Ubranie, które założył na bal Leonard, było w sam raz. Na tyle dobre, by móc odgrywać rolę służącego szlachcica, i na tyle nijakie, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Przez jakiś czas Geldmann usługiwał Essingowi, a to zdjął z ramion jego płaszcz, który odniósł potem razem z kapeluszem do garderoby, a to dolał mu wina do opróżnionego w połowie kielicha. W końcu, „zwolniony z pełnienia obowiązków” przez Lothara, udał się do kuchni.
Tam, przy niewielkim stoliku, było miejsce dla takich, jak on. Tych bez tytułów, szlachetnego urodzenia lub fortun, za to z poczuciem zawodowej solidarności i niezłą wiedzą na temat sekretów swoich panów czy pracodawców. Służki, majordomusi, kuchciki, pomywacze czy stajenni widzieli i wiedzieli więcej, niż niektórym mogło się to wydawać. A atmosfera przy posiłku, na który składały się resztki i ochłapy (jak nazwali by je gospodarze i jego goście) lub raczej najlepsze kawałki mięsiw, które jakimś przypadkiem zostawały odkrawane przed podaniem na stół i porcje wina, które innym przypadkiem zostawały odlane z ciemnych butelek (jak nazywali je ci siedzący tutaj), była jak zawsze wesoła i zachęcająca do rozmów. Oczywiście do czasu wezwania do obowiązków.