Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2020, 16:52   #35
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Argosz popijał sobie piwko, patrząc na jezioro.

Ciężko mu powiedzieć, które to już było dzisiaj. Jego kufel był dosyć ciężki i lubił, gdy złocisty, pienisty płyn wypełniał go po same brzegi. Z drugiej strony, wiedział doskonale, że te okropne chłopy w karczmie nic, tylko wodą rozcieńczali, bogowie ratujcie, więc czuł tylko lekki szum w głowie nawet pomimo tego, że był to jego trzeci albo czwarty kielich dzisiaj. No… dobra, może piąty.

Siedział przed karczmą, tłumną i hałaśliwą. W środku niej, chyba całe Hoer się zebrało, debatując nad Przepowiednią, Goćczą i ludźmi, których miała powitać. Nic, tylko Przepowiedziana Czwórka, to, czego to oni nie zrobią, jak to potem będzie cacy i w ogóle.

Od tego hurraoptymizmu to aż mu się chciało uchlać. Nie miał większych złudzeń, kimkolwiek przybysze z innego świata się nie okażą i jakikolwiek nie będzie ich wpływ na historię osady, jemu i tak nie pomogą. Pociągnął solidnie z kufla, chcąc osłodzić sobie tę gorzką myśl.

Widok, który rozpościerał mu się z jego siedzenia, był naprawdę piękny. Ciemnopurpurowe chmury i błękitna woda, dzielące horyzont na dwie części wyglądały niczym medytacyjny obraz, jeden z tych, w które niekiedy wpatrywali się adepci magii, chcąc osiągnąć taki czy inny efekt swoim transem. Niedługo tafla jeziora, już teraz poruszona wzmagającym się wiatrem, zacznie być pełna małych, szybko zanikających okręgów po spadnięciu w nie kropli deszczu, a purpurowe niebo zostanie rozjaśnione co jakiś czas błyskawicą.

Pewnie Argosz będzie musiał się wtedy ewakuować do środka gospody – posiadała ona dach, chroniący go od deszczu, ale na zimny i porywisty wiatr nic nie pomoże. To by oznaczało towarzystwo ludzi, których niekoniecznie lubił i którzy niekoniecznie lubili jego, ale to miłe uczucie, siedzieć sobie w ciepłym wnętrzu, gdy za oknem szaleje burza. Gdyby tylko nie ten tłok… na kacu ciężko znosi się hałas podekscytowanego tłumu. Plus te spojrzenia politowania…

Wprost nienawidził Hoer. Nawet nie tyle miejscowości – jej domki, łodzie rybackie, jezioro i okoliczna dzika przygoda były nawet urokliwe – co raczej ludzi, którzy ją zamieszkiwali. Ludzi, z którymi – jak teraz o tym myślał – w sumie nic go nigdy nie łączyło, a którzy uważali się za lepszych od niego.

Odstawił ciężki, gruby, szklany kufel, wciąż pełen w połowie rozwodnionego piwa, na stoliku z ociosanego pnia drzewa. Im bardziej zaczynał myśleć o przeszłości, tym mniej sikacz mu smakował, choć wiedział doskonale, że i tak wypije wszystko, byleby tylko upłynąć w słodką krainę zapomnienia. W tej chwili jednak miał ochotę przestać pić choć na minutkę i rozkosznie poużalać się nad samym sobą.

Wciąż pamiętał An-Gintaf. Jakże mógłby ją zapomnieć? Miała piękne, długie, aksamitne, błyszczące w słońcu, obsydianowe włosy, perlisty uśmiech, cerę jasną jak dziewiczy, górski śnieg i oczy niczym nieskończony przestwór niebios o poranku. Jej śmiech był jak anielska symfonia, jej usta słodkie jak miód, czerwone niczym jabłko z sadu i miękkie jak jedwab.

