| Dziękuję MG za fajną scenkę Wojownik był na tyle oddalony od Caroline, że nie mógł widzieć jak sprawnie i szybko palce łowczyni wystukiwały kod podawany przez burmistrza Nowej Nadziei. Bożydar widział natomiast powykręcane cerbery zbiegające z piaszczystego nasypu. Do powstałego obrazu jego wyobraźnia dodawała piekielny skowyt i cieknące po kaprawych szczękach litry spienionej śliny. Zbliżające się zagrożenie, przyjemnie pulsująca adrenalinka spotęgowały precyzję Govin, która dość szybko znalazła się za wrotami kompleksu. Bestie jednak musiały obrać sobie nowy cel. Cel, dzięki któremu nie pozostanie im biernie czekać na śmierć głodową.
Widzący mutanty Bożydar Colt nie polegał już na swojej wyobraźni. Widział masywne, porośnięte kępkami sierści cielska, które nad wyraz dobrze radziły sobie z wysoką temperaturą i piekącym słońcem. Co prawda ze szczęk potworów nie kapała ślina, ale ich warkot oraz ujadanie były coraz donośniejsze. Szturmowiec przestał biec, uspokoił oddech, chwycił swoje wychuchane AK stanowczo i mocno niczym upragnioną kochankę. Colt odbezpieczył karabin mierząc do zbliżającego się przeciwnika. Nie obchodziły go słowa ludzi za nim. Za nic miał sprzeczki Karla, krzyki Damona, niezdecydowanie Louisa, słowa Truposza czy nawet strzały jego siostry. Starszy Kapral Alternatywy wiedział, że Miła poradzi sobie ze wszystkim. Ufał jej w pełni. Kiedy wspomagana pancerzem kobieta starała się uspokoić osadników jej brat wypuścił pierwszą serię. Starał się jak tylko mógł. Wiedział, że od tego może zależeć jego życie. Czuł, że dobrze się stało, że Caroline zniknęła w ciemnych odmętach azylu. Teraz mógł załatwić te psie kurwie jak na szturmowca przystało. Na spokojnie, z opanowaniem, ale też krwawo i bezlitośnie.
Drapieżniki obeszły się smakiem, kiedy żyleta zniknęła za włazem podziemnego kompleksu, lecz od razu zauważyły kolejną ofiarę. Były padlinożercami, musiały wyczuć, że zmęczony maruder z karabinem samotnie przedzierający się przez zalane słońcem pustkowie stanowi łakomy kąsek. Wygłodniałe rzuciły się biegiem w kierunku Bożydara. Dwa kojoty odłączyły się od reszty próbując oflankować przeciwnika, pozostałe trzy pędziły przed siebie, zdeterminowane by dopaść ludzki wór mięsa. Ich przeciwnikiem był dystans, młodszy z braci Colt miał dużo czasu, żeby spokojnie przymierzyć. Kiedy puścił w stronę mutantów dwie serie, mniejsze samce rozerwało na strzępy, trysnęła czarna jucha zmieszana z cuchnącymi wnętrznościami. Przywódca stada zaskomlał, jeden z pocisków serii zranił go niegroźnie, lecz biegł dalej, jeszcze bardziej wściekły i zajadły. Bożydar stracił z oczu dwa pozostałe flankujące psy. Mocne słońce i piasek nie ułatwiały wypatrzenia przeciwnika, który za chwilę mógł nadbiec z lewej i prawej strony.
Kolba karabinu przyjemnie kopnęła w dołek strzelecki. Adrenalina zaczęła buzować w żyłach łaknącego krwi szturmowca. Dar stracił z pola widzenia dwa flankujące go osobniki. Miał świadomość, że aby je namierzyć i wystrzelić nie było specjalnie czasu. Musiał brać to co dawał los. W tym przypadku był to potężny basior raniony nieznacznie jednym pociskiem. Strzelec skupił się na celu. Następną serią miał zamiar zatrzymać pędzącego na niego mutanta. Pozostałymi postara się zająć później.
Niestety zamiar wojownika nie przerodził się w fakt. Tym razem los postanowił, że mimo dobrego planu koordynacja ręka-oko wojownika Alternatywy zawiedzie. Bożydar zaklął widząc jak wszystkie pociski lecą nieznacznie nad głową samca alfa. Przeciwnik był na tyle blisko, że Colt nie zdążył nawet odrzucić karabinu. W pełnym pędzie to bydle wyglądało naprawdę okazale. Mięśnie pod skórą mutanta poruszały się w swej płynności i harmonii niemal hipnotyzując przeciwnika. Basior starł się z człowiekiem na niemal równych zasadach. Jego skok był celny, ale jeden z najszybszych rewolwerowców Amerykańskich Rubieży nie miał problemów z zejściem z linii ataku. Mimo wyczerpania Bożydar poruszał się tak błyskawicznie jakby nie tonął po kostki w suchym, sypkim piachu.
