Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2020, 17:37   #42
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki MG za scenkę


Bożydar Colt nie należał do najlepszych kucharzy jednak żaden z nich – od azjatyckich mistrzów surowych ryb, poprzez amerykańskich szefów znamienitych burgerowni, aż po przyrządzających steki z antrykotu wirtuozów – nie pracował nożem tak sprawnie jak Starszy Kapral Alternatywy. Jego ręce porcjowały mięso z niesamowitą precyzją przywodząc na myśl jak sprawnie w walce wywijał kosą Dar. Facet nie spieszył się starając zachować tyle mięsa ile się tylko dało. Nie brzydziła go niecodzienna faktura czy występujące licznie guzy. Wbrew temu co myśleli ludzie on nie zawsze miał przyjemność wybierać kolejny posiłek często zdając się na to co było pod ręką. Spora ilość masy mięśniowej nie brała się znikąd dlatego – poza aktywnością fizyczną – Colt pochłaniał góry pokarmu, którego większość stanowisko białko.

Truposz, który wspólnie z rewolwerowcem oprawił upolowane zwierzęta nie stronił od cienia. Dla wojownika Alternatywy ten był niemal wybawieniem. Już po dłuższej chwili Dar odżył. Mimo iż nadal był cholernie zmęczony nie narażał się na promienie słońca piekące jego odsłonięte połacie skóry od dobrych kilku godzin. Kiedy wrota azylu się otworzyły, a znajdująca się w środku Caroline była zdrowa Dar pozdrowił ją skinieniem głowy i zajął miejsce gdzieś na uboczu. Osłabionemu Damonowi nie był w stanie pomóc lepiej od siostry, a ogarnianiem społecznego bajzlu zajął się doktorek. Co prawda krzyki Boguchwała na jednych mogły zadziałać pokrzepiająco, a na innych odstręczająco, ale… Czy ktoś nadal przejmował się delikatnymi duszyczkami błąkającymi niepewnie po Rubieżach?

Miła wraz z Truposzem zajęli się burmistrzem Nadziei, Chwał wymienił niezbyt przyjemne animozje z Ritą, a Karl w końcu zniknął w jednym z korytarzy. Bożydar nie odzywał się kiedy starszy brat starał się rozporządzić całą zebraną ferajną. Boguchwał chciał aby wszystko miało ręce i nogi chociaż sposób w jaki wydawał polecenia nie do każdego mógł przemawiać. Młodszy z braci znał doktorka na tyle aby wiedzieć, że technik miał dobre zamiary. Tam gdzie jeden zdobywał pogłos miłymi słówkami i spokojem inny wprowadzał dyscyplinę, rygor i żelazne zasady. Oczywiście rewolwerowiec wiedział dlaczego tak było i rozumiał brata chociaż jedynie nieliczni mogli to w pełni pojąć i zrozumieć. Dla większości Boguchwał wydałby się zarozumiałym cwaniakiem nie różniącym się zachowaniem od niejednego bandziora. Prawda była jednak zupełnie inna, ale nie każdy posiadał wiedzę aby tę prawdę znać. Nożownik nie uważał aby Karl należał do takich osób, a został potraktowany dość “siarczyście”. Tak naprawdę gość powiedział to co myślało wielu. Był odważny. Bożydar nie uważał aby Karl zasłużył na nazywanie sępem czyhającym na śmierć burmistrza. Gdyby tak było z pewnością Damon nie uważałby Karla za jednego z bardziej wartościowych członków społeczności…

Wystawienie go na zewnątrz - nawet z zapasem wody, jedzenia i bronią - było dla mężczyzny wyrokiem śmierci. Tam już nie chodziło wyłącznie o prażące słońce, ale też zagrożenie ze strony tych którzy spalili Nową Nadzieję. To, że przyjadą do azylu było faktem, a ich nadejście było jedynie kwestią czasu. Biedny Karl na zewnątrz nie miałby szans. To, że stracił naprawdę wiele mogło oznaczać, że miał traumę i zaraz za Ritą był w kolejce osób chętnych do ubicia Vanhoosa. Niestety musiał zrozumieć, że śmierć tego pojeba była jedynie kwestią czasu.

Dar zastał Karla w głębi korytarza. Siwowłosy mężczyzna dokonywał przeglądu, opukiwał ściany a latarką oświetlał sufit jakby czegoś szukał. Nie miał jeszcze pojęcia, że zamierzają go wyrzucić z bunkra i skazać na pewną śmierć. Ta część rozmowy go ominęła, gdy burmistrz kazał mu zająć się swoimi sprawami. Wyglądało na to, że Azylant posłusznie wykonuje jego polecenia i nic nie wskazuje by dybał na śmierć swojego przywódcy albo knuł za jego plecami.

- Bożydar Colt. - przedstawił się raz jeszcze wcześniej milczący rewolwerowiec. - Mój brat niezbyt zręcznie zjednuje sobie ludzi, co nie? - zapytał patrząc na Karla. - Straciłeś wiele przez Syndykat i ludzi im podobnych dlatego jako nieliczny zrozumiesz jak może zmienić człowieka strata. W oddziałach AdA bratamy się jak rodzina, a giniemy zdecydowanie częściej niż byśmy chcieli. Czasem kiedy stracisz tak wiele tracisz też wiarę w człowieczeństwo i ufasz jedynie najbliższej rodzinie. - dodał nożownik wskazując głową mniej więcej w kierunku starszego brata. - Nie zawsze w tym całym bałaganie, kiedy świszczą kule, a ludzie tracą nadzieję, dasz radę postawić się w roli drugiej osoby, nie uważasz? - głos Bożydara był spokojny. Niby płytki, zwykle bardziej przewidywalny charakter wojownika ustępował w nim pewnemu doświadczeniu, które z wiekiem bardzo niewielu drabów zdobywało.