Pamiętał doskonale czasy, gdy byli razem. Parę rozkosznych miesięcy gorącego lata, które upłynęły szybko niczym jeden wieczór nad ogniskiem, wypełniony zabawą i pieśnią. Kąpali się razem w jeziorze, zbierali w lasach dzikie owoce, łowili ryby, chodzili na długie, relaksujące spacery, podczas których cieszyli się sobą i pięknem świata, w którym żyli. Im dłużej patrzył w jej piękne lico, im więcej wymieniał z nią słów i idei, tym szczęśliwszy był z każdej chwili spędzonej z nią.

Najlepszy czas jego życia.

Co się zepsuło? Kiedy? Co zrobił nie tak? Nigdy się nie dowiedział. Miał wrażenie, że pomimo jego starań – pomimo starań po obu stronach? – oddali się od siebie, w rozmowach z nią coraz częściej następowały niezręczne chwile pełne milczenia i odwracania wzroku, a im dłużej się znali, tym ciężej mu było do niej dotrzeć.

Pewnego dnia An-Gintaf zerwała z nim wszelki kontakt. Kiedy się mijali, gdzieś przypadkiem w osadzie, udawała, że go nie tyle nie zna, co wręcz nie widzi. Widocznie postanowiła postawić go przed faktem dokonanym i zakończyć ich relację, najwyraźniej coraz bardziej ją uwierającą.

W retrospekcji, Argosz widział, że to chyba wtedy zaczął częściej sięgać po flaszkę. Nie miał pewności, ale podejrzewał, że jego dependencja od alkoholu zaczęła się w tamtym momencie. Ym, tak mu się widziało?

Zaczęło się dosyć niewinnie, jak to zwykle z takimi rzeczami. Trochę więcej piwa, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Najpierw o jeden kielich za dużo raz na jakiś czas, potem o dwa, poprzez tygodnie, gdy codziennie pił zbyt wiele – jakkolwiek to zdefiniować – aż w końcu pewnego dnia obudził się z kacem-gigantem, w obszczanych spodniach i zarzyganej bluzie w jakimś rynsztoku, w środku nocy, cały mokry od padającego deszczu.

Możliwe, że gdyby był choć trochę silniejszy – lub pełniejszy ludzkiej godności – to tamten epizod dałby mu motywację, by jakoś ogarnąć swoje życie. Niestety, nie miał tej siły ani nie uważał siebie za wartego czegoś więcej. Coś, co mogło pozostać epizodem, z czasem stało się jego aż nazbyt częstym udziałem.

Życie jest do bani, pomyślał, popijając rozwodnione piwsko.

Gdzieś w tym czasie – nie wiedział kiedy, epizody z alkoholem zajmowały inne miejsce w jego pamięci niż jego relacje romantyczne – związał się z Yn-Ailen. Tam, gdzie An-Gintaf miała długie i lśniące loki, Yn-Ailen miała proste, mysie włosy, które nosiła albo krótko, albo spięte w kok gdzieś pod czapką. Jej oczy były szare i dosyć nijakie, a zamiast perlistego uśmiechu miała krzywy zgryz.

Yn-Ailen nie była może najurodziwsza, ale była bardzo czuła, nieco zagubiona i pełna niepewności. Możliwe, że ostrzyła sobie zęby na Argosza już jakiś czas, bo w miarę szybko się do niego zabrała po tym, jak An-Gintaf go zostawiła.

Co na to Argosz? Hm… był nieco ambiwalentny względem niej. Miło było mieć się do kogoś przytulić, mieć osobę, która czekała w domu ze strawą i usłyszeć „kocham Cię”, ale… no cóż, gdyby był w lepszej kondycji psychicznej i bardziej wierzył sam w siebie, to nigdy nie angażowałby się w związek, którego głównym celem było zapomnienie o miłości jego życia i znalezienie dla niej jakiegoś substytutu. Patrząc wstecz, dochodził do wniosku, że jego relacja z Yn-Ailen była pomyłką.

Mimo tego, że dalej się upijał, nigdy nie podniósł na nią ręki, nawet, jeśli był nieszczęśliwy w tym związku i nie wiedział, jak z niego wybrnąć. Mógł tracić świadomość, nie wiedzieć, gdzie jest i co robi, rzygać co drugi dzień po przedawkowaniu trunków i szczać w spodnie, ale nigdy nie powiedział o swojej kobiecie choćby jednego złego słowa, a co dopiero rzucił się na nią z pięścią.

Mógł być alkoholikiem, ale był alkoholikiem z zasadami.

Niestety, jak to mówią, nieszczęścia chodzą parami i tak było i w tym wypadku.

Yn-Ailen miała wiele książek. Zawsze je skądś sprowadzała i czytała do późno w nocy. Nie tylko literaturę piękną – to Argosz jeszcze mógłby zrozumieć – ale również traktaty filozoficzne i książki historyczne. Wielokrotnie opowiadała mu o nich z prawdziwą pasją, gdy byli razem, a on jednym uchem słuchał, to drugim wypuszczał jej słowa z swojej głowy. Chciała studiować na jednym z dalekich uniwersytetów i zostać uczoną.

Często czytała swe książki do późna w nocy, zapalona świeczka jej jedynym towarzyszem nauki, wysiłku i namiętności, którą budziły w niej woluminy. Pewnego dnia musiała najwyraźniej zasnąć nad lekturą, a niepilnowany ogień – nawet tak mały jak płomień świecy – to naprawdę destrukcyjny żywioł. Drewniana chata, mnóstwo papierów wokół, letnia noc, gorąca, parna, bezdeszczowa… to aż się prosiło o wypadek.

Argosz pamiętał tą noc, gdy siedział w karczmie i znów zapijał swoje smutki – jego głównym w tamtym czasie było to, iż nie mógł przestać pić. Jego głowa była ciężka od trunku, ale wytrzeźwiał natychmiast, gdy jego sąsiedzi przybiegli, informując go o pożarze. Wybiegł na chwiejnych nogach z tawerny i ruszył przed siebie, modląc się w myślach do wszystkich bogów, których znał o to, by wszystko było w porządku.

Nie było. Zdesperowani chłopi biegali w pobliżu jego domu, niosąc wiadra i miski z wodą, ale żywioł był zbyt wielki, by go opanować. Ogień buchał w ciemne niebiosa, czerwono-pomarańczowa paszcza demona z piekieł, pochłaniająca wszystko, co tylko była w stanie.

Kiedy w końcu pożar się skończył, jedyne, co znaleźli w środku, pośród popiołów, to zwęglone kości Yn-Ailen.

Argosz nie pamiętał pogrzebu. Możliwe, że znowu się upił i spędził go w karczmie. Pamiętał jednak to, jak bardzo tęsknił za swoją kobietą. Płakał za nią, rozpaczał, pluł sobie w brodę, że nie spędzał z nią więcej czasu i nie wysilał się dla niej tak bardzo, jak mógł.

Chyba ją kochał, ale takie rzeczy czasem widać tylko w retrospekcji.

Śmierć w płomieniach Yn-Ailen zapoczątkowały nowy ciąg alkoholowy w jego życiu. Po prawdzie był to chyba się to nigdy nie skończyło. Minęły już dwa lata, a on dalej nie mógł stanąć na nogi. Im więcej pił, tym bardziej zapominał o swoich smutkach, ale ból, żal i wstyd wracały potem z podwójną siłą, którą tylko kufel piwa był w stanie odpędzić od biednego chłopaczyny.

Zupełnie jak kielich, który teraz opróżniał, czekając na „przepowiedzianych bohaterów”. Też mi bohaterowie, pomyślał, spluwając na ziemię. Co oni takiego dobrego zrobią dla mnie, tego, który stracił wszystko? Niech wracają skąd przyszli, nic tu mi po nich.

Biesiadniczy w budynku myśleli najwyraźniej inaczej, gdyż dobiegł go stłumiony śpiew, toasty i odgłos muzyki na instrumentach.
 
Kaworu jest offline