Mężczyzna wypuścił z rąk karabin i wyprostowaną ręką sięgnął po kolejnego ze swoich przyjaciół. Niezawodny, dopieszczony do granic nóż bojowy wysunął się ze skórzanej pochewki bez najmniejszego oporu. Nożownik doskonale rozumiał pragnienie krwi przyjaciela. Razem stanowili jedność. Przekonał się o tym każdy kto do tamtego parnego popołudnia stanął na drodze uzbrojonego w ostrze Colta. Przeciwnik wylądował na piasku bogatszy o paskudne cięcie idące wzdłuż muskularnego tułowia. Samiec alfa wycofał się z pewnością czekając na wsparcie, które nadciągało nieubłaganie. Krew spływająca po boku psowatego pobudziłaby niemal każdego młodego i narwanego wojownika. Bożydar Colt był takim jeszcze kilka lat wcześniej jednak dojrzał na długo przed starciem z mutantami. Zdając sobie sprawę z własnego zmęczenia wojownik postanowił unikać ciosów, odgryzać się nożem, a w razie okazji atakować Magnumem, którego dobycie było jedynie kwestią czasu. Ktoś by pomyślał, że skoro gość dobrze strzelał z broni długiej i był wyśmienitym nożownikiem to szanse na strzelanie z Magnuma na wysokim poziomie były znikome. W tym jednak przypadku kojoty trafiły na pierdolonego rewolwerowca, który nie potrafił niemal nic poza walką. To ona była jego domeną i mało komu w niej ustępował…
Druga dłoń rewolwerowca poszybowała w kierunku Magnuma, który po cichutkim proteście polimerowej kabury znalazł się w ręce właściciela. W bębnie komory znajdowało się sześć naboi, których część lada moment miała wzbogacić florę bakteryjną społeczności kojotów. Strzelec zlitował się nad ciężko rannym samcem alfa strzelając do niego błyskawicznie z biodra - niczym bohater przedwojennego westernu. Pies padł ciężko dysząc i wykrwawiając się w agonii. Człowiek nie lubił się pastwić nad swoją ofiarą, ale w tym przypadku nie miał czasu na dobicie przeciwnika. Z jego lewej i prawej strony nadbiegały kolejne psy, których zapału nie ostudziły nawet trzy następujące po sobie zgony przedstawicieli ich gatunku.
Bożydar zaczął swój alegoryczny taniec śmierci. Lśniąca lufa Magnuma kontrastowała z matowym, czarnym ostrzem. Mimo przewagi liczebnej czteronogi minęły nożownika, który mijając jednego z przeciwników ciął go w przednią prawą łapę, z której chlusnęła czarna posoka. Darowi wystarczył rzut oka aby zorientować się, że raniony kojot ledwo stał. Nie chcąc przedłużać jego męki rewolwerowiec uniósł broń strzelając bez zbędnego celowania. Pocisk trafił mutanta prosto w łeb pozbawiając pyska i części czaszki.
Ostatni kojot nie miał zamiaru odpuścić. Jakaś pokrętna logika pozwalała mu myśleć, że w tańcu ze żniwiarzem prezentującym swój “danse macabre” szło jeszcze wygrać. Wystarczyło z uległej partnerki stać się prowadzącym. Sprawić, że zmęczony ludzki pomiot zatańczy tak jak mu sierściuch zagra. Skok, który wykonał czworonóg miał okazać się decydującym. Mimo iż było naprawdę blisko zębiska i szpony kojota minęły ludzkiego wojownika o dobre kilka cali. Nożownik w pełnym gracji piruecie wykonał płynne cięcie, które raniło przeciwnika w prawą łapę. Tym razem jednak rana nie była groźna. Krew ciekła bardzo powoli. Magnum mężczyzny po raz kolejny wystrzelił trafiając basiora prosto w tors. Rana wlotowa była poważna, ale przeciwnik nadal nie odpuszczał. Desperackim ruchem kojot zaatakował. Człowiek jednak znowu pokazał swoją dominację nie tylko schodząc z linii ataku, ale też zadając precyzyjne pchnięcie. Druga z łap bestii zaczęła poważnie krwawić, a psowaty nie był w stanie stać na nogach. Przednie kończyny stworzenia rozjechały się na gorącym piasku, a zmęczony walką kojot powoli dogorywał. Zalewał się krwią coraz bardziej patrząc na swojego rywala z powoli niknącą agresją. Bożydar nie był potworem dlatego błyskawicznie doskoczył do stworzenia i przy pomocy zakrwawionego ostrza skończył jego męki. Człowiek upewnił się też, że pozostałe kundle nie żyły fundując swojej kosie podróż wprost do ich mózgów.
Dar nie miał mutantom za złe, że go zaatakowały. One zwyczajnie starały się przerwać tak samo jak on czy mieszkańcy Nowej Nadziei. Colt był doświadczonym wojownikiem, a lata młodzieńczej buńczuczności miał dawno za sobą. Podejrzewał, że po walce opadnie z sił tymczasem jego organizm znowu go zaskoczył niemal nie odczuwając większego zmęczenia niż przed starciem. Mimo to człowiek Alternatywy spokojnie łapał oddech dopiero po chwili czyszcząc swój nóż, dopełniając bębenek rewolweru nowymi nabojami i podnosząc z ziemi AK. Mężczyzna powoli i z największą starannością oczyszczał swój karabin. Był spokojny niczym siedzący w konfesjonale ksiądz. Co prawda obwieszony bronią, z zakrwawionymi naramiennikami i stalową maską na twarzy przypominał bardziej bohatera horroru aniżeli ostoję spokoju.
- Pomożecie mi z porcjowaniem mięsa, co nie? - zapytał idącego kawałek przed pochodem osadników Truposza. |