Karl nawet nie spojrzał na Bożydara. Nie przedstawił się, nie podał mu ręki. W milczeniu kontynuował swoją pracę. Wyglądało na to, że wyrobił sobie już opinię na temat żołnierzy i pracowników AdA i żadne, nawet szczere, płynące z serca słowa tego nie zmienią. Po chwili skierował snop światła na kilka szczurzych, powykręcanych w przerażającej popromiennej chorobie szkielecików.

- Musiały tu wleźć przez wentylację. Małe skurwysyny. Jeśli poprzegryzały przewody, ten wasz jajogłowy dyktator gówno tu pomoże. - Karl ruszył w głąb korytarza, omiatając sufit snopem światła z latarki. - Nie wiem czego od mnie chcesz człowieku. Gdy będę miał pierwszą okazję zajebię Vanhoose’a za to co zrobił Lennemu i reszcie chłopaków. To my powinniśmy mu wymierzyć sprawiedliwość, to nasza pierdolona powinność, pomścić naszych braci. Wy chcecie dostać nagrodę, zgrywacie patriotów, ale jesteście tylko najemnikami. I nie tłumacz się za brata, bo sam nie wierzysz w to co mówisz. Niektórym wystarczy dać do ręki karabin i trochę władzy a wtedy maska opada.

- Uważam, że śmierć Williama to jedynie kwestia czasu, Karl. - powiedział wojownik. - Jako członek AdA, podobnie jak moi bliscy, pomagałem wielokrotnie Nadziei oraz innym osadom bezinteresownie więc nazywanie mnie najemnikiem raczej nie jest na miejscu. Nie pamiętam czy byłeś przy rozmowie z Damonem, ale całość amunicji za głowę Vanhoosa idzie dla was, ludzi Nowej Nadziei. Uzbroimy was, a jak pozwolicie dołożymy kilku zasłużonych weteranów aby wśród was, wraz ze swoimi rodzinami, się osiedlili. Będzie mieli czym i jak się bronić i nie będą wam potrzebni “najemnicy”. - Bożydar spojrzał na powykręcane małe kreatury. - Gdy podczas przesłuchania Vanhoose pęknie to dowiemy się o kilku dziuplach Syndykatu i zadamy im kilka mocniejszych ciosów. Może hydra nie padnie, ale utniemy jej kilka łbów. Czy nie uważasz, że takich jak William jest więcej i im też należy się kula w łeb? Jak zabijecie Vanhoosa jak psa, bez przesłuchania, to nie dowiemy się nic nowego, a tacy jak on nadal będą bezpieczni w swoich kryjówkach. Co więcej nie zyskamy broni, która wraz z żywnością, sprzętem jak maski p-gaz, medykamentami, się wam przyda. Dla siebie czy rodzeństwa nie chcę nic. No, może poza osobistym wymierzeniem sprawiedliwości typom, których Vanhoose wyda. Myślisz pewnie, że on nic nie powie, ale ludzie z Antykryzysowej Agencji Dozoru mają takich ludzi od przesłuchań, taką chemię, że powie mimo woli. Kiedy już sam człowiek stanie się nie przydatny pomścimy Lennego, ale też dziesiątki innych, których Vanhoose i jemu podobni zabili. - Colt mówił spokojnie nie szukając ani zaczepki ani nie wywyższając się jak jakiś uczelniany wykładowca. Jego ton zupełnie oponował do potężnej postury i umiejętności bojowych. W każdym jego geście było widać, że nie zostało w nim nic z napalonego na mordobicie młodzika.

Karl dalej pochłonięty był przeglądem infrastruktury bunkra. Wydawało się, że nie słucha Bożydara, lecz po krótkiej ciszy odparł niechętnie.

- Jesteś w porządku Colt.
Snop światła jego latarki padł na kratkę wentylacyjną znajdującą się na suficie.
- A to kurwa co?

Wtedy usłyszeli kroki. Zza zakrętu wyszło trzech osadników, lokalny handlarz Luis Villanova oraz dwóch młodych mężczyzn, których Bożydar słabo kojarzył. Nieśmiało podeszli do Karla, Luis odchrząknął.

- Z rozkazu Rossa, musimy cię zatrzymać Karl. Przepraszam. Oni boją się że odwalisz coś głupiego. Przez parę godzin posiedzisz w zamknięciu a jak skończą naprawiać systemy i zabiorą stąd Vanhoose’a wypuścimy cię.

Siwowłosy machnął tylko ręką i wymamrotał jakieś przekleństwo pod nosem. Zgasił latarkę.
- No to na co czekacie? Odprowadźcie mnie.

- Ehh… - westchnął Bożydar wyciągając swoją latarkę i świecąc w kierunku kratki w suficie. - Jak mówiłem. Intencje mają dobre, ale zaufania brak. - Colt spojrzał na zebranych mężczyzn. - Pójdę z wami i upewnię się, że miejsce izolacji jest bezpieczne. - dodał jeszcze raz przyglądając się kratce i temu co kryło się za nią.

W kratce wentylacyjnej zauważył okrągły otwór, wyglądało jakby coś się przez nią przegryzło. Mężczyźni ruszyli odprowadzając Karla do jednego z wewnętrznych schronów.

- Idziesz Colt? - spytał Denis widząc, że Bożydar zatrzymał na dłużej przy kratce, latarką oświetlając sufit.

- Idę. - powiedział Bożydar ruszając w ślad za pozostałymi. Musiał mieć pewność, że schron nie został zamieszkany przez coś co nie życzyłoby sobie współlokatora…
 
Lechu jest offline