- Aye, kuzynie. - Detlef skinął twierdząco głową. - Grobi przepędzeni, czarownik zginął, a przy okazji powstrzymaliśmy demona i zniweczyliśmy jego plany. A także zatrzymaliśmy granicznych, którzy mieli obejść bokiem posterunek na przełęczy. - Powiedział. - Dużo spraw załatwionych jak na nasze skromne możliwości... - wyszczerzył się. - I wielu poległo by nasze plany mogły się spełnić... - dodał poważniejszym tonem, przyglądając się pokiereszowanym członkom krasnoludzkiego oddziału i wreszcie swoim zakrwawionym dłoniom. - Powinniśmy wrócić na przełęcz, jednak martwi mnie ten przeklęty gwóźdź - wskazał na rzeczy Runiarza. - Jeśli przypadkiem trafi w ręce granicznych, to gotowi znowu uwolnić demona. Najlepiej byłoby zabrać go w pobliże twierdzy, poinformować króla o gwoździu i zabezpieczyć, jak mówił czarownik umgi lub jeszcze lepiej - zniszczyć. Do twierdzy lepiej z nim nie wchodzić, ale pozostać w pobliżu zanim uda się go odpowiednio zabezpieczyć. - Przedstawił swój punkt widzenia. - Jeśli oczekiwanie na decyzję karaku trwałoby zbyt długo, to moglibyśmy poprosić o kilku strażników do ochrony gwoździa (Detlef za nic nie zasugerowałby wprost, że również do zapewnienia bezpieczeństwa Runiarzowi), a ja wróciłbym na przełęcz i sprawdził co się tam dzieje. W ten sposób król otrzyma relację z wyprawy i na temat demona z pierwszej ręki, a ja upewnię się, że Ostatni nie wpakują się w większe kłopoty, niźli do tej pory... - dodał.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |