Psie mutanty zorientowały się, że Rita jest zupełnie sama. W chwili gdy burmistrz Damon podawał jej przez krótkofalówkę dziewięciocyfrowy kod, bestie zaczęły zbiegać zboczem, warcząc i ujadając na Żyletę. Zaczął się wyścig z czasem. Łowczyni skarbów zaczęła wystukiwać na klawiaturze kolejne cyfry, kątem oka obserwując jak bestie przeskakują przez wydmy i skracają dystans.
Bożydar mimo olbrzymiego zmęczenia wypuścił się przodem by dotrzeć do Rity i obronić ją przed drapieżnikami. Słońce nie zamierzało odpuszczać, żar odbierał resztki sił i chęci do życia, powietrze było suche i gorące a piaszczyste wydmy głębokie i zdradliwe. Żołnierz taszcząc swój niezawodny, ale dość ciężki karabin broczył w piasku dzielnie pokonując kolejne metry. Zostawił grupę w tyle, ale przed nim rozciągało się bezkresne pustkowie.
Vanhoose leżał na saniach, ze śliną Boguchwała zasychającą na policzku. Patrzył na technika z nienawiścią, ale nie mógł mu odpowiedzieć, ponieważ siostra Colt niemal natychmiast zakneblowała bandycie usta. To był błąd. Punkt zapalny.
- Dlaczego włożyliście mu tą szmatę w usta!? – zapytał jeden z osadników, imieniem Karl. Choć Azylant nie przekroczył jeszcze na czterdziestki, wyglądał niemal jak starzec, głębokie zmarszczki przecinały mu czoło a białe jak śnieg włosy opadały swobodnie za ramiona – Boicie się, że powie za dużo?
Pewnie nikt by nie poparł Karla, gdyby w tym momencie na horyzoncie nie pojawił się czarny dym. Gęste opary wznosiły się ku niebu od wschodu, tam gdzie znajdowała się Nowa Nadzieja. Osadnicy patrzyli na to w milczeniu, wymieniając się tylko gniewnie spojrzeniami. Niektórzy płakali. Ich domy właśnie przestały istnieć, nie mieli już do czego wracać. Vanhoose wyczuł okazję. Widząc ciemne, smoliste obłoki zaczął się śmiać i choć knebel tłumił jego złośliwy chichot, osadnicy widzieli jak z nich kpi, cieszy się z ich nieszczęścia.
- Spokój! – ryknął burmistrz Damon. Staruszek ledwo trzymał się na nogach, a każda kolejna minuta spędzona na słońcu zmniejszała jego szansa na przeżycie – Mamy umowę z tymi ludźmi!
- Ty masz z nimi umowę Ross! Zdecydowałeś za nas! – od razu odciął się Karl, a część osadników go poparła – Chciałeś kupić broń i najemników, ale czego oni kurwa mają teraz bronić!? Spalonej blachy?
Siwowłosy pokazał palcem na kłęby dymu a jego poplecznicy znów wydali z siebie gniewne okrzyki.
- Luis! Dawaj ten karabin, który przehandlowałeś za sanki! – Karl zwrócił się do Villanovy, który stał z boku i wydawał niezdecydowany kogo poprzeć w tym sporze – Zakończymy to tu i teraz! Jeśli Vanhoose się myli i nie jesteście tacy jak twierdzi, pozwolicie nam zabić to ścierwo!