakby to był moment w którym powinna wybrać swoją rolę… o ile w ogóle zamierzała się słuchać szepczących głosów. Przygryzła wargę wahając się. W końcu się uśmiechnęła.
- Polećmy Vaalu. Wędrowcze proponuję abyś z pozostałymi zostali jako ubezpieczenie gdybyśmy miały jednak problem? W ten sposób nie ryzykujemy całej drużyny i naszego statku. A i niestety, ale magia bransolety już przestała działać. Czy będziesz w stanie mnie unieść? - ostatnie pytanie skierowała do druidki.
Wędrowiec kiwnął głową, zgadzając się w Imrą
- Destiny, zbliż się na około sto metrów do walczących i dostosuj prędkość do Vaali, żeby mogły szybko wrócić - wydał polecenie, po czym przyoblekł się w powłokę, której używał do lotu z orłami - Będę w odwodzie.
- Tak kapitanie.- stwierdził okręt powoli ostrożnie manewrując by przyjąć odpowiednią pozycję, a potem odległość.
Harran nie był pewien, co kierowało Vaalą - ciekawość chęć wykazania się, czy może przekora, skoro dwie osoby, które jej podpadły, odradzały tę wycieczkę.
- Uważajcie na smoka - rzucił żartobliwym tonem. W większości bajek ten stwór odgrywał pierwszoplanowa rolę, więc kto wie, co siedziało w wieży.
- Trzymaj się mocno - Vaala wskazała na swój pas na plecach, żeby Imra po prostu się go chwyciła dłonią? A gdy ta tak zrobiła, Druidka po prostu… skoczyła do przodu. Niby tylko 50kg, ale jak się jest do owych 50kg uczepionym, to zostajesz po prostu pociągniętym za nimi i też lecisz…. Po chwili, w trakcie spadania na łeb na szyję, dziewczyna w końcu przemieniła się w wielkiego orła, na grzbiecie którego siedziała teraz Imra.
Półelfka westchnęła zaskoczona, ale dała się pociągnąć. Do czasu zamiany druidki była mocno spięta.
- Będę wdzięczna za uprzedzenie następnym razem! - krzyknęła poprzez wiatr.
- Nie być taka delikutaśna! - Zaśmiała się Vaala-orzeł - To lecimy szybko, i prosto w balkon, bo inaczej nas ostrzelają? Może trochę… zaboleć.
I jak Druidka powiedziała, tak rozpoczęła mocne pikowanie w dół, prosto w maciupki(jeszcze) balkon. Oj będzie się działo.
Półelfka fuknęła niezadowolona. Chyba żarty. Na orłach za wiele nie latała, a już na pewno nie na tych co miały tyle inteligencji, ale wciąż wiedziała jak prowadzić niesfornego wierzchowca. Brakło lejców i siodła, więc Imra pracowała z czym miała. Złapała za pióra po obu stronach orlej głowy i delikatnie wbiła pięty w jego tors aby wyhamować szaleńcze opadanie.
- Spokojnie szalona, spokojnie. Nie ma co na złamanie karku lecieć.
- Cykor - Powiedziała Vaala-orzeł, ale trochę zwolniła tuż przed celem, przed samym balkonem owej wieży…